lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Wh40k/Inquisitor] Aniołowie, zagładę zwiastowawszy... (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/10383-wh40k-inquisitor-aniolowie-zaglade-zwiastowawszy.html)

-2- 20-09-2011 15:35

[center]Czternastego roku mego życia byłem członkiem hordy, która wycięła sobie drogę do miasta Jaghann i dokonała rzezi mieszkańców.


Wyznawca
lekki krążownik klasy Nieustraszony, głęboka przestrzeń, obrzeża systemu Albitern

Gregor Malrathor

Pomieszczenie było obskurne i kojarzyło się z wnętrzem kontenera. Każdy krok niósł się dudniącym echem, a głosy były zwielokrotnione. Nawet w ustach zawitał metaliczny posmak, częściowo jednak bliski, przypominający transzeje. Znacznie mniej było jednak światła, a rozkładał się zamiast ciał metal.

Niewielki magazyn oświetlany był przez dwie fabryczne lampy. Ściany i podłoga były nieco zardzewiałe. Ustawiono tu kilkanaście krzeseł i niewielki przenośny panel taktyczny, na którym aktualnie wyświetlone było miasto Profundii - jedyny zurbanizowany obszar na powietrzni planety Ultima i jedyne zejście do kompleksu miasta-kuźni pod ziemią.

Siedzieli najstarsi rangą kapitanowie, pozostali ich koledzy stali za ich plecami. Wchodząc Malrathor usłyszał urywane właśnie rozmowy.
-...kopę lat z wąsatymi... - zaśmiał się LeHurian.
- Myślisz, że będziemy walczyć ze Skitarii? - Urstein pytał Poskna, swojego przyjaciela.
- ...że Elizjanom się nie uda. - z satysfkacją stwierdził Heidi.
- Naprawdę, kobiety czy nie, wolałbym, żeby Cyrthanki nas ubezpieczały z powietrza. - stwiedził z poważną miną pytany na raz przez trzech innych kapitanów Otto.
- Uwielbiam niezapowiedziane odprawy. - rzucił rozparty na krześle Eskel.

Wszystkie rozmowy ucichły z wejściem pułkownika oraz lorda-komisarza. Kapitanowie nie mieli zwyczaju okazywać ani przełożonym, ani podwładnym, że część z nich to ludzie a nie żołnierze ogarnięci obsesją umierania. Nie żeby Ci drudzy nie mieli prawda do luźnych rozmów w miesiącach między misjami. Nie, żeby bali się lorda-komisarza czy własnego dowódcy. Najzwyklej w świecie wstyd im było i uznawali, że nie jest to rzecz, którą wypada robić. Przynajmniej tak to wyjaśnił Malrathorowi Renot, dobre dwadzieścia lat temu, gdy major sam wciąż był jednym z kapitanów. Z dawnej kadry dowództwa kompanii był on jednym z niewielu, którzy dożyli nowego tysiąclecia.

Cóż, wciąż się nie zakończyło, przez najbliższe trzy dni wiele może się zmienić...

- Spocznij. - rzucił z założonymi za plecami rękoma Gortnug.

- Ktoś widział Keiffe'a? - zapytał Renot.
- Kazałem mu rozesłać swoich podwładnych ze schematami transportowymi poszczególnych kompanii. Nie mamy wojskowych lądowników więc transportowce mają być wyładowane po brzegi. Zaraz tu będzie. - wyjaśnił pułkownik, po czym przyciskiem-runą zgasił światło, nadając większej wyrazistości mapie taktycznej.

- Do rzeczy... - zaczął, jak zawsze. Kolejne piętnaście minut omawiał specyfikę planety, na której przyjdzie im walczyć, następny kwadrans przeznaczył na omówienie miasta na powierzchni i najważniejszych jego punktów - umocnień i strategicznych lokacji.
Gregor wiedział to wszystko już wcześniej. Kapitanowie także musieli się z tym zapoznać. Pułkownik wierzył natomiast, że właśnie powtarzanie pozwala utrwalić wiedzę, która któremuś z nich lub też całej kompanii może uratować życie, a w ekstremalnej i nieprzewidzianej sytuacji, pułk i całą operację. Wierzył w to dostatecznie, by samemu być wyuczonym specyfikacji wszystkich tych planet i móc poprowadzić z pamięci odprawę przed szturmem na dowolną z nich, w dowolnych warunkach.

Jak komisarz wiedział, kiedyś taka dokładna wiedza uratowała pułkownikowi życie. Nie zamierzał rezygnować z czegoś, co się sprawdza.

- Przechodząc do ogólnego planu bojowego, zagadnienia ogólne jest proste. - przeszedł do dalszej części.

- Jednostki desantowe z Elizji opanują lądowisko na południowy wschód od miasta, oddalone o niecałe dwa kilometry. Liczę, na pokonanie tego dystansu w pięć minut. Jednostki wystawione z transportowców, oddziały a nie kompanie, od razu ruszają do punktów docelowych kompanii i najmniejszymi adekwatnymi siłami wchodzą do miasta, które jest strefą cieplną. Odpowiednie wytyczne i dzielnice omówię zaraz. Jest to jednak niezmiernie ważne, bowiem na lądowiskach po prostu powymarzamy. Elizjanie biorą nasze transportowce, robią sobie przerwę na ogrzanie i wykorzystanie zapasu amunicji i dziesięć minut później wychodzą w obszarze opanowanym przez Harakon. Oni skaczą bezpośrednio w mieście, rozdzielając się na grupy bojowe mające opanować poszczególne obiekty. W tym czasie jedna kompania szturmowców, wydzierżawiona generałom z ich pułku wspomoże Harakonów, a potem przegrupuje się u Schyłu i wejdzie do samego podziemnego miasta. W tym czasie na powierzchni wciąż mają trwać walki. - Renot podał starszemu oficerowi szklankę wody, gdy ten zrobił krótką przerwę w wyjaśnienu ogólnego planu bojowego - My zaś mamy przełamać fortyfikacje od naszej strony, dojść do najbardziej wysuniętych jednostek Harakonów i wspomóc ich w utrzymaniu, tworząc pomoc między naszym miejscem lądowania a Schyłkiem. Po dokonaniu tego okopujemy się i ustępujemy miejsca Savlarom, którzy ruszą oczyścić miasto. - kilku oficerów dało mniej lub bardziej wyraźne oznaki niezadowolenia.

- Vostroyanie biorą na siebie całe zabezpieczanie kluczowych lokacji przedmieść. Jeżeli chcecie panowie zgłosić poprawki, genialne koncepcje lub po prostu popisać się przed cythańskimi pilotkami własną błyskotliwością, zadbam, aby wasze koncepty dotarły do odpowiednich koordynujących uszu, a wszelka abstrakcja utkwiła na zaporze biurokracyjnej.

- Ja mam jedno pytanie... - rzucił ironicznie Ichar Tag, jedyny porucznik obecny na zgromadzeniu, gładząc jedną ręką krótko przystrzyżoną łysinę i opierając się o ścianę na prawo od większości kapitanów.
- Dlaczego ci napędzani "przyprawą" tchórze z Savlaru mają nam odebrać całą chwałę?



Cichacz
niszczyciel klasy Kobra, głęboka przestrzeń w strefie czujników Propagnaculum

Haajve Sorcane

Granaty przeciwpancerne poszybowały idealnie, z precyzją świadczącą o potędze zapewnianej przez wiedzę zaimplementowaną we wzmacnianej cybernetycznie pamięci Sorcane'a. Przeszyły powietrze wyrzucone z wielką siłą i wsparte mocami zapewnianymi mu przez Wrzechsjasza przypominając raczej pociski wystrzelone z granatników. Jeden z renegackich inżynierów, obok którego przebiegała trajektoria padł, myśląc, że to on jest celem.

Podwójna eksplozja musiała uszkodzić odrzwia, przy odrobinie szczęścia. Jednak tam, gdzie pomóc mogła wiedza, wobec jej braku zawiodła intuicja.

Wszyscy - napastnicy i lojaliści - wstrzymali oddech słysząc huk wybuchu pośród trzasku topiącego metal ognia, szalejącego po każdej łatwopalnej powierzchni, wystrzałów i krzyku rannych. Dym, awaryjne oświetlenie i kilka innych czynników ograniczały widoczność w wielkim stopniu - ale nie Astartes. To w połączeniu z jego nadludzkim refleksem pozwoliło mu przywołać bolter do ręki zanim dosięgły go pierwsze wystrzały. Pierwszy z nadbiegających w rozproszeniu i z różnych stron inżynierów, odzianych w przypominające metaliczną folię skafandry, zniknął w rozprysku krwi, jego krzyk zagłuszony przez łomot podwójnej eksplozji pocisku boltera. Strzelba padła z hukiem na metaliczną posadzkę.

Haajve nacisnął spust po raz trzeci, i zarejestrował, że kolejny oponent zostaje spowity czerwoną mgiełkę w ciemności, na tle ognia, gdy poczuł siłę wystrzału na lewej ręce. Odwracał się, głowa szła pierwsza, w ułamku sekundy jaki stanowiła przerwa między dwoma strzałami desperacko wciskającego raz po raz spust inżyniera. Kolejny pocisk o dużej sile stopującej uderzył silnie w jego pancerz, tym razem od boku, w nogę. Gdyby nie serwomotory zbroi, już by padł. Haajve odpowiedział ogniem kierowanym przez sprzężonego z jego bronią Ducha Maszyny zamieszkałego w jego pancerzu. Odwrócił się nogami i torsem w stronę oponentów, by siła kolejnych pocisków, które przez kolejne uderzenia spowolniły nawet ten manewr, nie przewróciła go.

Kolejne naciśnięcie spustu i kolejny martwy inżynier. Wtedy poczuł to - siłę ciągnącą go w stronę drzwi awaryjnych, nieodzowną oznakę dekompresji. Ostatni z inżynierów, który właśnie zeskakiwał z kładki powyżej przez barierkę wprawdzie wylądował na nogach, ale nie przed a za Astartesem, skręcając kostkę i wyjąc opętańczo mimo łoskotu setek przewalających się rzeczy osobistych po pokładzie. Wybuchła nieomal panika.

Duch Maszyny wrzasnął ostrzegawczo do ucha Żelaznego Kruka.

Odwrócił się szybkim ruchem, widząc, że inżynier z bombą roztapiającą chwycił się barierki może pół metra od torpedy i był silnie ściągany od niej wraz z uciekającą atmosferą. Pewną ironią był fakt, że był tak blisko, ale nie mógł nawet rzucić ładunkiem - ten zostałby zabrany za niego.

Ukontentowany i nieco uspokojony mimo krążącej w jego żyłach adrenaliny, Żelazny Kruk spojrzał na otwór mający powstać z miejscu drzwi awaryjnych. Nie zobaczył jednak tego, czego oczekiwał.

Szpara, która mogła mieć kilkanaście centymetrów, została zablokowana gdy kilkanaście narzędzi utkwiło w niewielkim otworze, a kilkanaście ciał - niektóre w próżniowo-termicznych kombinezonach, które całkiem sprawnie uszczelniały w takich sytuacjach, zablokowało wyrwę. Odrzwia miały wytrzymać wielkie ciśnienie i walkę między okrętami. Granaty okazały się skuteczne, ale niedostatecznie.

Gdy odczuł zmniejszoną siłę ciągu, odruchowo podniósł bolter, kierując go w niosącego bombę sabotażystę.

- LIBERTAS! - rozległ się wrzask nad jego uchem, gdy całą masą ciała ranny inżynier obok wpadł na jego broń, zmieniając tor lufy i sprawiając, że wystrzał minął ofiarę. Doskonały słuch Haajve'a przekazał mu, że jego cel został raniony rozpryskiem, jednak najwidoczniej niedostatecznie.

Ciosem zrzucił z siebie oponenta, nie zajmując się dobiciem go, byle tylko wymierzyć w...
Blask.

Nie sądził nawet, że ogłuchł i oślepł - to Duch z jego pancerza oszczędził jego zmysły, dezaktywując wszystkie systemy w ułamku sekundy. Potem poczuł uderzenie i gorąco. Był pewien, że jego pancerz się topi i czuł, że leci do tyłu, jest oderwany od podłoża i zahacza i obija się o wiele ciężkich i groźnych przedmiotów, zostawiających głębokie rysy na jego kunsztownym i doskonałym pancerzu. Poczuł gorąc wewnątrz i mimo zaangażowania systemów wygłuszających, blask zawitał przez jego czarny pancerz i przymknięte powieki do środka, hałas nieomal ogłuszył go po ułamku sekundy.

Pancerz mógł się trzymać, ale on miał wrażenie, że jego wnętrzności zostały przepuszczone przez wyrwę w poszyciu jak gdyby własnym ciałem ją zakrył.

Nie wiedział ile to trwało i znowu myślał, że zginął... Nie mogło to trwać jednak wieczność.

Raz...
Dwa...
Trzy...

Można by doliczyć do setki, gdy otworzył oczy... nie, to hęłm przywrócił podstawowe funkcje wizualne.

Ból dochodzący z wnętrza korpusu i głębi wszystkich kończyn - rozciągający się na mięśnie, kości, nerwy i typowy dla odrętwień krążeniowy - nie ustąpiły. Serią piknięć o niskiej częstotliwości Duch poinformował go, że wszystkie systemy serwomotoryczne i podobne zostały przekierowane do utrzymania ciepła pancerza. Przez chwilę zastanawiał się, dlaczego, skoro wciąż było mu gorąco.

Widział czerń pustki i gwiazdy, wyjątkowo głośno słyszał własny oddech na tle wszechobecnej ciszy. Znajdował się w polu gorejących metalowych szczątków i zmasakrowanych, w większości spopielonych ciał. Kilka z nich zachowało się przez stopione skafandry termiczne. Pole kosmicznych śmieci nieco przesłaniało mu obraz błękitnawej, nieco lepiej widocznej od gwiazd planety. Nowego Koryntu.

Nieco nad nim i nieco przed sunął pozbawiony dzioba i większości zewnętrznego poszycia Cichacz. Eksplozja niewiele spowolniła nadany mu wcześniej pęd. Był już daleko. Tutaj odległości były zachwiane, ale dalmierz hełmu wskazał Sorcane'owi, że okaleczony i pozbawiony sterowności okręt znajduje się wiele kilometrów od niego...

Sunąc, Kobra o ognistym mimo chłodu próżni dziobie zostawiała szlak płynnego metalu i gorejących resztek. Haajve widział krążące wokół szlaczki płynnego metalu, zastygające praktycznie na jego oczach w niezwykłe wzory. Był przez chwilę urzeczony.

W sekundę potem szok wywołany udarem minął i wrócił do swoich ograniczonych przez pustkę zmysłów i własny intelekt...

-2- 20-09-2011 15:35

Quaere
Czarny Okręt, Osnowa, okolice systemu Albitern


Ardor Domitianus, Orientis, Serafin Ehelion

Patricia Koln wyszła, prowadząc trzech Astartes. W niewielkim skrzyżowaniu korytarzy czekało poza wartownikami ośmiu szturmowców. Skinęła głową ich dowódcy, który poprowadził trójkę, a pozostałym przekazał bezgłośnie rozkaz zabezpieczania tyłów.

Maszerowali jak przez surrealistyczny sen, koszmar, który z pewnych względów nie mógł ich przestraszyć. Metalowy korytarz zaopatrzony był wyłącznie w kąty proste i był toporny w swym kształcie - ze względu na ograniczoną ilość miejsca na samym statku miał dwa metry tak szerokości, jak wysokości. Kroki szturmowców niosły się niemiłosiernie daleko i zdawali się być obojętni na to, że niektóre uszkodzone walką lub nieobsługiwane sekcje przekraczali w zupełnej ciemności, gdzie indziej ignorowali wyraźnie słyszalne echa strzałów i nieustannie towarzyszących im wrzasków bólu albo szaleństwa. Czasem obu na raz.

Minęli kilka poprzecznych sekcji i kilkakrotnie zakręcili. Droga, jak uzmysłowili sobie Szarzy Rycerze, nie była najkrótsza. Próbowali poruszać się przebiegającą przez zabezpieczone obszary trasą. Jednak szaleństwo mogło czaić się w dowolnym miejscu. Mimo pozornego opanowania, wszyscy trzej psionicy wyczuwali niepokój ale i zdecydowanie inkwizytor, oraz maksymalne skupienie i stres żołnierzy w czarnych pancerzach.

Orientis pamiętał, jak zabijał takich jak oni... tylko mieli szare płyty skorupy. Dziwne.

Wszystkim im towarzyszyło poczucie niesamowitości. Tak jak krzyki przebrzmiewały im w uszach, tak agonia odczuwana w Osnowie i jej zaburzenia dawały im przyprawiające o zawrót głowy i dreszcze ślady działalności nienaturalnych napastników. Czasem ktoś umierał w niezwykle gwałtowny sposób. Gdzieniegdzie mogli wywnioskować, że coś delektuje się czyimś bezgranicznym przerażeniem, pogłębiając je i nie wykańczając ofiary. Gdzie indziej może i niematerialny byt wprowadził po prostu silnie emanującego psionika w szaleństwo. Ich umysły atakowało występujące w Immaterium odbicie fizycznej przyjemności i zatracenia jakiejś pary, która została naznaczona przez Mrocznego Księcia i konsumowała nowo powstałe uczucie w surrealistycznym otoczeniu.
W innym miejscu, dusza zniknęła bez śladu.

Byli nieco zdekoncentrowani, bardziej podświadomie rejestrując moment dotarcia do obwarowanej sekcji, podobnej do stróżówki przed przedziałem więziennym. Tylko tutaj szturmowców było więcej, a na podłodze już od korytarza walały się ciała osób, które utraciły nad własnymi umysłami kontrolę na rzecz niewypowiedzianego.

Serwitor zajmujący się udzielaniem dostępu został zastrzelony w połowie mutacji jego biologicznej powłoki. Dowódca szturmu zasalutował.

- Inkwizytor Koln, OHPK110 łamane przez X jeden jeden. Triumwirat.
- I tak bym nie spamiętał, pani. - szturmowiec gestem wojskowym nakazał żołnierzom się rozsunąć i ich przepuścić.
- Gorzej dla ciebie, żołnierzu. - zmrużyła oczy kobieta, przekazując mu inkwizytorski medalion. Po tym weszła do zbrojowni, prowadząc ich.

To pomieszczenie, oświetlane bladym światłem wyglądało zupełnie inaczej niż reszta statku. Znajomy zapach prochu wypełnił nozdrza Astartes. Był to swoisty przedsionek, olbrzymi i zawierający podstawowe wyposażenie bojowe - granaty, strzelby udarowe, kamizelki kuloodporne. Wszystko, co zwykła załoga mogłaby uznać za przydatne w razie abordażu.

Wzdłuż przeciwległej ściany znajdowało się kilka drzwi, zapewne dzieląc zbrojownię na korytarze podobnie jak pokład więzienny. Modułowa konstrukcja statku wymuszała takie rozwiązania. Inkwizytor minęła metalowe pułki wyłożone bronią i kosze wypełnione magazynkami. Znajdowało się tutaj wiele podstawowego ekwipunku, który od razu sprawiłby, że piechurzy czuliby się mniej eksponowani czy rozbrojeni. Koln zbadała drzwi na przeciwległej ścianie i podeszła do jednych z nich, wybierając w konsoli kod zamiast permanentnie dezaktywowanego serwitora, którego minęli przed zbrojownią.

Właz rozsunął się obustronnie na boki, ukazując ich oczom długi korytarz. Był dwukrotnie szerszy niż większość sekcji na statku. Wysokością sięgał też trzech metrów, zapewniając komfort dla Piechoty Kosmicznej. Wzdłuż obu ścian we wnękach rozlokowanych rzędami za szkłem pancernym znajdowały się na stojakach naprawczych pancerze wspomagane, podłączone do zasilania i urządzeń diagnostycznych, spowite mgiełką kadzideł. Z ulokowanych gdzieś na końcu korytarza dobiegała z trzaskiem cicha pieśń modlitewna. Przy każdym z pancerzy znajdowała się broń Nemezis. Każdy z pancerzy miał wbudowany bolter szturmowy. Pancerze, które nie były weń wyposażone zazwyczaj towarzyszyły metalowemu łożysku-pokrowcowi, przypominającemu zdobioną inksrypcjami i modlitwami trumnę. Wewnątrz, jak wiedzieli Szarzy Rycerze, znajdowała się broń ciężką - święte spopielacze, a nawet zachowane z Mrocznego Wieku Technologii psidziała.

Dalej znajdowały się stojaki, zabezpieczone pojemniki i półki z inną bronią - zapasowe pistolety bolterowe, magazynki z amunicją, baterie atomowe do zasilania pancerzy, granaty wszelkiego rodzaju, umożliwiając niemal pełne skompletowanie wyposażenia Astartes, a nawet oferując więcej uzbrojenia zapasowego i specjalistycznego ekwipunku bojowego.

- Mamy naprawdę niewiele czasu. Pancerzy i tak nie założycie, więc bierzcie broń i ekwipunek, jaki przyjdzie wam do głowy jak najszybciej, pasy taktyczne... wiecie lepiej. - rzuciła Patricia Koln. - Obawiam się, rycerzu Ardordze, że będziesz musiał dobrać się do jednego z pancerzy, których Twoi bracia nie zdążyli przywdziać, i stamtąd zabrać pas taktyczny i broń. Pomóż w tym proszę Orientisowi. Macie trzy minuty. - rzucił, wychodząc do właściwej zbrojowni.

Aleena Medalae, Sihas Blint

Natychmiast po tych słowach do środka wrócił przesłuchujący ich żołnierz, w towarzystwie trzech podwładnych. Podeszli do nich bez słowa. Przez chwilę wydawało się, że po prostu chcą ich zastrzelić, jednak to wrażenie minęło.

Dowódca chwycił Aleenę za ramię, przystawiając jej pistolet do szyi.
- Nie szarp się, albo będziesz umierać bardzo długo. - rzucił zamierzając zapobiec ewentualnej szamotaninie zainicjowanej przez siostrę. Potem odciągnął ją od łóżka Blinta.

Dwóch szturmowców podeszło do podnóża łóżka kapitana Gwardii, z głośnym trzaskiem odbezpieczając broń długą.

Zanim jednak miał nastąpić ponownie nieoczekiwany strzał, trzeci odpiął pasy krępujące rękę kapitana. Sihas zauważył pewną okazję, ale ukrócona została gdy naglę szturmowiec chwycił oburącz po dwa jego palce i na oczach siostry wyłamał.

Krzyk niósł się po sali echem.

Blint był niemal pewien, że żołnierz powtórzy to samo z jego drugą ręką. Na szczęście, po oswobodzeniu jedynie założył dźwignię, zmuszając go do podniesienia się z łóżka i zmuszając do chodzenia będąc torsem pochylonym równolegle do podłogi.

- Idziemy. - zakomunikował sierżant. Jeden z uzbrojonych i niezajętych mężczyzn w czarnym pancerzu ruszył przodem, drugi miał ubezpieczać tyły. Sierżant ruszył jako drugi, prowadząc siostrę. Za nim ruszył ten, który wlókł kapitana w bolesnym, ale relatywnie nieszkodliwym chwycie.

Palce promieniowały bólem.

Wyszli z danej części sekcji medycznej i przechodzili przez główne pomieszczenie, zapełnione pryczami. Prycze z kolei zapełnione były rannymi, przy których czuwali medycy i serwitorzy. Bez masek respiratorów natychmiast ich nozdrza i ranione płuca uderzył silny zapach płynów antyseptycznych i krwi.
Ranni byli zwykli załoganci, techadepci, szturmowcy, gdzieniegdzie Aleena nawet dostrzegła znajomą twarz ze świty Triumwiratu. Kilku pacjentów leżało na umazanej krwią podłodze. Niektórzy gnili na oczach, inni mieli straszne rany - cięcia, poparzenia, pozornie pozbawione przyczyny straszne deformacje, czy ucięte kończyny. Nieliczni byli postrzeleni. Większość wrzeszczała, niekoniecznie z bólu. Pozostali byli wyciszeni i wyglądali jakby ciała żyły, ale umysły dawno nie, wpatrzeni w pustkę i milczący.

Wybuchło zamieszanie, gdy do sali dwóch szturmowców z trudem wniosło rycerza z Piechoty Kosmicznej. Jego twarz była zmasakrowana, a w piersi poniżej serca i przy szyi miał potworne rany, jakby coś z niego wyrwano. Twarz była zmasakrowana, a obie ręce ucięte tuż poniżej przedramion. Nogi wisiały luźno pod nienaturalnym kątem. Mimo wszystkich tych obrażeń wciąż żył, przy każdym oddechu świszcząc z powodu przebicia płuca i kaszląc krwią. Wyminęli Anioła Śmierci i wyszli. Po zamknięciu drzwi, ponownie wszelki dźwięki zostały ucięte.

Korytarz był skąpany w zupełnej ciemności. Musieli przejść dwa skrzyżowania, zanim zawitało światło. Dookoła brzmiała nienaturalna pustka. Wejście w strefę światła było ulgą. Minęli innych żołnierzy - szturmowców, uzbrojonych i trzęsących się ze strachu załogantów i jednego z wojowników ze świty, może akolitę. Niski mężczyzna odziany był w wojskowy mundur, na który narzucił długi płaszcz. Twarz miał bladą, a szatynowe włosy rzednące i tworzące zakola.

Zerknął na nich przelotnie bez zainteresowania. Aleena przypomniała sobie, że nazywa się Lier i służył Triumwiratowi za ochroniarza mającego chronić przed skrytobójcami. Był w tym dostatecznie dobry sam, by umieć temu skutecznie przeciwdziałać.

Na siostrze zawiesił wzrok może na krótką chwilę, po czym przeniósł oczy na Sihasa.
- Kto go przeszukiwał?
- Twój kumpel, Clarion.
Lier machnął ręką i skinął głową, ustępując im miejsca.

Dwie pary drzwi były obok siebie. Ochroniarz otworzył jedne i drugie i wpuścił szturmowców prowadzących więźniów.

Co zaskakujące, uznał Sihas, od jakiegoś czasu nie doświadczał niczego niezwykłego. To znaczy, jak na innych ludzi niezwykłego... Jego choroba zdawała się być przyćmiona. Wciąż był pewien, że echa niektórych krzyków, jakie słyszy, nie istnieją, ale nie mógł stwierdzić, które.

Aleena Medalae

Pomieszczenie było prostym składzikiem awaryjnym dla inżynierów, zapewne w razie trafienia w walce kosmicznej. Ktoś przyniósł tu bardzo prosty, metalowy stół ze składanego stelaża zamiast nóg i zsuwanej płyty. Krzeseł nie było. Za stołem jednak czekała z założonymi rękoma inkwizytor Coirue, cała i zdrowa. Płuca wypełniał zapach olejów i smarów a zaczepione na poprzecznie wiszących łańcuchach narzędzia utrudniały poruszanie się. Dowódca szturmowców puścił ją i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

- Potrzebuję medyka zdolnego potwierdzić tożsamość ofiary na podstawie DNA. Mechanicus nie wchodzą w grę. - rzuciła prosto z mostu Coirue. - Towarzyszącego grupie zabójców.

Sihas Blint

Kapitan został ciśnięty na metalową kratkę. Usłyszał za sobą trzaśnięcie zamykanych drzwi.
- Dobrze się bawisz? - usłyszał uradowany, nieco chrapliwy i kipiący od przebiegłości głos mężczyzny w kwiecie wieku, któremu bycie wrednym musiało sprawiać nie byle radość.
Zanim podniósł wzrok intuicja podpowiedziała mu, że widział go już wcześniej, a jego nazwisko znane było najpewniej każdemu na okręcie. Ciężko było się pomylić, skoro Triumwirat miał pośród członków tylko jednego mężczyznę.

Mantamales nalewał właśnie brandy do dwóch stojących na skrzyniach szklanek. Obok nich ustawiona była niewielka świeca, jedyne źródło słabego światła w pomieszczeniu.

Poczekał, aż kapitan się podniesie. Podał mu po jednej rzeczy w każdej ręce. W jednej brandy, a w drugiej pistolet z szerokim uśmiechem.

- Jak wielu pokrzywdzonych w tej parszywej galaktyce, możesz sięgnąć po dowolną z oferowanych ci rzeczy, ale tylko po jedną na raz. Powiem więcej... Wiem, kim jesteś... - zarechotał członek Ordo Xenos.
- Czekam niecierpliwie...

-2- 20-09-2011 21:52

Furiacor
krążownik klasy Ubój, Oko Grozy, uskok Stołpu

Axisgul, Febris Abominatius, Strateg Chaosu

- PRZEGRUPOWAĆ SIĘ! - wrzasnął na swoim kom-złączu pilnujący Stratega weteran. Był na tyle głośny, iż mimo hełmu go usłyszeli, człowiek zwykłym, a Piechur Śmierci nadludzkim słuchem. Ton jego głosu sugerował, że ledwie powstrzymał się przed serią epitetów długą jak wstęga krwi na posadzce areny.

Zaskakujące, że blisko połowa Astartes wciąż była na trybunie, choć z północnej strony, gdzie znajdowała się Miriael nie dochodziły odgłosy walki, tylko rozmowa. Wszyscy oni słyszeli słowa anonimowego Legionisty, który jakimś cudem wcześniej zniknął z areny.

Pierwszy do ładunku podbiegł Opętany, śledząc wroga oczyma. Gdy ładunek plazmowy eksplodował, zamieniając jedną stronę areny w obłok błękitnawego świata, czterech towarzyszących mu Władców Nocy zostało ciśniętych w tył jak szmaciane lalki. Jeden podszedł zbyt blisko i stracił niemal połowę ciała, uwzględniając obie kończyny powyżej stawów. Pozostali w większości zmienili kierunek by śledzić zmieniającego kształt Legionistę, więc zdążyli nieco obejść niezauważony ładunek. Jeden zorientował się w porę i odskoczył, musiał doznać wstrząsu organów wewnętrznych i był ogłuszony, jednak wykorzystał ciała i pancerze kompanów. Ostatni zwalił się na posadzkę kilka metrów od miejsca eksplozji z przepalonym do czerni lewymi bokiem pancerza. Nie poruszał się. Jasnym było, że stał zbyt daleko od miejsca eksplozji, jednak własny węzeł kataleptyczny wyeliminował go z walki wskutek udaru.

Teraz, na rozkaz pozornie słabo uzbrojonego dominanta, zbierali się z trudem, niedobitki onieśmielającej siły.

Druga ofiara Axisgula, Drapieżca stojący pod ścianą i trzymający się za wylewające wnętrzności musiał bardzo cierpieć, jednak był kiedyś z Piechoty Kosmicznej. Nie słyszeli wrzasku gdy trzymając jedną ręką wnętrzności doskoczył na pozycję pochylając się nisko, z mieczem łańcuchowym w dłoni.

Wybraniec z mieczem i łańcuchem, ten, którego nie zawdiodły instynkty porzucił poszukiwanie Alphariusa, który zniknął mu z oczu w momencie eksplozji. Nawet nie miał kiedy zarejestrować, że Legionista przeistoczył się w jednego z nich. Miał nowy cel i mimo niewątpliwego bólu wyprostował się i zajął pozycję naprzeciwko Drapieżcy, zawijając w powietrzu łańcuchem.

Demoniczny potępieniec wyrwał szpony z podłoża i nieco przeformował je, mutację zmieniając zakres broni na ich oczach. Obszedł Axisgula, ustawiając się za nim, na południu areny, do pełnego otoczenia pozostawiając jedno miejsce.

- Zatrzymajcie ich! - dominant wskazał Febrisowi i Strategowi miejsce, gdzie zniknęła Miriael i skąd dochodził głos cienistego legionisty - A jeśli nie, równie dobrze możecie mnie zabić a potem pomóc sobie.. - rzucił, dobywając niepozornego miecza łańcuchowego i odwracając się do Axisgula, wychodząc mu naprzeciw wraz z zacieśniającym się kręgiem pozostałych ocalałych na polu niepozornej, ale zażartej walki. Może nie grzeszyli opanowaniem, ale nadrabiali determinacją.

- Mogłeś ich okaleczyć zamiast zabić. Kontrola jakości to jedno, ale byli korzystni... - rzucił sykliwym szeptem do Pożeracza Światów.

- W nagrodę nauczymy cię, jakie korzyści płyną z niehonorowej walki.

Władcy, co do jednego choćby raz Drapieżcy, ruszyli, jak stado drapieżników na większą i groźniejszą od nich indywidualnie zwierzynę.

Alpharius, Miriael Sabathiel

Sabathiel schowała broń i odwróciła się do grożącego Nihlowi legionisty, z którym nawiązała współpracę. Jej oczy napotkały jednak nienawistny blask skrytego przed chwilą pod nieprzepuszczającą światła odporną na wielki gorąc nagrzanej broni tkaniną. Mierzył w jej serce, przykładając lufę do napierśnika, między jej piersi. Wyraźnie czuła gorąco. W swej nieskończonej dewiacji Mroczny Książę nie mógłby także jej ewentualnego strachu i ekscytacji zamienić w przyjemność.
Mimo tego widziała krwistoczerwone wizjery hełmu, który nie wydawał się być dostatecznie pieszczony przez życie.

- Niektórzy myślą, że mogą mnie przechytrzyć. Może. - wyczuła przez lata manipulacji, empatycznego poznawania motywacji i najskrytszych pragnień ofiary, że chciał powiedzieć coś innego. Walczył też z własnym pożądaniem, widąć tak z bliska twarz Syreny i przez błogosławieństwo Slaanesh oczyma wyobraźni idealizując resztę jej ciała. Ostatecznie jednak gniew zwyciężył - Przechytrz to...

- Piękny manewr. Niepoparty jednak rozumieniem. - wyszeptał w swoim stylu Sietche, o beznamiętnej twarzy. Stał wpatrując się Legioniście w oczy. Nie wiedział oczywiście, z kim ma do czynienia.
- Zdajesz się jednak nie rozumieć.
Ochroniarz wpatrujący się w oczy Miriael nie nacisnął spustu. Nie musiała być służką Slaanesh by wiedzieć, dlaczego. Oczekiwanie na kumulację gazów z pojemnika służącego za magazynek zabrałoby ponad sekundę do najsłabszego strzału. Nie zdążyłby zabić jej i Legionisty.
Z jakiegoś powodu, jak widziała, rozważał nie tylko oszczędzenie jej, ale wystawienie się na pewną śmierć czy wielkie ryzyko, jednakże pozostawił sobie opcję zastrzelenia przedstawiciela dwudziestego Legionu, gdyby ten próbował uśmiercić Nihla.
- Kapitanie. Nie...

Sietche skrzyżował spojrzenia z Legionistą. Częśc jego twarzy była zmasakrowana. Jedno oko, które wypłynęło po rozerwaniu, na jego oczach wypełniało się niewiadomego pochodzenia czarną, smolistą substancją i ścinało, powoli formując nową gałkę, która nie była rzeczywista.
Była więcej niż rzeczywista.

- Ja umieram, ty idziesz do piekła. Dokładniej pozostajesz w nim uwięziony. - Alpharius wyczuł subtelną grę słów, lub tak mu się wydawało. Różnica między stwierdzeniem "ginę" a "umieram" była kolosalna.
- Sprawdź mnie...

Caine 21-09-2011 09:58

Alpharius wybuchnął śmiechem. Wesołym i szczerym, nie było w nim śladu szyderstwa. Powoli podniósł ręce do góry. Jednoznaczny gest.
- Poddaję się Kapitanie. Możemy tak bez końca.
Spojrzał w stronę Miriael i pokiwał powoli głową opuszczając ramiona.
- Niestety prawda jest taka, że jesteśmy na siebie skazani. Lord Abaddon wyciągnie konsekwencje z naszej WSPÓLNEJ porażki.
Obrócił się w stronę Sietche'a. Ładunek przyczepiony do piersi Władcy Nocy przygasł i odpadł od pancerza.
- Nazwijmy to remisem, co? - Legionista ściągnął hełm odsłaniając przystojne oblicze, zdecydowanie nie pasujące do obrazu sługi Niszczycielskich Potęg.
Tęczówki jego oczu miały kolor soczystej zieleni. Na wygolonej czaszce, w okolicach skroni pysznił się symbol Dwudziestego Legionu.

Komiko 24-09-2011 20:42

Seraf nie zastanawiał się długo. Jego klasyczny styl walki nie wypali w tym momencie. Trzeba wymyślić coś czemu nie będzie przeszkadzał brak dłoni. Nie miało znaczenia, że stracił prawą dłoń, był oburęczny, z resztą jak wielu, to element treningu. Wyciągnął ze spodni skórzany pasek i przewiesił go przez ramię. Zmówił krtótką modlitwę do Imperatora i drugą do Omnisjasza. Wybrał święty spopielacz Szarych Rycerzy. Inskrypcja na paszczy głosiła Żagiew Gniewu. Owinął zwisający pergamin z modlitwą, o śmierć dla wrogów, wokół broni. Zawiązał pas na kikucie zostawiając pętlę doskonale pasującą do spopielacza... no... idealnie po kilku poprawkach. Sprawdził ja leży, w końcu to dosyć nietypowy sposób trzymania. Jeszcze kilka poprawek i nawet mu nie przeszkadzał brak prawej dłoni, choć miał nieco zmeniejszoną mobilność broni. Jednak z tyłu będzie miał towarzyszy więc nie zamierza kierować broni w tamtą stronę. Miał jeszcze minutę. Odłożył broń na ziemię i szybko znalazł jakiś pas bojowy, nie bez trudu do zapiął i zawiesił na nim lekki pistolet boltowy oraz, na drugim biodrze, nóż, który w zasadzie był pełnoprawnym krótkim mieczem.
-Jestem gotowy- stwierdził, ale widząc, że ma jeszcze czas postanowił upewnić się, że ma pełną kontrolę nad spopielaczem. Szarpnął kilka razy kikutem skierowanym w górę, za każdym razem mocniej, aż nie był w stanie już zwiększyć siły. Wszystko w porządku, broń się trzymała. Następnie skierował przedramię w dół, pętla, pod ciężarem broni, zsunęła się z niego bez problemów. Dobrze. Pogłowił się trochę by znów włożyć pozostałosci ręki w pętlę, tak by nie powodować zbyt wiele bólu, którego choć się nie bał, wolał unikać gdy to nie przeszkadza. Przynajmniej więdział, że może zaufać prowizorycznej “dłoni” i ani nie upuści ona broni, ani nie będzie się jej kurczowo trzymać, gdy Seraf postanowi sięgnąć po inny oręż.
Ardor też długo się nie zastanawiał, nie było czasu ubrać zbroi, glewia nemezis byłaby zbyt nieporęczna, tak samo młot. Pozostały dwie bronie do wyboru, miecz energetyczny i falchiony, paladyn wybrał to drugie głównie dlatego, że pragnął postawić na szybkość, za ochronę wystarczył mu rosarius. Rycerz przypasał sobie pas z granatami typu Psyk. Popatrzył na inkwizytorkę.
-Dlaczego idziemy w czwórkę. Moglibyśmy wysłać tam drużynę oczyszczenia, albo zabrać ze sobą drużynę braci bitewnych. Dlaczego tego nie zrobimy?- Następnie rzucił pas z granatami Psyk Orientisowi.- Przydadzą ci się, poradzą sobie z każdą abominacją jaką możemy spotkać na takim statku. Wybierz sobie jakąś broń, nie wiem czym potrafisz walczyć.
Po chwili zastanowienia Ardor do pasa przyczepił sobie bolter, oraz pochwy od falchionów.
- Nie, nie możemy. Twoi bracia, wszyscy poza jednym, zajmują się ochroną generatora Pola Gellara. I mają problemy. - odparła zakładając ramię na ramię młoda kobieta.
-Poradzimy sobie, bracie paladynie- zapewnił Seraf odbezpieczając spopielacz, a błękitny język ognia zaświecił pod główną paszczą. Gdzieś, na skraju świadomości rodziło się pytanie... czemu pcha się na pierwszą linię? OBOWIĄZEK! Oczywista odpowiedź. Ktoś musi. A jak ktoś to czemu nie on? Ale czy to był jedyny powód? Odtrącił zbędne myśli rytuałem ugłaskiwania ducha spopielacza...
-Wierzę w to, że sobie poradzimy. Po prostu się zastanawiałem bracie sprawiedliwy. Czym zajmuję się jeden z moich braci który nie ochrania generatora? Jeżeli można wiedzieć oczywiście.
-Albo chodziło o mnie, albo może chronić kogoś, albo przedzierać się z oddziałem Gwardii Imperialnej do jakiegoś sektora... ważne, że możemy liczyć tylko na siebie. Orientisie, tak na ciebie wołają, zgadza się? Leży w twoich umiejętnościach pchnięcie płomieni spopielacza by zwiększyć jego zasięg? Albo bardziej ogólnie: czy twoja telekineza dotyka też ognia?
- Jak do tej pory lepiej od nich spisało się pospolite ruszenie, czy jak wy to teraz nazywacie... W każdym razie nikt nie będzie nam zawadzał. - Orientis zdawał sobie sprawę, że podczas świeżej żałoby jego słowa mogły być nieco bezczelne, nie mniej zawsze cenił sobie szczerość jako jedną z najwyższych cnót. Poza tym, opancerzeni w bieliznę kosmiczni marines stanowili w tym wypadku mięso armatnie z wyjątkowo drogiej krowy... Chwilę wcześniej pochwycił pas z granatami, który rzucił mu Ardos i oglądajaąc go skinął w podzięce głową. Przypinając go przy swoich biodrach przeszedł się po pomieszczeniu, w drodze sięgając po najbliższy miecz energetyczny i wyważył go w dłoni. Zatrzymawszy się, przesunął ostrzem przed swoimi oczami i odczuł na swej czaszce przyjemne mrowienie, które momentalnie stawiało dęba jego kilkumilimetrowe włosy. Z rozbawieniem stwierdził, że dzierżona przez niego kosa jest niewiele krótsza od stojącej nieopodal kobiety, gdyby tą wyciągnąć płasko na podłodze. Kilka razy zakręcił nadgarstkiem, zakręcił bronią nad głową, wyglądając w tej chwili jak powiększona wersja malutkiego chłopca, który bawi się znalezionym przez siebie patykiem.
- Wezmę do tego bolter, podczas szkoleń w moim wypadku nie przykładano tak wielkiej wagi do strzelectwa, więc możliwość prowadzenia ognia ciągłego, zwiększy szansę, że w ogóle w coś trafię. - Zażartował chcąc nieco rozluźnić napiętą atmosferę. Chociaż nigdy nie przytrafiło mu się przejąć dowodzenia na polu bitwy, to wiedział, że zbyt poważne podejście do zabijania czegokolwiek, nie ułatwia pracy. A oni pomimo ekstremalnej selekcji mieli robotę jak każdy inny obywatel Imperium.
- Wybacz Ardorze, nie chciałem obrazić twoich braci, ani ich umiejętności. Po prostu jestem zdania, że chamski szturm na wrogie pozycje bez użycia czołgów nie ma większego sensu, czy to na polu, czy to w budynkach. Niezależnie od tego ilu ludzi czy Astartes się wyśle. - Potem spojrzał na Serafina i kilkukrotnie zamrugał powiekami, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Zależy co uznać za ogień. Samej energii jego ciepła nie poruszę, ale teoretycznie mogę poruszyć nagrzanym przez nią powietrzem więc... Wydaje mi się, że twój plan powinien się udać. -
Zabije... wyrżnę flaki... skręcę kark i rozłupię czaszkę... Seraf pokręcił głową przyjmując zimny wyraz twarzy i wymazując z oczu ogniki gniewu. Jego przyjaciele oddali życie, sami stanęli w pierwszym szeregu broniąc wszystkich wewnątrz, sami zdecydowali, że jeśli ktoś zginie to właśnie oni, dzięki tej decyzji Orientis jeszcze żył, a śmiał ich obrażać... chłopcy nie powinni umierać by bronić kogoś takiego... to nie było tego warte. Dobrze, że mogą sobie teraz powiedzieć “uratowaliśmy Triumwirat”
-Dobrze. Prawdopodobnie to wykorzystamy. Ruszamy?
Ardor podszedł do Serafa i położył mu rękę na ramieniu.
-Rozumiem co przeżywasz, najlepiej uhonorujesz pamięć swoich braci przelewając krew w ich imieniu.- Powiedział cicho paladyn. Następnie zwrócił się do Orientisa.- Aby zostać paladynem należy zabijać większe demony jedynie w tunice ćwiczebnej i z mieczem nemezis. Poradzimy sobie z słabszymi abominacjami chaosu bez większych problemów. Te granaty które dostałeś ich jednak nie zabiją, zniszczą jedynie ich pancerz. Najlepiej byłoby gdybym szedł pierwszy, pole ochronne generowane przez rossarius już dzisiaj ocaliło nam życie i może to zrobić więcej razy.
Seraf kiwna głową będąc wdzięcznym Ardorowi za ciepłe słowa, ale zganił się też za to, że pozwolił swoim emocjom się tak bardzo uzewnętrznić, że czytał z wyrazu jego twarzy jak z księgi.
-Nie jestem w stanie dobrze celować, więc najlepszy okazuje się spopielacz, też muszę być na czele by móc go używać. Pójde po twojej prawicy paladynie, pół kroku z tyłu abym mógł korzystać z mojej broni, zwracaj uwagę na lewą stronę, bo to będzie mój martwy punkt puki zostaniemy w tej formacji.
- A ja będe was osłaniać i pilnować tyłów? - Dodał zaczynając krzątać się w celu zabrania kilku dodatkowych magazynków do wspomnianego wcześniej boltera. Potem jeszcze raz spojrzał na Serafa, którego silne emocje dawały się odczuć kronikarzowi.
- Nie wiem jak długo przebywałem w celi... Ale dla mnie było to jak mrugnięcie okiem. Z mojej perspektywy wczoraj straciłem setkę podkomendnych, jak również swojego przełożonego... Przypuszczam, że na moim okręcie stało się to samo co teraz... Nie byliśmy przygotowani na pierwszy kontakt... Nic innego nie mogło wyciaąć w pień takiej ilości astartes... Setek towarzyszących nam członków marynarki... Ci którzy polegli dzisiaj, byli nie tylko waszymi braćmi, ale i moimi. Nie gniewaj się na mnie, po prostu uważam, że taki już jest nasz los. Walczymy, umieramy... Ich już nie ma. I powinniśmy starać się zrozumieć jakie błędy doprowadziły do ich śmierci, nie bądźcie na mnie źli.... -
-Rozumiem, że naszym przeznaczeniem jest śmierć i akceptuję je. Nie jestem jednak w stanie zaakceptować, by ktoś obrażał moich przyjaciół, tym bardziej kiedy już sami nie są w stanie się bronić. Nie zrobili nic źle. To wojna, a na wojnie są ofiary. Nie krytykuj umiejętności zmarłych, tym bardziej kiedy zginęli podczas gdy ty kryłeś się za ich plecami!- warknął groźnie, dając upust przynajmniej odrobinie wściekłości i kształtującej się pogardy -Będziesz szedł z tyłu po lewej, prowadził dalekozasięgowy ostrzał i używał swoich sztuczek. W korytarzu jest dość miejsca.
Wymianę zdań przerwał, surowy tym razem, głos paladyna.
-Adeptus Astartes nie powinni się kłócić, bracie sprawiedliwy, jesteśmy w stanie wojny, niekończońcej się wojny. Jeżeli będziemy stać razem wygramy, lecz podzieleni, umrzemy wszyscy. Dlatego zaprzestańcie tej wymiany zdań i przygotujcie swe umysły do walki.
- Macie rację, może źle to ująłem w słowa... Ale chodziło mi tylko o to, by dwa razy nie popełniać tych samych błędów. Po prostu bądźmy ostrożniejsi... - Dodał Orientis i zgodnie z prośbą Ardora udał się po Bolter. W między czasie przyjrzał się jeszcze pani Inkwizytor, był bardzo ciekawy w co ona postanowi się uzbroić. Miecz schował do pochwy, którą zawiesił sobie za plecy, dodatkowe magazynki przypiął przy pasie tak samo jak granaty, karabin szturmowy chwycił z radością w swoje dłonie, poczuł się znacznie pewniej. Był świadomy, że w końcu może zrobić to do czego był przeznaczony, wybić w pień wszystkich nieludzkich skurwysynów na tym okręcie.

Stalowy 25-09-2011 22:01

Haajve Sorcane

GŁUPIEC! Trzeba było nadać nie przez vox, tylko przez kabel. W pobliżu na pewno była jakaś konsola... tyle czy miałbym czas aby się do niej dostać? Hah... skoro miałem czasu na ciskanie granatami to na to też bym miał. Głupiec ze mnie...
Teraz siedzę w swym pancerzu niczym w ceramitowej trumnie. Stopienie powłoki spowodowało, iż ledwo mogę się poruszać. Jednak nie mam zamiaru badać moich możliwości motorycznych. Strata energii i tlenu.
Ekslozja pozbawiła mnie prawie wszystkiego. Jedyne co teraz mi zostało to pancerz i... i pistolet hot-shot. Kiedy sobie uświadomiłem, iż nadal jest przy moim pasie byłem niesamowicie zaskoczony. Zdarty siłą wybuchu i temperaturą lakier odsłonił prawdziwy materiał z jakiego została zrobiona broń... wygląda na stop adamantu i ceramitu...
Nie ma czasu na rozwarzania. Muszę coś zrobić, bo inaczej albo pozostaje mi tutaj udusić się... albo zapaść w hibernację i mieć nadzieję, że ktoś z niej mnie wybudzi.
Przełączyłem na vox. Statek jest teoretycznie niedaleko... teoretycznie. Aby nie marnować powietrza wysyłam do urządzenia komunikaty przez okablowanie.
+ Tu Haajve Sorcane. Nie podołałem. Żyję. Wyślijcie wiadomość dalej do pozostałych. Niech uratują kogo się da. Nie zapomnijcie o mnie. +
Nastawiam w systemach pancerza odpowiednie procedury. Jeżeli nie odpowiedzą pancerz będzie musiał wysyłać sygnał ratunkowy co jakiś czas... a ja? Ja będę musiał czekać, a w ostateczności zahibernować się.
+ Widzę, głupcze! + zniekształcenia sprawiły, że nie był w stanie rozpoznać głosu rozmówcy, nie wiedział też, czy część wiadomości nie została zwyczajnie urwana.
+ Straciliśmy + Zasięgu + Nie + Uwięzieni + dotarła do techpiechura seria urywanych, choć nie zakłócanych komunikatów. Kobra właśnie oddalała się tuż poza zasięg minimalnej łączności, ale poruszała się z predkością liczoną w kilometrach na sekundę. Jemu samemu zaczęło doskwierać zimno spowodowane znacznym przekazaniem energii do urządzeń łącznościowych. Podejrzewał, że gdyby dalej próbowąłby coś nadawać, w połowie komunikatu mógłby przepalić wszystkie przewody emisyjne... potem pozostawałoby mu bierne nasłuchiwanie.
Cholera... cholera... Patrzę w pustkę. Przekierowałem energię do grzania mnie. Bierne nasłuchiwanie. Ile to może potrwać? I na ile starczy mi powietrza?
Zamknąłem oczy i przypomniałem sobie to wszystko co mi mówił Modo o zapadaniu w głęboki sen. Wzdrygnąłem się.
Jedyne co mnie cieszy to to, iż diagnoza pancerza wskazywałą rozległe obrażenia wewnętrzne, które jednak szybko się ustabilizowały i zaczęły goić. Dzieci Mikrowszechsjasza były zaprawdę potężnymi sprzymierzeńcami dla mojego organizmu.
Spróbowałem obliczyć ile mi jeszcze zostało tlenu. Szacunki jednak nie były zbyt optymistyczne. Przy minimalnym zużyciu starczyłoby go na siedemnaście minut. Potem mógłby być zmuszony zapaść w hibernację, o ile wcześniej czegoś nie odkrył.
Postanowiłem wykorzystać te parę minut pozostałego tlenu dla lepszego rozejrzenia się. Wszelkie moce magnetyzmu i temu podobne... wszystko ma oganiczony zasięg. Gdyby chociaż było trochę powietrza w jakiś butlach albo pozostało w zasobnikach po resztkach skafandrów termicznych... cholera.
Wszechsjaszu! Daj mi jakiś znak albo wskazówkę!

Witch Elf 27-09-2011 10:23

Ciepło rozlało się po jej piersiach skrytych pod skorupą zbroi. Słyszała własne serce uderzające szybko. Znieruchomiała natrafiając na czerwony wzrok władcy. Dłoń zastygła na rękojeści schowanego przed sekundami miecza. Pozwoliła sobie na lekkie rozchylenie wargi, którą zaraz przygryzła. Delikatne mrowienie na karku zdradzało niepokój. Rzuciła okiem na plazmę, jej myśli podążały torem wrogiego marine. Chłodna kalkulacja zagrożenia. Wiedziała już , że to nie w nią skieruje gorący strumień energii. Rozluźniła się słysząc wymianę zdań między Alphariusem a Nihilem. Koniec zabawy. Gdy jej towarzysz roześmiał się poddając ruszyła w stronę mierzącego do niej mężczyzny, kładąc dłoń na trzymanej przez niego broni i osuwając ją w dół. Przejechała palcami przez długość ramienia i skierowała słowa ni to do niego ni kapitana, a może po prostu do wszystkich trzech?

- To co, buzi na zgodę?

necron1501 27-09-2011 19:21

Axis przyglądał się Marine, który do niego przemówił, z uwagą. Był największą niewiadomą z całej czwórki. Do tego cieszył się autorytetem, na jego rozkaz poderwał się nawet Drapieżca, teraz kurczowo trzymając swoje wnętrzności. Do tego Nocny ze szponami stanowił poważne zagrożenie. Jedno było pewne, będzie musiał poskromić rządzę i zacząć myśleć. Tłumiąc w sobie pierwotne pragnienia, Pożeracz kiwnął głową, na znak ni to zgody, ni to szacunku, po czym wyciągnął miecz. Teraz rozpocznie się prawdziwe starcie.
Nie chcąc dać się otoczyć, obrócił się na pięcie i ruszył pędem w stronę okaleczonego Drapieżcy. Im szybciej go wykluczy z walki, tym szybciej wyrwie się z okrążenia, nie będzie musiał uważać na wszystkiego strony. Wróg był jednak skoordynowany.
Spowolniony Astartes uniósł pistolet bolterowy a nadludzki słuch Axisgula wyłowił szczęk pistoletu bolterowego. Strumień eksplodujących pocisków rozbił się o jego nogi powodując zachwianie. Choć oponent nie mógł go przewrócić, to cofając się przy niewielkim - jak na możliwości ostrzału Piechoty Kosmicznej - odrzucie dał miejsce swoim kompanom.
Skorzystali. Choć w ułamku sekundy danym Axisgulowi zanim demoniczny porucznik dopadł go od tyłu walczył ledwie z dwoma oponentami, dwóch ścięło jego drogę nie pozostawiając wyboru - trwająca krócej niż oddech walka albo jeszcze szybsza śmierć, zwiastowana przez trzask wytwarzanego przez finezyjne szpony energetyczne pola zakłócającego i dziki warkot miecza łańcuchowego.
Axis skupił się na ciosie Opętanego, chcąc jednocześnie wybić go z rytmu, żeby odniósł obrażenia, samemu dalej powoli kierując się w stronę drapieżcy.
Pociski bolterowe nie zdołały mimo mikroesplozji i setek odłamków spenetrować miedzianych nagolenników czempiona. Ten wykorzystał potężną siłę, jaką odczuł na swojej lewej nodze by obrócić się przez prawy bok - niewielkim łukiem zatoczonym przez trzymany w lewej ręce miecz zmuszając nieznanego mu oponenta do zachowania dystansu - i pozostawiając przyczajonego poza krótkim zasięgiem szponów Władcę trafił z wyprostu swoim toporem prosto w lewe, demoniczne ramię Opętanego, rozbrzyzgując krew i demoniczną tkankę, czerwieniąc własny pancerz i rdzewiejącą od posoki posadzkę. Opętany, w widoczny sposób ranny szamocząc się zdołał wyrwać kończynę z zakleszczenia i zataczając się oddalił o kilka metrów. Wtedy czempion Khorne’a poczuł przypływ obezwładniającego bólu. Wizjery hełmu poinformowały go panelami informacyjnymi, że serwomotory zostały uszkodzone i ma rozległe obrażenia kośćca. Nie zwracał na nie uwagi, wiedzial doskonale, jaki popełnił błąd. Władca Nocy o szponach, jak wielu ze swego rodzaju, korzystał z preferowanej broni jako drapieżcy. Postanowił w pełni wykorzystać pokazany mu bok i plecy i zareagował szybciej, bardziej agresywnie niż sługa Khorne’a by przypuszczał. W tej chwili syn Curze’a wisiał na swoich szponach zagłębionych w jego łopatkach, pozwalając sile ciążenia rozorać kość, mięśnie, nerwy i nie oszczędzając pancerza!
Pożeracz nie chcąc tracić więcej mobilności, przystąpił do ostatecznego wyeliminowania Drapieżcy, żeby kolejne niespodziewane ataki nie miały miejsca, mając baczenie na pozostałą trójkę. Axis wykonał znad pleców sztych w dół, niczym próba schowania do pochwy, powinno zadziałać. Łowca powinien zostać przebity od głowy aż po krocze, jego jedyną nadzieją jest wypuszczenie go z sideł i odskok. Wtedy ‘bagaż’ zostanie zniesiony.

Sirion 27-09-2011 21:55

Sihas podniósł pytająco brew. Czy inkwizytor to naprawdę wiedział? Nie miał pojęcia. Nie mógł sobie pozwolić na grę w otwarte karty. Jeszcze nie.
- Hmm... To kim według pana jestem? - Zapytał ostrożnie.
- Ja jestem psionikiem. - Odparł inkwizytor, wciąż oferując mu szklankę brandy lub pistolet, dla podkreślenia czego potrząsnął delikatnie oboma przedmiotami.
- A ja walczę dla imperium, miło mi Pana poznać. Ale teraz wyjątkowo mam wolne - Uśmiechnął się lekko i wziął szklankę z brandy. - Jednak nadal nie rozumiem co tutaj robię. Czekam cierpliwie na wyjaśnienia.
- Jeżeli na nagraniach jasno zostanie powiedziane kilka rzeczy, nie bardzo będę miał jak skorzystać z Twoich usług. - wzruszył ramionami inkwizytor - Chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego. - Stwierdził, wciąż uśmiechnięty, bawiąc się pistoletem - Tak czy siak Twoim... przełożonym i takim jak ja zdarzało się w przeszłości współpracować. Mamy ostatecznie wspólne cele, choć tak... radykalnie różnie metody.
- Nie rozumiem do czego Pan zmierza... Jakie ma pan plany wobec mnie? Bo chyba te 'miłe' powitanie nie wzięło się znikąd...
- Spójrz. Wiem kim jesteś, więc poprosiłem, aby działali tak, by zapewnić sobie bezpieczeństwo. Chcę żebyś pracował dla mnie. - rzucił prosto z mostu Geo, zgarniając wolną ręką z pudła drugą szklankę. - Przybite?
Sihas spojrzał na niego krytycznie.
- Nie mówię nie... Ale na czym dokładnie miała by polegać nasza współpraca?
- Zabijasz. Dobrze. Lubię profesjonalistów. - Wzruszył ramionami inkwizytor - Dla takiego kogoś zawsze znajdzie się niebezpieczne zadanie. Nawet mam coś w głowie.
Coś w tym człowieku niepokoiło Sihasa, ale cieszył się, że przynajmniej stawia sprawę jasno.
- Rozumiem, że mam zabijać dla Ciebie. Nie dla Triumwiratu?
- Przypomnijcie mi, kapitanie Blint, abym po zakończeniu naszego spotkania usunął to z nagrań. - Uśmiechnął się inkwizytor z wypisanym w oczach zadowoleniem ze znalezienia kogoś takiego jak Sihas.
- Ma Pan to jak w banku... Jeszcze jedno pytanie. Tak w kwestii formalnej. Nasza współpraca pozostanie tylko pomiędzy nami, prawda? Nie będzie żadnych, niepożądanych osób trzecich?
- Absolutnie. A jeśli będą, każdy z nas dopełni starań, by ich nie było.
- Rozumiem... - Zamyślił się. - Można powiedzieć, że Pan mnie ma... - Czy z resztą mógł dokonać jakiegokolwiek innego wyboru? Całe to przedstawienie. Zatrzymanie, związanie. To było dość inteligentnie rozplanowane... Widać było, że na tym statku toczy się pewnego rodzaju gra. A Mantamales wyglądał na doświadczonego i ważnego gracza. Chociaż... Może po prostu chciał sprawiać takie wrażenie. Sihas był mu potrzebny i zamierzał to wykorzystać... Na własny sposób. - Ale zastrzegam sobie jedno. Nigdy więcej wiązania i wyłamania palców. Przez kogokolwiek.
- Jeżeli jesteś dostatecznie sprawny by na to nie pozwolić, to tylko dobrze. W każdym razie sprawa jest dość jasna. Mam konkretny cel, konkretną misję. Zaczyna się od zdjęcia... - zagaił sugestywnie Mantamales - Jednak spojrzenie nań jest jednoznaczne z przyjęciem zlecenia i odrzucenie oznacza rozpatrywanie kwestii jak w sądzie wojskowym... Zatem. Za zwycięstwo? - zapytał, unosząc szklankę do toastu.
Spojrzał krytycznie na swoją szklankę. Nie zdziwiłby się, gdyby coś tam było... Ale z kolei jeśli Inkwizytor chciałby się go pozbyć to zrobiłby to już na poczatku rozmowy. Wiedział doskonale, że tam mogły być jeszcze inne świństwa z całej galaktyki, ale... W sumie aktualnie się tym nie przejmował. I tak miał już zły dzień, czy mogło być gorzej?
- Za zwycięstwo - Wzniósł swoją szklankę wraz z inwkizytorem.
Wypili. Mantamales wyciągnął z głębokiej kieszeni zdjęcie przedstawiające twarz pobliźnionego mężczyzny o szmaragdowych oczach, wygolonej głowie i zaciętym spojrzeniu. W jego rysach było coś majestatycznego, w spojrzenie wespół z wyrazem twarzy tworzyły przemożne wrażenie, że nie chciałoby się danego osobnika spotkać sam na sam w jednym z ciemnych zaułków miasta-kopca. Inkwizytor zostawił kapitanowi zdjęcie, by ten się nacieszył, dolewając im obu brandy. Smakowała jak diabli.
- Hmmm... Od razu można powiedzieć, że to ktoś ważny... Kto to? - Zapytał z ciekawości.
- Już wyjaśniam. Tylko przez chwilę postaraj się udawać przerażonego. - Mantamales wycelował w Sihasa pistolet, mrużąc oko przy celowniku. Nagle wypalił! Raz, dwa, trzy! Pociski minęłY głowę i korpus kapitana. Machnął ręką na bok i wystrzelił. Raz w sufit. Przełożył prawą rękę nad lewym ramieniem i oddał dwa strzały. Wycelował w podłogę obok siebie opróżnił magazynek.
- Łap! - Rzucił do Sihasa... Tak słowa, jak samą broń.
Sihas błyskawicznie złapał broń sprawną dłonią i wycelował w inkwizytora. Nie wiedział co planuje tamten, ale chyba właśnie został wrobiony w niezłe gówno... To raczej pociągnie za sobą dość nieprzyjemne konsekwencje.
- Co ty kombinujesz? - Zapytał zrezygnowany. Przypuszczał co za chwilę się stanie...
Drzwi zostały wykopane do środka przez szturmowca, mierzącego w Sihasa.
- RZUĆ KURWA BROŃ!
- Sierżancie... sytuacja pod kontrolą... - wymamrotał Mantamales z zamkniętymi oczyma i zmarszczonymi brwiami.
Żołnierz wcale nie był uspokojony.
- Sierżancie... kompromitujące, że zdołał odebrać mi szklankę, ale resocjalizacja pomogła... Oddaj broń. - zakończył krótkim, stanowczym rozkazem rzuconym do Sihasa, wyciągając rękę.
Sihas zrezygnowany oddał pistolet. Z resztą co miał zrobić? Wszystko wyglądało na perfekcyjnie zaplanowane... A pewność siebie Inkwizytora go w tym utwierdzała. Poza tym z broni z pustym magazynkiem nie miałby dużego pożytku...
- Inkwizytorze, jeżeli raz wystrzelił...
- Zaburzasz moją koncentrację impertynanckimi zarzutami o moją nieudolność... - powiedział groźniej Mantamales. - Mam wszystko pod kontrolą.
- Nie chciałem...
- Potrzebujemy nowych serwitorów, sierżancie. Wyjdź, jeżeli nie planujesz zmiany kariery.
Szturmowiec skinął głową, po czym wyszedł na zewnątrz. W drzwiach pojawił się mężczyzna w płaszczu, którego Sihas wcześniej widział. Nie odezwał się, ale pozwolił sobie zamykać drzwi z brwiami uniesionymi wysoko.
- Ten przystojniak jest Aniołem Śmierci z Adeptus Astartes i ma dziesięć tysięcy lat. - odpowiedział, jakby gdyby nigdy nic kontynuując inkwizytor.
Kapitan skinął lekko głową na przywitanie.
- Czy jeżeli powiem, że nie wygląda na aż tyle to będzie potraktowane jako komplement?
- W ich zawodzie o takich starych prykach tylko jedno można powiedzieć na pewno: umie przeżyć.
- W to nie wątpię... Może mi pan wyjaśnić co znaczył ten incydent przed chwilą? Czy to jeszcze nie pora na pytania?
- Mów mi Geo. - inkwizytor przetarł rękawem twarz, wypiwszy całą brandy ze szklanki. Odstawił ją i splótł przed sobą palce. - Sprawa jest prosta. Jakby ktoś się pytał, zgwałciłem twój umysł i zamieniłem cię w mojego zaprogramowanego automatona. Następne pytanie.
- Dobra... To jest jakiś argument. A w jaki sposób nasz towarzysz jest związany z celem naszej misji? Raczej wątpię, żeby wpadł tutaj przypadkowo w odwiedziny....
- Jeżeli mówisz o Lieru, zawodowo otwiera i zamyka dla mnie drzwi, czasem eliminując przy tym skrytobójców nasłanych przez różnych cudaków. Jeżeli chodzi o gościa ze zdjęcia, będzie celem dla grupy składanej przez cały Triumwirat.
Sihas skrzywił się.
- Grupy? Myślałem, że pracuję sam... Jeśli chodzi o dyskretne sprawy wolę zaufać swoim umiejętnościom. Zaufanie do innych przychodzi z czasem...
- Słuchaj, to wygląda tak... Będziecie tropić. Oni sobie nie poradzą. Ten tutaj ma wiele imion. Był w wielu miejscach. Będzie najpewniej przebywał wśród masy ludzi... - wyjaśniał inkwizytor - Po dorwaniu go, pewna osoba będzie musiała potwierdzić jego geny. Że to on. Najpewniej przypadnie to w udziale twojej znajomej z ostrego oddziału dla palaczy. Skontaktujesz się ze mną wcześniej, ale ja przewiduję dwa scenariusze...
Sihas podrapał się w podbródek.
- Zamieniam się w słuch... Przypuszczam, że jeden ze scenariuszy jest przez ciebie preferowany nieco bardziej?
- Dobrze by było, gdyby meldunki o postępach lądowały bezpośrednio u mnie, ale tylko, jeżeli to nie byłoby dla ciebie uciążliwe. - Wzruszył ramionami - Naprawdę, jedynym celem jest wykonanie tej misji, nawet, gdybym z jakichś względów miał się nigdy nie dowiedzieć o jej powodzeniu. Jeżeli nie będziemy mogli nawiązać kontaktu spróbuję was znaleźć osobiście, ale jeżeli nie uda mi się, pozostawienie go przy życiu jest zbyt niebezpieczne. Od powodzenia tej misji... nie chcę być dramatyczny... zależą losy ludzkości... - Westchnął, poważniejąc - Dlatego, pomimo dzielących nas różnic, wybrałem ciebie do tego zadania.
- I muszę przyznać, że nadal nie rozumiem tej decyzji. Na tym statku jest tylu znacznie lepszych ode mnie. Masz do wyboru gwardzistów, szturmowców inkwizycyjnych, a nawet ślepo posłusznych astartes. Więc... Czemu akurat kapitan mający zaburzenia psychiczne?
Inkwizytor uniósł brew.
- Myślałem, że ten etap rozmowy mamy od kilku minut za sobą.
- No właśnie nie do końca. Chcę się dowiedzieć jednego, czy ta misja, jest dla ciebie aż tak ważna, aby oddać ją w ręce obcego żołnierza?
- Nikt na tym statku nie jest lepszy od ciebie. Misja z kolei jest ważna dla ludzkości. Jesteś inteligentnym człowiekiem. Te dwie rzeczy nas łączą. Wolę to traktować jako podzielenie się z innym inteligentnym człowiekiem ważną wiedzą, wykazanie, dlaczego nie powinniśmy się nią dzielić z mniej inteligentnymi i poprzez imperatyw inteligencji pozostawienie jemu załatwienie tego, jako bardziej kompetentnemu... Przez stanowisko i umiejętności.
Sihas kiwnął głową.
- To mi wystarcza. Rozumiem, że niedługo odzyskam swój sprzęt i w moje ręce trafią odpowiednie notatki na temat naszego celu, opisu miejsca, gdzie przebywa i akt moich towarzyszy? - Uniósł pytająco brew.
- Co tylko zechcesz.
- W takim razie zapisz mnie również na wizytę u jakiegoś zaufanego medyka. Przydałoby się coś zrobić z moimi palcami... - Pokazał mu dłoń - Twoi ludzie nie patyczkują się... Byłbym wdzięczny za podesłanie większej ilości brandy, jeśli pozwolisz. Od tak, dla przyjemniejszej lektury... Rozumiem, że na przyjemne fotki z wyprawy nie mam co liczyć?
- Jeżeli jakieś zrobisz, nie obrażę się. Wiem, że ból nie robi na tobie wrażenia... - Mantamales wyciągnął zza skrzyni kolejną butelkę brandy i nalał im obu - Twoimi palcami zajmie się siostra Medalae, podwładna inkwizytor Coirue.
- Może i nie robi... Ale muszę przyznać, że to uczucie podczas poruszania nimi jest co najmniej lekko irytujące. A co z resztą towarzyszy? Kto oprócz siostry będzie mi towarzyszył?
- Jeszcze nie dogadałem tego z innymi inkwizytorkami, ale przeforsuję, aby był tam ten imbecyl Domitianus. Paladyn. Widziałeś go już. - przerwał, aby delektować się zapachem alkoholu - I jeszcze jedno - ta misja jest bardzo osobista. Jeżeli zawiedziesz, czeka nas koniec świata. Więc i najpewniej twój.
Sihas zaśmiał się.
- Jakbym miał podliczać ile razy modliłem się, aby mój świat się skończył to chyba nie starczyłoby ci brandy... Ale rozumiem. Aha i dopisz do listy zamówień: notatki ze wszelkimi zagrożeniami, którymi powinienem się zainteresować, a których twoim zdaniem mogę nie być świadom. Ale opisanych w PROSTYCH, NIESKOMPLIKOWANYCH słowach - Powiedział kładąc odpowiedni nacisk na to co mówi - ZERO ALUZJI. ZERO PORÓWNAŃ. CZYSTE FAKTY. Jak mam uratować nasze tyłki to muszę być na to przygotowany.
- Dobrze. - powiedział po prostu inkwizytor, wzdychając.
- Czy jest coś jeszcze co powinienem wiedzieć?
- Bardzo dużo. Przede wszystkim o naszym celu. Pozostali inkwizytorzy nie wiedzą tego, a im więcej on ich skasuje, tym mniej będziesz miał roboty. Szczegóły ci wypiszę, ale gość jest niewiarykurwagodny.
- Działa sam, czy raczej ma grono popleczników?
- Jeżeli zgromadzone przeze mnie wycinki danych są dokładne, porusza się z miejsca na miejsce w skali dekady, czasem krócej. Zostawia planetarne kluby wielbicieli. Jest przebiegły jak sto diabłów, widzi ruchy większości naszych tajnych jednostek, trzyma się cieni. Ukrywa się zazwyczaj pośród ludzi, w ludnych miastach-kopcach, ale nie tylko. Zmienia imiona, tożsamości, wygląd, znika na dziesięciolecia. Ponoć kilka razy go zlikwidowano. Ucięta głowa odrasta jak u hydry.
- Nie martw się, gdy z nim skończę po tym jak ja utnę, jeszcze ją spalę... Inaczej kiedyś mnie znajdzie znając życie. I chcesz mi powiedzieć, że to wszystko, tylko po to, żeby pozbyć się... Jednego człowieka?
Mantamales skinął głową, pociągając głęboki łyk ze szklanki.
- Rozumiem... Znaczy nie rozumiem, ale wkrótce zapewne się dowiem. Kiedy mogę liczyć na dostarczenie mi tego wszystkiego? I kiedy wyruszam?
- Cóż... biorąc pod uwagę, że przemianowanie na bezwolne, ale szczęśliwe automatony trwa dwadzieścia cztery godziny, możemy zrobić sesję nagraniową dla moich pięknych koleżanek. I tak będę miał czas wyciąć co gorsze fragmenty...
- Hmm... Moja rola w tym nagraniu ograniczy się do? - Kapitan nie był do końca pewien czy chce to jednak wiedzieć...
- Picia brandy oczywiście! - Zarechotał inkwizytor, nalewając im obu kolejną szklankę.
To będzie długa doba.

Zell 27-09-2011 22:58

Wyłamanie palców Sihasowi, wzbudziło złość w Aleenie, która jako medyk nie mogła temu przeciwdziałać ani ulżyć kapitanowi w cierpieniach. Mogła tylko stać i patrzeć bezczynnie na działania szturmowców, jednocześnie dziękując Imperatorowi, że przynajmniej na razie tylko na tym się one skończyły. Kiedy Siostra zobaczyła, jak wielu rannych i to w ciężkim stanie, oczekuje na pomoc, ponownie poczuła irytację. Mogła zająć się częścią z nich w czasie, kiedy zamęczano ją pytaniami, oraz grożono. Była medykiem, czemu odciągano ją od jej roli?
W końcu rozdzielono ją i Sihasa, wprowadzając każdego do innego pokoju. Siostra stanęła przed Inkwizytor Coirue, już w dobrej formie, chociaż Aleena nie mogła powiedzieć teraz, czy nie maskuje ona pozostałych, niezaleczonych obrażeń. Inkwizytorka wyrażała się konkretnie i bez zbędnych wstępów.
- Rozumiem. - odpowiedziała - Będę w stanie się tym zająć, oczywiście z pomocą sprzętu. - czuła się dość dziwnie, pozbawiona większości narzędzi swojej pracy. Przynajmniej te podstawowe, wciąż miała przy sobie, jak zwykle zresztą.
- Dostaniesz wszystko, co będzie potrzebne. Jednak to nietypowa misja. Będziecie się poruszać pośród mas ludzi na Koryncie... może dalej, jeżeli pościg was zaprowadzi. Dasz sobie radę? - przechyliła głowę rozmówczyni siostry.
- Pójdę, gdziekolwiek zaprowadzi pościg. - odpowiedziała spokojnie - Nie będzie to pierwszy raz, kiedy moje zdolności okażą się potrzebne poza szpitalnym budynkiem.
Inkwizytor skinęła tylko głową.
- Moi podwładni odprowadzą Cię do sekcji szpitalnej, jeżeli na tę chwilę nie masz pytań. Czyń swoją powinność. Swoje rzeczy znajdziesz w swojej celi. To wszystko... - skinęła głową inkwizytor.
Aleena obserwowała ruchy Inkwizytorki, szczególnie ruchy rąk, próbując dopatrzeć się jakiś nieprawidłowości. Nie była w stanie całkowicie wyłączyć lekarskiej oceny sytuacji, szczególnie w odniesieniu do osoby, którą jeszcze niedawno próbowała jak najlepiej poskładać, w niesprzyjających warunkach. Najchętniej zerknęłaby poprzez swój okular i miała wtedy dokładny obraz, ale jeszcze chwilę musiała się bez niego obejść.
- Sądzę, że na tej misji moje umiejętności będą potrzebne także w wypadku, gdyby któraś z towarzyszących mi osób została w jakikolwiek sposób ranna. - oświadczyła - Czy byłaby możliwość, abym dostała do wglądu zapisy medyczne ich dotyczące?
- Odnośnie tych, którymi dysponujemy, oczywiście. Przekazane ci zostaną na czas misji, jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nie będziesz miała zbyt wielu ryzykownych zadań do wykonania. Jednak twoje ekspertyza jest potrzebna. - łagodnie uśmiechnęła się inkwizytorka z Malleus. Siostra zauważyła, że kobieta stara się wykonywać jak najmniej zbędnych ruchów, oddychała zaś płytko, zapewne przez ból, a nie rany, jednak...
Aleena, mimo zapewnień Inkwizytorki, wolała być jak zwykle przygotowana na najgorsze, a brak wiedzy o potencjalnych pacjentach, wiedzy medycznej, może być brzemienne w skutkach, na wypadek nagłego zdarzenia. Skinęła głową.
- Dziękuję. - zerknęła jeszcze raz na Coirue, okiem medyka - Chciałam jeszcze zapytać o stan Twojego zdrowia, Inkwizytorko. - Aleena podejrzewała, iż kobieta jest zbyt dumna, aby po prostu przyznać się do słabości ciała.
- Poprawia się dostatecznie szybko... - wypowiedź przerwało suche kaszlnięcie. Przez chwilę kobieta milczała z dłonią blisko twarzy i przymknęła utkwione w biurko oczy. Ból czy cokolwiek było przyczyną przerwy minął wkrótce. - Jest wielu żołnierzy, członków załogi i innych śmiertelnie ranionych podczas tej katastrofy. Wielu walczy o życie. Oni ciebie potrzebują. Ja nie.
Siostra przyglądała się reakcji Inkwizytorki z medycznym zainteresowaniem. Faktycznie, nie wyglądało na to, aby Coirue potrzebowała natychmiastowej pomocy, ale Aleena wolała zachować w pamięci objawy, tak na wszelki wypadek. Pokiwała głową.
- Tak, widziałam co się dzieje. Postaram się pomóc tylu, ilu zdołam. - w myślach medyczka już analizowała kroki, jakie będzie musiała podjąć względem rannych - Jeżeli stan Twojego zdrowia, Inkwizytorko, znacznie się pogorszył, służę pomocą. - dodała, po czym jako że nie było już więcej nic do powiedzenia, pożegnała Coirue i opuściła pokój.
Przydzielony jej szturmowiec poprowadził do celi, w której znajdował się sprzęt Siostry, a w który z ulgą się ona wyposażyła. Po tych krótkich przygotowaniach, Aleena nie traciła już więcej czasu, tylko skierowała się wraz ze szturmowcem do sekcji szpitalnej, gdzie była konieczna jej pomoc i zaraz zabrała się za wykorzystywanie swoich umiejętności w celu ratowania, lub ulżenia w cierpieniach, sługom Imperatora.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:19.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172