lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Wh40k/Inquisitor] Aniołowie, zagładę zwiastowawszy... (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/10383-wh40k-inquisitor-aniolowie-zaglade-zwiastowawszy.html)

Isangrim 02-11-2011 19:50

Artair Nidon, Sihas Blint

Kapitan spojrzał nad latające nad ich głowami bestie. Wiedział, że zmiana taktyki nie oznacza niczego dobrego... Po raz kolejny dzisiejszego dnia poleje się krew, można było jedynie liczyć na to, że nie będzie należała do nich. Coś mu mówiło, że to będzie dobra walka...
- UWAGA BĘDĄ PIKOWAĆ! - Krzyknął, miał nadzieję, że reszta go usłyszy. - WSZYSCY ZA OSŁONĘ! NIE WYCHYLAĆ SIĘ BEZ POTRZEBY I PROWADZIĆ OGIEŃ PRECYZYJNY!
- Imperator strzeże - wyszeptał cicho Artair, kiedy zobaczył jaki manewr wdrażają w życie pozostałe abominacje Chaosu. Rozejrzawszy się po usłyszeniu krzyku jednego ze szturmowców, zmusił się by naprędce wykonać sobie osłonę ze trucheł własnych towarzyszy. Odziane w podobne do jego carapaxu torsy... Pozbawione kończyn. Oderwane ręce i nogi. Głowy.
Miał ochotę zwymiotować, ale umysł wziął górę nad ciałem. Serwomotory jego ramion ożyły kiedy zaczął budować sobie pozycję strzelniczą, starając się jak najmniej myśleć o tym z jakich materiałów korzysta przy jej budowie.
Naprędce sklecona osłona nie wydawała się być przykładem inżynieryjnego majstersztyku, ale wystarczyć musiała. Amunicji do boltera zbyt wiele już nie miał, a nożem wiele nie zdziała przeciwko latającemu świństwu. Jeśli nie chciał zginąć, musiał się jakoś bronić.
Astartes wydawali się również dostrzec zagrożenie, ale nie mieli pola do manewru by spróbować się wyrwać z otaczającego ich pierścienia - choćby chcieli, a tak nie było. Byli ostatnią linią obrony generatora. Wtem Krzykacze zanurkowały.
Stworzenia pikowały z wielką szybkością i przez chwilę garstce szturmowców i dwóm oficerom wydawało się, że przynajmniej połowa Astartes zostanie ścietą tam gdzie stali, jednak ułamek sekundy ukazał ich oczom przerażającą prawdę.
Jedna za drugą istoty zaryły swoim uzębieniem w powłokę pochłaniającego światło owalu, dźwięk tarcia przerodził się w coś co brzmiało bardziej jak jęk. Im samym ściemniało przed oczyma, włosy stanęły na głowie i zrobiło się niedobrze, mieli też masę innych złudzeń akustycznych, które podświadomość wyparła z umysłu. Sihas, mimo że nie przerażony, dostrzegł przez chwilę kilka kształtów co do których był zupełnie pewien, że ich tu nie było.
Istoty znowu krążyły chaotycznie po pomieszczeniu, oczekując zapewne z zebraniem się do ostatecznego szturmu na znienawidzone urządzenie archeotechnologiczne do momentu, aż coś powstrzyma ich samych. Jak na komendę w ich stronę ruszyła trójka stworzeń wydających się być centauryczna krzyżówką skorpiona z ludzkim tułowiem, o głowie muchy i rękach zakończonych rzędzami szczypiec, całość wielkości może konia czy innego wierzchowca stosowanego przez Jeźdźców Śmierci. Oddział szturmowćów towarzyszący lekkozbrojnemu oficerowi Gwardii oraz starszemu rangą podwładnemu Inkwizytor Coirue otworzył ogień bez rozkazu.
Kapitan rozejrzał się po swoich towarzyszach.
- Wstrzymać ogień! Zaprzestać kurwa! Oszczędzajcie amunicję! - Dopiero teraz kapitan ujrzał jak bardzo przerażeni są zebrani wkoło żołnierze - Uspokójcie się!
Podpełzł do jednego z towarzyszy i zapytał go wprost.
- Powiedz mi, do kogo kurwa strzelasz?!
- DO NICH! - krzyczał żołnierz prowadząc ogień drżącymi rękoma gdy... W końcu przestał, niemal się trzęsąc. Przyczyna była prozaiczna - zabrakło amunicji. Dopiero wówczas przyglądał się marom, zabijanym ostrzałem towarzyszy, i coraz to kolejnym ruszającym w stronę oddziału zająć miejsce poległych.
Pozostali wciąż prowadzili ogień. Krzykacze zaczęły się zbierać, w luźnej grupie spiralnie sunąc ku szczytowi kopuły...
- STOP! - Sihas wydarł się na całe gardło - jak nic zaowocuje to późniejszą chrypą - Przestać strzelać! Spójrzcie do góry!

Artair chociaż miał ochotę, wolał nie marnować amunicji na coś takiego jak ów dziwne stwory utworzone, jakby na szybko przez demony z Osnowy. Był pewien że szeregi demonów, czy tego czegoś wciąż atakującego, będą się wciąż i wciąż uzupełniać. Miał doświadczenie w walce pomiotami Chaosu. Niewielkie, aczkolwiek miał je, czego nie mozna było powiedzieć o podkomendnych kapitana. Przyjrzał się, niemalże przez szczerbinę boltera, co w górze wyprawiają latadła, ktore przybyły wraz z swoją kompanią. Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że próbują w jakiś sposób uszkodzić powłokę generatora. A na to nie mozna było pozwolić, za żadną cenę.
- Ostrzał na te latające cholerstwa, na Imperatora! - wydarł się możliwie najgłośniej jak potrafił, ciesząc się że jego hełm mocno zwielokrotniał siłę głosu. Przystawił broń, wycelował i zaczął posyłać pierwsze serie ze swojego boltera, jednocześnie szepcząc modlitwy zarówno do samego Imperatora, jak i ducha tkwiącego w jego uświęconym karabinie.
Do długiej serii z jego broni przyłączyła się broń laserowa pozostałych szturmowców. Dwójka, której zabrakło amunicji przerzuciła się na pistolety, choć lasery na takim dystansie traciły znaczną energię, czyniąc mniejszą krzywdę trzepoczacym istotom. Jednak ostrzał cięższej broni laserowej i boltera strącił ze trzy kreatury, które rozpłynęły się nim dotknęły ziemi.
Kilku kolejnych Astartes poległo, można było ich już policzyć, szóstka. Wszyscy, którzy ocaleli mieli na sobie pancerze, w tym dwóch terminatorskie, jednak tłum demonów dookoła nich również przerzedł, sprawiając, że istoty były policzalne, może tuzin. Wszystkie obaj żołnierze mogli zaklasyfikować jako istoty boga krwi.
W tym czasie płaszkopodobne Krzykacze zmieniły cel i ruszyły prosto na niewielki oddział jedynych żywych zwykłych ludzi w pomieszczeniu.
- Powoli! - Nakazał kapitan - Nie mamy dużo amunicji. Poczekajcie aż wejdą w zasięg i rozstrzelać skurwysynów...
Niektórzy posłuchali, inni nie. Ze dwa stworzenia zniknęły. Seria z boltera zagłuszyła ich skrzek. Sihas zanurkował za jednym z paneli sterujących.
Częśc oddziału nie miała tyle szczęścia. Artair poczuł jak coś podrywa lufę jego broni po czym kształt przesłonił mu światło. Poczuł pociągnięcie w górą i bolesne lądowanie - na ścianie za pozycją, którą zajmował. W jednym z mechanicznych ramion ziała kilkucentymetrowej średnicy dziura, nie czuł jednak bólu, a ręka była chyba sprawna. Widział też większość oddziału szturmowców. Trójka ocalała, jeden z urwaną nogą poniżej kolana, wrzeszczący, a dwójka poszła w ślady kapitana, wśród nich radiooperator.
W tym czasie kolejna dwójka Astartes padłą martwa, ale demonów Boga Krwi pozostała raptem ósemka. Rzeczą krytyczną było, czy zdążą.
Ostatnie trzy Krzykacze wybiły się w górę i ruszyły z dala od uzbrojonych ludzi, dopomóc innym, podobnym sobie bytom.
- Wstrzymać ogień - ryknął Nidon, po czym sprawdził szybko stan własnej protezy. Zgiął i wyprostował ramię, przy jękach serwomotorów, jednak nie czuł "bólu" zepsutego mechanizmu, który z reguły objawiał się niekontrolowanymi, lekkimi wstrząsami potrafiącymi uprzykrzyć dzień. Sprawdził stan magazynka, i ze zdziwieniem stwierdził, że opróżnił prawie cały. Zostało mu raptem pięć naboi, plus dodatkowy magazynek. Noża wolał nie tracić na bezskuteczne próby trafienia, krążących u sufitu pomieszczenia, demonicznych bytów.
Chociaż przy sile i zasięgu jaki oferowały mu implanty, była to kusząca alternatywa.
Osiem celów. Pięć naboi. Sztuką byłoby trafić w taki sposób, by posłać je wszystkie z powrotem w diabli. A spróbować nie zaszkodzi, bo zmęczenie nie było czymś co mogło mu przeszkodzić w skutecznym prowadzeniu ostrzału. Chociaz był pewien że nawet połowy nie uda mu się zdjąć.
Pozostali szturmowcy wychylili się, zerkając skonsternowani na teoretycznego dowódcę, po czym zerknęli na Sihasa. Tylko na chwilę. Uwagę uzbrojonych w niemal niegroźne biorąc pod uwagę naturę ich wrogów pistolety zajęła dramatyczna walka wokół generatora...
Kapitan spojrzał na ciała poległych towarzyszy...
"Zobaczymy się niedługo" - Pomyślał.
- Nie ma na to czasu, musimy działać - rzekł głośno. Wychylił się z ukrycia i rozejrzał za potencjalną osłoną bliżej generatora.
Kiedy potwory oddaliły się, Artair nie miał zamiaru czekać. Zmienił magazynek, spojrzał po pozostałych, którzy najwidoczniej niezbyt palili się do bitwy, po za jednym z nich. Wyciągnął lewą ręką nóż z pochwy na płycie piersiowej pancerza. I tak z bolterm w prawicy, i ostrzem w lewej dłoni stanął na prowizorycznej osłonie, patrząc to w kierunku kryjących się szturmowców, to na broniących generator.
- Do przodu Imperialne ścierwa! Pokażcie że zasłużyliście na nazwanie siebie żołnierzem Imperium! Poprzez czyny wszystkich Świętych, chwała Młotu, chwała Aquilli, chwała Imperatorowi! - wykrzyknął po czym ruszył przed siebie w odwecie broniącym się Astartes.

Kapitan upatrzył idealną pozycję. Chciał się przesunąć bliżej... Cóż, szarża może nie była idealnym rozwiązaniem, ale lepsze takie niż żadne. Podjął głośno wezwanie towarzysza. W takich chwilach umiejętności wydają się drugorzędne, liczy się tylko szczęście... Liczył na to, że fortuna i tym razem go nie zawiedzie.
Wraz ze swoim towarzyszem przystąpili do szaleńczej szarży w stronę generatora. Musieli powystrzelać te demony tak szybko jak się tylko dało.

Komiko 02-11-2011 20:36

- Meldujemy wykonanie zadania. - Orientis przerwał ciszę jako pierwszy i zakaszlał głośno, zasłaniając później usta dłonią. Kiedy emocje opadły, zdał sobie sprawę, że zapach skwierczących ciał jest mniej przyjemny niż mu się wydawało, zwłaszcza kiedy nie nosiło się hełmu.
- Mało brakowało, a postradałbym zmysły... Mogliście mnie uprzedzić, że... - Kronikarz zagryzł lekko dolną wargę i machnął ręką od niechcenia. Trudno było mu znaleźć słowa na to w jak urozmaicony sposób demon i jego podwładni usiłowali namieszać mu w głowie. Sam już nie wiedział co przez chwilę było myślami należącymi do nich, a co jego własnymi. Miał zamiar wyciągnać z tego niezbędne wnioski, a bolesne szczegóły wyrzucić z pamięci.
- Co teraz? -
- Po pierwsze... - zaczęła Inkwizytor Koln, uspokajając oddech i kierując spojrzenie na Kronikarza z przekornym uśmiechem - Zaczniesz mnie tytułować per inkwizytor, abym nie musiała kazać oddać cię do lobotomii na serwitora.
- Po drugie - zwróciła się do jednego ze szturmowców - Wezwać natychmiast pomoc dla paladyna, zabrać go do sekcji medycznej. - żołnierz skinął głową i zaczął z kimś rozmawiać na wewnętrznym kanale łączności, a kobieta ponownie skupiła spojrzenie na kronikarzu - Jesteś ranny? - w międzyczasie wykonałą dłonią niemal niezauważalny gest i pozostałą trójka żołnierzy, jak gdyby nigdy nic, zaczęła przeczsywać pole walki i dobijać wciąż żywe ofiary trójki Astrtes.
- Czuje się jak przebudzony po wylewie, ale to zapewne przejdzie, kiedy dane mi będzie przespać kilka godzin... Pani inkwizytor ma wielkie szczęście, że nie posiadam rękawicy, bo chyba bym panią spoliczkował, za te wszystkie zuchwałe groźby. - Uśmiechnął się równie przekornie jak przed chwilą uczyniła to kobieta. - Nie mniej dziękuje za troskę. Dziwi mnie tylko jedno, dlaczego demony zaskoczyły statek pełen ludzi i astartes, którzy zawodowo na nie polują. Czy brała pani pod uwagę możliwość celowego rozluźnienia atmosfery przez kogoś z grona osób dowodzących okrętem? -
Mina kobiecie nieco zrzedła, ale nie obraziła się. Bardzo.
- Wygląda na to, że nudziło się komuś innemu i było to powiązane z wami. Ale dostateczny mętlik w głowie wam już sprawili i nie wyglądasz mi na osobę ich pokroju. - rozległym gestem wskazała grupę trupów pozostawianych przez Orientisa i Serafa. - Udajcie się razem z paladynem do ambulatorium na zbadanie. Potem zasłużony odpoczynek, żołnierzu. Imperator musi mieć Was w opiece. -
- Proszę pamiętać, że ja mam panią w swojej, tak długo jak on zasłużenie odpoczywa. Zapłatę za śmierć moich braci poniosą setki, chcę tylko wiedzieć od kogo zacząć. - Uśmiechnął się cieplej i zakaszlał jeszcze raz, niechętnie spoglądając w stronę wyjścia z pomieszczenia. - Niech pani ludzie wygrzebią broń... gdzieś tam jest. - Dodał jeszcze przypominając sobie o swym wartościowym ekwipunku.
- Przyjdzie czas na przeczesanie pomieszczenia. Póki co udamy się na mostek, upewnić, że nic niechcianego nie dybie na życie kapitana lub nawigatora. Poślijcie jeden pluton do nas, a drugiemu rozkażcie się eskortować. - kobieta złożyła na piersi dłonie do znaku Imperialnej Aquili, po czym ruszyła w stronę windy.
- Wam bardziej się przydadzą. Jeden przewodnik nam wystarczy, byle miał oczy i zdrowe nogi... - Połakomił się o drobny żart i skłonił się na pożegnanie. Potem kierując się do wyjścia stawiał powolne kroki, nie chciał opuszczać pomieszczenia bez brata Ardora.
- Zapomniałem o ostatniej kwestii. Zwróciicie moją zbroję? - Na odchodne posłał jeszcze krótką myśl w stronę czaszki pani inkwizytor.
- Inkwizytor Mantamales użyczy czegoś ze swojej własności. - rzuciła, nie odwracając się - Twój pancerz wymaga należytego zbadania.
Ardor stał trzymając się za rękę którą usiłował wyrwać mu demon. Zwrócił się do inwkizytorki i nie bacząc na jakiekolwiek zasady tajności rzekł:
-Z tym demonem to dziwna sprawa, Inkwizytorko, nie mogliśmy go wygnać, ani zniszczyć jego cieleśnej powłoki. Wydawało się jakbyśmy byli w oku chaosu, Imperatorze uchowaj. Należy zbadać tą sprawę.
Kobieta zatrzymała się, odwracając do Szarego Rycerza i przez chwilę mierząc jego rany wzrokiem.
- Są ostrza, które nie ranią i ciemność której nie rozświetli zapalona świeca. Obawiam się, że jestem za mało biegła w tej materii i tylko inkwizytor Coirue może wyjaśnić ten... fenomen.
- Mnie o to tym bardziej nie pytajcie... - kronikarz nie zastanawiał się zbyt mocno na tym problemem, najpierw musiał nadrobić podstawowe zaległości z wiedzy o tych istotach. Powoli ruszył na poszukiwania stanowiska medycznego.

Stalowy 02-11-2011 20:42

HAAJVE SORCANE

Kruk wlepił wzrok w symbol. Rozpoznawał go... nawet mógłby przysiąc że gdzieś go widział, jednak to nie poprawiło mu humoru. Tyranoinfekcja? Kult Genokradów? To bardzo możliwe na statku gwiezdnym.
Gniew zakipiał w jego sercu. Wspomnienie wszystkich poległych braci podczas zwalczania tego na Magnax sprawiło, że aż zacisnął zęby. Kanał byłby idealnym siedliskiem. Można się stąd dostać wszędzie, nie mówiąc już o idealnym miejscu na zasadzkę w wypadku kiedy ktoś tutaj zejdzie.
Przypomniał też sobie sposób w jaki tyranoinfekcja się rozprzestrzenia. Przeszły go dreszcze.
Zajrzał w głąb kanału, jakby próbując coś dostrzec.
Czy ma iść dalej, czy się wycofać na górę?
Spróbował się jeszcze raz skupić na symbolu. Gdzie go widział?
Jednak mimo wzmocnionej pamięci, Żelazny Kruk nie mógł sobie przypomnieć gdzie i kiedy... Zaczął działać metodycznie, jego mózg w wyćwiczonym nawyku przestawił się na analizę symbolu. Ułożenie okrężne, prawoskrętne... smok, kluczowy i jedyny łatwo wyróżnialny element. Albo... wąż? Spośród licznych symboli i sytuacji spróbował sobie przypomnieć, kiedy i czy miał kontakt z takimi elementami.
Genokrady nie pozostawiły żadnej symboliki, tego był pewien. Jednak nigdy nie wyjaśniono, dlaczego wystąpiły na Magnax. To mógł być przypadek... czy nie? Musiałby sięgnąć do własnej pamięci. Wygodnie byłoby założyć, że infestacja na Magnax była dziełem losowości.
Z drugiej strony orków odrzucił praktycznie od razu. Symbol nie przystawał do Mrocznych Potęg ani niczego, co było mu świadomie znane.
Podświadomie jednak...
Symbolu w żaden sposób nie można było odebrać jako zapraszającego. Kojarzyłby mu się raczej z oznaką przynależności do jakiegoś rodzaju elitarnego klubu. Wiedział tylko, że ostatnie, z czym mu się kojarzył, to ciemne strefy statku. Na pewno nie występował często ani nie był piktogramem żadnego rodzaju - na to był zdecydowanie zbyt szczegółowy.
Może na Fidelis... nie, albo i tak, ale nie mógł stwierdzić, żeby był widział tam ten szczególny symbol. Kojarzył mu się z siłą, tajemnicą, bardziej oznaką przynależności do elitarnego klubu niż oznakowaniem terytorium lub symbolem rodem ze sztandaru wojennego.
Dogłębna analiza znaku poprawiła Krukowi humor. Przynajmniej teraz nie czuł dreszczu. Może wchodzi na wrogie terytorium... a może nie.
Póki co jest to nieważne. Głównym kanałem może się dostać prawie wszędzie. Musi tylko znaleźć wyjście. Może nawet uda mu się dotrzeć do filtrowni, gdzie zdołałby się napić trochę czystej wody.
Sprawdził jeszcze raz głębokość i swój ciężar. Powoli puścił się drabinki i zaczął płynąć przed siebie. Bardzo uważał na przepływ wody, aby w razie czego być uprzedzonym o przyspieszeniu nurtu.
Mimo bólu, Astartesowi żadnych problemów nie sprawiało utrzymanie się na wodzie i płynięcie, a kombinezon był w pełni szczelny. Nurt nie był aż tak silny i o ile unikałby przewężeń, wiedział, że jest w stanie płynąć zarówno z prądem jak i pod prąd.

Latał raz voidsmaster, który
Żywił się wyłącznie pieprzem
Sypał pieprz do komfitury
I do zupy mlecznej

Nucąc w myślach piosenkę usłyszaną u voidsmenów i technomatów z Praeco Mortis, techmarine płynął powoli naprzód starając się wypatrzyć kolejną “studzienkę kanalizacyjną”, którą mógłby wyjść na górę.

Kto chce niechaj słucha, a kto nie chce niech nie słucha
Tak jak balsam są dla ucha, gwiezdne opowieści

Przystanął na moment i rozejrzał się.

Nie poznamy co to terror
Ani skarbiec pełen złota
Na debecie wciąż żyjemy
Taka nasza dola

Zwrotka ta szczególnie mu się podobała. Ponoć wymyślili ją jacyś załoganci od Rogue Traders. Potrafił szczególnie ją docenić z racji zarządzania czymś na rodzaj skarbca...

zbrojownia i manufactorum... specyficzny rodzaj skarbca.
Popłynął dalej. Na wszelki wypadek wymacał i zapamiętał gdzie trzyma nóż i co ostrzejsze narzędzia z przybornika.

Szmer.
Kapnięcie wody.
W rozwidleniu kanałów usłyszał te dwa, pojedyncze dźwięki w ciszy, której tło stanowił miarowy szum płynącej masy wody, walczącej z rdzą o gładkość metalicznych ścian. Przed nim, jakieś dwadzieścia, trzydzieści metrów, po wytężeniu wzroku dostrzegł rozszerzające się pomieszczenie. Niewielkie, ale pomieszczenia nad wodą, gdzie z kanału z nieczystościami można było wyjść... Pytanie, czy przejść gdziekolwiek dalej.
Tam też miał źródło dźwięk...

W kuźni naszej rezyduje
Haajve techkapłanem zwany
Kiedy w szał wpadnie tworzenia
Topór leci w tany

Kruk opatrznie obniżył głowę. Jego kostium rzucał się w oczy, jednak musiał zachować pełną dyskrecję. Powoli najskradniej jak potrafił zaczął zbliżać się do pomieszczenia. Może znajdzie tam coś przydatnego? Warto sprawdzić. Na wszelki wypadek wziął do ręki łom.

Zanurzony w pełni pod wodą, techmarine bez implantu mógł w miarę cicho przenurkować pod powierzchnią wody. W pomieszczeniu jarzyła się naprawdę mdłym światłem spod szarego koca świeca, chyba chemiczna. W samym pomieszczeniu dostrzegł dwóch mężczyzn, albo i nie mężczyzn - dwie osoby w znoszonych mundurach marynarki, grające w karty w relatywnie suchym rogu pomieszczenia. Po drugiem stronie kanału nad wodą znajdował się podobny skrawek niezanurzonego w wodzie metalu. Tam stał wartownik obserwujący wodę z bronią w ręku. Niestety Haajve nie skupił się na szczegółach, zanim nie przypadł do tejże ściany, żeby uniknąć wykrycia. Wartownik wtem podszedł do wody i zaczął wyżymać nad nią jakiś przemoczony element ubrania, nie patrząc w dół.

Niewiele się zastanawiając Żelazny Kruk postanowił wykorzystać sytuację. Włożył łom za pas i powoli uniósł ręce do góry.
Chwycił wartownika za kostki i wciągnął go do wody. To powinno wyglądać jakby stracił równowagę.
Gdy tylko szyja przeciwnika znalazła się w zasięgu rąk Techmarine, ten bez pardonu chwycił rękoma wartownika za głowę i skręcił mu mocnym ruchem kark.
Gdy tylko ofiara została unieszkodliwiona chwycił pozostawioną przez nią broń. Teraz trzeba zająć się tamtymi.
Pozostali dwaj, co widział z wody natychmiast się zerwali. Jeden, przytomniejszy, dobył z poły munduru coś i wrzucił do wody.
Raca chemiczna! Toń dookoła techmarine’a rozświetliła się, a oni zniknęli w głębszej ciemności - Haajve widział tylko zarysy sylwetek. Ciało podryfowało pod wodą, a oni unieśli bronie. Śrut przeorał metal pod wodą obok sługi Wszechmesjasza.
Sprawnym ruchem, na jaki stać tylko nadczłowieka wystawił lufę strzelby ponad powierzchnię wody i wycelował prosto w jedną z sylwetek. Strzał. Natychmiast przeładował i strzelił w drugiego.
Sprawnymi i pewnymi ruchami. Jak na treningu.
Śrut mógł trafić jednego z mężczyzn. Jak by nie było, zniknęli z pola widzenia i linii strzału cofając się w jego głąb i najpewniej klękając, dając techmarine’owi moment swobody.
Kolejne przeładowanie.
Mocnym ruchem odepchnął się od ścianki nie dając przeciwnikom czasu na reakcję. Gdy tylko któraś z sylwetek pojawiła się w polu widzenia od razu strzelił.
Nie było ich tu.
Odkrycie było pewnym zaskoczeniem dla Kruka, tym niemniej zniknęli zupełnie z pola widzenia. Jedyną oznaką, ze tu byli, przynajmniej z jego perspektywy, była świeca chemiczna.
Haajve szybko dał nura na dół, chwycił racę chemiczną i rzucił ją do góry. Przeciwnik się przyczaił.. albo uciekł.
Sorcane odbił w bok i wychylił lekko głowę ponad powierzchnię wody. Potem jeżeli nie dostrzegł wroga, wyszedł na “twardy grunt” jedną ręką trzymając strzelbę, a drugą podciągając się. Szybko jednak po wychyleniu głowy znaurkował z rozchodzącym się w całej głowie bólem. Śrut wbił się w miękką tkankę i tylko woda, metalowe wypełnienia i gruba czaszka Astartes uratowały go przed śmiercią. Przez chwilę nie wiedział gdzie jest góra a gdzie dół, obijając się o ściany. Był świadom jednak kiedy zrobiło się jasno, kiedy kolejna świeca chemiczna plusnęła gdzieś ponad lub pod nim, nie był w stanie stwierdzić. Brudna ciecz zaczerwieniła się.
Gniew zakipił w sercu Kruka. Czemu na tych pierdolonych statkach byle kosmiczny cieć wykazuje się przeszkoleniem bojowym?! Przezwyciężając ból odbił się i popłynął z dala od świecy. Skupił się na wypatrzeniu wroga. Skoro tacy są sprytni na pewno teraz będą zmieniać pozycję. Ciekawe jak z ich reakcjami i opanowaniem?
Haajve w jednej ręce trzymał strzelbę w pogotowiu. Starał się płynąć, tak aby krew która została wypuszczona z rany nie przesłoniła mu widoku. Wziął do ręki jeden z kluczy i wyrzucił go z pod wody w górę.
Natychmiastową odpowiedzią były wystrzały ze śrutowych pocisków strzelb, niegroźne dla techmarine’a, nie zdradzające jednak dokładnie pozycji jego oponentów.
Kruk naliczyłał strzały. Liczył na moment kiedy muszą przeładować. Póki co wykorzystał rozproszenie uwagi przeciwników i oddalił się od światła w dalej głąb ścieku, poza światło.
Tam... gdzie zawsze czuł się najbezpieczniej. Miał zamiar wychynąć gdzieś dalej w ukryciu i zastrzelić przeciwników z większej odległości.
W tym czasie słyszał mimo szumu wody w uszach, dzięki właściwościom implantów Astartes bardziej niż nerwową wymianę zdań swoich oponentów.
- Spaczchrzczeniowe szczyny, myślałem, że go dorwałeś! - odezwał się wysoki tenor dalszego z oponentów.
- Trafiłem w głowę, jestem pewien! - odparł podwójnie zestresowany, acz widocznie starszy towarzysz.
- Widocznie nie trafiłeś! Sprowadzi pomoc!
- Zabieraj się stąd, zaminuję kanał!
Do głowy Techmarine’a doszła pewna myśl. Ha! Czyżby to byli lojaliści? Kto inny może się chować na statku rebeliantów?
Haajve zdecydował się na dosyć ryzykowny ruch.
Powoli wynurzył się na skraju pomieszczenia ze strzelbą gotową do strzału.
- Nie ru... - zaczął, jednak odpowiedziią był natychmiastowy, nieskładny ogień. Ze dwa wystrzały trafiły jedynie w wodę obok niego, z najwyżej kilkoma odłamkami zahaczającymi o kombinezon. Sam kombinezon rpzydał się bardziej, w nieznacznym stopniu hamując kolejne dwa bezpośrednie postrzały w pierś. Te nie naruszyły silnie Czarnej Skorupy chroniącej mostek Astartes, ale rzuciły nim w tył, wypychając powietrze z potrójnych płuc, kilkanaście odłamków trafiło w szyję, ramiona, kombinezon został przedziurawiony i zaczął nabierać wody.

Dureń, pomyślał o sobie Haajve. Teraz rozumiał po co czasem Marines wyrabiali w sobie poczucie własnej wartości większe od ludzi: aby się nie przejmować jak przypadkiem zastrzelą swoich.
Ale przeciwnik strzelił. Pomimo ran techmarine wiedział teraz gdzie są.
A on... no cóż... miał w strzelaniu zdecydowanie większy staż niż oni.
Posłał szybko kilka strzałów w jednego i drugiego przeciwnika.
Nie umiał jedynie stwierdzić, czy okrzyki bólu - jednego i drugiego - wraz z odgłosem padających na ziemię ciał były tak satysfakcjonujące, jak powinny...
Oddychając głęboko przypiął strzelbę do pasa i wychynął z wody. Woda wyciekająca z podziurawionego kombinezonu spłynęła na podłoże.
Kolejny błąd. Ostatnio popełnia ich zbyt dużo. Sapnął i rozejrzał się po pomieszczeniu. Po chwili odpiął strzelbę i gotów do strzału podszedł sprawdzić czy obaj strażnicy nie żyją. Pamiętał jeszcze własny fortel z Fidelis. Jeden z członków załogi, młodszy, brocząc krwią z rozerwanego śrutem brzucha i jelita próbował zacisnąć palec na spuście, bezskutecznie. Drugi znieruchomiał kompletnie z całym torsem poszatkowanym jak sito.
Przyjmij Łaskę Imperatora, pomyślał Haajve.
Odtrącił broń rannego i uderzył go z całej siły kolbą w twarz, aby zakończyć jego żywot. Niech Imperator wynagrodzi im ten błąd, dodał.
Wyrzut sumienia jednak został szybko rozwiany. Miał tutaj wszak coś do zrobienia. Rozejrzał się dokładniej po pomieszczeniu, aby zobaczyć co mu się przyda... i czy jest stąd jakieś wyjście.
O rany się nie martwił. Jego organizm wspomożony nanobotami poradzi sobie w nimi w trymiga.
Był niewielki właz... prowadzący zapewne do rury odprowadzającej nadmiar wody do zapasowych komór, zazwyczaj służących za magazyny, gdyby filtry się zepsuły lub pompy nie wyrabiały z cyrkulacją.
Westchnął. Otrzepał kombinezon z wody i pochylił się nad poległymi. Zabrał im pozostałą amunicję, broń, race chemiczne oraz talię imperialnego tarota. Ciała ułożył jedno przy drugim.
Musiał chwilę odpocząć.
Zasiadł na moment i zastanowił się. Mundury mogą się jeszcze przydać... poprzeróbce jako improwizowana odzież.
Zastanowił się przez chwilę, czy nie przeciążyć dzieci Mikrowszechsjasza aby szybciej uleczyć rany... nie nie taraz kiedy jest osłabiony i głodny.
Załadował amunicję do strzelby, aby mieć pełen magazynek.
Czas podjąć jakąś decyzję. Płynąć dalej albo stanąć oko w oko z towarzyszami tych trzech.
Cóż... w pojedynkę wiele nie zdziała. Nie wie nic o okręcie.
Wygląda na to że będzie musiał sprzymierzyć się z kimś. Jedyne pytanie tylko... hah... co powiedzieć tym ludziom?
Nieważne. Miał już na sumieniu śmierć kogoś znacznie ważniejszego dla niego, od tych tutaj. Podszedł do włazu i otworzył go ostrożnie. Przynajmniej wciągnie ciała tych nieszczęśników do środka, aby jakaś cholera z kanału ich nie zeżarła.
Hah, zaśmiał się, cholera z kanałów! Dobry przydomek.
Zajrzał do otwartego włazu i wsunął tam ciała.
Mógłby tam wejść. Problem jest w tym że jest tam strasznie ciasno. Jeżeli ktośby zastawił pułapkę... z pewnością Haajve miałby jeszcze większe problemy niż z tymi tutaj.
Postanowił jeszcze chwilę odpocząć i dać ranom czas na zasklepienie się. Potem ruszył dalej w głąb tunelu z płynącą wodą w poszukiwaniu bardziej cywilizowanego wyjścia na pokład, jedzenia, czystej wody i heretyków do, jak to mówili gwardziści, zapierdolenia... ewentualnie lojalistów do skumplowania.

Nasza krypa jest wspaniała
Nawigator pierwsza klasa
Gdy w Osnowę z nim latamy
Wszyscy w gacie sramy

Ta zwrotka jednak przywiała Krukowi przykre wspomnienia, więc zaraz przeszedł do innej gwiezdnej szanty.

Żegnajcie nam dziś, z Footfall dziewczyny
Żegnajcie nam dziś, marzenia ze snów
Ku Ryftom przeklętym już ruszać nam pora
Lecz kiedyś na pewno wrócimy tu znów.

Zell 02-11-2011 23:37

Aleena została pozbawiona realnego wyboru. Mogła być silna, albo od razu się poddać. Sytuacja była krytyczna, z czego zdawała sobie dobrze sprawę, jednak nie znaczyło to, iż nie mogli zrobić zupełnie nic. Siostra nie poddała się panice czy zwątpieniu. Medyk miał rację: prócz wiedzy posiadała także silną i niezachwianą wiarę, a wiara często była właśnie tym, co pozostawało. Aż tym, co pozostawało.
- Najpierw musimy się zorientować czy wśród lżej rannych nie ma nikogo, kto mógłby nam pomóc. Cenni są wszyscy, z nawet najmniejszym doświadczeniem, jak i ci, którzy nie posiadają żadnego. Pierwsi mogą służyć pomocą wedle własnych umiejętności, oraz stanu oczywiście, zaś drudzy... - westchnęła - Drudzy mogą pomóc w wypadkach, kiedy konieczne będzie działanie, na które pacjent przez swój stan nie będzie chciał zezwolić. - rozejrzała się po pomieszczeniu - Po kolei... Amputacje. Nie możemy sobie pozwolić teraz na zbyt długie zajmowanie się jednym tylko pacjentem, ale jednocześnie nie możemy odbierać wszystkim możliwości służby Imperium. Jeżeli potencjalnie śmiertelna rana będzie wymagała szczególnie dużo czasu... wtedy należy podjąć ten krok. W innym wypadku postarać się półśrodkami przedłużyć możliwość oczekiwania na bardziej zaawansowaną pomoc. Spaczenie... - głos lekko jej zadrżał - Zależy jak głęboko będzie ono posunięte i czy będzie kontynuowało ekspansję w organizmie rannego. Usuwać ranę, o ile to będzie możliwe. Tych pacjentów trzymać pod szczególnym dozorem, obserwować czy spaczenie rośnie i konieczne jest... ostateczne rozwiązanie, czy czasowo zatrzymało się, i będzie można zająć się problemem później. Od razu trzeba powiedzieć o tych, którzy z różnych względów zatracili poczytalność. Nie możemy działać subtelnie, więc należy trzymać ich pod wpływem środków uspokajających lub nasennych. Priorytety. W pierwszej kolejności należy zajmować się najciężej rannymi, w ramach możliwości ustabilizować ich stan. Nie możemy dopuścić do masowej histerii pacjentów, a tym zdolnych do pomocy, jak mówiłam, przydzielać zadania, mające zająć ich myśli, oraz przynajmniej minimalnie odciążyć personel. Pamiętajmy, że nie mamy czasu wyleczyć każdego, ale musimy wyrwać tylu, ilu zdołamy ze stanu zagrażającemu życiu. Komu nie pomagamy... - skrzywiła się, ale wciąż mówiła zdecydowanie - Jeżeli ktokolwiek będzie stanowił realne zagrożenie dla pacjentów czy medyków... Niech pomogą z nim szturmowcy. Jeżeli stan kogokolwiek będzie zbyt krytyczny... postarajmy się, aby uniknął cierpień. Pytania?

- Tylko jedno, siostro... - kiwając głową, przerwał medyk - Nie mamy tylu środków nasennych. Możemy ich tylko odurzać uśmierzaczami bólu... a i tak nie starczy dla wszystkich. Mamy za mało materiałów nawet dla tej niewielkiej części okrętu, którą tu nam zanoszą a jeden z oficerów szturmowców prosił o wydanie całego zapasu, jaki możemy, wraz z adrenaliną i innymi środkami aby rozdysponować między swoich rannych ludzi, którzy wciąż patrolują niebezpieczne partie okrętu lub, cóż... walczą. Tylko Ty jesteś kompetentna podjęciu takiej decyzji, czy mowa o odurzaniu oszalałych, czy przekazaniu reszty zapasów szturmowcom...
Siostra milczała przez chwilę rozważając alternatywy, które wyraźnie się jej nie podobały.
- Czy mamy na stanie środki odurzające? - zapytała wprost - I czy znajduje się stale w pobliżu jakiś oddział szturmowców?
- Niestety, środki odurzające skończyły się nam ponad godzinę temu. - wzruszył ramionami rozmówca Aleeny - Z rozkazu inkwizytor Coirue, sekcja medyczna ma trzeci stopień priorytetowości po generatorze pola Gellara i mostku kapitańskim. Po korytarzach okalających cały pokład rozsiana jest całą kompania szturmowców. Oficerowi, który prosił o wydzielenie środków kazałem czekać na zewnątrz, jego pluton wycofał się tutaj tylko, by zabrać środki do zagrożonych stref.
- Nie możemy podzielić się całym zapasem... - mruknęła jakby do siebie, przeprowadzając w głowie rachunki - Muszę porozmawiać z tym oficerem, aby mógł zostać ustalony jakiś consensus. - stwierdziła po namyśle - W tym czasie zacznijcie też poszukiwać wśród pacjentów tych, zdolnych do pomocy.
- Jak siostra każe... - medyk ukłonił się i podszedł do jednego z chirurgów, ustalając natychmiast kwestie organizacyjne i gromadząc dotychczasowych pomocników, wyjaśniając nową metodologię.

W pewnym momencie jeden z poinstruowanych pielęgniarzy ściągnął z jednego z łóżek słabo wyglądającego i przejawiającego oznaki dezorientacji mężczyzny, biorąc pod uwagę jego egzotyczny wygląd i długi wąs, oraz niecodzienny ubiór, jednego z podwładnych Triumwiratu takich jak ona, po czym szarpiąc się z nim zaczął wyprowadzać go z sali.
- Nic mu nie jest siostro, raptem nieco pijany... - wyjaśnił młody, łyso ogolony adept w habicie, napotykając wzrok Aleeny - Szturmowcy go gdzieś stąd zabiorą, może nosić im medykamenty.
-Panie! Ślachcica pan wyganiasz!? Na Vostroyi juśbym cię wybatorzyć kazał!- Po czym złapał się za skronie rozmasowując je lekko- Rozkaz był “siedź na dupie, pókiś nie wytrzeźwieje”- umyślnie pominął użyty w rozkazie epitet- i kazano mi siedzieć tu! O!- zakończył jakby zadowolony z siebie pociągłymi ruchami głaszcząc lewy wąs, po czym dostrzegł Aleenę- Łu... a w takimś towarzystwie bardzom chętnie posiedze...
Aleena przymrużyła delikatnie oczy, widząc rozgrywającą się tuż obok scenę. Zupełnie jakby mieli tutaj zbyt mało zamieszania... Nie okazała jednak złości, lecz odezwała się bardzo spokojnie:
- Wybacz mi panie, ale twój stan nie kwalifikuje się do hospitalizacji, a ja nie mogę pozwolić, aby w tak krytycznym momencie jakiekolwiek miejsca były zajmowane bez powodu. Także bezczynny nie możesz tu pozostać, a jako iż wątpię w sprawność funkcji motorycznych twojego ciała, poddaję również w wątpliwość twoją możliwą pomoc, jakiej potrzebują nasi medycy.
Vostroyanin zamyślił się wyraźnie zmartwiony
-Panienka Koln mnie oszlachtuje, że skóry ni nie zostaniu... prikaz był jasny... więc muszę zostać pomóc! - znów wróciła mu niezachwiana pewność siebie - Proszę mnie wykorzystać do czego pani... panienka?- zmrużył brwi zastanawiając się którego słowa użyć, po czym machną ręką - do czegokolwiek zechcesz. Gwarantuję satysfakcję! Ja jużli prawie trzeźwu... O! - zademonstrował trafiając kciukiem idealnie w środek nosa - I jaskółeczkę mogę zrobić... ja żem po prostu nie chciał się narażać panience Koln.
- Po pierwsze: - zaczęła wciąż tym samym spokojnym głosem - proszę nie krzyczeć. Pacjenci są już i tak wystarczająco zdenerwowani. Po drugie: proszę uważać na swoje ruchy. Nie chcemy nieopatrznego uszkodzenia aparatury, czy zmarnowania specyfików, których i tak praktycznie już nie posiadamy. Zakładam, że nie jest pan wykwalifikowanym medykiem lub chociaż pomocnikiem? - zadane pytanie brzmiało prawie jak stwierdzenie, a Aleena od razu kontynuowała wywód - Palącym problemem są ranni, którzy na chwilę obecną zatracili poczytalność, a niestety z braku innych środków muszą zostać uspokojeni... siłowo. - skrzywiła się na dźwięk tego słowa - Oczywiście bez wyrządzania im krzywdy. - dodała z naciskiem.
-Da... jeśli nie dużo ich mógłbym skoczyć... znaczy wysłać kogoś po spiryta do mojej kajuty... Ale jak nie to ja umieju podduszać, by stracili przytomność na jakis czas... ale to nie długo... Potężna fanga o tu- poklepał się w potylicę- jest bardziej długotrwałym rozwiązaniem, a potem jeno będzie boleć, ale nie gorzej niż gdy się spiłem dwa tygodnie temu i mi kac nie schodził przez dwa dni, pókim klinem go nie zdusił...
- Na razie wolę, abyś ograniczył się do unieruchamiania opornych pacjentów, tak aby medycy mogli przeprowadzić czynności, mające na celu ustabilizowanie ich stanu. - stwierdziła niezrażona - Proszę nie sprawiać problemów albo będę zmuszona pomimo pańskich niechęci wyprosić pana z tej sekcji. Natychmiastowo.
Przybocznemu inkwizycji minka zrzedła, gdy wyobrażał sobie co by go spotkało za złamanie rozkazu... Panienka Koln i tak była bardzo zła, że musi sobie radzić bez jego miotacza plazmowego w takiej sytuacji
-Prikaz jest prikaz. Będziom grzecznitki i milutki, póki pan.i.. panienka... ach... póki prokaz nie będzie inny!- zaraz złapał się za usta gdy zdał sobie sprawę, że nieco podniósł głos
-Acha- kontynuował już cichym, niemal szarmanckim tonem- W ogóle to jestem Borya Wołodyjowicz, zwany Ruka D’yavola, Ręka Diabła, po waszemu. Herbu Czarnego smoka, ziejącego ogniem, na tle lodowca. Do usług...- zakończył niezwykle eleganckim ukłonem
- Siostra Aleena Madelae z Zakonu Spokoju. - odparła krótko - Cieszę się, iż wyjaśniliśmy sobie podstawowe kwestie. Teraz wybaczysz panie, ale muszę wrócić do swoich obowiązków.
Ruka nie odpowiedział a jedynie kiwną głową, po czym zwrócił się do człowieka który chciał go wyprowadzić
-Więc kogo mam unieruchomić?
Aleena miała tylko nadzieję, że pijany mężczyzna potraktuje poważnie jej słowa, bo swoją groźbę miała zamiar spełnić, jeżeli zacząłby sprawiać kłopoty. Zostawiając go z jego nowym zadaniem, ruszyła na poszukiwanie oficera szturmowców.

Seachmall 03-11-2011 01:00

Strateg spokojnie podszedł do stołu i złożył trzy talerze i przynależące do nich sztućce.
-Wątpię, aby ktoś oprócz mnie był chętny zjeść tu posiłek. Pan jest Tobias Py, prawda?- nie oczekując odpowiedzi spojrzał na kobietę - A pani jest jego zastępcą, pani...?
Tobias Py odwrócił wzrok, a oficer wytrzymała Stratega, oboje jednak milczeli. Coldier chrząknął niepewnie, ale nie wtrącał się do przesłuchania wyznawcy Tzeencha.
-No cóż, jest mi niezwykle przykro z powodu naszej obecnej sytuacji. -usiadł na przeciwko dwójki oficerów -Potrzebuję od was kilku informacji i jeżeli wyjawicie mi je teraz nikomu nie stanie się krzywda. - nie był przeciwny torturom czy rozlewowi krwi, ale nie było czasu na takie zabawy. O wiele wydajniej byłoby ich po prostu przekonać do wyjawienia informacji - Przedmurze Marjorina czy Nowy Korynt? Skąd wyruszył wasz statek?
Ponownie jedyną odpowiedzią było milczenie.
- Myślę, że sam pan widzi sir, że zdecydowali się nie zamieniać słowa z żadnym z nas. - skontastował pierwszy oficer Coldiera - Zastanawiające jest jedynie, czy raptem gardzą nami wszystkimi, czy mają aż tak istotne informacje...
Strateg przetarł oczy i spojrzał na kruka siedzącego mu na ramieniu - Sprowadzacie to sami na siebie. Chociaż muszę pochwalić wasze oddanie sprawie. - jednym ruchem ściągnął obrus ze stołu -Połóżcie na nim panią.
Kobieta na moment wybałuszyła oczy, ale nie zerwała się ani nie szarpała. Czekała, aż dwóch z czterech ochroniarzy podejdzie do jej krzesła i dopiero zaczęła stawiać opór jak wykrzywili jej ręce za plecami, po czym wciągnęli ją na stół, po drodze boleśnie uderzając jego kantem o jej nerkę, widocznie dla uspokojenia. Gdy już wciągnęli szamoczącą się oficer na wznak na stół, przytrzymali. Coldier skrzyżował spojrzenie z Tobiasem Py, który przeniósł wzrok na Stratega. Lokalny pierwszy oficer uniósł brew.
Strateg wykonał delikatny ruch ręką, materia stołu delikatnie zafalowała i metal owinął się wokół rąk i nóg pani oficer unieruchamiając ją -Możecie już ją puścić. -Kiedy ochroniarze odsunęli się od pani oficer Strateg spojrzał na Tobiasa.
-Nie podejrzewam, aby ona posiadała wszystkie informacje, których potrzebuję. Dlatego niestety będzie musiała cierpieć, aby tobie rozluźnić język. Tortury ustaną kiedy zaczniesz mówić. - trącił delikatnie głową kruka, który zleciał do pani oficer. Zatrzymał się przy jednej z jej dłoni i spojrzał na swego pana. Strateg przez chwilę jeszcze patrzył na kapitana Py po czym kiwnął głową. Kruk wykonał szybki ruch i z dłoni kobiety trysnęła krew, następnie ptak zaczął grzebać dziobem w ranie wyrywając i pochłaniając kawałek mięsa.
Zdeterminowana trzymać język za zębami kobieta wrzasnęła wobec nagłości i nieoczekiwanych wydarzeń, po czym zagryzła zęby. Łzy pociekły jej z oczu a wszystkie mięśnie napięły się, gdy kruk szarpał się z niewielkim kawałkiem mięsa z dłoni.
Tobias stężał, przez sekundę nie mogąc oderwać oczu od sceny, po czym zerknął na Stratega. Jego twarz nie wyrażała niczego, lub taką miał nadzieję.
-Twoja pierwsza oficer ma cztery kończyny pełne mięsa, które z pewnością zadowolą apetyt mojego pupila, nie zabije jej to oczywiście - rana na dłoni, pomimo uporczywych szarpań nie krwawiła obficie. Kruk ponownie zaatakował dłoń w poszukiwaniu smakołyków. -Lystra ma ciekawą zdolność. Jej ślina powoduje krzepnięcie krwi, aby jej ofiara była ciepłą i soczysta kiedy rozdziera ją na kawałki.- Strateg patrzył na kapitana, jego oczy nie wyjawiały żadnych emocji, osłonięta twarz chustą nie pomagała w ustaleniu przemyśleć Chaosyty.
Kobieta zamknęła oczy i z bolesnym wyrazem twarzy oparła głowę o blat, zamykając się w swej walce z bólem, oddech miała przyśpieszony. Tobias Py przez chwilę jeszcze patrzył na Stratega, wysłuchując go, po czym obrócił głowę i zapatrzył się na jednego z ochroniarzy.
Coldier przełknął ślinę. Jego pierwszy oficer zaczął cicho gwizdać.
Strateg złożył dłonie i spojrzał na kapitana.
-Skoro nie masz odwagi spojrzenia swej pierwszej oficer w oczy, kiedy skazujesz ją na tortury i kalectwo, to może wysłuchasz małej historyjki? Być może otworzy ci to oczy na bezsensowność oporu?
- Każ ptaku przestać, to się zastanowię. - wypowiedział grobowym, ale drżącym głosem Tobias Py.
-Nie jesteś w pozycji do stawiania żądań. Daje ci możliwość, albo w ciszy słuchasz jak Lystra się posila, albo odwrócę twoją uwagę nieco od tego, tym co mam do powiedzenia.
Po chwili milczenia, kapitan jednostki zwiadowczej skinął głową.
-Dobrze. Uwierz mi rozumiem twoją sytuację i czemu podejmujesz taką decyzję. Kiedy ja służyłem Imperium najpewniej dokonałbym takiej samej. - Strateg westchnął -Decyzja przyłączenia się do sił Chaosu nie była do końca moja.- Lystra zaczęła interesować się palcami swej ofiary, a Strateg mówił dalej -Widzisz Imperium mnie zdradziło. Nie jestem jak Legiony Chaosu, które twierdzą, że Imperator ich zdradził. Nie było mnie dziesięć tysięcy lat temu, nie wiem jak było na prawdę. Wiem natomiast jedno, byłem jednym z największych generałów jakie miało Imperium. Siły Chaosu, a nawet Orkowie opuszczały planety, kiedy słyszały, że ja się zbliżam.- coś jakby delikatna mgiełka zakryła oczy Stratega - Dla chwały Imperatora niszczyłem Xeno, Heretyków i Mutanty w całej galaktyce. Sprawa jednak przybrała zły obieg, kiedy dostrzegłem prawdę.- Taktyk spojrzał na kapitana -Imperium zawiodło, przez dziesięć tysięcy lat tak bardzo się upodobniło do swego stwórcy, że nie jest wstanie przetrwać. Podzielone, rozproszone, zacofane przez zgniliznę wewnętrznej biurokracji. Ja i moi ludzie straciliśmy pięć lat życia latając na nie istniejące lub dawno martwe planety. Postanowiłem zakończyć to, przyśpieszyć upadek Imperium, zniszczyć jego obecną władzę, obecny urząd i ustalić coś co będzie działać. Wtedy Imperium mnie zdradziło. -spojrzał na kapitana -”Ja zdradziłem pierwszy”, tak zapewne myślisz? Nie miałem zamiaru atakować ludzkości jako całość, miałem zamiar podbić Terrę. Szalony pomysł, na pewno. Jeżeli nie jest się przygotowanym na taką batalię. Astarates nie zajmowali się wewnętrznymi sporami Imperium, udowodnili to zezwalając na rządy Vandire’a, Siostry bitwy nie były wtedy jeszcze w pełni ustanowione. Jedyną moją przeszkodą była obrona Terry, a Imperium nie posiadało dowódcy lepszego ode mnie.- oczy Stratega nagle zapłonęły czerwonym światłem - I wtedy do tego doszło. Inkwizycja próbując dostać się do mnie, zaatakowała moją rodzinną planetę. Wiesz jakie środki są ulubionym narzędziem Świętych Ordo. W przeciągu dnia cała populacja planety, trzydzieści miliardów cywili i dwa miliony najdoskonalszych żołnierzy Imperium przestało istnieć, kiedy ja znajdowałem się po drugiej stronie Galaktyki. Czy teraz rozumiesz czemu służysz? Dla ściągnięcia jednego śmiertelnego człowieka, którego spokojnie mógłby sprzątnąć nowicjusz Officio Assasinorum, Imperium zniszczyło całą planetę i wszystkich jego mieszkańców. -Strateg ponownie przetarł oczy -Pewnie za chwile powiesz coś w stylu “Oddali swe życia w służbie Imperatora?”
- Słodki Imperatorze... - wymsknęło się Tobiasowi Py. Jedna z dłoni niekontrolowanie mu zadrżała. Strateg miał jego pewną atencję, a do kapitana niszczyciela zwiadowczego jakby coś dotarło. Przez chwilę przypatrywał się Strategowi uważnie. Bardzo uważnie.
-Więc powiem ci tyle. Gówno prawda. Nie ruszyłem do tego systemu z rządzą zemsty w oczach i okrzykiem rozpaczy w gardle. Inkwizycja później ukryła całą sprawę wymyślając jakieś niedorzeczne fakty na temat kultów Chaosu na planecie. Wtedy też zrozumiałem, że Imperium nie jest jedyną rzeczą, która musi upaść. Musiałem usunąć cały kult Imperatora. W mniej cywilizowanych planetach nie było to konieczne, ale te cywilizowane... musiałbym dokonać aktów, przy których to co zrobiła Inkwizycja wyglądałoby na humanitarne. -Strateg zaśmiał się sucho- Coś co później okazało się nader ironiczne, wykonywałbym wolę Imperatora. Widzisz podczas Wielkiej Krucjaty jednym z jego głównych przesłanek było usunięcie wszelkiej wiary w ludzkości, w tym tej wokół niego. No cóż, nie ma to jak plan, który się nie powiedzie. - Strateg zerknął na pierwszą oficer- Teraz powróćmy do naszej obecnej sytuacji. Twoja pierwsza oficer, która w tej chwili ma tylko jedną dłoń z czymś więcej niż tkanka kostna. Cierpi dla rządu, który najpewniej ma ją gdzieś w archiwach jako poronione dziecko i zwłok na złotym tronie, które nie chcą od niej żadnej wiary. Czy jest to warte tego wszystkiego? I czy to co ciebie czeka jak już zdecyduje, że ona już dość wycierpiała jest tego warte?- teraz Strateg uważnie przyglądał się kapitanowi Py- Widzisz, ja też nic dziś nie jadłem.
W międzyczasie oficer ciężko dysząc jęczała z bólu z załzawioną twarzą, głową uderzając o blat stołu w trudnych do opisania męczarniach. Gdy Lystra na moment zagłębił dziób we fragmencie kości, krzyknęła.
Tobias Py wzrok skupiał na Strategu. Po chwili jakby zdecydował, coś kalkulując.
- Wszystkie informacje. Za koniec przesłuchania i jedną wiadomość astropatyczną.
-Jak już wspomniałem, nie masz pozycji do dyktowania warunków. Przerwę przesłuchanie, jeżeli faktycznie powiesz mi wszystko, co do wiadomości astropatycznej... gdzie?
Rozmówca Stratega już chciał coś powiedzieć, ale rozdziawił usta. Spojrzał na maszynkę do mięsa, na cierpienia swojej podwładnej, na własne wyprostowane palce dłoni, znowu na Stratega i znowu na pierwszą oficer, po czym zwarł usta i zamknął oczy.
-A szło nam tak dobrze... Jeżeli jednak chcesz dalej słuchać cierpień swej podwładnej. Lystra przestań się patyczkować. Nasz drogi kapitan chce naprawdę zobaczyć, co jesteś wstanie zrobić.- dla wszystkich w pokoju wyraz dzioba kruka niezwykle zaczął przypominać uśmiech. Z niezwykłą zajadłością ptak rzucił się na ranę w dłoni kobiety, wciskając dziób coraz głębiej. Chwyciła w końcu jedną z kości śródręcza i zaczęła ciągnąć, próbując wyszarpnąć lub wyłamać kość.
Krzyk ofiary przerodził się w agonalny wrzask, ale litościwa śmierć nie miała nadejść. Tobias Py skrzywił się z zamkniętymi oczyma, nie chcąc być świadkiem sceny. Strateg słyszał, że jeden z ochroniarzy się odwrócił, a pierwszy oficer Coldiera przestał gwizdać. Sam kapitan Zbawiennego zdawał się przyglądać z chorobliwą fascynacją, jak zahipnotyzowany, zabiegom ptaka.
-Ostrożnie kapitanie Coldier.- Strateg spojrzał na dowódcę Zbawiennego -Nie jesteś Mrocznym Eldarem, aby ta scena nie wycisnęła na tobie swego piętna. A szaleństwo tylko sprawi, że zginie pan o wiele szybciej niż powinien. - Strateg zerknął na kapitana Py -Czy coś nie tak panie kapitanie? Jeszcze chwilę temu byłeś wstanie wyjawić mi to co chcę wiedzieć, aby ocalić tą kobietę i wysłać jedną wiadomość. Czyżby porozumienie się z Imperium naprawdę przeważało jej agonię?- Strateg wypowiedział te słowa na tyle głośno, aby usłyszała je też wyraźnie sama pierwsza oficer.
- Nie dane mi będzie wysłać wiadomości... - wymamrotał z zmakniętymi oczyma Py.
- KAŻ MU PRZESTAĆ! - wrzasnęła pierwsza oficer - ZABIERZ GO ZE MNIE! - nie dało się określić, czy zwracała się do Stratega, Tobiasa, czy zaczynała popadać w obłęd.
Strateg delikatnie uniósł dłoń, Lystra z wyraźną niechęcią przerwała atak. Ból powoli zaczął słabnąć.
-Czy jest pani gotowa porozmawiać pani pierwszy oficer? Możnaby zacząć od imienia.
- U... Ucayli... - przerwała, dysząc, ręka jej dygotała - Ucayli Holsir.
-Bardzo ładne. Ucayli, czy kapitan Py posiada informacje, których ty byś nie posiadała? Za samą odpowiedź wynagrodzę cię.
Umęczona kobieta na moment otworzyła oczy, oddychając ciężko i zerknęła na kapitana Py. Ten nie otworzył własnych, ani nie wykonał żadnego ruchu. Z trudem zaczerpnęła powietrza, po czym odparła:
- Tak, posiada.
Strateg westchnął, gwizdnął delikatnie i Lystra wróciła na jego ramię. Następnie wykonał ruch dłoni. Ucayli poczuła mrowienie w obu kończynach, które zaatakował ptak i w przeciągu kilku chwil, jej dłonie były zdrowe. Jakby do ataku nigdy nie doszło.
-Dotrzymuję swych obietnic. Czy wiesz, na jaki temat są te informacje?
- M... mogę się tylko domyślać... Większość korespondencji astropatycznej ja przekazuję... kapitanowi... - kobieta zacisnęła cudem przywrócone palce, jakby nie wierząc, że nie ma do czynienia z jakimś mirażem - Do niektórych wskutek kodowania nie mam dostępu.
-Rozumiem. Dziękuję, za szczerość. Czy przekażesz te informacje stojącemu tu kapitanowi Coldierowi? Zaprowadzi cię do jakiegoś cichego miejsca, gdzie nikt ci już nie zrobi krzywdy.
Kobieta rozważała odpowiedź przez chwilę. Zanim jednak zaczęła mówić...

...światło w pomieszczeniu przygasło, uruchomił się szereg akustycznych alarmów. Przenikliwy wysoki pisk na nieznanej częstotliwości niemal rozsadzał bębenki. Strateg był zabezpieczony, ale widział jak wszyscy w pomieszczeniu łapią się za uszy - może poza Ucayili, której ręce wciąż były skrępowane - a nawet jeden z wartowników osuwa się na kolana, wrzeszcząc z bólu. Tym niemniej, kompltnie nie było go słychać.

Wiem czym jesteś. Nie wydaję wojny. Nie czeka cię zguba, jeżeli ograniczysz się do wojny. Bogowie w deszczu ognia zeszli na wiernych. Pośród wiernych jest jeszcze strażnik i klucz. Uciekaj, może będzie ci dane przetrwanie. Anioły nadchodzą.
Słabość ludzka nie weźmie go w posiadanie.
Oto przemówił Apostoł.

...pisk skończył się nagle, pozostawiając irytujące nawet Stratega uczucie. Większość obecnych wciąż zwijała się w bólu. Ciekaw było, czy cokolwiek poza ostatnimi słowami ktoś poza nim słyszał.
Kapitan Py widział to chyba przelotnie jako okazję do zaatakowania wartownika, ale gdy tylko podniósł wzrok na Stratega, zwalił się na ziemię z krzesła. Pierwszy oficer podtrzymywał Coldiera.
Alarmy nie ucichły.

-Kapitanie Coldier, obawiam się, że jesteśmy atakowani.- spojrzał na Ucayli, kolejnym ruchem dłoni usunął pętający ją metal -Udajmy się na mostek.

Wnerwik 05-11-2011 20:54

Max Vogt nie wyglądał jakoś wyjątkowo - ot, zwykły żołnierz należący do 65. regimentu zwiadu specjalnego z planety Chykos. Ubrany w proste i schludne wojskowe ciuchy, o niezbyt wyróżniającej się twarzy - ostre rysy, wysokie kości policzkowe, czarne włosy przycięte krótko, na kilka milimetrów. Nie był specjalnie przystojny, lecz mu to nie przeszkadzało - jego praca wymagała od niego, by przebywał w cieniu i nie wystawiał swej buźki na ostrzał. Co czyniło go wyjątkowym? Cóż, raz niestety jego buźce się oberwało i to dość dotkliwie, przez co stracił oko. Stracony narząd zastąpił mechaniczny implant - stąd też (no i z powodu niebywałych umiejętności strzeleckich) jego ksywa, "Oczko".

Max w obecnej chwili stał w hangarze, na pokładzie startowym, wśród siedmiu setek towarzyszy z kompanii, słuchając przemówienia kapitana Dadanosa Kocha. Im dłużej słuchał jego słów, tym wyżej podnosiła się jego prawa brew, wyrażając ogromne zdziwienie.
- Przejebane - mruknął pod nosem. Trafnie opisał swoją sytuację. Kogoś tu chyba popieprzyło. Wysyłać oddziały z regimentu zwiadowczego do abordażu na wrażą jednostkę? Nie, to zły plan. Te oddziały nie służyły do czegoś takiego. Powołaniem Maxa było zabijanie ludzi z bezpiecznej odległości, w odpowiedniej kryjówce. Gdzie można się było schować na statku kosmicznym? Jego karabin nawet mu się nie przyda. Bezsens.
Ale z drugiej strony nie był pewien czy znajdą się chętni by wypowiedzieć posłuszeństwo potężnym Adeptus Astartes.
Postanowił uczynić to, co w tej sytuacji było najsensowniejsze - poczekać, aż jego towarzysze wybiorą i wybrać stronę po której będzie ich więcej. Głupio by było samemu zostać, tudzież samemu abordażować wraży lotniskowiec.
Był indywidualistą, ale wyjątkowo w tej sytuacji postanowił zrobić to samo co inni. W "kupie" miał większe szanse przeżycia, przynajmniej w tej sytuacji.

necron1501 06-11-2011 22:24

Axis przyglądał się Nihlowi w zastanowieniu. Spodziewał się jakiegoś aktu zemsty, lecz nie przypuszczał że to na nim spocznie decyzja działania.
- Czego się po mnie spodziewasz? Mam pokierować tym statkiem, mimo tego że kapitan sam powinien zdawać sobię sprawę z tego co powinien uczynić?
- Dokładnie tak. Zdaję sobie sprawę, co powinienem uczynić, nie moja jest jednak moc decyzyjna...
- wzruszył ramionami Sietche. Jakimś cudem na jego twarzy nie wystąpił złośliwy uśmieszek.
- W takim razie przedstaw swój punkt widzenia. Jako doświadczony kapitan, na pewno widzisz rozwiązanie. Jeśli mam decydować, co staje na przeszkodzie zasięgnąć rady? - stwierdził Khornista.
- Nie rozśmieszaj mnie. Brałeś niewątpliwie udział w Wielkiej Krucjacie. Potrafisz zadecydować o tak drobnej, acz wymagającej natychmiastowej reakcji kwestii.
- Wtedy nie zajmowałem się walką w kosmosie.
- Walką zajmę się naturalnie ja, o ile do niej za sprawą twojej decyzji dojdzie.
Champion zastanowił się. Sytuacja na Loix i tak była chwilowo poza ich zasięgiem, nie mieli jakiegokolwiek wpływu i wglądu w sytuację na planecie. Do tego trzech Wybrańców powinno sobie spokojnie dać radę bez chwilowego wsparcia. Natomiast Strateg był w pewnym niebezpieczeństwie. Na pewno zdołałby uniknąć śmierci, ale wszelkie sprawy jakie odbywają się na pokładzie jego okrętu, zostaną unicestwione. To nie będzie im na rękę.
- Wybierz kurs na Zbawiennego. Im szybciej udzielimy im pomocy, tym szybciej zdołamy powrócić aby sprawować pieczę nad naszym desantem.
Nihl Sietche jedynie skinął głową. Zamiast tego, zaskakująco oszponiony Władca, który wówczas zagroził życiu Axisgula, wystąpił przed szereg w jego stronę i wyciągnął zgiętą rękę jakby zamierzał siłować się ze sługą Boga Krwi bez oparcia.
- Zasczytnie będzie, jeslibywszy dołączył do grupy abordażowej. - odparł nieskazitelnym barytonem, zniekształconym jedynie przez hełm.
- Przyjmuję twe zaproszenie z wielką chęcią - odparł Axis wyciągając rękę, odwzajemniając gest chwytając go za przedramię. Jednocześnie posłał spojrzenie w kierunku Nihla.
- Drugi sierżancie, zabierzcie naszego gościa i oddziały szturmowe. Damy wam znać, gdy deflektory teleportacyjne wroga opadną lub pochwycimy jednostkę promieniami ciągnikowymi. Odmaszerować. - zakończył zebranie Nihl i wszyscy jego podkomendni, poza szponiastym, ruszyli natychmiast w stronę windy. Ten spojrzał na Axisgula i również zaprosił go gestem w tamtą stronę.
Odpowiedział skinieniem, jednakże spojrzał ponownie na Nihla po czym rzekł:
- Niech któryś z twych podkomendnych przekaże mi moją broń, którą skonfiskowałeś - powiedział, oczekując odpowiedzi.
- Patroszyciel wyda Ci Twój ekwipunek. Przechowywany jest w głównej zbrojowni. - machnął ręką w stronę oszponionego Nihl, po czym jego tron kapitański zaczął się odwracać. Ekrany taktyczne zapełniły się danymi, gdy silniki logiczne mostku ożyły, ludzcy oficerowie natychmiast zajęli się swoimi stanowiskami, lexmechanicy i serwitory ożyły. - Sto szesnaście na sterburtę! - rzucił Nihl. Powoli widoczna przez Iluminator Loix zaczęła znikać po lewej jego stronie...
Axis widząc że Nihl odleciał w swój świat, odwrócił się w stronę szponiastego i rzekł:
- No to w takim razie zaprowadź mnie do zbrojowni, za niedługo przystąpimy do desantu, chce mieć już wszystko gotowe do tego czasu.
Patroszyciel, jakie miłe miano, skinął głową po czym obrócił się w stronę wind.

MadWolf 06-11-2011 23:19

Febris bez pośpiechu obszedł pobojowisko, obracając końcem miecza niektóre z ciał jakby spodziewał się tu znaleźć kogoś znajomego. Podniósł wzrok na przyczajonych pod ścianą niewolników Władców.
- Sprawdźcie co tam się dzieje - wskazał niedbale bronią w stronę drzwi - ale nie wdawać się w żadne walki. Jeszcze się nie zastanowiłem czy będziemy kogoś tu chcieli wspierać...
Zatrzymał się z głową przechyloną na bok jakby pilnie czegoś nasłuchując.
Dowódca oddziału podległego Władcom skinął głową, po czym bezgłośnie wydał rozkazy swoim podkomendnym. W szyku niewolni żołnierze zajęli pozycje po obu stronach drzwi. Jeden nasłuchiwał, inny odłożył broń i zabrał się za badanie samych wrót myśląc, jak by je rozewrzeć bez uchwytów do dyspozycji.
W tym samym czasie Sabathiel niemożliwym do zinterpretowania wzrokiem śledziła postać schodzącego do nich na powrót Legionisty.
Sługa Zarazy nie zauważył nawet nadejścia Marine, zbyt mocno pochłaniało go badanie Osnowy i próba kontaktu ze słabymi umysłami imperialnych astropatów. Całą swoją uwagę skoncentrował na najsilniejszym, jak mu się wydawało psioniku, pragnąc na siłę wedrzeć się do pogrążonego w zawieszeniu umysłu. Wyczuł jednak szybko... pustkę.
Technologiczne kołyski, wespół z przewodami doprowadzającymi Litanie Głosu Imperatora, liczne mechanizmy Mechanicus wszczepione bezpośrednio do czaszek i wreszcie runy w pradawnym języku Imperium chroniły umysły przed wtargnięciem - zapewne dlatego do teraz dusze nie zostały wypite przez panujące w Pustce byty. Koszmar musiał być naturalny w swoim źródle... katatonia zaś nie. Jej podłoże musiało wynikać z tego świata.
Zamrugał pragnąc upewnić się że na powrót patrzy na tą tak zwaną rzeczywistość i spojrzał na nadchodzącego Legionistę - Obawiam się że nasi śpiący przyjaciele nie cierpią na żadną chorobę ducha, z tym bym sobie poradził, ale ktoś ich musiał uśpić. Farmakologicznie. Ich umysły są dla mnie zamknięte i gdzie indziej musimy poszukać rozwiązania tej fascynującej zagadki. - to powiedziawszy odwrócił się do grupy pracującej przy wrotach.
- Jakieś postępy? - spytał spokojnie.
- Upewniliśmy się, że po samej drugiej stronie nikt nie walczy, panie. - natychmiast do Wybrańców odwrócił się dowódca rozpoznawalny po swojej charakterystycznej masce, głos miał niski, ale szczerze usłużny - Najłatwiejszym rozwiązaniem byłoby wysadzić zawiasy lub przetopić część wrót. Grube na jakieś siedem, może osiem stóp.
- Dobra robota - powiedział ku wyraźnemu zdumieniu Widm - Dziękuję - dodał by zmieszać ich jeszcze bardziej. Tłumiąc śmiech odwrócił się do pozostałych Wybrańców, ale Legionista go uprzedził.
- Nie przemęczajcie się. - rzucił Alpharius - W pomieszczeniu przy szczycie wieży znajduje się silnik logiczny obsługujący najpewniej także wrota. Muszą się tutaj jakoś dostawać, nieprawdaż?
- Będziesz w stanie się nim posłużyć w tym szczytnym celu? A może nasza piękna przyjaciółka ma doświadczenie z tymi aparatami?
- Zawsze wolałam władać umysłami mężczyzn niż maszyn. - uśmiechnęła się drapieżnie Syrena, przy czym mogłoby się wydawać, że towarzyszyło temu niepewne poruszenie Legionisty. Nie miało to jednak miejsca, skinął po prostu głową.
- To nie wszystko. Oskórowany adept maszyny. Dość nietypowa rana jak na strzelaninę. Mówi wam to cokolwiek...? - zapytał, sugerując wyraźnie, iż sam wie, co to może znaczyć.
Syrena tylko wzruszyła ramionami.
Febrisowi rzeczywiście skojarzyło się to z pewnym dość dawnym wydarzeniem, zatrząsł się od śmiechu na samo wspomnienie.
- Ktoś chciał się za niego przebrać? - wykrztusił, ale przy braku reakcji pozostałych momentalnie spoważniał. - Niestety, nic poza tym nie przychodzi mi do głowy.
Legionista widząc konsternację jego towarzyszy zignorował ich i ruszył z powrotem skąd przyszedł. Po krótkiej chwili, ze słyszalnym trzeszczeniem, pneumatyczne mechanizmy rozwierające wrota ożyły i te, centymetr po centymetrze zaczęły się rozsuwać na boki na zewnątrz.
- Śmiało - gestem poparł zaproszenie kierowane do Widm, a sam ruszył tuż za nimi.

Darth 07-11-2011 22:18

John spojrzał na człowieka w postrzępionym i nadpalonym szarym płaszczu, opuchnięta twarz, liczne rany i wypalenia, zwisająca luźno maska gazowa. Jednym słowem wyglądał źle, nie był to stan tragiczny przyrównując to co widział teraz do kilku innych grenadierów których połatał kilka godzin wcześniej. To musiał być komisarz, zdecydowanie z korpusu śmierci, widywał ich już kiedyś, hardzi, nieugięci i zaprawieni do walki w trudnych warunkach jak mało kto.
- Zatem
zaczął
- jestem John Trax ze 101. Cadianskiej, zajmę się Tobą sir i postaram przywrócić na front tak szybko jak to możliwe
sięgnął do apteczki po środki przeciwbólowe przeznaczone jedynie dla wyższych ranga, zamierzał rozjaśnić umyśl komisarza i umożliwić jako taka komunikacje, zdjął szary płaszcz, odsłonił rękę i uderzył palcami w przedramię chcąc uwidocznić żyłę..
Gregor potrząsnął delikatnie głową próbując odegnać uczucie oszołomienia. Poczuł w przedramieniu igłę, i natychmiast rozjaśniły mu się myśli. Spojrzał bystro na medyka. - Gregor Malrathor, lord komisarz 187. regimentu oblężniczego Krieg. Jak rozumiem ty tu dowodzisz? - Wtem wspomnienia ostatnich kilku chwil uderzyły go jak młotem - Zajmij się najpierw nim. - Wskazał głową w kierunku grenadiera - Jego rany są o wiele poważniejsze, ja przeżyję. Jak wygląda wasza sytuacja? - W myślach zaś błogosławił Imperatora że pozwolił mu trafić na bardziej cywilizowany pułk gwardii, jak Cadianie. Doskonale wiedział co w tej sytuacji zrobiliby by z nim członkowie takich pułków Savlarskich.
Trax rzucił okiem na rany komisarza, wydawało się ze to głównie powierzchowne i niegroźne obrażenia - wygląda na to że ja, straciliśmy jakikolwiek kontakt z dowództwem, zważając na to ze jestem najbardziej doświadczony w tej grupie, objąłem tymczasowe dowodzenie - podał komisarzowi kawałek sterylnej gazy do przetarcia ukłucia po igle, po czym odwrócił się do leżącego na ziemi obficie krwawiącego grenadiera korpusu śmierci. - Będę potrzebował wody! Zakrzyknął do jednego z Cadian zajmującego swoje miejsce przy wyrwie w ścianie i utrzymującego ogień sektorowy.
- Ale..
- Teraz!
Gwardzista zarzucił lasgun na ramie i pobiegł w głąb pomieszczenia, wrócił po chwili z wiaderkiem nie większym niż kilka umiarkowanych rozmiarów kubków. John spojrzał na komisarza z zażenowaniem i zakłopotaniem na twarzy
- nie możemy pozwolić sobie na marnowanie większej ilości sir
zwrócił się znów w stronę leżącego grenadiera uciskając jego bok w którym ział kilkucentymetrowy otwór, obmył ranę woda i odkaził intensywnie pachnącą brązową substancją, skóra w tym miejscu przybrała barwę płynu jednak krwawienie nie ustawało, z każdą sekundą gwardzista bladł a medyk coraz siarczyściej klął pod nosem i coraz częściej sięgał do apteczki.
- Ty!
zakrzyknął do przechodzącego obok i trzymającego się za ramie zwisające luźno wzdłuż tułowia gwardzisty
- uciskaj tu
nakazał, sam otarł czoło rękawem i wyciągnął coś co wyglądało jak szwy
- to najlepsza metoda, skóra jest zbyt opalona żeby próbować czegoś innego a zresztą, nie oszukujmy się, nie mamy nic innego
ułożył szwy i igle ostrożnie na wieku apteczki, wyciągnął małą fiolkę z której napełnił strzykawkę, wetknął ją w ranę i wstrzyknął różowawą substancję, następnie zaczął starannie zszywać ranę, nie wyglądało to już tak źle, krwawienie ustało, jednak gwardzista był blady jak trup i nie zapowiadało się żeby wrócił do siebie w ciągu kilku najbliższych dni.
- Cóż, nie wiem czy przeżyje, dostał prosto w wątrobę, rana może i nie nazbyt głęboka ale stracił dużo krwi, nie mam sprzętu ani warunków żeby zrobić coś więcej, miejmy nadzieje ze doczekamy się wsparcia, albo chociaż transportu dla rannych - otarł twarz rękawem, miał zakrwawione ręce, zmęczona twarz i starał się ukryć ciekawość
- Nigdy nie widziałem troski o podwładnych u komisarza Sir, bez urazy, ale nie cieszycie się opinią stawiających innych ponad siebie
zawsze był szczery, nieraz miał przez to kłopoty jednak nie mógł się powstrzymać
- sytuacja? Nie wiemy nic, nie ma łączności, vox jest bezużyteczny a operator jest nieprzytomny, nie mamy racji, wody ani nadziei, jedyne co mamy to wiara w imperatora...
- Mieliśmy nadzieje dowiedzieć się czegoś od was sir - spojrzał w twarz komisarza oczekując odpowiedzi i zaczął zajmować się jego ranami, smarując wypalenia w miejscach gdzie został trafiony chłodną maścią o szarawej barwie..
Słysząc komentarz lekarza komisarz nie mógł zrobić nic innego jak uśmiechnąć się ironicznie - Owszem, nie jesteśmy znani z troski o swoich podwładnych, ale służę z tymi Krieganami już przeszło 100 lat. Nigdy nie zawiedli ni Imperatora, ni mnie. Byłoby niewdzięcznością nie okazanie odrobiny troski. Jeśli zaś chodzi o sytuację, to w tej właśnie chwili na powierzchni ląduje mój pułk, jak również 17. pułk piechoty Vostroyan. Jeśli zaś idzie o kontakt... - kolejna myśl - Vox! Grenadier miał przywiązany do nogi vox. Jeśli mi go podasz powinienem być wstanie nawiązać kontakt z moim regimentem. - Gregor zmówił pod nosem cichą modlitwę do Imperatora. Miał nadzieję że vox działa i że Rotschneider wylądował bezpiecznie.
- Tak jest, sir! - zakrzyknął jeden z Cadian. - Osłaniać mnie! - Kiedy pozostali odwrócili się i jeden z nie trzymających pozycji żołnierzy podszedł i przejął jego broń, żołnierz powoli przetoczył się na drugą stronę ceglanej bariery, po czym ruszył pędem, nisko pochylony nad ziemią. Przypadł do voxa będącego tuż za jego pozycją, po czym wskoczył z powrotem, trzymając ciężką radiostację i amortyzując własnym ciałem upadek. Towarzysze odebrali urządzenie i przyciągnęli w pobliże lorda komisarza.
- Jest najwyraźniej nieuszkodzona. Chwila, ostatni raz byłem zmuszony korzystać z jednego
osobiście 2 lata temu. Tego się jednak nie zapomina - przez chwilę majstrował przy voxie, łapiąc odpowiednią częstotliwość - RA wzywa EO, RA wzywa EO, czy mnie słyszysz, odbiór? - Gregor powtarzał komunikat, mrucząc pod nosem: “Na Imperatora, jeśli jesteś martwy Heinrich, to osobiście wyciągnę cię z grobu byś odebrał tę wiadomość.”
Po serii trzasków spowodowanych zakłóceniami nadeszła lakoniczna odpowiedź.
- EO Starszy czy EO Młodszy? Odbiór.
Lord komisarz zachichotał pod nosem. - Na tym etapie jest mi to obojętne. Z mojego oddziału przeżył jeden człowiek, ciężko ranny. Rozbiliśmy się za linią frontu, na pozycjach 101, Cadiańskiej. Jaka jest twoja pozycja, odbiór. - Jednocześnie przywołał najbliższego żołnierza i zapytał - Gdzie my dokładnie jesteśmy?
- Stara kotłownia, sir. Dysza 44, albo tak zapamiętaliśmy zanim wszystko poszło w gruzy.
- RA... Nie wiemy nic o pozycji 101. Cadiańskiej ani o niej samej, odbiór. Jeżeli pamiętam, stacjonowała zanim tu trafiliśmy? Potwierdź, odbiór.
Trax skinął głową w stronę komisarza potwierdzając informacje.
- EO, potwierdzam. Znajdujemy się obecnie w pobliżu starej kotłowni, dysza 44. Olbrzymi komin, bije z niego czarny dym, służby powietrzne powinny zauważyć. Czy jesteś w stanie posłać po nas Walkirię, lub dwie? Odbiór. - Gregor rozejrzał się dokładnie po swoim najbliższym otoczeniu i spod rozdartego płaszcza grenadiera dostrzegł znajomy błysk - Lekarzu, czy mógłbyś podać mi mój miecz? Jestem do niego niesamowicie przywiązany.
- Ciężki ostrzał przeciwlotniczy. Zobaczymy, co da się zrobić. Myśleliśmy, że nie żyjesz. EO przekazał, że z długich anten mieli wiadomość od Jona Rau kierowaną do Ciebie i nadaną jakieś półtorej godziny po lądowaniu. Odbiór. - Po tym komunikacie na tle trzasków słychać było zniekształcone dźwięki jakiegoś szelestu, ciche przekleństwo i wytłumione pytanie zbliżone do “Gdzie do cholery znajdziemy jakieś stare kotłownie w mieście-kuźni?!” Potem komunikacja chwilowo ustała.
Dźwignął się na nogi i ruszył w stronę płaszcza myśląc w duchu ze jednak komisarz to komisarz, w końcu nie po to przechodził szkolenie bojowe i nie po to kończył szkole medyczna żeby podawać i usługiwać, ale wolał nie sprzeczać się z wyższym sobie ranga i sięgnął po bron, która mimo ze dość spora, była idealnie wyważona
- Proszę Sir
powiedział sztywno podając go komisarzowi.
- Wiec... jaki mamy plan? Jeśli mamy jakikolwiek? Racje się kończą, wody praktycznie nie ma, a ostrzał nie ustaje, medykamenty tez wkrótce przestaną wystarczać.. - rozejrzał się po zmęczonych wielotygodniowa walka gwardzistów - nie wiem ile jeszcze damy rade się utrzymać, a rozkazów z góry jak dotąd nie dostaliśmy-..
- Jon Rau? - wymamrotał komisarz pod nosem - EO jak brzmi ta wiadomość? I kim na Imperatora jest ten człowiek że potrzebuje się ze mną kontaktować w środku inwazji? Odbiór. - odwrócił się do medyka - Jeżeli będziemy mieli szczęście to w przeciągu kilku godzin odbiorą nas stąd Walkirie. Na razie utrzymujemy pozycje. Sprawdź wśród żołnierzy czy ktoś może nam podać dokładniejszą lokalizację naszych pozycji. Mapa z zaznaczonymi współrzędnymi byłaby niezła. Jeśli będziesz wstanie to zdobyć, nasze szanse znacząco się poprawią.
Medyk rozejrzał szukając czegoś wzrokiem, po chwili ruszył przed siebie i podszedł do jakiegoś żołnierza przeglądającego racje polowe i zaczął z nim szybko rozmawiać..
Po dłuższej chwili przerwy ponownie odezwał się głos w vox-radiostacji.
- Eee... - zaczął w charakterystyczny sposób, jak już Gregor był pewien, Rotschneider - Jon... No Jon Rau. Pełne imię Jon Dram Rau. Chyba po pełnym imieniu pamiętasz? Potwierdź RA, odbiór.
Gregor westchnął ciężko - Nie EO, to imię nie budzi u mnie żadnych wspomnień ani skojarzeń. Wiesz doskonale że nie mogę pamiętać wszystkiego. Tak więc proszę. Kim jest ten człowiek i czego ode mnie chce? Odbiór.
- Piłeś z nim wczoraj, nie możesz nie pamiętać. AO tak twierdzi.
Malrathor powoli zaczynał tracić cierpliwość - EO jesteśmy przyjaciółmi, ale jeśli po prostu nie odpowiesz na pytanie to gdy w końcu się spotkamy wpakuję ci twój płaszcz do gardła. Nie przypominam sobie człowieka - zachichotał - co znaczy że naprawdę nieźle wypiliśmy. Kim jest i czego chce? I żadnych dygresji, proszę.
- Eee... Przyjąłem. Czekaj, połączę się z nim i zapytam... zapytam, po czym go sobie przypomnisz. To ważne, RA. Naprawdę ważne. Dajcie nam pięć minut, odbiór.
John wrócił żwawym jednak nieco sztywnym krokiem, zerknął na komisarza klęczącego przy radiostacji, jakby na cos oczekującego.
- Sir, najdokładniejsza informacja o naszej lokacji jest taka, ze znajdujemy się na południe od leja w mniej więcej ⅔ długości miasta, niestety nic więcej nie wiemy, nie mamy i nie mieliśmy dostępu do map ani planów, łączność siadła niemal zaraz po ataku, od tej pory nie mieliśmy dostaw ani informacji, nie wiem ilu wciąż walczy ani jakie są plany, staramy się utrzymać pozycje i opóźniać wroga aż do czasu nadejścia posiłków -
powiedział to wszystko dość szybko niemal na jednym wdechu, po ostatnim słowie wziął głęboki wdech i westchnął ciężko, lodowate powietrze niemal zmroziło mu plusa, przeszywając je tysiącami drobnych kryształków lodu jak mu się zdawało, potarł dłonie i spojrzał pytająco na komisarza.
- Więc? Jaki jest plan Sir?
- Zrozumiałem EO, czekam na odpowiedź, odbiór. - Gregor potarł w zamyśleniu brodę. Ta luka w pamięci zaczynała go niepokoić. Zupełnie jakby nie była naturalna... Z ponurych rozmyślań wyrwał go głos Johna - Hm. Dziękuję ci. Taka informacja jest lepsza niż żadna. Jeśli zaś chodzi o plan... gdy skończę rozmawiać z moimi oficerami obejdziemy pozycje obronne i postaramy się je wzmocnić. Powinniśmy móc wytrzymać do nadejścia transportu. Walkirie Elizjańczyków lub Harakonów powinny być nas w stanie stąd odebrać. - odwrócił się w kierunku voxu - EO uzyskałem dodatkowe informacje na temat naszego położenia dla zwiadu powietrznego. Najwyraźniej na północ od nas znajduje się lej, mniej więcej w ⅔ długości miasta. Postaramy się utrzymać pozycję do nadejścia posiłków lub transportu. Zalecałbym jednak pośpiech, z zapasami jest krucho, odbiór.
Po mniej więcej sześciu minutach pełnej napięcia ciszy nadeszła odpowiedź.
- Słuchaj, skontaktowałem się z Jonem, powiedział, żebym nie nadawał jego wiadomości głosowej, bo by ktoś mógł to wyhaczyć. Mówi, że piliście, w większej grupie oficerów, i widział że poznałeś jakiegoś fiuta z lokalnych sił... i potem gadaliście z dwoma starszymi prykami, którym się podlizałeś jakąś opinią... i był taki młody blondyn, co cię niemiłosiernie wk... zdenerwował. I nie pił. A rzadkość, bo ciągnęliście, ten, no, likier, nie wódkę. Już pamięć wróciła, staruszku? - Dorzucił na koniec Rotschneider pociesznie zwolniony z obowiązku tytułowania Gregora podczas zakodowanej komunikacji przez vox-transmitery.
Gregor uśmiechnął się ironicznie pod nosem - Gdy dożyjesz 138 lat to wtedy pogadamy. I tak, już pamiętam który to. Wybacz jeśli po tak cudownym lądowaniu trudno mi zebrać myśli. Czy mógłbyś mi podać swoją dokładną pozycję? Jak na razie będziemy się utrzymywać tu, lecz jeśli nieprzyjaciel nadejdzie w zbyt dużej liczbie byłoby miło mieć jakieś miejsce by się wycofać. Niemniej wolałbym transport powietrzny. Wiesz, nogi już nie te co kiedyś. - zamilknął na chwilę - A jak idzie na waszym odcinku frontu? - komisarz czekał na odpowiedź, a jednocześnie starał się ocenić siły gwardzistów dookoła niego.
- Wszyscy utknęli. Musieliśmy lądować przed miastem. Mam kontakt z AO i tylko dzięki temu wiemy co się dzieje. Pokonaliśmy pierwszą linię umocnień i usadzili nas w pierwszych budynkach. W tym cholernym mieście już trwa jakaś wojna, każdy strzela do każdego, nie patrząc. Mieliśmy raport od AA, który twierdził, że jak ich ostrzelali przy przechodzeniu przez ulicę po tym jak nie napotkali oporu i kazał szturmować budynki, to po wszystkim się okazało, że to byli swoi, lokalni z PDF. Jak przekazał to nam, EA Skurwiel idący z północnego zachodu od lądowiska trafił na gości Sił Obrony Planetarnej, którzy widząc Imperialne orły zaczęli strzelać. Wiemy też, że czwarta i piąta mają kłopoty, są pod ostrym natarciem i wróg próbuje ich wyprzeć z miasta. Jesteśmy rozproszeni, tak jak Vostroyanie. Czekamy aż ktoś przyśle tu Legion i Savla, ale czekamy, tyłki nam odmarzają, łby urywa i nie możemy się doczekać. Trzymajcie pozycję, posyłamy po was znający miasto oddział Cadiański z dwoma plutonami. Nie wiemy nic o Elizjanach i Harakonach, ponoć się bunkrują głębiej w mieście, my trafiliśmy tylko na niedobitki. Odbiór.
- Zrozumiałem. Umocnię obronę w tym miejscu i postaram się utrzymać do przybycia posiłków. Jeżeli ci Cadianie mają ze sobą vox, to niech dostaną moją częstotliwość. Unikniemy w ten sposób przyjacielskiego ognia. RA bez odbioru. - Gregor podniósł się i rozpoczął przeszukiwanie płaszcza rannego grenadiera w poszukiwaniu swojego pistoletu plazmowego. Ruchem ręki przywołał do siebie lekarza. Rzeczowym tonem powiedział - Musimy utrzymać tę pozycję do nadejścia posiłków. Chciałbym byś pomógł mi umocnić to miejsce. Jeśli Imperator pozwoli niedługo otrzymamy posiłki.
- Tak jest Sir - medyk zaczął krzątać się po pomieszczeniu instruując żołnierzy by umocnili pozycje i oczekiwali wsparcia, można było dostrzec wyraźną ulgę na twarzach wielu z nich, walczyli wiele dni bez wytchnienia i z radością oczekiwali odsieczy.
Gregor nie znalazł w płaszczu swojego pistoletu, ku swojemu wielkiemu żalowi. Westchnął ciężko i wymamrotał pod nosem że nie można mieć wszystkiego. Wstał i obserwował Johna gdy ten instruował żołnierzy. Radził sobie dobrze, wręcz zaskakująco dobrze jak na lekarza. Jego pomoc chwilowo nie była konieczna. Spokojnie zbliżył się do chowających się za murami gwardzistów. Spojrzał na najbliższego.
- Karabin i amunicja.
Komisarz starał się nie uśmiechać gdy widział przerażenie na twarzy gwardzisty. Ten pobiegł do stosu broni i amunicji, prawie potykając się o własne nogi. Wrócił z pośpiechem niosąc karabin laserowy i kilkanaście modułów zasilających. Malrathor uśmiechnął się szeroko i odebrał od niego uzbrojenie. Schował miecz do pochwy i obrócił karabin w dłoniach.
- M35 M-Galaxy. Minęło wiele lat.
Zajął pozycję przy murze i jakby wręcz od niechcenia wycelował karabin. Wycelował w odległy o przeszło 200 metrów stalowy znak. Strzelił. Trafił zaledwie parę centymetrów od miejsca w które celował. Poprawił przyrządy, wycelował ponownie w to samo miejsce. Tym razem trafił z dokładnością co do milimetra. Uśmiechnął się szerzej i wyszeptał:
- Jak za starych, złych, czasów.

-2- 10-11-2011 20:55

front Beta
dysza cieplna 44, gruzy starej kotłowni, miasto Hefaistos

Gregor Malrathor, Johnatan Trax

Lodowe zimno planety i gorące strumienie powietrze cyrkulujące po nim dla umożliwienia życia. Siedmiu żołnierzy, w tym medyk, z wymienionych powodów jak też z niedożywienia, braku wody czystości ciała osłabionych lub gorączkujących. Ranny lord komisarz z bronią i dwunastu okaleczonych w walce, wciąż nie otrzymali pomocy medycznej drugiego stopnia, wciąż tkwiących na polu bitwy i dogorywających, niezdolnych do dalszej walki, w jednej z dwóch wykopanych przez pięć dni jam. Reszta amunicji i ceglany okop w rumowisku starej ceglanej kotłowni, jakieś dwadzieścia metrów od trzydziestometrowego komina przypominającego poszarzałą kolumnę terrańskiego pałacu.

Taka była ich sytuacja. Ich sytuacja właśnie się zmieniła.

- Tam! - wykrzyknął młodzik z pułku, do którego przynależał Trax, cechujący się naprawdę dobrym wzrokiem. Pierwszy wypatrzył dwóch Kriegan, pierwszy wypatrzył i inny ruch.
Jakieś sto metrów od nich, w oknach budynków z północnej strony niewyraźnie było widać poruszenie. Nie dziwnym, że w akustycznym chaosie trwającej w nieco większym oddaleniu od zrównanej z ziemią kotłowni nie dane im było usłyszeć czegokolwiek.
- Przynajmniej dwudziestu ludzi, chyba więcej, może i pełen pluton... - na chwilę zawiesił głos młodzian - Albo dwa. Są tu i tu! - wskazał palcem kolejny budynek towarzyszom, na prawo od widzianego.

Sto metrów pustki przed nimi i po pięćdziesiąc w inne strony świata do zabudowań.
Wtedy rozległ się charakterystyczny świst i wszyscy żołnierze padli. Może cztery metry z tyłu okopu eksplodował pocisk moździerzowy, zasypując ich wszystkich tynkiem i drobinkami betonu. Trzykrotnie dalej i na prawo uderzył kolejny.

- Sir! - krzyknął opierający karabin na barykadzie żołnierz po prawej. Jego ręce drżały, ciężko stwierdzić, czy z odwodnienia, czy chęci oddania strzału. Nie miałoby to jednak sensu biorąc pod uwagę, że wróg był ledwie widoczny w dobrej osłonie. Strzał w okno wchodził w grę, ale nie kiedy tamci byli w ruchu. - Wróg prawdopodobnie chce nas otoczyć! Powinniśmy wyc... zmienić pozycję dopóki możemy!
- Zamknij się, Fisdel, mamy więcej rannych niż uniesiemy!...
- Są martwi i my też zaraz będziemy! - przykrzyczał go inny żołnierz w harmidrze nie tak odległej walki.

Na niebie pojawiły się ledwie widoczne punkty, rosnące w żółwim tempie. Niebo zostało zalane gorejącymi strumieniami ołowiu, gdy wieżyczki przeciwlotnicze w różnych punktach miasta ożyły, wyglądało jednak na to, że żadnych nie ma w centrum. Jednocześnie wszystkim zacząło robić się równocześnie zimno, bardzo zimno...

Praeco Mortis
krążownik uderzeniowy Astartes, nieznane miejsce

Max Vogt

Żołnierze z Chykos byli częścią złożonej w fortecy sektora elitarnej szpicy mającej zwyciężyć natarcie na liczebniejszego wroga i związać go walką do czasu przybycia większych sił Imperium. Każdy z tych regimentów należał do najlepszych w swojej. klasie. Niejeden raz dane im było, jak to Gwardii Imperialnej, walczyć w nieoptymalny strategicznie sposób, narzucony warunkami boju czy zwykłą koniecznością. Czasem nie było nikogo innego. Czasem znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie.

Łatwo jednak było stawiać czoła konieczności i wykonywać rozkazy. Zwykłych żołnierzy rzadko stawiano w sytuacji, kiedy mieli wybór. Ponadto pierwszą cnotą zwiadowcy była ostrożność. Nie podejmowanie niewłaściwej walki gdzie mogą jej uniknąć. Pierwszą zasadą działań zwiadowczych i partyzanckich zawsze było dbanie o zasoby ludzkie i ograniczanie strat. To credo zawsze wyróżniało jednostki rozpoznawcze z grupy sił Imperium. Podobną doktrynę zdawali się dzielić Astartes z Kruczej Gwardii.
Jednak dla zwiadowców, którym nieobce było pojęcie misji ratunkowej z tych właśnie względów, obecne przedsięwzięcie było przejawem niepoczytalności. Gwardziści mieli trudny wybór.

Vogt dołączył do większej grupy. Chwilę trwało, nim podobnie mu niezdecydowani zaczęli przechodzić we wskazane miejsce. Ostatecznie jednak prawie dwie trzecie pułku zdecydowało się uczestniczyć w abordażu. Do walki prowadzili ich Adeptus Astartes, anioły Imperatora - walka u ich boku była największym zaszczytem, jakiego mieli zaznać, podobnie jak śmierć w Jego służbie. Moment był podniosły i nastrój - pełen niepokoju, ale też nadziei - udzielił się także Gwardzistom. Nie bez znaczenia było także, że ruszano na pomoc zwiadowcom., nawet jeżeli mowa była o flocie.

Reszta składała się niemal wyłącznie z niechętnych do uczestnictwa w abordażu. Nieliczni skłonni byli przeciwstawić się Astartes i grupa składała się głównie z oficerów.

- Ochotnicy do grup abordażowych, uzbroić się, podzielić na oddziały, czekać na poruczników! Potem szumrzycie na przydzielony pokład startowy i słuchacie rozkazów Piechoty Kosmicznej! Wykonać! - rzucił dowódca kompanii, po czym zeskoczył z podestu i ruszył w stronę grupy pozostającej na pokładzie w celu wyznaczenia swojego zastępcy do obrony Praeco Mortisa.

- Przesrane z góry na dół. - rzucił jakiś nieznany Maxowi żołnierz. Gdzieś w tłumie wypatrzył już porucznika Reschlika, dowódcę swojego plutonu, gromadzącego wokół siebie podkomendnych. Pozostawało uzbroić się i stawić, gdzie rozkażą...

***

W niewiele ponad szesnaście minut po rozmówieniu się z porucznikiem czekał wraz z niepełnym, ośmioosobowym oddziałem uzbrojonych po zęby zwiadowców. Poza karabinami laserowymi dozbrojeni byli we wszelkiego rodzaju wyobrażalną broń do walki na krótkim dystansie. Wyglądało też na to, że zaopatrzyli się w większość granatów, które do dyspozycji miał regiment.

Znajdowali się z jeszcze jednym pełnym oddziałem z Chykos na pokładzie osławionego Jastrzębia Gromu, kanonierki bojowo-desantowej Piechoty Kosmicznej, w towarzystwie pięciu zwiadowców zakonu przezbrojonych w nox-wizjery z jakich z rzadka korzystali nieliczni zwiadowcy a uzbrojeni w wielkie strzelby udarowe Piechoty Kosmicznej, na twarzach zaś mieli maski filtrujące powietrze. Nawet w otwartych pancerzach robili wrażenie.

Nie większe jednak niż pięciu Adeptus Astartes w pełnych pancerzach wspomaganych. Cała piątka siedziała zabezpieczona magnetycznymi uprzężami bo obu stronach przedziału desantowego, podczas gdy gwardziści musieli stać by ich ramiona zmieściły się w klamrach. Czekali gotowi, gdy Gwardziści dopiero nadeszli i szybko poinstruowali żołnierzy co zrobić, by się zabezpieczyć.

Dowódca, w białym, nieoznaczonym inaczej hełmie otaksował przybyłych zwiadowców. Czerwone wizjery jarzyły się delikatną poświatą w ciemnym, zimnym przedziale, zaprojektowanym do zapewnienia maksymalnej przestrzeni i użytkowości transportowanym. Jeszcze jedną wyróżniającą go cechą był brak opancerzenia na lewej ręce od łokcia w dół - w tym miejscu stanowiącej w całości pancerny implant.

- Dziękuję wam - zniekształcona przez vox wypowiedź była równie niespodziewana, co jej znaczenie. - Wiem, że ryzykujecie życie w sposób, w który nie powinniście i nie w waszej walce. Święty płomień Imperatora niewątpliwie silnie goreje w waszych duszach. Zwą mnie Scalir, i choć nie jestem waszym dowódcą, mam doświadczenie w tego typu walce i być może zechcielibyście skorzystać z mojego doświadczenia. Muszę tylko wiedzieć, czy jesteście gotowi dobrowolnie oddać się pod moje dowództwo.

Gwardziści spojrzeli niepewnie po sobie, po czym obaj sierżanci zakrzyknęli jeszcze nie ochrypniętymi przed walką głosami "Tak jest, sir!".

Astartes skinął głową, po czym kontynuował:

- Jeden z naszych braci jest na pokładzie Zbawiennego, krążownika, który będziemy szturmować. Ponieważ nasza grupa ma za cel dostać się na pokład najbezpieczniejszą drogą, przez pokłady startowe, pomocnym będzie, jeżeli są wśród was... saper?

Jeden z żołnierzy podniósł rękę.

- Lexmechanik lub żołnierz szkolony przez Mechanicus? - tym razem nikt ręki nie podniósł.

- Celem naszej misji jest uratowanie kapitana okrętu, naszego brata, załogi i zniszczenie wrogiej jednostki, w tej kolejności. Niemal wszyscy moi bracia biorą udział w tej misji, jak też większość z was i wiele dzielnych kobiet z pułku tahariańskiego. Jeżeli macie jakieś pytania...

Jakby dla podkreślenia słów anioła, poczuli, że Jastrząb się podnosi, zaczyna poruszać.

- ...teraz jest najlepsza i ostatnia chwila, by je zadać.

Zaległa cisza. Żołnierze najwyraźniej mieli wiele pytań, ale onieśmieli obecnością i dowodzeniem wojowników Imperatora, których darzyli nabożną niemal czcią, nie kwapili się do ich zadawania...
A informacje dotychczas były dość lakoniczne, by ktoś mógł zginąć.

Quaere
Czarny Okręt, Osnowa, okolice systemu Albitern

Wszyscy

Cienie się skróciły, wnętrza wyciemniały, czerwona poświata zdająca się zniekształcać obraz niczym barwione szkła przez które patrzeć na świat runęła wgłąb oczu wywołując zogniskowany ból w nerwie wzrokowym wędrujący wgłąb czaszki, do mózgu. Towarzyszyło mu świdrujące dudnienie - zniekształcony odgłos własnego bicia serca i ten cichy gwizd, który ludzie słyszą wiedząc, że panuje idealna cisza.

Włosy zelektryzowały się jakby miały stanąć dęba - wszystkie na ciele, co do jednego, skóra ścierpła, krew odpłynęła z twarzy zatańczyła w żyłach i powróciła. Zapach ozonu uderzył w nozdrza, wespół z odorem krwi i promethium, oraz oddalającą się wonią nieopisanego - najprawdopodobniej szaleństwa. Skurcz, jakby obejmujący wszystkie mięśnie na ułamek sekundy, paraliżujący i znikający na moment zanim nadejdzie ból.

Drętwienie kończyn wespół z ciarkami i przemożne wrażenie bycia obserwowanym z ukrycia. Przelotne nudności, jakby błędnik został wywinięty na drugą stronę.
Wszystko zaznaczyło się głębiej i minęło, dając znać, iż towarzyszyło każdemu nieustannie, od wielu godzin. Świadectwo, że przywyknięto do tego i przestano to zauważać. Zauważać natomiast nie było sposób kiedy się zaczęło

Odeszło jednak, a wraz z tym nieostre kontury, zlewające się twarze, niepokój, duża doza strachu, kształty na krawędzi wzroku, myśli, które nie były własne.

Quare opuścił Immaterium i ponownie zaistniał.

Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Borya Wołodyjowicz, Orientis

- Słyszałam o waszym sukcesie. Gratuluję.

Borya mógłby chcieć, by były to słowa do niego skierowane. Niestety, on tu tylko pilnował i czekał na opierdol, tutaj, w pomieszczeniu do cheliozy, z którego wyniesiono wszystkie łóżka dla rannych, praktycznie pustego w tej chwili. Tylko zbędną aparaturę i krzesła pozostawiono.

Właśnie zaoferował pomoc nadobnej siostrze Medalae, kiedy do ambulatorium weszła inkwizytor z Ordo Malleus. Siostra z kolei, zgodnie z rozkazem, który otrzymała, zaczęła opatrywać paladyna Szarych Rycerzy, który mimo niewątpliwie potwornego bólu nie uskarżał się na swój stan i stał o własnych nogach.

Wyglądał mniej więcej tak: jakby ktoś wbił mu maczetę w obojczyk, pociągnął ją możliwie w dół i naciskając, próbował równocześnie wyrwać serwo-ramieniem tę rękę. Więcej ścięgien zostało rozerwanych, kość zmiażdżono w jednym miejscu i połamano w kilku innych, staw był poszatkowany. W oczach dumnego Astartesa zbierała się wilgoć, dlatego musiał je co chwila przecierać zdrową ręką nie chcąc pozwolić na spływające po twarzy łzy.

Był też obecny drugi z rycerzy. Po trzecim, który stracił nadgarstek, nie było śladu i domyślała się jego losu. Coirue niestety nakazała jej niezwłocznie opatrzyć paladyna, pozostawiając staremu medykowi zarządzanie pacjentami, tłumacząc, że Ardor jest priorytetem ze względów strategicznych w tej chwili. Jednak wydawać się mogło, że inkwizytor po prostu dba o podwładnych.

Nie byłoby problemu, gdyby bez sensu w tym pomieszczeniu nie czekał wcześniej wezwany Vostroyanin ze świty Koln, Borya, który tak składnie ofiarował pomoc. To byłoby jednak jeszcze do zniesienia.

Niestety, miała pomysł wcześniej odesłać tutaj tajemniczego posłańca śmierci. Muskularny mężczyzna mający zidentyfikować psioników stał tutaj, w swoim czarnym habicie z narzuconym na głowę kapturem i na twarz welonem, czekając aż upłynie umówiony czas. Promieniował rozbawieniem. Nie był przez ani mniej odpychający, jakkolwiek niewytłumaczalne by to uczucie nie było. Co ciekawe, inkwizytor siedziała na jednym z krzeseł sekcji szpitalnej pod ścianą najdalej w pomieszczeniu od niego.

Borya natomiast początkowo był rozbawiony niecodziennym wyglądem osobnika, który nawet na fanatyka religijnego albo egzota ze świty któregoś z inkwizytorów (acz z pewnością nie Koln) był dziwny i pretensjonalny. Jednak obecność milczącego nieznajomego i stopień, w jakim inkwizytor Coirue go ignorowała... jak też spojrzenia jakie rzucali mu Astartes. Astartes, synowie Imperatora! Czyniły sprawę niepokojącą.

Paladyn i Orientis w ogóle na wspomnianego osobnika nie spojrzeli ani razu odkąd weszli, bo i nie było na co patrzeć. Jeden ze szturmowców poprowadził ich korytarzami okrętu i tym razem wędrówka zamiast wieczności zdawała się trwać niecałe dwie minuty. W Osnowie zachodziły różne anomalie związane z czasem, teraz jednak trafili konkretnie. Jeden z medyków pobieżnie przebadał Orientisa i stwierdził, że nic mu nie jest, po czym wrócił do pomagania okaleczonym i umierającym członkom załogi zalegającym w niemal całej reszcie sekcji medycznej.

- Raport proszę. Wszyscy zgromadzeni po kolei. - stwierdziła Coirue, przyglądając się uważnie wszystkim zebranym.

Artair Nidon, Sihas Blint

Ostatni Szarzy Rycerze wymieniali ciosy z nie-bytami, ranni, wykończeni, otoczeni. Czterech przeciw ośmiu demonicznym bytom Boga rzezi.

Liczba faworyzowała wypaczone istoty do potęgi, na innej płąszczyźnie niż zwykła przewaga liczebna. Zarówno Artair jak i Sihas z różnych względów byli tego świadomi.

Obaj, wraz z pozostałymi żyjącymi szturmowcami ruszyli, w błyskawicznym tempie wyzbywając się całej pozostałej amunicji. Wszystkie trzy krążące pod sufitem istoty rozpłynęły się, już wcześniej wydając się mniej materialne, mniej rzeczywiste, bardziej przypominając cienie. Czerwonoskórzy wojownicy Osnowy także sprawiali wrażenie kształtów widzianych w lustrze, nie na własne oczy.

Piątka ludzi zbliżyła się do tytanicznego pojedynku nic wspólnego z ludzkością nie mającego. Dobyli pistoletów, noży, co zostało. Bolter Artaira po wystrzeleniu całej serii rozpryskowych pocisków zanihilował jeden z bytów, jakby go rozwiewając w nicość. Z niemałym zaskoczeniem ujrzał, że oficer lekkozbrojnego pułku Gwardii, chyba Elizjanin, który im towarzyszył i wcześniej pierwszy za nim ruszył do ataku, przestawiwszy pistolet na pełną moc trafił w jakiś punkt obok głowy jednego z demonów osiągając ten sam rezultat. Dziki ogień pozostałych szturmowiec zniszczył kolejną z istot.

W tym czasie jeden z rycerzy zwalił się na ziemię z infernalnym ostrzem przechodzącym przez jego bok na wylot, na wysokości serca po zdradzieckim ataku demona, z którym walczył jego powalony towarzysz. Ten drugi dziwnym, metalicznym kosturem zbił cios podobnego miecza, zanim zdołał wstać czy się podnieść. Jedyny Szary Rycerz w pancerzu terminatorskim usiekł jedną z istot, a ostatni żywy z ich towarzyszy zwyciężył swojego oponenta kunsztowną halabardą.

Ostatnie trzy demony wobec takiego obiegu spraw zignorowały generator i zanim rycerze zdążyli dosięgnąć je swoimi ostrzami, rzuciły się ze zbolałym skrzekiem, słyszanym jak echo krzyków walczących przez vox-transmiterm. Rzuciły się na pozbawionych amunicji jedynych w pomieszczeniu ludzi...

nieznana lokacja
gdzieś w systemie Albitern

Haajve Sorcane

Nurt przyśpieszył, a kanał zwęził się do może dwóch metrów szerokości. Na szczęście ktoś przezornie zamontował na ścianach uchwyty co metr, przez co Stalowy Kruk mógł ze swobodą przemieszczać się dalej.

Pokonał według swojej oceny z pięćdziesiąt metrów, omijając liczne kraty z pompami, filtrami i ujściami wody, zbyt ciasne by je pokonać, aż wreszcie dotarł do rozgałęzienia. Wzdłuż ścian po obu stronach spływała wartko brudna woda z niewidzianych otworów w suficie, i choć na wprost ciągnął się główny kanał, po bokach znajdowały się niewielkie szyby prowadzące w górę, wyposażone w proste i rdzewiejące drabinki.

Takie symetrycznie ułożone szyby, ciasne ale możliwe do pokonania dla Astartesa, ciągnęły się długo na wprost, w odstępach co sześć metrów.

Gdzieś nad nim, pozbywano się dużej ilości wody. Pozostawało wydedukować, co to za pomieszczenie.

Nagle jego wyczulony słuch wyłuskać niezmiernie cichy, wytłumiony głos, który musiał rozlegać się krzykiem albo ze znaczną głośnością, z góry.

Oto przemówił Apostoł.

Potężne uderzenie rzuciło Sorcane'em na ścianę mimo hamującej wody. Usłyszał rezonujące wibrowanie metalu a później odgłos eksplozji wywołanej przez to samo zjawisko. Cichy, odległy.

Woda się spieniła i wzburzyła, na jego oczach podnosząc poziom szybciej niż o centymetr w sekundę. Mógł wprawdzie nią oddychać przez pewien czas, jednak wobec skażenia i zanieczyszczeń pytanie brzmiało, jak długo.
Jakie pomieszczenie jest nad nim. Jakie jest następne.
Ile czasu do następnej eksplozji...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:05.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172