lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Wh40k/Inquisitor] Aniołowie, zagładę zwiastowawszy... (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/10383-wh40k-inquisitor-aniolowie-zaglade-zwiastowawszy.html)

Darth 28-09-2011 00:20

Gregor spokojnie przebierał się w swój mundur komisarza. Pancerz karapaksowy, płaszcz, czapka lorda komisarza, pole załamujące. Do kabury wsadził swój pistolet plazmowy. Maskę po zastanowieniu postanowił włożyć po naradzie. Pozostały dwie ostatnie, najcenniejsze dla niego rzeczy. Na szyję założył swój amulet, czaszkę z czarnego kamienia ze złotymi żyłkami, jego osobisty symbol i godło. Przy boku zawiesił „Serce Gwiazdy” jedno z najpotężniejszych i najlepszych ostrzy energetycznych w Imperium. Stwierdzając iż jest gotowy, ruszył na naradę. Po wysłuchaniu wstępu Gregor, bawiąc się bezwiednie zawieszoną na srebrnym łańcuszku odezwał się do Hansa:

- Bardziej niż naszą chwałą przejmuję się wpływem takiej akcji na morale. Plan przewiduje wykorzystanie ludności Ultimy do zdobycia Yntil. Mogą sobie być mięsem armatnim, ale powinni być dobrze umotywowanym mięsem armatnim. Nie mamy dość komisarzy by trzymać ich w ryzach, a trudno będzie ich przekonać że to chaos jest wrogiem gdy Psy z Savlaru - na jego twarzy było widać pogardę - Ograbią ich domy, a znając ich zgwałcą ich żony i córki. Po za tym mam złe przeczucia co do nich. Zaledwie dwa tygodnie temu Porter Malok, jeden z ich głównych komisarzy, zniknął bez śladu. Sprawdziłem jego zapisy służbowe. Najwyraźniej miał opinię wyjątkowo sumiennego i surowego. To tylko myśl, żadnych dowód, niemniej niepokojąca myśl. Dlatego proponuję byśmy zajęli się bardziej cywilizowanymi obszarami. Psy... - uśmiechnął się złowieszczo - Psy spuścimy ze smyczy gdy będziemy szturmować lodowe fortece na Yntil.:
- Za pozwoleniem... Ważne spostrzeżenie. Ale bądźmy ze sobą szczerzy, umiemy walczyć w transzejach, nie na ulicach. - wtrącił LeHurian. - Jesteśmy korpusem oblężniczym, a oni znają się na walce. Nie wiemy też, czy ludność będzie w ogóle do wykorzystania... Czy to decyzja generałów, pułkowniku?
Hans skinął głową.
- Skrie chce, aby psy z Savlaru przeczesały miasto. Mają osiemnaście tysięcy ludzi. Powinno to wystarczyć do zdławienia oporu na powierzchni, ale też jak mi powiedział, nie boi się, aby wzięli na siebie najcięższe straty, skoro nie znamy rodzaju wroga.
- Jeżeli Skrie uważa że potrafi utrzymać ich w ryzach, zgoda. A, i przekaż generałowi że jeśli Savlarcycy wyrwą się spod kontroli to jako najwyższy przedstawiciel komisariatu załatwię sprawę. Krwawo. - złowrogie ogniki zapaliły się w oczach Gregora. - A skoro tę sprawę mamy z głowy to przechodzimy do szczegółów planu natarcia. Czyń honory Hans.
- Lordzie... - wtrącił się Renot - Savlarczycy mają własnych komisarzy... Siła ich pułku to z kolei osiemnaście tysięcy ludzi. Jeżeli jakaś kompania wyrwie się spod kontroli, może jednak powinniśmy zostawić im wewnętrzne sprawy... W mieście może łatwo dojść do rzezi, szczególnie biorąc pod uwagę profil ich pułkownika...
- Nie kojarzę żadnych informacji na temat ich pułkownika. Nieważne. Nie mamy sił ani dostatecznej specjalizacji w walkach miejskich by samemu zdobyć. Nie wiem czy Skrie dobrze robi wysyłając tam akurat Psy. Decyzja jest słuszna z taktycznego punktu widzenia, może mieć jednak negatywny wpływ na morale oraz nie najlepszy wydźwięk polityczny. Jeżeli o mnie chodzi składam oficjalną prośbę by tę opinię przekazano do generałów. Jeżeli nikt nie ma więcej uwag do sprawy, proponuję byśmy przeszli do tematu planu natarcia.

- Występuje kilka krytycznych punktów obrony powierzchniowego miasta, pomijając wszelkie tymczasowe fortyfikacje, jakie obrońcy mogli wznieść. - podjął pułkownik - Pierwsza to Linia Ferrum, odcinek wschodni. Jest to szereg klasycznych naprzemiennych barykad piechotnych i smoczych zębów, umożliwiające obronę Skitarii oraz swobodne działanie tytanom. Oczywiście tych ostatnich nie przewidujemy, a jeżeli tak, będziemy dysponować pełną przewagą powietrzną i orbitalną. Linia znajduje się za obrzeżem zewnętrznych manufaktorów i jest pierwszym elementem miasta, do którego się zbliżymy. Absolutnie kluczowy jest fakt, że znajduje się poza strefą cieplną. Szerokość pasa to jakieś pięćdziesiąt metrów. Tuż za nim występuje stumetrowy ustęp.
- Które oddziały pójdę w pierwszym szturmie i jak wiele ciężkiego sprzętu wezmą ze sobą? Czy będziemy mieli wsparcie naszej artylerii? - zapytał Gregor przeglądając jednocześnie panel taktyczny i szukając słabych punktów w umocnieniach.
- Musimy się dostać jak najszybciej do miasta... - przypomniał Renot. Hans skinął tylko głową.
- Myślałem o wysłaniu trzeciej i drugiej kompanii, w tej kolejności. Wspierać Was będą Elizjanie z desantu... - zwrócił się do Rotschneidera i majora. - Ruszycie do szturmu od razu po wylądowaniu. Gdy tylko doprowadzimy do wyłomu, na waszych śladach podążać będą kompanie piesze, kolejność do ustalenia. Gdy tylko dotrzemy do stref cieplnych, przegrupujemy jednostki i rozstawimy artylerię.
- Ja wejdę do walki wraz z trzecią kompanią. A co ze wsparciem pancernym? Jeden Burzyciel pozwoliłby nam na dużo szybsze dokonanie wyłomu. Jeżeli oczywiście mamy możliwość wprowadzenia go na tak wczesnym etapie szturmu.
- Nie bardzo to widzę... - pozwolił sobie stwierdzić LeHurian.
- Ależ oczywiście, że mamy możliwość! - Wilhem Linorf wstał. - Sir, za pozwoleniem. Możemy skontaktować się z Astartes. Ich Thunderhawki mają możliwość podczepienia oddolnie czołgu klasy Leman Russ. Słyszałem, że ta szóstka kompania Kruczej Gwardii ma zdolnego i znanego z szybkości reakcji i improwizacji sługę Wszechsjasza. Oczywiście... - spojrzał na dowódcę posiadającej na stanie Burzyciele dwunastej kompanii - O ile Wyrazilibyście zgodę, panie pułkowniku, wraz z resztą sztabu dowódczego i o ile sam kapitan Urstein byłby zainteresowany.
Wobec tej wypowiedzi, jak zwykle cichy i spolegliwy Luthor skinął tylko głową z nikłym uśmiechem.
Gregor uśmiechnął się szeroko. - Więc pierwszy etap operacji mamy zaplanowany. 2 i 3 kompania ze wsparciem Elizjan i Burzyciela z 12 kompanii poprowadzą atak. A skoro już o Astartes mówimy, czy możemy liczyć na ich wsparcie w początkowym etapie szturmu? Jeżeli nie, to możemy przejść dalej. Jeżeli jednak tak, to powininiśmy wyznaczyć osobę koordynującą obie grupy.
- Niestety, odmówili. Krucza Gwardia ma odrębną doktrynę i zajmie się działaniami specjalnymi. - wyjaśnił Renot - Rycerze Przykładności chcą pozostać mobilną siłą uderzeniową na wypadek, gdyby dowództwo dało zielone światło do ataku na Congruatior.
- Nie można mieć wszystkiego. A reszta naszych sił pancernych? Czy będą wstanie dołączyć gdy już przebijemy się przez pierwszą linię umocnień? I co będzie z "Potępieniem Heretyków"? Czy dowództwo chce byśmy z marszu uderzyli na drugą linię czy też będziemy mieli czas na przegrupowanie?

- Renocie. - poprosił majora dowódca.
- Według kwatermistrzów, poruczniku Tag, będziecie musieli poczekać na, jakby to ująć, lepszy dzień. - zażartował Porgn przy szmerze śmiechu. - Nasze ugrupowanie nie dysponuje lądownikiem zdolnym dostarczyć "Potępienie" na powierzchnię, więc będziecie naszym koordynatorem i łącznikiem na mostku kontradmirała.
- Reszta sił nie będzie potrzebna. - wyjaśnił nieco na boku lordowi-komisarzowi Hans, choć wszyscy go słyszeli.
- W mieście średnio się sprawdzą, zwłaszcza Ragnaroki. Ograniczymy się do dwunastej i będzie ona w pierwszym rzucie, wraz z drugą, trzecią i dziewiątą bez koni, oraz każdym z piątej, kogo kwatermistrzowie zdołają pomieścić... - tutaj Gregor dostrzegł skwaszoną minę Karsteina, który jednak nie komentował decyzji swojego dowódcy.
- Potem dojdzie druga fala, przegrupujemy się i ruszamy. Jeżeli zajdą warunki i za peirwszą linię nie natrafimy na znaczny opór, poślemy piątą na rozpoznanie bojem. - te słowa pułkownik kierował już do wszystkich - Mamy do opanowania trzy bunkry stacjonarnych baterii przeciwlotniczych, Manufactorum czołgowe i Aleję Caspensera, przebiegającą do lądowiska główną arterię. Będziemy musieli zabezpieczyć budynki bo obu stronach drogi i wyeliminować wszystkie barykady na drodze aż dojdziemy do fortu Henes. Nie jest duży, ale może być silnie obwarowany. Wyznacza południową część Leja.
Gregor popatrzył bystro na pułkownika - Czy będziemy mogli wykorzystać ten fort do wsparcia natarcia, oraz jako punkt ogniowy? A skoro już o tym mowa, które z celi mamy traktować jako priorytetowe? Bunkry, Manufactorum czy fort?
- Dowództwo przydzieliło dwufazowy priorytet stworzeniu wyłomu i zabezpieczeniu wejścia z lądowiska do miasta, oraz na drugim etapie zabezpieczeniu fortu. Będzie to miejsce kontaktu z Harakonami, cała aleja zaś zostanie obsadzona zaopatrzeniem. Mamy się okopać i wysyłać wsparcie potrzebującym jednostkom w specyficznych lokacjach. Z alei wyruszać będą kompanie Savlarów dookoła miasta, do niej przebijać się będą z przedmieść Vostroyanie i wreszcie, Aleją do samego Profundii przedostanie się Legion.
- Dobra. Skoro to wszystko mamy z głowy proponuję byśmy panowie udali się do swoich jednostek i przeprowadzili ostateczny przegląd przed akcją. Jaki mamy czas do przybycia na pozycję nad planetą i desantu?
- Dwie godziny czterdzieści dwie minuty. - dobiegł zza nich głos.
Richter Keiffe, główny kwatermistrz spoglądał na swój oprawiony złotek drobny chronomierz, zawieszony nadgarstkowo na rzemieniu wykonanym ze skóry Laxotla, z runami, które tylko on umiał odczytać. Podarunek od Magosa Mechanicus za jedną z ich przeszłych operacji w jednej z rzadkich sytuacji, gdy kwatermistrz osobiście brał udział w walce, która wybuchła w bardzo nieoczekiwanym i niewłaściwym miejscu.
- Myślę, że niektórym z kapitanów nawet wystarczy na ułożenie planów działania kompanii. - zasalutował z uśmiechem. - Wszystko wykonano, mamy przygotowane lądowniki. Piloci się niecierpliwią.
Hans skinął głową i rzucił krótki rozkaz rozejścia się. Kapitanowie ruszyli do swoich jednostek, zaś Gregor poszedł do swojej kwatery by tam zabrać ostatni element ekwipunku, maskę gazową. Dopiero gdy ją założył poczuł że jego strój jest kompletny. Ruszył do jednego z większych hangarów gdzie regiment oczekiwał ostatecznego przeglądu.

1. Kompania. Tak zwani „Solarianie”. Nazwa przyjęła się po wyjątkowo wyczerpującej kampanii, gdy pułkownik stwierdził że członkowie tej kompanii są dla niego warci tyle co sam lord Macharius.
2. Kompania. „Pancerz pułkownika”. Ochrzczeni w ten sposób po akcji bojowej na Portage, gdy kultyści przerwali linię z flanki i zaatakowali sztab pułku kompania błyskawicznie zwarła szeregi i uderzyła na mających dwudziestokrotną przewagę liczebną. Większość kompanii straciła życie w tej akcji, ale udało im się odepchnąć wroga na dość długo by sztab mógł się ewakuować. Od tego czasu osobista ochrona pułkownika rekrutuje się z tej kompanii. Wśród grenadierów stał chorąży Jurgen dumnie trzymając sztandar pułku. Czarna forteca, ostrzeliwana z obu stron przez czarne działa earthshaker, pod spodem zaś piramida srebrnych czaszek przebijana przez trzy złote bagnety. Wszystko na krwistoczerwonym tle.
3. Kompania. „Czaszki”. Jako uczestnicy ostatecznego ataku na Fortecę Czaszek na Opitarze prowadzonego przez Gregora otrzymali prawo do korzystania z jego osobistego godła czyli czarnej czaszki ze złotymi żyłkami. Lord komisarz najczęściej wchodził do walki właśnie z tą kompanią, zaś jej dowódca Heinrich Rotschneider był najlepszym przyjacielem Gregora wśród kapitanów. Ta dwójka darzyła się nawzajem wielkim szacunkiem.
4. Kompania. „Żniwiarze”. Mroczni i ponurzy żołnierze, nawet jak na standardy Korpusów Śmierci. Przydomek kompanii pochodził z czasów bitwy o planetę Marawrot. Gdy ludność cywilna próbowała protestować przeciwko transportowaniu dostaw dla wojska przez ich osiedla mieszkalne kapitan Karstein został wysłany by opanować sytuację. Gdy cywile odmówili wykonania rozkazu rozproszenia się, żołnierze otworzyli ogień. Zanim droga została oczyszczona padło pięć tysięcy trupów. Od tego czasu 4. kompania wykorzystywana była zawsze gdy potrzebny były bezwzględność i opanowanie. Znakiem rozpoznawczym kompanii są odznaki w kształcie srebrnej kosy.
5. Kompania. „Święty ogień”. Żołnierze wyspecjalizowani w oczyszczaniu budynków i walce okopowej. Najlepsi specjaliści od miotaczy ognia i melt w całym pułku.
6. Kompania. „Rezerwowi”. Każda osoba będąca uzupełnieniem dla pozostałych kompanii musi przejść przez ten punkt. Jest ona również formacją wsparcia ogniowego, wyspecjalizowaną w broniach plazmowych.
7 i 8 Kompania ciągle musi wyrobić sobie odpowiednią reputację by zasłużyć na jakiś przydomek. Na razie nic takiego się nie wydarzyło.
9. Kompania. Pionierzy. Najlepsi specjaliści od prac ziemnych i inżynieryjnych w pułku. A wśród nich „Czarni Jeźdźcy” porucznika Gustawa Mornberga. Będący częścią osławionych Jeźdźców Śmierci, oddział jest tak straszliwy że przy nim „Żniwiarze” Karsteina wyglądają na miłych, przyjaznych światu ludzi.
Kompanie od 10 do 13 były jednostkami pancernymi. Jak wszyscy w regimencie, doświadczeni weterani z latami prowadzenia wojen za sobą. Można było na nich liczyć w każdej sytuacji, niemniej ich załogi również nie przeprowadziły żadnej akcji która definiowałaby ich jednostkę.
I wreszcie najstraszliwsza broń pułku: superciężki czołg oblężniczy Miecz Zguby o nazwie „Potępienie Heretyków”. Starym jak sam model czołgu zwyczajem pojazd został nazwany po ofiarach pierwszej akcji bojowej.
Gregor uśmiechnął się widząc żołnierzy w czarnych płaszczach powoli, równym krokiem maszerujących do wnętrza pojazdów transportowych. Jego pułk był jednym z najlepszych w całym Imperium. I na Imperatora, nie zawiodą.

-2- 30-09-2011 12:57

Były to wspaniałe dni: Taboryci byli władcami rozległych sawann, najeżdżaliśmy i łupiliśmy zgodnie z własnymi kaprysami...


Furiacor
krążownik klasy Ubój, Oko Grozy, uskok Stołpu

Wybrańcy Abbadona

Starcia na arenie było błyskawiczne i brutalne. Axisgul miał problemy z przeważającymi liczebnie weteranami, którzy za nic mieli otwartą walkę. Wypatroszenie piątki młodszych renegatów było czymś zupełnie innym.
Technologiczna klinga przecięła powietrze za jego plecami, napotykając na opór przy samym końcu, gdy zanurzyła się w przedramieniu odskakującego Władcy i wyszła drugą stroną. Skończyło się to rozczepieniem całej ręki, gdy załogant Furiacora nie mógł wstrzymać nadanego pędu a ostrze energetyczne rozwarło jego rękę i pancerz z łatwością skalpela rozcinającego gołą skórę. Sługa Khorne'a zwrócił wzrok w stronę zbliżającego się nisko na nogach opętanego otwartymi w parodii powitania ramionami.

- Dość. - krótka komenda kapitana przecięła powietrze, skutkując ciszą.

Ostatni przyboczny Nihla stwierdził, że czas zmienić cel i namierzył Axisgula.
- Skowyt. Do mnie. - rozkazem przerwał mu dowódca. Sam Skowyt wpatrywał się to raz w sługę Khorne'a, to w pobliską Miriael.
- Obiecuję ci, że to jeszcze nie ko...
- Skowyt...

Marine zamilkł i uniósł pistolet, podchodząc do kapitana. ani razu nie spoglądając na oblubienicę Mrocznego Księcia.

Sam Nihl przez krótką chwilę wpatrywał się w anonimowego Legionistę w milczeniu. Nie odpowiedział jednak, po kilku sekundach go wymijając i zwracając się do Axisgula.
- Mogę zaproponować ci komorę hibernacyjną, jeżeli nie panujesz nad sobą. Po następnym zabójstwie zaoferuję twoim towarzyszom wsparcie lądowe mojego statku w zamian za twoją głowę.

Ranni Władcy na arenie rozstąpili się, dając miejsce słudze Khorne'a. Tylko rozmówca Stratega podszedł, chowając pistolet do kabury ale miecz pozostawiając w ręku.
- Od tej pory masz zdawać broń zawsze, gdy jesteś na pokładzie. - wyjaśnił, groźba zaś została podkreślona przez schodzącego do niższych partii areny Skowytu, który nieustannie trzymał Axisgula w linii strzału.

Nihl wskazał gestem wrota, którymi wcześniej wprowadzono berserkera.
- Skoro szok kulturowy minął, przejdźmy na mostek. Moi słudzy przygotowali dane strategiczne dotyczące sytuacji w sektorze Albitern. Chcę, abyście na ich podstawie doszli do jakiegoś konsensusu i wskazali wasz plan działania. Wykonuję bardzo dokładne skoki z Osnowy, więc możemy pojawić się bardzo blisko celu...

Z tymi słowy ruszył sztywnym krokiem, jak gdyby tutaj nigdy nic nie zaszło. Wrota się otworzyły, wskazując przynajmniej tuzin czekających Władców Nocy o niższej randze i krótszym życiu niż zgromadzeni tutaj.
- Lepiej dla ciebie, aby twój bóg zabliźniał rany... - wywarczał do Axisgula Skowyt, gdy reszta ruszała, mając być prowadzona przez kapitana i eskortowana przez pochód synów Curze'a.

***

Okret wydawał się antyczny i dobrze zachowany.

Sietche poprowadził ich przez niezwykle szykowny korytarz o gotyckim sklepieniu, dość duży by mógł nim przejechać niewielki czołg. Ignorując liczne zdobione portalami odnogi, zabezpieczone metalicznymi, czarnymi grodziami szedł zdawałoby się główną arterią statku. Podobna podłoga widoczna była jedynie przez mdłe światło mające swoje źródło we wnękach po bokach sklepienia, nie pozwalając na ujrzenie jego źródła. Dzięki niemu widziane też były pradawne na tę chwilę płaskorzeźby o wielkim kunszcie wykonania, tworzone w czarnym bazalcie, o figurach, kształtach i krawędziach uwypuklonych przez niebieskawy odblask, co tworzyło niezmiernie artystyczną kompozycję. Freski przedstawiały miejscami historię Nostramo Quintus, ojczystej planety Władców, przed tysiącleciami przez nich spopielonej. Inne pokazywały przebieg dawniej chwalebnej Wielkiej Krucjaty i z jakichś powodów pragmatyczno-nihillistyczni ateiści ich nie zniszczyli ani nie zastąpili. Kolejne dotyczyć się zdawały różnych metafor i prawdziwych zjawisk, być może również miały czegoś uczyć. Inteligentny obserwator, do którego ciężko było nie zaliczyć kogokolwiek z Wybrańców, łatwo mógł rozpoznać tematykę dotyczącą Nocy, Strachu, Snu, Przepowiedni i Śmierci.

Badacz mógłby tu spędzić ze sto żyć.

Gdy doszli do wielkiego portalu zdobionego rzeźbionymi elementami schodów, mającymi tworzyć wrażenie, iż drzwi przesłaniające windę są ścieżką do jakiegoś wyższego planu egzystencji wyznaczonego rozwiewającymi się w pył i obłoki kościami jak też subtelniejszą symboliką, wiedzieli, że dotarli do mostka.

***

W wielkiej windzie i tak zmieścili się tylko kapitan wraz z piątką Wybrańców. Sama winda nie miała ścian, W licznych wnękach spoczywały nie tylko płaskorzeźby, które dla śmiertelnika nie mogłyby być niczym innym jak personifikacjami sennych koszmarów, lecz także wieloma czujnikami i kamerami. Wiedzieli to bardziej niż widzieli - wszystkim im dane było choć raz zaznać władzy i niebezpieczeństw z nią związanych.

Gdy wyjechali na pokładzie mostka, byli w tylnej części pomieszczenia. Ich pozycja otoczona była jedynie zabezpieczającymi poręczami, nie pozwalającymi, by ktokolwiek spadł gdy podest znajdował się dziesiątki metrów niżej. W kilkumetrowym oddaleniu zaś znajdowały się grube metalowe bariery stanowiące idealną osłonę dla każdego, kto chciałby odpierać atak z ich pozycji. Celowało w nich także przynajmniej sześć serwitorów strzeleckich o potwornym wizerunku wykonanym na modłę samych Władców. Te znajdowały się na ścieżkach i platformach kratowych przebiegających głównie wzdłuż ścian i przeszklenia mostka, kilkanaście metrów nad nimi.

Widzieli setkę central dowódczych różnych okrętów i ten projektem nie odstawał od nich. Centralnie ulokowana ambona nawigacyjna była pusta i znajdowała się na pokładzie, gotowa do wywyższenia hydraulicznie ponad nawet kładki. Tam byłaby otoczona ze wszystkich stron przez wyświetlane przez skomplikowane i zaawansowane wizjoprojektory. Światło widmem przechodzące z czerwieni w róż układało się na setki koncentrycznych spiral i wielowarstwowych kręgów łączonych i dzielonych zawiłymi łamanymi, każdy element w skali centymetrowej lub wielometrowej, tworzące razem zupełnie niepojęty chaos geometrycznych powiązań, pozbawiony oznaczeń oraz, pozornie, sensu.

Była to chyba najbardziej skomplikowana astronawigacyjna mapa, jaką kiedykolwiek widzieli. Nie żeby którekolwiek dogłębnie studiowało jakąś.

Świetlisty układ wypełniał całą płaszczyznę mostka na wysokości, na jaką wznieść się mogła ambona, ponad nawet kładkami. Blask nie dawał jednak wiele światła i pokład skąpany był w wiecznym półmroku. Jaśniały jednak błękitnym światłem gigantyczne konsolety o ekranach umieszczonych na bokach, na których przewijały się siatki geograficzne planet układu Albitern wraz z informacjami taktycznymi. Oczy wspierane były także przez blask gwiazd widzianych przez zajmujące front i tył mostka iluminatory. Władcy najwidoczniej bardzo ufali tarczom lub własnym umiejętnościom, przekładając dodatkowe dane taktyczne nad bezpieczeństwo.

Ustawiono także cztery stoły taktyczne za amboną. Wyświetlały obracające się trójwymiarowe obrazy planet z oznaczonymi punktami taktycznymi i setkami zawieszonych w powietrzu cyfr i run. Przy nich rozmawiały niemożliwe do pomylenia sylwetki. Jedną był człowiek w maszynie, odziany w czarny habit. Stał spokojnie, jednak jego sześć mackopodobnych implantów zakończonych szczypcami wędrowało po runach kontrolerów stołów, przekazując coraz to nowe informacje, a prosta czułka, która wychynęła z dziury z tyłu kaptura omiatała wzrokiem obrazy, na chwilę skupiając spojrzenie na przybyłych.
Drugi z rozmówców nie był tej samej postury. Miał na sobie pancerz charakterystyczny dla Władców Nocy, na który narzucone były ponad wszelką miarę naznaczone czasem szaty kronikarza mające chyba tysiąclecia i zakonserwowane z wszelkimi uszkodzeniami - rozdarciami, dziurami po strzałach i wypaleniami. Opierał się na prostym kosturze z czarnego metalu, zwieńczonym okręgiem, w którym spoczywało Oko Horusa z wprawionym weń niewielkim rubinem. Nawet zakończony skierowanymi za niego szpicami hełm nie zdradzał tak dobrze pozycji czarnoksiężnika.

Oprócz tego znajdował się tutaj tuzin dobrze wykonanych serwitorów i może dwudziestu bladoskórych ludzi w czarnych mundurach i bez widocznych oznaczeń. Nie nosili śladów mutacji ani oczywistych wyrazów spaczenia. Zajmowali się przyrządami, wprowadzali informacje, kalibrowali urządzenia. Kilku miało na mundurach kirysu pancerzy skorupowych i upiorne maski na twarzy, przechadzali się zaś z jakiegoś rodzaju karabinami o podczepionych latarkach, pilnując porządku.

Ich pilnowała z kolei trójka Władców Nocy. Spoczywali nieruchomo, w zupełnej ciemności, z wyłączonymi wizjerami. Dopiero po chwili Wybrańcy ich zauważyli, za wyjątkiem może Alphariusa.

Nihl ruszył do ambony i zasiadł w tronie kapitana, odwracając go dookoła, by spojrzeć na stoły taktyczne, swoich dwóch doradców oraz Wybrańców. Czarownik skinął głową, witając Wybrańców, Mroczny Mechanicus nie zadał sobie tego trudu.

- Podróż zajęłaby pięć dni, ale słudzy Niszczyciela zrobili wiele dla waszych bogów, aby Osnowa była w optymalnym stanie. Wykorzystamy sprzyjające fałdy prawdopodobieństwa i zamierzam nawigować nie tylko w miejscu, ale też w czasie. Jeżeli nie możecie ustalić jednomyślnej wersji, ja się tym zajmę...

-2- 02-10-2011 15:22

Quaere
Czarny Okręt, Osnowa, okolice systemu Albitern



Aleena Medalae

Gdy wróciła do rannych i umierających, sytuacja nie została opanowana przez medyków. Jeżeli nastąpiła jakakolwiek zmiana, to jedynie na gorsze.

Odór krwi był wszechobecny a okaleczenia gorsze niż podczas jakiejkolwiek wojny, jaką widziała. Co więcej, pacjenci sprawiali wrażenie w równym stopniu ranni na ciele co i umyśle... lub gorzej.

Kilka osób zostało skrępowanych tak jak wcześniej kapitan Blint, ale wykazywali wyraźne oznaki niepoczytalności, wrzeszcząc opętańczo, wierzgając czy próbując dokonać samookaleczenia. Widać było jeszcze na korytarzu kilka wyniesionych ciał, które nie nosiły oznak ciężkich ran a raczej pozbawienia siebie życia. Cały korytarz w drodze tutaj zalegał od martwych... i tych wciąż umierających, których określano jako niemożliwych do uratowania. Wchodząc widziała, jak szturmowcy prowadzili jakiegoś przerażonego młodego mężczyznę poparzonego ponad możliwe wyobrażenie, którego mundur mimo niemal całkowitego spopielenia, gdzieniegdzie wtopiony w rany wciąż był rozpoznawalny. Był to jakiegoś rodzaju inżynier. Zobaczywszy korytarz pełen trupów i dogorywających wpadł w panikę, by potem błagać prowadzących go szturmowców, by któryś mu pomógł.

Jasnym było, że mężczyzna nie uzyska pomocy medycznej, nie od pragmatycznych sanitariuszy inkwizycji.

Choć widok porzuconego na korytarzu załoganta, który został w jakiś sposób niemożliwie zdeformowany i zmutowany, jakby jego kończyny były z gliny i zostały zawiązane wokół ciała, błagającego obojętnie patrolujących żołnierzy inkwizycji o śmierć...

Drzwi były otwarte. Jedyna różnica wewnątrz polegała na tym, że okaleczonymi ciałami ktoś się zajmował. I więcej z nich wykazywało oznaki życia. Spośród wielu różnorakich medyków, zauważywszy jej wejście podszedł może czterdziestoletni mężczyzna w fartuchu, ubabrany we krwi co rzucało się w oczy nawet bardziej niż fakt, że tak przedwcześnie siwiał. Zrozumiałym było, dlaczego.

- Siostro. - powitał ją, skinieniem głowy i swoim chrapliwym głosem.
- Chwilowo ja tu zarządzam, ale jak tylko nieco to ogarniemy oddałbym kwestię z powrotem pod dyspozycję siostry. - ukłonił się uniżenie - Póki co mam problem... znaczy, większy problem z tylko dwójką pacjentów, jeżeli zatem siostra zechciałaby...

Wskazał dwa łóżka.Na jednym spoczywał Astartes, którego widziała wcześniej. Jego stan się nie polepszył.
- Wykonano podstawowe procedury, tamując krwawienie i unieruchamiając kikuty kończyn po czym pozostawiono go z serwitorem diagnostycznym czuwającym nad jego stanem. Mało kto tutaj wiedział cokolwiek o metabolizmie Aniołów Śmierci. Drugi pacjent po przeciwnej stronie sali... - wskazał odpowiednie łóżko - to młoda kobieta ze świty Triumwiratu. Trafiła do nas kilka minut zanim zaczęło się to piekło. Miała jakiegoś rodzaju atak, diagnostyka wskazała krwotok wewnętrzny na wysokości płuc, tuż za kręgosłupem. Chciałem podać jej na szybko coś zakrzepowego, do miejsca krwotoku wkłuwając się przez plecy, ale odzyskała przytomność i nie daje się dotknąć. Zostawiam ich siostrze, choć wątpię, aby obydwoje dożyli pomocy. - wzruszył ramionami. - Jeżeli nie ma siostra pytań... - skłonił się Aleenie, po czym ruszył do jednego z bardzo wielu nierozróżnialnych na obecną chwilę pacjentów.


Sihas Blint


Inkwizytor zadawał całą rzeszę pozornie błahych i niezwiązanych z ich ustaleniami pytań, równie usatysfakcjonowany wobec każdej odpowiedzi, nieważne jak lakonicznej. Nawet wobec braku odpowiedzi uśmiechał się w zamyśleniu, jakby analizował słowa kapitana.

Spędzili tak wiele godzin. Szybko także stało się jasnym, że Mantamales nie daje po sobie poznać żadnego znaku spożycia alkoholu i pozostaje w pełni trzeźwy. W umyśle Sihasa pojawił się cały szereg lekko paranoicznych myśli, które odpłynęły pozostawiając w świadomości jedynie fakt ich istnienia, jak sen po przebudzeniu. Jednak jego szczególne zdolności umożliwiały mu pełną koncentrację i dostosowanie zmienionej percepcji do rzeczywistości mimo kolejnych opróżnianych butelek.

Po może sześciu godzinach? nie sposobna było to określić, wydawało mu się, że ktoś go wołał. W ciągu kilku minut upewnił się, że to nie przywidzenie. To znaczy... nie takie przywidzenia.

Jego wzrok niby przypadkiem skierował się na szklane odłamki pękniętej szklanki.

Z kawałka szkła spoglądało na niego cudze odbicie...

Sihas. Sihas! Słuchaj mnie! Musimy natychmiast porozmawiać, uciekaj stamtąd! Zginiesz!

To było siwobrode oblicze wysuszonego, wyłysiałego starca o ledwie widocznych oczach, który, jak Blint wiedział, odziany był zwyczajowo w najwytworniejsze szlacheckie stroje. Znał go. Nazywał się Gubernator. Tak tytularnie, jak tylko jego przywidzenie mogłoby być.
Zapominał już, czy Gubernator był prawdziwy. To znaczy... Nie czy był prawdziwy tylko... czy widział go choć raz naprawdę a potem nie, czy na odwrót.

- Wydajesz się być czymś rozproszony... - mruknął nie patrząc na niego inkwizytor, nalewając do szklanki z kolejnej butelki.


Seraph Ehelion, Ardor Domitianus, Orientis


- Idziecie sami, rycerze. Triumwirat zdecydował, że nie wysyłamy zwykłych ludzi, zanim któryś z was, niebiańskich aniołów, nie zbada sytuacji. - głos inkwizytor ociekał sarkazmem, wynikającym jednak nie ze złośliwości a irytacji. Nigdzie jej nie było jednak do Mantamalesa - jak każdy żołnierz wyczuwali, że dowódca zniecierpliwiony jest opieszałością, nie wiadomo tylko, czy ich własną.

- Pluton szturmowców i kilku członków ze świty mojej i Mantamalesa czekać będzie na wejście i ubezpieczenie. Wszyscy jesteście psionikami, więc z kontaktem nie powinno być problemów. - stwierdziła tylko. - A teraz idziemy, daleko nam jeszcze do przeżycia.

Droga do głównej wachty pod mostkiem, strzegącej windy, nie różniła się zbytnio od zbrojowni. Mając możliwość przetestowania Astartes podczas pokonywania najkrótszej drogi do tego miejsca lub doprowadzić ich bezpiecznie do kluczowej lokacji wybrała drugie rozwiązanie. Omijali niebezpieczne przejścia, choć niektórym z nich mogło się to wydawać chowaniem za plecami szturmowców. Obie kobiety z Triumwiratu dały im jednak jasno do zrozumienia - każda chwila podczas której mostek jest odseparowany od bezpiecznych stref statku przybliża wszystkich na pokładzie do unicestwienia. Gdy dołączyli do plutonu szturmowców, sierżant zapytał ją, dlaczego nie mają ruszyć wespół z Astartes. Odpowiedź było co najmniej nieoczekiwana.
- Rzuciliśmy do ataku dużo więcej niż wasz ubezpieczający pluton, sierżancie, i utraciliśmy bezpowrotnie z nimi łączność. Nie wiemy, dlaczego tak się dzieje, więc sprawdzimy to. Coirue ma teorię, wobec której posłanie dowolnej ilości z was nic nie da, więc módlcie się, abyście nie musieli tam w ogóle wchodzić... - wyjaśniła Patricia.

Główna wachta łączyła się z wieloma korytarzami, na planie tworząc symetryczny układ. Pomieszczenie składało się z niewielkiej zbrojowni, stacji bojowych i drobnych koszar symbolicznie przedzielonych wąskimi ścianami. Obrona wspierana przez kierowane duchem maszyny wieżyczki przypominające samoczynne stanowiska ogniowe Tarantula. Tutaj także znajdowała się większość serwitorów obronnych.

Widzieli właz na końcu korytarza, w którym ledwo mógł się zmieścić Marine. Dobre sto metrów stąd.

- Tutaj się rozdzielamy. - rzuciła Koln. Szturmowcy zabezpieczyli drogę, którą wszyscy tu przyszli, po czym zaczęli omawiać coś na własnej ścieżce łączności sterowanej przez Ducha Maszyny trzymającego pieczę nad plutonem - Bądźcie ostrożni. Będziemy czekać na znak, jeżeli zajdzie potrzeba.

Wyznawca
lekki krążownik klasy Nieustraszony, głęboka przestrzeń, obrzeża systemu Albitern


Gregor Malrathor

Setka lamp migających mdłym światłem sygnalizatorów umieszczonych po obu stronach długiego korytarza wskazywała, że cały statek postawiony został w stan gotowości. Wchodząc na kładkę obserwacyjną hangaru pokładu startowego, Gregor słyszał melodyjny zaśpiew tysięcy, od którego drżało podłoże, które przebijało się nawet przez wszechobecny szum generatorów plazmowych maszynowni.

Pieśń. Modlitwa. Brali w niej udział nie tylko żołnierze. Była to ceremonia całej załogi, jednoczącej każdego sługę Imperatora na pokładzie w miłościwy, przekraczający pojmowania rzeczywistości sposób, na poziomie metafizycznym pokazując im przynależność do wspaniałej i chwalebnej wspólnoty.Bez względu na status, rangę, wiek, doświadczenie, płeć, rolę, przeszłość i przeznaczenie wszystkich na całym okręcie łączyła służba Imperatorowi.

Jak cienki metalowy podest drżał od zaśpiewu, dusze wibrowały od wiary.

Obok niego stał Hans, jako że major musiał wcześniej dołączyć do swojej kompanii będąc formalnie jej dowódcą w miejsce kapitana. Pułkownik miał zastępców na takie okazje, przyszłych kapitanów regimentu, którzy zajmą miejsce kolejnych poległych towarzyszy... czy przyjaciół.

Przed nim znajdował się wyśmienity pułk jednej z najważniejszych formacji Gwardii... jego pułk. Żołnierze śpiewali. Idący ramię w ramię z lordem Malrathorem Hans również.
Dowodzący regimentem przeszli do centralnej części, czując na sobie spojrzenia zebranych i oczekujących z rosnącą ekscytacją żołnierzy, odzianych w długie zimowe płaszcze i z respiratorami wyposażonymi w chroniącą drogi oddechowe przed zimnem mieszanką gazów.
Doszli do zawieszonej przy kładce platformy, która miała się hydraulicznie wysunąć, gdy wejdą. Czekał przy niej już techkapłan, gotów wprowadzić przy konsoli sekwencję run, która zabierze ich nad żołnierzy. Pokład startowy nie był tak wielki jak na krążownikach-lotniskowcach klasy Dyktator, dlatego też wszyscy by ich słyszeli.
Oczekiwał tam oczywiście również pułkownik Nakiertsij, którego lord komisarz pamiętał z zebrania u kontradmirała. Widząc nadchodzących oficerów zasalutował z szerokim uśmiechem na ogorzałej i zarośniętej twarzy. Jako tradycjonalista z Vostroi niewątpliwie był od nich wiele młodszy, nie korzystając ze zbędnych implantów ani wydłużającej życie chemii, ale przeorana bliznami twarz wskazywała, że nie urodził się dowódcą i daleko mu było do niedoświadczenia.

Gdy weszli na wysuwającą się nad Korpusami Śmierci i Pierworodnymi platformę, w wielkich i starannie ukrytych pod sufitem głośnikach, przy niewielkim trzasku vox-emiterów rozbrzmiał znajomy głos.

- Chwała żołnierzom Jedynego. - powiedział Dronamraju, z jego głosu uleciało wszelkie rozczarowanie wobec decyzji taktycznej podjętej wcześniej przez Gregora - Albowiem ponad dobrowolnie przyjęte trudy służby, stajecie twarzą w twarz z wrogiem, który zbezcześcił wszystko, co nam drogie. Wrogiem, który zdradził każdą naszą wartość. Waszym zaszczytem jest możliwość wymierzenia sprawiedliwości, ale jest to zaszczyt dostępny najodważniejszym z rodzaju Ludzkiego.
Czterdzieści dziewięć standardowych terrańskich minut temu przemawiałem do waszych towarzyszy z Harakonu i Elizji. Udali się do wroga bez strachu, sami, nie mając wsparcia, i wiedząc, że będą musieli wygrać walkę o własne przetrwanie, zanim dane im będzie uczynić cokolwiek więcej. Nie nawiązaliśmy jeszcze z nimi kontaktu, tak jak przewidziano. Byli uosobieniem braku strachu i absolutnej, czystej wiary. - przerwał na kilka sekund, jakby dobierając słowa. - Wy jesteście uosobieniem absolutnej wiary i odwagi. Jesteście lojalnością i zaufaniem. Ruszacie w nieznane, zdani na pilotów transporterów i waszych towarzyszy na ziemi, że umożliwią wam postawienie na niej stopy, zanim wróg pozbawi was życia. Nie ma to znaczenia. Jesteście silni przez te wartości, które reprezentujecie, a oni porzucili. Wiem, że wykonacie swój obowiązek... że zwyciężycie. Ufam wam w pełni.
Nigdy nie jesteście nie doceniani. Modlą się za was wasi bracia w wierze, wojownicy i słudzy Imperatora, gdziekolwiek jesteście. On na was, na nas wszystkich wiecznie patrzy. Zatem bądźcie pozdrowieni, żołnierze Imperatora. Będę z wami duchem, broniąc nieba nad Albitern Ultima, abyście bezpiecznie mogli zrobić to, czego ja nie mogę.
- trzask głośników obwieścił zakończenie komunikatu.
Platforma zatrzymała się kilkanaście sekund wcześniej na środku.

- Pozostało jeszcze wiele minut - po krótkiej chwili zwrócił się do nich Vostroyanin - Trzeba wszak dać grawitochroniarzom więcej czasu. Byłbym zaszczycony, gdyby lord komisarz zechciał wystosować przemówienie... do obu naszych pułków...


Cichacz
przesmyk interorbitalny Propagnaculum-Corinthus


Haajve Sorcane

Sytuacja była tragiczna.

Szczątki dookoła były zdeformowane ponad miarę, przypominając metaliczne zgliszcza. Zewnętrzne poszycie było chronione termicznie do opierania się bateriom plazmowym i lancom orbitalnym - oczywiście, w ograniczonym stopniu.
Żaden element wewnętrznego ekwipunku nie był w choćby drobnej części tak odporny. Gdyby nie kunsztowny pancerz techmarine'a, który na obecną chwilę był zupełnie pozbawiony możliwości działania i został uszkodzony ponad możliwości i sens naprawy, nie przetrwałby w żaden sposób.

Kropelki płynnego metalu wobec temperatury zera absolutnego zaczęły się scalać w fantazyjne metaliczne bryły, krążąc wokół niego, we wszelkich rozmiarach i kształtach. Część zastygła na jego pancerzu, którego frontowa część się oziębiała po silnym nadtopieniu, scalając dawniej ruchome części i ograniczając ruchy, zwłaszcza wobec rozlegle uszkodzonych serwomechanizmów. I tak utrzymanie ciepła było ważniejsze niż przekazanie energii do poruszania się.

Dookoła miał tyle metalu w różnych stopach ile mógłby chcieć, jednakże nic, co by się kojarzyło jednoznacznie z ocaleniem. Pozbawiony sterowności i uszkodzony ponad miarę Cichacz zniknął zupełnie na czujnikach jego hełmu, pozostawiając jedynie ślad widma ciepła. Ocalała część załogi pewnie porzuciła już konsole nadawczo odbiorcze i zamknęła się w przedziałach podtrzymujących życie, zabierając astropatę ze sobą. I czekali na nieuniknione.

Nieuniknione zaś pojawiło się w pewnym momencie w zasięgu jego wzroku.

Początkowo drobny szary punkt na błękitnej powierzchni Koryntu za kopiec, jednakże szybko kształt się zbliżył i powiększył. Musiał być naprawdę blisko.

Krążownik klasy Dyktator.

Podobno jeden taki krążownik wespół z innym wspierał operację walki o Congruatior. Wyglądał na ciężko uszkodzony. Jego pokład zaczął opuszczać niewielki rój drobnych maszyn, ale nie dało się stwierdzić z tej odległości czy to myśliwce, maszyny poszukiwawczo-ratownicze czy coś jeszcze innego.

- ...tkich... czściah... oś sł... mnie? Od...r! - przetworzył w jego hełmie sygnał duch maszyny. Niewielkie maszyny i krążownik ruszyły w stronę odległego Cichacza czy raczej wykrywalnego wciąż śladu ciepła.

Komiko 09-10-2011 20:47

Orientis poprawił chwyt na swoim bolterze i rozejrzał się badawczo. - I wy również na siebie uważajcie Pani Inkwizytor... Bracia trzymajmy się planu, zabezpieczam tyły.. - Później spróbował wytłumić swoje zmysły i sięgnąć częścią swojej świadomości tego co znajdowało się za widocznym przed nimi włazem. Ocenić czy znajduje się za nim coś niepokojącego, dusze żywych istot, czyjeś emocje, bądź psioniczny ból charakterystyczny dla obecności żerujących na ludzkiej jaźni oponentów. Zamiast tego napotkał... pustkę. Bolesną jak wszechobecna cisza dla przyzwyczajonego do hałasu ludzkiego ucha. Wrażenie było wyraźne, Osnowa w tym miejscu przypominała ją dookoła... czy raczej...
To miejsce w rzeczywistości było nieodróżnialne od jego postrzegania w Osnowie. Od samej kontemplacji tego prostego faktu, samo szukanie nieistniejących granic między rzeczywistością i entropią mogło sprowadzić szaleństwo. Nic dziwnego, że nie wyczuli demonicznej aktywności ani żadnych innych narzucających się znaków, o ile jak zrozumiał, jego bracia byli psionikami. To miejsce, w jakiś dziwny sposób, było nieodóżnialne od wszechszaleństwa Immaterium.
Ardor schował jeden z falchionów do pochwy, teraz trzymał jeden z mieczy i bolter. Paladyn pokłonił się inkwizytorce.
-Ponownie wszystko w rękach Ordo Malleus.- Swe następne słowa skierował do swych braci- Bracia, nie lekajcie się mimo, że do środka wchodzimy bez pancerzy, wchodzimy za to uzbrojeni w wiarę w imperaratora. Powodzenia bracia.
-No to do dzieła Mściciele. Kronikarzu...- zaczął a dokończył obrazem, wysłanym bez pośrednictwa głosu, w którym stał dziesięć metrów przed włazem i spluwał płomieniem Żagwi Gniewu, ale ten się nie rozpraszał, utrzymany telekinetycznym korytarzem, by uwolnić swoją pełną złość, tworząc ognistą kulę tuż za włazem.
-Jesteś w stanie to zrobić?
Orientis wycofał swą jaźń z sondowania tajemniczego pomieszczenia i jedynie skinął głową, przez sekundę rozważał alternatywę w postaci wrzucenia do środka granatów, a później popatrzył na Seraphina i kiwnął głową jeszcze dwukrotnie.
- Zanieśmy im ból... - Mruknął zachęcając towarzyszy by już ruszyli przed nim w stronę włazu. Do końca nie był pewien jak powinien się zachowywać w chwilach religijnego uniesienia swoich braci, stwierdził, że najlepszym co może zrobić jest całkowita bierność.Nie był pewien w jakim stopniu można polegać na inkwizycji, samo to słowo budziło w nim mieszane uczucia.Będą chcieli go nawrócić? Zabiją go kiedy opanują sytuację na okręcie i przestanie być przydatny? W ich oczach, animista za którego uważał się Orientis, zapewne mógłby mieć zły wpływ na swoich towarzyszy. Rycerz odrzucił swoje zmartwienia, wiedział, że teraz mogą jedynie osłabić tak cenną do walki siłę woli. Wiedział, że czasu na lamentowanie nad swym losem, na pewno nie zabraknie mu w przyszłości. Pocieszający był dla niego również fakt, że wszystko zaczynało w jego umyśle nabierać głębszego sensu, w całym burdelu, który opanował Imperium zdawał się panować niewyraźny ład. Czym innym mogła być ślepa wiara zwykłych ludzi, jak nie potężnym psionicznym przekaźnikiem łączącym ich umysły z samym jestestwem Imperatora? Być może to wszystko miało służyć rozbudzaniu psionicznego potencjału w prostych chamach. Dziwna forma rozwoju ewolucyjnego, ale Orientis pamiętał, że Wielki Ojciec wspominał o niej nie raz. Zapewne sam najwyższy dowódca rósł przez to w siłę, Orientisa przeszedł zimny dreszcz na myśl o znanych mu z ksiąg (za których posiadanie inkwizytor Koln zapewne strzeliłaby mu w plecy) technikach psionicznego wampiryzmu. Po chwili uśmiechnął się pod nosem kiedy przemknęła mu myśl o tym, że może i jego przeżycie miało jakiś większy sens i było częśćią niepojętej, “boskiej” układanki.

necron1501 09-10-2011 21:39

Wszyscy Wyznawcy Prawdziwej Wiary.


Alpharius rozejrzał się dookoła z szerokim uśmiechem na twarzy. Uwielbiał takie miejsca. Ciche szepty przetwarzanych danych, melodia obracających się nad stołami planet, delikatny powiew świeżości gdy kolejne cele taktyczne na mapach pojawiały się i znikały. Pobieżne spojrzenie wystarczyło by przetworzyć dostępne dane.
- Czemu informacje są tak znikome? - Spojrzał na kapitana mrużąc nieznacznie oczy. Uśmiech zniknął oblicza Legionisty. - Myślałem, że trochę bardziej się przyłożycie. W końcu niedługo znajdziecie się w środku tej zawieruchy.
Spojrzał po swoich “towarzyszach”, zatrzymując wzrok dłużej na Sabathiel. Jej planety były wprawdzie bardziej interesujące od tych wirtualnych, ale cóż... Robota czekała.
- Moim zdaniem powinniśmy zacząć od Loix. Po pierwsze nie mamy pojęcia co się tam dzieje a to zawsze jest interesujące. A po drugie... Tech-kapłani na pewno prowadzili badania w obrębie całego systemu. Może uda się znaleźć coś ciekawego?
- Nie jesteśmy zwiadowcami. - sparował krótko kapitan - Naszym zadaniem jest doprowadzenie was do układu i wstępna pomoc z transportem, co pozostawia wiele miejsca do interpretacji. Wierzę jednak, że już na miejscu zawrzemy obustronnie korzystne umowy. Jesteśmy dobrzy, możemy być niewidoczni i żadna jednostka klasy Furiacora nie może się z nami samodzielnie mierzyć.
- I gdybyśmy na miejscu spotkali tylko jeden okręt podobnej klasy, czułbym się dużo swobodniej, kapitanie. - Syn Hydry spojrzał na tablice podające przypuszczalne siły lojalistów. - Ale niestety czeka nas nieco milsze przyjęcie. I na pewno dużo gorętsze niż to, które Ty nam zgotowałeś. Schowaj więc swoje interpretacje i umowy w Oku Terroru. Chyba, że chciałbyś byśmy w ten sposób tłumaczyli się przed Niszczycielem w razie porażki?
- Wyjaśnię to, używając prostych słów. - żaden mięsień twarzy kapitana ani drgnął, w odpowiedzi - Informacje dotyczące wrogiej floty nie są waszym zmartwieniem... ani przywilejem. Poinformuję was, gdy wroga obecność orbitalna zacznie sprawiać problemy was dotyczące.
Obrócił głowę w stronę wybrańców Abaddona.
- Może któreś z was wytłumaczy mu dlaczego wiedza o ruchach floty i sytuacji na planetach systemu są ważne w wyznaczeniu naszego pierwszego celu? - W jego głosie dało się słyszeć delikatną irytację. Odłożył hełm na jednym ze stołów taktycznych, podpiął swoją zbroję do blatu po czym nachylił się nad planetą, która go zainteresowała.
- Och? - zadziwił się teatralnie Sietche, spoglądając na towarzyszy Alphariusa - Przemyciliście na pokład jakąś kieszonkową armię, kiedy nie patrzyłem? O ile się orientuję, im dłużej zapewnię waszej piątce niwykrywalność, tym lepiej dla nas wszystkich?

Strateg Chaosu siedział przez dłuższy czas przed swoim panelem. Po chwili postawił swoją laskę przed sobą i jednym ruchem przemienił ją w szachownicę. Wykonał kilka ruchów pionkami i skoczkami po obu stronach. Najwyraźniej rozmyślał możliwe opcje. Wysłuchał propozycji Legionisty po czym spojrzał na Sietche.
- Zakładasz, że faktycznie chcemy pozostać w ukryciu,- spojrzał na swoich towarzyszy -Możemy to jednak załatwić na dwa sposoby. Jeden: Odwiedzamy planetę, za planetą kopiąc w ziemi, archiwach i ruinach, aż nie znajdziemy tego co mamy. Dwa: Podbijamy ten system. Niszczymy wszelką obecność imperialnych i wtedy przy pomocy nowych podwładnych znajdujemy to co mamy znaleźć. Zaznaczam, że jeżeli spróbujemy pierwszego podejścia to możemy doczekać momentu, kiedy hemoroidy Imperatora sprawią, że ruszy się ze Złotego Tronu- Strateg przyjrzał się szachownicy i westchnął- Niestety jednak trzeba będzie tak zrobić. System jest pogrążony w wojnie domowej, jeżeli dokonamy otwartego ataku może to pogorszyć sprawę. Loix wydaje się dobrym początkiem, może potem zajmiemy drobnym wsparciem Czerwonych Cyklopów. - spojrzał na Sietche -Do systemu zbliżają się lekkie krążowniki i dwa krążowniki uderzeniowe, trzeba się będzie na nie przygotować. -spojrzał na swoich sojuszników - Skoro mamy pracować razem chyba najlepiej będzie, jeżeli w końcu się sobie przedstawimy. Co wy na to?
- Mądrze mówi. Co prawda będzie trzeba załatwić siłę roboczą, ale z tym raczej nie powinno być problemu. Kto podczas wojny domowej zda sobie sprawę ze zniknięcia pewnej liczby motłochu? - potwierdził Khornista - Przedstawić... Axisgul.
-Strateg Chaosu, co do nadciągającej floty miałem pomysł, aby przejąć statki w systemie, ale to dopiero po zyskaniu sojuszników. Raczej uda mi się przeciągnąć Czerwone Cyklopy na naszą stronę.
- Blokada sama powinna powstrzymać grupę lekkich krążowników... to byłby właściwy test. - potarł podbódek kapitan, wpatrzony w Stratega - Jeżeli jednak wolicie otwarte podejście, mogę... cóż, zaskoczyć ich. I wdać się w nierówną walkę od samego początku.
-Zbyt wiele zmiennych - Strateg ponownie spojrzał na szachownicę, jeden z pionków się poruszył, jakby w odpowiedzi wieża i królowa tego samego koloru zniknęły z szachownicy- Wojna na taką skalę będzie miała konsekwencje, może to doprowadzić do zniszczenia tego czego szukamy.- pionek cofnął się na szachownicy, a wieża i królowa powróciły na swoje miejsce. Gdybyśmy byli wstanie cofnąć się zanim rebelia doszła do skutku... ciągle efekt by mógł się nam nie spodobać.
- Zatem... - splótł palce kapitan, mierząc ich pozbawionymi źrenicy, czarnymi oczyma - Jaki jest wasz ostateczny plan działania?
- Ja już wyraziłem swoje zdanie. Biorąc pod uwagę fakt, że w ogóle nie wiemy co się tam dzieje - Tu uniósł wzrok znad map spoglądając na kapitana. - nie powinniśmy się za bardzo wychylać ze swoją obecnością. Działajmy dyskretnie. I zacznijmy od Loix.
Milcząca do tej pory Sabathiel podeszła powoli do stołu, przy którym siedział Alpharius i zajęła miejsce naprzeciwko Legionisty. Pochyliła się nisko, tak że jej twarz znalazła się tuż nad brunatną planetą. Kiedy Syn Hydry patrzył na nią przez obraz Loix, tęczówki Syreny były krwisto czerwone a nie różowe.
- Podoba mi się. - obdarzyła Alphariusa lubieżnym uśmiechem. - Loix.

Stalowy 10-10-2011 15:54

Żelazny Kruk Haajve Sorcane

Krążownik. Klasa Dyktator. Wzór powstały z przebudowanej klasy Lunar, tak aby mógł skutecznie wspomagać desanty z orbity na powierzchnię planety. Czyżby to był znak od Ciebie Wszechsjaszu?
Haajve przekierował część mocy do nadajnika. Nakazał mu wysyłać sygnał ratunkowy nie marnując więcej energi na ubieranie tego w słowa.
Efekt był natychmiastowy. Kilka jednostek ratunkowych ruszyło w jego stronę, trzymając się pasa szczątków i omiatając je potężnymi reflektorami. Dwa przeczsywały spiralnym ruchem przestrzeń otaczającą sam metaliczny ślad pozostawiany w pustce przez dryfujący wrak. Byli w drodze, lada moment dotrą. Pytaniem było, czy Astartesowi wystarczy tlenu.
Postanowił pogonić trochę ratowników. Nie powiedział nic. Nakazał tylko Duchowi Maszyny przekazać kodem maszynowym.
+ Pospieszcie się. Kończy mi się powietrze+
Potem Sorcane przystąpił do dalszego wysyłania sygnału naprowadzającego na pozycję.
Odetchnął lekko i rozluźnił się całkowicie, abym nie pobierał więcej tlenu niż to konieczne. Powoli uspokoił się.
Ratunek jest już w drodze.
Zastanowił się tylko jak mógłby zaznaczyć swoją pozycję, aby szybciej go odnaleźli. Może laser? W sumie przetrwał. Może jest w nim jeszcze trochę energii. Wystrzał mógłby nakierować ich na pozycję, ale nie może marnować energii na poruszanie się... chyba że... użyje któregoś ze swoich przewodów wmontowanych w ręce i nacisnę spust!
Skupił się. Używając energii wysunął jeden ze sprawnych przewodów. Wcześniej tylko upewnił się w jakiej pozycji jest pistolet, aby nie odstrzelić sobie czegoś. Powoli wymacał przewodem bezpiecznik, oraz spust. Owinął kabel wokół niego i pstryknął bezpiecznik.
Po chwili nacisnął spust zaciskając na nim przewód.
Oby się udało.
Jedna z jednostek zareagowała natychmiastowo. Zmodyfikoany, nieco większy transporter klasy Arvus, wyposażony njapewniej w grodzię do wyrównania ciśnienia odpalił dodatkowe silniki i po chwili przybliżał się luźnym dryfem, manewrując między szczątkami. Po minucie znalazł się mniej niż kilometr od techmarine’a, przedzierając isę przez kolejne zgliszcza, pilot zwolnił, by ostrożnie manewrować jednostką o cienkim poszyciu między niebezpiecznymi resztkami Cichacza. Haajve zauważył, że tylny właz otwiera się, bezgłośnie jak wszystko w próżni, dostrzegł jednak obłoki pary gwałtownie ulatniające się z wnętrza komory ciśnieniowej. Po chwili niewielki wybuch ładunku motorycznego rozrzucił metalowe zaczepy sieci kilkunastu stalowych lin równomiernie na wszystkie boki statku, tworząc wąziutki wachlarz, którego uczepić lub chwycić się miałby rozbitek. Linom nadano też pęd dryfu aby zachować kształt improwizowanej sieci, aby nie podążały po prostu jako ogon za Arvusem.
Był tuż tuż.
Sieć... pewnie metalowa. To dobrze.
Skupił się jeszcze raz. Tutaj w pustce... siła ma niewielkie znaczenie. Zwykłe pstryknięcie może posłać sporą skałę daleko. Rozgrzał swoją Cewkę Potentia i Induktory. Wykorzystał pozostałą mu w kryształach moc, aby przyciągnąć do siebie sieć. Skupił się też na wtyczkach. Kabelkami z karku i rąk starał się za wszelką cenę chwycić sieci... jeżeli to mu nie wyszło wykorzystał rezerwy mocy, aby przylgnąć przy pomocy magnetyzmu do sieci, dla ułatwienia.
Tlen się skończył, ale Sorcane wówczas był już podczepiony do liny. Ta zaczęła się wciągać na błogosławionym kołowrocie nie wymagającym nadzoru Ducha Maszyny, który zaczął samoczynnie go wciągać. Po chwili, obijając się o opuszczoną klapę wpadł do środka komory ciśnieniowej. Właz natychmiast zamknął się za nim, wymazując z czerni pustki gwiazdy i gorejące szczątki. Usłyszał syk hermetyzacji i świst wypełniającego powietrzem komorę świętego płuca transportera.
Kiedy tylko Duch Maszyny pancerza wykrył iż atmosfera zdatna jest do oddychania otworzył zawory i pozwolił użytkownikowi zaczerpnąć filtrowanego przez jednostkę respirującą wmontowaną w hełm powietrza. Zaraz też pojemniki zaczęły się zapełniać. Haajve z nieprzebraną radością zaczerpnął tchu.
Natychmiast rozsunięty został właz do przedziału transportowego. Wętrze zamiast siedzeń dla dwunastu osób zamieniono w pomieszczenie monitorowania z licznymi ekranami odpowiedzialnymi za skany i łączność, tak ważną dla takiej jednostki, oraz nieznaną Haajve’owi nieoświetloną i przeszkloną komorę do której zmieściłby się dorosły mężczyzna, ustawioną pionowo. Obok niej ulokowano stojaki z zabezpieczonymi narzędziami medycznymi - od piły do skalpela, ale też rozcinaczami do metalu, bandażami, środkami sanitarnymi, gazą udarową i kilkunastoma zbyt skomplikowanymi jak dla niego elementami aparatury. Na niego spogądał aktywowany serwitor medyczny i troje bardzo zaskoczonych inżynierów w skafandrach Imperialnej Marynarki do niebezpiecznych misji wykonywanych w próżni. Starzec, jako jedyny nie wyrażający zaskoczenia lexmechanik o widocznym okablowaniu aparatu logicznego dochodzacego z pleców i spod żeber do potylicy, młoda ogolona na łyso kobieta i podobnego wieku nieopierzony oficer, który w przeciwieństwie do pozostałej dwójki zamiast kasku od skafandra na głowie miał charakterystyczny czepiec świadczący o jego stopniu.
- Sir, obiekt został pozyskany. - po chwili ciszy odezwał się podwójnym - ludzkim i mechanicznym głosem cyborg.
- Kim... kim jesteś? - wykrztusił z siebie oficer, wytrzeszczając oczy na Kruka.
+zzz+ zzzz....
Wyraźne pojawiły się wyraźne problemy z wokoderem. Haajve nie miał okazji jeszcze zobaczyć w lustrze jak wygląda pancerz, ale domyślał się że jest w opłakanym stanie.
- Jestem... Kosmicznym Marine... Zbrojmistrzem Kruczej Gwardii. - powiedział starając się mówić na tyle głośno aby jego głos przebił się przez pancerz. - Tamm... wybuchła torpeda plazmowa... byłem... blisko wybuchu.
- Misja Theta, odnaleziono żywego rozbitka, odbiór. - wyszeptał jednolitym głosem do vox-nadawacza lexmechanik.
Oficer natychmiast zgarnął odpowiednie narzędzia i przypadł do Sorcane’a, przecinakiem plazmowym próbując wydostać Astartesa z pancerza. Kobieta pochyliła się nad leżącym kolosem i skierowała promień luminuświetlacza prosto w jedno z oczu Żelaznego Kruka.
- Przytomny i chyba poczytalny. - poinstruowała oficera - Czy przeżył ktoś jeszcze?
- Na wraku... tak... z hali torpedowej... nikt... mieli... za słabe pancerze... i byli tylko... technomatami. - powiedział powoli techkapłan - Na jasność Boga Maszyny... uważaj z tym przecinakiem, człowieku. Eksplozja... nadtopiła...
Mówił cicho jaki jest stan pancerza i gdzie ma go przecinać. Czuł się źle że zostaje od niego oddzialony... ale nic na to nie mógł poradzić.
W tym czasie kobieta odkręciła niewielki słoik z czarnego szkła i wbiła igłę pustej skrzykawki w przesłaniającą otwór tkaninę, po czym napełniła. Odłożyła słoik i sięgnęła po kazę zamoczoną w jakimś antyseptyku. Potem podeszła do leżącego Anioła Śmierci, gestem nakazując mocującego się nieporadnie ze stopionym pancerzem oficera na bok. Klęknęła obok głowy Haajve’a.
- Musicie mieć rozległe poparzenia, panie. - przetarła gazą szyję Astartesa - Jesteście w stanie wskazać, gdzie i jakie dokładnie? Wasz hełm chyba powstrzymał żar. Czy czujecie przejmujący ból w całym torsie? Jeżeli tak, musimy natychmiast operować, wybuch nawet bez poparzeń może zamienić organy wewnętrzne w jednorodną masę. Normalny człowiek już dawno by zginął, ale wy nie jesteście do końca... - zapeszyła się, jakby nie wiedząc, jak ująć nadczłowieczeństwa rycerza w słowa nie obrażając go. Zamiast tego po prostu przystawiła igłę do zdezifenkowanego kawałka skóry na szyi, czekając na odpowiedź i szukając palcem żyły.
- Poparzenia... - prychnąłem z rozbawieniem - Może. Diagnostyka... pokazywała że... kiepsko ze mną. W moich żyłach... drzemie moc Mikrowszechsjasza... mój stan jest stabilny.
Odetchnąłem. Patrzę kobiecie w oczy. Próbuję się skupić na tym co czuję. Przejmujący ból w torsie? Nie, gdzie tam... uśmiechnąłem się.
- Boli tylko trochę. Poprostu powiedzmy... że mogę wytrzymać... więcej niż normalny człowiek. Wydłubcie mnie z pancerza i podłączcie... pod diagnostykę. Chcę wiedzieć jak bardzo moje ciało zostało uszkodzone, zanim do czegokolwiek się zabierzecie.
Kobieta wymieniła spojrzenia z oficerem, p oczym wstała, odkładając strzykawkę na bok. Podeszła do konsoli obok lexmechanika i zaczęła wprowadzanie jakiejś sekwencji run. Oficer z kolei wzruszył ramionami.
- I tak nie ocenimy waszego stanu, panie, przynajmniej dopóki nie zdołam was oswobodzić z... hmmpf... - stęknął, praktycznie odrywając nie do końca odcięty naramiennik kunsztownej zbroi. W końcu wąziutkie włókno nadtopionego ceramitu poddało się z głośnym trzaśnięciem. - Z tego pancerza. Astartes czy nie, organizm mógł doznać szoku.
- To prawda. Jednak diagnostyka mojej zbroi nie kłamie. Jestem Zbrojmistrzem. Techkapłanem wśród Kosmicznych Marines i chowam w sobie wiele, że tak to ujmiemy sekretów podobnie jak mój ekwipunek... z resztą... byłem w przestrzeni dobre parę minut. Jeżeli był szok... pewnie już minął.
Zastanowiłem się chwilę.
- Uwolnij z pancerza moją prawicę. Będę mógł się wtedy podpiąć pod aparaturę diagnostyczną i wykonać badanie... no i przy tym będę mógł później sam się uwolnić.
- Już, już... - wybełkotał zestresowany technik, próbując oswobodzić dłoń Marine’a.
- Ostrożnie... uch. Już. Dobrze...
Kiedy w końcu dłoń Kruka została uwolniona od pancerza przyjrzał się jej. Z cierpką miną wysunął jeden z przewodów z ręki i podłączył go do aparatury diagnostycznej. Wyświetlacz zaśnieżył i po chwili w rogu obrazu pojawiło się ikona Żelaznego Kruka. Łącząc się z okablowaniem czaszkowym cogitator medyczny zaczął zbierać dane z układu nerwowego techkapłana.

Zell 10-10-2011 23:56

Aleena nie miała czasu na długie rozważania. Ona była jedna, więc mogła zająć się na raz tylko jednym, potrzebującym pomocy, więc musiała podjąć decyzję którym z nich. Takie dylematy spędzały sen z powiek młodej Siostrze, przez długi czas od ukończenia nauk, powoli czyniąc pracę medyka coraz bardziej i bardziej trudnym zadaniem. Kim zająć się wpierw, skoro od wyboru może zależeć życie pozostawionej osoby? Czy czuć się winnym? Uważać śmierć pacjenta za niedopełnienie obowiązków wobec Imperatora i jego wiernych?
Na szczęście lata niepewności dawno minęły.
Aleena nie wybierała na ślepo, lecz kierowała się własną logiką. Astartes byli wytrzymalsi od zwykłych ludzi, więc i ich szanse przeżycia nawet najgorszych obrażeń były znacznie większe... a przynajmniej przeżycie ich wystarczająco długo, aby pomoc zdążyła nadejść, dlatego też bez zwłoki Siostra skierowała się w stronę kobiety, opierającej się przyjęciu pomocy.
Jeszcze w drodze do jej łóżka, Aleena przygotowała odpowiednią dawkę środka usypiającego, nie mając czasu na przekonywanie pacjentki do terapii. Niechęć mógł spowodować szok, jednak nie było sensu teraz się nad tym zastanawiać. Nie zważała na jakiekolwiek protesty rannej, kiedy wstrzykiwała odmierzoną dawkę, skupiając się już na następnych, możliwych krokach, jakie ją czekały. Nie wiedziała jeszcze co spowodowało krwotok wewnętrzny, ale i tak najważniejszym zadaniem było w tym momencie zatrzymanie go lub chociaż spowolnienie. Upewniła się co do postawionej diagnozy, sprawdzając czy jej działanie nie pogorszy tylko stanu pacjentki, po czym zastosowała czynność, jaką miał zamiar wykonać medyk, podając środek zakrzepowy w miejsce krwotoku. Nie myślała w tym momencie o Astartesie, o okropnościach jakie widziała kilka godzin temu, o Coirue czy Sihasie- miała swoje zadanie, które pochłonęło całą jej uwagę. Poszukiwała przyczyny problemu, ważniejszej od skutków, które mogły odciągać od prawdziwego, przyczajonego zagrożenia. Przy pomocy urządzeń sprawdzała kościec, będący najczęstszym winnym problemów, analizowała stan układu krwionośnego, oraz ogólną kondycję organów. Stwierdzenie "jakiegoś rodzaju atak" było tak nieprecyzyjne, że nawet nowicjuszki wzbraniałyby się przed przedstawieniem sytuacji w taki sposób.
Jeżeli Imperator będzie sprzyjał, zdoła nie tylko pomóc tej kobiecie, ale także zdążyć z pomocą drugiemu rannemu.

Sirion 11-10-2011 22:54

- To... Nic takiego - Powiedział - Coś mi się przypomniało... - Uśmiechnął się jakby na samą myśl o wspomnieniu.

Jednocześnie zaczął badać pomieszczenie, szukał czegokolwiek co mogło posłużyć do ucieczki, jakichś przedmiotów, które mogły by odwrócić uwagę Inkwizytora, albo potencjalnych wyjść.
- Powiedz, co to takiego. Ktoś taki jak Ty zapewne skrywa całą masę ciekawych wspomnień... - odparł krzywo uśmiechnięty inkwizytor, odstawiając kolejną opróżnioną butelkę.

Sytuacja nie rysowała się w jasnych barwach. Jedynym wejściem Sihas został wepchnięty do środka i najpewniej na zewnątrz wciąż rezydowało sporo podkomendnych inkwizytora. W samym pomieszczeniu patrząc po narżedziach i metalowych skrzyniach należałoby się zastanowić, jak tę uwagę odwrócić.
- Powiedzmy, że przez chwilę widziałem przed sobą starego znajomego - Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Trzeba było jakoś odwrócić uwagę inkwizytora tak, żeby niczego nie podejrzewał - Ale o tym za chwilę... Jest tu gdzieś kibel?
- Poproś Liera, aby cię zaprowadził. Nie znam tej części statku. - wzruszył ramionami Mantamales, wskazując drzwi.
Ach! Trzecia osoba... Sihas niemal zapomniał o nim. Przypuszczał, że opinia Geo o nim nie była przesadzona... Tak, więc to nieco komplikowało sprawę. Co miał jednak do stracenia?
- Więc jeżeli wybaczysz, oddalę się na chwilę... I zostaw trochę brandy dla mnie.
Podszedł i zwrócił się z prośbą do Liera.

Na zewnątrz pomieszczenia znajdowało się tylko kilku szturmowców, patrolujących cały korytarz. Lier odwrócił się do Sihasa gdy tylko drzwi się poruszyły. Uniósł pytająco brew.
- Inkwizytor powiedział, że może wiesz gdzie jest toaleta.

Druga brew dołączyła do pierwszej, ale Lier pstryknął tylko palcami i gestem nakazał dwóm szturmowcom podążać za sobą. Ruszył korytarzem wychodząc tuż poza bezpieczną strefę ale wciąż w polu widzenia pozostałych szturmowców i wskazał wpasowujące isę w ścianę, płaskiem etalowe drzwi do niewielkiej toalety dla techników tu działających.
- Nie ręczę za jej zabezpieczenie. Masz pięć minut, potem wchodzimy z bronią. W razie czego krzycz. - wysapał zmęczony zabójca, przeciągając się.
Sihas wszedł do środka. Miał bardzo mało czasu i musiał wymyślić coś, żeby wydostać się z pułapki jaką wymyślił dla niego inkwizytor. Ze swoją obstawą raczej i tak nie miał zbytnich szans, zwłaszcza od kiedy odczuwał dość nieprzyjemny ból w wyłamanych palcach.

Nie jesteś jeszcze bezpieczny. - odezwał się gubernator, patrząc na niego z lustra.
- No co Ty nie powiesz... - Powiedział cicho i rozbił lustro łokciem. Chwycił z podłogi kawałek szkła i zaczaił się przy drzwiach. Musiał mu starczyć. To tylko trzy cele. Po eliminacji pierwszego będzie łatwiej.

Mam dla Ciebie rozkazy... ale widzę, że masz jakiś odważny plan. - skinął mu starszy mężczyzna z pochwyconego kawałka szkła.
- Co się tam dzieje? - zapytał ospale Lier, słysząc tłuczone lustro.
- Przekaż je więc... To może być twoja ostatnia szansa na to - Powiedział dość cicho, żeby na zewnątrz go nie usłyszano.
Ten mężczyzna, którego nakazano Ci zabić. Marine. Zabraniam Ci wyeliminowania go. Masz upewnić się, że przeżyje, powtarzam: upewnić się, że przeżyje. Nie interesuje mnie, czy mu się ujawnisz czy nie. Zadbaj też, aby wysłany z wami genetor z mechanicus czy ktokolwiek kto ma się zajmować wiedzą o Ciele i ma go zidentyfikować, nawiąże z Wami potem współpracę, dobrowolnie lub nie. Będę z Tobą w kontakcie, ale tylko w miejscach równie odległych od rzeczywistości, jak to.
Sihas skinął głową.
- Czyli standardowo mogę liczyć tylko na siebie... Zrobię co w mojej mocy. Oczywiście jeżeli będę miał ku temu okazję - Zastygł w bezruchu. Czekał na swoją ofiarę - gdy już zdobędzie broń jednego z nich pokaże im, że ta obstawa nie była bezpodstawna.
Ktoś przybędzie ci pomóc. Rozpoznasz od razu... - dodał Gubernator.

Ktoś zapukał.
- Wszystko gra? - odezwał się zniekształcony zakłóceniami vox-głośnika głos jednego ze szturmowców.
‘Zaraz przestanie’ Pomyślał. Nie zastanawiał się co zrobi dalej. Musiał wyeliminować potencjalne zagrożenie i na tym się aktualnie koncentrował. Wierzył, że potem coś wymyśli. Uważnie słuchał reakcji szturmowców.
- On chyba zemdlał.
- Myślicie że to przez Mantamalesa? Cholera wie, co mu robił.
- Nie Twoja sprawa. - skomentował ospale Lier. Szturmowcy natychmiast umilkli.
- Ten człowiek jest niebezpieczny. Mój współpracownik miał wgląd w jego akta.
- Tak, Lier, z pewnością za chwilę wyskoczy na nas z kawałkiem drutu by przebić karapaksy i nas zamordować a potem uciec przez śluzę prosto w próżnię, i to jeszcze w Osnowie!
- Jeżeli chcesz przeżyć, musisz nauczyć się, że nie wszyscy postępują racjonalnie na tym świecie... - w głosie przybocznego inkwizytora zabrzmiała groźna nuta.
- Co zamierzasz?
- Idźcie. Ja sobie z nim pogawędzę.
- Jeżeli zabijesz go bez powodu, Mantamales będzie wściekły.
- Może.
Końcowi dyskusji towarzyszyły charakterystyczne, ciężkie kroki na metalu.
- A więc... jakiś demon wciągnął cię do wychodka?
- Powiedzmy - Powiedział i kopnął z całej siły w drzwi. Szansa, że trafi swojego wroga była nikła, ale jego przeciwnik miał przewagę uzbrojenia i Sihas był gotów wykorzystać każdą nadarzającą się okazję.
Drzwi trzasnęły. Wojskowe obuwie praktycznie się przez nie przebiło. Rzecz była prosta, Lier musiał się opierać na drzwiach.
- Bolało, sukinsynu.
Słowa podkreślone zostały, w odstępie ułamków sekund, zwalnianym bezpiecznikiem autopistoletu.

Kapitan schylił się i popędził w stronę wroga. Miał nadzieję powalić go siłą impetu. Oczywiście jeżeli udałoby mu się uniknąć lecących kul....
Dwaj mężczyźni upaldi pod ścianą po przeciwległej stronie stronie korytarza, Sihas przygniatający mniejszego zabójcę w płaszczu, sięgnął ręką ze szkłem do szyi oponenta...
...czując lufę w brzuchu.

Twarz Liera zdradzała już nie obojętność, ale spokój, koncentrację. Widać było, że miał do czynienia z mordercą swojego pokroju, którego wcale nie powstrzymywały skrupuły, a raczej rozkazy.
I tak oto byli w sytuacji patowej.

Kapitan uśmiechnął się i odłożył szkło.
- Dobry jesteś. Geo nie kłamał... Jakie masz rozkazy?
- Powstrzymać się przed zabicien każdego, kogo mi zabić nie pozwoli. Wstawaj.
Wstał powoli.
- Rozumiem, że wiesz jakie ma on plany wobec mnie?
- Wiem dostatecznie. - odparł Lier, podnosząc się bez użycia rąk, wciąż skupiony spojrzeniem na kapitanie Gwardii i z przygotowaną bronią. - To jednak ma ograniczone znaczenie w tej chwili.
- Chyba dla Ciebie... Co zrobisz teraz?

Lier bez słowa sięgnął do głębokiej kieszeni płaszcza wyciągając drugi pistolet i podając go Sihasowi.
Kapitan chwycił niepewnie pistolet i podniósł do góry brew.
- A teraz?
Lier wskazał obie strony korytarza.
- Postaramy się znaleźć bezpieczną drogę z powrotem. - Z tymi słowy zaczął obserwować obie strony korytarza, jakby zastanawiając się, którędy będzie bezpieczniej.

Nie było świateł w dali.
Nie było szturmowców.
Korytarze były umazane resztkami kogokolwiek kto tu wcześniej trafił.
To były inne korytarze.
Sihas rozejrzał się wkoło. Sądził, że doskonale wie co wydarzyło się tutaj.
- Ja pierdolę... Czy ten dzień się nigdy nie skończy? - Zrezygnowany chwycił pewniej broń - Bądź czujny. Sądzę, że następnym celem będziemy my.

-2- 13-10-2011 01:04

Posiadałem cztery grawerowane złotem pistolety i przednią szablę z Qaseen.


Quaere
Czarny Okręt, Osnowa, okolice systemu Albitern



Aleena Medalae

Kobieta szarpała się i trzeba było tymczasowej pomocy jednego z lżej rannych oczekujących na pomoc medyczną by unieruchomić kobietę do wstrzyknięcia Tranquillitas. Protesty zostały jakby urwane i błyskawicznie pogrążyła się we śnie.

Zakrzep istotnie istniał, i jeżeli wierzyć dostępnej aparaturze diagnostycznej, jak też własnoręcznym badaniu najważniejszym kości ciała, nie wystąpiły inny obrażenia. Zakrzep wywoływał problem z dotlenieniem - oddychała bez problemu, jednak większość organów pozostawała niedotleniona, głównie mózg. Obecnie jednak jej stan był stabilny, zakrzep zaczął ustępować pod wpływem podanej substancji i niewiele więcej można było zrobić. Kobieta była bezpieczna i po jej przebudzeniu się będzie można rozpoznać, jaka krzywda się jej wydarzyła.

Szpitalniczka podeszła do drugiego pacjenta będącego w o wiele gorszym stanie. Skierował pozbawione powiek oczy na nią, gdy tylko podeszła.

- Jak wiele świętych liczy twój zakon, siostro? Przed sobą widzę ostatnią zanim ludzkość się skończy. - wypowiadał słowa beznamiętnym tonem, jakby wolnym od cierpienia, które było udziałem jego ciała, nie zważając na pobliskich pacjentów i medyków. Oni także zdawali się nie słyszeć.
- Moje ciało... i umysł... Zabij mnie i wydobądź genoziarno, zanim zepsują je, jak same uległy...

Sihas Blint

- Coś się bardzo popieprzyło...
Korytarz w obie strony różnił się jedynie skondensowaniem zmasakrowanych szczątek, jakby ktoś urządził orgię z tasakiem w roli głównej. Ciała należały do załogi, żołnierzy, mechaników oraz rzadszych typów sług inkwizycji jak skrybowie, adepci i inni. Widać było nawet wyraźnie pozbawione skóry z twarzy ciało kleryka Eklezji, jakby ktoś chwycił ją za twarz i potężnie zerwał całą skórę. Widok dorównywał a nawet przestał niektóre z najgorszych halucynacji Sihasa, wcale nie tych dotyczących poległych towarzyszy...
Korytarz z obu stron niknął w ciemności po dwudziestu, może dwudziestu pięciu metrach.

Lampa nad nimi migotała jakby jej Duch nie mógł zdecydować, czy jest w stanie pełnić posługę czy nie.

Lier zerkał to w jedną, to w drugą stronę. Pistolet trzymał nisko, oburącz, a przepocona twarz drobnego mężczyzny o urodzie mieszkańca średnich poziomów kopca - niskiego i bladego - wyrażała skupienie. To w ruchach widać było nerwowość, choć nie strach.
Widocznie widywał już gorsze sytuacje, obecnie walczył jedynie z nieznanym.

- Nie wiem, co chciałeś osiągnąć zabijając mnie na Czarnym Okręcie na którym jedynym żyjącym psionikiem jest mój mistrz, ale dowie się o tym. Ja zginę, i tak się dowie. - stwierdził Lier. Wydawał się nie uważać Elizjanina za zagrożenie... lub przynajmniej za większe zagrożenie.

- Jeżeli masz jakiekolwiek pojęcie, co się stało, idziesz przodem. Jeżeli nie, to i tak idziesz przodem...


Seraph Ehelion, Ardor Domitianus, Orientis

Wrota zostały otwarte, a im dane było ujrzeć skrawek czeluści zanim jeszcze dolali oliwy do piekielnego ognia.

Uświęcone i wymieszane ze świętymi olejkami Promethium rozprzestrzeniło się wewnątrz orgii szaleństwa. Monumentalna galeria, centrum której zajmowała wielka winda prowadząca na mostek, nie była już ani zdobiona, ani nie przypominała punktu oporu. Znajdowały się tu tuziny osób, w mundurach, szatach, nago. Okaleczali się samodzielnie, wzajemnie. Gdzieś orgia przybrała wyraźniejszego wyrazu gdy z jednej strony pomieszczenia kilka ciał poddawało się na posadzce konwulsywnej kopulacji. Gdzie indziej uzbrojeni i nieuzbrojeni walczyli, pozwalając krwi swych oponentów płynąć swobodnie. Ktoś wymiotował bez przerwy i przyczyny. Jeden z obłąkanych z pasją wykrzykiwał w wysokim Gotyku historię wielkiej Krucjaty, opisując jak Imperator zdradzał Legiony swych synów. Akurat wrzeszczał o pokrzywdzeniu Tysiąca Synów, których Pan Zmian bezinteresownie ocalił od zagłady.

Wokół samej windy toczył się jakiś prymitywny, plemienny rytualny taniec, w którym partycypowało, wnosząc po strojach, przynajmniej dwoje astropatów, trzy osoby ze świty Triumwiratu i dwójka innych, nierozpoznawalnych osób. Uzdolnieni psionicznie rycerze nie mieli wątpliwości nawet wobec panującego tu Chaosu i szturmujących ich umysły emocji co do potencjału i mocy tej ósemki.

Przed wrotami windy stało coś, co kiedyś może było człowiekiem - przekraczającym możliwości pozostałej siódemki, zwycięzca, w nagrodę wykorzystany jako naczynie dla demonicznego bytu zdolnego go objąć w posiadanie. Gdy stali się jednością, pozornie kruche ciało stało się trzymetrowym olbrzymem i kolczastym kręgosłupie i szponach zamiast palców.

Odwrócił głowę, gdy kula ognia powiła ponad dwudziestkę szaleńców mniejszego pokroju, zamieniając ich maniakalny chichot, modlitwy, klątwy, wycie i zaśpiew w jednolity agonalny wrzask. Niektórzy nawet przeżyli.

Demoniczny żywiciel, oddalony o ponad dwadzieścia metrów i wielu sług od Astartes wznowił wysiłki mające na celu otwarcie mu włazu windy i drogi na mostek. Wygięty i rozdarty metal wskazywał, iż niewiele mu brakuje.

Psionicy nie przerwali tańca.

Horda ruszyła z okrzykiem tych, którym odebrano poczytalność siłą - rozdzierającym w rzeczywistości i nieomal pozbawiającym zmysłów w Osnowie...


Cichacz
przesmyk interorbitalny Propagnaculum-Corinthus


Haajve Sorcane

- Ustawię właściwy moduł. Wątpię, aby ten był przystosowany do Astartes, chociaż do wstępnej analizy wystarczy. - wymamrotał oficer, niezrozumiawszy intencji Żelaznego Kruka i otwierając pokrywę głównego kogitatora do którego dochodził przewód.

Zanim jednak Haajve mógł mu wyjaśnić w czym rzecz, zaćmiło go, ciarki przeszły mu po plecach a kończyny poczuł jak sparaliżowane!
Gdy kolory wróciły mu do oczu, odczuł zawroty głowy i po raz pierwszy od wielu, wielu lat i trudnych doznań odruch wymiotny.
Okablowanie czaszkowe samoistnie unicestwiło przewód pod jego skórą, a swąd nadtopionego metalu poinformował go o zwarciu, widocznie będącym rezultatem w jego głowie... czy na odwrót... Nie był pewien.
Widział jednak sylwetkę pochylającej się nad nim kobiety i ukłucie.
Co jeżeli to nie wystarczy?
Nawet Astartes tego nie wytrzyma... długo.

Po osłabieniu wkrótce zapadła ciemność...

***

Pierwszym doznaniem była wilgoć.
Wilgoć i metaliczna podłoga. Był obserwowany.
Leżał nagi na metalicznej posadzce, chłodnej w dotyku tam, gdzie skóra dopiero co zastąpiła poparzoną, pozostawiając rozległe blizny. Nie miał pojęcia, ile czasu upłynęło. Nie miał też zewnętrznych implantów...
Potem wróciły wspomnienia sprzed utraty przytomności.

Wrzucili go do starego kanistra na odpady reakcji generatorów plazmowych, lub tak to wyglądało. Cylindrycznie pionowe pomieszczenie, całe pordzewiałe. Do jego nozdrzy wciąż dochodził zapach toksycznych, radioaktywnych chemikaliów. Mimo ciemności jego doskonałe oczy dostrzegały zacierającą się podziałkę pokazującą stopień wypełnienia cylindra, namalowaną swego czasu czerwoną farbą. Ktoś również starannie wytarł inskrypcje mające wzmocnić majestatem Wszechsjasza ściany wysokiego na dobre dwanaście metrów silosu.

W górze znajdowało się źródło intensywnie pomarańczowego światła, jak lampa kontrolna. Jego natężenie zmniejszało się przez kilka sekund by powrócić do pierwotnego stanu z sinusoidalną częstotliwością.

Widział je ponad nieco pochylonymi nad barierkami cienistymi sylwetkami, wyglądającymi jak same zarysy, niewidocznymi z takiego dystansu w sytuacji, gdy światło jedynie przeszkadzało w dostrzeżeniu szczegółów. Z konturów odczytał, iż wszyscy nosili mundury oficerów Navis Nobilitiae.
Może kiedyś nimi byli. Teraz nie sposób było tego stwierdzić.

- Chciałbym Cię lepiej poznać. - odezwał się żywym głosem o przyjemnym tembrze jeden ze zgromadzonych, mężczyzna w kwiecie wieku.

- Tak jak każdego pasażera...

-2- 13-10-2011 01:08

Furiacor
krążownik klasy Ubój, Oko Grozy, uskok Stołpu/orbita Loix

Wybrańcy Abbadona

Kapitan skinął głową.
- Skowyt, przejmujesz mostek na czas podróży. - poinformował towarzyszącego im przybocznego.
- Wy macie pięć dni. Aslyth wskaże wam wasze komnaty. Dla dobra naszych wspólnych interesów, nie opuszczajcie ich zanim nie zostaniecie uprzedzeni.

Czarnoksiężnik skinął głową, zaś zmodyfikowany tron kapitański odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i zaczął powoli unosić w górę przy pomocy hydraulicznego mechanizmu, dopóki Nihl nie spoczął na wysokości świetlistych wzorów wypełniających górną część pomieszczenia.

- Od teraz jeżeli macie jakąś sprawę, załatwiacie to przeze mnie. Kontaktując się z nim. - wskazał czarnoksiężnika obecny pierwszy oficer Furiacora. Ten skinął jedynie głową i gestem zaprosił ich do podążania za nim.

- Chciałbym wykonać mój rozkaz i zapoznać naszych szacownych gości z... kwaterunkiem. Później będzie wiele czasu na powrót i analizę danych strategicznych. Jest ich aż nadto... - starał się uspokoić pozostałych, ruszając w stronę windy.

Na dole, w głównej arterii towarzyszący im Władcy nie czekali jako eskorta, tylko rozproszeni patrolowali ją na całej długości. Czarnoksiężnik poprowadził ich niedaleko, zatrzymując się przy szóstej płaskorzeźbie, przedstawiającej scenę z Wielkiej Herezji - krótkotrwałą współpracę Legionów pod przywództwem Horusa podczas oblężenia Terry. To najbardziej życzliwe wspomnienie, jakie nienawistni wobec wszystkich Władcy mogli zapewne zachować. Wrota były otwierane na oścież, ulokowane na archaicznym mechanizmie jakim były zawiasy. Czarnoksiężnik odwrócił się do nich i rozłożył ręce na boki.

- Obie sekcje gościnne zawierają po pięć komnat. Wszystkie są identyczne. Nie wypada, aby kobieta musiała znosić bliskie towarzystwo mężczyzn. - skłonił się Sabathiel z mieszaniną szacunku i drwiny - Weźcie dowolne, jesteście jedynymi gośćmi na tę chwilę. Będę się u was zjawiał co sześć godzin. Nie testujcie cierpliwości wartowników bez potrzeby. - ich rozmówca oparł się na lasce, lustrując każde kolejno wzrokiem.

- Jeżeli czegokolwiek potrzebujecie... Narkotyków. Kobiet. Mężczyzn. Totemicznych fetyszy waszych bogów do wzniesienia niewielkiego ołtarza. Informacji strategicznych. Upokorzenia podczas rywalizacji intelektualnej. Dajcie mi znać. Jestem Aslyth i zdołam zdobyć cokolwiek włada waszym życiem... Chciałbym Was lepiej poznać. Tak jak każdego pasażera...


***


Po upływie pięciu dób, jak niektórzy wiedzieli a inni przypuszczali, w miejsce czarnoksiężnika zjawił się u nich Skowyt, któremu towarzyszył jeszcze jeden z przybocznych, którego oblubienica Slaanesha przebiła swoim mieczem, w innym kirysie, zapewne wypełniony bioniką. Trzeci najwidoczniej nie miał jak zastąpić brakującej części, podobnie jak wielu pośledniejszych Władców.
Jego miejsce zajął demoniczny mieszaniec, niebezpieczny oponent Axisgula, który najmniej ucierpiał wskutek wybiegu Legionisty.

Spojrzeli na siebie, odwracając głowy gwałtownym ruchem, jak drapieżne ptaki, po czym zmierzyli wzrokiem danego rozmówcę, powtarzając przy każdym z odwiedzanych Wybrańców.

- Kapitan jest gotów przeszedł do rzeczywistości. Chce Was widzieć. - - szeptał każdemu Skowyt, nie dając czasu na sprzeciwy i ignorując odpowiedzi czy komentarze... przynajmniej pozornie.

Zgromadzili wszystkich, czekając w galerii z ponownie zebraną eskortą by wrócić na mostek.

Gdy winda wyniosła ich na pokład dowódczy, przez wielki frontowy iluminator ujrzeli niemal zapomniany bezmiar wyściełanej gwiazdami pustki - rzeczywistej pustki. Większą jej część przesłaniała skąpana w lawie Loix, wokół której orbitowali.

Kapitan czekał za stołami taktycznymi, nie opuszczając tronu-ambony.

- Dowolna z dwudziestu czterech stacji monitorujących mogłaby nawiązać łączność z choćby resztą systemu. Monastyr-forteca w odpowiednich warunkach atmosferycznych, podczas nocy planetarnej mógłby nawiązać kontakt z dowolną imperialną placówką galaktyki. - Nihl był równie nieporuszony, ale teraz wydawał się być bardziej żywy, bardziej...
Zaangażowany. I niezadowolony z obiegu spraw.

- Muszą wiedzieć, co się dzieje w systemie. - wyiterował bezpłciowym głosem głośnik zastępujący żuchwę renegackiego członka Adeptus Mechanicus.

- Faktem jest, że nie wiemy, co się tam dzieje. Doszedł jeszcze jeden fakt. Jeden z okrętów blokady zdołał przechwycić niewielki niszczyciel zwiadowczy między Przedmurzem Marjorina a Nowym Koryntem. - pochylił głowę kapitan, w zamyśleniu. - Któreś z was może chcieć to zbadać...

- Najważniejsze to jak przedostać was na planetę, możliwie blisko monastyru. - włączył się Skowyt. - Wykrywalny Dreadclaw? Nieprecyzyjna teleportacja? Niewielki wahadłowiec, może z imperialnymi kodami dostępu pozyskanymi od psów z tego niszczyciela?

- Hod, nie bądźmy małostkowi. - przerwał mu czarnoksiężnik, odwracając głowę ku pozostałym. - Mamy pewne możliwości jeżeli chodzi o potencjał psioniczny. Może któreś z was zna... nadzwyczajne metody, które mogłyby posłużyć do przeniesienia się na powierzchnię? W razie czego nasze luki pełne są... pożywki.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:25.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172