lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Wh40k/Inquisitor] Aniołowie, zagładę zwiastowawszy... (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/10383-wh40k-inquisitor-aniolowie-zaglade-zwiastowawszy.html)

Stalowy 14-10-2011 22:43

Haajve

Odpady... radiacja jest jedną z rzeczy, która może mocno zaszkodzić na dłuższą metę organizmowi Kosmicznego Marine... w szczególności Kruka. Sorcane dobrze zdawał sobie z tego sprawę, jak i z tego, że z deszczu wpadł pod rynnę. Z katastrofy prosto w pułapkę. Powinien mieć więcej rozsądku... ale co mógł zrobić, kiedy pancerz bardziej przeszkadzał niż ochraniał? Skarcił się w myślach pojmując że tak naprawdę mógłby tamtych ludzi pozabijać i wrócić na promie do floty... albo przynajmniej ruszyć jej na spotkanie.
Spojrzał w górę mrużąc oczy.
- Jeżeli chcesz mnie lepiej poznać, zejdź na dół. - rzekł głośno, a głos jego zadudnił o ściany silosu - Nie wypada zawierać znajomości przez krzyk.
- Nie jesteś na auto-rozciągarce tylko dlatego, że mój przełożony nie uznaje stron konfliktu... - ciągnął lakonicznie i tajemniczo ów osobnik. - Musisz zasłużyć na kolejną łaskę.
- Ależ, ja tylko przypominam o podstawowych zasadach grzeczności - uśmiechnął się Kruk, lecz zaraz uśmiech jego zamienił się w ponurą minę - Czego chcecie i kim jesteście? O mnie wiecie dosyć od swoich ludzi.
Przez chwilę zapadła cisza. Dziwnym nawykiem osoby powyżej nie wymieniły spojrzeń, nie wymieniły słów. Stali oparci o barierki, przemawiający w nonszalanckiej pozycji oparty biodrem, z założonymi rekoma i wpatrywali się w niego.
- Nie, nie dosyć. Niedostatecznie wiele.
- Niedostatecznie wiele powiadasz. A cóż Ciebie w mojej osobie interesuje?
Haajve czuł się bardzo nieswojo. Był prawie pewien że tam na górze byli albo renegaccy psykerzy lub nawigatorzy... a może ktoś jeszcze gorszy?
- Ty to wiesz. Przekonaj nas, byśmy nie nadali enkrypcji sygnału SOS zakodowanego w Twoim pancerzu... z ocalałego wahadłowca oficerskiego “Cichacza”... - kontynuował dotychczasowy rozmówca techmarine’a, przeciągając się.
Kruk wpatrywał się w sylwetkę majaczącą paręnaście metrów nad nim.
- Sami już co ma obecność tutaj oznacza wywnioskowaliście. Co w tym systemie zdarzy się, oczywiste jest. Nie jestem Błędnym Marine i chociaż na Cichaczu byłem jedynym, nie jestem sam.
- Dlatego przekonaj nas, abyśmy nie wykorzystali zdobytej wiedzy do wyrżnięcia twoich braci w zasadzce. - wyjaśnił obojętnym, wypranym z emocji tonem rozmówca Sorcane’a jakby rozprawiał o filozoficznych konsekwencjach monoteizmu w kulcie imperialnym.
Słowa te zaszokowały Haajve, dopiero teraz zauważył, iż głosu... głos rozmówcy nie zostawia echa, w przeciwieństwie do jego.
- Skoro wydobyliście ze mnie potrzebne wam informacje, to co mogę wam zaoferować? Nie wiem nawet kim jesteście i czym mógłbym was przekonać lub zaoferować w zamian za “kolejną łaskę”.
Kolejna chwila konsternującego milczenia... i bezczynności.
- Nie wydobyliśmy potrzebnych nam informacji. Opowiedz o sobie. Wiemy, za kogo cię uważają. Nie wiemy, kim jesteś.
- Jestem Haajve Sorcane... Żelazny Kruk. Ten którego dusza ma pancerz mocniejszy niż z Nienawiści.
- To wiemy. Chcemy wiedzieć, kim jesteś.
- Jestem tym, na kogo mnie wybrano. Jestem tym, który chociaż służy Wszechsjaszowi, w pracy znajduje prócz obowiązku i celu życia, radość oraz ukojenie. Jestem tym, który posiada Pancerz Żalu i Smutku, który odczuwa wobec wszystkich tych, którzy okazali się za słabi i skusił ich Chaos wraz ze wszystkimi tymi, którzy są ofiarami swojej natury. Jestem tym który litościwie kończy egzystencję tych, którzy bezmyślnie niszczą, którzy ranią i krzywdzą.
- Jestem tym, który wie co utracił dla Ludzkości. - podjął głośniej - Jestem tym, który pamięta co było przed przekuciem. Jestem tym który pomimo, iż przekuty w giganta, pamięta o najmniejszych, gdyż sam był kiedyś taki.
Zamilkł na chwilę, aż w końcu się odezwał.
- Jestem tarczą, dla tych, którzy nie mogą się obronić i mieczem dla tych, którzy nie mogą podjąć walki.
- Jesteś gadatliwy. Dobrze.
Rozmówca Sorcane’a nie ruszył się o milimetr, podczas gdy dwie pozostałe osoby dobyły pistoletów, ładując nabój do komory zamkkowej.
- Jestem też sługą Wszechsjasza. - powiedział już spokojnie wyciągając rękę do góry - Lubię, dobre rzemiosło. Nie lubię jak ktoś znieważa Boga Maszynę.
- Wierzę. - padła odpowiedź. Pozostałą dwójka oddaliła się od silosu, bezgłośnie znikając z oczu Haajve’a. Był pewien, że nie wyłapał dźwięku kroków. - Dlatego być może będziesz miał okazję służyć Apostołowi. Co jest dla ciebie ważniejsze od honoru?
- Różnie każdy pojęcie honoru rozumie.
Zamilkł na moment.
- Moi Bracia są dla mnie niż honor ważniejsi.
- Czy to wszystko, co Żelazny Kruk gotów byłby stawić ponad przysięgę?
- Nigdy nie zadawałem sobie takiego pytania. Moja dusza, losy Ludzkości... Czuję z twojej mowy, iż stawisz mnie przed wyborem, w którym każdy wybór będzie niekorzystny.
Przez chwilę rozmówca znów nie wypowiedział ani słowa, choć nie wyglądał na trwającego w zamyśleniu.
- NIe ja. Twoje czyny i los, splot prawdopodobieństw, jakże korzystny, to uczynił. Jestem dopełnieniem. Oferuję wybór w miejsce predestynacji. Dodaję niewiadomą do równania. Możemy pozostawić cię tu na pastwę tych, którzy cię schwytali, a których próbujesz zbawiać lub umożliwić ci zemstę.
- Patrzysz przez Osnowę... ale nie widzisz rzeczywistego świata. Jesteś nieznajomym, który przyszedł po mnie, wyczytał ze mnie informacje, wypytał się kim jestem... dodajesz niewiadomą do równania... i oferujesz coś niewiadomego. Zemstę? Na kim? Nawet jeżeli dostanę swoją zemstę, co będzie poza nią? Dajesz mi do wyboru niewiadomą.
- Oferuję ci wydostanie się z silosa.
- W zamian za co?
- Przyjęcie głosu Apostoła, bez względu na służbę lub jej brak, na dobre i na złe.
- Kim jest Apostoł?
- Strażnikiem. Jednakże twoje pytanie jest funkcją osoby. Apostoł nie jest osobą.
- Zagadki. Brzmisz jak eldar.
- Nie.
- Ależ tak. Nie mówisz mi niczego wprost. Powiedz, w końcu że jesteś wyznawcą Chaosu. To zaoszczędzi ci wiele wyjaśnień, a mi wiele pytań.
- Nie jestem wyznawcą.
- Nie usłyszałem u Ciebie wyparcia się Niszczycielskich Potęg.
- Nie jesteś w pozycji by oskarżać mnie o pośledniejszenie słabości, jakimi jest namiętność uwielbienia w byciu inwiglowanym przez wyższe byty. Nie jestem wyznawcą.
- Po raz pierwszy zabrzmiałeś naprawdę przekonująco.
- Apostoł może do czegokolwiek przekonywać, nie ja. Wszystko sprowadza się do kwestii twojego wyboru, przyjęcia jego głosu lub powierzenia swego losu załodze tego okrętu.
- Nie znam Głosu Apostoła. I nie słyszę go od Ciebie. Jak mam przyjąć coś co jest niewiadomą?
Sięgnął po coś, ten dziwny widziany jedynie jako kontur mężczyzna - lub takie miał co do płci podejrzenia Haajve - i zrzucił mu, licząc, że Astartes złapie przedmiot w locie...
Techmarine zacisnął dłoń, chwytając w pole elektromagnetyczne jakim obdarzył go Wszechsjasz przedmiot. Powoli przybliżył go do siebie, lecz go nie dotknął. Ku zdziwieniu szybko dostrzegł, iż był to nie zaaplikowany implant, wyposażony w rzadki system wszczepowy jaki Modo rzadko stosował na polu bitwy - niektóre części ciała można było zastąpić stosując przewidzianą bionikę, która po zaaplikowaniu sama zagnieżdżała się w ciele rannego-nosiciela, sterowana przez ten okres przez krótko żywego Ducha.
To był implent słuchowy, fragment ucha wewnętrznego, zaopatrzony w igłę kamertynową, niewielki. Wyposażony w jakiegoś rodzaju uzwojoną antenę.
- Nie usłyszysz głosu Apostoła uchem śmiertelnika...
- Jedno zasadnicze pytanie... jaki jest wasz stosunek do Imperatora i Boga Maszyny? Odpowiedz mi, chcę to usłyszeć od Ciebie. Od człowieka. Nie od głosu w mojej czaszce. Czy przyjąłeś Głos Apostoła, bo odwróciłeś się od Jego Światła?
- Imperator i Apostoł funkcjonują na innych płaszczyznach. Jedyne co ich łączy, to że żaden z nich osobiście nie zażąda od ciebie hołdu. Indywidualną kwestią jest, jak się zareaguje. Nie wątpię, iż złożyłeś hołd Imperatorowi, nigdy nie proszony...
- Złożyłem, gdyż rozumiem, iż całą swoją egzystencję poświęcił Ludzkości. Czy ty wierzysz w Niego? Czy Go szanujesz?
- Akceptuję fakt, że istnieje i jest największym z ludzi, nie jestem jednak wyznawcą. To wcześniejsze stwierdzenie odpowiedzieć miało na wiele twoich nie zadanych pytań.
- Wysłucham co Głos Apostoła do powiedzenia mi ma.
Techmarine jeszcze raz się przyjrzał implantowi, szukając na nim oznak spaczenia lub oddziaływania Niszczycielskich Mocy. Powoli przyłożył go sobie do lewego ucha.
Implant zdawał się ożyć w pobliżu mózgu.
Igłą wystrzleiła, wydłużając się i przebijając bębenek. Automatyczne zaczepy rozszerzyły się blokując w kanaliku nerwowym. Coś wysunęło się do trąbki eustachiusza. Nagle pulsujący ból rozległ się od nerwu słuchwego.
...i ustało, jakby to była jego część od zawsze, choć proces niemal go zwalił z nóg.

Jego rozmówcy powyżej nie było. Z sufitu zaś wysuneła się awaryjna drabina długa dostatecznie, by zejść do metra nad dnem silosa...
Haajve od razu chwycił drabinkę i sprawdził jej wytrzymałość.
Zastanawiając się czy nie popełnił właśnie największego błędu w życiu zaczął się wspinać na górę.
Jedno było pewne...
W ten sposób będzie mógł w jakikolwiek sposób pokierować swoim losem.

Sirion 18-10-2011 18:21

- Taaa... To rzeczywiście spory wybór możliwych opcji... I uwierz mi, nawet gdybym wiedział co tu się dzieje, to pewnie i tak byś nie chciał tego wiedzieć - Wyprostował się i rozejrzał - Jesteś pewny, że powrót bezpośrednio do Inkwizytora to dobry pomysł? Nie lepiej zahaczyć o jakąś zbrojownię po drodze? - Zapytał towarzysza.

-Chcę przeżyć, więc poradzę sobie. Skoro wiesz, to wyjaśnij. - Odparł Lier, omiatając sektory ogniowe ruchem lufy.

- Powiedziałem Ci, że nie wiem... Jednak przypuszczam, że jest to powiązane z tym co się stało wcześniej, kiedy Inkwizytorzy zostali odcięci. Chociaż przypuszczam, że za wiele nowego się nie dowiedziałeś. Dobra, to gdzie idziemy?
- Nie mam pojęcia... - wyszeptał morderca - Musimy odnaleźć innych, dojść do zaezpieczonej strefy...

Sihas uśmiechnął się lekko.
- Rozejrzyj się - Wskazał palcem na resztki zwłok żołnierzy - *To* są inni. Jesteśmy zdani tylko na siebie. Wiesz, gdzie można znaleźć jakiś lepszy sprzęt?

- Nie wiem gdzie jesteśmy, do cholery. - wzruszył ramionami rozmówca Sihasa, opuściwszy pistolet - Ci inni to nie Ci, którzy nam towarzyszyli. Jeżeli nagle nie zginęli wszyscy na Quare poza nami, to sprzęt jest pilnowany przez tych, których szukamy. Czyli jakichkolwiek szturmowców.

- Ech.. Czyli jak zwykle jesteśmy w dupie... Dobra, czas się zbierać, chyba będzie trzeba obejść się na razie bez ceremonii pogrzebowych i żałoby. Rozumiem, że sugerujesz powrót do Inkwizytora?

- Rozumiem, że jesteś popieprzony, ale CO?! - podniósł głos Lier, nerwowo się rozglądając - Jakie ceremonie pogrzebowe, do spaczniowego gówna?

Kapitan wzruszył ramionami.
- No wiesz... Mowa pożegnalna, jakaś modlitwa, pochówek... Takie rzeczy. Przynajmniej to obiecują nam żołnierzom. Ale dobra...

- Byłeś kiedykolwiek na wychędożonym przez laskarabiny i artylerię polu bitwy? Nie jestem żołnierzem, a nawet jak dla mnie pieprzysz. - pokręcił głową Lier.

Sihas udał zamyślenie.
- W sumie to trudno by było zliczyć takie sytuacje... Trochę widziałem, i nie. To wszystko nie robi na mnie większego wrażenia. Jedyny plus tej roboty to to, że z czasem można wysilić się na obojętność... Dobra. Koniec gadania. Którędy idziemy?

Przez chwilę podkomendny Mantamalesa wpatrywał się bez słowa w kapitana.
- Nie wiem. - stwierdził w końcu.
- Aha... - Zrezygnowany położył pistolet na ziemi i nim zakręcił. - Zrobimy to po mojemu. - Pistolet przez chwilę obracał się, lecz po chwili lufa skierowała się w stronę jednego z korytarzy i zatrzymała. - Tędy... - Podniósł broń i zwrócił się do Liera. - Gotowy? Czy potrzebujesz jeszcze czasu, żeby się uspokoić?

- Pierdol się.

Kapitan podrapał się w tył głowy.
- To chyba znaczy ‘tak’. - Powoli ruszył w stronę, którą wylosował wcześniej.
Bez słowa Lier ruszył wdzluż przeciwległej ściany, pokrywając sektor ogniowy przeciwny do Sihasa i ubezpieczając go.

Kapitan bez słowa przemieszczał się lekko pochylony wypatrując przeciwnika. Uważnie obserwował również swojego towarzysza... Tamten mógł go zabić i nie zrobił tego. Ale to było ładnych kilka minut temu. Nie wątpił, że przy pierwszej możliwości zostawi go, albo wyeliminuje, aby uratować siebie. Nie miał co do tego żadnych złudzeń, tak więc... Na razie mógł jedynie uważnie obserwować to co się dzieje przed nim i obok niego. Żałował jedynie, że nie ma oczu z tyłu głowy...

To trwało.
Nawet przy stale towarzyszącym im napięciu, adrenalinie krążącej po ich żyłach, gdy minuty zamieniały się w godziny, wiedzieli, że coś jest nie tak. Postępowali korytarzem, w którym panowała ciemność - Lier dobył latarki głównej i wręczył ją Sihasowi, wskazując, że na w razie co ma zapasową. Ich trasa jednak ciągnęła się przez zalegającą w korytarzach ciemność.

Ciała się nie kończyły. Korytarz się nie kończył.
Skrzyżowań nie było.

Lier, wykazując się profesjonalizmem i zimną krwią nie odezwał się mimo pozornego braku zagrożenia. Szturchnął Blinta i trzymając dłoń palcami w dół przebierał nimi imitując chodzenie, wskazał korytarz za nimi po czym dziesięć razy wyprostował i zgiął pięć palców, drugą ręką z pistoletem przesuwając w poziomie przed piersią. Przekaz był dość jasny.
Nie było tak długiego i pustego - pozbawionego sensu na ograniczonej przestrzeni czerokilometrowego lekkiego krążownika - korytarza. Nie mógł istnieć, zwłaszcza, że taki dystans to ósma część jego długości...

Sihas rozejrzał się. Rzeczywiście. Praktycznie nie poruszyli się z miejsca. Dokładnie przyjrzał się otoczeniu. Miał dziwne wrażenie, że coś tutaj nie pasuje. Nachylił się nad jednym z ciał i przyjrzał się tej sylwetce. Spróbował ją porównać z innymi ciałami, które już minął. Ponadto był ciekaw jednego. Czy po tak długim czasie, ciała będą wydawać jakikolwiek specyficzny dla umarłego zapach. Nie zaznał go jednak. Nie było zapachu w ogóle, jakby zmysłu został pozbawiony. Dopiero p odłuższej chwili poczuł mdłą i rześką woń kojarzącą mu się z... ciężko było stwierdzić, jednak najbliżej zaklasyfikowałby zapach do czegoś między ciężkimi perfumami a kadziłem, choć było to doznanie ledwie wyczuwalne.
Niemalże wrażenie.

- Od czego zginęli? - zagaił błędnie interpretujący działania Blitna i ubezpieczający go Lier.

Zastanowił się przez chwilę nad tym ile może zdradzić swojemu towarzyszowi. Podejrzewał najgorszą opcję. Demon był w okolicy i mógłbyć wszędzie i każdym. Spojrzał nieufnie na towarzysza. Spróbował dostrzec jakieś znaki szczególne, jakieś podejrzane zachowanie, odruchy. Coś co mogło potwierdzić jego obawy.

Towarzysz badał go podobnym spojrzeniem, choć uznawał najwyraźniej Sihasa albo za zdrajcę i sługę Chaosu, albo za osobnika wysoce niestabilnego psychicznie. Zachował jednak spokój i milczenie. Blint nie znał go wcześniej niż dzisiaj, dosłownie kilka godzin temu, nie mógł więc określić znaków szczególnych, zwłaszcza, że wszystko mogło być szczególne w podwładnych Geo Mantamalesa.

Kapitan zastanowił się chwilę.
- Trudno powiedzieć, stan ich ciał raczej nie kwalifikuje ich na dobry materiał na sekcję zwłok... Jakieś pomysły co tutaj się dzieje? - Tym razem Sihas postanowił zwrócić uwagę na artykulację i reakcję towarzysza na zadane pytanie. Był pewien, że demon przejął ciało stosunkowo nie dawno, jeżeli już i na pewno jeszcze przyzwyczaja się do nowych warunków.

- Dwóch socjopatów utknęło w psychozie, to się dzieje... - mruknął Lier, oglądając się bokiem przez ramię. - Podobno to TY masz pomysł co się dzieje. - odparł, podkreślając sylabę.

- Powiedzmy, że wszystkie moje podejrzenia się walą.

- Znamienicie. - westchnął i oparł się o ścianę morderca, nie puszczając jednak pistoletu. Wolną ręką sięgnął po obity srebrem pokrowiec, z którego wydobył niezidentyfikowny skręt. Ulokował go między wargami i zaczął szukać czegoś jeszcze w głębokiej kieszeni płaszcza.

- Ech, daj mi chwilę... - Oparł się o ścianę i zsunął na ziemię. Potrzebował jakiegoś punktu zaczepienia, czegoś co może dać mu jakieś wskazówki. Oczywiście mógłby spróbować zabić tamtego od razu... Ale tamten już raz okazał się lepszy, wolał nie ryzykować bezpodstawnie. Zaciekawiło go czego szuka jeszcze jego towarzysz.

- Co tam masz? - W ręce trzymał przygotowaną do wystrzału broń.

- Nie dla ciebie. - odparł przez zęby Lier, grzebiąc namiętnie w kieszeni aż w końcu wyciągnął niewielką zapalniczkę. Pozwolił skrętowi się zająć drobnym ogniem i zaciągnął się głęboko. Zaskakująco, jego twarz była obojętna jak wcześniej, bez śladów upojenia czy choćby reakcji płuc. Po prostu nie robiły na nim wrażenia.

- Wymieniłbym za obietnicę uważania na to co próbuje nas zabić a nie mierzenia mi między oczy ale myślę, że ufamy sobie w równym stopniu...

- Hah, sam dobrze wiesz, że zaufanie w dziejszych czasach to towar deficytowy... - Rozpostarł się wygodnie, nie spuszczając towarzysza z oczu - Długo palisz?

Lier uśmiechnął się krzywo, mrużąc oczy.
- Od drugiego roku życia.

- To ciekawe... - Sihas błyskawicznie podniósł broń i wypalił w stronę sojusznika, odbijając się rękoma od ściany i przetaczając się do przodu.
Rzoelgła się seria strzałów gdy obaj doświadczeni strzelcy rozpoczęli wymianę ognia na minimalnym dystansie!

Jeszcze zanim kapitan rzucił się naprzód był pewien że dostrzegł dziurę powstałą w torsie oponenta, na lewo od serca. Przypadł przy korytarzu naprzeciwko, opróżniając magazynek niemal na ślepo z odległości może dwóch-trzech metrów przybliżając się do samego boku przeciwnika.

Przez chwilę nie mógł w to uwierzyć. Był pewien, że pistolet oponenta był skierowany wprost na niego. Imperator musiał mieć go dla odmiany w opiece, bowiem na ścianie widniała cała linia pozostawiona przez strzały Liera - wszystkie mniej więcej na wysokości serca. Zdołał w ciągu dwóch sekund wystrzelić z magazynka ponad dwanaście pocisków, z czego pierwsze cztery miały idealne skupienie - wyglądały jak większy kaliber.

Lier był równie zaskoczony jak on. Próbował ścisnąć spust, naprężywszy mięśnie przedramienia pod pofałdowanym płaszczem, ale palec nie zareagował wobec przestrzelonego nadgarstka. Dwie dziury w ramieniu i dwie w piersi nie ułatwiały sprawy. Miał na sobie osobisty pancerz, ale Sihas średnio myśląc o takich rzeczach przez wyuczone odruchy wiedział, gdzie strzelać - w niższe, mniej chronione partie. Kule przebiły pancerz z takiego dystansu także dzięki szczęściu.

Lier chciał coś powiedzieć, ale nie rozwarł ust. Z tym samym zaskoczonym spojrzeniem zaczął oddychać szybciej, krztusząc się i osuwać na podłogę w dół ściany, zostawiając na niej trzy krwawe ślady. Wciąż wpatrywał się zszokowany w Sihasa.

Sihas oddał jeszcze jeden strzał, prosto w głowę swojego towarzysza. Odetchnął głęboko i rozejrzał sie. Był ciekaw czy jego podejrzenia były słuszne. Jeśli nie... Lier zdąży mu to wypomnieć jeszcze nie raz.

- Wiesz, że jeden pocisk to może być mało, żeby mnie zabić, a jednak pozbyłeś się. Mogłeś mu po prostu skręcić kark, jak cię uczyłem. - Usłyszał zza siebie głos Tala.

- Rozumiem, że nie mam co liczyć na odpoczynek od was wszystkich? Moja przerwa od wizji minęła wraz z jego śmiercią, czy po prostu chciałeś zobaczyć jak to się wszystko skończy i nie ingerować?

- Otwórz oczy. Wciąż tu jesteś. I ja. Tylko ja mogę wejść tam, gdzie twoje zmysły nie są twoje. Nasza więź była zbyt głęboka i właściwa dla natury tego, kto cię zwodzi. Nadal jesteś ofiarą.

- To może mi powiesz kto na mnie poluje?

- I tak to ja powitam cię w zaświatach. Mogę poczekać, ale nic na siłę.

Kapitan uśmiechnął się.
- Mam nadzieję, że nieco jeszcze zaczekasz.- Sihas rozejrzał się wkoło. Musiał powrócić do rzeczywistości i znaleźć coś czego mógł się chwycić.

- Powodzenia. Wciąż jesteś w klatce z twoich zmysłów...

- Nie pomagasz...

Sihas odetchnął głęboko, pierwszy raz, drugi raz... Powoli analizował cała sytuację. Próbował wyłapać wszystkie sprzeczności, które tutaj zaistniały. Wszystko to zobaczył, wszystko to czego doznał i to co zrozumiał. Chciał uzmysłowić sobie całą nierzeczywistość tego co aktualnie odczuwa, oderwać się od niej i powrócić do rzeczywistości.

Arvelus 19-10-2011 17:14

-Adeus Emperor- prawie, że westchnął Seraf i odpalił Żagiew Gniewu kierując się, szybkim krokiem, w stronę demona, a płomieniem manewrując tak by spalić wszystkich kultystów chaosu. Wysłał kolejny obraz do dwójki towarzyszy. Przekaz był prosty “Bydło moje, demon wasz, zaraz pomogę”.
Orientis nie odpowiedział ani werbalnie, ani psionicznie, uznał, że odgłos wystrzału wystarczy Serafinowi. Pozostawiający za sobą smugę pocisk boltera skierował się prosto między rozchylone wargi najbliższego, niepłonącego oponenta. Ułamki sekundy później nastąpiła eksplozja, która rozerwała całą czaszkę od środka. Rycerz poczuł ciepło na policzku, stało się to w chwili kiedy tryskający nagrzanym pod wpływem eksplozji ludzkim tłuszem fragment ludzkiego nosa przeleciał obok jego twarzy. Kronikarz uśmiechnął się pod nosem, jego zmysł węchu został niemalże rozpieszczony zapachem smażonego mięsa, zapachem, który dawał nie lada satysfakcję. W następnej chwili do oświetlenia awaryjnego, oraz płomieni miotanych przez szarego rycerza dołączyło kolejne, migoczące źródło światła. Seria około dziesięciu wystrzałów przeorała tłum zastępujący im drogę sypiąc na wszystkie strony mięsem niczym miecz łańcuchowy sypiący wiórami z przecinanej, drewnianej belki. Kakafonia kolejnych ekspolujących pocisków mieszała się z obłąkańczymi krzykami konających. Marine rzucił jeszcze spojrzeniem na brata Ardora.
- Osłaniam!!! -
Jego przyk przedarł się przez panujący w sali hałas. Miał nadzieję, że jego brat uda się “przestrzelaną” ścieżką w stronę demona. Dzierżąc bolter w prawej ręce ułożył go sobie tak by w razie zagrożenia być w stanie pociągnąć serią “z biodra”. Jego lewa dłoń sięgnęła do pasa z granatami, dłoń odpięła jeden z nich. Zanim opuścili zbrojownię, zdążył już zaznajomić się z wyrytymi na broni runami i logicznie wywnioskować jakie posiada ona działanie. Psionicy wydawali się najrozsądniejszym celem. Wygiął lewą rękę w tył, a następnie z całych sił wrócił ją na dawne miejsce i wypuścił pocisk. Granat psioniczny pomknął w stronę plugawych telepatów. Orientis pozostawił w górze swą wyciągniętą dłoń, chcąc telekinetycznie dopilnować, że granat trafi w sam środek siedmioosobowej grupki jego oponentów, a w razie potrzeby spróbować przebić ich kinetyczne zapory własną siłą woli. Miał jednak nadzieję, że zgubi ich ignorancja, którą bez wątpienia się wykazali, nie atakując trójki Aniołów Śmierci w pierwszym momencie.
Ardor zaczął strzelać poprzez ogień do astropatów i demona stojących przy windzie. Jednocześnie wydał jedno krótkie polecenie do Serafa:
-Bracie, módlmy się, wnieśmy modły do Imperatora, by przegnać tą bestię z tego świata. PRZEGNAĆ DO PIEKIEŁ GDZIE JEST JEJ MIEJSCE!- Ostatnie słowa paladyna były krzykiem wzmocnionym jego psionicznymi mocami, jednocześnie ze słowami do głów jego towarzyszy wlała się czysta, niezachwiana wiara w Imperatora, wiara jaką wykazują się jedynie paladyni Ordo Malleus i najlepsi z Marines. Następnie Ardor, wespół z Serafem, wciąż prącym naprzód, rozpoczął recytację modlitwy znanej jako “666 tajemnych słów”
“Chwalmy Imperatora za jego ofiarę,
Tak jak on i my ją składamy.
My, którzy polujemy na demony
Będziemy walczyć wiecznie w jego imieniu
Jesteśmy zakonem młota,
Walczymy w mrocznych cieniach,
Odszukamy skażonych,
Oczyścimy największe zło.
To my stoimy na straży,
Nasza warta jest wieczna,
Jesteśmy Ordo Malleus!

Woń promethium wymieszanymi ze świętymi olejkami szybko została zastąpiona przez palone mięso, paloną kość, płonący metal, nagrzane powietrze, gdy pociski posłane przez Ardora ponad głowami większości oszalałych, w większości nietrafienia przejęte przez mniej groźne cele dosięgły dwóch z siódemki psioników. Ci zniknęli w krwawej mgiełce będącej niczym wobec masakry jakiej dokonał bolter Orientisa, przebijając korytarz przez ciżbę. Gdy Kronikarz ładował kolejny i jedyny już wielki magazynek, paladyn ruszył przejściem z podążającym zań przechwytywaczem, na obie strony lejącym promethium.

Gdy Imperator daleko i Mroczne Potęgi cię kuszą
Któż zlituje się nad twą duszą?

Psionicy...

My Szarzy Rycerze jesteśmy młotem,
Niszczymy mrok, bez cienia strachu.
Zostaliśmy założeni w tajemnicy,
Zakon sześćset sześćdziesiąty szósty.
Jesteśmy ukryci na Tytanie,
Jednak widzimy cały wszechświat.
Żaden diabeł nie uniknie naszego wzroku,
żaden demon nie uniknie swego przeznaczenia.
Będziemy strzec wiecznie,
wszystkich sekretów naszej wiedzy.
Jesteśmy strażnikami ludzkości!

Seraph zorientował się, że coś nadinterpretował, gdy pierwsza płonąca pochodnia dopadła do niego szarpiąc się z nim. Jednym ciosem wciąż posiadanej ręki wyłamał kark mniejszemu człowieki, który zaprzestał wrzasków i padł na ziemię, wciąż płonąc. To był zły znak, a horda, przetrzebiona w trzeciej części przez bolter kronikarza, zbliżała się ze wszystkich stron czerpiąc z kupionych im sekund niczym wygłodzony padlinożerca z martwej ofiary, na którą się rzuca. Tak też przypadli do niego. Ardora nie zdołali powstrzymać - kilku, którzy spróbowali zostali uśmierceni ostrzem lub eksplozją.
Wtem Orientis poczuł mackę wpełzającą mu do umysłu przez jakąś wcześniej otwartą furtkę... czuł ten ból już wcześniej, gdy ta istota Osnowy ZNIKĄD wydostała się z jego celi, zaczynając to piekło.

Nie władza nie zniszczenie nie katusze nie przyjemność
Nie syci mnie lecz wasze dusze


Ostrożność i tajemnica są naszym kodeksem,
Ostrożność i cierpliwość to nasza droga.
Ukryci przed oczyma chaosu,
uderzamy bez ostrzeżenia lub strachu .
Mimo, że jesteśmy w cieniu,
żadna ciemność nie zagości w naszych sercach.
żadna zdrada nie dotknie naszych dusz,
żadna duma nie skala naszych myśli.
Będziemy czyści wśród skażenia,
Będziemy niewinni wśród winnych.
Jesteśmy ukrytymi sług... sługami Imperatora...

To stawało się desperackie.

Seraph został otoczony przez kilkunastu z kilkudziesięciu ocalałych. Był niezwykle silny, ale bez swojego pancerza był ledwie nadczłowiekiem. Kilku z próbujących go powalić i odebrać mu skierowaną obecnie pod kątem w górę broń było bliskimi granicy ludzkich możliwości szturmowcami inkwizycji. Wiedział, że nie wymyśliwszy czegoś za kilka sekund da się powalić, a oni nie mieli nic przeciwko spopieleniu się wraz z nim.

Ardor zdołał wystrzelać większość amunicji, ale zostawił sobie resztkę na nieprzewidziane sytuacje. Psionicy o pustych oczach, których źrenice uciekły w tył głowy, krwawiący z każdego otwory w ciele i kilku nowo powstałych, których włosy wypadły i były rozrzucone wzdłuż trasy ich tańca wraz z wąskimi strumykami krwi utworzyli półkrąg za demonem. W Osnowie wyczuwał skierowany na siebie ich wzrok - ich nadnaturalny wzrok.
I wtedy poczuł, co próbuje zrobić, bez pancerza, bez broni, z jakim przeciwnikiem się mierzy, który zdołał spenetrować okręt Inkwizycji... jego bracia musieli być martwi, a ta walka najpewniej nie miała sensu, gdyż nawigator mógł oszaleć i mogło nie być ucieczki z Osnowy.
Przegrali, jego bracia umierali, Seraf na którego się obejrzał zwalniajac kroku był właśnie rozrywany na kawałki przez bełkoczących szaleńców, Orientisa nie widział, od tego momentu uwięziony w spojrzeniu demona, jego głos zaczął się łamać, po raz pierwszy od wielu lat poczuł wilgoć w oczach...

Jak mógłbyś wygrać, o żałosny, uwolniwszy brata twego a sługę mego, który mnie tu wpuścił? Może mógłbyś mierzyć się ze mną, lecz jak mógłbyś próbować zwyciężyć NAS OBU?

Orientis czuł na sobie w Osnowie koncentrację demona. Ta sama istota fizycznym spojrzeniem wespół z mocą psioników zdawała się sprawiać, że dotychczas śmiały i nieugięty Ardor chwiał się i zwalniał, nogi mając jak z waty i na jego oczach walczył ze sobą przed upuszczeniem miecza, strzeleniem sobie w głowę czy ucieczką. Nie przerywając kontaktu demon od niechcenia zdawał się wyrwać drzwi do końca, ale teraz... nie śpieszył się.
Wtedy, Orientis próbując zamknąć odrzwia fortecy, jaką miał być jego umysł, brutalnie rozepchane przez psioniczny taran czystej esencji Osnowy i najgorszych ludzkich emocji, którym towarzyszyły echa snopodobnych ludzkich wspomnień, usłyszał ten głos... to oblicze, ten sen z okrętu... na którym służył?
Wszystko jest pyłem.

Ardor wiedział co musi zrobić, musiał bronić swego umysłu, tak jak kiedyś robił to w nawiedzonych jaskiniach góry Anarch. “Mój umysł jest fortecą której nie spenetruje żadne plugastwo. Et Imperator Invocato Diabolus, Daemonica Exorcism! Odejdź z tego świata demonie.” Ardor cały czas to powtarzał “Et Imperator Invocato Diabolus ,Daemonica Exorcism!” Jedna myśl na której się skupił, zatrzymał ją przy sobie. Ardor postanowił zrobić coś jednocześnie odważnego i głupiego. Jednocześnie rzucił w demona falchionem nemesis, wycelował z boltera i zaczął strzelać do demona, jednocześnie napierając na jego istnienie każdą cząstką swojej pozostałej woli próbując zniszczyć jego fizyczną formę. Wtedy Ardor wykrzyczał sześć słów które powtarzał w myślach od dłuższego czasu, słowa dzięki którym nadal potrafił myśleć:
-ET IMPERATOR INVOCATO DIABOLUS DEAMONICA EXORCISM!- Ardor włożył w ten okrzyk całą swoją pozostałą wole, skupiając ją w jednym miejscu, w jednym czasie, by dokonać czegoś, czego zwykły człowiek nie mógł dokonać.
Orientis skierował zmęczone spojrzenie na objawiającą mu się postać. Rozpoznał ją, a to pozwoliło mu zdać sobie sprawę, że są to jedynie omamy. To z kolei potwierdzało jego teorię tego, że jego załogę spotkał taki sam los, jaki chciały zgotować demony załodze czarnego okrętu.
- Miło cię widzieć stary przyjacielu.. ale jestem teraz trochę zajęty... - Kronikarz docenił prostotę działań jakie podejmował w tym momencie Ardor. Psioniczne przepychanki z demonem zdawały się nie mieć większego sensu, może miałyby, gdyby starli się w innych warunkach, ale mając do czynienia z zagrożeniem ze strony innych czynników nie było na to czasu.Skupił się jedynie na tym by taranujący jego świadomość potwór nie pomieszał mu w głowie i nie wkradł się w głębsze zakamarki jego świadomości, to czy zwodził zmysł wzroku ukazując mu przed oczami tajemnicze postaci, czy nawet jego rodzoną matkę nie miało, aż tak wielkiego znaczenia, tak długo jak zwidy jedynie bredziły, można było je częściowo zignorować. Tak więc Astartes przykucnął na prawe kolano dla osiągnięcia większej celności, przysunął broń do swojego prawego policzka i ponownie rozpoczął ostrzał. Starał się strzelać krótkimi seriami, celując w korpus szturmującego windę demona, zamierzał kontynuować ostrzał do czasu aż opróżni cały magazynek, gdyby zbliżyły się do niego jakieś niedobitki nadpalanych przez Serafina potępieńcow, zawsze miał jeszcze miecz... Kiedy pociągał za spust w myślach poprosił Imperatora o dodanie mu sił, skoro wszyscy wokół to czynili, nic nie szkodziło spróbować.
-Rhaaaaa!- wydał z siebie bojowy okrzyk Seraf zapierając się z całej siły i rozpychając byłych towarzyszy spopielaczem, ale ci uczepili się go tak bardzo, że aby go przyciągnąć musiałby przyciągnąć i ich, więc nie miał zamiaru się przykuwać do oręża. Puścił go i wysunął kikut z pętli, jednocześnie sięgając do krótkiego miecza, który miał w pochwie na krzyżu i, tym samym ruchem którym go wyciągną, ciął, dalej uderzał kikutem jakby zapomniał, że nie ma już potężnej pięści i kopał z całych sił, odrzucając połamane ciała w tył.

MadWolf 19-10-2011 19:25

Febris obojętnie przysłuchiwał się dyskusji na mostku ufając iż strateg z Legionistą wybiorą cel zgodny z ich zadaniem. Było mu obojętne od której planety rozpoczną poszukiwania, w końcu na każdej mógł urzeczywistniać wizje swego patrona. Otaczający go niedawno rój much zniknął niemal bez śladu i czasem tylko jakiś zbłąkany owad ukazywał się na chwilę w którejś szczelinie pancerza. Co prawda słyszał wciąż ich pełne wyczekiwania brzęczenie, ale był pewien że odgłos rozlega się wyłącznie w jego myślach.
- ...Loix – Padło wreszcie – Niech będzie – skrzywił się pod osłoną hełmu – Zacznijmy od czegoś mniejszego...

Pozwolił czarownikowi prowadzić, po czym poprosił o wszystkie dane jakie ten mógł zdobyć na temat mieszkańców najludniejszych planet systemu.
- Żadnych bożków ani fetyszy? - zadrwił AslythWydawałeś się być bardziej oddany Wielkiemu Grzybowi.
Siewca Plagi zbył kpinę machnięciem opancerzonej dłoni.
- Puste modły nie radują Nieczystego, ale skoro nasi gospodarze chcą być tak szczodrzy... - ich przewodnik przechylił głowę w oczekiwaniu – Potrzebuję trójki ludzi, możliwie zdrowych i silnych – zawiesił na chwilę głos - Mam pewien pomysł, ale to niespodzianka.
- Uwielbiam niespodzianki! - zaśmiał się czarnoksiężnik – zobaczymy co się da zrobić.

Podróż upływała Febrisowi na lekturze kolejnych płytek danych dostarczanych całymi skrzynkami pod drzwi jego kwatery i monitorowaniu trójki podopiecznych. Pogrążeni w narkotycznym śnie nie sprawiali mu żadnych kłopotów, a w krótkich chwilach świadomości byli zbyt przerażeni by odezwać się choć słowem. Nie przeszkadzało mu to często z nimi rozmawiać. Oczywiście był to kontakt jednostronny, ale zadbał by nawet do ich nieprzytomnych umysłów docierały jego słowa. Uspokajał ich i zapewniał o przychylności Ojca Nurgle chcąc by pogodzili się ze swoim losem, a walka z nieuniknionym mogła przynieść tylko ból. Czasem siadał przed nimi i godzinami czytał okutą żelazem księgę z którą się nie rozstawał, pozwalając by jej moce przenikały ich serca i umysły. Pod koniec podróży wydawało mu się że powoli ich strach ginie, zastąpiony przez apatię i byli już prawie gotowi na przyjęcie Darów. Pozostałe przygotowania także szły zgodnie z planem i ciała niewolników pokryte były już odstręczającymi symbolami, oraz magicznym formułami. Z pewnym rozbawieniem przyjmował wizyty Aslytha, który za każdym razem przyglądał się bacznie nieszczęsnym ludziom, jakby spodziewając się że w każdej chwili zmienią się oni w cyklopicznych Siewców Zarazy.

- Kapitan jest gotów, przeszedł do rzeczywistości i chce Was widzieć – Lakoniczny przekaz wyrwał go z lektury.
- Nie zapukałeś – rzucił z wyrzutem, ale jego protest nie zrobił na posłańcach żadnego wrażenia – Nie każmy mu zatem czekać – westchnął i wraz z pozostałymi ruszył na mostek.

Krótka przemowa kapitana nie zrobiła chyba na nikim specjalnego wrażenia, gdyby coś było nie tak już by się o tym dowiedzieli. Ich gospodarz dawał po prostu upust swemu niezadowoleniu i przypominał kto tu rządzi. Twarz mu się ładnie goi – pomyślał sługa Zepsucia, ale zachował tą uwagę dla siebie. Zdecydowanie za to spodobała mu się za to propozycja czarnoksiężnika.
- Będę w stanie przenieść się na powierzchnię wraz z niewielką obstawą, jeżeli Władcy Nocy takową udostępnią – ukłonił się lekko w kierunku Nihla – W razie potrzeby możemy zorganizować akcję dywersyjną i ułatwić lądowanie pozostałych... Oczywiście będę zaszczycony jeżeli ktoś z Wybrańców zdecyduje się mi towarzyszyć – dodał po chwili.
- Najłatwiej będzie wam kierować się na ich astropatów, w Pustce ich umysły będą niczym latarnie.
- Słusznie - zgodził się Febris - A zatem do dzieła!
Ruszyli w kierunku ładowni, dyskutując o detalach przygotowań.
- Jakich materiałów ci trzeba?
- Potrzebuję siedmiu ofiar, a każdej z nich należy wyłupić oczy, aby to co zobaczą w chwili śmierci nie zakłóciło rytuału. Tam gdzie myśli mają ciężar nawet najsłabszy umysł może przywołać coś... niepożądanego.
- Tak, tak, ale dlaczego akurat tylu? Poza tym że to święta liczba twojego patrona oczywiście.
- Zamordowanie pierwszego na rozdarcie rzeczywistości, agonia drugiego na podtrzymanie bramy - wyliczał magus - Konanie dwóch kolejnych na otwarcie i utrzymanie wyjścia, udręka piątego i śmierć szóstego na przeprowadzenie nas przez Spacznię...
- A siódmy?
- Najświętszy na ofiarę dla strażników Drogi Poza Wymiarami
- Racja - zamyślił się Aslyth - zawsze trzeba zakładać że jest więcej demonów niż ich widzimy.
- A wrzeszczący śmiertelnicy doskonale odwracają ich uwagę!
Śmiech czarnoksiężników potoczył się mrocznymi korytarzami statku...

Seachmall 19-10-2011 22:39

Strateg Chaosu podążył za Czarnoksiężnikem i spojrzał na pomieszczenie, które zostało mu przyznane. Nie był wybredny, a pomieszczenie spełniało standardy. Zerknął spokojnie na swego przewodnika.
-Będę potrzebował danych topograficznych, historycznych i możliwie jak najdokładniejszy spis personaliów wojskowych planety. - spojrzał na chwilę na pokój -Hm... i jakiegoś przeciwnika do partii szachów. Mam dość kończenia gry bez króli.
Aslyth ukłonił się.
- Ostatnie to jedyne, co mogę dostarczyć z całą pewnością. Udając się wpierw na Loix nie mamy tyle czasu na zwiad ile byśmy chcieli. Tym niemniej dane historyczne mogę dostarczyć. Personel, podobnie jak topografia, zbyt szybko ulegają tam zmianie. Każę przynieść cogitator z informacjami.
Strateg delikatnie westchnął, ale kiwnął głową .
-Będę wdzięczny. Ilu z waszych wojowników, kapitan zechce z nami wysłać? Chce wiedzieć na jakie siły mogę liczyć.

Czarnoksiężnik zerknął na Stratega i utrzymał spojrzenie w milczeniu.
- Żadnego. - odparł po chwili, lakonicznie, jakby to była rzecz oczywista.
Strateg nic nie powiedział, nie dziwiła go zbytnio odpowiedź. Spojrzał na kruka siedzącego mu na ramieniu i wskazał na jedno z krzeseł. Ptak posłusznie przefrunął na mebel i tylko patrzył na dwójkę ludzi.
-Więc jesteśmy sami? Dobrze... będę wstanie coś z tym zrobić. Co możesz mi powiedzieć o tym Axisgulu?- Khornita był kolejną niewiadomą w tym wszystkim, a niewiadome tylko pogarszają sprawę.
- Niewiele. To jakiegoś rodzaju czarna owca Pożeraczy Światów, jeżeli wybaczysz mi tak infantylne wyrażenie. - pochylił się Aslyth - Był lub wciąż jest rywalem samego Kharna, ale coś... jest odpowiedzialne za fakt, że walczy zupełnie inaczej. Nie znam szczegółów, wiem, że jego primarcha wysłał go Abbadonowi nie prosząc o zwrot. On sam nie zdaje się tym szczególnie przejmować.
-Uroczo. Wyruszać na misje z Khornitą, Slaaneshytką, Nurglitą i jednym Niepodzielnym, nie wiedząc o ich możliwościach praktycznie nic. To jakby walczyć przeciwko Orkom, broniąc Tytana, nie wiedząc, że ma się na usługach załogę od niego. -Strateg delikatnie zadrżał, wyglądało jakby dokładnie wiedział o czym mówi.
- Być może załoga woli skryć się pośród setek liniowych, nie chcąc być częścią dużego celu. - czarnoksiężnik Władców oparł się na własnym kosturze, obserwując uważnie Stratega i ignorując jego podopiecznego.
-Och, prawda jest o wiele prostsza. Jest to również, jeden z głównych powodów, dla których służę Mrocznym Bogom. Biurokracja i propaganda. Załoga dostała jasny rozkaz nie ujawniania się i nie wykorzystywania Tytana. Biedne sukinsyny przeszły takie pranie mózgu, że zachowanie się inaczej nawet nie przyszło im do głowy. - Stratego podniósł swoją laskę przyglądając się jej delikatnie -Tytan miał niestabilny reaktor, a oczywiście Imperium zapomniało jak go zastąpić. Wykorzystanie Tytana do obrony mogło go nieodwracalnie uszkodzić, a jeżeli Orki by go przejęły... no cóż istniała szansa, że one go naprawią i uda się go odbić. - laska zmieniła się z ostrze, którym Tzeentchianin zmachał kilka razy - Trzystudwudziestu dobrych żołnierzy. Tyle kosztowało nas utrzymanie tej cholernej maszyny, której i tak nie dało się odratować jak dowiedziałem się potem.- Stateg pokręcił głową, laska wróciła do poprzedniej postaci, a Taktyk ponownie oparł swój ciężar na kijku.
Czarnoksiężnik wybuchł szczerym śmiechem, zanosząc się nim szczerze i dość długo. W pewnej chwili jednak urwał go, nienaturalnie, jak na zawołanie.
- Następnym razem wcześniej zorientuję się, kiedy przyjdzie ci nastrój na dowcipy. Dobrych żołnierzy... setnie. - skomentował nadczłowiek.
Strateg spojrzał na swojego rozmówcę, najwyraźniej nie podzielał dobrego humoru Czarnoksięznika.
-To byli moi ludzie, wyszkoleni, wytrenowani i wyekwipowani przeze mnie. Cadia była zielona z zazdrości na nasz widok. To byli dobrzy żołnierze.- spojrzał jeszcze raz na kruka -Poza tym, każdy Imperialny pies jest lepszym żołnierzem od wysłanników Chaosu.- wrócił spojrzeniem na czarnoksięznika -Wojownikiem, może nie, ale na pewno żołnierzem. Posiadają dyscyplinę i oddanie oraz kompetencję. Coś czego siłom Wielkiej Czwórki nie kiedy brakuje.
- Posiadają strach. Strach wykorzystywany przez ich przywódców. Dyscyplina bierze się z kary, a oficerowi polityczni istnieją od czasów Wielkiej Krucjaty. Można nimi manipulować... nie gorzej niż dowództwo, Strategu.
-Słudzy Chaosu również go posiadają. Ci co twierdzą inaczej nie żyją długo. Dyscyplina bierze się z kary, kiedy dowództwu brakuje kompetencji, aby narzucić ją samoistnie.
- Przynajmniej co do jednego się zgadzamy... - zarechotał czarnoksiężnik.

Strateg kiwnął głową. Położył laskę na stole, ponownie przybrała kształt szachownicy, usiadł na krześle okupowanym przez swojego kruka.
-Zagrasz partyjkę? Chyba, że masz jakieś naglące sprawy.
Czarnoksiężnik klęknął po swojej stronie szachownicy, własny kostur układając obok siebie na posadzce.
- Niech czarne zaczynają...
Krótką grę szachów zwyciężył Strateg, Aslyth miał kilka ciekawych pomysłów, ale łatwo było rozgryźć jego podejście do gry “Zbić jak najwięcej pionków przeciwnika”. Resztę podróży Strateg spędził na przeglądaniu informacji przysłanych mu przez Czarnoksiężnika. Szukał jakiś wzmianek o Heretyckich Kultach Maszyn. Kilka razy zagrał z paroma Nocnymi Lordami.


Kiedy nadszedł czas, aby opuścić Osnowę, Strateg ruszył na mostek wysłuchać tyrady Kapitana, oraz pomysłu Nurglity. Był solidny, chociaż teleportowanie się bez wiedzy co ich czeka na dole może sprawić, że wpakują się w niezłe gówno... dobrze, że Nurglita tam idzie.
-Ja mogę zająć się tym niszczycielem, ale również będę musiał poprosić przynajmniej o odział twoich wojowników.
- Akurat wsparcie militarne będzie Wam zbędne. Niszczyciel jest uszkodzony ponad miarę i nie będą w stanie zorganizować oporu. Załoga okrętu, który o tym doniosł jest już po abordażu. - wyjaśnił spokojnie NIhl.
-Jak sądzę dam sobie radę. Niestety moja wiedza na temat otwierania wyrw w osnowie jest... szczątkowa. Czy uda się mnie tam po prostu przeteleportować?
- Zabierzemy cię gdzie trzeba, gdy tylko zdecydowani zejdą na powierzchnię Loix. Dobrze się składa, albowiem porozumiesz się z ich dowódcą... - odparł kapitan.
Strateg stuknął spokojnie laską w ziemię. Jego ubranie, uczesanie, oczy a nawet kruk momentalnie zmieniły postać. Strateg wyglądał teraz jak jeden z oficerów imperialnych, jego Kruk zgubił dodatkową parę oczu i właśnie czyścił swoje pióra.
-Sadzę, że lepiej będzie ich podejść, niż żebym musiał się przebijać przez pół statku mordując wszystko co spotkam.
- Dlatego ta zmiana była zbędna. - Sietche po raz pierwszy na oczach zebranych przebiegle się uśmiechnął.
-Och? Jaki jest stan załogi?- ponownym stuknięciem laski Strateg wrócił do poprzedniej postaci. Krukowi się najwyraźniej nie podobały ciągłe zmiany i uderzył Taktyka dziobem w skroń -Lystra! Uspokój się, dam ci się zabawić na statku Imperialnych jak z nimi skończymy. - ptak wydał z siebie dźwięk na ogół nie kojrzący się z ptactwem, ale chyba ta wiadomość spodobała się Lystrze.
- Zanim tam dotrzemy, wszyscy jeńcy będą już na pokładzie okrętu blokady. Niszczyciel jest niestabilnym wrakiem, który cudem wciąż trzyma się w jednym kawałku. Jeżeli zechcesz, teleportujemy cię tam, żebyś się rozejrzał, ale łatwiej będzie mi poinformować ich, na co mają zwrócić szczególną uwagę przeszukując jednostkę.
-Zapiski kapitana, notki z komunikacji i jakiekolwiek oficjalne raporty byłyby dobre.
- Upewnię się, żeby dowiedzieli się, czego trzeba. - skłonił się Aslyth, przerywając konwersację.

Zell 20-10-2011 01:43

Aleena nie mogła na razie nic więcej zrobić dla kobiety, a uświadomiwszy sobie, iż na chwilę obecną jej praca przy rannej została zakończona, skierowała całą swoją uwagę na drugiego pacjenta. Nie dając sobie nawet momentu wytchnienia, którego zdawała się nie potrzebować, skierowała swe kroki w stronę Astartesa, będącego w bardzo ciężkim stanie.
Nie zdążyła nawet rozpocząć badania, gdy pacjent zwrócił swe spojrzenie na nią i wypowiedział słowa, które na ułamek sekundy wyrwały Siostrę ze skupienia. Ranni często mówili nieskładnie, nielogicznie, pod wpływem bólu, cierpienia, strachu... Jednak ten Marine nie wykazywał żadnych z oznak szoku czy dezorientacji. Zdawał się mówić dokładnie to, co myślał, być świadomym wagi swych słów.
- Pozwól mi obejrzeć Twoje rany, Bracie. - Siostra odezwała się spokojnym, kojącym głosem - Nie wątp jeszcze w siłę swego ciała.
Nie czekając na pozwolenie, czy dalsze słowa, Aleena zabrała się do analizowania wyników badań, oceniając w myślach szanse tego Astartesa na przetrwanie następnej doby. Sprawdzała wykazy, dotyczące aktualnego stanu rannego, otrzymywane dzięki łaskawości Ducha Maszyny. Oglądała rany, chcąc własnymi oczami ujrzeć to, o czym przeczytała z suchych, bezdusznych zapisów.
I wciąż miała w głowie słowa Astartesa.
Zabij mnie.
To nie było jej powołanie, zabijać. To nie była jej droga, jednak...
Genoziarno. Wydobądź.
Aleena nawet nie zauważyła, że przez dłuższą chwilę wpatrywała się niewidzącymi oczami w aparaturę medyczną. Bardzo rzadko zdarzało się, aby coś ją tak rozproszyło. Zburzyło koncentrację. Otrząsnęła się z tego stanu, powracając do przerwanych oględzin.
Musiała ocenić szanse. Nie mogła działać pochopnie. Postara się pomóc, jeżeli szanse na przeżycie, przebiją możliwość zgonu, jednak jeśli będzie odwrotnie...
Spełni prośbę. Tak, jak chciał Astartes. Ukoi jego fizyczne i duchowe cierpienia w bezbolesny, szybki sposób. Wydobędzie genoziarno, tak ważne dla jego Zakonu, cząstkę samego Imperatora.
Nie pozwoli jej splugawić.

Caine 20-10-2011 17:04

- Jeżeli czegokolwiek potrzebujecie... Narkotyków. Kobiet.
Mężczyzn. Totemicznych fetyszy waszych bogów do wzniesienia niewielkiego
ołtarza. Informacji strategicznych. Upokorzenia podczas rywalizacji
intelektualnej. Dajcie mi znać. Jestem Aslyth i zdołam zdobyć cokolwiek
włada waszym życiem... Chciałbym Was lepiej poznać. Tak jak każdego
pasażera...


Legionista uśmiechnął się na ostatnie słowa czarnoksiężnika. Szczerze wątpił żeby podwładny Sietche’a zdołał mu dać to czego w tej chwili najbardziej pragnął. Spojrzał za odchodzącą w stronę swojej sekcji Miriael i podjął decyzję. Nikt tego nie zrobi za niego.

- Potrzebuję informacji. Każ przynieść wszystkie dane o systemie do komnat Lady Sabathiel.

Ruszył za kobietą. Widział która śluza zamknęła się za nią. Nie było potrzeby pukać. Wszedł do środka w odpowiednim momencie. Miriael właśnie pozbywała się pancerza. Posłała mu wesołe spojrzenie. Wyraźnie czekała na odwiedziny...
- Pomożesz mi?


Dostarczone przez Władców pliki sprawdzili wspólnie, wylegując się w łożu. Ona czytała na głos leżąc na brzuchu a on masował jej plecy, ramiona i pośladki. Co jakiś czas kobieta mruczała zadowolona. Alpharius zdawał sobie sprawę z tego, że już wpadł w jej sidła. I tylko to pozwalało mu nie stracić do końca głowy dla Wybranki Slaanesha. Słyszał wystarczająco dużo o jej umiejętnościach. Część z nich sprawdził. Jeśli reszta była na podobnym poziomie to wcale nie dziwił się Czarnym Templariuszom, którzy zdecydowali się służyć Miriael.
Musiał jej pokazać, że zabawa się jeszcze nie skończyła. Gdy tylko skończyła czytać, podniósł się z łoża i sięgnął po spodnie. Odwróciła gwałtownie głowę, syknęła niczym niezadowolona kotka.
- Tak szybko? - Zmrużyła nieznacznie oczy. Zignorowanie pytania było jedynym co mu pozostało.
- Postaram dowiedzieć się co planuje reszta. Nie ufam ani Strategowi ani Nurglicie. Nie mówiąc już o tym brutalu... Czy o Tobie, piękna. -
Dodał po chwili z rozbawieniem. Zareagowała tak jak się spodziewał. Uśmiechnęła się szeroko acz niewinnie. Przeklęte usta, przeklęty uśmiech, przeklęta chęć zostania.
- No dobrze. Ale jak wrócisz zajmiesz się drugą połową, prawda?
Alpharius wychodząc przeklinał kobietę dalej i myślał o tym co będą
robić przez najbliższe dni. Na pewno nie będzie nudno.

Kiedy Aslyth odwiedził ich po raz ostatni o dziwo nie zastał Alphariusa i
Miriael w jednoznacznej pozycji, ułożonej gdzieś nieopodal łoża.
Czekali na niego w pełnym rynsztunku.

- Kapitan jest gotów, przeszedł do rzeczywistości i chce Was widzieć.


Miriael patrzyła z zaciekawieniem na twarz Sietche'a. Nie sprawiała wrażenia usatysfakcjonowanej ale każdy musiał wiedzieć, że widok
sprawiał jej niemałą przyjemność. Alpharius natomiast w ogóle nie
kierował swych oczu w stronę kapitana jakby nie chciał by Nihl dziwnie się poczuł. Ze spokojem wysłuchali o przejęciu imperialnego statku. W ogóle
wydawało się, że niewiele jest ich w stanie poruszyć. Nawet nieco szalony pomysł Febrisa. Nietrudno było się domyśleć, że podczas ostatnich dni pomiędzy Legionistą a Syreną nawiązała się nić porozumienia. Na pewno głębsza niż to co mogłoby łączyć przypadkowych kochanków. Czyżby postanowili zawiązać sojusz?

- Zabierzemy się z wesołkiem. - stwierdziła krótko Sabathiel wskazując
kciukiem na oddalającego się Febrisa. Alpharius potwierdził decyzję skinięciem głowy.

-2- 20-10-2011 22:55

Puszczałem na polowania moje jastrzębie, nosiłem szaty z jedwabiu i nie tolerowałem niczyich obelg.

Quaere
Czarny Okręt, Osnowa, okolice systemu Albitern



Aleena Medalae

- Moje ciało jest darem Imperatora... - szeptał Astartes, niesłuchany przez nikogo poza nią, a inne odgłosy zdawały się cichnąć. - Moim wkładem jest jedynie duch, który je napędza... jak Wszechsjasz maszynę... Nie wolno mi dłużej moim wkładem degenerować Jego nasienia...

Siostrze wydawało się, że Rycerz bardziej się spowiada, niż bełkocze konając. Nie wyglądał też na bardzo cierpiącego. Leżąc, oczy skierował w dół, na nią, gdy dokonywała odczytów cogitatora diagnostycznego, analizując wyniki w myślach.

Organizm przeszedł na działanie drugiego serca wobec poważnego uszkodzenia domyślnego organu, najpewniej zatoru przez skrzep powstały przypadkowo przez drobinki kości, które przedostały się do układu krwionośnego...
Komórki Larramana zatamowały najgroźniejsze krwotoki zewnętrzne oraz wewnętrzne - wylew w okolicach wątroby, wewnątrzczaszkowy oraz płucny, lewe płuco niesprawne, prawe i trzecie w normie...
Organizm reagujący ograniczony przez Węzeł Katalepsyński szok pourazowy, zgrubienie wielu tętnic, konieczny rozkurcz gdyż obecnie tylko siła serca toruje drogę przepływowi krwi...
Frakcja kości kończyn przy dłoniach i stopach, torebki stawowe rozerwane przy brakujących palcach...
Najpewniej porażenie nerwowe...


Choć ciężko było ocenić stan, jeżeli udzielić odpowiedniej pomocy, niemal na pewno żołnierz Piechoty Kosmicznej przeżyje. Ciężko było jednak wyobrazić sobie możliwość przywrócenia go do stanu przydatności dla jego zakonu czy inkwizycji...

Trzeba było zacząć od operowania serca, decyzja odnośnie kolejnych kroków była... mniej oczywista.

Wtem udrczony anioł Imperatora się uśmiechnął.

- Musisz się pośpieszyć, siostro... los jest okrutny wobec medyków. Dzisiejszej doby może nie przeżyć ani jeden z dwójki twych pacjentów... - wyszeptał.

Siostra chciała nawet się mimowolnie odwrócić. Zanim to zrobiła, w pomieszczeniu rozległ się chóralny jęk pacjentów, bez widocznej przyczyny. Siostra poczuła dziwne doznanie, znajome jej może wyłącznie z wczesnego dzieciństwa - infantylną niechęć do odwrócenia się w obawie przed ujrzeniem czegoś zbyt strasznego. Jednak w obecności tylu osób nie bała się aż tak bardzo.

Pojedyncza sylwetka, wysoka może na metr dziewięćdziesiąt - muskularny mężczyzna - przechadzał się, bardzo powoli między łóżkami. Czarny woal zakrywał mu twarz. Zdawał się lustrować wzrokiem po kolei każdego z niechętnych pacjentów, czasem wyciągając do nieszczęśnika rękę, co zawsze spotykało się z niewytłumaczalnym przerażeniem. Powoli zbliżał się do miejsca spoczynku jeszcze nie wyniesionej, ustabilizowanej pacjentki siostry.

- Szuka psioników. Zabija ich. Proszę... pomóż jej. - dobył z siebie słabym głosem rozmówca Aleeny, opuszczając głowę w zmęczeniu i koncentrując wzrok na lampie na suficie... na świetle.

Sihas Blint

Początkowo nie było rezultatu. Ciężko było komuś zupełnie oderwanemu od rzeczywistości odróżnić ułudę od... od...
Od czego? Czy to co widział można było nazwać rzeczywistością?

Skupił się na wyszukiwaniu drobnych paradoksów, które jego zmysły wychwytywały. Stukał pistoletem o metaliczną ścianę słysząc nieco zbyt pusty dźwięk, nie wyczuwał zapachu towarzyszącego rzezi, jaka miała miejsce w korytarzu. Cały czas mrugał oczyma, w zasadzie nie mając pojęcia, jak dojść do wyzwolenia własnych zmysłów spod wpływu nie wiadomo czego.

Poczuł silny ból w skroniach i ćmienie w oczach, szum wygłuszał wiele jego dźwięków, jak też odległy, cichy i wysoki pisk, który czasem towarzyszy ludziom w dziwnych sytuacjach, ostatecznie znikając zapomniany. Na jego własnych oczach obraz dwoił się jakby on sam był pijany albo był bardzo zmęczony.
Z tym, że nie był zmęczony. Widział przebijającą się przez korytarz ciemność, słyszał echo strzałów i wołań, wygłuszone przez metaliczną ścianę. Rzeczywistość była tuż poza zasięgiem jego wzroku i skupił si najmocniej jak mógł...

Wtedy wrażenie niesamowitości i wyobcowania zniknęło, a on zanurzył się w zupełnej ciemności. Przez chwilę myślał, że stracił wzrok, ale wtedy opierając się na ścianie wyczuł palcem wgłębienie zostawione po wystrzelonym przez Liera pocisku, a do jego nozdrzy doszła ciężka woń dymu z palonego niedawno przez inkwizycyjnego strzelca skrętu.
Słyszał też walkę, przed sobą. Musiała być przed nim jakaś metaliczna powierzchnia.
Sięgnął ręką i jej dotknął... Był to właz do tunelu bezpieczeństwa. Takie tunele dochodziły do kluczowych przedziałów statku. Sam musiał z Lierem wejść do takiego wychodząc z korytarza. A może Lier też był iluzją? Sihas nie był w stanie stwierdzić, co się naprawdę wydarzyło i kiedy przestało.

Przypomniał sobie o latarce Liera, ale padając na ziemię i na czworaka przeszukując posadzkę nie natrafił na ślad ciała. Jednak wyraźnie czuł dym i ślad po pocisku, oraz pistolet we własnej dłoni.

Z jednej strony ciemność i nieznane tereny na uwięzionym w Osnowie Czarnym Okręcie, gdzie być może każdy był jego wrogiem i który luzem przemierzały demony, z drugiej walka w jakimś kluczowym punkcie statku...

W dłoni tylko pistolet z jednym nabojem...

Seraph Ehelion, Ardor Domitianus, Orientis

Gdy przechwytywacz odrzucił swoją broń, zyskał wreszcie możliwość walki. Leżąc na plecach, okładany przez obłąkanych popleczników demona, z wszystkimi jego zmysłami atakowanymi przez samą obcesową procesję i rytuał, który miał tu miejsce znowu walczył.
Potężne kopnięcie posłało klęczącego nad nim, pozbawionego pancerza szturmowca dobre sześć metrów w tył. Szarpnął ręką wyrywając ją z unieruchamiających objęć ludzkiej masy, dosięgając głowicy miecza. Czuł setki razów na całym ciele. Pojedynczy cios dla żołnierza Piechoty Kosmicznej był niczym ukłucie komara, wobec ich ograniczającego ból systemu nerwowego, wzmocnionych kości i grubej skóry, jednak on był obiektem aktywnego linczu i odczuwał bolesne razy na każdym ciele, każdy coraz bardziej docierający do jego receptorów zmysłowych jako mocniejsze uderzenie.
Zdołał się oswobodzić i wyrwać, pomagając sobie serią pchnięć, albowiem ranienie ich nie przynosiło zbyt dobrych rezultatów. Znalazłszy okazję wybił się kikutem by powstać, ciągnąc do góry trzy uczepione jego sylwetki najbardziej oszalałych oponentów, wgryzających mu się w mięśnie. Targnął całym korpusem robiąc piruet w miejscu i strącając ich na ziemię, po czym wykorzystał okazję by ich dobić - dwoje sztychem, jedno nadepnięciem na czaszkę.
Odgłos pęknięcia był tutaj inny niż zazwyczaj.
Niewyraźne kontury nieoświetlonego pomieszczenia były widoczne dzięki jego doskonalszym oczom. Ostatni zdolni do walki oponenci, ósemka otaczających go najsilniejszych i mających najwięcej szczęścia czekała na okazję, jakby nabrali niechętnego respektu dla Rycerza, mimo własnego szaleństwa.
Żagiew była poza tworzonym przez nich okręgiem. Oni zaś, zdawałoby się, jedynie oczekiwali...

Widział to również Orientis, który nagle poczuł wycofanie się demona. Pobudzony, z ulgą wystrzelał resztkę amunicji z boltera ciągłą serią w nosiciela, do którego zmierzał już Ardor, zataczając się i idąc wytrwale do swojego celu. Również otworzył ogień.

Seria pocisków zatopiła się w ciele, przenikając je na wylot, eksplodując lub przeorywając. Obrzydliwe drobinki i krew zdawały się dematerializować sekundę po oddzieleniu od ciała. Po prostu wyparowywały.

Na samym obiekcie ostrzału nie zdawało się to robić wrażenia. Psionicy z kolei stękneli gdy Piechurzy otworzyli ogień. Jeden padł na kolana. Inny wyrzucił przed siebie spazmatycznie rękę, po czym padł na ziemię wymiotując krwią i czymś jeszcze, by nagle znieruchomieć. Zginął.

Dla Astartes zrozumienie przyszło wraz z końcem amunicji.

Teraz Orientis poczuł beznadziejność tej walki. Z całą siłą psionicznej sugestii pozostałej - najsilniejszej czwórki. Oczy psioników zaczęły jarzyć się dostrzegalną poświatą, powietrze wokół nich zaś zdawały się drżeć niczym nad rozgrzanym pustynnym piaskiem.
Był sam, we wrogim wszechświecie, gdzie wszyscy których znał zginęli, a Ci tutaj, nazywający siebie Astartes sojusznicy byli fanatykami uosabiającymi wszystko, czemu jego primarcha całe życie się sprzeciwiał.
Nie było merytokracji, jedynie zabobon. Nie było szacunku, jedynie boska cześć. Nie było wiedzy, jedynie ignorancja.
Zabiją go, gdy już przestanie być im przydatny. Nie było co się im dziwić. Był za to odpowiedzialny, teraz był już temu pewien.
Zawiedli na misji. Gdyby się powiodła, nie byłoby tego wszystkiego. To musiało być przez zakaz, zakaz który otrzymał jego Ojciec od Imperatora. Jego Ojciec nie mógł złamać zakazu, dlatego to wszystko się działo...

Zaraz, połowa primarchów... zdradziła?


ET IMPERATOR INVOCATO DIABOLUS DEAMONICA EXORCISM!
Te słowa trzymały go przy woli, przy poczytalności, przy woli!
ET IMPERATOR INVOCATO DIABOLUS DEAMONICA EXORCISM!
Im zawdzięczał honor, poczytalność! Zwycięstwo, jeżeli On pozwoli!
Krok... za krokiem... coraz bliżej... psionicy nie mieli znaczenia. Jego bracia nie mieli znaczenia. Polegli nie mieli znaczenia.
Osnowa nie miała znaczenia. Życie i śmierć nie miała znaczenia.
ET IMPERATOR INVOCATO DIABOLUS DEAMONICA EXORCISM!
Demon nie poruszał się od chwili, gdy kliknięcie spustu poinformowało go o końcu amunicji. Nie przestawał kurczowo ściskać spustu, jakby bał się, że puszczając go podda się i pozostałą mu determinację.
Gdy zerkał na uśmiechniętego, górującego nawet nad nim nosiciela o rzędzie rekinich kłów długich na dwa cale i przedłużonych szponach, które wyrwały zabezpieczone, grube na stopę adamantowe odrzwia do windy w pomieszczeniu mającym być punktem oporu przed desantem, jego zmysły nakazywały mu uciekać natychmiast. Inne racjonalne myśli mówiły, że i tak nie zdołałby mu uciec i miał tylko jedno wyjście.
Odrzucił wszystkie myśli.
ET IMPERATOR INVOCATO DIABOLUS DEAMONICA EXORCISM!
Panika go opuszczała, jego wiara zadziałała! Ruszał naprzód żwawiej, gotów stawić czoła wrogowi. Przypomniał sobie, ilu potężniejszych oponentów zgładził, dysponując jedynie mieczem.
Demon jedynie się uśmiechał. Ardor miał wrażenie, że jego skóra czerniała a oczy zanikały, pozostawiając bezbrzeżną pustkę, sięgającą dalej niż do innego świata, dalej niż do Osnowy. Nie, nie dalej, głębiej.
Oto wyzierają spowite mrokiem bezdenne głębiny twej duszy.
ET IMPERATOR INVOCATO DIABOLUS DEAMONICA EXORCISM!
Odepchnął ostatnie myśli. Gotów był do walki, może trzy metry od demona.
Istota nie uciekła. Jego umysł jestestwo doznało nagle bezpośredniego ataku. Wywołał go dźwięk, jaki dobył się z paszczy demona, gdy ten aż się wygiął dobywając z czeluści niegdyś ludzkiego ciała dźwięk.
To był ryk wojownika, charczenie umierającego, krzyk agonii a może ekstazy, obłąkańczy śmiech. Może coś jeszcze.
Ostatni z tych elementów przebijał się ponad pozostałe, definiując emocję przekazaną przez demona. Wtem Ardor usłyszał, tak uszami jak i duszą głos, który synestezyjnie wydawał mu się nie być niczym więcej jak przełożeniem na dźwięk obrazu bezdennych oczodołów czarnej kreatury - doznanie przeciążyło oba te zmysły, sprawiając, iż nie dostrzegał i nie słyszał nic poza awatarem ludzkiego zepsucia.
[center]NIE MOŻESZ MNIE WYGNAĆ Z OSNOWY, ŚMIERTELNIKU!
TWA KREW ZMARNOWANA, TWOJE CIAŁO NALEŻY DO MNIE!

I skoczył na paladyna jak przyczajony drapieżnik na nieuważną ofiarę, która zawędrowała zbyt blisko...


nieznana lokacja
gdzieś w systemie Albitern


Haajve Sorcane

Wynurzył się z otworu z prawdziwą ulgą.

Pierwszym spostrzeżeniem było, że sługusi Apostoła zwinęli manatki nie czekając nań. Nie było ich tutaj.
Kolejnym, co spostrzegł, było, iż znajdował się w pomieszczeniu składającym się wyłącznie z silosów i kładek pomiędzy nimi, ze stropem całkiem nisko. Koło każdego silosu znajdowała się konsoleta. Większość z silosów była pusta i od dawna nieużywana, wszystko zaś widział dzięki bladoniebieskim lampom rzucającym światło o niskim natężeniu. Naprawdę niskim - lepiej było widać je, niż cokolwiek dzięki nim. Przynajmniej nie sposób było wpaść do któregoś z silosów.

Omiótł wzrokiem pomieszczenie. Było ono ośmiokątne. W centrum znajdował się jakiegoś rodzaju rdzeń - i chyba winda. Każdy silos otoczony był niewysoką barierką. Gdyby podzielić ośmiokąt na osiem trójkątów, w każdym układ silosów przybierał ilościowo trójkąt równoboczny, były zaś równie oddalone od siebie. W każdym silosy były cztery, pozostawiając jedynie w najszerszym miejscu metrową kładkę między nimi.

Ściany zaopatrzone były w skafandry, spawarki, sprzęt do czyszczenia, konserwacji i naprawy silosów. Tylko do czego one służyły?

Wszelkie rozważania kruka zostały przerwane, gdy z centrum pomieszczenia dobiegło światło, słup okazał się być szybem otoczonym kratą zabezpieczającą przed spadnięciem i z dołu w górę przejechała powoli winda industrialna z tego samego materiału co zabezpieczenie, poruszała się cicho jak na taki sprzęt. Stało w niej czworo ludzi wyposażonych jedynie w niewielką iluminacyjną elektroświecę.

- Przyjąłem. - odparł na niesłyszany przez Haajve'a vox-komunik starszy mężczyzna o przyjemnym, acz nieco świszczącym głosie, zupełnie innym niż rozmówca Żelaznego Kruka. Mówił też bardzo cicho. Wkrótce jednak winda zniknęła w części szybu umieszczonej w suficie pomieszczenia.

Astartes ponownie został sam w ciszy.

-2- 22-10-2011 18:51

Furiacor
krążownik klasy Ubój, system Albitern, orbita wokół Loix

Posiedzenie taktyczne i analiza zebranych danych trwała dalej, podczas gdy Aslyth i Febris udali się przygotować przejście przez Osnowę. Podczas wymiany informacji na mostku - głównie przekazywaniu Strategowi informacji przez renegackiego techkapłana, kapitan milczał. Nie dało się określić, kogo uważnie obserwował, zdawał się jednak przede wszystkim mierzyć wzrokiem Axisgula, jakby oczekując jego słów i decyzji.
W tym czasie dwóch psioników, przygotowywało rytuał. Aslyth pozwolił Febrisowi prowadzić i pełnił jedynie funkcję pomocniczą w świecie rzeczywistym. W Osnowie jednak pełnił równie istotną funkcję. Przeistoczona w arenę platforma teleportacyjna miała obecnie odcięte zasilanie i pusta wyglądała jak pole antycznej bitwy. W obecnej chwili niemal nie było śladu walk i równie dobrze mogłaby służyć za amfiteatr i miejsce przemówień kapitana.
Nie śpieszyli się oprawiając siedem ofiar żywcem, konwersując przy tym dość swobodnie jak na swoją rangę, przynależność, miejsce i okoliczności.

-...gdyby gra polegała na kwestii zabicia konkretnej figury, choćby króla, całe założenia uległyby zmianie. Celem przestałoby być zwycięstwo strategiczne, wygrały zdolniejszy w zastawianiu śmiertelnej pułapki na wroga. Rzecz przypominałaby łamigłówkę do rozwiązania, zanim zrobi to oponent. Nie miałby szans, ale widzę, że nieprzypadkowo jest... Strategiem. Jakkolwiek wydaje się to być tylko człowiek, ale nie lekceważ go. - wyjaśniał Aslyth, w zamyśleniu kaligrafując wskazany przez sługę Nurgle'a wzór w piersi skrępowanej w klatce ofiary. Wędzidło zapewniło czarownikom swobodną konwersację, której mimochodem przysłuchiwały się trzy wychudłe sylwetki uczniów Aslytha - psioników zaprzedanych ideom Władców, walczących o hierarchię i przywileje w niezwykle ascetycznym trybie życia. Kiedyś byli niewolnikami, jakich pokłady Furiacora były pełne. Jakkolwiek ich sytuacja była nie do pozazdroszczenia, wielu byłoby skłonnych zaprzedać się ich oprawcom i służyć dobrowolnie byle choć odrobinę polepszyć swój los.
Nie wszyscy byli dostatecznie utalentowani.
- Gotowe. Resztę zostawiam tobie, muszę teraz poinstruować moich akolitów. - zwrócił się do Febrisa, podchodząc do klęczących ludzi. Podał jednemu nóż, który ten zaczął natychmiast oczyszczać rękawem szaty tak nerwowo, jakby obawiał się zostać zamieniony na miejsca z jedną z ofiar - Skowyt wezwie pozostałych pasażerów.

- Wasz transport czeka. - zaskrzeczał Drapieżca do Miriael i Alphariusa, przerywając mechanicznemu wokalizatorowi techkapłana, który z niezadowoleniem zwarł szczypce swoich mechanicznych ramion. Władca Nocy nakazał gestem podążać za sobą i ruszył do windy.
- Wysyłam z wami jeden z moich oddziałów. Później podziękujecie. - rzucił Nihl, gdy odchodzili.

Alpharius, Febris Abominatius, Miriael Sabathiel

Na arenie, poza siedmioma klatkami ułożonymi w gwiazdę, klęczącymi w postrzępionych, czarnych łachach wychudzonymi psionikami, Febrisem i Aslythem czekała też dziesiątka wcześniej widzianych ludzkich żołnierzy służących Władcom. Wszyscy mieli czarne kombinezony polowe bez rękawów, kamizelki kuloodporne, maski na całą twarz za wyłączeniem oczu (w większości artystycznie ozdobione wymyślnymi upiornymi obliczami) oraz nox-ocularris, noktowizory spoczywające u pasa. Broń mieli nietypową, w Imperium drogą - niemal na pewno skompletowaną na czarnych rynkach różnych planet Imperium, ale pasującą do doktryny Władców. Wyposażeni byli w karabiny szturmowe na pociski stałe, w przeciwieństwie do karabinów laserowych zawodne i nie posiadające łatwej do wymiany amunicji oraz mniej celne. Nadrabiały jednak wszystko to jednym dodatkiem: tłumikami.
Objuczeni głównie ciężkimi magazynkami z amunicją, ale też innym wysokiej klasy sprzętem nie wyglądali źle. Jednak wciąż był to oddział do działań cichych, a nie dziesięciu Astartes. Jasnym było, iż nie mogą podołać w otwartej walce. Mogli się jednak sprawdzić jako zwiad...
Klęknęli zgodnie wraz z wejściem dwójką Wybrańców, jak wcześniej uklękli na widok Febrisa. Wysunięty przed szereg był dowódca oddziału. Nie mówili nic, nie pytani.

Aslyth ukłonił się parze i na jej widok odebrał od Febrisa swój sztylet.
- Dokończyć muszę ja, skoro ty zamierzasz przejść przez Wyrwę. Poza tym twoja znajomość umysłów moich akolitów nie jest tak... dogłębna. - wyszeptał.

- Gdy zacznę, Dzieci Osnowy będą pochłaniać witalność naszych ofiar w zastraszającym tempie. Będziecie mieli może pół minuty na przejście. - ogłosił wszystkim.

Podszedł do jednej z klatek i koncentrując się, szepcząc inkantacje w jednym z języków Osnowy naciął splot słoneczny dygoczącego z bólu więźnia o przepasce uniemożliwiającej widzenie, co się dookoła dzieje. Wtem czarnoksiężnik pozbawioną wcześniej rękawicy dłonią, mieniącą się szkarłatem ułożył na szyi i powoli zaczął zagłębiać palec w ranie.
- Nie oddychasz powietrzem... - szepnął do wierzgającej konwulsyjnie ofiary - tylko Spacznią.

Wszyscy przygotowani do poświęcenia więźniowie poruszyli się i próbowali wrzeszczeć, a rany na ich ciele - przygotowane przez czarnoksiężników Chaosu blizny wskazujące dziękczynnie jakiemu bytowi poświęcona była dana dusza i opatrzone glifami chroniącymi przed innymi pasożytami Osnowy - rozjarzyły się. Wtem słychać było odgłos wydający się być czymś pomiędzy rozrywaniem metalu... a rozdzieraniem tkaniny.

Zniekształcony owal jarzący się feerią wszelkich wyobrażalnych i niewyobrażalnych barw pojawił się w centrum areny, choć przyrównanie kształtu Nieokreślonego do owalu mogłoby się zdawać zbytnim przybliżeniem.
Nim upłynęło kilka sekund, torturowana przez Aslytha osoba zamieniała się nieomal w pozbawiony życia wiór. Jego akolici krzyczeli z wysiłku, jaki poczyniły ich umysły wespół z Władcą Nocy i początkowo Febrisem, by utrzymać Wyrwę.

Żołnierze określani wcześniej przez kapitana Widmami bez słowa jeden po drugim ruszyli znikając w przejściu między materią. Po nich ruszyli Wybrańcy Abbadona...

Mulciberis Albitern
monastyr-forteca Adeptus Mechanicus, system Albitern, okolice równika Loix

...prosto w ogień zaporowy.
Alpharius nieomal przewrócił się na gładkich, metalicznych panelach mokrych od pływającej krwi. Skonsternowanie wywołane podróżą - tak nagłą w porównaniu ze zwykłą teleportacją, przypominającą raczej wpadnięcie do wody, albo jeszcze lepiej - wypadnięcie z wody - tymczasowo zagłuszyło słuch, przyćmiło wzrok i powodowało odczuwalną zmianę ciśnień, wilgotności powietrza i wielu innych czynników. Miriael wydawało się to nawet przyjemnie przypominające działanie pewnych uzależniających narkotyków.
Nadludzkie zmysły Astartes jednak skompensowały to w sekundę. Jednak słuch Alphariusa czy Febrisa natychmiast zagłuszony został jazgotem broni maszynowej. Ciężkiej broni maszynowej.

Znajdowali się w wieży Astropatów, wysokiej może na trzydzieści metrów. Raptem siedem kręgów-pięter wokół centralnego rdzenia zawierającego neurookablowanie znajdowało się tutaj - najniższe dziewięć metrów nad parterem, który zajmowali. Miejsce na pierwszy rzut oka było funkcjonalne - nawet wszystkie światła były zapalone.

Co do krwi będącej źródłem śliskości podłogi, brała się zapewne z faktu, iż otaczały ich ciała. Naprawdę wiele ciał.
Większość należały do Skitarii, sił zbrojnych podległych Mechanicus, ale znalazło by się też paru tech-adeptów i techkapłanów, oraz całkiem sporo serwitorów bojowych.

Co do serwitorów bojowych, w pomieszczeniu pozbawionym praktycznie rzecz biorąc osłon poza kilkunastoma kolumnami wspierającymi wyższy krąg otaczający rdzeń znaleźli się pod bezpośrednim ostrzałem z dwóch ciężkich bolterów. Przy podwójnych, zdobionych i zautomatyzowanych drzwiach, obok których cogitor służacy do ich obsługi oraz dostarczania podstawowych informacji o danej sekcji monastyru był odstrzelony, czekało dwóch serwitorów z ciężkimi bolterami.
Działali naprawdę szybko jak na zlobotomizowanych ludzi wyposażonych w cybernetyczne kończyny, sprzężonych z bronią i posiadających upośledzone silniki logiczne zamiast mózgów.
Widma rozbiegły się, kilku próbowało skryć się za kolumnami, niektórzy padli w miejscu w którym byli i otworzyło nieskuteczny ogień do dobrze opancerzonych cyborgów. Inni po prostu biegli na boki byle się usunąć z szerokiego pola ostrzału. Przynajmniej połowa już odniosła rany, i tak dobrze, że dopiero dwóch zginęło w te dwie-trzy sekundy.

W momencie wyjścia z portalu Wybrańców, ostrzał z niewielkiego dystansu dwudziestu metrów zintesyfikował się na ich niewielkiej, zbitej grupie...


Zbawienny
krążownik klasy Dyktator, przesmyk międzyplanetarny Sybil-Congruentior

Strateg Chaosu

Strateg został teleportowany z areny, z której na planetę przeniesiono jego towarzyszy raptem trzy godziny później. Użyto konwencjonalnych metod teleportacyjnych, aby przenieść go na pokład Zbawiennego. Krążownik ten brał jeszcze niedawno udział w kampanii zwalczania rebelii na Congruatiorze wspierając Mroczne Anioły i liczne zgrupowania Gwardii Imperialnej. Jest to statek blokady o najmniejszym stażu jako jednostka dezerterów.
Nihl wspomniał też, że wszystkie okręty blokady działały niezależnie, jako piraci lub zwykli zdrajcy a obecne działanie jest dla nich służbą mającą sprawdzić oddanie kapitanów i lojalność załóg wobec Niszczyciela. Niszczyciela, nie samego Władcy Nocy, dlatego też zalecił szczególną czujność. Utrzymanie blokady do czasu przybycia posiłków miało zagwarantować im miejsce w imponującej rozmiarami flocie Czarnego Legionu.

To było wszystko. Potem przyszedł czas na ponowną teleportację. Nihl nie zaoferował eskorty w postaci swoich braci, ani nikogo innego. Więcej tego dnia się już nie uśmiechnął.

***

Oczom Stratega ukazał się zadbany podest teleportacyjny służący do wysyłania w bój jednostek szturmowych na pokład wrogiego okrętu. Otaczające go pomieszczenie techniczne było znacznie mniejsze niż na Furiacor'rze i nie przypominało w niczym areny. Było zadbane, przy licznych stacjach monitorujących siedzieli łącznościowcy i inżynierzy wyszkoleni przez Mechanicus na potrzeby Marynarki Imperialnej. Po zakończeniu procesu teleportacji i zakończeniu minutowej procedury konwersji nadmiaru energii na możliwe do bezpiecznego wypromieniowania typy, wstali i odwrócili się, salutując.
Już wcześniej zrobił młodo wyglądający, jednooki kapitan o blond włosach, w nienagannym fraku pełniącym rolę munduru oficerskiego. Bardziej klasycznie dla marynarki był odziany pierwszy oficer, ogolony na łyso i o kamiennej twarzy.
- Oficer na pokładzie! - podniósł głos.

Imperialne orły nie zostały jeszcze usunięte, a wśród świeżo upieczonych zdrajców dało się wyczuć pewną nerwowość.

- Witam na "Zbawiennym", sir. Jestem kapitan Gerson Coldier...


Furiacor
krążownik klasy Ubój, system Albitern, orbita wokół Loix

Axisgul

- My dwaj musimy porozmawiać.

Głos rozległ się w jego własnych kwaterach. Dziwne. Wiedział doskonale, że Władcy potrafią być niezauważalni, gdy chcą. To jednak przypominało wkradnięcie się kota do jamy groxa. Bez sensu.

- Złożę ci propozycję, obopólnie opłacalną. Tylko raz. Muszę jednak wiedzieć, że mogę ci ufać... Muszę wiedzieć o tobie coś, czego nie wiedzą inni. Jak uważasz? - bardziej wyczuł, niż usłyszał okrążającego go za plecami Skowyt.

- Musisz jednak zdecydować szybko, albowiem kapitan najwyraźniej też ma dla ciebie sprawę... Biorąc zaś pod uwagę twoje przeszłe... swawole, źle byłoby go rozsierdzić... - wyharczał przyboczny Nihla.

Zell 23-10-2011 00:14

Kolejne komplikacje, tym razem nie mające natury medycznej zagroziły zdrowiu nie tylko dwójki pacjentów, przypisanych bezpośrednio do Aleeny, ale także wszystkim rannym, szukającym pomocy na oddziale medycznym. Siostra nie mogła pozwolić na rozwijanie się tej sytuacji, jako priorytet stawiając dobro pacjentów. Najbardziej martwił ją stan kobiety, na razie ustabilizowany, jednak mogący w jednej chwili zmienić się diametralnie, jeżeliby nie powstrzymała intruza przed dalszymi poszukiwaniami.
Nie wiedziała, czy ktokolwiek, chociażby medyk, który chwilowo tu zarządzał, miałby ochotę zainterweniować. Dla Aleeny jedno było ważne. Ona nie odpuści.

Zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę zbliżającego się mężczyzny, zbierając całą pewność siebie. Tego teraz zabraknąć jej nie mogło.
- Siostra Aleena Medalae. - przedstawiła się chłodno, kiedy znajdowała się już przed intruzem, jednocześnie zwracając jego uwagę na siebie - Chciałabym wiedzieć dlaczego niepokoi pan przebywających tu pacjentów. - mówiła spokojnie, bez cienia sympatii, czy wrogości.
Jej rozmówca prawą ręką poprawił czarny habit, czy szaty, które nosił. Przez chwilę lustrował siostrę spojrzeniem zza woalu. Tak jak ona wydawała się w pomieszczeniu medycznym umęczonym niesieniem pomocy aniołem, życiem, nadzieją dla zebranych, tak jej rozmówca wyglądał jak śmierć przechadzająca się między nowym nabytkiem. Po kilku sekundach przeciąganego przezeń milczenia zorientowała się, że sala zamarła i chyba każda para oczu była na nich skierowana - zwłaszcza na nią, po jej przemówieniu. Tylko medycy nie ustawali w próbach ratowania życia.
- Wyrazy szacunku, siostro... Aleeno Medalae. - głos był dosyć przyjemny i żywy, ale intonacja i sam egzotyczny sposób wypowiadania słów, przywołujący jej odległe wspomnienia z wczesnego dzieciństwa w Schola Progenium, zanim przydzielono ją do Zakonu Spokoju, odstręczał. - Poszukuję utalentowanych w Widzeniu. - odparł lakonicznie.
Aleena była świadoma utkwionych w niej spojrzeń, jednak nie przykładała do nich większej wagi. Miała swój cel- pozbyć się zagrożenia dla pacjentów, niezależnie od tego, jak przerażające się ono wydawało, jak silnie odbierało chęci do przebywania w jego obecności.
O rozmowie nie wspomniawszy.
- Ja za to dbam o pacjentów i na względzie mam ich stan. - odparła, patrząc uważnie na mężczyznę - Niestety, pańska obecność zdaje się wpływać nań negatywnie, więc wolałabym, aby kontynuował pan swoje poszukiwania w innym miejscu.
- Zapewniam, że to nie zajmie długo. Oczywiście, mogłaby siostra skrócić moją obecność tutaj wskazując takie jednostki. W przeciwnym razie proszę pozwolić mi na dokończenie poszukiwań. Inkwizytor Koln wszczęła Kod Czarny i nie został dotychczas odwołany.
- Nie długość pańskiego pobytu jest tutaj problemem, lecz sam pobyt. Większość naszych pacjentów jest w bardzo złym stanie, a wszelkie, dodatkowe niepokoje mogą przechylić szalę na korzyść śmierci, dlatego więc nie mogę się zgodzić na dalsze poszukiwania wśród pacjentów. - Aleena nie spuszczała wzroku z intruza, mówiąc wciąż spokojnie, dobitnie - Nie mogę w żaden sposób pomóc w tych poszukiwaniach. Proszę mi wybaczyć, ale ciągle nalegam, aby oddalił się pan, pozostawiając pacjentów w niezakłóconym niczym spokoju.
- Dużo słów, mało treści. - jej rozmówca przyjął pobłażliwy i ironiczny ton, jakby zamierzał dać dziecku nauczkę. Zarazem... nie przekazywał emocji. - Każdy psionik na pokładzie jest zagrożeniem, nie tylko dla pacjentów siostry, dla wszystkich na pokładzie. Jeżeli, Hospitaller Medalae, tego nie akceptujesz, musisz jakoś mnie przekonać bym odstąpił od moich obowiązków lub przełożył je w czasie. - z tymi słowy powoli ruszył, zamierzając wyminąć zakonnicę i przespacerować się koło kolejnych, niezbadanych pacjentów.
Aleena nie czuła się w żaden sposób skarcona. Dużo słów, ale treść była jasna. Odejdź.
Nie mogła teraz się poddać i patrzeć bezczynnie na krzywdę... i możliwą śmierć pacjentów. On musiał to wiedzieć. Czy potrafił odczuć pewną satysfakcję z położenia, w jakim się ona znajdowała?
Kiedy mężczyzna chciał ją wyminąć, ponownie zagrodziła mu drogę. Była zdeterminowana nie dopuścić do większej krzywdy pacjentów.
- Wolałabym omówić sytuację w innym miejscu, ze względu na dobro hospitalizowanych. - odezwała się do intruza. Odciągnąć go od rannych... - Możemy przejść gdzie indziej? - to powiedziawszy wskazała w stronę oddalonych pomieszczeń medycznych, nie mieszczących w sobie pacjentów, które służyły jedynie za miejsce wytchnienia dla personelu sekcji.
Przez chwilę ponownie skrzyżował przez welon spojrzenia z siostrą, jakby oczekując, aż po prostu ta ucieknie. Przez moment sama Aleena myślała, że to nastąpi. Poczuła zimny pot występujący jej na skórze. Jednak w końcu skinął głową, ruszając przodem w stronę wskazanej części przedziału medycznego.
Gdy mijał Astartesa, ujrzała, że Anioł śmierci mimo niewzruszonej pozbawionej skóry twarzy, wciskał kikuty dłoni w łóżko, jakby chciał zachować dystans od tego człowieka.

Aleena poczuła ulgę. Odciągnie go od pacjentów, a to liczyło się najbardziej. Mała, przerażona cząstka Siostry drżała na samą myśl, iż musi podążyć z intruzem i toczyć z nim rozmowę. Spojrzenie, które medyczka musiała wytrzymać było wystarczająco wielkim wyzwaniem, ale Aleena zdawała sobie sprawę, że nie ma innego wyjścia, jeżeli chce pomóc rannym.
Co powiedział Astartes? Los jest okrutny wobec medyków...
Aleena wprowadziła mężczyznę do wskazanych pomieszczeń, mając pustkę w głowie. Nie mogła grać na zwłokę. Odwlekałoby to tylko nieuniknione, a wręcz mogłoby się przyczynić do przyśpieszenia działań intruza...
- Czy na statku nie ma innych miejsc, w których mogłoby się czaić poszukiwane przez pana zagrożenie? - zapytała wprost, kiedy oboje się zatrzymali - To miejsce jest nadzieją dla rannych i otuchą dla umierających. Tym winno pozostać.
- Oczywiście, że są. Tym jednak zajmują się szturmowcy. Moją kompetencją jest znaleźć psioników tam, gdzie ukrywają się żerując na rannych i umierających, czyli pośród nich. Tylko ja mogę ich zidentyfikować. - stwierdził grobowym głosem.
- Jednocześnie te poszukiwania mogą sprowadzić śmierć na niewinnych, osłabionych walką, obrażeniami, jak i samymi trudami kuracji. Zakładam, że zdaje sobie pan z tego sprawę. - uparcie patrzyła na mężczyznę, chociaż wciąż czuła lodowaty pot, jaki wywołało jego spojrzenie - Aktualna sytuacja jest szczególnie ciężka, jak można zauważyć gołym okiem. Dajmy się jej najpierw ustabilizować.
- Będę brutalnie szczery, siostro. Ich los mnie nie obchodzi tak długo, jak długo choćby jeden psionik stwarza zagrożenie dla całego statku, a więc i wsparcia misji, jaką wszczęła reszta ugrupowania floty. Zbyt wielu może zginąć przez dyskomfort zbyt niewielu. Do tego czasu zawieszam moje współczucie.
Siostra zastanawiała się, czy on w ogóle posiada jakąkolwiek umiejętność empatii.
- Potrzebujemy tylko trochę czasu, aby ustabilizować stan rannych na tyle, żeby pańskie poszukiwania nie wyrządziły im nieodwracalnej krzywdy. O to proszę.
- Ile czasu? - odparł po chwili namysłu.
Aleena szybko zaczęła kalkulować w myślach, oceniając nie tylko stan dwójki swych pacjentów, ale także wszystkich, znajdujących się w sekcji szpitalnej, o których była w stanie cokolwiek mniemać, chociaż wszelkie informacje o nich pochodziły głównie z zarejestrowanych wzrokiem obrazów.
- Doba. - odparła w końcu - W ciągu doby ich stan albo się unormuje dostatecznie... albo nie będzie dłużej brany pod uwagę.
- Nie do zrobienia. - pokręcił głową - W ciągu doby od dawna wszyscy będziemy bezpieczni... albo postradamy dusze, pozwoliwszy pomniejszym słabościom wziąć górę nad rozsądkiem.
- Ile w takim razie jest mi pan w stanie użyczyć czasu, abym miała chociaż cień szansy spełnić swoją powinność? Ile godzin?
- Boisz się mnie? - zapytał - Ile czasu jesteś w stanie spędzić w moim towarzystwie? Ile godzin?
Aleenę zadziwiło pierwsze, zadane pytanie, ale kolejne wyjaśniły jego sens. Poczuła jak w nerwach załomotało jej serce, a zimno ogarnęło kręgosłup.
Imperator... Domine...
- Tak. - odparła, z całych sił utrzymując wciąż kontakt wzrokowy z rozmówcą - Ale jestem w stanie spędzić w twoim towarzystwie tyle czasu, ile będzie potrzeba, aby inni mogli go otrzymać. - naprawdę starała się mówić spokojnie, chociaż nie wiedziała, jak jej się to udaje. W tym momencie istniała dla niej determinacja, oraz strach, tłumiony poczuciem obowiązku.
Na moment zamilkł, obserwując reakcję siostry.
- Cóż, przynajmniej jesteś szczera. Większość zarzeka, że nie boją się niczego, jak to słudzy Imperatora. Rzecz w tym, że jeżeli statek utknie w Osnowie raz na zawsze, czeka nas wszystkich o wiele więcej, niż godziny, w towarzystwie o wiele straszniejszych bytów, niż ja. Nie będą się siliły aby nas uśmiercić, mając nad nami absolutną władzę. Są miejsca w galaktyce, gdzie światło Imperatora nie dociera. - wyjaśnił obojętnie, jakby nieświadomy wcześniejszej interpretacji jego słów, jakiej dokonała siostra.
- To nie odczuwanie strachu jest ważne, ale sposób, w jaki sobie każdy z nim próbuje radzić. - odparła, po czym zaproponowała ponownie - Dziesięć godzin.
- Niech będzie. Poczekam tutaj...
- Dziękuję. Wrócę więc teraz do pacjentów i wraz z resztą personelu pomogę na tyle, na ile będę w stanie.

Aleena nie wybiegła z pomieszczenia. Nie zaczęła drżeć po wyjściu, czy zachowywać się nerwowo. Szła miarowym krokiem, wydając się opanowana jak zwykle. Odrzuciła wszelkie niepotrzebne myśli koncentrując się tylko na jednym.
Mieli dziesięć godzin.
Powiadomiła o tym limicie zarządzającego medyka, sugerując jak najszybsze przywrócenie pacjentów do stanu, w którym mogliby sprostać temu, co miało ich czekać.
Sama zaczęła bez wytchnienia pomagać ustabilizować rannych, obliczając w myślach szanse każdego z nich, obmyślając najlepsze środki zaradcze. Jednocześnie oczekiwała na przebudzenie swojej pacjentki, mając zamiar ją wybudzić, jeżeli sama zbyt długo nie wyrwie się ze snu. Obserwowała także Astartesa, któremu nie mogła w tym momencie ani pomóc operacją serca, ani nie mogła przygotować się do usunięcia z niego Genoziarna.
Praca ponownie całkowicie ją pochłonęła.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:44.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172