Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-12-2012, 09:55   #1
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
"Crimson Sky" faktycznie był purpurowy, chociaż nie tylko. Cała faeria podobnych barw wspomagana była także przez neony i światła, o tej porze nie migające na całe szczęście. Muzyczny miks był połączeniem chińskiej muzyki ludowej i nowoczesnej elektroniki, podany w łagodnej formie, cicho na tyle, by nie przeszkadzać rozmawiać, głośno wystarczająco, aby przy stoliku obok nie było słychać szczegółów. Nic szczególnego, nie było to ani "Safe Haven" ani nawet "Pink Gloom". Zwykła, może troszeczkę lepsza jak na Bronx, restauracja i pub w jednym. Jack przyjechała szybko, znów korzystając z taksówki i robiąc tylko jeden przystanek. Przy losowym bankomacie na Bronxie ryzykując jednak wypłacenie odrobiny gotówki. Co ma być to będzie, a bez kasy daleko nie zajedzie. Nie dużo wzięła ot, tak by nie warto jej było za to łba
rozwalać. Chociaż kwota warta zabicia człowieka też była dosyć płynna w dzisiejszym świecie.

Nim przekroczyła próg rozdzwonił się holefon.
- Hola Jack - sądząc po tonie latynosce dopisywał humor. - Wujek mówił, że nic ci nie jest, si?
- Czy wujek nie mógł zorganizować nam spotkania zamiast ciągnąć mnie na Bronx? -
skrzywienie w głosie Jack bylo niemal namacalne - Ano nic mi nie jest. Powiedzmy.
- Spokojnie. Pod jego dachem przynajmniej nic nam nie grozi -
zapewniła latynoska. - Posłuchaj... Roy chciałby z tobą pogadać. Upewnić się, że jesteś w dobrej condicion.
- Roy? -
lekarka aż cała zesztywniała - Skąd ty do chole... a nie ważne daj mi go.
- Jasne. Mogłabyś... no wiesz, przekonać go, że nie jestem jakimś nasłanym na ich anarchistyczny klub płatnym mordercą? Roy jest...
- ton miała dość frywolny i Jack była pewna, że Felipa się uśmiecha, niewątpliwie do jej brata. - delikatnym paranoikiem.
- Daj mi go. -
ton głosu Evans brzmiał dosyć zimno. Pierdolony Remo.

Felipa podała mężczyźnie swoje holo. Roy miał głos spokojny i opanowany, ale i ciekawski.
- Siema Jack. Ta tutaj, niejaka Felipa, mówi, że robicie czy tam robiłyście razem i jest godna zaufania na tyle, by mnie nie wydać i nie odstrzelić. Poza tym, mówiła, że miałaś jakieś problemy. Nic ci nie jest?
- Musimy się spotkać i pogadać. Sami. Felipa jest... Nie powinna cię odstrzelić, ale jej nie ufaj. Widziałam jak ta dziewczyna kłamie. I błagam, nie myśl fiutem. Gdzie jesteście?
- Tam gdzie jesteśmy. Spotkamy się, żaden problem, ale przecież nie będziemy o tym gadać teraz, nie?
Ton głosu Roya zmienił się, brzmiał teraz na bardziej kalukujący.
- Jeśli jest tak jak mówisz, to będziemy musieli znów zniknąć, wiesz o tym? Ona za dużo wie.

Zdawał sobie sprawę, że Felipa to słyszy, ale uśmiechnął się do niej. W końcu latynoska i tak wiedziała, że wie o nich za dużo.
- Ano wiem, ale wpierw musimy się spotkać. Gdzie?
- Dam ci potem znać. Zapamiętam numer i podeślę na twój.

Jack ciężko westchnęła.
- Powiedz teraz, łatwiej mi będzie ustalić dzień.
Roy pokręcił głową, ale widziała to tylko Felipa.
- Tam gdzie poprzednio, gdy już się spotkamy, to pójdziemy gdzieś indziej. Jutro czy chcesz już dziś?
- Dziś możemy. O 15?

- Jest już piętnasta, siostrzyczko. O dwudziestej najwcześniej. Musimy jeszcze załatwić kilka spraw, które związane są z brakami w zaufaniu.
- Dobra, ale bądź ostrożny. I uważaj na nią, mówię poważnie.A najlepiej daj mi ją jeszcze do telefonu.
- Jasne.

Roy oddał holofon Felipie.
- Po chuj wam mój brat?
- Jack, włos mu z głowy nie spadnie. Remo chce z nim pogadać. A ja wiszę poważną przysługę Remo.
- Ja nic nie wiszę Remo. Za to lubię swoją rodzinę i nie lubię jak jest wciągana w pojebane sprawy. W ogóle gdzie jesteś? Wolałabym się spotkać z tobą niż wujkiem.
- Bądź grzeczna dla wujka. I... -
jej ton przeszedł w iście kocie mruczenie. - Fajny ten twój brat.
- Argh... Podaj mi swój numer z zastrzeżonego dzwonisz. Jakby co.

Felipa przedyktowała numer i przerwała połączenie.

Lekarka weszła do klubu krzywiąc się na ferię barw i obrzydliwą muzykę. Tego jej jeszcze było trzeba, do poprawy nastroju: hell yeah! Byle szybciej załatwić to co ma do załatwienia. Evans zaczęła się rozglądać za jakimś samotnym mężczyzną mogącym być “wujkiem”. Nie wiedzieć czemu
cholernie jej się kojarzyło to hasło z alfonsem.
Niewielu było ludzi o tej porze, wszyscy za to byli azjatami, murzynami lub mieszankami, Evans była pierwszą białą, która przekroczyła ten próg być może od jakiegoś dłuższego nawet czasu. Zanim dojrzała owego “wujka”, dostrzegła dwóch facetów w garniakach, którzy musieli być ochroną i przypatrywali się jej bardzo uważnie. A chwilę potem, przy jednym z bocznych stolików, zauważyła nie tylko niskiego, pomarszczonego już, wyraźnie wiekowego azjatę. Być może przesunęłaby wzrokiem dalej, w poszukiwaniu owego alfonsa, ale obok tego człowieka siedziała Ann.
No, to było ciekawe. Azjata mógł uchodzić za wujka Ann, tylko pod kątem rasowym, bo wychuchana pani saper raczej nie powinna mieć takich konotacji. Zresztą, kto ich tam wie, grunt, że się ktoś odnalazł. Bez wahania Jack ruszyła do stolika.

Stary mężczyzna lekko skinął ku niej głową i wskazał jej wolne miejsce naprzeciwko siebie.
Usiadła z ulgą, której starała się nie okazać.
- Jak raz się straci kontakt ciężko na was trafić - pokręciła głową. Zdanie było skierowane zdecydowanie w stronę Ann.
Dziewczyna skinęła głową patrząc na Jack bez słowa.
Jak zwykle niesamowicie rozmowna. Evans podarowała sobie jednak westchnięcie.
- Nie znalazłam go. Nikogo już tam nie było. Kręcenie się po Nowym Jorku bez celu nie ma sensu, więc nie pozostaje mi nic innego chwilowo niż czekać. A co tam nowego u nas?
Ann popatrzyła na siedzącego obok niej starego chińczyka wyraźnie z wielką uwagą.

Wujek Li ponownie pyknął z fajki, jego przenikliwe spojrzenie powoli i niespiesznie przesunęło się na Jack, bez słowa chyba ganiąc ją za zachowanie. A może było to coś innego.
- Jak na dotarcie tylko w pewne miejsce, późno zaczęłaś szukać znajomych. I w ciekawy sposób.
Mówił powoli, spokojnie. Głos miał już drżący, ale była to prawie na pewno wina jego wieku.
- Szukałam jak mogłam - odpowiedziała krótko azjacie. Nie miała w planach go obrażać czy coś, ale nie zamierzała też się zwierzać obcemu facetowi, który bez dwóch zdań siedział w podejrzanych interesach. Popatrzyła znów na Ann, ciekawa czy ktoś odciął jej język - No? Możemy pogadać w drodze po moje rzeczy jak chcesz. Potrzebuje zmienić ciuchy.
- Ktoś ci je dostarczy w miejsce, które wyznaczysz.

- Słucham? - brwi Jack podjechały do góry - Że niby jak? Wypieprzacie mnie z roboty?
- Na razie nie zajmujemy się sprawą Newt, a w kolejnym zadaniu dla C-T nie uczestniczysz. -
Powiedziała spokojnie panna Ferrick.
- Kto tak powiedział? Niech zgadnę Dirkauer? No tak zapomniałam się zgłosić osobiście. Ale Felipa miała negocjować w imieniu nas wszystkich, więc oczywiste, że moją zgodę macie.Jakbyś mogła przypomnieć mi telefon to zaraz wyjaśnię tą sprawę. Ja niestety wszystkie numery straciłam korzystając z twojej rady.
Ann podyktowała jej numer z pamięci nie patrząc nawet na holofon.

Stary mężczyzna chrząknął znacząco.
- Nie spotkaliśmy się tu, aby dzwonić i ustalać coś z pewnymi panami z płonącego wieżowca.
Pyknął jeszcze kilka razy, ciężko było stwierdzić o czym myślał.
- Obie panie pracujecie z moją siostrzenicą. A mnie już męczą pytania, które o nią zahaczają, pociągając za sobą pewne konsekwencje.
- W takim razie bardzo mi przykro, ale chyba powinien pan się rozmówić z siostrzenicą. Ja ze swej strony mogę obiecać, że już nie będę męczyć. To teraz Ann może ja zadzwonię do Dirkuara, a potem dokończymy swoją rozmowę gdzie indziej? W celu zapewnienia spokoju szanownemu panu?
- Możesz rozmawiać - Ann wzruszyła ramionami. - Ja się nigdzie nie wybieram.
Li pstryknął palcami. Jeden z ludzi pod ścianą pojawił się natychmiast, wysłuchując szeptu tamtego. Skinął głową i ruszył, by przekazać polecenie dalej.
- Obawiam się, że nie mogę na to pozwolić, panno Jack. Porozmawia pani w oddaleniu od tego miejsca. A co do Felipy, miałem nadzieję, że dołączy do nas od razu, bez spóźnienia. Ciężko jednak o punktualność u dzisiejszej młodzieży.
- No to mamy problem - lekarka posłusznie schowała holofon, przedtem jednak zapisując numer Alana - Ja nie mogę zadzwonić, ty nie chcesz opuścić tego miejsca. Rozmawiałam z Felipą przed wejściem, nie wydawało się by tu zmierzała. Nie wiem ile przyjdzie nam na nią poczekać.
- Zamów coś sobie - odparła Ann - Polecam zieloną herbatkę. Naprawdę świetna.
- I będziemy czekać? Niech i tak będzie.

Azjata uśmiechnął się delikatnie i krótko, obserwując kobiety spod zmrużonych powiek.
- Siostrzenica obiecała mi, że zaraz tu będzie. Wierzę jej słowom.

Felipa pojawiła się po kilkunastu minutach. Do klubu weszła z tą swobodą jaką się ma u siebie w domu. Przysiadła się do stolika poprawiając przeciwsłoneczne okulary, które w słabo
oświetlonym pomieszczeniu wydawały się nie na miejscu.
- Miło cię widzieć wujku - skinęła mu głową po czym przeniosła wzrok na dziewczyny. Ann...Jack.
- Hello - Evans ucieszyła się na widok latynoski. Dobra była popaprana i najwidoczniej miała ochotę przelecieć jej brata, ale przynajmniej można było z nią pogadać. Nie zachowywała się jakby ktoś permanentnie wsadził jej kij w dupsko - Wiesz, że Ann wypieprza mnie z roboty?
Li skinął głową na powitanie, ale chwilowo nic nie mówił, nie wyglądał nawet na takiego, co słucha dokładnie.
Ann też bez słowa popatrzyła na Felipę.
- Nikt cię nie wypieprza z roboty. Co się działo nad ranem?
- Problemy osobiste -
Jack skrzywiła się wyraźnie nie chcąc rozwijać tematu w obcym miejscu, zresztą Felipa powinna dostać szczegółową relację od Ann - Zgubiłam faceta i nie odnalazłam mimo kilku godzin szukania. Po drodze zniszczył mi się holofon i odcięłam się od świata. Stąd
moje poszukiwania, które zahaczyły o twojego wujka.

Felipa miała za duże doświadczenie z ciśnięciu kitu żeby jednego nie wywęszyć. Skinęła jednak głową.
- Pogadamy o tym później.
Przeniosła wzrok na starego Chińczyka.
- Porozmawiamy... na osobności?
Uśmiechnął się do niej. Potem skinął głową obu pozostałym dziewczynom, dłużej zatrzymując spojrzenie na Ann. Uniósł ramię, wyraźnie czekając na pomoc Felipy.
Ann uniosła się:
- To my powinnyśmy na chwilę się oddalić. - Powiedziała z szacunkiem, a potem popatrzyła znacząco na Jack.
- Możemy - Jack podniosła się dość leniwie - Chociaż mam wrażenie, że jeszcze nie dawno nigdzie się nie wybierałaś i to jeszcze w moim towarzystwie. Cóż za postęp.
- Skończyła mi się herbata.
- Panna Ferrick uśmiechnęła się i ruszyła w kierunku baru.

***

- Idziemy.
- Gdzie chcesz iść? -
Spytała Ann - Uważasz, że wszystko jest ok? - Popatrzyła na Felipę.
- Z Jack? - przeniosła wzrok na blondynkę. - Pogadamy ale w między czasie, si? Na razie skontaktujemy się z Remo, posłuchamy czego dowiedział się na temat naszych znajomych. I czy Walters ruszył sprawę Newt.
Ann popatrzyła na Felipę a potem na Evans:
- Nie wiem czy Jack mówi prawdę. Może tak, może nie. Na tym się nie znam, ale znam zasady postępowania, gdy ktoś może być spalony. Nie zgadzam się na na to by nam towarzyszyła w najbliższym czasie. Nie powinniśmy jej nic mówić jeśli nie dostaniemy polecania z góry, a i wtedy... - zawahała się - nawet wtedy nie jestem pewna czy chiałabym w
tym uczestniczyć.
- No dobrze -
Felipa wskazała stolik w rogu sali. - Skoro już mamy miejsca siedzące i bezpieczny lokal... - skinęła na barmana. - Carlos, podrzuć nam trzy piwka.
Sama zajęła miejsce przy stoliku i zaplotła razem dłonie.
- No dobra Jack. Lubię cię. I lubię twojego brata - jej uśmiech się poszerzył. - Ale jeśli na czymś się znam bezbłędnie to na kłamstwie. Może więc zaczniemy od początku, co się stało nad ranem?
- Tak jak mówiłam - Jack w jawnej irytacji błysnęła zębami siadając jednak - Ktoś porwał mojego faceta, nie wiem nawet czy jeszcze żyje. Próbowałam pomocy moich kontaktów, ale okazało się być to failem. Straciłam tylko czas. A teraz jestem tu przekonując się, że nagle niektórzy mają ze mną problem, mimo, że bez skrupułów wciągają w to mojego brata.
- Carino, wciskałam kit lepiej od ciebie kiedy miałam sześć lat - na stół wjechały browary i Felipa upiła gęstą pianę. - Twoje usta mogą kłamać ale twoje ciało mówi mi prawdę. Jesteś jak otwarta książka. Zapytam więc ostatni raz, co się wydarzyło nad ranem?
- Nad ranem? Powiedzieć co się stało nad ranem? - lekarka wyraźnie wściekła pochyliła się nad stołem ignorując piwo - Ktoś strzelał do mojego faceta, który najwyraźniej został porwany, bo ciała nie znalazłam. Może już nie żyje, nie wiem. Nie wiem przez kogo mogę się tylko domyślać. I nic od tego czasu nie udało mi się zdziałać. Więc proszę nie wkurwiaj mnie dodatkowo chica.

Ann słuchała tego co miały do powiedzenia obie kobiety z uwagą. Kiedy na chwilę zamilkły wymieniając tylko spojrzenia powiedziała spokojnie:
- Tak naprawdę prawda nie ma znaczenia. Najważniejsze tutaj jest zaufanie. Cokolwiek zrobiłaś do tej pory Jack nie skłania mnie do tego bym ci ufała, a nawet wręcz przeciwnie. Jesteś gotowa ryzykować, nie słuchając innych - twoja sprawa, ale nie dziw się że potem ktoś nie chce z tobą dalej pracować. Ja nie chcę. Musisz się postarać by mnie przekonać, że warto zmienić zdanie, a gniewem i złośliwościami z pewnością tego nie osiągniesz.
- Twoja hipokryzja jest rozbrajająca Ferrick - Jack opadła na kanapę - Przypomnij mi Felipa czy nasza droga Ann konsultowała się z nami nim rozwaliła ścianę? Nie wydaje mi się. Nie zamierzam się tłumaczyć, ale chce dalej działać. I będę dalej działać, bo porwanie Diego wiążę się z tą sprawą. Mogę albo wam pomagać, albo działać na własną rękę i możliwe, że
zacząć wchodzić w drogę.

- Ok - Ann skinęła głową - satysfakcjonuje mnie takie rozwiązanie. Ty działasz osobno. Podrzucę ci Twoje rzeczy w jakieś miejsce z którego będziesz mogła je odebrać i możemy tu zakończyć naszą znajomość.
- Ominęło mnie jakoś, że zostałaś wybrana szefem w przeciągu kilku ostatnich godzin? Nie? To pozwól, ze w tej sprawie skontaktuję się ze zleceniodawcą. Nie sądziłam, że wystarczy parę godzin, by wysiudać mnie z zadania. Zdążyliście już przekonać Alana by moją ewentualną kasę rozdzielił między was?
- Spokojnie kwiatuszki, bo zaraz zaczniecie rękoczyny - Felipa odpaliła papierosa i wyciągnęła się na krzesełku w pozie zupełnie swobodnej jakby cała rozmowa niespecjalnie ją przejęła. - Kręcisz Jack. Nie mówię, że nas sprzedałaś ale walisz ogólniki i podręcznikowo uchylasz się od odpowiedzi. Z drugiej strony - przeniosła wzrok na Ferrick - rzeczywiście
trochę przesadzasz Annie. Konsultowałam z Dirkuarem nasze honorarium grupowo i to chyba oczywiste, że każdy z nas bierze udział w tym zleceniu, nie czepiajmy się pierdół kto potwierdził, kto stwierdził, że to oczywista oczywistość. Jack może robić przy sprawie ale ma ograniczone zaufanie. Trzeba przenieść sprzęt i na razie Evans nie zostanie poinformowana
dokąd. W trakcie roboty okaże się po której stoi stronie, si? Nie wkurwiaj się Annie ale ja już teraz jadę na... oparach. Nie możemy sobie pozwolić na stratę następnego człowieka.

- To nic osobistego Jack. Kwestia zasad w jakich zostałam wychowana. Dla mnie jesteś elementem niepewnym. Co oznacza, że będę się wystrzegała twojego towarzystwa i nie licz na informacje z mojej strony albo możliwość dalszego kontaktu. Dostałam info od Remo, które świadczy o tym, że myśli dokładnie tak samo. Jak widzisz Felipa także ma ograniczone zaufanie. Pozostaje Ed. Damy mu znać jak sprawa wygląda, więc będzie mógł sam się wypowiedzieć. Zostaw swój nowy numer. Jeśli ktoś zmieni zdanie to się skontaktuje.
- Felipa ma mój numer telefonu, tyle tylko kwiatuszki, że ja się tak nie bawię. Uczestniczyłam w zdobyciu tamtego sprzętu, więc albo odpalacie mi sporą działkę albo jednak dopuszczacie do informacji gdzie jest sprzęt. Sorry. Ograniczone zaufanie działa w obie strony.

Felipa spojrzała na Jack szeroko otwartymi oczami, zmusiła się żeby przełknąć piwo nie krztusząc się przy tym po czym zaczęła się śmiać.
- Jaja sobie robisz? - mimo rozbawienia w głosie spojrzenie miała twarde, niemal bezwzględne. - Wiesz, że taką gadką sprawiasz, że przychylam się do poglądu Ferrick? Po co ci to teraz wiedzieć? Po chuj?! - ostatnie zdanie krzyknęła poważnie rozeźlona aż barman łypnął w stronę ich stolika. - Na razie sami tego nie ruszamy. Upłynnimy... jak się zrobi bezpieczniej. Jedyne co mi się nasuwa to, że chcesz wiedzieć gdzie jest sprzęt żeby dać cynk tym komu go podpierdoliliśmy.
- Wiesz Jack -
Ann pokiwała głową - Gdyby porwali kogoś z mojej rodziny szalałabym teraz z rozpaczy i w dupie miałabym łupy czy kasę. Zrobiłabym wszystko, dosłownie wszystko by ich odzyskać.
- Widzisz Ferric, chyba wychodzi wychowanie w bogatym domku, bo uwierz mi poszukiwanie kogokolwiek jest dużo łatwiejsze jak się ma pieniądze. Dużo pieniędzy. A wiedzieć mi to z tego powodu, że przestałam wam ufać. Przychodzę, szukam was by dalej działać, a wy robicie ceregiele, hocki klocki, jakbyście nie przymierzając chciały mnie wypieprzyć na kasę. A ja jak już mówiłam kasę tą potrzebuje. Niestety nie miałam szczęścia urodzić się w bogatej rodzinie.
- Sorry, poniosło mnie - Felipa czuła, że przez speeda myśli za szybko i działa za szybko. Wybuch był niepotrzebny chociaż może mogła to zwalić wyłącznie na swoje latynoskie korzenie. - To nie jest dobry moment żeby wszczynać burdy. Mówisz, że kasa jest ci potrzebna na poszukiwania twojego hombre? W ciągu paru dni i tak tego nie sprzedamy, bądźmy realistami, kupców na coś takiego nie załatwia się w godzinę. Jak opchniemy sprzęt dostaniesz swoją działkę, na razie możesz się zadłużyć. Jeśli nie masz u kogo porozmawiam z wujkiem i wynegocjuje ci niski procent. Kwestia sprzętu jest niedyskutowalna. Możesz się obrazić i działać solo albo przyjąć ten fakt do wiadomości i pozwolić sobie pomóc. Mówiłam już kurwa, że cię lubię - po bardzo poważnym monologu wreszcie się uśmiechnęła i wróciła jej frywolna beztroska mina. - I twojego brata. Kto wie, jego może nawet bardziej. Porwali twojego faceta, wiem, masz prawo się wkurwiać. Znajdziemy go. Realizujmy po prostu plan, po kolei i do wszystkiego dojdziemy.
- Przeprosiny przyjęte. Długu u wujka nie potrzebuje, mam dziwne wrażenie, że dłużnicy z lekko przeterminowaną ratą szybko i źle u niego kończą. Kupuje jednak sprawę sprzętu. Ale jeszcze jedna rzecz została. Jak mam z wami działać przy nastawieniu Ann i Remo, który widać nie ma oporów by przypierdolić się do mojego brata, ale ze mną już gadać nie chce. Nie chcę zginąć przez ich paranoje.
- Zginąć? - Ann popatrzyła na nią - To że ci nie ufam nie znaczy że jakoś chcę ci zagrozić. Świat jest duży. Wcześniej żyłaś bez naszego towarzystwa, teraz też sobie poradzisz. - Wzruszyła ramionami.
- Masz problem ze słuchem? Żyć bez was mogę, działać w tej samej sprawie już nie bardzo.
- Zaczynacie mnie nużyć... - Felipa dopiła piwo i wytarła usta rękawem. - To nie polega na odbijaniu piłeczki. Kontaktujemy się z Remo, mówi nam na czym stoimy, gonimy za następnym tropem - spojrzała na Ferrick. - Biorę na siebie Jack. Będę jej patrzeć na ręce i będziemy działać razem. Nie potrzeba nam teraz kurewskich braków kadrowych, si?
- Nie Si -
Ferrick zacisnęła usta - Jeśli będziesz ją ciągać za sobą ostrzegaj mnie gdzie się pojawiacie. Od tej chwili będę się wystrzegała tych miejsc.
- Jesteś do bólu irytująca Ferrick -
Felipa uśmiechnęła się półgębkiem. - Chodź - złapała Azjatkę za ramię i pociągnęła. - Coś ci pokażę. Czekaj tu Evans.

Evabs wzruszyła ramionami. Chętnie by podsłuchała jak obrabiają jej tyłek i snują paranoiczne plany, nie miała jednak zamiaru narażać się na gniew właściciela jakimś dziecinnym skradaniem.

Wróciły po kwadransie. Felipa uśmiechnięta, Ferrick z zaplecionymi na piersi ramionami i niezbyt przejednaną miną.
- Dobra, mamy chwilowy kompromis - Felipa klepnęła Jack po łopatce. - Ja i ty stanowimy jedną część zespołu, oni drugi. Powiedzmy, że to taki okres próbny po twoim powrocie na łono ekipy. Parę dni spędzimy jak sjamskie siostry, jak się wszystko wyjaśni wracamy do starego trybu, wszystkim pasuje? - spojrzała wymownie na ciągle skwaszoną Ann.
Dziewczyna skinęła głową:
- W takim razie ja znikam. Jack powiedz Felipe gdzie zostawić twoje ciuchy. Z oczywistych względów nie dostaniesz mojego numeru.
Skinęła głową na pożegnanie.
- Przywieź je tu. I pośpiesz się z łaski swojej. - więcej rozmawiać z Ann nie zamierzała, zresztą dziewczyna po jej ostatnich słowach się oddaliła, za to zwróciła się do Felipy - Przyjmuje sjamskie siostry w sprawach misji. Ale mam sprawy prywatne, które nie są twoim udziałem jak na przykład moja dzisiejsza rozmowa z bratem, o której wiesz. Jeśli będziesz się upierać żeby być przy tym i temu podobnych rzeczach to się nie dogadamy.
- - Dziewczęta, więcej optymizmu
- Felipa pociągnęła kilka łyków z piwa Jack, którego tamta nawet nie tknęła. - Pogadasz z bratem w cztery oczy. Ja posadzę swój zgrabny latynoski tyłek wi drugiej cześci sali. I nawet nie będę z tego powodu narzekać - jej mina jednoznacznie świadczyła, że znów chodzi o Roya. - Pogapię się.
- Nie chica. Co najwyżej posiedzisz sobie w knajpce z kolejnym piwem, które ci postawie, a ja sobie pójdę z Royem na spacer. Sorry, zaufanie po waszej pogawędce mi nie wzrosło. Będę się musiała obejrzeć pod kątem podsłuchów pewnie, dla spokoju własnych myśli, którym nieustannie dostarczacie pożywkę.
- I vice versa. Każdy posprawdza się na ewentualność pluskwy, to oczywiste. A co do twojego brata... Dobra. Dojdziemy do konsensusu. Czasem musimy puścić się za rączki. Ja na przykład, jeśli wylądowałabym, no wiesz w jakimś hombre... -
uśmiech Felipy był jednoznaczny i prowokujący - wolałabym z jasnych względów żeby dzieliła nas choćby ściana.
- Zgoda. Macie, więc jakiś plan na najbliższe dni? Ja chwilowo i tak czekam na swoje rzeczy. Mam nadzieję, że paranoiczka się pośpieszy.


***

W oczekiwaniu na swoje rzeczy Jack postanowiła wykonać jeszcze jedną zaległą sprawę; telefon do Alana. Wyszła z baru, wraz ze swoim nowym wytatuowany cieniem, by wybrać numer podyktowany przez Ann. Swoją drogą ciekawe skąd znała go na pamięć? Pewnie sypiali ze sobą, chociaż Jack mogłaby przysiąc, że Azjatka ze swoimi warunkami powinna mieć lepszy gust.
- Tu Evans, doszło do małego nieporozumienia. Felipa negocjowała w imieniu nas wszystkich i myślałam, że to załatwia sprawę potwierdzenia mojego dalszego udziału w robocie, ale chyba nie.
- Przecież wyraźnie zaznaczyłem, że chcę mieć potwierdzenie bezpośrednio od każdego. To chyba było proste do zrozumienia? - Alan wydawał się być podenerwowany. - Podobno miałaś jakieś kłopoty?
- Nic poważnego. I tak wyraźnie zaznaczyłeś. Przepraszam. Teraz już wszystko wyjaśnione i jestem gotowa do działania.
- Potrzebuję pełnej weryfikacji przez kogoś, kto nie zapomniał o tak drobnym szczególe jak potwierdzenie. Niech do mnie zadzwoni.
- Poczekaj, Felipa jest obok mnie -
lekarka przewróciła oczami nim podała holofon latynosce - Potrzebuje weryfikacji.
- Hola Alan słonko moje -
ton Felipy był swobodny i poufały. - Potwierdzam, Jack dalej robi nad naszą sprawą. Swoją drogą zaliczki już nam przelaliście? Jestem tak zarobiona, że nawet nie miałam czasu sprawdzić.
- Tak -
był wyjątkowo konkretny. - A wspólne pieniądze na koncie Ferrick.
- Ja też tęsknie kotku
- Felipa przerwała połączenie i oddała holo Evans. - Już.
- Dzięki. W wolnej chwili będę potrzebowała jeszcze nowych papierów i przebicia blach na motor. Możesz pomóc prawda?

Mogła, ale to już po spotkaniu z Royem, które obie wyczekiwały. Każda w innym zresztą celu.
 
Nadiana jest offline  
Stary 02-12-2012, 12:07   #2
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Jeżdżenie po ulicach Manhattanu nie było szczytem konspiracji, Remo nie mógł za to wymyślić nic lepszego w danej chwili. Wyszukiwanie informacji, gdy te mogły być chronione i monitorowane, nigdy nie dawało pewności, że zatarło się za sobą ślady. Haker miał wrażenie, że i tak wszyscy są zbyt pewni siebie i ostatecznie zemści się to przeciwko nim. Pewność siebie jednak pomagała w wielu sytuacjach, ciągle i ciągle nakręcała do dalszego działania. Tak więc jeździł po tych pieprzonych uliczkach, zataczając coraz większe kręgi wokół Corp Tower, aż wreszcie wyjechał z najbogatszej dzielnicy.
Ciszył się tylko z tego, że przeszukiwanie sieci dawało jakieś rezultaty. W kwestii Alexandrów niewielkie, przesłał natomiast Ferrick, Jesus i Waltersowi te informacje, które odnalazł o sportretowanej trójce. Łatwo było w tym przypadku podążyć tylko za modelką. Pewnie jakby wypytać paparazzich, to wiedzieliby o jej życiu więcej niż ona sama.
Oglądanie jej nagich fotek dało mu jakieś zajęcie na jakiś czas.

Sytuacja zaczęła się zmieniać około piętnastej, kiedy to reszta grupy zaczęła się kontaktować. Pierwsza była wiadomość od Ann.
"Dostałam info od ojca takiej treści: <Ofiara to prawie na pewno Hanne. Słuch po jej synu zaginął, nigdzie nikt go ponoć nie widział, wojsko nawet do jego domu wysłano, ale wrócili bez niego.> Może masz pomysł co dalej? Roy Evans zadekował się na Bronxie, Felipa próbuje przyciągnąć jego uwagę, powalając mu kumpli paralizatorem."
"Powiedz jej, że nie zależy mi na trupach, tylko na facecie, z którym będzie dało się pogadać i coś załatwić. U mnie bez konkretów co do miejsc. Powinniśmy jak najszybciej dostać się do domu Alexandra, mamy wjazd na osiedle. Sam tam nie wejdę."
"Jadę na spotkanie z Jack. Odezwała się do wujka Felipy. Potem mogę jechać do domu Aleksandra. Zabierzmy też Eda, ktoś może na nas tam czekać."
Był to jedyny sensowny trop odnośnie poszukiwania obu złodziei, Remo nie zdziwiłby się zupełnie, gdyby się okazało, że Corbin też wsiąkł. Ktoś ich wyeliminował, czy specjalnie zapadli się pod ziemię? Nie napisał tego, odpowiadając krótko.
"Nie bierz Jack. Daj znać gdzie i kiedy, podjadę".
"Nie miałam takiego zamiaru. Zasada jest prosta: Nie wiadomo czy można jej ufać, więc nie należy tego robić."

Ferrick czasami wydawała się bardziej przewrażliwiona niż on sam. Sklecił szybko wiadomość do Waltersa.
"Będziemy musieli sprawdzić dom Alexandrów. Mamy wjazd na osiedle. Jedziesz? Przydałby się ktoś z celnym okiem i pewną ręką w razie co."
Odpowiedź przyszła szybko, Ed musiał nie spać i mieć włączony holophone. Nie była zadowalająca.
"Okay ale dopiero koło 10pm. Jestem "stranded" do tego czasu gdzie indziej".
"Jak bardzo ci nie zależy, to pójdziemy sami. Czas może być istotny, bo po Kentonie ani śladu."
Gangster już nie odpowiedział, Kye mógł więc wysnuć tylko jeden wniosek - nie miał nic przeciwko temu rozwiązaniu.

***

Ledwie skończył wymieniać prehistoryczne smsy, gdy odezwała się Felipa, bez zabawy w wielką konspirację, czyli dzwoniąc.
- Hola Remo. Zgadnij z kim właśnie rozmawiam? Roy Evans nie chce się spotkać osobiście ale jest skłonny z tobą porozmawiać. Chciał numer do ciebie ale uznałam, że może lepiej jak spikniecie się w sieci? Na wizji, prawie twarzą w twarz. Podaj nazwę komunikatora i swój numer to mu przekarzę. Pasuje ci tak? On jest chyba równie wielkim paranoikiem co ty, ekstraostrożny.
Kye pokiwał głową, wyłącznie do siebie, podziwiając skuteczność tej dziewczyny.
- El_pierro32@cink.#com, niech zostawi tu wiadomość, gdy będzie dostępny. Dzięki.
Rozłączył się natychmiast. Mimo zmienionych numerów i ciągłego ruchu, korzystanie z ciągłego, namierzalnego połączenia wywoływało ciary na plecach.

Evans odezwał się szybko, pozostawiając na podanej skrzynce krótką wiadomość, wysłaną z jednego z prawie nienamierzalnych adresów.
“Chciałeś ze mną gadać. Po co i o czym?”
Remo nie miał zamiaru rozmawiać w ten sposób, odesłał linka do zewnętrznego serwisu, skonfigurowanego na takie okazje. Był znany w pewnych środowiskach, opinii o nim też było dużo.
“Voice-chat, szyfrowane połączenie z losową zmianą lokalizacji co 5 sekund. Możesz sprawdzić. Odezwij się tam.”

Połączenie nastąpiło po kilku minutach, najwyraźniej Roy weryfikował całą sprawę. Albo zmieniał swoje własne położenie, na wszelki wypadek. Ostatecznie w uszach hakera pojawił się jego opanowany, ale nieufny głos.
- Nawijaj.
- Wiesz już kim jestem, przedstawię się jednak. Nazywam się Kye Remo i w danej sytuacji, o której będziemy rozmawiać, pracuję dla samego siebie. - oficjalnie i pewnie, słowa odcinające go od CT, niewiele znaczyły, od nich było za to dobrze zacząć. - Wybacz, że w ten sposób. Twoja siostra prosiła mnie o poszukanie czegoś dla ciebie. Domyślasz się, że skoro wiem, że dla ciebie, to nie jest zbyt bezpiecznym... przekaźnikiem. Mówiąc wprost, za dużo chlapie ozorem, bez urazy.
Przez chwilę było cicho, a potem Evans odezwał się znowu, choć ciężko było coś wyczytać z jego głosu.
- Bez. Co masz i czego chcesz?
- Szukałeś patentów. Mam takowe. Dam ci wejście na skrzynkę, której adres dostałeś. Tam znajdziesz dwa z nich, w niepełnej jeszcze formie. To tajne dane. Do samego sprzętu za trudno się dostać, zresztą to nie moja działka. W zamian chcę tego, co chciała dać mi Jack, czyli przysługi. Miracle, wszystko co wiesz i co ci powiedzą. Być może potem aranżację spotkania. Nie zrozum mnie źle. Zastanawiam się, czy warto im pomóc. I czy oni mogą pomóc mi. Nie chcę plotek, tylko to, co pochodzi bezpośrednio od nich.

Znów cisza, może dłuższa. Potem głos, nieufny wciąż, ale zainteresowany.
- Rozumiem. Jack nie mogła ci zaoferować takiej przysługi, co? Zastanowię się. Przejrzę to co masz dla mnie i upewnię, że to materiał na wyłączność. Wtedy dam znać.
Było to dokładnie to, czego spodziewał się haker. Nikt nie daje odpowiedzi po jednej rozmowie.
- Znajdziesz tam jeszcze jeden adres. Gdy uznasz, że nie kantuję, odezwij się tam. Otrzymasz resztę specyfikacji, wraz ze wszystkimi planami. Przekaż je i pogadaj z Miracle. Na skrzynce masz też adresy do dwóch osób z pewnej grupy, z którą jestem blisko. Oni także mogą pomóc cię przekonać. Podaję ci się na tacy, bo możesz mnie wydać Corp-Techom. Wiem też, że masz tyle doświadczenia, by wierzyć w prawdę a nie bajki. Fajnie jest wierzyć w cuda, lecz gdy sobie pomożemy, to może nie obudzimy się potem z ręką w nocniku.
Rozłączył się, nie wymieniając grzecznościowych formułek. Tacy jak on czy Evans nigdy tego nie robili.

***

- Możemy jechać do Alexandra. Załatwiłam dodatkowe wsparcie ogniowe na wypadek niespodziewanych komplikacji. Gdzie i kiedy możemy się spotkać?
Rozmowa z Ann ostatecznie zakończyła nudne jeżdżenie w kółko.
- Mam samochód tylko na dwie osoby, mała - Remo powiedział to z lekkim rozbawieniem, nawet jak nie było mu do śmiechu. - Ed nie jedzie, twoje wsparcie się tu nie zmieści. Muszę odstawić wóz, dam znać Dirkuerowi, żeby coś nam wynajął na neutralnych blachach i podstawił na jakiś parking na Harlemie. W tym czasie zdążymy tam dotrzeć.
Zaraz po zakończeniu rozmowy tak zresztą zrobił. W Mustangu przebywał i tak za długo.
 
Widz jest offline  
Stary 02-12-2012, 14:01   #3
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację

Ed ze skrzyżowanymi na oparciu łóżka ciężkimi buciorami i rozciągniętymi rękoma na tapczanie, niczym Chrystus na krzyżu, tępym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Leniwie przyciągnął rękę z petem. Zaciągnął się głęboko. Czoło lekko zmarszczyło się. Myślał. Chyba. Skupienie na twarzy i błysk w oku. Kiedy pet sięgnął filtra strzelił z niego w kierunku, gdzie zdawało mu się, że widział wcześniej kosz na śmieci. Z wewnętrznej kieszeni skóry wciągnął czarny holophone. Wystukał kilka zdań kręcąc nosem w lewo i prawo kiedy kolejny raz czytał co sam napisał. Całkiem jak gdyby to nie on, lecz ktoś inny wysyłał wiadomość i pokazał mu uprzednio jej treść. Skrzywił się lekko w potakującej minie aprobaty przekonując się ostatecznie. Poleciało.

Westchnął. Piwo się skończyło i to był problem. Dobrze, że zawsze rozwiązywalny. Póki co. Wzdrygnął się na myśl, że mogło by go kiedyś zabraknąć. A przecież stary Jorgesten przeżył prawie koniec świata. To znaczy przeżył całkiem i prawie koniec. Wspomniał ich ostatnią rozmowę. Nie spodziewał się do końca, że go całkiem umoczy we wjazd na bunkier łysych, ale przynajmniej ugrał jego aprobatę. Miał wolną rękę siejąc dezinformację. Mimo wszystkiego co ich dzieliło i na zawsze dzielić będzie, darzył tego starego skurwysyna jakimś tam pokręconym szacunkiem. Koleś miał żelazne zasady, których zaczynało brakować w szeregach młodego pokolenia.



***



Pod 48 36th St. podjechał czarny, matowy furgon z przyciemnianymi, zapewne kuloodpornymi szybami. Ledwie się zatrzymał, a ze środka wysypało się sześć par wojskowych butów należących do rosłych facetów w kominiarkach. Byli zgrani i poruszali się sprawnie jak zawodowcy. Za pazuchami czarnych, paramilitarnych kurtek trzymali zapewne broń. W ciągu kilku sekund zniknęli w szarym budynku.



***



Dwie godziny potem zabrzęczał czarny holophone. Ed czytając aż usiadł z wrażenia. Wymienił się z facetem po drugiej stronie kilkoma wiadomościami. Podrapał w głowę. Na pamięć sięgnął po spluwę spod poduszki. Trzeba było się zbierać. Przyjrzał się tabletkom od Felipy. Portorykanka czy Meksykanka? Wysoka. Za wysoka. Puerto Rico. Lubił takie. Aż za nadto. Damn. Znowu zapomniał zapytać skąd jest. Pewnie i tak mu ściemni. A może i nie. Ziewnął przeciągle. Wytarł staranie fiolkę w prześcieradło i odstawił na nocnej szafce przy łóżku.



***



Motocykl sprawnie wjechał na platformę. Ed trochę się spieszył. Zszedł a maszyny i sprężystym krokiem ruszył ku windzie. Motor zniknął wchłonięty przez ścianę, która się zamknęła za nim bezszelestnie. Wszedł do pogrążonego w ciemnościach mieszkania wpisawszy uprzednio kod dostępu. Już dawno przyzwyczaił się do czerwonej poświaty sztucznego oka, która zawsze towarzyszyła mu w mroku. Wymijał meble zwracał uwagę na szczegóły. Nikogo tam nie było od ostatniej wizyty. Nie żeby się zdziwił. Nikt o tej mecie nie wiedział. I tak musiało zostać. Tak być powinno. Do tego mu służyła. Na wyświetlaczu wbudowanej w kuchenne panele mikrofali wystukał kilka cyfr i po naciśnięciu zatwierdzenia segment z pentry cofnął się do wnętrza ściany ukazując wąskie przejście. Kiedy cabinet zasunął się z powrotem, dopełniając obrazu kuchennego krajobrazu, pogrążone w ciemnościach mieszkanie znowu stało puste i milczące.
Zamyślony Walters rozebrał się z gangsterskich ciuchów. Przyłapał się na składaniu ich w kostkę, prychnął i cisnął skórzanymi spodniami w kąt. Podszedł do szafy i wybrał czarny garnitur, białą koszulę i ciemny krawat. Przebrany usiadł wygodnie w fotelu. Na wirtualnym panelu wybrał to co chciał przesuwając na boki. Ze ściany wysunęła się półeczka. Spośród kilku tożsamości wybrał tę o której myślał. Nakładka na źrenicę prawdziwego oka. Holograficzna manifestacja gałki ocznej na metalowy wszczep. Delikatnie ujął sztuczną skórę rozkładając ją na obu dłoniach. Kiedy przyłożył do twarzy jakby zakrywał całą ręcznikiem, to czuł na policzkach, skroniach, czole i ustach łaskoczące mrowienie. Maska dopasowywała się. Odsłonił twarz i sięgnął po dłuższe, czarne włosy. Kiedy zaczesał je obiema rękoma do góry, poprawił pod szyją krawat z modulatorem głosu w węźle, luzując go nieco i dopiero wtedy, naciągając na dłonie obcisłe skórzane rękawiczki, beznamiętnym wzrokiem przyjrzał się facetowi w lustrze. Vincent Vega. Pleased to meet you! Okręcił się w obrotowym fotelu. Jedno piwko i w drogę, pomyślał nakładając duże, przylegające do twarzy, czarne okulary.



***



Wysiadł z taksówki na skrzyżowaniu i sprężystym krokiem ruszył do szpitala. Wysiadł na piętrze, którego oficjalnie w szpitalu nie było i wybierając kod dostępu przy zastygłym w bezruchu niczym zacięta maszyna lub wyłączony robot w gajerku, wszedł do środka. To, że ochroniarz żył i miał sie dobrze zdradził czujny wzrok, którym nie spuszczał go z oczu na korytarzu.
Pomieszczenie było obskurne, szare i chyba nawet brudne. Ciekawe czy celowo taki wystrój miał nastrajać pacjentów specjalnej troski do konkretnego nastroju...

Koleś, przedstawiający się jako Antonio Gonzales, okazał się być biały i wcale nie do końca był jeszcze człowiekiem. Nie miał nóg, zamiast tego mniej więcej w połowie ud miał jakieś metalowo-elektroniczne wtyki i diody, pewnie służące do połączenia z fotelem czy czymś takim. Teraz jednak leżał bezbronny na szpitalnym łóżku, w jakiejś brudnej izolatce. Zamiast jednej dłoni miał także metal, Ed dojrzał co najmniej kilka wtyków w jego ciele. Pierś miał owiniętą bandażami, a on sam sprawiał wrażenie mocno poturbowanego. Twarz miał bladą, mizerną, za to zamiast włosów i skóry na głowie, lśnił metal, wraz z kilkunastoma wtykami i kilkoma podłączonymi do jakiejś aparatury kablami. Waltersowi powiedziano, że to właśnie utrzymywało go jeszcze przy życiu.

Walters usiadł przy szpitalnym łóżku przystawiając sobie krzesło. Korzystając z wirtualnej klawiatury napisał na projekcji zawieszonego nad pacjentem monitora.
KTO CIĘ TAK ZAŁATWIŁ?
DLA KOGO ROBISZ VG?
JAK ZNAJDE DIETFRIEDA?

Netrunner mimo opłakanego stanu w jakim się znajdował prychnął krztusząc się zaraz po tym. Twardziel. Heh. Chyba udzielała się kolesiowi na mentalność procentowa ilość żelastwa w ciele. Ed wybrał kilka opcji i na hologramie pokazał się akt zgonu ze zdjęciem twarzy zcyborgizowanego kadłubka.
- Albo idziesz do piachu dosłowni albo w przenośni. Masz dwie minuty do namysłu. Kto cię tak załatwił? – Ed powiedział jakby od niechcenia widząc, że kadłubek mówi i najwyraźniej słyszy.
Kilka chwil później, przestraszony netrunner już gadał, chociaż słabo. Głośniej nie mógł, rzęził przy tym i odczuwał ból. Ale umierać nie chciał.
- Nie mam pojęcia kim był ten frajer! Wparował i od razu się na mnie rzucił. Istny psychol! Średniej budowy, średniego wzrostu, czarne włosy, niebieskie oczy, wydatna szczęka. I garniturek, jak dla mnie idealnie korporacyjny. Na początku miał jeszcze te okularki, jakiś bajer jak mnie pytać. Skatował mnie a na odchodnym strzelił, tuż pod serce, mówił, bym się wykrwawiał... sukinsyn.
Ed pokazał przesłuchiwanemu zdjęcie garniaka z tych, które już miał przygotowane na tę okoliczność.
- O to to - powiedział już przy pierwszym, przedstawiającym Madsena. - To ten skurwiel!
- Tak wszedł sobie grzecznie, żeby postrzelać pod pomkę? –
zakpił ze śmiertelnie poważną miną, nie dając po sobie poznać, że wcześniejsza informacja zrobiła na nim jakiekolwiek wrażenie.
- Miał swoich kolesi! Pomogli mu wejść, ale wiedzieć musiał wcześniej, bo się nie zastanawiał. Z grubej rury, koleś! Jednego załatwiły moje systemy obronne, ale reszta... - nie musiał kończyć.
- Jak znajde Dietfrieda?
- Z opisu... i tego imienia... to będzie mieszkanie nr 40, ten sam budynek. Nie jest szefem nikogo więcej niż dwóch czy trzech kolesi... Ale unikałem ich wszystkich jak mogłem, sam rozumiesz...
– rzęził z trudem łapiąc powietrze.
- Dla kogo robisz VG? – powtórzył Ed.
- Nie mam pojęcia kim jest! Skini mi załatwili fuchę, w zamian za spokój i kilka przysług! Znam go tylko jako pana Alexa, nigdy w życiu nie widziałem. Ba, grzebałem po sieci, ale co mogę wygrzebać? Ja zrobiłem tylko tę sieciową stronkę, stary! Nie mam nic wspólnego z całą resztą, bądź człowiekiem! Skini znają go lepiej!
- Powiedzmy, że Ci wierzę i powiedzmy, że nie mam interesu w Twoim zejściu, bo mnie ani ziębi ani grzeje czy wyżyjesz czy nie. Ale teraz zastanów się uważnie, bo od tego będzie zależała przyszłość twego dobrego zdrowia i świętego spokoju na przyszłe życie... Garniak z pewnością będzie chciał skończyć spartaczoną robotę a jak nie on to ludzie, którzy go nasłali. Wszystko co wygrzebałeś w sieci o tych ludziach i operacji, siedzibie, adresach VirtuaGirl, etcetera i to co wiesz lub podejrzewasz jest teraz amunicją, dzięki której mogę tych ludzi skosić, w Twoim jak się przypadkowo składa interesie, więc bez ściemniania mów wszystko co wiesz. Pamiętaj, że w ten sposób pomagasz przede wszystkim sobie. Wyżyjesz i pomożesz, to dostaniesz nowe papiery a w gazecie będzie Twój nekrolog. Nikt cię szukać już nie będzie.
- Wyluzuj, koleś! Przecież mówię co wiem, ale gościu mi sczyścił dane! Wiesz jakie to wkurwiające, mieć pusty mózg?! Wiem tyle co mi zostało w normalnym, do jasnej cholery. Czyli prawie nic, to już powiedziałem. Ale, zaraz!
- powstrzymał jeszcze nie wykonany gest Waltersa. - Jestem zabezpieczony! Mam kilka skrytek, tam jest zapis tego co udało mi się zdobyć. Podam ci adres jednej i hasło wejścia. Ok? Pasi? Tam będą wszystkie ip wejścia, zaznaczone te, które powinny należeć do Alexa czy łysych. Wszystkie potencjalne zniknięcia i reszta syfu. Po tym powinieneś kogoś znaleźć, nie wierzę, że nie!




***




Ed jadąc szpitalną windą na dół czuł obrzydzenie to tego wraku. Wstręt wymieszany z litością. Mało było w nim człowieka i nie dlatego, że był walking-taking piece of shitty metal scrap... Skurwiel dobrze wiedział co robił dla VirtuaGirl... A mimo wszystko Walters postanowił słowa dotrzymać. Przynajmniej na tyle ile pozwolą na to okoliczności i wywiązać się z obietnicy. Miał gest, a może po prostu chciał być inny. Na czarnym holo wystukał wiadomość.

Message sent
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 03-12-2012, 18:46   #4
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 17:31, piątek, 4 wrzesień 2048
New York City
4 dni do wyborów




Jesus, Evans

Diana Kroos nie była trudna do odnalezienia. Supermodelka, ta z tych naturalniejszych, bowiem oficjalnie nie miała wszczepów. Miała za to sporo fanów, a co za tym idzie - paparazzi często nie odstępowali jej na krok, a im nowsze metody robienia zdjęć i filmów, tym więcej tego można było odnaleźć w sieci. Remo przesłał cały pakiet tego, wraz z modelką zupełnie nago, pewnie nie mogąc powstrzymać się przed załączeniem i tego pliku. Poza tym był dokładny adres, najwyższe piętro dość nowego wieżowca, prywatny apartament wraz z prywatną ochroną. Trzymały fanów i reporterów z daleka, co nie znaczyło, że nie pojawiały się zdjęcia robione przez okna. Felipa nawet nie chciała wiedzieć czego było potrzeba, aby pstryknąć dobre ujęcie ileś tam set metrów nad ziemią. To jednakże nie przybliżało zbytnio do rozmówienia się na osobności z tą kobietą.
Dalej były informacje rodzinne, niewiele zresztą. Rodzice żyli, mieszkając gdzieś na Florydzie, nigdzie też nie podawano, aby Diana prowadziła intensywne życie rodzinne. Miała dwadzieścia cztery lata, a już była rozwiedziona, wszystkie brukowce twierdziły też, że z byłym mężem toczyła prawie otwartą wojnę, gryząc się przy każdej okazji. Jak zwykle stanowiło to świetną pożywkę dla tak zwanych reporterów. Rodzeństwa nie miała, o kochankach chodziły słuchy, nie pojawiało się tylko nic bardziej stałego od chwilowych “przygód”.

Dogłębniejsze szukanie pozwoliło odnaleźć jej numer, oznaczony jako prywatny, ale to nie musiała być prawda, ponieważ nikt tego nie odbierał. Był też kontakt do agencji i menadżerki, która miała wyłączony holofon, odpowiedziała natomiast sekretarka firmy, dla której Diana głównie pracowała. Felipa nie otrzymała jednakże satysfakcjonującej odpowiedzi.
- Mogę panią umówić, jeśli to takie pilne, to na dziewiątą w poniedziałek, pasuje pani? Nie, niestety nie ma innej możliwości, panna Kroos jest niedostępna do końca tygodnia.
Dalsze nagabywanie skończyło się tylko przerwaniem połączenia. Takich jak Felipa mogło być bardzo wielu, więc oficjalne i bardzo szybkie dostanie się do kobiety zdawało się być niemożliwe.
Najłatwiej prawdopodobnie byłoby zastać modelkę w jej apartamencie, jeśli tylko przebiłoby się przez jej ochronę. Poza tym w grę wchodziło śledzenie jej, co okazało się nawet łatwiejsze. Strona, będąca połączeniem twittera i map satelitarnych, śledziła wszystkie sławne osoby niemal sama. co chwilę pojawiało się mnóstwo zdjęć i wpisów, wskazujących, że dana osoba przebywała w danej chwili w tym i tym miejscu. Tylko kilka minut czekania pozwoliło odnaleźć nowy wpis o Dianie Kroos, oznajmiający, że właśnie wchodziła do ekskluzywnego salonu urody przy Manhattańskim Broadway’u.

Wszystkie te informacje Felipa pochłaniała trąc zmęczone oczy. Litery mieniły się i rozmywały, a otoczenie co chwilę znikało w przymykających się powiekach. Wciąż znajdowały się w lokalu Wujka Li, nie osiągając porozumienia co do wspólnej pracy. Do spotkania z Royem Jack miała jeszcze ponad dwie godziny, potrzebując trzydziestu minut na dotarcie na miejsce. Przez ten czas nie pojawiły się jej rzeczy, z drugiej strony lekarka nie podjęła też żadnych innych działań. Latynoska mogła ten czas spożytkować różnie. Jej ciało dopominało się o sen lub nową działkę, jej umysł podpowiadał, że powinna działać. Wtedy jednakże musiałaby zostawić Evans samą sobie.


Ferrick, Remo

Dirkuer wywiązał się z zadania, które mu powierzono, mimo kłopotów organizacyjnych Corp Techu, spowodowanych wybuchem bomby. Sytuacja do normy wracała powoli, o czym świadczyło wciąż stacjonujące w mieście wojsko, oraz wzmożone ruchy sił policyjnych. Na osiedlowy parking, oddalony od głównych ulic i niestrzeżony w żaden sposób, podjechał srebrny mini-van, pozostawiony przez anonimowego człowieka korporacji, który zresztą ulotnił się od razu. W środku było dużo miejsca, co okazało się bardzo przydatne. Po pierwsze, Bullet okazał się bardzo dużym murzynem, umięśnionym i tak odrutowanym, że starodawny aparat do prześwietleń mógłby się spalić przy robieniu zdjęcia. Większości wszczepów nie było widać, technologia użyta była dobrej jakości, a i późniejsze operacje plastyczne prawie nie pozostawiły śladów. Ktoś, kogo normalnie stać byłoby na coś takiego, nie żyłby w wynajętym mieszkaniu, podejmując się drobnych robótek.
Nie był jednak jedynym powodem, dla którego potrzebowali miejsca. Remo przywiózł ze sobą walizkę ze sprzętem Ann, a ona sama... kilka toreb, przerzuconą przez ramię plandekę a także złożony, trzymany pod ramieniem karton wraz z rolką jakiejś taśmy. Na zdziwione spojrzenia wzruszyła ramionami, mówiąc coś o potrzebnych zakupach. Z przodu było miejsca na dwie osoby. Z tyłu, mimo sprzętu - i Kye i Bullet także mieli torby podróżne, zawierające chyba niezłą ilość klamotów, spokojnie można było zmieścić jeszcze kogoś prócz najemnika.

Z Harlemu do Manhattanu dostali się jeszcze bez problemu, ale potem natrafili na standardowe o tej porze korki, a może nawet większe niż zwykle. W końcu pracować nadal było trzeba, a zamknięta strefa i wojsko sprawy dojazdów nie ułatwiały. Mieli więc trochę czasu na zajęcie się myślami bądź rozmową. Bullet nie należał do zbyt towarzyskich osób, wyglądając na pogrążonego we własnych rozmyślaniach. Ostatecznie wjechali na trasę do New Jersey City, “podniebną autostradę”, prowadzącą do różnych korporacyjnych osiedli. Droga zresztą była prawie wyłącznie do prywatnego użytku pracowników Corp-Tech, a jeśli wzięło się pod uwagę fakt, że tego dnia pracujący w Corp Tower mieli wolne, to Remo mógł docisnąć pedał, nadrabiając stracony czas.

Osiedle nie różniło się zbytnio od Inner City, czy tego, w którym mieszkała Ferrick. Otoczone murem, dobrze utrzymanym i nie robiącym aż tak złego wrażenia, jak ten chroniący posiadłość Suareza, miało kilka bram wjazdowych. Każda z nich mogła zatrzymać i wóz opancerzony, a do tego wchodzili ochroniarze - w tym przypadku ludzie Corp-Techu, a nie prywatna firma. Z wjazdem jednakże nie mieli najmniejszych problemów, nawet powiedziano im jak najszybciej do posiadłości Alexandrów dojechać, ta bowiem znajdowała się prawie w centrum całego osiedla. Sprawa była z samej góry, żaden z nich przeszkadzać nie zamierzał, a nawet pomagał na ile mógł, chociaż nie bez zastrzeżenia.
- Możemy przymknąć oko na kilka rzeczy, ale same posiadłości są poza naszą jurysdykcją, wejść do nikogo pomóc nie możemy. Polecenia, które nam przekazano tego nie odwołują.
Może to i lepiej, bo niekoniecznie mieli ochotę, by ktoś do ich spraw się mieszał. O ile jakieś wsparcie faktycznie nie okaże się przydatne.

Pierwsze wrażenie, odnośnie domu Kentona dotyczyło jego... obronności. Sprawiał wrażenie jakiejś twierdzy, być może państwo Alexander cenili sobie własną prywatność i bezpieczeństwo. Całą posiadłość otaczał mur, od którego odstępstwo było tylko na podjeździe i przy furtce. Budynek miał dużą powierzchnię i dwa wejścia, nie licząc drzwi garażowych oraz potencjalnego wspinania się na balkony. Remo przejechał powoli obok niego, co przy okazji ożywiło Bulleta. Murzyn skoncentrował się i już po chwili miał pierwsze informacje.
- Rejestruję w środku ruch, ciepło jest rozmyte, za daleko i za grube ściany. Ruch będę mógł określić trochę dokładniej jak staniemy i zbliżymy się.
Haker przejechał i skręcił w inną ulicę, parkując samochód tak, aby nie był widoczny z posiadłości Kentona. Dookoła panował spokój, jeździło trochę samochodów, bowiem ludzie wracali z pracy, ale przechodniów nie było prawie wcale. Zmrok jeszcze nie zapadł, dlatego podejście musiało odbyć się po otwartym terenie, bądź od sąsiadów. Domy i place po obu stronach były znacznie mniej niedostępne, zbliżone do mieszkania Ferrick. Tyle, że w nich również znajdowali się ludzie. Nie musieli się przejmować kamerami na ulicach, ale co innego te na posiadłościach. Alexander miał u siebie cały, skomplikowany i nowoczesny system monitoringu.


Walters

Wyszedł ze szpitala bez przeszkód, wkrótce już znajdując się na ulicy i kierując w stronę filii banku, otwartej jeszcze wystarczająco długo. Do holofonu włożył mały, niewykrywalny i mierzący kilka marnych milimetrów czip, który netrunner wyjął ze swojego metalowego ciała. Chroniony przed wymazywaniem danych zwierał tylko trzy informacje: bank, adres skrytki i passphrase - zaszyfrowane hasło, które należało podać przy próbie dostępu do skrytki. Przybył tu taksówką, więc także tym środkiem lokomocji musiał się posłużyć ponownie, aby zdążyć przed zamknięciem filii First Security Bank znajdującej się na Manhattanie. O tej porze zaczynały się już godziny szczytu, wojsko dodatkowo utrudniało poruszanie się po mieście, ale Walters kierował się obecnie w drugą stronę, dzięki czemu omijając większość korków. Zapłacił i wyszedł, docierając do banku na godzinę przed zamknięciem.
Po jego karku przeszło nieprzyjemne uczucie bycia obserwowanym. Pokręcił się chwilę, próbując coś dostrzec, dookoła jednak ulica żyła tylko kończącym się dniem pracy, ostatnim przed weekendem. Teraz nic z tym zrobić nie mógł, wszedł więc do środka.

Nikt nie wszedł za nim, więc zgłosił się w odpowiednim miejscu, wybierając w pełni zautomatyzowaną “panią z okienka”, gdzie podał skrytkę i umieścił swój podpis cyfrowy. System skierował go do jednego z bocznych, prywatnych boksów, gdzie nakazano mu podać hasło. Na prostym, znajdującym się tam sprzęcie, pojawiła się paczka danych, którą netrunner chował tu na krytyczną sytuację. Elektroczniczne skrytki bankowe były drogie, kosztowały nawet do stu eurodolarów miesięcznie, za to powszechnie uważano je za bezpieczne - bez poprawnej kombinacji system blokował wszystko i powiadamiał ochronę. Nawet sam adres był niejawny.
To co zachował Antonio Gonzales, było chaosem. Były tu adresy ipv6, daty, logi i profile wielu osób. Większość informacji była powiązana, choćby pseudonimy na VirtuaGirl netrunner wiązał z przypuszczalnie prawdziwymi osobami, mając tu dużo luk - wiedział kiedy kazano mu dopisywać nowych do systemu i tę datę brał pod uwagę poszukując osób zaginionych. Walters odnalazł na liście dwie z kobiet, które wcześniej wyszukał Remo. Przede wszystkim, były też dość dokładne wyliczenia, z których miejsc łączyły się dziewczyny i mężczyźni “pracujący” w VirtuaGirl. Według Gonzalesa adresy były dwa, jedne dla męskiej (VirtuMan), drugie dla żeńskiej części serwisu. Do dziecięcej się nie dogrzebał, lub nie chciał przyznawać tutaj, że taka istnieje. Może nie istniała. Tyle, że Antonio wskazywał jeszcze dwa ip, bez powiązania z adresami, które oznaczył jako “administratorskie dostępy”.
Te, które odnalazł, kierowały za Queens, już chyba poza zasięg miasta, gdzie zwykłe podmiejskie osiedla pełne jednorodzinnych domów przechodziły w większe, ogrodzone czasami murem rezydencje. W ich przypadku nadzór prowadzili sami właściciele, odcinając się od globalnego zarządzania, jak było choćby w Inner City. Ed skopiował wszystko, a potem przeniósł na inną skrytkę.

Opuścił bank, ponownie poszukując wzrokiem wszelkich możliwych zagrożeń i nie znajdując nic. Uczucie jednakże powróciło zaraz po tym, jak wsiadł do taksówki. Każąc wykonać kierowcy kilka dziwnych skrętów, wreszcie dostrzegł powtarzający się obraz srebrnego, nie rzucającego się w oczy nissana, który wyraźnie kierował się za nimi. Korki utrudniały poruszanie się, jak również wcześniej wykrycie ogona. Ten jednak istniał i z jakiegoś powodu kierował się za Waltersem. Nikt nie mógł znać wyglądu, który przybrał, coś innego musiało być więc sygnałem do śledzenia. Rozejrzał się uważnie, ale nic innego nie rzuciło mu się w oczy.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 03-12-2012 o 20:51.
Sekal jest offline  
Stary 08-12-2012, 13:31   #5
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Plastiscines - Bitch - YouTube

Bezsenność, jak wszystko inne, ma swoją granicę. Subtelną. Jeszcze chwilę temu byłeś po tamtej stronie amigo a teraz jesteś już po tej. Pędzisz na złamanie karku, gdzieś za oknem miga tablica informacyjna. Witamy w mieścinie „Tracisz-kontrolę-kretynko”. Populacja sztuk jeden – Felipa na zejściu. Prognoza meteorologiczna dla turystów – zbliża się pierdolone tornado.

Samochód odbił z powrotem na asfalt ocierając się o krawężnik i na ten sygnał powieki uniosły się gwałtownie.
- Kurwa!
Odpłynęła tylko na sekundę, może dwie. No pretencion, wiedziałaś co się kroi. Już tam, siedząc przed kompem wujka kiedy niemal spałaś na siedząco i z na wpół otwartymi oczami.
Wóz albo przewóz Felipa.
Zdecydujesz się na sen albo sen zdecyduje się na ciebie.
Albo bramka numer dwa.
- Kurwa...

Zjechała na pobocze uspokajając oddech. Adrenalina zadziałała ożywczo ale to był tylko desperacki chwilowy zryw. Wszystko się sypie kiedy zmęczenie bierze górę. Stoisz i myślisz żeby usiąść. Siedzisz i myślisz żeby się położyć. Mroczki latają przed oczami jak stado neurotycznych moskitów albo śnieg w źle podłączonej kablówce. Wszystko się rusza, obłazi cię, irytuje.

- Jestem suką kiedy myję zęby, jestem suką kiedy idę ulicą! Jestem suką kiedy maluje usta...
Śpiewała pod nosem stary szlagier pokonując ostatnie przecznice. Trochę pomogło.
Facet na światłach taksował ją ciekawskim wzrokiem. Uśmiechnęła się do niego, odcisnęła wyszminkowane usta na szybie a na koniec pokazała środkowy palec. Nie rzucała słów na wiatr.
- Jestem suką kiedy wyprowadzam psa, Jestem suką kiedy się zakochuję. Jestem suką kiedy całuję, jestem suką kiedy tak śpiewam...
Zaparkowała w pobliżu salonu ale przez chwilę po prostu nie mogła się zdecydować czy wysiąść czy raczej zwalić się na tylną kanapę, zwinąć kurtkę w wygodny wałek, oprzeć na niej ciężką od myśli a może pustki głowę i pozwolić sobie odpłynąć.
Zastukała paznokciem w deskę rozdzielczą. Ziewnęła.

Kim jesteś?” - zapytał ją kiedyś wujek Li. Wiedziała, że to jakaś lekcja. Albo sprawdzian. „Sumą ludzi jakich znam. Przysług jakie ci wiszą. Sznurków za które możesz pociągnąć.”
Miała dwanaście lat ale zdawało jej się, że już dawno pojęła mechanizm działania tego świata.

I Don't Like The Drugs (But The Drugs Like Me) - YouTube

Ale kim była teraz? Siedząca w tym pieprzonym samochodzie sama jak ten palec, nie bardzo wiedząca czego chce, tutaj teraz i w życiu w ogóle, ze znieczuloną duszą i pragnieniem prochów większym nawet niż snu albo świętego spokoju.
- Kurwa...

Wysypała działkę i wciągnęła metodycznie. Umiejętnie. Tak jak robią to fachowcy - czytaj nałogowcy. Chociaż Felipa nie dopuszczała do siebie takiej myśli. U niej to tylko przejściowe, chwilowe, spowodowane zawodowymi naciskami. Bo przecież sama nie miała szacunku dla ćpunów. Brudasy i nieroby, jak jej matka. Dwa miesiące wstecz widziała ją w podziemnym tunelu metra. Wracali z Waylandem z roboty dla wujka, wtuleni w siebie jak cholerne syjamskie zroślaki, roześmiani. A tu taki mur. Pilar Rodriguez zwinięta w kłębek pod ścianą tunelu. Stara, zniszczona, rozedrgana ale trzymająca się życia jak ostrza brzytwy.
Zjebany miała humor przez tydzień. Wayland chciał od niej wydusić o co chodzi ale mu nie powiedziała. To znaczy oczywiście znał historię Pilar Rodriguez ale co innego opowiadać o sobie facetowi, którego się kocha a co innego pokazać palcem żywy powód własnego wstydu.
Tylko tyle wtedy czuła.
Wstyd. No i może wstręt na dokładkę.
Przyspieszyła wtedy kroku, wpadli do wagonu metra i zostawiła przeszłość za sobą. Zawsze zostawiała przeszłość za sobą.
To dlaczego teraz w tym pieprzonym samochodzie dwie przecznice od salonu dla snobek myśli o tym wyniszczonym przez dragi pokurczu ludzkiej istoty? Pilar Rodriguez... Matka w wieku lat czternastu, rok później gwiazda porno a dwa kolejne ćpunka pomieszkująca u swojego metaamfetaminowego rycerza, który ją zapłodnił, aktorzył u jej boku w niskobudżetowych produkcjach, w końcu zamarzyła mu się kariera narkotykowego potentata i może nawet by mu wyszło z racji swojego kolumbijskiego dziedzictwa gdyby nie fakt, że wybrał dzielnicę wujka a wujek, jak wiadomo, skąpi dobroci serca dla łajdaków, zdrajców i konkurencji. Policja zrobiła na melinę nocny wjazd. Trzy piętra uzbrojonych gangsterów przyjęło ich z godną podziwu gościnnością. Nie szczędzili ołowiu ani C4. Koniec końców Ignacio De Jesus zwany Dżizas został spacyfikowany. Sześcioletnia Felipa widziała każdy szczegół jego obitej do krwi mordy kiedy sześciu funkcjonariuszy kopało go podbitymi buciorami w tak zwanej obronie własnej. Felipa schowała się pod kocem ale zostawiła sobie małą szparkę żeby to widzieć. Zeznała później, z dziecięcą przecież szczerością, gapiąc się na sędziego tymi wielkimi błyszczącymi oczami, że urodziła się już w stanach i nawet jeśli wyszła z łona nielegalnej imigrantki to tutaj jest jej dom. Bidul na Bronxie wydawał się mimo wszystko lepszy niż bilet drugą klasą do Kolumbii...
Tak, nienawidziła ćpunów. Oni sięgali po prochy aby uciec od życia, przyspieszyć migające na wyświetlaczu cyfry zegara. Ona robiła to z dokładnie odmiennego powodu. Aby czas sobie kupić bo ciągle go nie starczało. Był jak skąpa dziwka. Kiedy już ci się zdaje, że dochodzisz ona wykopuje cię za drzwi i mówi że za więcej nie zapłaciłeś.

- Kurwa!
No to sobie pierdolnęła kreseczkę. A później poprawiła drugą i świat nabrał barw i tempa. Tak to działa. Energia spada na ciebie cudownie jak manna z nieba i dostajesz to co chcesz. Witalność, spokój sumienia, obojętność, dobry humor. Czego dusza zapragnie. Jak tu nie wierzyć w cuda?
Biblia nowożytna.
Ewangelia według świętej Amfetaminy, Efedryny, Kokainy. Oświecone wstąpienie do Świętego Związku Kwasu Lizergowego. Wrzuć pod język i oczyść się z wszelkiego stresu. Komunia dla wierzących inaczej.
I nagle już nie jesteś śpiący ani nie masz doła. Tylko jasno wyznaczony cel. Wszystko cacy poukładane na swoim miejscu. I wiesz, że żyjesz. Chociaż przez chwilę miałeś wątpliwości.

Przebrała się w samochodzie. Eleganckie markowe szpilki, sukienka, kapelusz z wielkim rondem. Nie ma jak szczypta ekstrawagancji. Jebać minimalizm, jeśli grać to pierwsze skrzypce. Bogacze to chyba lubią. Wszystko czego nie da się zamknąć w ramy. Oszacować. Kupić. Odgadnąć. A Felipa zawsze miała to w oczach. Zagadkę. No chyba, że akurat kłamała. Wtedy miała w oczach to co mieć chciała. Tego ci nie załatwi żaden wszczep, to trzeba potrafić.
Przyglądała się swojemu odbiciu w przyciemnianej szybie sklepowej kiedy paliła papierosa.
Śmiać jej się zachciało, tak spontanicznie. Śmiała się więc, czemu nie. Bo to było zabawne. Diana Kroose nie miała w sobie nic szczególnego. Nawet ładna przecież nie była. Ale to ona widniała na holobimach, przechadzała się po wybiegach i kąpała się w dinero. O co tu chodziło? O fart? O urodzenie? Z Felipy była przecież laska pierwszego sortu. Taka Diana Kroose mogłaby jej co najwyżej pazury piłować.
Nie pytam kogo znasz ale kim jesteś?” - wujek Li nie dał jej wtedy satysfakcji. Drążył temat jakby fakt kim jest Felipa był w ogóle istotny.
Teraz wiedziała, że na ten brudny uliczny sposób wujek był osobą szlachetną. Mógł handlować prochami, zabijać ludzi ale dbał o la familia. Szczerość. To podstawa sukcesu. Bo możesz zmuszać ludzi do wielu rzeczy trzymając nóż na ich gardłach ale w finale dnia liczy się lojalność. A wujek potrafił ją egzekwować. Prawdziwa charyzma. Czy sama nie wycięłaby sobie serca i nie podała mu tacy gdyby tego od niej oczekiwał?
Jesteś moją siostrzenicą”
Nie jesteśmy spokrewnieni”
Czyżby?”

Miała gadanę, aż sama była pod własnym wrażeniem. Tacy niby obłożeni terminami, umówić ją chcieli za cztery tygodnie a ostatecznie posadzili na fotel i oddelegowali jakiegoś maestra od kudłów.
- Co robimy?
- Co tam uważasz – wzruszyła ramionami niezadowolona, że czeka ją siedzenie w bezruchu przez następne dwie godziny. Jakby przycięcie włosów było niby skomplikowane. Sranie pozorów. Daj mi nożyczki i sama to zrobię. I jeszcze mają czelność wołać za to dwie stówy. Ale sceduje koszty na Dirkuera. Nie jest tu dla swojej babskiej przyjemności ale żeby załatwiać jego sprawy. Sprawy korporacji.
- Rozjaśnię trochę, wycieniuję... - chłopiec miał wczówkę. Wsunął palce pomiędzy sploty jej włosów i delektował się ich dotykiem przy okazji dostarczając Felipie nadprogramowe przyjemne ciarki. Puta... Kiedy to ostatni raz...? Z jakimś hombre...? Zbyt dawno.

Czuła się jakby trafiła tu za karę. Krew w żyłach paliła niby kwas, nogi podrygiwały po śnieżnobiałej gładkiej posadzce. Ależ była nabuzowana.
Chwyciła holo. Przeglądała listę kontaktów. Z nudów, ze zniecierpliwienia, z potrzeby by do kogoś otworzyć usta, choćby wirtualnie a może wyładować napięcie jakie spowodowały macanki pana fryzjera.
To o co chodziło z tym jednym skrzydłem?”
Wiadomość wzbiła się do lotu ale chyba zgubiła gdzieś w przestworzach komunikacji. „Nie dostarczono odbiorcy”.
Ciekawe por favor? Co robi Walters? Czy profilaktycznie wyłączył holo a może zupełnie zmienił numer?

- Muszę iść do łazienki...
Maestro skarcił ją spojrzeniem ale zaraz wskazał kierunek. Lokal był naprawdę spory. Oprócz głównej sali dysponowali całą masą mniejszych pomieszczeń. Felipa ostrożnie zwiedziła okolicę ale nigdzie nie zobaczyła Kroose. Nie udało się też odszukać jej ciuchów ani torebki.

Wróciła do fryzjera geja – tak, teraz była już pewna, że jest gejem, bo przecież każdy fryzjer płci męskiej musi nim być a dodatkowo imię Pierre wyszyte na różowej koszulce polo zaświadczała na jego niekorzyść. Winny. Trzy do pięciu lat w męskim więzieniu korporacyjnym słynącym z nadużyć seksualnych. Podziękujesz mi później.

Czas mijał i nic się nie działo. Pracę homo fryzjerus obserwowała sceptycznie. Facetowi brakowało zdecydowania. Gdyby chociaż ściął ją na jeża, ale nie, wszystko zachowawcze, ostrożne w granicach bezpiecznej tolerancji.
- Cudowne szpilki! - Felipa przywołała na twarz wyraz absolutnego uwielbienia. - Jakie klasyczne. Christian Louboutin?

No, dosiadła się wreszcie obok, przyszła włoski ufryzować primadonna wybiegów. Diana Kroose wdała się w ostrożną rozmowę mile połechtana komplementem.
Rozmowa odbywała się z niewymuszoną naturalnością. Jakby były dla siebie stworzone, dwie przyjaciółeczki.
Narkotyki sprawiły, że Felipa straciła trochę wyczucia, za mocno popuściła wodze bajkopisarstwa za kłamała pierwszorzędnie. Może na haju sama wierzyła w to co wygaduje, chociaż z tyłu głowy odzywał się podszept jej wewnętrznej suki.
- Zawsze chciałam być modelką.
Modelki są puste i głupie.”
- Masz predyspozycje!
Większe do kariery w pornosach. Po mamusi.”
- Mój wujek twierdzi, że nie powinnam pracować zarobkowo.
W każdym razie nie dla korpów”
- Kim jest twój wujek? To ktoś znany?
Nawet nie wiesz jak bardzo. Zapytaj jakiegokolwiek gliniarza w mieście.”
- Przyszywany wujek. W zasadzie przyjaciel rodziny. I jest piosenkarzem. Justin Biber.
No dobra Felipa, ciut przegięłaś.
- Nie żartuj! Znasz Bibera? Tego Bibera? On już jest chyba... po sześćdziesiątce?
- Przed. Ale wygląda na niecałą czterdziestkę. Trzeba dbać o siebie, szczególnie w branży. Wujek ma bzika na punkcie...
lojalności”
- ...wyglądu.
- To zrozumiałe.
Wujek Justin Li Biber. A to dobre.”

Felipa sprzedawała kłamstwa, z tego żyła. Potrafiła być na tyle wiarygodna aby wmówić skinheadowi, że w zasadzie to ma aryjskie korzenie tylko trochę za mocno przypiekło ją słońce na urlopie. Ale Diana Kroose nie wszystko łykała albo nie do końca. Niby rozmawiały sympatycznie, atmosfera pierwsza klasa, nic Felipie nie zarzuciła ani nie dała podstaw, że bierze jej słowa w wątpliwość ale wyglądało na to, że nie jest pustą, pozbawioną czujności idiotką. W zasadzie to sprawiała wrażenie ostrożnej. Jakby spodziewała się, że każdy poznany potencjalnie człowiek chce ją podejść.
Pożegnały się całując się w policzki. Felipa wykorzystała tę chwilę poufałości aby wsunąć niewielki nadajnik do torebki Kroose. W zasadzie najprostszym wyjściem wydawało się wywlec ją stąd, zapakować do bagażnika pożyczonej od wujka fury i popracować nad jej zeznaniami w jakimś dobrze wyposażonym garażu. Tyle, że ogromny i napakowany ochroniarz pani blond modelki mógłby nie podzielać zachwytu Felipy ową alternatywą.

- Daj mi swój numer, może umówimy się gdzieś, zabalujemy?
- Podaj najpierw swój, puszczę ci wyzytówkę,
- Jasne.
Za chwilę panel jej holo poinformował, że dostała wiadomość.

Felipa usiadła w samochodzie, wyciągnęła chip ze swojego holofonu i zamieniła na inny. Skoro podała numer Dianie Kroose musi liczyć się z ewentualnością, że tamta będzie chciała ją namierzyć. Gorzej jeśli zadzwoni. Będzie musiała co jakiś czas kontrolować nieużywane numery.

Połączyła się z człowiekiem, z którym od czasu do czasu współpracowali.
- Hola, Rupert...
Nie lubiła hijo de puta ale ceniła jego profesjonalizm. Brał sporą stawkę i pozbawiony był kompletnie uroku osobistego ale jego skuteczność była zadziwiająca.
- Posłuchaj, mam jedną blondi na tapecie... Mhm... Zaraz prześlę ci wszystkie dane. Tak, tak. Przelew będzie wieczorem.

Pozostawała robota dla Remo. Poszło wiadomością tekstową bo, solo Dios sabe, co oni w tej chwili robili. Nie chciała zadzwonić na ten przykład w środku strzelaniny,

Podsyłam ci numer Diany Kroose. Chciałabym abyś sprawdził jej billingi, szczególnie przegrzebał dwa dni poprzedzające spotkanie w Safe Heaven – pan S lub pani Y musieli się z nią kontaktować i umówić. Jeśli dotrzemy do numery kogoś z tej dwójki namierzymy sygnał holofonu i będzie można coś organizować. Całuski. F.

* * *

Pub u Tommiego był kolejnym punktem na liście do odfajkowania.

Felipa wyciągnęła się na tylnym siedzeniu, wypchnęła ku górze biodra i wciągała na tyłek obcisłe skórzane gacie. Do tego wykrojona koszulka z napisem „I fuck on the first date”. Jack się tak uroczo irytuje. Teraz bardzo wysokie obcasy, w których przewyższała wzrostem niejednego mężczyznę. Ciekawe czy Roy będzie musiał zadzierać głowę żeby spojrzeć jej w oczy. Ta myśl ją rozbawiła.
Na koniec błyszczyk, ciężkie zmysłowe perfumy i dwie wąskie kreski, żeby podtrzymać energetyczny flow. Poczuła je jak tsunami zaczynające się z zatokach i rozlewające każdym zwoju nerwowym mózgu.
Poprawiła włosy, znacznie jaśniejsze niż nosiła wcześniej i elegancko ścięte. La pucha, może jednak były warte tych dwóch stów. Tym bardziej, że nie były to jej dwie stówy.
 
liliel jest offline  
Stary 12-12-2012, 19:27   #6
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Latynoska skierowała się w kierunku zaplecza.
- Popieprzona jesteś? - Skinęła jednemu z kelnerów dając mu znać by na chwilę zostawił je same. - Masz kurewsko wojskowe podejście. Wóz albo przewóz. Pomyśl chwilę.
Ann powiedziała wprost co myśli o całej sytuacji. Felipa wyłożyła swoje. Ostatecznie nic nie uległo zmianie.
- Będę się trzymać z daleka – Powiedziała Ferrick uzasadniając swoją postawę i zaraz podjęła temat, który i tak zamierzała poruszyć kiedy na horyzoncie nie będzie Evans. - Dobrze że mogę z tobą pogadać na osobności bo jest jedna rzecz... - Popatrzyła na Felipę - Jedziemy z Remo do domu Aleksandra. Nie wiem czy Ed będzie mógł jechać z nami, a przydałoby się jakieś wsparcie ogniowe na wypadek nieprzewidzianych problemów. Ktoś tam się może na nas przecież zaczaić. Masz kogoś zaufanego i świetnie obeznanego z bronią. kto może nas wspomóc?
- Mam
– skinęła w odpowiedzi. - Mój współlokator. Ale będziecie musieli odpalić mu kasę ze wspólnej puli. Charytatywnie robił nie będzie, zresztą nie prosiła bym go o to.
- To jest oczywiste. Po to mamy kasę na wydatki. Umówisz mnie z nim?
- Zadzwonię do niego
- skinęła i wykręciła numer na holofonie, porozmawiała chwilę swoim łamanym spanglish i szybko skończyła. - Facet ma ksywkę Bullet, jest fachowcem. Zgarniecie go z Bronxu, podam ci jego numer i się umówicie. Sprzęt weźmie swój, od ręki przelejesz mu tysiąc eurodolarów.

Gdy Ann wpisała podany numer latynoska powiedziała:
- A teraz wracamy do Jack. Mów, że jedziesz do Remo bo musicie pogrzebać w sieci czy coś. Na wszelki wypadek nie mówimy jej co robi wasza część ekipy.
Saperka wzruszyła ramionami:
- Po za “Do widzenia” nie mam już zamiaru niczego do niej mówić.
Felipa nie skomentowała tego tylko powiedziała:
- Ja będę trzymała ją blisko siebie. Remo ma jakiś nowy trop odnośnie modelki z Safe Haven?
- Nic mi o tym nie pisał
- Ann uśmiechnęła się z rozbawieniem odnosząc się do niedawnej wypowiedzi latynoski - znamy się dopiero od trzech dni, więc jeszcze nie zwierza mi się ze wszystkiego.
- Nikt nie oczekuje, że pokaże ci swój blogerski pamiętnik, ale w kwestii roboty każdy ma być na bieżąco. No... prawie każdy.
- Dobrze
- Ferrick skinęła głową - Jak się spotkamy wypytam o szczegóły i Ci podeślę. Ma po mnie podjechać.

- Aha.
- Felipa zatrzymała się nagle i popatrzyła na Ann - Na razie kwestia planów wobec Jack zostaję między tobą a mną. Nie ma sensu aby rozpraszać uwagę chłopców. Podziałamy i okaże się czy Jack jest czysta. Po prostu.
Ann skinęła głową
- Ty dobry glina, ja zły, albo odwrotnie jak na to spojrzeć z innej strony.

***


Tak jak zapowiedziała Felipie panna Ferrik nie zaprzątała już sobie umysłu konwersacją z Jack. Zresztą ostatnie słowa Evans nie nastawiły jej do lekarki pozytywniej. Z całą pewnością nie miała zamiaru zmieniać swoich planów by wykonywać jej apodyktyczne rozkazy. Ann doszła do wniosku, że w zasadzie po takim pożegnaniu Jack poczeka na swoje rzeczy kilka godzin dłużej. Może dotrze do niej, że czasami grzeczne „proszę” przyśpiesza sprawy. Naukę kultury nigdy nie jest za późno.

Zadzwoniła do Remo, potem do Bulleta. Miała chwilę czasu, więc mogła dokończyć zakupy. Pomysł z pożyczaniem ubrań od Felipy teraz nie miał sensu, skoro latynoska stanowiła ogon Jack. Kupiła jeansy, obcisły t-shirt ze sporym dekoltem, brązową skórzaną kurtkę i pasujące kolorystycznie botki. Dodatkowo nabyła pokrowiec na samochód, składane pudło na spakowanie rzeczy Jack i papier pakowy.
Sama załatwiła to kilka razy szybciej niż wcześniejsze sprawunki z Felipą. Ta dziewczyna była burzą chaosu i przebywanie w jej towarzystwie mogło być całkiem ekscytujące, ale utrzymywanie takiego stanu przez dłuższy czas mogło człowieka doprowadzić do rozstroju psychicznego.
Ann zatęskniła do chwili spokoju, która mogłaby przeznaczyć na ćwiczenia. Może po akcji w domu Alexandra będzie taka możliwość. Potrzebowała odprężenia, a nic nie działało na nią lepiej niż godzina jogi.
 
Eleanor jest offline  
Stary 12-12-2012, 19:34   #7
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Felipa dwie ostatnie godziny siedziała przed kompem grzebiąc w portalach plotkarskich i modelingowych wyszukując informacji o Dianie Krool. Wykonała telefon do jej agencji , zapoznała się możliwie szczegółowo z jej życiorysem i tyle, dalej nie miała punktu zaczepienia. Z pomocą przyszli psychofani i systemy monitorowania gwiazd. Salon piękności. Cóż, Felipia chyba zaniedbała ostatnio paznokcie.
- Jack - wyszła z pokoju informatyków i wróciła do lekarki, która rozgościła się przy barze. - Mamy... - spojrzała na holofon - dwie godziny do twojego spotkania z bratem. Szkoda mi czasu, jadę ciągnąć temat. Nie wiem czy się wyrobię do ósmej.
- Well, nie wiem o co chodzi, bo jakoś zapomniałaś mi wspomnieć, ale o moim spotkaniu z Royem wiedziałaś i ja na nie pójdę. Mogę ci dać namiary na pub, w którym będziemy i tam się możemy spotkać
- wzruszyła ramionami.
- Może przesuniesz spotkanie o dwie godziny i pojedziemy razem? Wtajemniczę cię po drodze, vamos, vamos, vamos - Felipa ziewnęła przeciągle mimo to klasnęła w dłonie i zatarła je gorliwie.
- Nie mam telefonu do brata słonko. Przez wasze ściganie w ogóle się zapadł pod ziemię.
- Dobra, podaj nazwę knajpy. Będę jak załatwię sprawę.
- “Tommy’s Pub” na Bronxie. W razie czego jakby ci się przeciągnęło gdzie ciebie będę mogla znaleźć?
- Masz mój numer. Będę pewnie w ruchu.
- Ok, niech i tak będzie. Jak coś będę dzwonić.

***

Do Tommy’ego Jack nie wybrała się od razu, wpierw musiała poczekać na rzeczy od Ann. Azjatka chyba faktycznie trochę się zeźliła, bo sporo jej kazała czekać, a kiedy rzeczy już przyszły były na nazwisko de Jesus. Ot, takie małe prztyczki w nos. Evans w tym zakresie preferowała styl Felipy; ta to przynajmniej, z reguły od razu mówiła co jej leży na sercu, a nie chowała wszystko pod beznamiętną maską. Cóż, Azjaci w dużej części tak mieli. Bywa.
Grunt, że dziewczyny zdążyły się dogadać i barman bez szemrania przekazał stuff, który w łazience lekarka oczywiście skrupulatnie przejrzała. Nie, nie podejrzewała, że ktokolwiek mógłby pokusić się na jej majtki, ale wolała upewnić się czy nie dostała czegoś w prezencie. Pluskwy czy innej cholery.

Jeszcze przed wyjściem Evans wpadła na pomysł by pożegnać się z wujkiem Li, ale nigdzie go nie dostrzegła, nie proszona też nie miała zamiaru się pchać na zaplecze. Zresztą jakiekolwiek prowadził on interesy: krystalicznie czyste to one na pewno nie były, a składanie uszanowań gangsterowi to nie było w stylu Jack. No chyba, że dany gangster byłby jej przyjacielem. To trochę zmieniało obraz rzeczy.

Zapłaciła barmanowi za te kilka herbat, które w międzyczasie wypiła i za piwo wychłeptane przez Felipę i ruszyła na Harlem. Na piechotę, potrzebowała jeszcze świeżego powietrza, o ile oczywiście coś takiego w tym mieście istniało.

Trzymając się głównych arterii jeszcze przed czasem dotarła do już pełnego o tej porze pubu i usiadła przy barze.
- Dzięki za załatwienie sprawy. Ile jestem winna?
Tommy siedział na swym królewskim miejscu, a dwóch pomagierów uwijało się jak szalonych.
- Zamów drogiego drinka. Wiadomość sama się przechwyciła, niewiele mojej roboty w tym było.
Wgapiał się w telewizor, gdzie dla odmiany leciał sport. Roy zaś pojawił się zgodnie z planem, punktualny być potrafił.
- Zamówię, ale nie dziś. Głowa chce mi się rozpaść na drobne kawałki. Tak czy siak dzięki teraz mam spotkanie. Wybacz.
Pożegnała się z barmanem i bez chwili zawahania ruszyła do brata.
- Dobrze, że jesteś. Gdzie chcesz iść?
- To ty masz sprawę -
wzruszył ramionami. - Więc ty wybieraj. Czy wolisz tu, czy nie uważasz, że tu jest do tego wystarczająco bezpiecznie.
Przyjrzał się jej badawczo.
- Jak zwykle pomocny - Jack westchnęła zmęczona. Co jak co, ale doba bez odpoczynku, a za to z ekstremalnymi przeżyciami potrafi wykończyć - Tom, znajdzie się jakiś mały pokoik dla nas?
Gruby barman pokręcił głową, wskazując za plecy.
- Co najwyżej na zapleczu. Wiesz przecież, że takich usług to ja nie proponuję - uśmiechnął się dwuznacznie.
- Baaardzo zabawne. Nie ma tu pewnej latynoski, więc zaplecze nam stanowczo wystarczy. Jeśli można tam liczyć na dyskrecje. Można Tommy?
- Jasne. Doliczę za drinka -
Tom nie był zbyt przejęty jej ironią, wpuszczając ich na tyły. Była tam kuchnia, magazynek, pomieszczenie ze stolikiem i stołkami, gdzie można było usiąść. Z zaplecza korzystano rzadko podczas normalnych wieczorów, w końcu w pubie mało kto jadł, a alkohol był za barem.

Evans usiadła z ulgą na jednym stołku, opierając głowę na dłoniach.
- Jeszcze nigdy nie byłam w takim bagnie. Powiedz mi braciszku masz jakiś sposób by wykryć podskórne wszczepy jeśli na skórze nie ma ani śladu? Jakiś czytnik czy inną cholerę?
Roy popatrzył na nią i westchnął.
- Czyli jednak masz problem - zastanowił się, przez chwilę milcząc. - Jeśli są aktywne, to bez problemu. Gorzej, gdy są pasywne, wtedy... każdy musi mieć w sobie coś metalowego, więc potężny wykrywacz metalu da radę, jak nie masz tego na przykład gdzieś na jakimś wszczepie.
- Może być wszędzie. Miałam black out. O jednym pasywnym wiem, on musi zostać. Boje się, że mam więcej poczynając od lokalizacyjnych po totalnie szpiegowskie. Poszukam później potężnego wykrywacza metali. Chociaż już widzę jak wchodzę do sklepu i proszę o takie cudo. - Jack skrzywiła się - A co z Felipą i resztą naszej wesołej ekipy, co zamierzasz?
- Do aktywnych wystarczy prosty skaner. Mam taki, ale nie przy sobie.

Obejrzał się odruchowo, słysząc drugie pytanie.
- Jeszcze nie wiem. Ten Remo... dużo wie. I dużo daje od siebie, za dużo, aby ściemniał. Co do Felipy, to mi przecież zabroniłaś - uniósł brwi, ale bez większego rozbawienia, wiedział, kiedy sytuacja jest z tych poważnych, przynajmniej zwykle.
- Remo wie dużo i jest dobry. I pominął mnie w zabawie z tobą i tym co wiesz. W sumie w ogóle nie chce ze mną gadać. Ponoć, bo sam nie był łaskaw przekazać tej informacji. Normalnie dałabym sobie spokój, ale muszę dotrzeć do sprzętu, który zdobyliśmy, a który oni chowają przede mną. Mniej ludzi do podziału to zawsze dobra opcja.
- Chcesz ich okraść? Czy oni nie chcą podzielić się z tobą? - skrzywił się, a jego oczy się zmrużyły. - Remo powiedział, że specjalnie cię pominął, bo dużo mówisz. Wolał bezpośrednio, zabronić też mi nic nie zabronił. Ale... kobieto, poznałem tylko dwójkę z tych ludzi, a nawet ja nie chciałbym nadepnąć im na odcisk. Oni sami to sprawa pewnie niewielka, ale za nimi stoją inni.
- Nie chce ich okraść -
skrzywiła się wyraźnie - Moje chcenie lub nie to jednak za mało. Jeśli nie dotrę do tego sprzętu Diego zginie.
- A więc o to chodzi -
wypuścił powoli powietrze. - Wiesz, że jestem tu obcy. Nie znam tego miasta, mam tu mało kontaktów, z od nich mam kontakt tylko do Remo i to też nie bezpośredni. Co mógłbym zrobić?
- Dowiedzieć się gdzie teraz mają metę jako grupa. Ja naprawdę nie chce im zrobić krzywdy, Felipę nawet lubię mimo, że ewidentnie chce cię bzyknąć, ale póki nie znam miejscówki mam związane ręce. Ty w sumie i tak potrzebujesz pomocy Remo, więc możesz z nim współpracować, a może w międzyczasie uda ci się dowiedzieć, gdzie trzymają sprzęt. Tylko uważaj, bo podejrzewam, że im nie będzie po drodze z twoimi nowymi przyjaciółmi.

- Albo wręcz odwrotnie - uśmiechnął się lekko, tyle, że bez wesołości. - Mogę obiecać, że spróbuję. Po tym, że siedzimy tutaj, a Felipa tam, wnioskuję, że im nic nie powiedziałaś. Dlaczego? Razem moglibyście zadziałać skuteczniej. Latynoska znalazła mnie bez problemu...
- Kiedy udało się mi do nich dotrzeć, powitali mnie “podaj adres oddamy ci rzeczy”. Felipa miała przyjemniejsze nastawienie, ale dla pozostałych zniknięcie na parę godzin to był mój koniec. Nie mam żadnych gwarancji, że mnie nie wystawią, albo nie odstrzelą gdzieś ukradkiem dla bezpieczeństwa. Sorry, nie ufam ludziom, którzy na pierwsze kłopoty wypinają się na współpracowników. Poza tym...

Przerwała by rozejrzeć się za czymś co mogła użyć. Czemu ludzkość zrezygnowała niemal zupełnie z papieru, ah czemuż?
Na szczęście Tommy nie był przesadnym pedantem i stolik pokrywała warstwa kurzu, w której Jack zaczęła kreślić palcem litery.

“Możliwe wszczepy = moja paranoja na podsłuch”

Miała nadzieję, że załapie prosty przekaz czemu nie chciała grać w otwarte karty ze “swoją” grupą. Roy wyjął z kieszeni jakieś małe urządzenie i położył na stole.
- Nie zapominaj z kim rozmawiasz. I nie zapominaj, że oni też cię nie znają. U nas, jak któryś zniknie na kilka godzin, gdy uznamy to za niebezpieczne... nie odzywamy się do niego już i nie pozwalamy znaleźć. Tak to działa, takie czasy, gdy chce się schować. Nie jest łatwo. Nikogo tu nie bronię, twoja decyzja. Ja to tylko widzę inaczej, jak dostaną powód, by nie ufać ci jeszcze bardziej... to w życiu nie znajdziesz tego sprzętu i nie będę ci w stanie pomóc.
- Głowa mi chce się rozpaść na pół - mruknęła cicho w odpowiedzi patrzą na zagłuszacz wyciągnięty przez brata - To co radzisz mi zaufać w sumie nieznajomym, którzy nad wyraz szybko się na mnie wypieli i chcą mnie obrobić z należnej części łupu, a przynajmniej na to wskazuje ich zachowanie i złożyć w ich ręce życie Diego? To twoja rada ze wszystkimi twoimi paranojami?
Przy ostatnim zdaniu uśmiechnęła się do brata. Nie odpowiedział uśmiechem.
- Moja paranoja, moją paranoją. Różne rzeczy w życiu robiłem, wielu chętnie by mnie odstrzeliło. Ale wszystko co robiłem, wiązało się ze współpracą. Nie wiem jak ta twoja grupa chce cię z interesu wysadzić, zdaje się, że płaci wam korporacja, nie? Nikt nie mówił o zaufaniu. Mowa jest o współpracy. Niekoniecznie z nimi, to tylko najprostsze. Zwracasz się o pomoc do mnie, a ja mam tu tylko kilku mało znaczących kumpli. Gdybym miał plecy, myślisz że prosiłbym o ten patent i narażał ciebie? Nazwij moje słowa wyłuszczaniem możliwości. Co zrobisz teraz, gdy nie chcesz im powiedzieć? Co tu robi Felipa, skoro chcą cię z interesu wysadzić?
Słyszała już kiedyś takie monologi, mózg Roya zdawał się tak działać. Zadawać dużo pytań i starać się na nie odpowiedzieć.
- Jak zwykle pomagasz - znów się uśmiechnęła. Rozmowa z bratem zawsze jej dobrze robiła, nawet jak mieszał - Zastanowię się jeszcze. Mogę zatrzymać to cudo? Przyda się na rozmowy jeśli się na nie zdecyduje.
Skinął głową, przesuwając niewielkie urządzenie w jej stronę.
- Ale nie ufaj temu w pełni. Ma bardzo mały zasięg. Wychwytuje większość sygnałów, ale słyszałem, że są już nowoczesne metody pozwalające czasem to oszukać.
- Będę pamiętać dzięki. Jeszcze później jak będę miała chwilę chętnie skorzystam z twojego skanera. Musimy ustalić jakiś system komunikacji, bo cholernie szybko zmieniasz telefony.
- Bezpieczeństwo przede wszystkim. Najłatwiej przez sieć, skrzynka pocztowa, gdzie zostawiasz wiadomości, z dostępem tylko dla nas. Nic nie wysyłasz wtedy, to najbezpieczniejsze dopóki ktoś nie pozna adresu. Ale wtedy też możesz ostrzec jakimś hasłem.
- Dobra, zorganizujesz to? Jesteś znacznie lepszy w te klocki. Jak uda mi się wyjść z tego bagna, uratować Diego to wtedy wynoszę się z tego miasta. Mam dość.
- To nie problem, daj mi swój numer, mimo wszystko.
Zapisał adres i hasło na stoliku, pozwalając Jack zapamiętać, a potem zmazał. Lekarka też bez obiekcji podzieliła się swoim numerem.
- To chyba tyle, co? Nie będziemy zajmować Tommy’emu miejscówki. I muszę się odezwać do Felipy, podejrzewam, że chciałaby cię spotkać. Chyba konkretnie postawiła sobie za cel zaciągnięcie cię do łóżka. Ehhh... znalazłbyś sobie jakąś miłą kurę domową i byłby spokój.
Lekko ironiczny uśmiech znów pojawił się na twarzy Jack.
- Nie mów, że jakby się nie pojawił jakiś zajebisty facet, a ty nie miałabyś tego swojego, to byś go unikała.
Uśmiechnął się równie ironicznie, po czym dodał:
- Nie narażaj się. Szukaj bardziej Diego, niż tych przedmiotów. Nikt nie powiedział, że ludzie dotrzymują słowa. Gdy czegoś się dowiesz, daj znać. Poza tym, napisz mi wszystko co wiesz o tych gościach. Może są jakąś grupą, którą można by wyśledzić.
- Dam. Na razie niewiele o nich mogę opowiedzieć. Założyli maski, więc nawet pewnie bym ich nie rozpoznała. Nie mam niestety żadnego punktu zaczepienia. Może się coś zmieni.

Wiele więcej do powiedzenia sobie nie mieli. Uznając konwersację za zakończoną opuścili zapleczy, by zaraz wpaść na Felipę nawijającą makaron na uszy Tommy’ego. Ona i Roy nie przywitali się tylko wlepiali wzajemnie w siebie ślepia jak głodne dziecko patrzące na ciasto na wystawie sklepowej.
- To jesteśmy w kontakcie. - lekarka przysiadła we wskazanym przez latynoske stołku - Tommy drinka poproszę, najdroższego tak jak się umawialiśmy. I wodę.
- Jesteśmy
- Roy potwierdził i skierował się ku wyjściu rzucając ostatnie tęskne spojrzenie na cycki Felipy.
Kiedy zamówione trunki się pojawiły blondwłosa pchnęła drinka w stronę koleżanki, a sobie zostawiła wodę.
- I co, udało ci się coś załatwić?
- Niewiele.

Felipa spojrzała na plecy oddalającego się Roya.
- En serio? Nawet się nie przywitasz? - błysnęła białymi ząbkami i uniosła drinka w geście toastu w kierunku Roya Evansa.
- Widzieliśmy się niedawno - mrugnął do niej, a potem nieznacznym gestem wskazał na holofon i tyle go było.
Felipa spojrzała na swoje holo, przejechała kilka razy palcem po ekranie dotykowym a podczas tej czynności na jej twarzy pojawił się tajemniczy uśmieszek. W końcu zaprzestała, opuściła na nadgarstek rękaw skórzanej kurtki i nie ruszoną szklankę z drinkiem odłożyła na blat.
- Muszę się zastanowić co dalej.
- Z Royem czy tak ogólnie? -
Jack spojrzała na latynoskę z lekko kpiącym uśmiechem, który nie sięgał oczy. W nich bowiem było coś innego, coś co osoba tak znająca się na mowie ciała jak Felipa mogła wychwycić szybko. Evans ją oceniała. W jakiej kwestii to pozostawało zagadką.
- No me digas - Felipa nie przestawała się uśmiechać. - Czego się obawiasz Jack? Że go wykorzystam a później zadźgam szpikulcem do lodu? Za kogo mnie masz?
Sięgnęła po szklankę wody i wypiła duszkiem do połowy.
- Chociaż prawdę mówiąc nie miałam na myśli twojego brata. Kiedy jestem na trabajo, głównie myślę o trabajo, si?
- Mam cię za kobietę, która bez wahania zadźga szpikulcem do lodu faceta, który dostatecznie nie postarał się w łóżku. - lekarka parsknęła, a potem upiła spory łyk wody - O Roya się jednak nie martwię, potrafi sobie chłopak radzić na wielu frontach. Z natrętnymi fankami też jeśli zajdzie potrzeba. Ze swoją buźką od czasów szkoły średniej nie miał lekko. Ale faktycznie powinniśmy wrócić do pracy. Jakie mamy opcje? Rozumiem, że twoje poprzednie dwugodzinne sprawdzanie portali społecznościowych dotyczyło Newt? Bo chyba nie szukałaś tam śladów zlecenie od Ala.
- Szukałam modelki. Ale gówno to dało. Teraz muszę skontaktować się z Remo żeby dał nam nowy punkt zaczepienia. A do tej pory obawiam się... - wetknęła sobie papierosa w kącik ust - że będę musiała coś zjeść i się przekimać. Dwie doby na nogach to proszenie się o zawał.
Jack milczała. Długo.
- Chodź. Pogadamy na zapleczu. Tommy daj jakiegoś hamburgera żeby nie padła. Mi też możesz.
Felipa skinęła i poszła za Evans.

Jack usiadła przy tym samym stoliku co uprzednio wskazując latynosce miejsce, na którym uprzednio siedział Roy. Odczekała chwilę aż Tommy przyniósł hamburgery, które pewnie jeszcze pięć minut temu były mrożonką i zostawił je same. Upewniwszy się, że nikogo w zasięgu słuchu nie ma lekarka wyciągnęła małą zabawkę, którą podarował jej brat.
- Zagłuszacz od Roya. - była niemal pewna, że Felipa rozpoznała urządzenie, ale nie zaszkodziło potwierdzić. Zanim przeszła do dalszej części opowieści oparła głowę na rękach i uważnie patrzyła na dziewczynę zwracając uwagę na najmniejszy detal - Miałaś rację kłamałam. Zanim jednak zamierzałam podzielić się z wami tym co się działo musiałam mieć właśnie to w swoich rękach. Foch Remo trochę utrudnił mi zadanie. W mieszkaniu Diego trafiłam na tych bastardów, jeden pewnie jeszcze przez jakiś czas będzie charczał podczas oddychania, ale jednak w trójkę mnie załatwili. Gdy się ocknęłam byłam w jakimś magazynie, gdzie również był żywy mój facet. Zanim jednak doszło do radosnego powitania kochanków wziął mnie na magiel jakiś gościu. Nie pytaj o detale, był zamaskowany. Do tego nie znał się na żartach. Zaaplikowali mi coś jak zastrzyk prawdy. Nie mam pojęcia co się działo w międzyczasie, odpłynęłam, ale podejrzewam, że dowiedział się tego co chciał. Chociaż z drugiej strony nie sadzę by tam było dużo nowych dla niego rzeczy. Kiedy się obudziłam dał mi propozycję nie do odrzucenia; dowiaduje się gdzie są zabawki i daje mu cynka. Pozycję do negocjacji miałam wybitnie słabą. Wysadził mnie na Bronxie sobie zostawiając Diego, a mnie cosik jak olbrzymiego kaca po lsd. Teraz ustalmy sobie jedno: ja nie wystawiam ludzi, chociaż trzeba przyznać, że Ferrick bardzo pracowała nad zmianą mojego nastawienia. Nie wiem jednak czy nie zaszyli w moim organizmie czegoś jeszcze poza komunikatorem aktywowanym na hasło dlatego wolałam być ostrożna i bez zagłuszacza nie gadać za wiele.
Felipa skinęła.
- Przemyślę to wszystko. Ale teraz wyłącz zagłuszacz. Mogą zauważyć blokadę w przepływie danych i będzie jasne, że ich kręcisz. Następnym razem pójdziemy do lokalu typu Pink Gloom, niby zawodowo, i tam pogadamy swobodnie.
- Mogą pomyśleć, że to kwestia zaplecza baru. Zresztą mówię, nie mam pewności, że coś takiego jest, sprawdzę to z Royem - Jack sięgnęła po zagłuszacz i wyłączyła go. Musiała przyznać, że spodziewała się bardziej żywiołowej reakcji.
Felipa usiadła do hamburgera i bez większego przejęcia zajęła się jedzeniem.
- Jak mówiłam, najpierw skontaktuję się z Remo, może da nam kolejny punkt zaczepienia. Zajmiemy się wszystkim. Po kolei.

Taka była jej recepta "po kolei". Lekarka poczuła bardzo dojrzałą ochotę by kopnąć dziewczynę pod ławą, ale się powstrzymała. Ona także potrzebowała odpoczynku jeśli miała myśleć jawnie i klarownie.

Rozstały się zaraz po tej badziewnej kolacji. Felipa ruszyła do siebie gdziekolwiek to było, a Jack doszła do wniosku, że musi sobie znaleźć jakiś motel. Najlepiej średnio podrzędny; ot tak by nikt nie sprawdzał jej tożsamości zbyt natrętnie, a jednocześnie by nie paść ofiarą jakiegoś przypadkowego mordobicia. Sen był jej diabelnie potrzebny, ale bała się, że i tak nie zaśnie. Niepokój o Diego był ogromny, a jej własny los zawisł na włosku. Wystarczyło by tylko by Felipa skontaktowała się z pozostałymi by ją odstawić, albo i zadziałać na wszelki wypadek bardziej drastycznie.

Tak ciągle nie była pewna czy złożenie zaufania w ich ręce to był najlepszy pomysł, tyle tylko, że już nie miała wyboru.
 
Nadiana jest offline  
Stary 13-12-2012, 07:02   #8
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Taksa zwolniła wypływając z uliczki na szerokie wody głównej ulicy, wypełnionej po brzegi leniwie sunącymi pojazdami. Metaliczny Nissan kilka aut z tyłu kleił głupa na ogonie taksówki. Ed trzasnął drzwiami wysiadając przy plazie. W czarnej szybie wejścia na mall zobaczył przeciskającego sie między utkniętymi samochodami w korku garniaka. Był sam. Pozbycie się fury było łatwe. Ciekawe jak będzie z tajniakiem. Facet był niezły. Kiedy Ed zatrzymał się przy wejściu kończąc papierosa, trzymający się z daleka koleś, obrócony bokiem do Waltersa, był zawzięcie pochłonięty czytaniem hologazety.
- Ooookay... – mruknął Ed depcząc niedopałek.
W tłumie robiących zakupy, śledzony i jego cień zręcznie wtopili się w otoczenie. Kiedy Ed jechał schodami na górę, garniak wiernie podążał za nim. Oglądał diamentowe bransoletki, jego nowy kolega, kilka budek dalej wąchał kwiaciarniane róże. Widocznie gość miał za zadanie tylko go śledzić. Inaczej było zbyt wiele okazji, do ataku.

W sklepie z ciuchami Ed zarzucając sobie garnitur na ramię spokojnie ruszył do przymierzalni. Żaden z nich nie wiedział, czy ma jedno czy dwa wyjścia. Mogło być drugie jako wejście dla kobiet połączone stoiskiem rozdającej numerki ekspedientki. Garniak został na sklepie obstawiając dyskretnie wyjście. Znał się na swojej robocie. Wejście do sklepu było tylko jedno. Nic to. Na szczęście na karku miał tylko jednego mistrza, a nie kilku.

Następne kroki Walters skierował ku restauracji. Usiadł przy stoliku. Dyskretny obserwator przyszedł chwilkę potem zajmując miejsce przy drzwiach. Ruch był przeciętny. Ed przyjrzał się uważniej ogonowi. Wyglądał jak zwykły biznesman. Cyknał fotkę z ukrycia. Taki nijaki z jedną tylko charakterystyczną cechą. Był nią brak cech charakterystycznych. Garniak udawał zajętego swoim komunikatorem zdając się zupełnie nie zwracać uwagi na Eda. Restauracja miała dwa piętra. Między windą a schodami na górny poziom był korytarz z toaletami. Plaza była wielopietrowa. Zazwyczaj z każdego było wejście do lokalu jeżeli ten miał ich kilka. Wkrótce pojawił się młody kelner z tacą a na niej szklanicą i koszyczkiem z francuskimi, słodkimi bagietkami.
- Nazywam się Lui i dzisiaj będę cię obsługiwał. – dygnął lekko podając menu. – Czy życzymy sobie coś innego do picia?
- Nie. Shake jest słodki. -
oblizał czarowną wisienkę i umoczył na powrót w białej masie bitej piany.
- Very well.
Młodzian już miał się oddalać poprawiwszy serwetki na stole, aby dać czas dla klienta do złożenia zamówienia, gdy Ed zatrzymał go w ostatniej chwili.
- Lui, słuchaj uważnie. - Walters zdjął okulary i nadgryzł końcówkę.
Kelner wyprostowany jak tyczka uniósł brew zdziwiony szybkością klienta. Przed sobą holopad, chyba na wszelki wypadek, jakby Ed miał zaraz zamówić połowę menu modyfikując potrawy po swojemu, jak to mieli w zwyczaju ekscentryczni goście.
- Słucham. – Lui uśmiechnął się zalotnie lecz bynajmniej wyzywająco.
- Mój partner jest na sali. – powiedział Ed zakrywając twarz listą potraw. – Tylko nie obracaj się na niego na miłość boską! - zamruczał ze zgrozą w głosie. - Tamten. Samotny przystojniak przy drzwiach. Dopiero co wszedł. Śledzę gogusia. - szepnął. - Ma urodziny. Kompletnie nie spodziewa się niespodzianki. – puścił oczko do chłopaka, który porozumiewawczo zmrużył oko przechylając nieco głowę do ramienia.
- Aaaahaaa. – westchnął w błyskiem w oku.
- Myhyyym. – tryskający szczęściem na twarzy Ed pod maską Vincenta Vegi zamruczał wysokim tonem i mało nie pisnął podekscytowany. – A więc mój drogi zrobimy to tak!
- Zamieniam się cały w słuch!
– Lui obdarzył go uśmiechem.
- Macie tutaj niespodzianki, prawda?
- Oczywiście. Ale nie śpiewamy Happy Birthday.
- zasmucił się nieco. - Za to mamy duet smyczkowy i flecistę.
- Voila! Idealnie. – egzaltował się Walters. – A więc drogi Luisie, zrobimy to tak... – przewrócił oczami i zmarszczył nos jakby niezdecydowany.
- Butelka szampana do stolika z serenadą? – chłopak zawiesił głos w pytaniu nie odrywając oczu od Eda.
- Tak. Genialnie. A ja wkroczę zaraz potem z dwoma kielichami!
- W kolorze tęczowym?
- Jakże by inaczej!

- No ba! – Lui pokiwał głową zadowolony z siebie.
- Tak go przysłońcie, aby mnie mój kochaś nie zobaczył jak wyrastam spod ziemi ze szkłem!
- Yes sir! – chłopak chyba zwietrzył słodki zapach niebagatelnego napiwku.
- I'm so excited! – oddał kartę a Luis zniknął z sali.

Ed w skupieniu pociągnął ze słomki. Zaraz wszystko miało potoczyć się bardzo szybko.

Kiedy przed garniakiem przy stoliku wyrosło jak spod ziemi trzech grajków i Lui z butelką szampana kompletnie przysłonili obserwatorowi widok na restaurację. Kiedy udało mu się przecisnąć przez masujących struny muzyków, odpychając od siebie kelnera, zobaczył, że stolik przy którym siedział "Vincent" był już pusty. Garniak pędem ruszył w stronę windy. Stała na dole. Zanim skierował się ku wyłożonym czerwonym dywanem, zakręcającym schodom co pięły się do góry, tajniak tylko obrzucił je spojrzeniem i pospiesznie wpadł do korytarzyka toalet. Pchnął drzwi od męskiej. Wolny pisuar, umywalka i kabina. Kucnął dla wszystkiego. Nikt nie siedział na klozecie. Wypadł z powrotem i bez zastanowienia nacisnął klamkę do damskiej. Nacisnął mocniej. Szarpnął. Zamknięte.
- Zajęte! – odezwał się damski zirytowany głos. – Momencik! – doleciało zza drzwi.
Cisza. Szybkie, oddalające się kroki.
Ed poprawiając węzeł krawatu wysunął się z damskiej toalety i pewnym krokiem ruszył w kierunku wyjścia. Zaniepokojony Luis ruszył ku niemu z rozłożonymi, w geście zdziwienia, rękoma. Na widok groźnej miny i podniesionego uciszająco palca mężczyzny w garniturze, usunął się z drogi zacięty w pół słowa.

Ed, wtopiwszy się w tłum, rozpłynął się między spacerującymi ludźmi. Kiedy zza kolumny przy balustradzie drugiego poziomu zerknął na dół, przed wejściem do „Cubbyhole” widział swojego garniturowego cienia. Garniak rozglądał się na wszystkie strony w towarzystwie dwóch innych mu podobnych klonów, którzy właśnie do niego dołączyli.
Ed prychnął. Dobrze, że miał jednego na karku a nie cały trójkąt!



***



Do ósmej miał chwilę i na spokojnie się do niej przygotował.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 13-12-2012, 11:13   #9
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Klimaty starych czasów w połączeniu z pełnymi efektów specjalnych filmami 5D, to chyba była przyczyna, dla której Remo zaproponował swój udział w całej akcji. Do cholery, przecież doskonale wiedział, że nie do tego został stworzony i może się skończyć wyłącznie paskudnie. Tyle, że Ann jechała, Walters nie, Felipa miała inne zmartwienia i cele. Przecież nie mógł zostawić Ferrick, jakiś męski hormon wypierał wszelkie myśli o trzymaniu się z daleka, jak podczas akcji w Inner City. Tam nie był potrzebny, co innego tutaj.
Tak, Kye, wmawiaj sobie dalej.
Jak tylko załatwił samochód u Alana, skierował swój własny w kierunku Comfort Inn, ale nie dojechał do samego motelu, wybierając płatny parking dwie przecznice wcześniej. Od jakiegoś czasu ciągle czuł się obserwowany, naturalna reakcja przy robocie, jaką obecnie wykonywał. I tym, co robił przy okazji, co wcale już Corp Techów by nie ucieszyło, gdyby się dowiedzieli. Zostawił wóz, zmieniając jeszcze kolor lakieru, blachy, wysuwając spoiler i przyciemniając szyby. Różnica na pierwszy rzut oka ogromna. Ryzyko korzystania z niego wciąż za duże, po kilku godzinach spędzonych w obiektywach kamer..

Miejsce wybrane przez Remo nie było przypadkowe, doskonale wiedział, gdzie się znajduje. Wyjął z samochodu dużą torbę podróżną, z zabawką Miracle w środku i drugą, znacznie mniejszą, którą przerzucił przez ramię, zawierającą jego własny sprzęt. W pobliże Mustanga nie zamierzał wracać przez jakiś czas, więc wolał upewnić się dwa razy, czy nic ważnego nie zostawił.
Wyszedł na ulicę, rozglądając się ciekawie po otoczeniu. To co miał w oczach... czuł się jakby wrócił gdzieś, gdzie powinien być, skąd nie powinien odchodzić. Harlem. Dzieciństwo na kilka chwil pojawiło się w głowie hakera, prawie powodując uśmiech na twarzy. Otrząsnął się, teraz nie było na to czasu. Wszedł na klatkę za jakimś dzieciakiem i wsunął się we wnękę, z której mógł wyglądać na ulicę. Żaden był z niego szpieg, nie tutaj w prawdziwym życiu. Fakt, że nic nie dostrzegł mógł nic nie oznaczać.
Ruszył do odpowiednich drzwi i nacisnął dzwonek.

Kobieta, która mu otworzyła, nie zmieniła się prawie wcale. Przymknął oczy, walcząc z tym, co już minęło i nie miało wrócić. Przesunęła po nim zdziwionym spojrzeniem, zawierającym w sobie całą gamę emocji, od nienawiści po miłość. Od jednej do drugiej było przecież tak blisko.
- Czego tu chcesz, Kye?
Nie mógł sobie teraz pozwolić na czułości. Tylko interesy. Podał jej torbę.
- Przechowaj to. Tam gdzie dawniej.
Uniósł wzrok i napotkał wściekłe iskry sypiące się z oczu.
- Myślisz... - nie pozwolił jej dokończyć, unosząc dłoń i stanowczo patrząc prosto na nią.
- Nie czas na to. Obiecuję, że wytłumaczę. Może wreszcie jest szansa, by wszystko zmienić.
- Zawsze to samo....
- Proszę.

Jeszcze raz zajrzał w jej brązowe oczy, a potem odwrócił się i odszedł, na zewnątrz szybko łapiąc taksówkę i kierując na parking, na który miał być podstawiony wóz od Dirkuera.
Nawet się nie zdziwił, widząc “ekwipunek” Ann. Wyglądał na myślącego o zupełnie czymś innym.

***

Gdy już znaleźli się na miejscu, Remo podszedł do sprawy konkretnie.
- Mamy dwie opcje, wejście ciche i głośne. Załatwienie jednej kamery i kilku czujników to nie kłopot, szkoda, żeśmy nie wzięli tej zabawki, którą miał Suarez razem z przesyłką. Jak będzie się dało dokładniej określić ile osobników jest w środku, to może wejście z buta będzie nawet lepsze. Bo nie miałem czasu przyjrzeć się zabezpieczeniom, a na alarm nikt nie przyjedzie.
- Spróbujmy podejść od strony garażu. - Zaproponowała Ann - może będzie szansa, by niezauważenie zbliżyć się do budynku. - Popatrzyła na wielkiego murzyna - Bullet jak podejdziemy do drzwi czy jesteś w stanie stwierdzić gdzie są przeciwnicy i ilu ich?
- Jeśli ściany i drzwi nie będą miały zabezpieczeń, a tamci nie będą po drugiej stronie, to jestem w stanie dać konkretniejsze informacje.
Dziewczyna skinęła głową:
- Ok, to ja proponuję wejść od strony garażu. Remo możesz jakoś dobrać się do kamer w tym domu, tak by nie widzieli jak podchodzimy?
- Też muszę się zbliżyć, potem je przesunąć tak, żeby można było przejść martwą strefą. Nie wiem co zastaniemy w środku, szybkość może się okazać istotna. Co zrobimy, gdy w środku będzie za dużo osób? Jeśli mają monitoring w pomieszczeniach, to mogę się tam podpiąć.
-Wtedy proponuję strategiczny odwrót. Przygotuję coś, co trochę opóźni naszych przeciwników.
- Dobra, nie ma co się nad tym dłużej zastanawiać. Będziemy gdybać widząc co jest w środku.

- Ok, dajcie mi chwilę na przygotowanie. - Powiedziała dziewczyna i nachyliła się do swojej walizki. Wyjęła z niej cielistą kominiarkę z cienkiego, rozciągliwego materiału, którą naciągnęła na twarz. Odpowiednio usytuowane otwory pozwalały bez problemu widzieć i oddychać, a sam materiał z rodziny inteligentnych pozwalał oddychać także ukrytej pod nim skórze. Kominiarka do tego stopnia zniekształcała rysy, że trudno je było dopasować do konkretnej osoby. Potem pokręciła głową i jej długie czarne włosy skróciły się do długości pazia, a ich kolor przypominał teraz pszeniczne kłosy. Z jednej z zewnętrznych kieszeni kurtki wyjęła niewielki aplikator na bransoletce i przypięła go do nadgarstka. Włożyła jeszcze do kieszeni kilka granatów dymowych i zamknęła walizkę, chwyciła ją za rączkę, wyprostowała się:
- Dobra, jestem gotowa. - Popatrzyła do mężczyzn.
Bullet nie komentował ich poczynań przez dłuższą chwilę, ale potem zaczął wyjmować z torby swój sprzęt. Prócz ciężkiej bojowej kamizelki miał nawet hełm, pod który także wkładał kominiarkę. Jedną rzucił też Remo, który takich zabawek to nie miał. Dalej wyjął i skręcił broń, chowając ją pod narzuconą na to wszystko kurką. Na rękę założył jeszcze jakieś urządzenie, które piknęło raz, a potem dopasowało się do przedramienia.
- Trzymajcie się za mną.
Ruszył, szybko, sprawnie, po wojskowemu, cicho stawiając kroki. Nie było mowy o podejściu zupełnie bez wykrycia, ale skuleni przy murkach i żywopłotach, przemknęli w pobliże podjazdu domu Alexandrów. Remo podłączył się do kamery, próbując dostać się do systemu monitoringu. Z lekką konsternacją zameldował, że ten jest wyłączony. Bullet skinął głową, nie komentując. Podkradł się pod garaż, uważnie obserwując okna. Nic w nich nie zauważyli. Najemnik przykucnął, robiąc coś przy urządzeniu, które miał na przedramieniu.
- Sądzę, że jest tam dwóch ludzi, tylu wykrywam. Poruszają się, ale za tymi drzwiami bezpośrednio ich nie ma. Jeśli jest tu jakieś chronione pomieszczenie, to może być ich więcej.

Ann podeszła pod ścianę i stanęła tak, by jak najmniej rzucać się w oczy. Otworzyła swoją walizeczkę i wyjęła niewielkiego robota. Uruchomiła panel i zaczęła skanować ramę drzwi. Po chwili Tai Pim namierzył panel zamka cyfrowego po drugiej stronie stalowej bramy. Dostrojenie się do jego sygnału zajęła mu kilkanaście sekund. Dziewczyna wysłała odpowiedni impuls. Wrota zaczęły bezszelestnie przesuwać się do góry. W środku był... garaż. Drzwi prowadzące dalej, pewnie na schody lub do jakiejś windy na górę. Było tu pusto, żadnych samochodów, choć nieco z boku stał nowoczesny motor. Bullet wskazał w górę na skos, ku wnętrzu budynku, szepcząc.
- Tam są.
Ann popatrzyła na wyświetlacz robota sprawdzając czy w przejściu i w samym pomieszczeniu nie ma dodatkowych zabezpieczeń. Skoro w środku byli ludzie, i jeśli nie był to nikt z domowników, to było prawdopodobne, że ustawili na wejściu coś co wykryje ewentualnego intruza. Chyba, że chcieli by ten intruz wszedł do środka. Saperka cały czas miała świadomość, że prawdopodobnie pakują się w zastawioną przez kogoś pułapkę. Pytanie brzmiało: Do jakiego stopnia ich przeciwnik przygotował się na “odwiedziny” i co o nich wiedział?
Remo rozglądał się za czymś zupełnie innym. Wyjął niewielkie urządzenie, które podpiął do kabla. Drugi jego koniec miał zamiar przytwierdzić do obwodów obsługujących system monitoringu w tym domu. Mógł to zrobić już na zewnątrz, tyle, że tam mogli zostać zauważeni.
- Spróbuję dostać się do wykazu kamer, może uda się coś włączyć i obejrzeć wnętrze.

Czujnik, nawet jeśli był gdzieś wmontowany w ścianę czy zamek, był nieaktywny tak samo jak cała reszta monitoringu. Było to bardzo podobne do tego, co sami zrobili podczas akcji na dom Suarezów. Nie było samochodów Alexandrów, więc nasuwał się wniosek, że ci, którzy poruszali się gdzieś na górze, nie należeli do rodziny. Drzwi otwierały się bez problemu, ukazując schody na górę. Remo mógł się podpiąć do monitoringu, podzielonego na kilka sekcji, w prosty i nieskomplikowany sposób, chociaż on sam był bardzo nowoczesny i pewnie haker miałby problemy. Gdyby był włączony. Teraz nie nastręczał trudności, przy czym włącznie musiało obejmować całą sekcję. A obudzone kamery i czujniki mogły zainteresować tych, którzy byli na górze.
- Jak na razie nie znalazłam żadnych pułapek. Chyba najpierw należy iść na piętro i przedstawić się tym co tam przebywają. - Ann popatrzyła na mężczyzn na dłużej zatrzymując spojrzenie na najemniku. - Zapraszam przodem.
Bullet wyjął swoją broń i odbezpieczył.
- Ogłuszać czy neutralizować na stałe?
- Ogłuszać. - Zdecydowanie powiedziała dziewczyna - Mogą mieć cenne informacje, a przecież po to tu przyszliśmy.
Skinął głową po żołniersku, uśmiechając się krzywo.
- Ostrzegam jednak, że może się okazać, że nie będzie się dało i pójdą do piachu. Wiesz, albo my, albo oni.
- Oczywiście. Nie mam dylematów moralnych, gdy stawką jest życie. Dobrze złowić ich żywych ze względów czysto pragmatycznych. Jeśli się nie uda trudno.
Kye przyglądał się rozłożeniu poszczególnych kamer i czujników, nie ryzykując ich włączenia. Wprowadził tylko ich sygnały do przenośnego komputera.
- Lepiej nie robić nic, co może zwrócić ich uwagę. W razie czego mogę rozpętać tu prawdziwy cyrk.
W wolną dłoń chwycił pistolet, wyglądało na to, że umie się nim posługiwać.

Nie było co dalej gadać.Weszli na schody, omijając wszystkie pozostałe piwniczne pomieszczenia, które według Bulleta były zupełnie puste. Najemnik szedł przodem, uważny i cichy, docierając do drzwi na parterze. Uchylił je i wyjrzał. Potem gestami pokazał jednego niedaleko i kolejnego na piętrze. Pomieszczenie, które widzieli przez szparę było korytarzykiem, prowadzącym najwyraźniej do całkiem rozległego, przeszklonego salonu. Bullet odezwał się niemal bezgłośnie.
- Dziesięć metrów do celu. Ten na górze może usłyszeć.
“Ryzykujemy” - Ann pokazała mu znakiem.
Wysunęli się z klatki schodowej bez wydawania niepotrzebnych dźwięków. Wszystko tu było najlepszej jakości, bezdźwięczne i wytłumione. Bullet prowadził, wchodząc najpierw do salonu, potem tuż przy ścianie, dokładnie w sobie wiadomym kierunku. Dalej już nie było mowy o ukryciu się, otwarta przestrzeń tej części domu to uniemożliwiała. Najemnik wypadł więc zza załomu, ale stojący dalej, ubrany na czarno mężczyzna zauważył go, sięgając po broń i skacząc w bok.
- Lutz!
Głośny krzyk musiał być ostrzeżeniem dla drugiego z nich, ale Bullet już odpalił paralizator. Zbyt powolny, tamten był wystarczająco dobry, by tego uniknąć. Już miał broń w ręku, ale przecież miał aż trójkę przeciwników przed sobą. Remo nie wahał się, a jego pistolet nie miał opcji ogłuszających. Ani tłumiących. Głośny huk rozległ się w pomieszczeniu, a kula trafiła przeciwnika w obojczyk, wytrącając z równowagi jeszcze bardziej. Na wystarczająco dużo czasu, aby Bullet wystrzelił raz jeszcze, tym razem trafiając idealnie. Facet wylądował na posadzce, drgając i nie będąc w stanie wystrzelić, mimo, że jego broń leżała tuż obok. Najemnik już przesuwał się w stronę schodów na górę, tylko gestem pokazując im powalonego.

- Pomóż Bulletowi - Powiedziała Ann do Remo zbliżając się do drgającego na ziemi mężczyzny. Wiedziała, że musi działać szybko, bo gdy paralizator przestanie działać, nie będzie w stanie powstrzymać znacznie silniejszego i wyraźnie bardzo sprawnego przeciwnika. Postawiła obok walizkę i podniosła jego broń. Odbezpieczyła i wrzuciła do środka. Następnie wyjęła z niej solidną taśmę klejącą i przyciągając dłonie leżącego do siebie. Skleiła je razem kilkoma sprawnymi ruchami. Odcięła taśmę nożem. Potem to samo zrobiła z nogami. Na koniec zakleiła mu taśmą usta. Na razie nie musiał się odzywać.
Remo wypuścił powoli powietrze, uśmiechając się sam do siebie. Ostatnio strzelał dawno temu i to do tarczy, więc to doświadczenie było niemal dla niego nowe. Do uśmiechu także dołożył żołnierskie zachowanie Bulleta i Ann, te wszystkie gesty i krótkie polecenia, jakże charakterystyczne. Ruszył dalej, ubezpieczając solo i pytająco wskazując schody. Sam wolałby tam nie wchodzić w ogóle, a przecież musieli się spieszyć.
Nie zdążyli wejść chociaż kawałek, gdy na górze schodów pojawiła się broń, wraz z częścią trzymającego ją człowieka i plunęła ogniem. Remo oberwał w bark i ból prawie zrzucił go ze schodów, klnącego na czym świat stoi. Ale Bullet też był szybki, tym razem nawet nie próbując tej bardziej pokojowej metody, pociągając serią ze swojego krótkiego karabinka maszynowego. Na górze rozległ się wrzask bólu, na ścianie pojawiły się rozpryski krwi, nie było to jednak rozstrzygające. Przeciwnik zniknął, a najemnik poszedł za nim, ostrożnie, acz szybko. Kye spojrzał na swoją ranę, z ulgą zauważając, że choć kula rozorała ciało, to przeszła na wylot i raczej po brzegu. Korzystanie z lewej ręki było teraz jednakże za cenę bólu.
Widząc jak rozwija się sytuacja Ann wyjęła swój pistolet, odbezpieczyła go i pobiegła po schodach w ślad za najemnikiem. Nie lubiła strzelać, ale kiedy nie było innego wyjścia bez problemu mogła używać broni palnej.
 
Widz jest offline  
Stary 13-12-2012, 19:36   #10
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Pierwszy na górze był Bullet. Rozejrzał się błyskawicznie i ruszył za uciekinierem, który zdołał znów kilka razy wystrzelić. Trafił, ale taktyczna kamizelka najemnika przyjęła to na siebie, murzyn jednakże nie zdążył odpowiedzieć ogniem, gdy tamten zniknął w kolejnym pomieszczeniu. Usłyszeli brzęk tłuczonego szkła.
- Ucieka na zewnątrz!
Wyposażony w specjalne sensory solo nie potrzebował tego widzieć bezpośrednio. Rzucił się biegiem, dopadając do okna w chwili, gdy przeciwnik był już na dole. Pozostała po nim tylko automatycznie rozwijająca się linka, wbita w ścianę niezwykle wytrzymałym kołkiem. Kolejna szyba rozprysła się po strzale uciekiniera. Ale zrobił też błąd. Ruszył sprintem w stronę murku, musząc przy tym pokonywać otwartą przestrzeń ogrodu. Dosięgnęły go kule zarówno maszynowej broni najemnika jak i pistoletu Ann. Remo nie strzelał, widząc, że nie musi, więc zamiast tego oszczędzał ramię i bark.
- To było głośne. Zaraz będą tu ochroniarze, a po nich gliny.
Bullet już składał broń, jeszcze raz tylko omiatając spojrzeniem cały budynek i najwyraźniej nie rejestrując żadnego nowego ruchu.

Wojskowe wyszkolenie i umiejętność natychmiastowego podejmowania decyzji znowu przydało się Ann:
- Zgarniamy tego związanego. Zajmij się tym Bullet. Remo zdecyduj co na szybko warto zabrać. Trzeba też sprawdzić czy ten uciekinier nie zabrał ze sobą czegoś interesującego, w końcu kręcili się tu przez jakiś czas. Biorę go na siebie. Zabierzcie też moją walizkę ze sprzętem. Jak zejdę z tej strony, powrót do wnętrza zajmie mi zbyt wiele czasu. Rozejrzę się w koło może mają tu samochód.
Chowając broń z tyłu pod kurtką dziewczyna rozejrzała się po pokoju i zlokalizowała otwarte drzwi do łazienki. Pobiegła tam szybko i wzięła z półki dwa bawełniane ręczniczki. Owinęła je wokół okrytych cienkimi rękawiczkami dłoni i z powrotem podeszła do okna, by wykorzystać zwisającą tam linkę, w celu szybkiego dotarcia do leżącego mężczyzny.

Remo zaciskał zęby, nie mogąc się powstrzymać, żeby nie patrzeć na ranę. Takie akcje nie były dla niego. Od krwi nie mdlał, więc zerknął na zastrzelonego i od razu schował broń, kiwając głową na potwierdzenie słów Ann. Przyłożył do rany kawałek znalezionego materiału, odzywając się do Bulleta, po bardzo żołnierskiej przemowie saperki.
- Gdzie przebywał ten koleś, zanim zaczęła się strzelanina?
Nie mieli czasu na sprawdzanie wszystkiego, więc najlepiej było zacząć od miejsca, w którym skończyli tamci.
- Ann, spróbuj przeciągnąć zwłoki do budynku lub pod niego. Włączę tu wszelkie alarmy, gdy wyjdziemy, da nam to trochę czasu. Odezwę się też od razu do Dirkuera, niech to wyciszy.
Poszedł do pokoju, który wskazał mu najemnik.
- Powiedz mu przy okazji by załatwił nam jakieś skuteczne serum prawdy. Im szybciej tym lepiej - zawołała za nim dziewczyna znikając za parapetem okna.

Ann, mimo, że takich czynności jak zjeżdżanie po linie w wojsku nienawidziła, tym razem zrobiła to całkiem nieźle, czyli ani nic sobie nie poobcierała, ani nic nie stłukła. Podbiegła do trupa, którym był już uciekinier, szybko go przeszukując. W kieszeni, a także po wewnętrznej stronie rozpinanej bluzy, znalazła trochę elektroniki. Facet miał także holofon. Czasu na oglądanie tego nie było. Zabrała wszystko co dało się zabrać i poupychała po kieszeniach kurtki. Następnie chwyciła trupa za nogi i mimo mikrej siły przeciągnęła pod rosnące przy ścieżce jałowce, pozbywając się ciała z widoku. Samochodu nie było widać w pobliżu, więc panna Ferrick pośpiesznie obeszła dom i dotarła do do vana.

Bullet był już przy drzwiach garażowych, zamierzając wyjść tą samą drogą, którą weszli. Przez ramię przerzucił sobie związanego mężczyznę, a w rękę chwycił walizkę ze sprzętem saperki.
Remo zajęło niewiele dłużej sprawdzenie tego jednego pomieszczenia. Była to sypialnia, sądząc po wystroju, należąca raczej do Hanne niż do Kentona. W ścianie dostrzegł otwarty sejf, zawierający trochę biżuterii, kart i elektronicznych dokumentów, choć one były jedyną elektroniką w środku. Jeśli przechowywane tu były także inne dane - szabrownicy musieli je już zabrać.
Ciężko byłoby teraz przeszukać ten dom. Alarmy na pewno zostały już włączone, a służby powiadomione, a ci dwaj zrobili w środku dość duży bałagan. Poprzewracane meble, przedmioty rozrzucone na podłodze, wiele z nich zniszczonych. Ślady poszukiwań, ciężko stwierdzić, czy kończyły się tym sejfem, przed otwarciem całkiem nieźle ukrytym w ścianie.

Haker nie szukał dalej. Zgarnął co było, prócz biżuterii i poszedł do wyjścia. Materiał na ramieniu przesiąkł krwią, nie miał pojęcia też ile jej zostawił w tym mieszkaniu, za to pokładał wciąż pewne nadzieje w Alanie, którego numer wybrał zaraz po tym, jak upewnił się, że Ann wydobyła z uciekiniera kilka elektronicznych zabawek. Dłużej w tym domu nie zamierzał pozostawać.
Użył numeru nieznanego nikomu.
- Alan, tu Remo. Jest pewien syf w domu Alexandrów, załataj to. Jeden trup, drugiego mamy ze sobą. Szukali tu czegoś, obrona własna i inne bzdury. Mamy ponoć pozwolenie. Potrzebujemy też jakiegoś serum prawdy, żeby z gościa wydobyć info. Zdobądź to, odezwiemy się.
Rozłączył się szybko, wyjął kartę i zniszczył, rzucając w trawę.
- Tak sobie myślę, że dobrze by było nie dzwonić do Dirkuera ze stałych numerów, my zmieniliśmy, on nie.
Ann skinęła głową zdejmując kominiarkę i wracając do swojego naturalnego koloru włosów:
- Poprowadzę. Musisz się tym zająć - powiedziała podchodząc do wozu i wskazując na ranę Remo.

- Gdzie cię podrzucić? - Spojrzała na sadowiącego się z tyłu najemnika. - I dzięki za pomoc i taskanie moich gratów.
- Żaden problem, ty płacisz
- Bullet był poważny przy tych słowach. - Najlepiej na Bronxie, ale jak nie dojeżdżasz tam, to gdzieś na Harlemie. Byle dalej od wojska na skrzyżowaniach, nie chcę mieć z nimi nic wspólnego.
Dziewczyna zastanowiła się nad trasą odpalając silnik i ruszając wolno z miejsca. W tylnym lusterku mignął jej wóz ochrony, który najwyraźniej wjeżdżał na podjazd przed budynkiem.

Ruszyła niezbyt szybko w kierunku najbliższego wyjazdu z osiedla:
- Weź plandekę na samochód i przykryj nią naszego pasażera. Lepiej by nie rzucał się w oczy w sytuacji gdyby ochrona osiedla miała ochotę zerknąć do środka. Tak się zastanawiam... - popatrzyła ponownie na Bulleta, a potem na Remo. - Chyba przydałoby się nam teraz jakieś dyskretne miejsce gdzie moglibyśmy go na chwilę przechować, a potem z nim porozmawiać. Przecież nie wniesiemy go w takim stanie do hotelu. Macie jakieś pomysły?

Remo oparł się o siedzenie z tyłu i z wyraźnym bólem ściągnął z siebie kurtkę, a potem koszulę. Ubranie miał zdecydowanie do zmiany, dziura może niewielka, za to krew załatwiła resztę. Przyjrzał się ranie.
- Cholera jasna, nawet nie wiem co z tym zrobić. Macie coś na odkażenie? Bandaże powinny być w apteczce samochodowej.
Zaczął jej szukać, odpowiadając na pytanie Ann.
- Felipa pewnie zna takich miejsc sporo. Można też wynająć pokój w takim miejscu, gdzie pytań nie zadają, daleko od centrum. Chwila szperania po sieci i znajdę.
- Jak chcesz mam pakiet leczniczy z nanobotami, ale to kosztowna zabawka i nie wiem czy chcesz wydawać tyle pieniędzy na powierzchowną ranę.
- Powiedziała saperka. Możemy też zahaczyć o parking pod ostatnia metą i tak jedziemy w tamtym kierunku. W moim samochodzie są rzeczy Jack. Na pewno znajdzie się tam coś do załatania rany. Z tym, że ja kiepsko się na tym znam.
- Ja znam podstawy - mruknął Bullet. - Ale nie miałbyś co liczyć na równy szew. Przeszkolenie wojskowe obejmuje tylko podstawowe utrzymanie się przy życiu.
Remo popatrzył na jedno, potem na drugie a na końcu na związanego faceta, wyglądając na chętnego do skopania, albo chociaż oplucia biedaka.
- Jak was słucham, to mi słabo. Ile kosztuje ten twój wynalazek, Ann? Doliczy się do kosztów Corp-Techu. Do szpitala przecież nie pójdę teraz, a Jack nie wiadomo gdzie jest. Zresztą jej szycie mogłoby w moim przypadku być jeszcze boleśniejsze i gorsze od waszego. Bez urazy.
Wyszczerzył zęby bez większej wesołości.
- Dwa tysiące - odpowiedziała saperka - a Jack jest pewnie tam gdzie Felipa, ale też bym się jej obecnie wystrzegała. Raczej nie pała do nas wielką sympatią, zwłaszcza po tym jak jej powiedziałam, że będę omijać miejsca w których się pojawi szerokim łukiem. Co do kosztów, jeśli zleceniodawca zakwestionuje ich zasadność, będziesz mi wisiał osobiście i może nie pieniądze będą mnie interesować - Ann odpowiedziała mu lekko zadziornym uśmiechem. - Może zadzwoń do Felipy i zapytaj o odpowiednie miejsce do spokojnej i dyskretnej rozmowy.
- Zadziałałaś na moją samczą wyobraźnię. Dawaj. Gdzie można kupić takie zabawki? Przydałoby się więcej. Daj mi też wszystko, co znalazłaś przy zabitym.


Gdy już zaaplikował sobie to szybkoleczące cudo, przejrzał elektronikę, skanując najpierw ją osobno, a potem całego związanego kolesia. Wszystko co mógł wyłączył, numery i dane z holofonów ściągnął, karty wywalił.
- Może Felipa nie będzie potrzebna, za stówkę czy dwie możemy zniknąć w Chinatown. Nie wiem jak szybki będzie Alan, wszyscy chętni powinni jednak zdążyć przyjechać.
- Ok. Powiedz gdzie mam jechać. Potem cię odwiozę na Bronx
- Popatrzyła na Bulleta - W drodze powrotnej muszę wstąpić do motelu, załatwić kilka rzeczy oraz odbiorę to co nam ewentualnie załatwi Alan.

***


Po odstawieniu Remo ze związanym facetem i walizki z robotem, na wskazane przez hakera miejsce, Ann odwiozła Bulleta na Harlem w pobliże miejsca z którego wcześniej zabrał ich Remo.
Potem odstawiła vana na niedaleki parking. Zmieniła ponownie kartę w swoim holo i zadzwoniła do Dirkuera. Podała mu adres parkingu, by ktoś mógł zabrać z niego samochód. Dalsze używanie go mogło okazać się niebezpieczne. Monitoringi osiedlowe z pewnością zarejestrowały numery, było tylko kwestia czasu kiedy odczytają zapisy.
Jak było do przewidzenia Alan nie był w stanie załatwić serum od ręki, umówiła się więc z nim na odebranie przesyłki na granicy Manhattanu i Chinatown.
Przy okazji przeczytała wiadomości zapisane na skrzynce. Dwie były od Kenetha. Najwyraźniej martwił się brakiem wiadomości z jej strony. Napisała mu wiadomość, że odezwie się wieczorem. Ostatnią wiadomość przysłała asystentka profesora. Wybuch w C-T miał przynajmniej jeden pozytywny skutek: Uroczysta gala w Hotelu Plaza została odwołana. Jeden problem z głowy. Wyraziła pisemne rozczarowanie tym faktem i wysłała wraz z podziękowaniami za informację.

Ponownie przełożyła karty i wyszukała kontakt do firmy kurierskiej. Zamówiła kuriera do motelu i pojechała tam autobusem. Najpierw poszła na parking wyjęła rzeczy lekarki z bagażnika i dokładnie okryła Morgana zakupioną plandeką. Tak przynajmniej nie rzucał się w oczy. Uiściła opłatę parkingową za kolejne dwie doby i poszła do pokoju obładowana zakupami i tym co zabrała z samochodu.

Najpierw wzięła długi odprężający prysznic, a potem wykonała prosty zestaw ćwiczeń. Mężczyzna z domu Aleksandrów nie był pierwszym którego zabiła, poza tym to niekoniecznie jej kula musiała być tą śmiertelną, ale i tak jej umysł potrzebował oczyszczenia.
Następnie starannie zapakowała rzeczy Jack. Doszła do wniosku, że lepiej będzie jeśli zaadresuje je na nazwisko de Jesus. Wtedy mogła mieć pewność, że przesyłka w idealnym stanie zostanie przekazana prawowitej właścicielce. Zachowanie Evans mogło jej się nie podobać, ale nie chciała narażać kobiety na ewentualną utratę ważnych rzeczy osobistych.

Na koniec przebrała się w nowo zakupione ubrania. Założyła szkła kontaktowe w kolorze ciemnej czekolady. Teraz oczy nie wyróżniały jej już spośród innych Azjatek. Na tę okazję zmieniła także włosy na wycieniowane i falujące w kasztanowo rudym odcieniu. Uruchomiwszy samowyzwalacz w holofonie zrobiła sobie kilka zdjęć na tle jesiennej fototapety, umieszczonej na ścianie jednego z pokoi. Przejrzała je uważnie w końcu decydując się na jedno, które posłała Felipie wraz z informacją o przesyłce dla Jack i planowanym przesłuchaniu.
Wyglądała okropnie. Koszmarna, słodka idiotka. Szybko powróciła do dawnego wyglądu. Jedno było pewne: wielkie biusty, nawet sztuczne, były cholernie niewygodne.
Na szczęście fałszywek miała miała zamiar używać tylko w określonych okolicznościach.
Kolejną wiadomość przesłała do Waltersa.

***

Sklep wyglądał jak większość małych sklepów w głębokim Chinatown, gdzie klientami byli tylko miejscowi, najczęściej mówiący głównie po chińsku tubylcy: Przeładowany towarem, ciasny, kolorowy, ozdobiony papierowymi girlandami i z symbolem złotego smoka nad wejściem. Gdy weszła do środka zadzwoniły umieszczone nad wejściem dzwoneczki, a z zaplecza osłoniętego czerwoną draperią wynurzył się niski, szczupły staruszek. Na widok dziewczyny jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu:
- Yui moje słońce, stare oczy rozjaśniają się radością na twój widok – Powiedział po chińsku zbliżając się do niej obejmując w czułym uścisku.
Ann odwzajemniła uścisk, a potem nachyliła się i ucałowała pomarszczony policzek:
- I ja się cieszę, że cię widzę dziadku Shen. Choć ostatnio chyba przysporzyłam rodzinie trochę problemów.
Machnął ręką:
- Babcia Kim jest zachwycona że ma przy sobie Lien i Changa – Dziadek zawsze używał tylko chińskich imion rodziny Ann, tak jak mimo iż znał angielski nigdy nie posługiwał się tym językiem - może ich teraz rozpieszczać, a ja jestem szczęśliwy gdy babcia Kim jest szczęśliwa - Pokiwał głową – Tak, kiedy i ty dołączysz do reszty jej szczęście wzrośnie niepomiernie.
Dziewczyna pokręciła głową ze smutkiem:
- Przykro mi dziadku Shen, że muszę rozczarować ciebie i babcię Kim, ale na razie nie mogę skorzystać z daru waszej gościnności. Przyszłam tylko prosić byś coś dla mnie przechował w jednej z chłodni na zapleczu. Muszę niestety zaraz iść, bo jestem umówiona na ważne spotkanie.
Przy tych słowach panna Ferrick wyjęła z torby z lodem niewielkie pudełko szczelnie owinięte taśmą klejącą i podała je staruszkowi z ukłonem:
- To koniecznie powinno być w zimnym miejscu. Dziękuję dziadku Shen – dodała gdy odebrał od niej paczkę i pokiwał głową:
- Jak tylko rozwiążę to co jest do rozwiązania przyjdę na kolację do babci Kim. Ucałuj ją ode mnie. Niech szczęście i pokój będą z tobą dziadku Shen - Pocałowała go ponownie i wyszła na spotkanie z Alanem.
- I z tobą moje dziecko – Pożegnał ją gestem błogosławieństwa.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 13-12-2012 o 19:43.
Eleanor jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172