lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Wh40k/Only War] Operacja Moonbreaker (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/11907-wh40k-only-war-operacja-moonbreaker.html)

Arvelus 07-04-2013 20:13

Redd spędził sporo czasu testując swoją nową rękę. Czuł pewien żal, głęboko w środku, wiedząc, że nie urodził się z nią, ale duma jaką napawało go przeżycie trafieniem krakgranatem tłumiła wszelki niepokój.

- Wiesz co robić?
- Oczywiście! - odpowiedziała dziarsko Yeva
- Moje dziewczę! - pochwalił Redd swoją podopieczną.
- Tylko, że...
- Tylko, że?
- Walki w próżni przerabialiśmy tylko teoretycznie
- Od razu na głęboką wodę idziesz. Niestety twoja rola, jako medyka, ograniczy się do łatania kombinezonów.
- W próżni nic więcej nie zrobię.
- Tak. I tym razem, najpewniej, nie unikniesz oglądania jak towarzysze z oddziału umierają, a nie będzie to ładna śmierć.
- Tiaa... Ty zawsze mnie pocieszasz.
- Taki już mój psi obowiązek - zaśmiał się Mardock kończąc sprawdzać sprzęt który dostał na misję.

Na odprawie ze swym oddziałem mówił całkiem niewiele. Nie zamierzał przypominać im tego co już dowiedzieli się podczas szkolenia, więc ograniczył się do opowiedzenia im o najważniejszych momentów dwóch bitw w nieważkości w których zdażyło mu się brać udział i to co przekazywali mu jego przełożeni podczas analogicznych odpraw i wyraźnie zaznaczył, że mają cały czas przeć naprzód (zgodnie z doktryną) jak zawsze, ale po dwakroć uważniej szukać osłon, bo rannym nie będzie można udzielić natychmiastowej pomocy.
- A dalej standardowo. Jeśli dacie się zabić, to przynajmniej zabierzcie kilku sukinsynów ze sobą. Imperator chroni!

Micas 27-04-2013 00:26

Imperialna flotylla rozwinęła już dość dawno temu stałe przyspieszenie, coraz szybciej i bardziej zbliżając się do orbity Bront. Wrogowie musieli już wykryć przybycie odsieczy, lecz nie dzielili swych sił, nie zastawiali pułapek i nie próbowali w żaden sposób zaatakować czy choćby spowolnić pochód Imperialistów.

W tej chwili tylko jedne ciało niebieskie w tym systemie gwiezdnym się liczyło. Bront. Świat kopców. Militarna, ludnościowa i przemysłowa potęga. Jedna z największych w tym podsektorze. Wydająca dla Imperium tabuny doskonale wyszkolonych i wyekwipowanych, entuzjastycznych i zajadłych żołnierzy do Imperialnej Gwardii - Brontiańskie Długie Noże. Specjalistów od długiego las-karabinu. Mistrzów bagnetu i miecza. Teraz ci ludzie toczyli nierówną, dramatyczną i jakże brutalną walkę o własny świat. Szukający wojny znaleźli ją we własnym domu. Okrutny i przewrotny bywa los.

Teraz jednak ku nim lecieli bracia i siostry w orężu. Doświadczone regimenty IG, tak z Sektora Calixis jak i spoza niego. Od ponurych i nieludzko odpornych psychicznie ludzi z 236 Korpusu Śmierci z Krieg, poprzez bystrych i szybkich partyzantów z 45 Tallarn Desert Raiders aż po zahartowanych, elitarnych Cadian z 412 Regimentu.

Teraz ci sami Cadianie sposobili się. Za godzinę miała rozpocząć się bitwa. Statki już zaczynały zwalniać i gotować broń. Wrogowie rozstawili należyty szyk i wypuścili już te łodzie, które mieli w swym posiadaniu - głównie dozbrajane transportowe promy i lądowniki. I to dużo mniej niż mieli do dyspozycji imperialni.

+++

Jedna z kwatermistrzyń w sekcji przeznaczonej dla 3 Kompanii wydawała właśnie ostatnie przedmioty drużynie Mardocka Redda, kosztem dotychczasowego ekwipunku. Standardowe pancerze Flak IG zostały zastąpione pół-pancernymi, ściśle przylegającymi do ciała kombinezonami termicznymi oraz topornymi, acz solidnymi standardowymi skafandrami próżniowymi. Wyposażono je w lekkie płyty pancerne, wojskowy voxlink, prosty system HUD, pancerne kaski o spolaryzowanych wizjerach, zwiększone zapasy tlenu (oraz awaryjną oddycharkę z własną, godzinną butlą), nadajniki ratunkowe, szybkie zestawy do łatania dziur i naprawy uszkodzeń, magbuty, a także jednostki wirnikowe w krytycznych miejscach jak buty, kolana, biodra, łopatki. Dzięki nim dało radę obracać się i lecieć w próżni z ograniczoną prędkością. Broń została przygotowana do służby w tak kiepskich warunkach i solidnie przypasana do skafandrów. Na ten strój nałożono wygodne, pakowne kamizelki taktyczne dobrej jakości, wypchane między innymi ładownicami, wysokoenergetyczną żywnością, medykamentami, granatami i bagnetami.

Drużyna, tak jak inne mające wziąć udział w pierwszej fazie ataku na stację, została należycie dozbrojona. Ci, którzy mieli las-karabinki zostali zmuszeni do wymiany ich na dłuższe (i potężniejsze) las-karabiny. Cała broń laserowa została wyposażona w mocniejsze, doładowane (czy też przeładowane) baterie. Strzelcy wyborowi i inni żołnierze o odpowiednich wynikach na strzelnicy dostawali także po kilka "grzejników" - ekstremalnie doładowanych, jednorazowych baterii o znacząco większej sile obalającej i penetrującej. Kto miał broń na kule, ten otrzymywał tak zwane pociski próżniowe - funkcjonujące w tych trudnych warunkach bez żadnej ujmy. Granaty i materiały wybuchowe zostały również wymienione na odpowiedniki działające nawet pomimo braku tlenu. Była też wada tego rodzaju rozwiązań - takowe pociski i "wybuchy" były mniej efektywne w atmosferze, nawet sztucznej, z powodu mniejszej ilości rzeczywistego paliwa nadającego siłę wystrzłowi/eksplozji (w zamian za odpowiedni oksydant próżniowy).

Specjaliści i operatorzy broni ciężkich dostali zielone światło na użytek swoich gnatów. Drużyna tym samm mocno zyskała na sile ognia - Mara miała zabrać do walki swój wypieszczony karabin plazmowy, a Ursarkar i Bury ich ciężki bolter.

Niestety, inni zostali poszkodowani. W próżni nie mogły zadziałać takie rzeczy jak granaty termiczne Inferno, jakiekolwiek miotacze płomieni oraz jakakolwiek broń gazowa. Należało czekać z tym, a także z różną specjalną amunicją (niekompatybilną z rozwiązaniami próżniowymi) na właściwy abordaż.

+++

Uzbrojony lądownik typu Aquila, przenoszący w swym poszerzonym pasażerskim przedziale całą drużynę Redda, mknął przez pustkę ku wyznaczonemu punktowi zrzutu. Przedział był pozbawiony okien, toteż nie wiadomo było, co działo się wokół. Można jednak było to wywnioskować z tego, co dobiegało czasem z kabiny pilotów.

Dziesiątki podobnych lądowników, lichtug, promów, kutrów i łodzi szturmowych, z dość skromną eskortą myśliwców Lightning, Thunderbolt i Fury wyciskały siódme poty z silników, starając się jak najszybciej dostać do stacji orbitalnej. W "przestworzach" toczyła się zaś ostra walka - skromne liczebnie i siłowo łodzie przeciwnika bezskutecznie próbowały powstrzymać natarcie, podczas gdy niszczyciele i eskortowce zaczynały swój mozolny, ale jakże morderczy, ostateczny i efektowny taniec śmierci. W próżni musiały w tej chwili z obłędną prędkością (acz wciąż zbyt powoli) latać pierwsze salwy potężnych pocisków z makrodział, pierwsze laserowe smugi i pierwsze rakiety oraz plazmowe torpedy.

Wnętrze lądownika, pogrążone w półmroku rozświetlanym jedynie przez pomarańczową jarzeniówkę było równie ciasne i nieprzyjemne co podczas każdego zrzutu. Nawet telepało i trzęsło tak samo, dlatego wszyscy byli zabezpieczeni pasami. Jedyną, acz znaczącą różnicą była względna cisza, pomijając skrzypienie i trzaski konstrukcji promu oraz odgłosów z kokpitu. Nie było tego ogłuszającego, groźnego ryku prutego powietrza, jaki zawsze towarzyszył desantom atmosferycznym.

- T minus 10 do minuty zero, sierżancie. - powiedział kapral Adams.

Rudzielec 27-04-2013 18:21

Noce przed wymarszem zawsze są najgorsze. Niektórzy czyszczą broń, inni cicho rozmawiają, jeszcze inni po prostu leżą i myślą, każdy radzi sobie po swojemu. Nie jest łatwo zasnąć, nawet weterani którzy potrafią spać w Chimerze podczas ostrzału, mają problem z zaśnięciem. Nie chodzi o strach, strach jest dobry, trzyma cię za gardło żeby ktoś ci go nie poderżnął gdy poczujesz się zbyt pewnie i przestaniesz uważać. To raczej… oczekiwanie, niepewność przed nowym i nieznanym. Zawsze się pojawia, u każdego, ale ludzie radzą sobie ze wszystkim, wyrabiają nawyki, rutynowe czynności które uspokajają i dają poczucie bezpieczeństwa. Ona patrzyła, po prostu patrzyła na innych, bez żadnej myśli w głowie, po prostu rejestrowała aż zasypiała. Tak było i tym razem, w mroku, ledwo rozświetlonym luminescencyjną farbą dostrzegała twarze, trochę dalej cienie postaci, na granicy słuchu wyłapywała ściszone szepty. Jak zwykle płynnie osunęła się w sen bez snów.

Zwlekła się z po pierwszym dzwonku pokładowym który na Nuntiusie zastępował sygnał pobudki, przeciągnęła się rozpoczynając dzień jak większość Gwardzistów, soczystym przekleństwem. Szybka wizyta pod prysznicem i zasiadła do „pełnowartościowego i smacznego posiłku” jak szarą breję z sucharami określał elementarz imperialnego gwardzisty. Mysza była jak zwykle irytująco radosna, i to pomimo obolałych od dodatkowych zajęć mięśni. Ze względu na planowaną ofensywę ominęły ich codzienne ćwiczenia, za to spędzili mnóstwo czasu na sprawdzaniu, przeglądaniu i dopasowywaniu przydzielonego sprzętu. Mara odprawiła rytuały konserwacji i przygotowania do walki na swoim nowym karabinie plazmowym z mieszaniną szacunku dumy i niemal dziecinnej radości. Po raz setny upewniła się że „smycz” łącząca ją z bronią jest dobrze przymocowana na obu końcach, nie mogła się już doczekać aż przyjdzie jej użyć tejże broni na wrogach Imperatora. Dosłyszała Adamsa informującego sierżanta o szacowanym czasie przybycia i trąciła Myszę łokciem.
-Gotuj się. – poruszyła ustami bezgłośnie.

Stalowy 27-04-2013 19:57

Od chłodu pustki, ocal nas Panie

Od wrażej artylerii, ocal nas Panie

Przed śmiercionośnym ostrzałem, obroń nas Panie

Przed ciosami heretyków, obroń nas Panie

Kapelan wraz z wikarym intonowali kolejne wersji litanii siedząc najbliższej wyjścia. Było to zrozumiałe, gdyż Magnus dźwigał przy sobie tarczę abordażową i wielką pikę o paskudnym długim monoostrzu i mechanizmie strzelniczym. Misjonarz uparł się, aby iść na czele i osłaniać pozostałych potężnym płatem plastali, który miał trzymać w ręku.

Dziesięć minut. To masa czasu na polu bitwy...

Duchowni skończyli odprawiać rytuał i po prostu czekali. Mieli dokładnie takie same skafandry co reszta, prócz malunków. Obaj spędzili godzinę nad oznaczaniem kombinezonu motywem imperialnym, aby było wiadomo kim są. Dodatkowo Magnus na swojej tarczy wymalował symbol Eklezji wielkie I z czaszką otoczoną aureolą z orlimi skrzydłami. Gdyby nie to że Magnus miał na sobie skafander ludzie mogliby zobaczyć że weteran Ekspansji Koronus jest zwyczajnie poddenerwowany, w przeciwieństwie do swojego kompana. Nie można się z resztą było temu dziwić. Potężnej postury kapelan pochodził z dzikiego świata, kiedy wikary większość życia spędził na stacjach orbitalnych i okrętach. Byli klasycznym porównaniem ludzi których życie rzuciło w dwa różne środowiska.

Zostało zaledwie kilka minut. Bonitatis przełączył swój vox i zaczął cicho intonować jakąś żołnierską melodię.

Arvelus 29-04-2013 22:59

- Dość tego dziewczyno! - warknął Mardock na Yevę - Jesteś gwardzistką! Baczność! Wypnij pierś, czoło w górę! Właśnie tak! Teraz powtarzaj za mną:
Jestem gwardzistą Imperium człowieczego!

Yeva powtórzyła z mocą, choć wcale nie głośno. Mardock zmrużył brwi i wyrecytował głośniej, tak, że teraz bardzo wielu gwardzistów w koszarach musiało go słyszeć.

Składam me życie ludzkości, w ofierze Więc nie lękam się śmierci!
Tym razem Alma zakrzyknęła równie głośno jak Redd, a od drugiej części zdania dołączyło jeszcze kilka głosów.


Zawsze na przód, przed siebie, po zwycięstwo albo śmierć!

Teraz spora część gwardii stanęła na baczność i powtarzała, swego rodzaju, przysięgę.

Nasze imię: Gwardia, bo nie znamy nic prócz wojny!
Nasze imię: Szarańcza, bo nic nam się nie oprze!
Nasze imię: Legion, bo jesteśmy niepoliczalni!
Jesteśmy jeno orężem, bronią w ręku Imperatora!
I zrzekamy się własnej woli by lepiej służyć.
Imperator chroni!

Ostatni wers powtórzony został chyba przez wszystkich, nie tylko w zasięgu głosu Mardocka. Tam gdzie gwardziści nie słyszeli słów sierżanta tam powtarzano je za innymi żołnierzami.
Redd spojrzał szerzej po ludziach, z którymi przyjdzie mu, ramię w ramię, walczyć za całą ludzkość. Skinął głową tłumowi na znak, że docenia i złożył ręce w aquillę.
Podniosła chwila się skończyła, ludzie wrócili do swoich zajęć i rozmów, z sercami napełnionymi nową dawką fanatyzmu, którego tak wszyscy potrzebują. Yeva też już przestała się rozklejać. Najwyższy czas by pogodziła się z faktem, że nie uratuje wszystkich.

~ * ~

Mardock powiedział już dość na odprawie i nie zamierzał podkopywać pewności siebie swoich ludzi powtarzając im, w kółko, to samo, więc nie powtarzał. Głównie milczał, wyciszając się przed walką, ale gdy Magnus zaintonował pieśń dołączył do niej.
Melodia
Nie mogłem się powstrzymać : P

Cranmer 04-05-2013 01:14

- Daj tą twoją spluwę Pochodnia... brudna jak cholera, pewnie nie nasmarowane części też jak zwykle.
- Nie no czyściłem...
- Na ostatnia kontrolę jak zawsze.
- Nie strzelam często to nie potrze...
- Nie strzelasz bo nie trafiasz, wiesz od czego jest to tu u góry ? To się nazywa przyrząd celowniczy...

Przygotowania do akcji upłynęły jak zwykle za szybko ale jest to tylko czas w oczekiwaniu na spełnianie woli Imperatora jak mają niektórzy, okraszony jest pewnymi określonymi zachowaniami i procedurami w ramach których gwardzista znajduje sobie chwilę czasu... Einhoff i Prest mają w zwyczaju posprzeczać się o czyszczenie broni, albo o coś równie trywialnego

***

Prest przyłączył się do pieśni, Einhoff zachował milczenie... chociaż może nie do końca jego, jakby się przysłuchać i to można było ułyszeć cichy szept odmawiający jedną z wielu litanii o łaskę Imperatora w nadchodzącej bitwie.

Nie można być bardziej gotowym lub bardziej pewnym niż wtedy kiedy wiara i poczucie słusznego obowiązku napełnia duszę... wszystko to przerodzi się za kilka minut w żywy ogień gniewu... Einhoff zna to uczucie i wie jak je wykorzystać.

Micas 09-05-2013 15:11

Prom z Cadianami na pokładzie mknęła z oszałamiającą prędkością ku powierzchni stacji orbitalnej. A raczej byłaby to oszałamiająca prędkość w atmosferze albo w ograniczonej przestrzeni. Próżnia zaś miała uporczywą tendencję do opiewania w bardzo duże wartości. Żeby nie powiedzieć: astronomiczne.

Mimo to, Aquila nieubłaganie zbliżała się do celu tej krótkiej podróży. Mniej więcej trzydzieści sekund do zrzutu, piloci zaczęli kluczyć maszyną. Można było wyczuć grzmoty i drgania konstrukcji. Na zewnątrz coś wybuchało. Ostrzał z sieci obronnej, może starania wrogich pilotów.

- Kurwa ich mać, dlaczego nasza eskorta jest tak zasranie słaba?! To tylko dwa klucze Lightningów... - Cadianie słyszeli stłumiony głos drugiego pilota.

- Hellblade'y.

- Co?

- To nie Lightningi, tylko Hellblade'y. Słabsze. Szybsze. Zwrotniejsze.

Drugi pilot jęknął przeciągle.

- Więc jak do cholery mamy ich wyminąć? Ja wiem że Aquila jest zwrotna ale...

- Zamknij mordę i pilotuj! Uwaga! - krzyknął przez interkom do Cadian - Zrzut za... dziesięć... pięć... dwa, jeden! Otwieram właz!

Cadianie byli gotowi. Kaski skafandrów były nałożone, przytwierdzone i spolaryzowane. Pasy bezpieczeństwa odpięte. Broń przygotowana. Systemy skafandrów sprawne, wraz z pełną hermetycznością. Bez problemów, bez obsuw, bez kompromitacji. Dobry początek, jak na próżniowe żołtodzioby.

Właz otworzył się i momentalnie wyssał całe powietrze z wewnątrz i poszarpał luźniejszymi przedmiotami. Gdyby nie magbuty, wywiałoby też pasażerów. Po chwili zapaliła się zielona lampka. Korzystając z jednostek wirnikowych, siły nóg i krótkiego "rozbiegu", kolejne sylwetki Żołnierzy Uderzeniowych wylatywały niezgrabnie z wnętrza lądownika typu Aquila, zawieszonego ponad powierzchnią orbitalnej stacji.

Podobnie jak z dziesiątek innych promów, gęsto ostrzeliwujących powierzchnię desantową. Odpowiadały im salwy rakiet, tak kierowanych jak i "tępych", mini-torpedy oraz ekstremalnie szybkie, obciążone potężną energią kinetyczną pociski z miotaczy mas. Na powierzchni stacji zaś wtórowały im mniejsze instrumenty niemego koncertu śmierci - ciężkie stubbery, działka śrutowe, spięta i sprzężona broń ręczna - bolt, las, kulomioty, plazma.

Ze trzy promy zostały strącone. Inny rozerwany rakietami czy torpedami. Reszta przetrwała i wyładowała co miała wyładować, gęsto obrzucając okolicę bombami, laserami, boltami i kulami. Cadianie wspierali je jak mogli. Wkrótce, wyrzutnie, miotacze i działka były tylko poskręcanymi kawałkami żelastwa, unoszącymi się w nieważkości.

Promy zaczęły odlatywać. Eskorta wciąż biła się o dominację w próżni z kadrą Chaosu, podobnie jak okręty obu stron. Potężne niszczyciele, eskortowce i transportowce wymieniały się salwami makropocisków, rakiet, torped plazmowych i laserów, pokrywając nieprzeniknioną czerń kosmosu światłem nowych, błyszczących gwiazd - ulotnych i śmiercionośnych.

Próżnia była przerażająca. Żadne szkolenie nie było w stanie nikogo przygotować do tego. W połączeniu z normalnymi zagrożeniami na polu bitwy, wyniesionymi do nieznanych Cadianom do tej pory wyżyn strachu i twierdzenia "my albo oni", było to przytłaczające. W próżni bowiem nie było rannych. Systemy podtrzymywania życia skafandrów działały tylko przy pełnej hermetyzacji. Dziura, poszarpanie, przepalenie materiału i pancerza oznaczało panikę, brak powietrza, śmierć. Nie było mowy o opatrywaniu rannych na polu walki. Każdy musiał zadbać o siebie. Każdy musiał być pewny swych działań, szybki, zdyscyplinowany i przede wszystkim ostrożny. W próżni nie można było liczyć na grację i szybkość ruchów. Tylko inteligencja i bystrość ratowały przed śmiercią. Oraz potężna siła ognia.

"Krocz ostrożnie i dzierż wielką spluwę." - ta imperialna maksyma, upotoczniona, cisnęła się na umysły żołnierzy.

I ta cisza. Oprócz szumu, stukotu i "bipnięć" skafandrów, oprócz odległego rumoru eksplozji, przenoszącego się przez drgania podłoża i oprócz oddechu, jakże cholernie uporczywego i głośnego oddechu, nie było słychać nic. Może oprócz rozkazów i raportów, przerywających milczenie na kanałach vox.

Po przegrupowaniu, Cadianie podzielili się na drużyny i ruszyli według planu działania. Drużynie Redda trafić się miał trudny odcinek - mieli zniszczyć dwie wieże obronne, wyposażone w podwójny Vulcan Megabolter i baterię Turbolaserów. Nie musieli się ich obawiać - te wieże były wymierzone w łodzie, szczególnie szturmowe. Ale na pewno miały obstawę z zautomatyzowanej broni przeciwpiechotnej i mniejszych platform z bronią ciężką. Jeśli wierzyć planom sprzed zajęcia stacji przez Chaos, powinna być tutaj co najmniej jedna manualna platforma obronna typu Sabre oraz zestawienie ciężkich stubberów, działek śrutowych oraz auto-działek.

Stalowy 17-05-2013 22:08

Mardock podszedł pierwszy do grodzi, jak przystało na dowódcę.

- Dobra drużyno. Ciężki bolter wciąż jest tu naszą główną siłą ogniową, a przy braku grawitacji jest znacznie bardziej mobilny niż na powierzchni, więc przede wszystkim zapewniamy mu osłonę ogniową i pilnujemy by nie oberwał. Kto ma granaty niech pamięta o technice rzutu w zero g. Nie widać wroga, posuwamy się w kierunku wież, w miarę możliwości za osłonami. Oczy szeroko otwarte, bo w próżni nie możemy liczyć na uszy.

Po tych słowach gródź się otworzyła i bez zbędnych słów Redd wypchnął się rękoma w stronę podłoża. Gdy tylko magnetobuty załapały odsunął się, robiąc miejsce dla reszty, a potem poprowadził ich ku celowi.

Za dowódcą z promu wyskoczył Magnus i Lucius. Już na pierwszy rzut oka było widać, że wikary jest obeznany z pustką. Obaj duchowni uderzyli stopami o poszycie i zaraz do niego przywarli.
Kapelan schylił się i nadstawił tarczę oraz długą pikę abordażową rozglądając się uważnie za zagrożeniami. Bonitatis stanął za nim również lustrując otoczenie z karabinem laserowym gotowym do strzału.

Za nimi wyskakiwali z promu kolejni żołnierze, lądując niezgrabnie na poszyciu stacji i sięgając po broń. Ich ruchy wydawały się niesamowicie ospałe w porównaniu do tego co można było zobaczyć w normalnym warunkach bojowych. Chociaż nieważkość zwiększała ich siły niepomiernie, jeżeli chodzi o obciążenie, to powodowała problemy z przemieszczaniem się, podobnie z resztą obszerne skafandry.

Oddział ustalił szybko pozycję według punktów orientacyjnych, bo chociaż cel był widoczny, trzeba było jeszcze wiedzieć gdzie dokładnie się jest. Wiele bowiem w poszyciu jest grodzi i włazów przez które można dostać się do wnętrza stacji.

Żołnierze ruszyli powolnym marszem w kierunku celu.

Nie trzeba jednak było czekać długo na reakcję wrażego organizmu jakim była stacja opanowana przez chaosytów. W poszyciu stacji otwarły się włazy i wychodzić z nich powolnym krokiem zaczęli chaośnicy. Dobrze że idący na czele kapelan wziął ze sobą tarczę, bowiem pierwsze strzały posypały się właśnie na niego. Zaraz też Lojaliści odpowiedzieli ogniem, znacznie bardziej zdyscyplinowanym i celnym.

Idący w jakiejś odległości za nim Lucius przyklęknął lekko i puścił serię. Część gwardzistów zaczęła rozglądać się za osłonami inni od razu przystąpili do odpierania ataku.

Ten natomiast był... nieskuteczny. Przeciwnicy mieli skafandry bardzo słabego sortu, jak i całkowity brak przeszkolenia. Mięso armatnie. Każdy postrzał z lasera czy karabinu rozrywał powłokę chroniącą ludzkie ciało przed próżnią niczym papier. Postrzeleni miotali się, kiedy uciekające powietrze, ciśnienie i zero absolutne dotykały ich ciał niosąc straszliwą śmierć.

Atak skończył się bardzo szybko. Następni nie nadeszli. Magnus z konsternacją wyjrzał zza tarczy.

- Próbują kupić swoim żołnierzom czas, aby mogli zająć pozycje obronne. - stwierdził komunikując się przez vox.

Cranmer 19-05-2013 12:59

Lucas zajął pozycję w pobliżu dowódcy jak cichy cień ustawił się za nim Rob, szybszy oddech przebijający się przez szum komunikatora jasno dowodził, że te drugi jest co najmniej zaniepokojony nie sprzyjającym otoczeniem.

- Próżnia nie jest przyjazna...

Mruknął Lucas. Osłona skafandra może i wydaje się pewna... do puki się nie rozerwie. Mógł też jedynie żałować, że nie przeszedł specjalnego treningów dla biomantów bo ponoć tacy mogą dostosować swoje ciało do warunków próżni.

Rudzielec 22-05-2013 11:12

Bała się, bała się zawsze kiedy szła do walki i to było normalne, znała ten strach, był czymś znajomym. Teraz bała się inaczej, nie była na planecie ani nawet na statku, jedyne co oddzielało ją od zimnej pustki to pół centymetra wielowarstwowej tkaniny jej skafandra. Denerwował ją brak odgłosów walki, żadnych strzałów, krzyków, eksplozji, nic, ustawiła swój vox komunikator na ciągły odbiór, byleby zagłuszyć tą przeklętą ciszę. Magnetyczne podeszwy także ją denerwowały ale wiedziała, że to jedyna rzecz chroniąca ją przed oderwaniem się od powierzchni stacji i śmiercią w próżni. Czuła wibrację gdy biegiem, który bez skafandrów określono by jako leniwy trucht, ruszyli do wyjścia. Magnetyczna płytka z przodu kombinezonu miała dwojakie zastosowanie, umożliwiała przylgnięcie płasko do powierzchni stacji jeśli trzeba było się położyć, kilka razy ćwiczyli ten manewr, pochylić się do przodu i dać krótki ciąg z silniczka manewrowego „w dół” ręce nad głowę i nie próbować się podtrzymać. Ta sama płytka pozwalała także umieścić broń bezpiecznie gdy potrzeba było dwóch rąk tak jak teraz gdy złapała się za poprzeczkę przy wejściu i wyrzuciwszy nogi do przodu poleciała w stronę powierzchni stacji. Pamiętała aby przykucnąć gdy wyląduje ale i tak musiała się podeprzeć ręką by nie grzmotnąć o powierzchnię. Przyklęknęła dobywając broni, musiała zerknąć żeby się upewnić czy na pewno ją odbezpieczyła, przez rękawice skafandra ciężko było to wyczuć. Zlustrowała teren w swoim polu widzenia, ani śladu wroga, przemieściła się więc robiąc więcej miejsca dla następnych rzucając „czysto” do mikrofonu.

Marze i Myszy przypadło miejsce na lewej flance, obie rozglądały się szukając przeciwnika w swojej strefie, ku zaskoczeniu starszej gwardzistki, krajobraz nie był płaski jak się spodziewała. Różnego rodzaju, kable i rury ciągnęły po powierzchni stacji, gdzieniegdzie ziały różnych rozmiarów kratery spowodowane ostrzałem, tu i tam wystawały niewiadomego przeznaczenia technomagiczne elementy, możliwe, że były to czujniki albo elementy komunikacyjne. Nagle usłyszała „Kontakt!” na paśmie drużyny, zaraz więc przyklęknęła, Mysza była tylko ułamek sekundy wolniejsza od niej, rozglądały się ale nie dostrzegły nikogo. Mara zostawiła pilnowanie odcinka swej podopiecznej i rozejrzała się dookoła, od czoła zbliżali się niewolnicy chaosu, padając pod skoncentrowanym ogniem Cadian jak muchy. Uważnie wybierała cele, oddając tylko pojedyncze strzały, więcej nie było trzeba, połączenie plazmy i pustki kosmosu skutecznie pozbawiało życia, nie dając czasu by próbować odwetu albo ratunku, mimo to zawsze była gotowa poprawić kolejnym strzałem. Pamiętała jak wyjaśniano im, żeby nie polegać tylko na przebiciu skafandra wroga, nawet wtedy przez chwilę przeciwnik był groźny, zanim zabiło go zimno mógł oddać jeszcze strzał, rzucić albo odbezpieczyć granat, mógł też się schować i uszczelnić swój skafander udać trupa i poczekać na szansę do ataku. Cadianie dobrze zapamiętali tą lekcję, każdy przeciwnik został wielokrotnie trafiony, wielu straciło kończyny, albo wręcz zostali rozerwani na pół pod ogniem cięższej broni oddziału, wielu pod wpływem siły uderzenia unosiło się teraz w przestrzeń.

„Status?” Usłyszała w głośniku, nie było odpowiedzi, nikt nie zgłaszał rannych ani zabitych co było dobrym znakiem. Zerknęła na Myszę, ta dalej pilnowała swojej strefy lustrując wzrokiem przestrzeń. ~Jeszcze będzie z ciebie dobra Gwardzistka.~ Pomyślała Mara sama szukając sylwetek wroga.
„Kontakt?” Znowu usłyszała Redda w głośniku
„Czysto” rozległo się w odpowiedzi cztery razy.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:13.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172