lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Wh40k/Only War] Operacja Moonbreaker (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/11907-wh40k-only-war-operacja-moonbreaker.html)

Micas 21-08-2013 01:17

Kwatermistrz Savius spojrzał na Mardocka zmęczonym wzrokiem tylko przelotnie, zaraz wracając do swoich papierów. I, jak zawsze miał w zwyczaju, nie odpowiadał przez dłużące się chwile.

Sierżant miał natomiast okazję po raz kolejny przewrócić oczyma, mimowoli znowuż oglądając jakże znany wystrój kwatermistrzostwa. Niewielka poczekalnia z solidnie zbrojonym i okratowanym kontuarem, za którą rozpościerała się długa i wysoka hala, zastawiona równymi rzędami metalowych regałów, na których spoczywały setki skrzyń i pudeł, opatrzonych symboliką Departamento Munitorium.

Savius oddał "dziurawca" jednemu ze swoich asystentów, po czym podszedł z powrotem do okienka.

- Jasne, Redd. Sztab dał zielone światło na rozdysponowanie cięższego sprzętu po drużynach weteranów. Twoja się kwalifikuje. Mogę wydać jedną broń ciężką w zastępstwie za utracony bolter. Swoją drogą, paskudna sprawa. Moje kondolencje.

Poszedł grzebać pośród papierów przy swoim biurku i rzucił jeszcze od niechcenia:

- Tylko musisz oddać granatnik i amunicję, zanim podpiszesz papiery. Zasady. A, byłbym zapomniał. Weź zwołaj swoją grupę. Niech przyjdą z całym swoim sprzętem.

Złapał za słuchawkę interkomu i połączył się z kimś.

- Rytu, ciołki od sapera mają zielone światło na zabranie swojego sprzętu. I pamiętaj o zakładzie. No.

Odłożył słuchawkę i spojrzał na Redda, unosząc brew.

+++

- Goręcej niż myślicie, żołnierzu. - ktoś wtrącił się w rozmowę Roba Presta z Lucasem Einhoffem. Obaj Cadianie odwrócili się ku intruzowi.

Był nim Komisarz Turbodiesel. Momentalnie zesztywnieli i przepisowo zasalutowali. Od niechcenia zrobił to też ich respondent.

- Spocznij. Szukałem kogoś z waszej drużyny, mam was pod ręką, więc to wam się oberwie.

Obaj żołnierze, psyker i jego nadzorca, zbledli ze strachu, a żołądki poleciały im chyba pod dachówę. Przez chwilę wrażenie to było potęgowane przez tęgą minę komisarza... dopóki się nie uśmiechnął, "lekko" ironicznie.

- Taki nasz mały żart. Czytałem raporty. Spisaliście się bardzo dobrze żołnierze. Jestem w szczególności zadowolony z twórczego wykorzystania waszych... zdolności, psykerze. Służ dalej Bogu-Imperatorowi, wykonuj rozkazy i nie sprowadź mi na łeb żadnych kłopotów z Osnowy, a wszystko będzie w należytym porządku. Carry on.

Wyminął ich, kierując się w głąb korytarza. Na chwilę przystanął jeszcze i rzucił do obydwu:

- Powiedzcie waszemu sierżantowi, że mam do niego sprawę. Niech zgłosi się do kajuty 115, pokład 44, sekcja B1. Ma na to godzinę. Odmaszerować.

+++

Mesa, jak to zwykle rano, była przepełniona żołnierzami z co najmniej kilku kompanii, różnych plutonów. Jak zwykle w takich przypadkach, "swoi" siedzieli ze "swojakami". Wymiana międzykompanijna ograniczała się do konkursu przechwałek, siłowań na rękę i szukania okazji do wzajemnych wyzwań - jeśli kogoś to interesowało, bo wielu żołnierzy (szczególnie po porannej zaprawie) po prostu zżerało swoje breje i suchary w milczeniu, okazyjnie łypiąc na wszystko ponurym, zmęczonym wzrokiem.

Kucharz Helerrson jak zwykle przesiadywał w roboczym zapleczu mesy i opierdalał swoich pomocników, używając do tego wyjątkowo kwiecistych wiązanek, poskładanych chyba z dziesięciu dialektów. Kiedy obie dziewczyny podeszły do metalowych lad, Marisha wzięła za łyżkę i zaczęła stukać o blat w znajomym rytmie.

- Kto mi tu nakurw... o! To wy, dziołchy! Co, zgłodniały? - powiedział Helerrson, postawny starszy facet z imponującą kolekcją blizn i tatuaży, zaraz wylatując z zaplecza, trzymając w napakowanej łapie wielką chochlę. Kiedy tylko ujrzał żołnierki, rozczarował się. Pewnie chciał komuś przydzwonić tą chochlą - a przynajmniej komuś innemu niż wiecznie (w jego mniemaniu) nieogarniętym kuchcikom. - Jużci, mam dla was coś specjalnego. Niechajże oczy wasze spoczną na tych... wiktuałach!

- Sruktuałach! - ktoś krzyknął głucho z głębi mesy, wywołując parsknięcia śmiechu.

- Jak chcesz, to do następnej brei mogę nawrzucać łajna. Swojego, premium deluxe! - ryknął kucharz.

- To chyba już będzie potrójna porcja. Powinieneś dostać medal skatowanego gwardzisty za te dzisiejsze szambo. Ty to każesz nazywać żarciem?

- Tak tak. Pierdol pierdol, ja posłucham. Następnym razem dostaniecie kotlety z kartonu. Zachciało się, kurwa, polędwicy z groxa. A minety szorstkim jęzorem to nie chcesz, wsiurska piczo? Co? A może kąpiel w tęczowej wodzie w towarzystwie buhaja? Ha!

Stalowy 21-08-2013 02:24

Wysłany przez swojego podwładnego Magnus pojawił się w części zabiegowej pokładu medycznego. Od Bonitatisa dostał tylko na odchodne życzenie powodzenia i nazwisko gwardzistki.
Hanna Brightstar.
Medycy wydawali się "kupować" stwierdzenie kapelana o dbaniu o swoim podopiecznych z kompanii. W sumie... czyż tego nie robił? Korzystając z okazji rozmawiał z personelem oraz żołnierzami, których spotkał. Mało zobowiązujące rozmowy, pocieszenia i podtrzymywanie na duchu. Trwało to jakiś czas, aż właz prowadzący do jednej z sal rozsunął się...
Magnus zachował kamienną twarz, ale w duchu westchnął.
Gwardzistka Hanna Brightstar w wyniku postrzału straciła oko, a skóra po prawej stronie twarzy, od żuchwy aż po brew była paskudnie poszarpana i przypalona. Prawie całą prawą część mózgoczaszki trzeba było wzmocnić płytą. Kasztanowe włosy po drugiej stronie głowy zostały wygolone do zera. Pusty oczodół zakrywała czarna opaska.
Jakimś cudem prawe ucho przetrwało lecz poszarpane bardziej niż u Magnusa.
Mogło być gorzej, pomyślał Drustar, znacznie znacznie gorzej.
- Ojcze... - gwardzistka odruchowo przekrzywiła głowę aby ukryć swoje nowe "bitewne blizny", jej głos był pełen zmęczenia - Dziękuję za wczorajszą modlitwę...
Magnus położył swoją wielką dłoń na jej ramieniu uśmiechając się ciepło.
- To nic takiego. - nie wiadomo było czy odnosiło się to do tego co pozostało po postrzale czy do modlitwy - Najważniejsze że żyjesz... i nie musisz mnie nazywać ojcem. Aż taki stary nie jestem.
Hanna spojrzała na Magnusa, który sądził że gwardzistka się uśmiechnie, lecz jej wzrok był przygaszony, a kącik ust ledwie drgnął.

***

Parę następnych godzin misjonarz spędził na rozmowie z wysoką gwardzistką. Okazało się że jest strzelcem wyborowym w swoim oddziale i jak bardzo wielu Cadian w ostatniej operacji musiała pożytkować się tylko wiedzą zdobytą na przyspieszonym szkoleniu i pogadankach z żołnierzami Imperial Navy. Niestety lepszym sformułowaniem byłoby "była" gdyż pozostała jedyna ze swojego oddziału i teraz czekała tylko na nowy przydział.
Kobieta wymieniła się z kapelanem relacjami z przebiegu walk w jakich musieli uczestniczyć na stacji. Magnusa uderzyła spora zmiana jaka w niej zaszła. Jeszcze jakiś czas temu wyglądała na wesołą osobę. Teraz wydawała się być zmęczona i bardzo nieszczęśliwa. Wiedziała i była przygotowywana na taką sytuację, ale kiedy w końcu się coś takiego wydarzyło...
Do obowiązków kapelana należało utrzymywać wysokie morale wśród żołnierzy i pomagać im. Magnus wiedział że niejeden duchowny w takim wypadku podszedłby do problemu z wielkim zapałem waląc pompatyczne przemówienie lub starając się wypełnić życie biedaka wiarą. Ba... jako rodzimy barbarzyńca Drustar powinien wyśmiać słabości i użalanie się nad sobą, jednak on zbyt wiele rzeczy widział i przeżył, aby być tak... "nieczułym". Wspomnienie spotkania po latach niewoli i walk ze swoją zniewoloną przez pogan siostrą wypłynęło z głębin jego pamięci. Tamte chwile znów stały się żywe i przelatywały przed oczami Drustara.
Hanna po prostu potrzebowała kogoś kto ją wysłucha i pocieszy... tylko tyle.


***

- Sierżant poszedł do kwatermistrza Saviusa załatwiać sprzęt. - poinformował Adams, który siedział w koszarach majstrując przy swoim auspexie - Wyszedł parę chwil temu. Jak się pospieszycie, ojcze, to dogonicie go jeszcze przed pakamerą logistyka.

Magnus zaszedł do koszar mając nadzieję, że porozmawia z sierżantem odnośnie pewnego pomysłu jaki wpadł mu do głowy. Niestety w środku był tylko Adams, na szczęście ten wiedział gdzie się podział dowódca drużyny. Nie tracąc czasu misjonarz szybkim krokiem udał się śladami Redda. Cholera wie gdzie potem pójdzie sierżant, więc trzeba go złapać póki się da.

- Rytu, ciołki od sapera mają zielone światło na zabranie swojego sprzętu. I pamiętaj o zakładzie. No.

Wypowiedź zawisła w powietrzu kiedy kapłan wszedł do pomieszczenia. Najwyraźniej Redd już kończył załatwiać sprawę, więc misjonarz przystanął tylko przy wejściu czekając na swojego towarzysza.

Cranmer 25-08-2013 14:15

- Tak jest sir.

Zgrany głos Presta i Einhoffa poniósł się po korytarzu. Przez chwilę jeszcze stali w pozycji zasadniczej, kiedy komisarz zniknął w głębi korytarza odetchnęli. Pierwszy odezwał się Puszek.

- Żart psia mać... myślałem, że kulkę ci wpakuję.
- Za co niby ? - Einhoff potrząsnął głową i potarł skroń.
- Za to, że jesteś pojebany.
- Weź na wstrzymanie i lepiej zapierdalaj poszukać Redda. Ja zacznę na stołówce, Ty sprawdź w jego kwaterze. Słyszałem, że często zaglądał do kwatermistrza.

Psyker odwrócił się i ruszył w stronę mesy. Puszek nie mając zbyt wielu opcji ruszył zgodnie z sugestią Lucasa.

***

- W należytym porządku...

Mruknął Einhoff. Gdyby tylko wiedział o czym mówi - pomyślał o słowach komisarza - widział pewnie nie jedno ale nie wiele z tego rozumie. Szkolenie pozwala wyeliminować pewne sytuacje jednak energia Osnowy jest nieokiełznana i prędzej czy później każdy pobierze jej za dużo i będzie musiała ona jakoś ulecieć w materium... pewne fenomeny pozostają nie groźne ale inne...

Psyker dotarł w końcu do messy jednak nie zauważył nigdzie sierżanta, zauważył jednak kilka znajomych gęb.

- Hej Mara widzę, że dobrze się bawisz. Nie żebym chciał przeszkadzać, ale nie widziałaś może sierżanta Redda ? Sprawa ważna jest - wzniosłem oczy na sufit i pokazałem palcem w górę - wysokie chce z im pogadać.

***

Mniej więcej w ty samym czasie Prest próbował się zorientować gdzie zniknął jego sierżant. Szczęście sprawiło, że trafił na szeregowego Kresta który widział jak Redd szedł do kwatermistrza.

Po konsultacji z chrono wskazującym, że zostało jeszcze trzy kwadranse do końca czasu Prest puścił się mało przepisowym biegiem...

- Przepraszam sir - na misjonarza wpadł zdyszany gwardzista w którym łatwo można było rozpoznać Puszka - Sierżancie Redd, jesteście tu jeszcze ?

Widząc minę swojego przełożonego palnął się w czoło po czym przyjął postawę przepisową i zasalutował.

- Melduję, że Komisarz Turbodisel prosi was na rozmowę, kajuta 115, pokład 44, sekcja B1. Zgodnie z jego słowami macie się stawić do pół godziny.

Stalowy 03-09-2013 00:48

Wypowiedź kwatermistrza zawisła w powietrzu kiedy kapłan wszedł do pomieszczenia. Najwyraźniej Redd już kończył załatwiać sprawę, więc misjonarz przystanął tylko przy wejściu czekając na swojego towarzysza.

Mardock dostał swoją rakietnicę. Świerzutka. Prosto z Locke. Jeszcze w futerale. Z nabożnym lękiem przesuwał po niej palcami, jak by chciał wywołać dreszcze na skórze kochanki, po czym przyjął ciężki plecak, przyczepiany magnetoklamrami do pancerza, wypełnionego niemal w całości amunicją do tej dziewczynki. Przewiesił go przez ramię, a futerał zamknął i wziął go pod ramię.
- Dzięki - skinął głową na kwatermistrza i odwrócił się.
- Witaj ojcze Drustarze - mu też skinął głową i przeszedł obok

- Przepraszam sir - od tyłu na misjonarza wpadł zdyszany gwardzista w którym łatwo można było rozpoznać Puszka - Sierżancie Redd, jesteście tu jeszcze ?

Mardock jedynie uniósł brew. Widząc minę swojego przełożonego Prest palnął się w czoło po czym przyjął postawę przepisową i zasalutował.

Redd odpowiedział pół-aquilą złożoną na piersi jedną ręką, bo druga była zajęta.
- Spocznijcie. W czym rzecz?

Magnus odsunął się od gwardzisty pozwalając mu spokojnie mówić.

- Melduję, że Komisarz Turbodiesel prosi was na rozmowę, kajuta 115, pokład 44, sekcja B1. Zgodnie z jego słowami macie się stawić do pół godziny.


[i]- Wygląda na to sierżancie że nie będzie czasu potestować waszego nowego nabytku.[i]- skomentował duchowny - Powiem wam swoją sprawę po drodze do kajuty komisarza, czy gdzie on tam teraz przesiaduje.

- Rozumiem. - sierżant pokiwał głową- Jak dawno przekazał wam ten rozkaz? - spytał żołnierza

W duchu Drustar westchnął. Znał z różnych opowieści reputację komisarzy i w tym momencie powinni się bardziej przejmować komu zdać tą wielką rurę i jak najszybciej dostać się do wyznaczonej kajuty. A raczej sierżant powinien. Tu na okrętach w plątaninie korytarzy…

A trzeba było jeszcze podrzucić dowódcy słowo o tym że skoro oddział potrzebuje uzupełnień to dobrze by było postarać się o strzelca wyborowego. Swego czasu ktoś narzekał na brak tego rodzaju specjalisty, a kapelan miał akurat “na oku” kogoś kto idealnie by pasował na to stanowisko.

- Pół godziny od teraz macie sir. Rozkaz został przekazany pół godziny wcześniej. Łącznie była godzina….
- Prest mrugnął zastanawiając sie czy się nie pomylił. Po czym kiwnął głową.

- Rozumiem. - Powiedział tylko saper i ruszył korytarzem z planem lekkiego zboczenia z drogi by zostawić swoją nową panienkę w szafce w koszarach i dopiero wtedy pójść do komisarza. - Więc ojcze… jaka to sprawa?

Kapelan bezceremonialnie wyjął z dłoni sapera pokrowiec z rakietnicą, aby samemu ją ponieść.

- Tak będzie szybciej. - stwierdził idąc szybkim krokiem - Potrzebujemy uzupełnień w oddziale, prawda? Ktoś wspominał że w oddziale przydałby się nam strzelec wyborowy.

Kapelan szedł w milczeniu parę chwil po czym dodał.

- Znalazłem kogoś kto stracił cały swój oddział i akurat jest snajperem. Sądzę, że przy odrobinie wysiłku zdołamy przekonać dowództwo, iż to nasz oddział powinien “zaopiekować się” tą “zbłąkaną owieczką”.

-Macie rację, ale... szczegóły ojcze, szczegóły. Jeśli przyjdę z konkretną prośbą to zupełnie inaczej na to spojrzą.

Jakoś udało się Magnusowi ukryć uśmiech satysfakcji, ze słów sierżanta. Wsunął dłoń do jednego z przyborników i wyjął zeń pasek pergaminu na którym zapisano imię, nazwisko, numer identyfikacyjny oraz dotychczasowy przydział. Podał go sierżantowi nie zwalniając nawet na moment.

- To wszystkie dane personalne jakie powinny być potrzebne. - rzekł - Hanna Brightstar z naszej kompanii. Dzisiaj wypuszczona z lazaretu. Łatwo rozpoznać… wygolona głowa i czarna przepaska na prawym oku.

- Rozumiem. - Mardock kiwnął głową czytając dane - Znacie ją osobiście?

- Tak. Zdołałem się z nią rozmówić. Jest przybita stratą towarzyszy, ale widziałem znacznie gorsze przypadki. Wyjdzie z tego dosyć szybko.

Dłonie Drustara zacisnęły się mocniej na rakietnicy.

- Wystarczy małe wsparcie od ludzi i Imperatora.

- Dosyć szybko by nie musieć jej niańczyć na następnej akcji? - zapytał saper.

W odpowiedzi kapelan kiwnął stanowczo głową. Dla duszy wojownika nie ma lepszego lekarstwa niż zemsta, lecz odpowiednie pokierowanie nadwątlonym takim duchem… to była dopiero sztuka.

- W jakich okolicznościach oddział ją osierocił?


- Zasadzka. Przedzierali się przez podobną ścieżkę zdrowia co my, jednak Imperator nie był dla nich tak łaskawy jak dla nas. Zajęli pozycję obronną i bronili się ile mogli, lecz wroga było dużo i wykorzystywał sporo z tych “niespodzianek” jakie tam naszykowali. Dziewczyna dostała laserem w twarz. Na szczęście ktoś miał jeszcze łaty więc nie zginęła od pustki. Walczyła dalej… kiedy w końcu Chaosyci się skończyli… pozostała jedyna. Zaledwie parę minut później na ich redutę trafiła nasza odsiecz. Nie była jednak w stanie dalej walczyć więc ją wycofano.

- Rozumiem. - Po raz trzeci w niedługiej chwili powiedział Mardock - Nie ma czasu bym sam z nią rozmawiał, więc zdam się na wasz osąd. Jednak najlepiej by było bym przemawiał jak bym sam z nią rozmawiał, więc opowiedzcie mi o wszystkim co się dowiedzieliście o niej podczas waszej rozmowy, a zacznijcie od tego jak dziewczę wygląda…

- Pomijając oczywiste podobieństwo do was sierżancie jest to…

Z wielką ochotą Magnus przystąpił do snucia w marszu opowieści. Lubił opowieści jak każdy dzikus - słuchać, opowiadać… byle by były ciekawe, a jak wiadomo te o kobietach zwykle są jeżeli nie najciekawsze to, przynajmniej dla mężczyzn, bardzo absorbujące.

***

- … wtedy to chyba sam Imperator kierował mą ręką, bowiem łeb plugawego chaosyty wyglądał jak jajko rozbite solidnym kafarem.

Kapelan sam nie wiedział jak z relacji tego co wiedział o potencjalnej kandydatce na ich oddziałowego snajpera i prawie pewnego odznaczenia Karmazynowym Medalionem przeszedł do historii o abordażu jednego z okrętów niewolniczych Łupieżców Chaosu, jednak wszystko co mógł powiedzieć o kobiecie już powiedział. Teraz z sierżantem stali przed wyznaczoną przez komisarza Turbodiesela kajutą. Misjonarz spojrzał na sierżanta, a potem na swoje chrono.

- Zdążyliście sierżancie. - stwierdził olbrzymi duchowny.

- Tak. Więc decyzję zostawiam wam, czy wrócicie do pocieszania udręczonych duszyczek, czy poczekacie by od razu wiedzieć jaką decyzję podejmie komisarz. - stwierdził Mardock i zapukał do drzwi.

Na barbarzyńskim obliczu Drustara pojawił się krzywy uśmiech, lecz żadna odpowiedź nie padła.

- Wejść. - sierżant usłyszał stłumiony głos z wewnątrz. Wkroczył do środka i stanął przed siedzącym przy biurku komisarzem Dieslem, stając na baczność i salutując. Komisarz zerknął na niego, zwinął jakieś dokumenty, wyrównał o blat biurka i wręczył sierżantowi.

- Listy rekwizycyjne do kwatermistrzostwa, listy transferowe dla mnie i jednego żołnierza oraz stosowne upoważnienia. Złóżcie podpisy we wskazanych miejscach. Od następnej akcji bojowej jestem przydzielony… czy też raczej wy i wasza drużyna, sierżancie, jesteście przydzieleni do mnie.

- Zrozumiano - odpowiedział Redd bazgrząc parafki na dokumentach, podobnie jak robił to już setki razy. Gdy skończył wyprostował się.
- Lordzie komisarzu. Chciał bym prosić o transfer do naszego oddziału strzelca wyborowego Hannę Brightstar. Ostatnia z trzeciej drużyny, drugi pluton, druga kompania.

- Ocalała z pogromu? Dajcie mi jej personalia. Zapoznam się z nimi i dam wam znać. To sprawa osobista?

Redd wręczył komisarzowi pergamin, który wcześniej dostał od Drustara
- W bardzo niewielkim stopniu. Nie znałem jej wcześniej, ale nam się przyda snajper, a ona potrzebuje nowej rodziny.

Komisarz beznamiętnie spojrzał na Redda. Cisza się przedłużała. Żołnierz ledwo wytrzymał ciężar komisarskiego wzroku, nie spuszczając przy tym własnego.

- Zobaczymy. Zajmijcie się tymi papierami i dokonajcie wymiany sprzętu. Od teraz jestem nominalnie waszym nadzorcą, a wy moimi ochroniarzami. Nie mam jednak w zwyczaju odbierać dowodzenia drużynom towarzyszącym, więc zachowujecie stopień i szarżę.

- Rozkaz, sir.


- A, byłbym zapomniał.


Wyjął z szuflady parę epoletów i odznaczeń.

- Od teraz jesteście starszym sierżantem Imperialnej Gwardii, sierżancie Redd. - wręczył mu ozdobniki - Gratuluję.

Mardock zachował pełen profesjonalizm. Przyjął odznaczenie, zasalutował i złożył aquilę na piersi, pochylając głowę lekko, po czym podziękował i wyszedł. Dopiero na korytarzu uśmiech wypełzł na jego twarz.

- Szczerzycie się sierżancie jak stary, obleśny wioskowy dziad, co to go ożenili z młodą ponętną niewiastą. - rzekł cicho kapelan z błyskiem w oku.

Misjonarz zaśmiał się z tego swojego porównania po czym ruszył za sierżantem.

- Widzicie, ojcze. Wioskowego dziada uradowała by niewiasta, ale gwardzista czym innym żyje. Imperator chyba się ostatnio do mnie uśmiechnął. Najpierw to. - Zatoczył krąg bionicznym barkiem aż ten zatrzeszczał - A teraz to. - Odwrócił dłoń i otworzył pięść ukazując nowe pagony z oznaczeniami starszego sierżanta.

- Taki już jest nasz Boski Imperator… nigdy nie wiesz kiedy jego łaski spłyną na twoje skromne barki. - rzekł kapelan i po przyjacielsku walnął otwartą dłonią w plecy towarzysza.

***

Kolejne dwie godziny upłynęły Mardockowi na gromadzeniu oddziału co się rozszedł po okręcie, a potem był wspólny wymarsz do kwatermistrza po nowy sprzęt. Wojna wciąż trwała w najlepsze, a nieodłącznym jej elementem od zawsze było zbrojenie się.

Micas 04-09-2013 20:30

Po wizycie u komisarza, Drustar i Redd wrócili na pokład, gdzie ich drużyna miała swoje kwatery. Tamże, sierżant nie omieszkał zmienić swoich odznaczeń na nowe i zorganizować zbiórkę.

Mniej więcej dwie godziny później, wszyscy żołnierze stawili się u kwatermistrza Saviusa, taszcząc swój ostatni sprzęt ze zbrojowni - skafandry, las-karabiny, granatnik, pikę abordażową i noże bojowe (oraz nieistniejącą już tarczę marynarską). O dziwo, tylko to wydał im zbrojmistrz. Po oddziale zaczęły krążyć domysły, że miała być to wymiana albo ulepszenie właśnie tego sprzętu. Tylko Redd wiedział, ogarnąwszy przedtem papiery od Turbodiesla, że mieli rację.

Savius przyjął cały ten szrot, przekazując swoim asystentom. Redd dał mu dokumenty, które kwatermistrz przestudiował - z rosnącym uznaniem malującym się na jego twarzy. Złożył swoje podpisy i kazał zrobić to samo poszczególnym członkom drużyny.

Po zakończeniu formalności, jego ludzie przynieśli zamienniki. Rolę pancerzy miały pełnić podobne skafandry próżniowe co przedtem, jednakże teraz zdecydowanie solidniejsze i wygodniejsze. Zamiast sztywnych i nie tak skutecznych blach, rolę ochrony pełniły w nich sploty i warstwy materiału balistycznego typu mesh, dając adekwatną ochronę dla wszystkich części ciała (wciąż słabszą niż pełen pancerz typu IG Flak, ale lepszą niż te wcześniejsze, masowo produkowane okrycia). Do tego dochodził hełm, który składał się z metalowego pancerza, odpowiednio wyposażonego w Duchy Maszyny i wyściółkę. Oprócz znacznie większej ochrony, był gorszy pod jednym względem od starej, spolaryzowanej tafli pancernego szkła - miał ograniczoną widoczność z powodu niewielkich okularów, porównywalną do pełnych hełmów gwardii. Do korpusu przytwierdzone były dodatkowe pasy flak-włókna, zachodzące od krzyża lędźwiowego, przez łopatki, barki, klatkę piersiową aż po podbrzusze, gdzie się krzyżowały. Nie wiadomo dlaczego nazywano je "wzmacnianymi naramiennikami", gdyż (jak dobrze widać) chroniły nie tylko barki. Na całość narzucone były (czy też solidnie związane) tuniki z tkaniny balistycznej, stanowiące pierwszą warstwę ochronną. Wyposażone były w doszywane kaptury, ściśle przylegające do hełmów - niczym kolcze kaptury ze światów feudalnych. Utrzymane były w ciemnoszarym kolorze, z naszywkami drużyny, plutonu, kompanii i regimentu w przepisowych miejscach i rozmiarach.

Broń laserowa, a konkretnie karabiny i karabinki, zostały wyposażone we wzmacniacze - wihajstry wymiernie zwiększające siłę każdego wystrzału, tworząc zdecydowanie mocniejszy, gorętszy i nieco bardziej skupiony promień laserowy. Były jednak logistycznym utrapieniem - dając stosunkowo niewielką korzyść, pozbawiały broni laserowej jej największego atutu: pojemnej baterii, zwiększając pobór mocy każdego wystrzału razy dwa. Do tego, broń wyposażono w selektory ognia - modyfikacje gniazd na baterie, pozwalające na załadowanie nie jednej, a trzech, i swobodnego przełączania się między nimi. Dodatkowe gniazda zostały wyposażone w grzejniki - jednostrzałowe baterie o znacząco zwiększonej penetracji i sile obalającej.

Prośba rekwizycyjna kaprala Adamsa została zatwierdzona przez komisarza. Kapral otrzymał broń specjalną - granatnik bębnowy wz. Gorge, popularny model w Sektorze Calixis. Zadowalający zasięg, bęben na sześć granatów kontaktowych i stosunkowo duża szybkostrzelność (zapewniona przez akcję powtarzalną) stanowiły standard ręcznych wyrzutni granatów w Gwardii.

Nowym żołnierzem, przysłanym przez Turbodiesla, okazał się być tykowaty młodzian o nazwisku Gerold Clayton. Nie wyróżniał się niczym od przeciętnego cadiańskiego trepa prócz tym, że był jednym z ocalałych z pogromu drużyny dowódczej porucznika Callidona na powierzchni stacji orbitalnej, oraz doborem sprzętu dodatkowego - oprócz standardowego las-karabinu wz. Kantrael i przydziałowego rewolweru wz. Gorgon, Clayton nie rozstawał się z niestandardową, skróconą strzelbą powtarzalną typu Slayer - popularną w okolicy.

Do tego, drużyna otrzymała uzupełnienia w amunicji, bateriach, granatach i innych zapasach, oraz nowe noże bojowe i bagnety - zdecydowanie lepiej wykonane i wykute z wykorzystaniem zaawansowanych metod, nadających im cechy znane jako "mono" (większa trwałość i wytrzymałość, super-ostra krawędź tnąca, teoretyczna odporność na stępienie).

Redd obwieścił swoim ludziom, że od teraz dzierżyć będzie na polu walki wyrzutnię rakiet. Wywołało to poruszenie i pomruki aprobaty ze strony Gwardzistów. Do sierżanta jednak doszło, właśnie w tym momencie, że na polu walki będzie problem - nikt oprócz niego i, być może, kaprala Adamsa, nie posiadał przeszkolenia jako ładowniczy w zespole rakieciarzy. Redd musiał samemu przeładowywać wyrzutnię, co stwarzało na polu walki masę trudności i ograniczało jej efektywność.

Wydawszy sprzęt, Savius wygonił żołnierzy, odsyłając ich do zbrojowni. Tamże, zdali nowy sprzęt na stojaki i otrzymali wolne do następnego poranka. Nuntiusa obiegła jak burza wieść, że ofensywa na księżyc miała rozpocząć się w samo południe standardowego terrańskiego czasu.

Stalowy 09-09-2013 00:35

Całkiem nieźle, pomyślał Kapelan spoglądając na żołnierzy z którymi maszerował do zbrojowni, całkiem niczego sobie.
I oto ich mała drużyna awansowała w szeregach Gwardii. Wraz z pozycją szły przywileje, lecz też obowiązki. Dla Drustara było jasne że teraz Redd i jego ludzie nie wymigają się od trudnych zadań… poza tym… mieli teraz być oddziałem, który nadzoruje Turbodiesel…
Duchowny zastanawiał się czy jego prośba skierowana do Komisarza spotka się z aprobatą. Wiadome było że z miejsca niczego nie da się załatwić, ale pewien niepokój szczypał misjonarza gdzieś na karku. Podrapał się po tym miejscu i uspokoił się. Imperator czuwa i uśmiecha się do swoich sług, musiał po prostu o tym pamiętać.
Na zbiórce pojawił się również Lucius. Nie był w doskonałym stanie (poruszał się jak obolały i starał się to ukrywać), ale nie miał zamiaru pozwolić, aby ominęła go taka gratka, jak wydawanie sprzętu. Wikary uśmiechnął się półgębkiem do swojego przełożonego dźwigając swoje rzeczy. Blizny po oparzeniach miały pozostawić wyraźne piętno na jego ciele. Bonitatis jednak wydawał się tym nie przejmować. Jak zwykle dopisywał mu humor, chociaż kiedy usłyszał o decyzji komisarza, aby uczynić z nich jego “świtę” westchnął ciężko i wzruszył ramionami.

Obaj duchowni odłożyli swój ekwipunek na stojaki. Niewiele skorzystali jeżeli chodzi o oręż na szczodrości Turbodisela, choć niewątpliwie wzmacniacz na szturmowym las-karabinie wikarego z pewnością się przyda, a uzupełnieniem amunicji tylko idiota by pogardził.

- Czyli mówisz Lucius, żeś został wypisany z lazaretu… a jeszcze parę godzin temu jęczałeś jak to się źle czujesz… - zagaił Magnus.
- Cóż poradzić.. kiedy Imperator wzywa do służby trzeba się wziąć w garść. - odparł Bonitatis.
- To dobrze… zbliża się pora nabożeństwa, a ty przegapiłeś ich już dostatecznie dużo. - rzekł Magnus spoglądając na chrono.
Wikary wzruszył ramionami.
- Wiesz dobrze, że od obowiązków nigdy się nie migam. Co ja poradzę, że medycy mnie tam trzymali.
Magnus w odpowiedzi pokręcił głową. Skończyli rozstawiać swoje rzeczy, po czym Drustar zwrócił się do Redda.
- Sierżancie… Za pół godziny jest nabożeństwo, jakby co… - mruknął misjonarz i razem z wikarym opuścili zbrojownię...

... aby wpaść prosto na oficera medycznego eskortowanego przez uzbrojonego gwardzistę.

- Pacjent Bonitatis... - rzekł medyk patrząc na wikarego - Wiecie co grozi za oddalenie się bez zezwolenia z pokładu medycznego?! - huknął groźnie.

Lucius skrzywił się i schował za Magnusem.

- Ha.. wiedziałem że to jakaś podpucha. Nie bądź dzieckiem, jesteś w końcu adherentem czyż nie? - zaśmiał się ponuro Drustar odsuwając się.

Bonitatis próbował protestować, jednak kapelan chwycił go za ramię i popchnął w stronę medyka.

- Magnus... oni mnie tam ciągle straszą lew... - jęknął Lucius.
- Spokojnie.. będzie dobrze. Nie martw się. - Magnus spokojnie pomachał swojemu towarzyszowi którego właśnie medyk i żołnierz chwycili pod łokcie i prowadzili z powrotem do lazaretu.

Misjonarz pokręcił głową... ach ten Lucius... same z nim kłopoty.

Cranmer 09-09-2013 18:59

- Patrzaj Pochodnia... tym razem chyba posyłają nas na większe piekło. Ostatnio nas wyprawili nieźle ale ni cholery nie lubię walki w zero G.

Krótko po załatwieniu formalności i zdaniu sprzętu Prest i Einhoff poczłapali do messy - nie żeby liczyli na jakieś żarcie ale tam zawsze jest miejsce aby usiąść.

- Przyzwyczaisz się Puszek.

- A chuj z przyzwyczajaniem się, nie lubię i tyle.

- Jakbyśmy nie mieli innych problemów... - Psyker skrzywił się i podrapał po tyle głowy.

- Znowu idziesz na 'badanie stabilności psychicznej' ? Powinieneś się przyzwyczaić już chyba parafrazując.

- Wiesz jak długo tylko siedzisz i grzebią Ci w głowie mentalnie nie ma problemu, tylko kto wie czy ich zdaniem nie wyjdę tym razem na świra i nie zaczną mnie znowu kroić...

- Srały muchy będzie wiosna, nie skrewiłeś ostatnio wręcz bez Ciebie by nie poszło dalej jak sam Komisarz powiedział więc nie masz co się martwić.

Nastała chwili dłuższej ciszy którą jak to zawsze przerwał Prest.

- Co sądzisz o tym nowym ?

- Zobaczymy na placu boju.

Rudzielec 25-09-2013 20:54

Mimo odrobinę cholerycznego temperamentu i niewyparzonej gęby Hellerson był człowiekiem z powołaniem. Głęboko wierzącym w ideę wspierania wojowników Imperatora ze wszystkich sił. Owszem jego kuchnia wyglądała jak sala tortur po pracowitym wieczorze, jedzenie smakowało jak smakowało a to co określał mianem „kawy” bardziej przypominało smołę w konsystencji a olej silnikowy w smaku, niż prawdziwą kawę albo recaf. Ale praktycznie nie istniały rzeczy których nie potrafiłby zmienić w niezbyt smaczny ale sycący posiłek. Do legendy już przeszedł jego pojedynek z Michailem Rogovem szefem kuchni polowej 12-tej brygady pancernej Valhallan, w którym Hellerson zrobił z ziemniaków i błota przekąski na przyjęcie z okazji odparcia dwusetnego szturmu na pozycje Gwardii. Przekąski te okazały się według zainteresowanych smaczniejsze od gulaszu ze zniszczonych oficerek pewnego majora Valhallan mimo wykorzystania przez Rogova prawdziwej wędzonki. Henry Hellerson miał też talent do „organizowania” różnych rzeczy, Mara kilka razy pomogła mu w przeszłości i teraz działali na zasadzie przysług. I właśnie z tego talentu planowała skorzystać dzisiaj Mara.
- Widzę, że nadal starasz się każdemu dogodzić. – powiedziała z uśmiechem opierając łokcie na blacie i uśmiechając się szczerze.
- Mara, co cię tu sprowadza, ząb nie chce wypaść po jakimś mordobiciu i chcesz go zostawić na sucharze? – Odparł równie wesoło mężczyzna,
- Nie, śniadanie nam się marzyło, widzisz że Mysza już na kość po tym ściąganiu krwi wychudła.. - powiedziała łapiąc za łokieć Myszę i przysuwając ją obok siebie, dziewczyna uśmiechnęła się i nieśmiało uniosła dłoń jak małe dziecko. Mara kazała jej ćwiczyć tą pozę codziennie odkąd pierwszy raz zobaczyła ją w wykonaniu swojej podopiecznej. Był to skuteczny sposób wślizgiwania się w łaski większości urzędników i niższych oficerów gdy trzeba było coś załatwiać. Teraz też zadziałało.
- Hrmm, tego, znaczy mamy trochę brei, ale szczerze przyznam, chujowa wyszła, nawet mi nie smakuje. – powiedział Henry, odruchowo wycierając dłonie w fartuch jakby chciał go wygładzić co tylko pozwoliło mu upaćkać czymś dłonie.
- Wiesz Henry, - powiedziała Mara. – pomyślałam, że nie będziemy cię męczyć więc jeśli można to zerkniemy tylko i same się obsłużymy dobra? – i nie czekając na zgodę odchyliła wmontowane w blat drzwiczki i pociągnęła Myszę za sobą.
- Ej chwila! – stęknął Henry. – Nie możecie kurde tak tu wchodzić!
- O? Naprawdę? – spytała Mara, ktoś postronny mógłby zauważyć nieco niewłaściwy ton i akcent tej wypowiedzi, jakby coś sugerowała, coś nieprzyjemnego.
- Nosz kurde, jasne, że nie, gdzieś ty mózg zostawiła dziewczyno. – powiedział Henry wyraźnie wkurzony, po czym odwrócił się zdjął coś z wieszaka i cisnął w nie dziwnymi kawałkami materiału. – No, zakładać i możecie coś zmontować tylko z daleka od kuchni, mam tam gulasz tygodniowy, jeszcze się przegryza.
- O cholera, gulasz? Dobra Mysza łap się za fartuszek i lecimy. – Powiedziała Mara wkładając fartuch rzucony przez Hellersona, ze zdumieniem zauważyła, że Marishy było do twarzy nawet w tej spranej i poplamionej szmacie. Kręcąc głową z rezygnacją ruszyła w stronę spiżarenki.
Piętnaście minut później siedziały przy stoliku żując kanapki i pijąc herbatę. Okazało się, że Nuntius posiadał jeszcze urządzenia do wypiekania sucharów na pokładzie, ponoć kiedyś nie woziło się zrobionych sucharów a tylko płynną masę do ich wyrobu ale zmieniły się przepisy i regulaminowe „podeszwy” zaczęto wozić już w łatwiejszej w transporcie i przechowywaniu postaci końcowej, zgodnie uznanej przez gwardzistów za prawie jadalną. Jednak zamoczone i spieczone ponownie były naprawdę dobre, zwłaszcza, że po uczcie Diesla zostało trochę resztek więc między dwa suchary trafiło trochę szynki, jajek w proszku, takiegoż ketchupu i sera. Zaś herbatę znalazła Mysza w jakiejś zakurzonej ale wciąż szczelnej puszce, była też jedyną która wiedziała co robić z dziwnymi liśćmi. Henry w podzięce podarował jej całą puszkę, planując resztę wymienić na inne dobra, gdyż jak stwierdził, miał tego jeszcze z dwieście sztuk w magazynie ale nie wiedział co to i do czego.
- I widzisz tak to wygląda. – powiedziała Mara młodszej gwardzistce zapijając drugą kanapkę. – Ty komuś pomożesz, ktoś pomoże tobie i cały ten bajzel na kółkach odrobinę płynniej jedzie w stronę wroga. A tak na marginesie, skąd wiedziałaś co to za sieczka i co z tym robić?
- A to, jak nas przerzucali na uzupełnienia to lecieliśmy z Valhallanami, i jedna dziewczyna od nich mi pokazała, oni to piją zamiast recafu czasem dodają alkohol jak jest zimno i można zrobić mocniejsze, tak, że nie chce się spać. Smakuje ci?
- Piłam gorsze rzeczy, lepsze też. - przyznała Mara. – Ale jest niezłe, nie zapomnij Henry`emu powiedzieć o tym alkoholu, może się przydać jak trafimy na zimową kampanię. A teraz słuchaj co powiem dla własnego dobra. – nachyliła się przybierając poważniejszy ton. – Nie ruszaj tego gulaszu jeśli nie musisz, chyba że masz żołądek z żelaza i wytrzymałość Astartes. Najpierw myślisz, że masz miotacz ognia w gębie a jak siądziesz na kiblu to jakby ktoś ci zrobił lewatywę plazmówką. I nie zadawaj pytań skąd to wiem jeśli nie chcesz ze mną ćwiczyć wręcz przez następny miesiąc. Kończ tą herbatę i zbieraj się chciałabym być w koszarach jak Redd wróci, nie spartoliliśmy nic ostatnio więc może jakieś dobre wieści będą.

Wieści jakie przyniósł świeżo mianowany starszy sierżant Redd rzeczywiście były nie najgorsze. Nowy sprzęt, nowe zadanie, nowy w zespole. I wreszcie wiedzieli kiedy wyruszą, to podziałało na wszystkich, przeszła niepewność, zagubienie oraz strach. Teraz każdy przygotowywał się do walki, niektórzy wręcz z niecierpliwością. Ale jak mówili kapłani Imperium, "Niepewność zabija duszę, wróg tylko ciało".

Micas 01-10-2013 01:06

Trzy godziny po załatwieniu formalności z komisarzem Dieslem i zamianie sprzętu w zbrojowni plutonu, Turbodiesel przerwał drużynowe rest & recreation w nagły i obcesowy sposób, wzywając ich do jednej z mniejszych sal ćwiczebnych.

Kiedy wszyscy żołnierze z drużyny sierżanta Mardocka Redda (teraz już starszego sierżanta Redda) stawili się w niewielkiej sali, wyściełanej matami treningowymi, obłożonej drewnianymi drabinkami i z różnymi sprzętami do ćwiczeń, ułożonymi pod ścianami, czekał tam już na nich Turbodiesel oraz para cadiańskich gwardzistów w mundurach. Jednym był wysoki i chudy, tykowaty wręcz koleś w regulaminowo skrojonym czarnym zaroście i fryzurze, o pociągłej, wychudłej twarzy i głęboko zapadniętych, jasnoniebieskich oczach. Drugą zaś nieco tylko niższa, nieco tęższa, bardzo wysportowana, młoda kobieta (prawdopodobnie w wieku Mary Ferris) o długich (wręcz nieregulaminowych) brąz włosach spiętych ciasno i utylitarnie w kok. Ćwierć twarzy wraz z jednym okiem, skroń oraz kawał głowy skrywał zaborczo i solidnie biały opatrunek.

Zebrani zasalutowali komisarzowi, na co ten odpowiedział przepisowo i kazał im spocząć. Zebrani zasiedli na niskich, drewnianych, podłużnych ławkach. On zaś stanął przed nimi i założył ręce za plecami. Nie był ubrany w swój służbowy strój - pancerz, kamizelę, trencz i czapkę, miał na sobie jedynie czarną koszulę od munduru z karmazynową i złotą symboliką, takież bryczesy z lampasami i czarne oficerki. Żołnierze mogli się mu przyjrzeć dokładniej. Miał krótkie, czarne włosy, skrojone na długość graniczną, opatrzoną w regulaminach. Zmierzył swoich podopiecznych trudnym do odczytania spojrzeniem niebieskich oczu. Jego twarz, jak i cała sylwetka, wydawała się być ciosana w litym kamieniu, bez żadnego gładzenia. Był to facet pełną gębą, w średnim wieku - czy też raczej w sile wieku. Promieniował mocną aurą autorytetu. Sam jego wzrok, milczenie i postawa wymuszały u zebranych ciszę i posłuch, skupienie i czujność.

Kolejny przykład na to, że Schola Progenium i Departamento Munitorium robiły doskonałą robotę przy szkoleniu kolejnych funkcjonariuszy Komisariatu.

- Wszyscy w komplecie, pomijając wikarego Bonitatisa. - spojrzał tutaj na Magnusa Drustara, kiwając mu głową krótko i zdawkowo, ale z szacunkiem - Medicae mówią mi, że nie wydobrzeje wystarczająco szybko, aby wziąć udział w pozostałej części naszej operacji. To, plus straty, jakie ostatnio poniosła wasza drużyna, uzmysłowiły mi konieczność dokonania uzupełnień. Starszy szeregowy Gerold Clayton. - wskazał na tykowatego młodziana, po czym przeniósł wzrok na dziewczynę - I starsza szeregowa specjalistka Hanna Brightstar. Snajper. Przyjrzałem się jej dossier i zaakceptowałem waszą prośbę. Od teraz należy do waszej drużyny. Jej rany pozwalają na dalszą służbę bez nadmiernej redukcji skuteczności. Nie będzie dla nas ciężarem, a sądząc po jej dokonaniach, znacząco zwiększy wartość bojową drużyny... tak jak wasz nowy sprzęt i wyrzutnie pocisków eksplodujących, w jakie zaopatrzyli się starszy sierżant Redd i kapral Adams.

Chrząknął znacząco.

- Ja również od teraz będę z wami przebywał w polu. Zwróciliście moją uwagę swoją skutecznością. W związku z ostatnimi stratami, potrzebuję ludzi kompetentnych i skutecznych do zadań, które mogą niekiedy odbiegać od waszego dotychczasowego "standardu". Formalnie jestem waszym dowódcą i koordynatorem od tego momentu, jednakże nie mam zamiaru burzyć stosunków panujących w grupie, ani łańcucha dowodzenia. Starszy sierżant Redd nadal dowodzi w polu. Ja zajmuję się sprawami na wyższym szczeblu operacyjnym. Tak, jak teraz.

Odwrócił się i przeszedł powoli kilka kroków. Jego oficerskie buty stukały twardymi podeszwami o podłogę.

- Jak wiecie, mamy zamiar uderzyć na księżyc. Będzie to de facto ostatni etap Operacji Moonbreaker. Od kilku dni prowadzony jest intensywny ostrzał orbitalny i naloty samolotowe na okopane pozycje Arcywroga na jego powierzchni. Znacząco zmniejszyło to efektywność ostatnich jego oddziałów, jednakże to nie wystarczy. Pociski i latacze nie zajmują terenu. Tego dokonują czołgi i piechota. W myśl tego dowództwo wytoczyło swe najlepsze siły do wzięcia księżyca szturmem - was. 412 Regiment Cadiański. Nie ma nikogo lepiej wykwalifikowanego do tego zadania. Wam przypadnie zaszczyt wzięcia tej skały i ostatecznego zwycięstwa w tej operacji. Potem pozostanie "jedynie" zrzut na Bront i kontynuacja wojny na powierzchni tej planety u boku tubylców i innych regimentów Gwardii.

Przeszedł w bok kilka kroków, patrząc się po kolei w oczy każdemu z zebranych.

- Wróg wie, że nadchodzi jego kres, więc będzie chciał drogo sprzedać swą skórę. Naloty i bombardowania osłabiły jego pozycję, lecz nie zdruzgotały. Należy spodziewać się fortyfikacji budowanych przez miesiące, obsadzonych wściekłymi psami. Fanatycy, niedobitki, rozbitkowie, elitarna kadra. Różny stopień wyszkolenia i wyposażenia, ale bardzo podobny poziom morale. Chcą umrzeć za swoich plugawych bożków, których imion wypowiadać tutaj nie będę. Damy im ich śmierć, jednocześnie nie dając im swoich. Nie ukrywam, że mam inne podejście niż wielu moich kolegów po fachu. Nie zużywam zasobów Imperialnej Gwardii w bezsensowny sposób. Strata żołnierzy, jednego z tych zasobów, w głupi sposób, podczas natarcia na z góry stracone dla wroga pozycje obsadzone przez "żywe trupy" byłaby niewybaczalną herezją. Dlatego żądam od was, przemawiając głosem Boga-Imperatora, żebyście nie dali się tym plugawcom, a swoją robotę wykonali perfekcyjnie. Na koniec natarcia chcę widzieć sztandar 412 na ruinach wrogiej kwatery głównej, a wszystkie wrogie pojazdy, umocnienia i żołnierzy zmiecionych z powierzchni księżyca. Czy to jasne?

Powiódł wzrokiem po wszystkich, oczekując twierdzącej odpowiedzi.

- Jakieś pytania? Spostrzeżenia? Nie krępować się, nie oceniam swoich podopiecznych pochopnie.

Cranmer 11-10-2013 16:51

Wyszkolenie i dryg wojskowy Cadian nie specjalnie pozwala na rozluźnienie się podczas kontaktu z wyższymi szczeblami dowodzenia. Więc można by uznać, że Einhoff i Prest na początku wyglądali i zachowywali się jakby połknęli kij, widły czy też inne grabie.

Dobrze jednak wiedzieć, że dowodzenie doceniło ich trud, a komisarz uznał ich za dostatecznie biegłych by stanowili jego drużynę operacyjną. Nowi ludzi też wydają się być kompetentni - za takich uznaje ich komisarz więc nie ma powodu w to wątpić.

- Jedno pytanie na początek sir - Prest podniósł się salutując - wiadomo jakim sprzętem ciężki dysponuje wróg i jakie są doniesienia zwiadu odnośnie zagęszczenia obsadzenia pozycji defensywnych ? Lepiej uderzyć tam gdzie jest słaby przebić się i osłabiać inne pozycje od drugiej strony.

Nastała chwila milczenia i Prest usiadł z niezbyt pewnym wyrazem twarzy czy zadał właściwe pytanie.

- Warto by jeszcze wiedzieć jakie dokładnie siły oprócz nas idą do akcji sir i jakie będziemy wsparcie sprzętowe.

To pytanie podrzucił Lucas.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:55.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172