lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [Wewnętrzny Wróg] Wróg Poniżej (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/12594-wewnetrzny-wrog-wrog-ponizej.html)

Bounty 14-08-2013 23:13

Gdy wydobyto z dołu zwłoki Miklosa, Almos siadł na ziemi i zakrył twarz dłońmi. Gdy uniósł w górę ręce był blady jak trup. Następnie żywo gestykulując zaczął wykrzykiwać ku niebiosom różne słowa po aversku. Dużo słów. Wzywał na świadków bogów gdy poprzysięgał pomstę. Prosił duchy przodków o pomoc w jej dokonaniu. Od pijanych garbarzy musiano go siłą odciągać, żeby nie spełnił wykrzykiwanych mieszaniną averskiego i reikspielu gróźb okaleczenia i uśmiercenia ich na wiele sposobów. Kiedy już nieco ochłonął, poszedł z Morrytami zająć się pochówkiem kuzyna. Musiał dopilnować, by ciało Miklosa averskim zwyczajem spalono razem z jego bronią. Na szczęście ostał mu się łuk kuzyna, który Almos osobiście umieścił rankiem na stosie.

W niespokojnym śnie przyszedł doń duch Miklosa trzymający na dłoni swe serce…przeszyte czerwoną strzałą. Duch chciał coś powiedzieć, ale zamiast słów z jego ust wyszedł tłusty szczur. Po chwili wokoło zaroiło się od szczurów a Almos znalazł się z Miklosem w błotnistym dole z trupami. Ciała przygniatały go i zaczynał się dusić.
- NIE! – Zawołał przez sen, budząc Klausa i Ekharta. - Segitség, Ramocs! – Almos zerwał się z posłania ociekając potem. Szeroko otwartymi oczyma spojrzał na zbudzonych współlokatorów i oparł się plecami o ścianę.
- Odwiedził mnie duch kuzyna - wyjaśnił. I opowiedział im o sercu Milkosa przeszytym czerwoną strzałą i o szczurze, pomijając jednak zakończenie. – Duch Milkosa nie spocznie, póki nie znajdę jego serca – oznajmił. – Musimy zdobyć to zlecenie od Curda Weissa.

***

W biurze „Czerwonej Strzały” Almos nie mówił nic, zaciskał usta przyglądając się ponuro otoczeniu. Dopiero na koniu, za murami miasta poczuł się trochę lepiej – to zawsze pomagało. Nadal był przygnębiony, ale zdobył się na tyle, żeby pomóc trochę tym, którzy w przeciwieństwie do niego nie urodzili się w siodle. Nie ujechali jednak daleko, napotkawszy ślady jakiegoś wozu, sprowadzonego z drogi. Irmina, Hanna i Klaus dyskutowali co zrobić.
- Tu jest kiepski teren dla wozów. Daleko pewnie nie ujechali - zastanawiał się na głos Ekhart. - Co do zasadzki, to myślę że ja i Almos ruszymy przodem, a wy za jakiś czas za nami. Jeśli wpadniemy w pułapkę będziemy się bronić, aż nadciągniecie z pomocą.
Ekhart sprawdził pistolet i podsypał proch na panewkę. Wyglądało na to, że wkrótce przekonają się, czy Weiss wciągnął ich w zasadzkę. Wiele na to wskazywało. Musieli więc być bardzo ostrożni.
- Dalej Tercio, pomału - poklepał swego wierzchowca po karku.
- Ekhart dobrze gada - odezwał się milczący dotąd ponuro nomada. - Zejdźcie z koni i idźcie dwieście metrów za nami. Ekhart, pojedź lawę flanką, ja zbadam teren po prawej. Jeśli ktoś się na nas zasadził, spodziewa się, że pójdziemy prosto śladem wozu. Tak, może uda nam się zajść go od tyłu.
Almos wyjął z juków kawałek marchewki i podał swojej gniadej klaczy.
- Na drogę Palli - powiedział gładząc czule szyję zwierzęcia. - Trudna przeprawa przed nami.
Klacz ruszyła powoli przeżuwając marchew, a koczownik skierował ją ostrożnie na prawo od śladów wozu, zamierzając poruszać się równolegle do nich. Dobył również łuku i umocował małą, okrągłą tarczę na lewym ramieniu. Zerknął jeszcze na Verenitę, który najciężej znosił podróż.
Na trakcie, umiejętności i zdolności akolity nie mogły zdać się na wiele. Postanowił on zatem stać się tylną strażą. Zamykał podjazd, a jego głowa co chwilę odwracała się by oczy mogły zbadać drogę za nimi. Napotkaną, strzaskaną beczkę, Thomas obejrzał dokładnie po czym wrócił do konia. Zastosował się do wszystkich rad trzech doświadczonych mężczyzn. Goethe szedł po chwili już pieszo jak Almos poradził. Słowem nie chciał łamać ciszy.

Ekhart i Almos tymczasem nie mieli prawie żadnych problemów ze śledzeniem wozu. W większości miejsc koleiny były na tyle głęboko, że nawet ślepy tropiciel dałby sobie radę, w pozostałych zaś wystarczyło upewniać się, że nie zmieniły kierunku. Po może kilkunastu minutach powolnego tropienia, zza kolejnego niewielkiego wzgórza wyłonił się gęsty zagajnik, nad którym unosił się dym, jednoznacznie kojarzący się z palonym ogniskiem. Tutaj i obaj zwiadowcy musieli już zsiąść z wierzchowców i zbliżyć się do drzew pieszo. Nie musieli podchodzić niezwykle blisko, bowiem jasne było, że wóz został przeciągnięty przez krzaki i teraz stał na pobliskiej polance. A obok niego biwakowało pięciu ludzi.
Ludzi?
Almos był pewien, że jeden z nich jest pokryty niesamowitymi, niebieskimi piórami. A Ekhart dostrzegł róg na głowie innego. Była ich piątka, czterech mężczyzn i kobieta. I tylko ta ostatnia zdawała się zwracać uwagę na otoczenie. Reszta opróżniała właśnie zrabowane razem z wozem butelki z winem. Woźnicy i ochrony wozu, czy nawet ich ciał, nie dało się dostrzec.
Ekhart spojrzał z niepokojem na Almosa. Dobrze wiedział jak większość ludzi reaguje na mutanty. Dziwolągi, wynaturzenia, które trzeba jak najszybciej zetrzeć z powierzchni ziemi nim cię dotkną i zarażą. Sam też tak uważał. Do niedawna. Schował pistolet za pas i wyszedł z ukrycia unosząc ręce do góry na znak, że nie ma złych intencji.
- Witajcie! - zaczął powoli idąc w ich stronę - Nie bójcie się. Nie mam złych intencji. Chcę tylko porozmawiać.
Mówił nie przerywając.
- Powiedzcie proszę jak zdobyliście ten wóz? Gdzie się podziały konie i woźnice? Wysłano mnie bym zbadał tą sprawę. Curd Weiss? Znacie go może? - spytał cały czas powoli się zbliżając.
Almos obserwował całą scenę ogłupiały. Nie mógł pojąć, czemu Ekhart próbuje gadać z tymi potworami. Jeździec Równin uwiązał Palli do drzewa i nakazał jej być cicho, co wyszkolona klacz doskonale potrafiła. Nomada nałożył strzałę na cięciwę i patrzył dalej z ukrycia.
Podejrzenia Almosa okazały się słuszne. Grupka mutantów widząc podchodzącego do nich Ekharta nie miała zamiaru rozmawiać. Po chwili zaskoczenia wywołanego pojawieniem się mężczyzny cała piątka zaatakowała rzucając się na Rigla.
Mężczyzna zmęłł w ustach przekleństwo. Wyszarpnął zza pasa pistolet i wycelował w mutanta, który miał broń dystansową. Akurat była nią kobietą. Ekhart pociągnął za spust. Po czym rzucił się w tył w biegu chowając pistolet i wyszarpując z pochwy miecz. Chciał się cofnąć w pobliże Almosa i przy nim się bronić wskoczywszy, jeśliby zdążył, na konia.
Koczownik zaś wypuścił pierwszą strzałę nim jeszcze rozbrzmiał huk pistoletu. Zanim wiatr rozwiał dym kolejna strzała pomknęła ku błękitno-pierzastemu stworowi. Almos nie chciał jednak walczyć wręcz w tym miejscu. Gdy tylko mutanci odkryją jego kryjówkę zamierzał czym prędzej opuścić zagajnik, aby już siedząc w siodle razić bestie strzałami z bezpiecznej odległości.

Sekal 16-08-2013 21:37

Angestag, 31 Nachhexen
Popołudnie


Mutanci zostali całkowicie zaskoczeni. Może właśnie ten fakt uratował Ekhartowi życie, gdy mężczyzna bez namysłu wszedł na ich polanę, odrywając ich od rozmów i wychylania kolejnych butelek wina. Wiedział przecież, że reszta grupy jest daleko, prócz może Almosa, czyhającego gdzieś w krzakach. Mimo tego, zrobił to. Odezwał się, ale oni rozmawiać nie chcieli. Chwytali za broń, ale strażnik dróg był szybszy, wyszarpując pistolet i oddając strzał ku kobiecie, już sięgającej po opartą o wóz kuszę. Spudłowa. Mimo tego, huk i dym spowolnił reakcję przeciwników i mężczyzna był już sporo dalej, gdy poleciał ku niemu bełt z kuszy. Poleciał i przeleciał obok. Kobieta klnąc głośno mocowała się z mechanizmem naciągającym cięciwę, gdy tymczasem jej towarzysze wstali już, sięgając po broń. Prawie wszyscy. Jeden z nich natychmiast upadł, gdy zachwiał się - od alkoholu lub faktu, że najwyraźniej był ranny. Jego pierś obwiązana była brudnym obecnie bandażem. Dwaj inni wyglądali jeszcze na totalnie urżniętych. Tylko pierzasty stał pewnie, naciągając cięciwę swojego łuku. Pocisku nie zdążył wystrzelić. Almos trafił go prosto w pierś, a gdy ten upadł na kolana, dobił drugą strzałą. Martwe ciało upadło na trawę.

Ekhart był w tym czasie już daleko, wsiadając na wierzchowca, a Klaus i Thomas coraz bliżej. Ten pierwszy okrążał lekko zagajnik, zatrzymując swojego psa. Nie był konnym łucznikiem, ale w siodle trzymał się wystarczająco dobrze. Co innego akolita. Co próbował osiągnąć szarżując w ten sposób? Czy mógł kogoś w ten sposób uratować? Bardzo wątpliwe. Mimo tego, zdając sobie sprawę jak słabym i jak zmęczonym jest jeźdźcem, puścił konia cwałem. Starego, nieprzystosowanego do tego wałacha. To nie mogło skończyć się dobrze i tak właśnie było. W pewnym momencie noga Thomasa wypadła ze strzemiona, gdy zwierzę nagle podskoczyło, zrzucając swojego jeźdźca prosto na pochyły, porośnięty trawą teren. To prawdopodobnie uratowało życie lekkomyślnego mężczyzny, który walnął w ziemię i poturlał się w dół. Gdy się zatrzymał, wiedział, że żyje. Bolało go bowiem absolutnie wszystko i niemal nie był w stanie się poruszać.
Irmina i Hanna patrzyły na to z przerażeniem, znacznie wolniej zbliżając się do zagajnika. Czarodziejka szybko zorientowała się, że prawdopodobnie nie będzie musiała rzucać zaklęć. Hans pozostawał przy niej, ale pozostałych trzech sprawnych towarzyszy radziło sobie z zaskoczonymi i pijanymi przeciwnikami bardzo sprawnie.

Mutanci bowiem nie mieli zbyt dużej woli walki. Widząc padającego towarzysza, wszyscy prócz kobiety jednomyślnie rzucili się w różne strony, uciekając co sił w nogach. Oczywiście marne były ich szanse, piesi przeciwko konnym? Nawet i Jeździec Równin wskakiwał właśnie na swojego wierzchowca. Walka z uzbrojoną kobietą nie miała sensu, ta bowiem kryła się za wozem i ani myślała stamtąd wychodzić. Trzech pijanych mężczyzn to już inna historia.
Nawet celami nie byli zbyt trudnymi.
Klaus mimo tego, trafił swojego dopiero drugim pociskiem. Mutant zakwiczał niczym osioł. Nawet uszy miał jak właśnie to zwierzę. Padł na ziemię i już nie wstał, choć próbował się czołgać do przodu. Ekhart staranował drugiego, mimo, że tamten zdążył odwrócić się i ciąć trzymanym w dłoni toporem. Pijany w sztok nieszczególnie miał szanse trafić. Za to Rigel chyba połamał mu kilka kości.
Ostatni nawet nie miał broni, wyrzucając ją gdzieś po drodze. Ranny ledwo biegł, raczej powłóczył, trzymając się za przeciekający bandaż. Almos mógł go dojść w dowolnej chwili.


Po tej krótkiej "walce", pozostało już tylko zdobyć polanę. Chroniona przez jedną kobietę, ale z ciągle z naładowaną bronią i z osłoną wozu o wysokich burtach. W chwili, gdy widział ją Ekhart, nie wydawała się też ani trochę pijana, albo przynajmniej nie sprawiała takiego wrażenia. Wejście w zasięg mogło skończyć się dla kogoś wyjątkowo paskudnie. Owszem, nie zdążyłaby załadować ponownie, ale żadne z nich wcale nie chciało zostać ranne. Lub zabite.
Okrążenie zagajnika niewiele dawało. Wóz stał na polanie, przepchnięty przez jakieś krzaki. Zwierząt pociągowych nigdzie nie było, za to znaleźli zawieszone na gałęziach wielkie płaty mięsa, niektóre jeszcze powoli ociekające krwią. Odnaleźli również zwłoki dwóch mężczyzn, ograbione ze wszystkiego prócz części ubrań, tych zakrwawionych części.
Od strony polany dobiegł ich kobiecy krzyk.
- Dajcie mi odejść! Zostawię wam wszystko! Tylko odejść! Ja nikogo nie zabiłam!

VIX 17-08-2013 15:13

Ktoś mógłby nazwać brawurowy i jakże nieudany wyczyn Thomasa, wręcz głupim i niepotrzebnym, ale byłby to to tylko głupiec który wiedzę swą czerpał z ksiąg i karczemnych opowieści innych, a sam pola bitwy nie widział i nierozumiał. Prawdą było że akolita Goethe nie był weteranem wojennym, ale wiele razy obserwował czyny sławetne i wspaniałe dokonywane przez odważnych spośród ludzi. Thomas służył pod komendami takich którzy to nie raz i nie dwa w polu stawali, pod komendą mając szeregi zaciężnych. Do odważnych świat należy, jak mawiał wspaniały poeta z Erengradu. Tego dnia nie udało się, ale jeśli by się powiodło... jeśli tylko by los uśmiechnął się do Thomasa tego dnia, to byłby bohaterem, ocaliłby drużynników i warte by to było wspomnienia w balladach. Los jednak postanowił inaczej, nieubłagany, z pozoru niezawisły, lecz jednak nie bez pozoru ludzie zawsze uważali że los to portowa dziwka, jak mu nie dasz to on też ci nie da. Zawsze jednych traktuje lepiej, innych gorzej... ale takie jest życie właśnie, jedni żebżą na ulicach Averheim, kiedy zgoła inna grupa pławi się w luksusach... los.

Goethe byłby pełen pustej pychy jeśli tego dnia chodziłoby mu o sławę, ale przyznać musiał że miał w sobie głód ballady, niewielki, ale zawsze. Pięćdziesiąt lat na karku i bez ogromnych dokonań na świątynnym polu, nigdy nie byłby z niego wielki wojownik czy osławiony i respektowany arcykapłan, zatem może wystarczy że będzie odważny? To wszystko jednak stawało się mało ważne przy głównym powodzie dla którego Goethe zaryzykował swym życiem i tylko ślepiec by tego nie dostrzegł lub ktoś kto nie potykał się naprawdę nigdy. Te kilka chwil, cennych oddechów, kiedy sylwetka Thomasa unosiła się w dół i w góre, w jakże niewygodnym siodle... te ułamki uderzeń serca, mogły sprawić że wróg odwróci wzrok i dostrzeże jeźdźca, zlęknie się lub zejdzie z drogi cwałującego zwierzęcia. Nawet sam upadek mógł przynieść wiele dobrego, bo tylko bogowie rozsądzić mogą czy to nie dzięki temu Ekhart i Almos mogli zaprowadzić porządek na polanie i wybić zmiennokształtnych do nogi prawie. Może właśnie ta opłakana w skutkach dywersja, pozwoliła wrazić śmiercionośne ostrze. Walka to sprawa tak nieprzewidywalna że nie ma w niej głupców i mądrych, każdy element jest tak samo ważny, każdy jest wątpliwy. Do tego trza było choć jedną walkę w życiu przeżyć by to wiedzieć. Nawet Goethe, sędziwy akolita, to wiedział, choć miecza nie dzierżył od lat już.

Jednak były też sprawy natury duchowej. Szybka ocena sytuacji przez zmęczonego akolitę dała wyraźny bilans... trzymać się jak stary tchórz z tyłu, za kobietami lub oczekiwać fortuny na dogodną, z góry upatrzoną pozycję do walki? Żadna z tych rzeczy nie wchodziła w grę. Trzeba było pomóc, jakkolwiek. Stan kapłański był w sercu Thomasa na prawdę, z powołania, a nie tylko z urzędu, na karcie pergaminu. Stary i zmęczony, ale jednak kapłan, a jak nakazywały dogmaty wiary, kapłan zawsze powinien stanąć w obronie potrzebującego i taki był właśnie Goethe, a że był już starcem to tym łatwiej mu przychodziło życiem szafować, ciężej ciałem, ale o ile prościej w sercu. Fakt, być może Ekhart nie potrzebował pomocy... ale kto to wiedział, jedynie los, a może nawet i on nic walce nie wiedział... i byli jeszcze bogowie. Jednak siły wyższe nie patrzyły chyba tego dnia na ową polanę przychylnym okiem, bo choć i dzień należał do Ekahrta i Almosa to pięć innych dusz zostało zaprzedanych bóstwom zła. Akolita cieszył się jednak z tego że przeżył. Leżąc tak wśród traw miał czas pomyśleć, jego strzaskane ciało poddało się i potrzebowało odpoczynku, choć na tę jedną chwilę.

Rozdartej szaty, zniszczonego, drugiego już buta oraz wielu siniaków i mniejszych ran, Thomas nawet nie widział. Czuł tylko ogromny ból po prawej stronie, w okolicy żeber, być może złamał je. Trud było nawet by przejmować się koniem który pogalopował sobie gdzieś w pobliskie zarośla. Leżąc tak i łapiąc oddech, Goethe usłyszał czyjś głos, to Hanna krzyczała i biegła w stronę rannego starca.

~ Szlachetna i piękna kobieta... a takie eskapady nie na moje już lata chyba. ~ Pomyślał Thomas.

Bounty 21-08-2013 15:46

To nie była walka, a raczej polowanie. Zwierzyna rozpierzchła się w popłochu po wrzosowisku – ale w momencie, w którym wyszła spod osłony drzew, skazała się na śmierć. Almos pojechał za ledwo powłóczącym nogami mutantem. Zawahał się chwilę, patrząc na przesiąknięty krwią opatrunek oraz przerażenie w oczach oglądającego się za siebie zbiega. Zabić rannego i bezbronnego, nie było to honorowe. Ale z drugiej strony ścigany nie był człowiekiem, przynajmniej nie do końca. Nie było dlań powrotu między ludzi. Jeśli ucieknie, będzie dalej zabijał, by przeżyć. Tak czy inaczej zginie, z ludzkiej ręki, lub z głodu. Jedyne pytanie brzmiało: czy pociągnie za sobą więcej niewinnych istnień? Nomada zwolnił więc cięciwę po części czyniąc akt łaski, po części wypełniając obowiązek wobec zdrowej tkanki społeczeństwa. Trafiony żył jeszcze, strzała weszła plecami i złamała się, gdy upadł. Koczownik sprawnym ruchem przeciął gardło mutanta i wytarł nóż o jego ubranie.

- Być może Morr zlituje się nad tobą – wyszeptał.

Dosiadł z powrotem Palli i skierował klacz ku reszcie kompanii. Nadjechał w samą porę, aby usłyszeć wykrzykiwaną rozmowę między Klausem a zdesperowaną kobietą, ukrywającą się za wozem. Jeździec Równin nie zabrał jednak głosu, ani nie ujawnił się, ale zawrócił i objechał zagajnik dookoła, tak by odciąć mutantce ewentualną drogę odwrotu. Zostawił klacz na skraju zagajnika, podkradł się ostrożnie o tyle, aby widzieć wóz na polance i ukrył w zaroślach. Nałożył strzałę na cięciwę, gotów wypuścić ją, skoro kompanom uda się wywabić kobietę zza wozu. Ona jedna nie chciała być zwierzyną i miała dość rozumu by się nią nie stać. Twierdziła też, co zaintrygowało Almosa, że nie jest skażona. Nomada nie odzywał się jednak, nie chcąc zdradzać swej kryjówki, chociaż uważał, że Klaus źle się do tej rozmowy zabiera. Almos siedział więc cierpliwie, patrzył oraz słuchał. Od dziecka był myśliwym, ponadto odziedziczył po przodkach naturalną cierpliwość i stoicyzm swego ludu. Nie wiedział wciąż, czy pozwolić kobiecie odejść, jeśli zdecydują tak inni. Na pewno nie zabije jej nim nie dowiedzą się czegoś konkretnego. Czy znalazła się tu przypadkiem? Co jeśli jednak jest wyklęta przez bogów oraz ludzi? Czy jeśli ją puszczą będzie dalej napadać podróżnych? Czy jest zwierzyną, czy myśliwym?

Eliasz 21-08-2013 18:25

Widząc co zaszło nie można było odnieść wrażenia, że zwiad nie wypełnił do końca swojej roli. Treser od razu dostrzegł gdzie toczyła się bitwa - przy wozie z dala od kręgu drzew w których mogli być zaskoczeni zwiadowcy. Oznaczało to ni mniej ni więcej, że zwiad nie czekając na resztę próbował coś zdziałać z mutantami, od razu było widać z jakim skutkiem. Gdyby tylko mutanci wiedzieli z kogo składa się odsiecz, zapewne walczyli do końca, raniąc a być może zabijając towarzyszy Klausa. Ci mieli chyba więcej szczęścia niż rozumu, a "odsiecz" zaskoczyła mutantów i najwyraźniej wzbudziła w nich obawy o swój los. Tylko to uratowało Ekharta przed poważniejszymi problemami.
Dość szybko uporali się z pierzchnąca bandą. Jedynie kobieta kryjąca się za wozem pozostała przy życiu, stamtąd mogła jednak podjąć różne akcje a już na pewno skutecznie się bronić...

Klaus zaklął, ale nie tracił nerwów, starał się osłaniać obydwoje przed ocalałym strzelcem. Nigdy nie wiadomo co przyjdzie jej do głowy. Zamierzał też nawiązać kontakt by ustalić jej położenie na wozie, a być może i uzyskać jakieś informację

- Jak się nazywasz ? - zakrzyknął nie spuszczając ręki z strzały nałożonej na cięciwe, choć łuk miał opuszczony. W międzyczasie zsiadł z konia którego przywiązał do drzewa. Nie najlepiej się czuł jako strzelec z końskiego grzbietu.
Przez dłuższą chwilę kobieta nie odpowiadała, a potem dobiegła ich jej odpowiedź, ze względu na odległość raczej cicha.
- Nic was nie obchodzę, ani wy mnie! Dajcie mi tylko odejść!
- Mylisz się ! - odkrzyknął Treser. - Mamy zdecydować czy puścić cię żywą, abyś dalej napadała, czy wykurzyć cię z pomocą ognia, więc obchodzisz nas jak najbardziej, także twoje motywy. Odpowiadaj a może pozwolimy ci nawet zabrać mięso, abyś przez jakiś czas nie musiała na nikogo napadać. Mów jak ci na imię i czemu napadliście na ten wóz? - pytanie może i było głupie, jednak Klaus liczył na dodatkowe informacje o które nie mógł zapytać wprost, aby nie podsunąć rozmówczyni, kłamliwych być może odpowiedzi...
- Wal się! Nie wierzę już nikomu! Wóz napadliśmy, bo nam się opłacało! Musimy jakoś żyć, a w inny sposób nikt z nas nie mógł - kobieta odkrzyknęła, ciągle bardzo gniewnie.
- Przynajmniej mówisz szczerze a to już coś. - powiedział głośno Klaus próbując zdobyć choć okruchy zaufania kobiety. - Jak zaraziłaś się mutacją? - zadał pytanie bardziej z wewnętrznej ciekawości i lęku przed mutacjami, nie miał dotąd okazji porozmawiać z jakimkolwiek mutantem.
- Nie jestem mutantką! - odkrzyknęła, w jej głosie prócz agresji pojawiło się coś jeszcze. - Nikogo nie zabiłam! Dajcie mi tylko odejść!
Była coraz bardziej zdesperowana, to pewne, ale nawet podkradający się Almos nie miał możliwości strzału. Schowała się dobrze, i jeśli wyglądała na zewnątrz, to pewnie przez szpary w wozie.

- Udowodnij, że nie jesteś mutantką to obiecuję, że pozwolę ci odejść. W innym przypadku będziemy musieli się naradzić. Pokaż się w bezpiecznej odległości , dla ciebie i dla nas... Naga, choć z bronią w ręku, jeśli nie masz widocznych mutacji będziesz mogła się ubrać i odejść, nie będzie pościgu. - zaproponował głośno i szczerze Klaus.

- A dlaczego niby mam ci uwierzyć?! Będziecie mieć mnie jak na widelcu! Nie jestem głupia. A różni ludzie różne rzeczy za mutacje biorą! - odkrzyknęła, choć sprawne ucho mogło odnaleźć w tym krzyku błagalną nutę. Tylko czy prawdziwą?

Klaus czujnie rozglądał się oceniając możliwość niepostrzeżonego zakradnięcia się do wozu, albo podejścia z solidną osłoną. Tak czy inaczej ryzyko dostania bełta było zbyt wielkie. Powoli czuł się zmuszony aby z resztą rozważyć puszczenie jej wolno. Podchodząc do Hanny, Thomasa i Ekharta rzekł - Puszczamy ją? Obawiam się, że bełty mogła maczać w którymś z wcześniej zmarłych towarzyszy. Podejrzewam, że mutanci najchętniej pozarażaliby wszystkich, wówczas nikt by się ich nie czepiał... A ja nie chcę być zarażony - spojrzał po towarzyszach, jak gdyby upewniając się czy nie są czasem ranni … - Możemy ją wykurzyć ogniem, ale ucierpi na tym towar, a to po niego, nie po nią zostaliśmy wysłani... - dodał w przebyłysku pomysłu.
Hanna obejrzawszy Thomasa, skupiła się na obserwacji i przysłuchiwaniu się rozmowie z ukrytą na wozie mutanką-nie-mutantką. Spojrzała na Klausa, gdy ten zwrócił się o pomoc.
- Nie wiem, wydaje się taka przerażona. Oni są okropni! - nawet nie patrzyła z bliska na żadnego z nich, nie miała ochoty oglądać okropnych mutacji. - Ale nie jestem zabójczynią. Myślę jednak, że powinniśmy przesłuchać przynajmniej jedno z nich. Mogą coś wiedzieć. To nie wyglądało na pułapkę na nas, może jednak i tak ktoś im ten napad zlecił?

- Skąd wiedzieliście, że będzie wam się opłacać napad na ten wóz? - zakrzyczał Klaus, dodając po chwili - Jak nam odpowiesz na wszystkie pytania, to nie będziemy mieli potrzeby, aby cie łapać… Tylko mów szczerze.
Przez chwilę trwała cisza, a potem kobieta odkrzyknęła.

- Umawialiśmy się z przemytnikami! Striganami. Sprzedajemy im to co zrabujemy, w zamian za niewielkie usługi i pomoc. Mogę wyrzucić wszystko co mam tu na wozie. Jedna nieuzbrojona osoba zabierze to. I pójdziecie sobie! Zgoda? - najwyraźniej wymyśliła nowy sposób na rozwiązanie tej sytuacji.
- Gdzie się z nimi spotykacie? Z kim konkretnie jesteście umówieni, nazwiska, ksywki, chcemy ich odnaleźć. - odkrzyknął Klaus chwilowo ignorując propozycję mutantki.
- Na trakcie! Gdy nikogo nie ma, daleko od osad! Ten z którym rozmawiamy przedstawia się jako Pavel, ale nie wiemy o nim więcej. Tylko tyle, że chyba bliżej Averheim sprzedają zdobyty przez towar! - odpowiedziała szybko - To wszystko co wiem, przysięgam!

Klaus zwrócił się do towarzyszy. - Nie podoba mi się pomysł z wychodzeniem po towar o ile ktoś nie zechciałby go wykorzystać do zabicia mutantki. - W przeświadczeniu Klausa była mutantką, zwyczajnie nie wyobrażał sobie by ktoś zdrowy i nie skażony na ciele lub umyśle, obcował z zgrają mutantów. - Mam zamiar zaproponować jej odejście i jeśli nie macie nic przeciwko to tak właśnie zrobię.

Klaus wiedział, że obie strony nie mają wielkiego pola manewru. Argumentem dla opuszczenia wozu miał być fakt, że po wóz właśnie z towarami zostali wysłani i nie zamierzają odpuścić. Mutantka nie miała wyjścia , musiała zgodzić się na ich propozycję gdyż oni na jej ostatnia zwyczajnie nie mieli ochoty... Klaus nie mógł jednakże decydować za pozostałych dwóch narwańców - zwłaszcza Ekharta. Podejście bliskie do wozu stwarzało możliwość ataku na mutantkę, po prawdzie jednak wcale nie oddalało groźby bełta. Propozycja nie była zdaniem Klausa warta nawet rozpatrzenia. Godził się jednak z możliwością odejścia mutantki, swoje słowo stawiając ponad chęć unieszkodliwienia wroga. Starał się nie myśleć o konsekwencjach puszczenia jej wolno. Nie należał do osób które zbyt daleko wchodziły w konsekwencje swoich czynów.

Lady 21-08-2013 18:48

Hanna krzyknęła z przerażenia, widząc spadającego z wierzchowca Thomasa. Dlaczego on tak pędził! Zapominając o swoim koniu, ruszyła biegiem w kierunku sługi świątynnego i dopadła do niego ciężko dysząc i opadając na kolana. Delikatnie sprawdzała, czy nic sobie nie połamał i czy w ogóle żyje.
- Nic ci nie jest? Powiedz coś, proszę! To wyglądało okropnie - chwilowo dziewczyna zapomniała o wszelkich mutantach w zagajniku nieopodal.
Thomas leżał i poruszał jedynie powiekami, a kiedy wreszcie zaczął kontaktować, dostrzegł nad sobą postać pięknej Hanny, uśmiechnął się do niej lekko.
- Chyba złamałem żebra, nic to - akolita miał trudności z oddychaniem i mówieniem. Prawą ręką uniósł szatę i dostrzec się dało jak cały prawy bok, w okolicach żeber, nabiega pod skórą krwią. Gdy to dostrzegł, zakrył się szatą na powrót i złożył głowę na trawie.
- Poleżę tu jeszcze Hanno... sprawdź czy inni cali. - Thomas był bez sił, chciało mu się pić.
- Cii, spokojnie - służka uśmiechnęła się. - Nikomu innemu nic się nie stało. To nie była zasadzka na nas. Chyba.
Badała i macała mężczyznę jeszcze przez jakiś czas. Nie znała się na tym, lecz ktoś musiał to zrobić. Przy okazji miała możliwość przyjrzeć się zniszczonym szatom mężczyzny. Okazało się, że nie miał żadnych poważnych uszkodzeń ciała. Żeber sprawdzić nie potrafiła, za to nic nie krwawiło, ani nie wykrzywiało się w nieprawidłową stronę. Dopiero po upewnieniu się, dziewczyna wstała.
- Musisz koniecznie kupić nowe ubranie. W takim nikt nie będzie cię szanował, przynajmniej dopóki cię dobrze nie pozna i nie upewni, że warto.

Zbliżając się do zagajnika jakiś czas później, Hanna wiedziała już, że walka była zakończona, a Klaus prowadził negocjacje ze schowaną na wozie mutantką, twierdzącą, że nie jest mutantką. Służka nie była złą osobą, nie chciała zabijać nikogo, kto na to naprawdę nie zasługiwał. Ale przecież brała udział w tym napadzie, jeśli nie zabijała, to przyglądała się zabijaniu. Nie mogła być niewinna. Dziewczyna nie zamierzała się zbliżać do niej. Ekhart właśnie przyciągnął ze sobą rannego, więc wzięła głęboki oddech i skierowała na niego swoje spojrzenie. Okropieństwo! Dlaczego z ludźmi działy się takie rzeczy? Nie miała pojęcia, czy sama by nie oszalała, gdyby na przykład wyrósł jej róg czy pióra. Nie zgodziła się za to z propozycją Klausa.
- Jeśli jest winna, nie możemy jej pozwolić odejść. Przesłuchajmy rannego. Ale tak, by się upewnić, że mówi prawdę - przełknęła głośno ślinę, ostatnie zdanie wymawiając niemal szeptem. - Jeśli ich wersje się potwierdzą, wypuśćmy ją. Jak wszystko co mówiła to kłamstwo, to nie pozwolę jej odejść, by zabijać dalej tych biednych ludzi na trakcie. Nawet jak będę musiała czekać do nocy, by się do niej zakraść.
Hanna wyglądała na zdeterminowaną.

Eleanor 21-08-2013 22:20

Na szczęście nie musiała rzucać czarów. Może komuś mogło wydawać się dziwne, że czarodziejka nie używa magii, dziewczyna jednak nie przejmowała się cudzymi opiniami. Zwłaszcza ludzi, którzy nie mieli pojęcia z czym się mierzy, ktoś próbujący podporządkować sobie wiatry magii.
Opuściła dłonie i przyglądała się przeciwnikom, którzy w końcu wychynęli z zagajnika i stali się doskonale widoczni.
Mutanci. Irmina po raz pierwszy zetknęła się z tymi istotami, bo nazywać ich ludźmi, zwłaszcza gdy potworne wynaturzenia przybrały już tak ekstremalną formę, byłoby sporym nadużyciem. Zadrżała zdając sobie sprawę jak łatwo można narazić się na mutację i w dalszym etapie skończyć, jak ci, których właśnie dopadali jej towarzysze. Zaszczute istoty, którym społeczeństwo odebrało prawo do normalnego życia. Skazani na wieczną tułaczkę, na zejście na drogę przestępstwa, bo tylko tak mogli sobie zapewnić jakiekolwiek utrzymanie. Dziewczyna zadrżała zbliżając się do nich. Nie odważyła się jednak na bezpośrednie dotknięcie. Nie miała pojęcia czy mutacja jest zaraźliwa, ale zdecydowanie nie warto było ryzykować.
Nie wypowiedziała się także w sprawie dziewczyny. W sumie było jej obojętne co postanowią zrobić z nią towarzysze. Tak samo jak było jej obojętne, czy przywiozą z powrotem do Averheim zrabowane towary. Nie zależało jej na pieniądzach. Na tę wyprawę zdecydowała się tylko dlatego, że miała nadzieję, że to w jakiś sposób wiąże się ze sprawą zbrodni, które popełniano w mieście. Nic jednak na to nie wskazywało.
- Powinniśmy okyć czymś tych zabitych ludzi, powiedziała patrząc na oddarte z odzienia, okrwawione zwłoki leżące niedaleko wozu. Musimy ich zabrać do miasta. Prawdopodobnie, ktoś czeka na ich powrót. - W jej głosie słychać było smutek.

Kolejni martwi, kolejne zranione rodziny. Ile jeszcze wycierpieć musi Averheim z powodu zła powodowanego przez niedostateczną ilość strażników. Bezkrólewie nigdy nie wychodziło światu na zdrowie. Nawet jeśli kapitan Baerfaust się starał, nie był w stanie załatwiać spraw i rozwiązywać problemów, którymi powinien się zająć kompetentny władca. To jednak tak naprawdę nie było jej zmartwienie. Chciała tylko zakończyć misję powierzoną jej przez mistrza i wrócić do Altdorfu. Do zacisza biblioteki, do bezpieczeństwa ksiąg i starych manuskryptów...
Czy rzeczywiście tego właśnie chciała? Czy takie życie miało wypełniać jej dni i lata? Popatrzyła obserwującego ją czujnie z niedalekiej odległości Hansa, na Hannę, która troskliwie zajmowała się szalonym dziadkiem, na Klausa i Ekharta starających się jak najlepiej rozwiązać patową sytuację z rozbójniczką i wozem. Pomyślała o Almosie, który pewnie krążył gdzieś w ukryciu w sobie tylko wiadomych celach. Musiała przyznać, że przebywanie z tymi ludźmi miało swój urok. Miło nieprzyjemnych zdarzeń, które towarzyszyły ich ostatnim poszukiwaniom zawiązała się między nimi jakaś więź. A może powstała ona właśnie z powodu tych wydarzeń? Irmina czuła, ze niedługo nadejdzie czas, w którym będzie musiała zadecydować co zrobi dalej ze swoim życiem. Teraz nie miała pojęcia jaką decyzję podejmie.

Eliasz 24-08-2013 14:08

Treser przyjął na klatę zadanie przesłuchania mutantów. Jakoś nikt nie kwapił się do rozmowy z nieludźmi, którzy o dziwo wykazywali więcej emocji i zachowań ludzkich niż Treser gotów był im do tej pory przyznawać.

- Mów co wiesz. Gdzie macie obóz, z kim się spotykacie, ilu was jest? - Ciąg pytań poleciał w stronę rannego mutanta. Klaus nie chciał się do niego nawet zbliżać, ale nie było wyjścia, z zachowaniem ostrożności, z szmatą która niegdyś była kurtką jednej z ofiar mutantów, narzuconą na głowę jeńca Klaus zaczął przesłuchanie. - Gdzie na trakcie spotykacie się z Striganami. Macie jakieś ustalone hasło? Możesz wybierać pomiędzy szybką śmiercią a powolną, poza tym jeśli będziesz współpracował to ocalisz kobietę, która była z wami, jak ją zwiecie?

Klaus zadawał pytania powoli, wyważenie, dając czas do namysłu i odpowiedzi mutantowi. W głosie brak było śladu jakichkolwiek emocji. Był gotów nawet do użycia tortur, ale prócz powolnego wbijania ostrza w różne nie newralgiczne części ciała, niewiele więcej był w stanie wymyślić. Towarzysze widzieli że wyraźnie brzydził się choćby myślą o dotykaniu mutanta, a co dopiero bawieniem się w poważniejsze tortury które dotyku nie mogły wykluczyć. Przypuszczał, że mutant pogodził się już z faktem że zostanie zabity, czy mógł oczekiwać czegokolwiek innego? Zakryty łeb mutanta utrudniał rozpoznanie prawdziwości jego słów, ale do tego mieli drugą rozmówczynię. Umożliwiał też inne próby zastraszenia, werbalne, których jeniec sprawdzić nie mógł.

- Rozpal ognisko na wypadek gdyby jednak nie chciał mówić… rzekł w stronę Ekharta mrugając doń okiem. Pomimo, że wzmianka o rozpaleniu ognia miała być zwyczajną podpuchą skłaniająca mutanta do mówienia, po zafrasowanej minie Tresera można było odczytać, że rozważa możliwość faktycznego użycia ognia do tortur. Jednym z niewątpliwych plusów był fakt możliwości użycia tej metody na odległość... Klaus zamierzał dokładnie wypytać się o przebieg napadu na wóz, zwłaszcza o rolę kobiety w tym jak i w innych napadach. Nie omieszkał przy tym dowiedzieć się jak ów ranny nabawił się mutacji… Decydujące jednak były kwestie organizacyjne bandy, informacje o wozie, zleceniach, dotychczasowe napady, miejsca, wszystko co zmysł bandziora nasuwał Klausowi. Wszystko co mógłby wykorzystać on sam, lub komendant choćby tylko w celu poinformowania rodzin ofiar. Ciekawiła go zwłaszcza kwestia przemytników, którzy ośmielili się handlować z mutantami, brakowało mu szczegółowych informacji i zwyczajnie nie wierzył, żeby banda mutantów miała błąkać się po trakcie, aż natrafia na znajome im twarze przemytników… Informacje o przemytnikach, złapanie ich oraz przejęcie zagrabionych łupów mogło być więcej warte niż dotychczasowe zlecenia.

Mutant szarpnął się, ale zaraz potem oberwał. Ekhart ani myślał go wiązać, tak jak i pozostali nie mając ochoty dotykać tego wynaturzenia. Cios który mu zadał z wierzchowca najwyraźniej jednak uszkodził coś w biodrze przesłuchiwanego i ten nawet przy sporych chęciach nie miał jak uciec. Niestety pod względem mutacji był strasznie irytującym i wręcz obrzydliwym obiektem do rozmowy. Dolna część jego twarzy pokryta była wąsami, a może raczej lepiej powiedzieć: naroślami. Wyglądały bowiem tak jak u koguta, choć były większe. Gdy mówił, wszystko to się poruszało.
- Co mnie ona obchodzi! Mnie macie puścić! Nic nie powiem!
Przynajmniej na początku. Ekhart sprawiał całkiem dobre wrażenie, ale z bliska było widać, że ani mu się to podoba, ani tego chce. Mimo tego, ognisko powoli rozpalał. To też nagle zmieniło wyraz twarzy mutanta, który spojrzał ku zagajnikowi.

- Chyba nie mówicie tego poważnie?! Ona kłamała! Ta suka kłamała. Powiem prawdę, ale musicie nas puścić. Dotarł do nas jakiś człowiek z Averheim, dał cynk. Nie wiem co to za człowiek. Zostawcie mnie! - ostatnie słowa dodał dość panicznym tonem.

- Jak wyglądał? Masz szansę się z tego wykaraskać, ale mów wszystko. - Klaus mówił prawdę, to czego nie powiedział, to fakt, iż miał na myśli jedynie wykaraskanie się z tortur na których zadawanie sam nie miał ochoty. Widać było jednak po jego minie, że przesłuchanie staje się coraz ciekawsze. Zastanawiał się tylko jak bliski będzie rysopis do ich własnego zleceniodawcy.

- Jak się z wami skontaktował, co obiecał, co chciał w zamian za cynk? Gdzie mieliście się spotkać? Mów wszystko. - Ostatnie słowa wypowiedział groźnym zimnym tonem zerkając w stronę rozpalanego ogniska. Wciąż był zdziwiony gamie uczuć które wyrażali mutanci, nie przypuszczał, że są do nich zdolne. Oznaczało to jednak, że poprzez uczucia można było na nich wpływać. Klaus przez lata doskonalił się w zastraszaniu. Po części był to wynik jego wyglądu, po części sposobu bycia, apogeum osiągało jednak wtedy kiedy chciał, a teraz ku pewnemu przerażeniu mutanta chciał być straszny… Od niechcenia bawił się też ostrym jak brzytwa sztyletem, gotów kopnąć w biodro mutanta gdyby zaprzestał zeznań.

- Kilka dni temu - odpowiedział mutant szybko. Kogucie wąsy drgały bez przerwy. - Nie wiem kto to, wyglądał zwyczajnie. Brzydka morda, nie stara, krótkie włosy. Ubrany normalnie - mimo, że próbował sobie coś przypomnieć, to niewiele mu do głowy przychodziło. Nie wiadomo czy w takich chwilach nie dopowiadał sobie jakiś szczegółów. - I już się spotkali. Zabrali beczki z prochem, nie dalej niż wczoraj. Resztę nam zostawili i monetami jeszcze sypnęli. Nic więcej nie wiem! Nie pamiętam jak wyglądali, małym wozem podjechali! Trzymali nas z daleka. Mi się zdaje, że to ktoś z grupy co zwie się "Czerwona Korona". Albo jakoś tak. Mieliśmy już kontakty z nimi dawniej.

Klaus był zafrapowany, póki co wierzył jednak mutantowi, za wiele szczegółów zgadzało się z całością, z tym co już do tej pory zaobserwował. Był przekonany, że mutant pomylił nazwę z firma przewozowa, ale szybko okazało się, że jednak nie. Wszystko wskazywało po prostu na kultystów… - Jak się z wami kontaktują? Gdzie trzymacie pieniądze i gdzie je wydajecie? Jak się nazywasz ty i ta dziewka co jest z wami?... Jaką ma mutacje? - ostatnie pytanie mogło oznaczać być albo nie być dla kłamczuszki, choć i tak nie przypuszczał by podróżowała z nimi zdrowa kobieta. Nikt zdrowy na umyśle nie podróżowałby z taka maszkarą...

- Tfu! Czego ty w końcu chcesz?! Co cię obchodzimy! Puść mnie. Nic więcej nie wiem! Wszystko co mamy jest na tej polanie!

Mutant stracił już zupełnie panowanie nad sobą. Ze strachu, czy bólu. Tak czy inaczej wykrzykiwał słowa coraz głośniej. To być może sprawiło, że kobieta jednak spróbowała szczęścia. Schowany miedzy drzewami Almos dojrzał, jak zeskakuje z wozu i skrada się w kierunku drzew, sporo od jego własnej pozycji. Teraz miał jednak dobrą szansę. Ona zaś mocno ściskała kuszę i rozglądała się. Na pierwszy rzut oka Jeździec Równin nie rozpoznał czy faktycznie ma mutacje.

Dla Klausa przesłuchanie zostało zakończone, dalszy ciąg był igraniem ze śmiercią. Płynnym ruchem przebił mieczem szyję stwora wycierając po chwili o jego ubranie miecz.

Sekal 26-08-2013 14:47

Angestag, 31 Nachhexen
Wieczór


Almos starannie wymierzył i biorąc poprawkę na wiatr zwolnił cięciwę. Obserwując jak strzała zmierza do celu sięgał już po następny pocisk. Być może kobieta coś usłyszała, bo gdy tylko się ruszył, skoczyła za drzewo i strzała przeleciała obok. Druga również. Wiedziała w jak trudnej jest sytuacji, ale nie mogła już wrócić. Strzeliła, celując tylko mniej więcej w kierunku Jeźdźca Równin, pakując bełt w drzewo, może dziesięć centymetrów od głowy mężczyzny. Rzuciła kuszę i popędziła przez las. Tego było trzeba strzelcowi. Napiął cięciwę i strzelił raz jeszcze, tym razem pakując pocisk w środek pleców kobiety, która krzyknęła i padła na ziemię. Umarła kilka długich chwil później.
Przesłuchanie mutanta także się zakończyło, martwy nikomu już nie miał nic do powiedzenia.

Mogli wreszcie przyjrzeć się bliżej obozowisku, stojącemu obok wozowi, a także trupowi kobiety. Czy była mutantką? Bez dokładniejszego przyjrzenia się ciężko było stwierdzić. Miała marchewkowo-rudy kolor włosów i mnóstwo piegów na zastygłej w wyrazie przerażenia twarzy. Być może te ostatnie były przyczyną jej przebywania wraz z tą grupą, a może coś jeszcze kryła pod ubraniem.
Irmina wraz z Hansem była już całkiem daleko, zmierzając do "Pożądanego Odpoczynku" w celu sprowadzenia pomocy.

Zabrali się do sprawdzania ładunku. Niewiele z niego pozostało, dlatego kobieta tak łatwo mogła ukryć się na wozie. Większość skrzynek z winem była już pusta. Zostały może ze dwie, w każdej jeszcze po kilka butelek. W sam raz na wieczór, bowiem ta część towaru spisana została dawno na straty. Z owych "substancji chemicznych" na wozie pozostały tylko bardzo nieliczne ślady czarnego prochu. Czyżby po prostu Weiss zataił czym naprawdę był ładunek? Ciężko było stwierdzić, dowodów bowiem nie znaleźli. Ekhart za to potwierdził, że podjechano tu innym wozem i przeładowano coś, jednak ślady kończyły się na trakcie. Nawet nie dało się już stwierdzić, w którą stronę się udano.
Odnaleźli za to jeszcze skrzynię załadowaną belami z jedwabiem, coś za co mieli dostać premię.
Przy samych mutantach, biorąc pod uwagę niechęć do dotykania ich, nie znaleźli nic ciekawego prócz trzech sakiewek zawierających łącznie dziesięć szylingów i piętnaście miedziaków. Dwie z tych sakiewek wyglądały całkiem dobrze, zapewne należały do zabitych ludzi pracujących dla "Czerwonej Strzały". Również broń mutantów wydawała się być w dobrym stanie. Naostrzona i niemal nowa. Może to była zapłata za robotę, bowiem w krzakach znalazło się jeszcze kilka znacznie gorszych sztuk uzbrojenia. W końcu po co mutantom monety?

Po około półtorej godziny, gdy zapadał już zmierzch, na polanę dotarli dwaj woźnice wraz z dwoma pociągowymi końmi, a także patrol straży dróg, mający przyjrzeć się miejscu i mutantom. To już nie była jednak ich sprawa. Wóz zaprzężono, kładąc na nim i trupy i ciągle strasznie obolałego Thomasa.
Na szczęście droga do zajazdu nie była długa.


"Pożądany Odpoczynek" miał w obecnej sytuacji bardzo trafną nazwę. Gospodarz przejrzał list, który otrzymali od Kurda i nie zadawał pytań, podając im ciepłą, pożywną strawę i klucze do pokojów. Zapewniał także kąpiel i nawet jakieś maści na stłuczenia Thomasa i otarcia ud, które posiadali prawie wszyscy nieprzywykli do jazdy konnej. Woźnice, którzy zostali wysłani po wóz, szybko rozsiali plotki i szybko cała karczma, w której zebrało się kilkanaście osób, mówiła niemal wyłącznie o tym. Tuż po tym jak na zewnątrz zrobiło się zupełnie ciemno, do zajazdu dotarł jeszcze kupiec, wraz z kilkoma swoimi ludźmi. Ubrany w zwykłe podróżne szaty, o przystojnej twarzy zdradzającej średni wiek, musiał mieć za sobą długą podróż, bowiem cały był w pyle. Można było podsłuchać jego rozmowę z karczmarzem.
- Ciężkie czasy, mówię wam. Na północy, skąd przybywam, coraz bardziej niespokojnie. Armia ponoć jaka nadchodzi. Na traktach niebezpiecznie, a i tu widzę wcale nie lepiej. Ciężkie czasy. Dobrze, że jutro już Averheim, odpocznę choć kilka dni.
Napitków im darmo już nie zapewniano, z drugiej strony mieli pochodzące z transportu wino niezłej jakości.
Był to dobry wieczór na chwilowe zapomnienie.

Bounty 31-08-2013 10:27

Almos przez cały czas gdy siedział w zasadzce martwił się o los ojca Goethe. Gdy tylko walka się skończyła podbiegł do leżącego na trawie Verenity. Ulżyło mu, gdy dowiedział się, że akolita tylko mocno się potłukł.
- To była piękna szarża, o Sprawiedliwy - rzekł nomada z uśmiechem, klękając przy Thomasie - prawdę powiadam, a widziałem w życiu kilka. Ale na przyszłość lepiej zostaw wojaczkę wojakom. Jeśli polegniesz, nie będziemy mieli nikogo, kto wyprosiłby dla nas łaskę Vereny.

Następnie Almos zebrał z pobojowiska i oczyścił nadające się jeszcze do użytku strzały. Gdy podzielili pieniądze pozbierał również uzbrojenie i oceniając wartość każdej sztuki oręża rozdzielił w miarę sprawiedliwie między członków kompanii. W jukach mieli miejsca pod dostatkiem.
- To uczciwy łup - oznajmił. - W Averheim dostaniemy za to żelastwo pełną sakwę srebra.
Jeździec Równin spojrzał jeszcze w stronę trupa kobiety.
- Rozumiecie chyba, że musiałem ją zabić - powiedział nagle, jakby sam zaskoczony swoimi słowami, odczuwając raczej obcą sobie potrzebę wytłumaczenia swoich czynów. - Nawet jeśli nie była tym...mutantem, czy jak tam ich zwiecie, to była bandytką. Każden jeden będzie się zaklinał, że jest niewinny jak może w ten sposób ocalić skórę. Zresztą nie mogłem pozwolić, żeby kręciła się po okolicy z tą kuszą, gdy czekamy tu na pomoc.
Hanna podniosła z ziemi całkiem nowy krótki miecz, który razem z pochwą wydawał się dla niej trochę za ciężki.
- Nie będę tego sprzedawała. Moje życie w ostatnich dniach stało się zbyt niebezpieczne - uśmiechnęła się słabo, zbliżając do Almosa i położyła delikatnie dłoń na jego ramieniu. - Wbijając sztylet w plecy tamtego kusznika, czułam się okropnie. Ale masz rację, nawet jeśli to nie ona zabiła woźniców, to brała w tym udział.
Almos przytaknął skinieniem głowy, po czym spojrzał Hannie głęboko w oczy, jednak dziewczyna stwierdziła, że spojrzenie to nie było w żaden sposób natarczywe. Dla nomady zaś było czymś naturalnym, nie rozumiał czemu ludzie w miastach tak często unikają swojego wzroku. Oczy są wszak zwierciadłem duszy.
- Pewnie nie wiesz za bardzo jak się tym posługiwać? - Zapytał wskazując na miecz, a mina Hanny starczyła za odpowiedź. - Mogę cię nieco poduczyć, ale lepiej używaj go tylko w ostateczności. Swoją drogą czy twoja pani wie w co się z nami pakujesz? I w ogóle jesteś pewna, że chcesz się w to pakować?
- Nie jestem pewna - pokręciła głową, odwracając wzrok. Jej spojrzenie zdradzało determinację i smutek. - Ale teraz nie zrezygnuję. Muszę się dowiedzieć, kto robi te potworności. A moja pani wie tyle, ile chce wiedzieć. Lepiej mi pokaż, jak trzymać ten miecz.
Wróciła wzrokiem do twarzy mężczyzny i uśmiechnęła się słabo.
- Jak chcesz kwiatuszku - Almos odwzajemnił uśmiech. - Do broni zatem. - Stanął za plecami służki i ujął jej ramię dzierżące miecz. - Najpierw nauczę cię się bronić. Trzymaj miecz mocno, ale nie sztywno. Jak ktoś się na ciebie zamachnie z góry, paruj o tak - poruszał ramieniem Hanny. - Ten ktoś pewnie będzie silniejszy, więc musisz rozładować siłę uderzenia, jednocześnie odpychając ostrze wroga od siebie, najlepiej w bok, o tak. Niewprawne ramię będzie się szybko męczyć z początku, ale lepiej pocierpieć ćwicząc niźli marnie zginąć. To byłaby nieodżałowana strata dla Averheim.

Jeździec Równin liczył, że ćwiczenia odpędzą na chwilę od Hanny złe myśli i pomogą rozładować złość - tak działały na niego. A złości w Hannie musiało być sporo, sądząc po tym jak energicznie wymachiwała tym krótkim mieczem.

***

Zgiełk przydrożnego zajazdu ranił nieco uszy Almosa, który zwykł pilnować stad z dala od głównych szlaków. Koczownik nie lubił pić za dużo wina, a spragniony był bardzo, zamówił więc piwo przy szynkwasie. Gdy karczmarz nalewał do cynowego kufla pieniący się trunek, Almos przysłuchiwał się jego rozmowie z przybyłym dopiero co kupcem.
- Jakaż to armia nadciąga z północy? W Stirlandzie wojna? - Zapytał nomada, dla którego północ oznaczała właśnie tyle co sąsiedni Stirland.
- Stirland? - odpowiedział zaskoczony kupiec, kręcąc głową. - Daleko za Stirlandem, panie. Powiadają, że w Ostlandzie najgorzej. I Kislevie. Ja tam nic nie widziałem, ale i z okolic Middenheim wracam, a nie tamtych okolic.
Najwyraźniej człowiek ten znacznie bardziej był obyty w świecie od Almosa.
- A - pokiwał głową koczownik - to daleko od nas. Niech sobie tam wojują. Jeśli jakakolwiek armia zapuści się na stepy Averów to już z nich nie wyjdzie.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:32.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172