Gerhart nie bardzo wiedział, jak dotarł do pokoju, a już w ogóle nie miał pojęcia, kto mu pomógł ściągnąć buty i wczołgać się do łóżka. Zasnął, zanim zdążył przyłożyć głowę do poduszki.
* * *
Sen, jak to ze snami bywa, był dziwny.
Nie wiedzieć czemu Gerhart nie był sobą. Zdecydowanie nie był sobą. Stał się Hansem. Hansem Kenigiem. I znalazł się daleko od Gladisch.
Był w leśniczówce. Dlaczego, na demony, siedzieli pod gołym niebem, zamiast pod dachem, gdzie cieplej i przyjemniej, tego nie wiedział. W końcu nie było ich tylu, by nie zmieścili się w kuchni.
No ale nie on tu rządził. Nic zresztą dziwnego. Nie miewał dobrych pomysłów.
-
To jak chcesz to zrobić, co? Jak chcesz porwać psa bojowego, zastanowiłeś się w ogóle? - zapytał mężczyzna obrócony doń plecami, a pozostali spojrzeli nań w oczekiwaniu odpowiedzi.
I nagle Gerhart stał się Franzem Zeelerem.
Porwanie psa nie było zbyt trudne, jeśli się wiedziało, jak do tego podejść. Na przykład suka z cieczką. No a jeśli takiej nie było, to zawsze można było skusić kundla jakimś przysmakiem. Dobry pies to głodny pies, każdy o tym wiedział. A głodny to łakomy, więc się skusi na kawał mięsa. Franz poczuł, jak w kieszeni ciąży mu kiełbasa zaprawiona środkiem, który powinien zapewnić Championowi długi, spokojny sen.
I udało się.
Wszak gdyby coś nie wyszło, to nie targaliby przez ładnych parę mil uśpionego psiska, ważącego tyle, co dorodny cielak. Z pewnością nie był wart swej wagi w złocie, ale Franz był pewien, że dostanie za niego sporo złotych koron.
Otarł pot z czoła, gdy kundel wreszcie znalazł się w zagrodzie, i ponownie wyobraził sobie stosik złota - nagrodę za ciężką pracę.
Szarpnął i otworzył drzwi od leśniczówki...