Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-10-2018, 10:16   #11
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
 *** ROZPRAWA***


Na rozprawę dotarli zmęczeni i wyczerpani. Za nimi druga nieprzespana noc, którą niektórzy przez inne obowiązki, nie byli w stanie odespać. Na najbardziej padniętego wyglądał Rudolf. Nieco, ale tylko nieco, lepiej Abelard. Rudolf wchodząc na salę ponownie zwrócił uwagę na postać w płaszczu z głęboko naciągniętym na twarz kapturem. Już go widział przed wizytą u dorfrichtera. Nie był tylko pewien, czy wcześniejszej nocy był to ten sam mężczyzna. Przed wejściem nieznajomy ściągnął kaptur, Bednarzowi od razu rzuciły się w oczy jego spiczaste uszy. Tajemnicza, dla niego, postać była elfem. Nie mieszkał on w Kretzhofen,

Sala sądowa była jednym z pomieszczeń dworu dorfrichtera. Miała osobne wejście z zewnątrz, drugie było już z wewnątrz siedziby. Przed drzwiami stał ochroniarz Bruno Wachtel. W środku, niedaleko sędziego, siedział skryba Magnus, przygotowany do spisywania wydarzeń rozprawy.

Sam Sigismund Kippel miał ubraną nieskazitelną czarną togę. Jak zwykle dbał o swój wygląd. Gdy wszyscy stawili się na miejscu i zasiedli, rozpoczął…

- Spotkaliśmy się tu, by osądzić w sprawie zabójstwa Gilberta Bernbauma przez Asterelliona Leafdewa. Napaści Siegfrieda Dittricha z kompanami na grupę stróżów najętych przez Hrabiego Theodiusa von Eisenstadta. Oraz przywłaszczenia sobie rzeczy Siegfrieda Dittricha i jego kompanów.

Po przeprowadzeniu śledztwa dużo rzeczy się wyjaśniło. Uzyskałem potwierdzenie, że obecni tu Abelard Nagelein, Cathelyn Crossman, krasnolud Kasztaniak, Vermin, Drago Kutzer, Wolfgang Baderhoff, oraz Robin Haube, pełnili obowiązki stróżów pracując dla Hrabiego. Pozostało mi jednak parę kwestii, które rozstrzygnąć i doprecyzować przed wyrokiem muszę. Musicie być świadom, że oszustwo względem sądu, jak i straży, zostanie przykładnie ukarane. W raporcie wymienieni zostali krasnolud Kasztaniak, Rudolf Bednarz, oraz Drago Kutzer z Weileibergu, jako osoby utrudniające przeprowadzenie śledztwa.

Informuję również, że osądzeni będą mieli prawo, by ponowny proces odbył się w Wusterburgu. W tym wypadku będą musieli opłacić koszty transportu swojego, eskorty, oraz ponownego procesu. Przechodząc do spraw...

Zostało ustalone, iż walkę rozpoczęła grupa, której przedstawicielem był Siegfried Dittrich. Spowodowana ona była naciskiem ze strony stróżów, którzy chcieli sumiennie wykonywać obowiązki, broniąc dóbr Hrabiego, a także nas wszystkich. Zasądza się, że Siegfried Dittrich opłaci koszty leczenia rannych osób, a zostanie to potrącone z zajętych jego na ten moment dóbr. Czy ktoś zgłasza uwagi?
- Żadnych uwag wysoki sądzie. - zwrócił się Wolfgang po żołniersku.
- Zgłaszam uwagę, iż nie zgadzam się z tym, iż utrudniałem przeprowadzenie śledztwa. Wręcz przeciwnie, dołożyłem wszelkich starań, aby je wspomóc. Jeżeli w raporcie stwierdzono inaczej, jest to prawdopodobnie osobiste działanie jednego ze strażników, który próbował mnie zastraszać i odgrażał się, że jeszcze go popamiętam - rozpoczął przemowę Rudolf. - Nie tylko jako jeden z pierwszych zgłosiłem się i szczegółowo podałem informacje o przebiegu zdarzenia, ale pomogłem straży odnaleźć jednego ze świadków, gdy sami nie potrafili go odnaleźć. W trakcie rozmowy ze strażnikami stwierdziłem, że celowo bądź nie przeinaczają oni moje słowa próbując mi wmówić, że zeznałem co innego, niż w rzeczywistości i że wprowadzam ich w błąd. Zresztą sam pan Dorfrichter mnie przesłuchiwał i wie, że odpowiadałem na wszystkie pytania najlepiej, jak potrafiłem.
- W trakcie zeznań Rudolf Bednarz stwierdził, że zabrali rannego do doktora Entesanga, by wraz z krasnoludem Kasztaniakiem postanowić go ukryć. Następnie zarówno Rudolf Bednarz, jak i Krasnolud Kasztaniak, twierdzili, że nie wiedzą gdzie jest. Nerwy żem wtedy stracił, jednak z pewnością nie było to zastraszanie nikogo. Moje działania jednak poskutkowały i Rudolf Bednarz ostatecznie przypomniał sobie, gdzie go skryli, a następnie bezbłędnie zaprowadził nas w to miejsce – zeznał Hugo Becker, dowódca straży. - Łaziłem od jednego do drugiego, gdzie żaden w obliczu strażników prawdy pierwej nie rzekł, więc jakże to nazwać nie utrudnianiem śledztwa? Wskazanie mych osobistych pobudek, gdy próbowałem postępować zgodnie z dobrem śledztwa, jest oszczerstwem ze strony Rudolfa Bednarza, które dowodzi jego stosunku do straży, przeprowadzanego śledztwa, a także sądu.
- Właśnie o tym mówię, panie Dorfrichterze - zwrócił się do Kippela bednarz. - Wcale nie powiedziałem, że to pan Becker działa z pobudek osobistych. Jak to się mówi - uderz w stół, a nożyce się odezwą. Pan Becker do mojej wypowiedzi sam sobie dodał, że mówię o jego osobistych pobudkach. W podobny sposób doszedł do wniosku, że utrudniam śledztwo. Proszę wybaczyć, że mówię o tym tak publicznie - zwrócił się do dowódcy straży - ale muszę dbać o moje dobre imię. Ja rozumiem, że działa Pan pod presją i w stresie. Ale kieruje ją Pan przeciwko niewłaściwej osobie. Prawdą jest, iż zeznałem, iż nie wiem gdzie znajduje się pan Dittrich, gdy mnie o to zapytał pan Becker. Prawdą również jest, iż moim zamysłem było znalezienie panu Dittrichowi bezpiecznego schronienia. Później strażnicy pytali mnie o miejsce pobytu poszukiwanego. Starałem się im wytłumaczyć, że wskazałem krasnoludowi Kasztaniakowi dobre miejsce, gdzie możnaby ulokować pana Dittricha. Od razu zastrzegałem się, że nie wiem, czy w tym miejscu będzie się on znajdował. To nie dłuto, które zostawię i znajdę w tym samym miejscu. Zresztą, rozstałem się z panem Dittrichem po wizycie u lekarza. Niestety, moje tłumaczenie nie spotkały się ze zrozumieniem, wręcz przeciwnie. Wtedy porzuciłem moją pracę w warsztacie i sam osobiście udałem się ze strażnikami odnaleźć pana Dittricha. Nie jest tak, jak mówi pan dowódca, że nagle sobie przypomniałem, gdzie go znajdę. Po prostu udałem się do budynku, gdzie mógł się on znajdować i tam był. Proszę zważyć panie Dorfrichterze - zwrócił się do Kippela - że gdybym strażnikom powiedział, gdzie znajdą poszukiwanego, a oni go tam nie znaleźli, to dopiero wtedy mogliby złościć się na mnie, że utrudniam śledztwo. Proszę więc o rozważenie moich słów, gdyż nie poczuwam się do przedstawianych mi zarzutów. Również mam nadzieję, - zwrócił się do dowódcy - że i pan Becker z czasem zrozumie, że ma we mnie pomocnika, a nie przeciwnika. A wtedy będzie nam się zawsze dobrze współpracowało. Dziękuję - skłonił się w stronę Kippela.
- Sami słyszycie Herr dorfrichterze. Najpierw oczernia, potem mówi że nic nie mówił. Tak samo o poszukiwanym mówił. Nie wiedział gdzie jest, a potem nagle wiedział. W gębie to on dobry, ale pożytkuje to tam, gdzie nie trzeba - zakończył spokojnie Becker.
Rudolf jedynie spojrzał na prowadzącego rozprawę i nic nie powiedział.
- Wysoki sądzie. Jeśli mogę? - zapytał wstając Sigmaryta, a po uzyskaniu zgody w formie skinienia głową kontynuował.
- Jak zapewne zauważyli państwo z akt sprawy wynika jasno, że byliśmy w głębokim lesie i nie było możliwości by byli tam obecni poza nami i przestępcami jacyś inni “świadkowie”. Ręczę, że jeżeli takowi by byli zostali by zauważeni przez kogokolwiek z nas. Herr Bednarz jawnie poświadcza nieprawdę i chciałbym rzucić światło na pewne wydarzenia tamtej nocy, które mogą pomóc określić prawdziwe zamiary herr Rudolfa. Prawdą jest, że zainicjowałem okrążenie przestępców celem dalszego przesłuchania, albowiem ich obecność, klucząca po norach obecność, wydała mi się podejrzana. W trakcie dyskusji z grupą Siegfrieda Dittricha herr Rudolf wtrącił się agresywnie w moją dysputę z nimi. Zapewne to zasiało ziarno podejrzliwości z ich strony, a kiedy podjąłem decyzję bliższej kontroli zawartości worków, pomny iż przyrzekłem im na Panią Verenę i Króla Bogów, że po kontroli ich wolno puszczę, herr Bednarz powstrzymał mnie i szeptem nalegał, by to on prowadził rokowania, na co nie wyraziłem zgody. W trakcie potyczki nawoływał do naszych by zaprzestać walki pomimo jawnej intencji przestępczej grupy skorej nas ubić. Co jednak jest istotne, nadmienić muszę jednak, że dzisiejszej nocy dane nam było poznać radykalnie odmienne oblicze rzemieślnika, albowiem spotkaliśmy uciekającego człowieka krzyczącego o mordercy i postać skrytą w cieniu. Bez żadnego wahania rzucił się w pogoń za “podejrzanym” z bronią w ręku. Nawołując nas przy tym do pościgu, pomimo tego, że nie było żadnych przesłanek co do winy nieznajomego. Nie mnie orzekać, nie znam herr Rudolfa, ale dwie skrajne osobowości które poznaliśmy w ciągu dwóch nocy rzucają cień na jego prawdziwe oblicze. Które zapewne jest głęboko ukryte pod wieloma maskami jak to czynią plugawi kultyści Niszczycielskich Mocy.
- Wysłucham głosu drugiej strony. Proszę o zabranie go Siegfrieda Dittricha.
- Tak jest, oczywiście. Wszystko powiem jak było - rozpoczął Dittrich.To oni nas napadli z zamysłem kradzieży- rzekł bezpośrednim i oskarżycielskim tonem - czego ostatecznie dokonali. Wyskoczyli z ciemnego lasu, okrążyli nas. Mówili, że oni tu prawo stanowią. Ignorowali tłumaczenia, żeśmy zabłądzili, żeśmy głodni, żeśmy zmęczeni. Chcieli tylko naszych rzeczy. Tylko to ich interesowało. Ten nam groził - wskazał na Rudolfa. - Ten prawem się stanowił - wskazał na Abelarda - i naciskał bez przerwy. Glejtu żadnego nie chcieli pokazać. Musieliśmy się bronić, bo osaczyli nas z każdej strony. O życie się baliśmy również, a jak widać po moim przyjacielu słusznie. Panie sędzio, ja powiem wszystko jak było. Współpracować chcę, bo od początku winni nie byliśmy i musicie to ujrzeć - spojrzał na dorfrichtera. - W dodatku ten i ten - wskazał Bednarza i Kasztaniaka - mnie uprowadzili. Strażnik prawdę rzecze, wszystko ten oszust wiedział - wzrok miał odwrócony w stronę Bednarza. - Torturami straszyli. O życie wciąż się bałem. Dobrze, że mnie znaleźliście, dziękuję - skończył patrząc na dowódcę straży.
- Wysoki sądzie? - Abelard powstał z miejsca - Jeśli mogę zadać parę pytań, na które szanowna izba mam nadzieję znajdzie odpowiedź. Jeśli jest tak, jak mówi herr Siegfried… to gdzie są jego pozostali towarzysze? Czy to nie oni powinni zgłosić to co on mówi? Gdzie oni są teraz? W czasie nocnej rozmowy, fakt faktem, twierdzili, że zagubieni. Jednak czy można się zagubić będąc otoczonym przez rzeki i drogi? Świadczyli, że z Bretonii wracali, z handlu z leśnym ludem. Dlaczego jednak zdecydować się podróżować przez głuszę, gdy trakty widoczne? Co chcieli ukryć? A czego nie chcieli pokazać? Trakty prawem Imperialnym bespieczne i strzeżone, czyż nie? Pobożni ludzie z nich korzystają.
Zawiesił głos na chwilę po czym powiedział grobowo.
- Ostatni raz widziałem tego człowieka, gdy go zabierali do miejscowego doktora, więc nie mnie głos zabierać w dziejach po tym… jednakże jeśli by to była prawda…
Po tych słowach zasiadł na swoje miejsce urywając zdanie.
- Gdzie są moi przyjaciele?! Uciekli przed wami mordercy i złodzieje - oburzył się Sigfried. - Ich szczęście! Nigdyś traktem nie szedł?! Nigdyś go nie zgubił, próbując odnaleźć nocą. Herr Frantz znał skrót, jednak okazało się że nie znał, przez co trafiliśmy na was. Mordercy… I złodzieje… I oszuści. Jeden, po drugim, jak widać po tym, jak lawirujecie przed samym sędzią.
- Ucinam dyskusję. Wyrok przedstawiony wcześniej utrzymuję - zadecydował dorfrichter.

- Ustalono iż grupa, do której należał Siegfried Dittrich, posiadała dzieła stworzone przez elfich twórców. W ramach śledztwa ustalono, iż dobytek zajął Asterellion Leafdew. Elfowi nakazuje się zwrócenie zajętych dowodów w terminie jednego dnia. Z braku dowodów, nie zostało stwierdzone, czy był to przemyt, czy nie i zostanie to rozpatrzone ponownie, po dostarczeniu do straży dowodów. W trakcie śledztwa zostały zwrócone i zajęte przez straż sakiewki grupy Siegfried Dittricha. Czy ktoś zgłasza uwagi?
- Żadnych uwag wysoki sądzie. - zwrócił się ponownie Baderhoff.

- W wyniku śledztwa, a właściwie powstałych rozbieżności zeznań w jego trakcie, nie jestem w stanie zasądzić właściwie, kto zabił Gilberta Bernbauma. Z roli oskarżonego zdejmuję jednak Asterelliona Leafdewa, a stawiam w tej roli Robin Haube z zarzutem pozbawienia życia Gilberta Bernbauma. Nieumyślnego i dokonanego w obronie życia swojego, a także jej kompanów. Wysłucham teraz ponownie zeznań w tej sprawie rozpoczynając od oskarżonej.
- Sprzeciw wysoki sądzie! - powiedział głośno akolita wstając z miejsca - Panna Haube nie była jedyną osobą strzelającą z łuku i nie mamy żadnych dowodów na to, że to ona raniła człowieka który razem z kompanami dopuścili się czynnej napaści na grupę stróżów.
- Spokój! - przerwał pewnym głosem sędzia - Prosiłem pannę Haube o zeznanie pierwsze. Swoje, panie Nägelein, przedstawicie po niej. Ochłońcie i rozejrzyjcie się po sali, bo wskażecie elfa i miejscową łowczynię, o których w trakcie zeznań mówiliście.
- To mogłam być ja - płaczliwie potwierdziła Łuczniczka - zaatakowali nas, bałam się że nas pozabijają, strzelałam do nich. Nie wiedziałam, że nie wolno się bronić, dopiero strażnicy mi rano powiedzieli. Ciemno było, nie wiem czy kogoś trafiłam, ale jak upadł to pomyślałam że to ja. Nikogo nie chciałam zabić, ktoś wołał od nas, żeby przestali, ale oni i tak atakowali i chcieli nas pozabijać...
- Macie prawo się bronić - rzekł sędzia. - Ważnym jest jednak, by nie przekroczyć zasadności tej obrony i dobrać jej rodzaj odpowiednio. - Teraz możecie kontynuować Herr Nagelein.
Abelard powstał z swojego miejsca
- Zapewne wszystkim jest jawne jak kometa Sigmara, że niepewność wydarzeń poprzedniej nocy, jak i świadomość popełnienia zbrodni jaką jest zabójstwo, choć w dobrej wierze samoobrony własnej i współ stróżów ciąży pannie Haube na sercu. Niech będzie wszystkim znane, że pierwsza śmierć, zadana, lub nie, odbiła się boleśnie na jej stanie psychicznym. Co więcej, jako jedyna z obecnych na miejscu zdarzenia wyraziła głęboki żal i rozpacz nad ciężkim stanem i w konsekwencji kołataniem do drzwi Morra, przestępcy. Słusznie, czy nie, wierząc, że to właśnie jej strzała utkwiła w jego szyi. Ta ponura świadomość, ta niepewność zostanie z nią do końca jej dni i jest najsroższą karą jaką mogli sprawić jej bogowie, gdyż jak wiemy, Morr strzały nosi. Gołębie serce panny Haube, jaśnie błogosławione przez panienkę Shallyję, doznało krzywdy której nic nie wymaże. Z powodu jej stanu zdrowia, nie ciała, lecz duszy targanej tym okrutnym wydarzeniem, składam wniosek formalny o przyznanie jej trzech złotych koron na poczet zdrowienia ze środków pozyskanych od przestępców, a przekazanych straży miejskiej. Albowiem w tym stanie może nie być w stanie pełnić swoich obowiązków, a co za tym idzie utrzymać się przy życiu. Nie ma szlachetniejszego celu dla którego wcześniej wspomniane monety mogłyby zostać przeznaczone. Co więcej, jeśli panna Haube będzie potrzebować pomocy duchowej, chociaż jestem zaledwie akolitą, moje drzwi dla niej zawsze będą stały otworem i wobec wszystkich tutaj zebranych ogłaszam, że będzie to pomoc nieodpłatna. Liczę, że wysoki sąd przychyli się do mojego wniosku.
- Wniosek zostanie rozpatrzony. Teraz proszę o zeznania zdających się dobrze widzieć i pamiętać sytuację. Panie Leafdew - jego wzrok zatrzymał się na elfie.
- Mężczyznę uśmierciła łowczyni - spokojnym głosem przemówił Asterellion. - Zgadzam się jednak również z przedmówcami, nie chciała ona tego uczynić. Do strzelania z łuku trzeba wprawy, wytrenowania, umiejętności. A w jej przypadku był stres, nerwy, strach. Brak umiejętności powstrzymania takich emocji doprowadził, iż wypuszczona przez nią strzała niechybnie i nieszczęśliwie trafiła w miejsce, przez które upłynęło życie z człowieka.
- A jakich to cech trzeba, by wbić rannemu ostrze w plecy, elfie? Może w tym też Sąd oświecisz? - wyrwało się łowczyni - Wybaczcie wielmożny Sędzio wtrącenie. Jak widziałam, że ten co zginął chce czerep przyjacielowi rozwalić to strzelałam. Rudolf go nie atakował, Wysoki Sądzie, a tamten go próbował zabić. Wielmożny Sąd oceni czy zasadna to była obrona, ale środków innych niż łuk i strzała nie miałam na podorędziu, a słów nie słuchali - może i nie miała wysokiego mniemania o swojej inteligencji i woli, ale nie pozwoliła by jakiś parchaty elf pluł na jej łucznicze umiejętności - Nie chciałam go zabić, naprawdę. Ale oni by nas pozabijali.
- I tu widać tą ludzką krótkowzroczność i oskarżycielskość. Przybiegłem ratować, znając was i wiedząc żeście miejscowi i w tarapatach sporych. Nie pytałem, fakt, raczyć wam pomogłem bez słowa. Ale o tym, to już nie pamiętacie. Ludzkie… I jak zauważyć możecie, ten – wskazał Sigfrieda – żyje i mówi. Ten, w którego panna strzeliła, już nie – odparł spokojnym głosem Asterellion.
- Zaskakujący zbieg okoliczności, nieprawdaż Wysoki Sądzie? - zapytał spokojnie Abelard wstając z miejsca. - Akurat wiedział, że w tarapatach jesteśmy i akurat przybiegł nam pomóc… Bogi wiedzą jakim cudem nas w lesie odnalazł.Co z tego, że od tyłu i zdradziecko wbił ostrze? Widziałem ranę, gdyby była o dwa palce bardziej po lewej stronie to już by herr Sigfried nigdy nie stanął na nogi i czucie by w nich niechybnie stracił. Asterellion, jak na obrazku widać, to elf. Nigdy nie przyzna się, że nasze wstrzymanie w czasie i następnie obrona przyszła mu z pomocą, bo inaczej sam samiutki musiałby o elfie figurki walczyć, by je odzyskać. Typowa elfia pogarda dla “pośledniejszych ras” i klasyczna ich błędnie rozumiana “wyższość”. Wszak w oczach elfiego rodu jesteśmy barbarzyńcami, partaczami i ignorantami jak sam zauważył, czyż nie?
- Wystarczy. Tą sprzeczką i obustronnymi rasowymi animozjami odchodzicie od zadanego pytania - zamknął dyskusję sędzia. Liczę, że kolejne osoby powiedzą teraz więcej, niż w trakcie przesłuchań i przy obliczu powagi sądu lepiej pamiętają wydarzenia wcześniejszego dnia.
- Cat przez większość czasu kiwała z niedowierzaniem głową. W jej rodzinnych stronach jeśli ktoś się bronił przed oprychami w lesie, dostawał od gubernatora parę koron, a nie był wzywany na sąd. Z drugiej strony sprawiedliwość w owej mieścinie odmierzało się zazwyczaj pałką i toporem, więc miała kiepskie predyspozycje, aby oceniać jak powinna wyglądać jurysdykcja.
Kiedy przyszła jej kolej, wystąpiła powoli i podniosła wzrok, z którego wyczytać można było tylko znudzenie całą sytuacją.
- Nie powiem wiele więcej, niż na ostatnich spytkach. Robiliśmy tylko to, co do nas należało. Jeśli ktokolwiek padł trupem, to na własne życzenie. Łatwo wam rozporządzać na ile przekroczyliśmy swoje uprawnienia, kiedy siedzicie tutaj bezpiecznie, w cieple i pod strażą.
Wiedziała, że w tym momencie wbija szpilę w prosto w nadęty tyłek lokalnego wymiaru sprawiedliwości. Nie dbała o to, a przez chwilę była nawet odrobinę ciekawa reakcji.
- Rudolf istotnie zniechęcał nas od walki, co można poczytać za rozsądne. Nie zmienia to faktu, iż mieliśmy prawo się bronić. W ciemnościach trudno ocenić zagrożenie, lecz po naszej stronie stoi fakt, że to nie my rozpoczęliśmy agresję. Gdybym mogła cofnąć czas, sama bym ukatrupiła tych dziadów. Wróciła na swoje miejsce. Była zdziwiona, że potrafi wypowiedzieć tyle słów naraz.
- Wyście rozpoczęli! - niemal krzyknął Siegftried Dittrich.
- Spokój - od razu został zestrofowany przez dorfrichtera. - I do pytania odpowiedzi wrócić.
- Wybaczcie panie sędzio - głos mężczyzny pokornie zelżał. - Ten zaatakował mnie, niezwykle niehonorowo, po elfiemu, od tyłu - wskazał Leafdewa. - Oni zaś - palec jego zawędrował wskazując jednego stróża, po drugim - zabili mojego przyjaciela.
- Dziękuję - rzekł Rudolf, gdy wskazano mu, iż jest to jego kolej. - Czy możliwe jest, abym część z tego, co mam do powiedzenia przekazał panu Dorfrichterowi na osobności?
- Zeznania, które mi osobiście zostały przekazane pamiętam. Teraz chcę, by by były skonfrontowane z innymi. Proszę mówić - polecił sędzia.
- To co chciałbym przekazać, dotyczy zajść późniejszych, niż moje wczorajsze zeznania. Co do wcześniejszych wydarzeń, to nie mam nic nowego do dodania. Jeżeli moje zeznania nie wydają się być zbyt obszerne i precyzyjne, to wynika to z racji tego, iż była noc i trwała walka. Nie potrafię też widzieć w ciemności jak inne rasy. Z całości zeznań jak słyszę potwierdza się dokładnie to, co mówiłem. Napotkana grupa pierwsza sięgnęła po broń i zaatakowała. Zmarły Bernebaum zaatakował mnie mimo, iż cały czas nawoływałem do zaprzestania walki. Broniłem się jedynie, nie wykonując akcji ofensywnych. Widziałem, iż pan Dittrich poważnie ranił Abelarda i chciałem przerwać walkę zanim ktokolwiek zginie. Niestety, moje starania nie powiodły się. Zaraz po skończonej walce poprosiłem towarzyszy o jak najszybsze zabranie rannych do lekarza. Pierwszej pomocy udzielił jeszcze w lesie Abelard. Drugiej pomocy po drodze do Kreutzhofen udzielił napotkany Borys Bogdanov. Niestety, pan Bernebaum już wtedy nie żył. I wreszcie na koniec udało nam się uzyskać - z niemałym wysiłkiem i na nasz koszt - wizytę u doktora Entesanga. Owszem, nie pytaliśmy się rannych o to, czy życzą sobie pomocy i być zabrani do lekarza. W skutek ciężkich przeżyć panu Dittrichowi może się wydawać, iż został przez nas uprowadzony - Rudolf patrzył teraz na przemytnika. - Nie będę teraz starał się tłumaczyć z tego, iż robiłem wszystko co mogłem, aby sprawa nie miała tak smutnego finału. Mam nadzieję, że pan Dittrich szczęśliwie powróci do domu i do rodziny. Że z czasem zrozumie i doceni to, co dla niego zrobiłem. I być może kiedyś nawet mi za to podziękuje. Zaś co do pana Bernebauma. Zaatakował mnie i jak mówiłem, nie zaprzestawał walki mimo moich próśb. Z obawy o moje życie panna Haube przyszła mi z pomocą, która skończyła się tragicznie. Nie widzę jednak tutaj żadnej winy z jej strony. Spośród wszystkich napastników wybrała właśnie tego, który odrzucał moje prośby o zaprzestanie walki. Zrobiła więc to co musiała i w sposób, jakiego wymagały okoliczności. Jeżeli bowiem ktoś nas atakuje i robi to nadal mimo naszych próśb o zaprzestanie, nie widzę innej możliwości obrony własnej jak odpowiedzenie atakiem. Tyle chciałbym powiedzieć, dziękuję za możliwość wypowiedzenia się.
- No to skończymy na Drago Kutzerze, przypominając mu o obowiązku składania prawdziwych zeznań.
Drago wyprostował pierś, odchrząknął i zaczął przemowę.
- Na wstępie pragnę zaprotrostować przeciw stwierdzeniom, jakobym utrudniał śledztwo. Kto jak kto, ale spośród tej zbieraniny to ja jestem tu najuczciwszy Wysoki Sądzie.
Vermin odkaszlnął
- Ja i mój druh Vermin oczywiście. Moje zeznania są o subiektywne, ponieważ w ciemnościach, przepełniony lękiem i obawą, skryty za drzewami nie widziałem dokładnie całej sytuacji. Wiem natomiast, że prowodyrem zajścia był akolita Abelard. Groźbami sprowokował tych nieszczęśników do walki. Rudolf próbował załagodzić sytuację, jednak akolita dążył do zwady za wszelką cenę. Nie twierdzę, że to on trzymał miecz, od którego zginął Bernbaum, źle zrozumiano moje słowa panie, użyłem tylko metafory. Ale jeśli zapytacie mnie czy Abelard jest winny, odpowiem tak, to była zbrodnia popełniona w białych rękawiczkach -
Drago dał się ponieść fali. Gdyby nie prosta tunika i kierpce na nogach, ktoś mógłby pomyśleć, że z Nuln przyjechał jakiś mecenas.
- Wiadomym było nam wszystkim, że Bernbaum i jego wspólnicy nie przyszli kraść bydła. Akolita jednak zobaczył, że niosą worki i to było powodem tej całej awantury. On i ci, których zwiódł lub zaszantażował poczuli się w mocy, by tym biednym ludziom urządzić przesłuchanie. Być może tamci zareagowali zbyt pochopnie dobywając broni, ale proszę postawić się na ich miejscu. O zmierzchu, w lesie banda uzbrojonych obdartusów zaczepia cię i domaga się rewizji osobistej. Czy nie było ich prawem bronić swojego dobytku? Dobytku, do którego ten świętobliwy mąż, prawiący nam wszystkim kazania i straszący stosem dobrał się, nie patrząc już nawet, że krwawi jak wieprz byle napchać swe puste kieszenie? Chciwość, wysoki sądzie, chciwość doprowadziła do tej tragedii! Wiem, że rozprawiacie tu o winie elfa, ale liczę, że protokół tej rozprawy zostanie wysłany do kapłanów, którzy przyjęli na nauki bezwzględnego oprycha. Innych proszę nie sądzić, pan Kasztaniak wszak, cały wieczór spędził w gospodzie i ledwo stał na nogach, żołnierz też nie myślał trzeźwo bo przegrał w karty ukochany miecz, Rudolf dał się stłamsić groźbom akolity, a niewiasty to wiadomo słaba płeć, wyjątkowo podatna na podszepty urodziwych sigmarytów. Dziękuję, to wszystko co chciałem powiedzieć.
Drago ukłonił się i wrócił na swoje miejsce.
Robin wytrzeszczyła oczy. Gadanie głupot to jedno, ale oczernianie Imperialnego żołnierza, Sigmaryty i strażników to proszenie się o kłopoty. Z tego wszystkiego aż ją zatkało, ale po chwili uznała, że może to i dobrze. Gdyby odpowiedziała co myśli o włóczędze, który zarzuca jej jakieś migdalenie się do Abelarda, Sąd mógłby ją uznać za agresywną. A tego wolała uniknąć.
Abelard uśmiechał się lekko z zamkniętymi oczami słuchając przemowy Drago, a kiedy ten skończył otworzył je i wstając powiedział do sędziego.
- Wysoki sądzie, proszę o prawo głosu.
- Proszę - rzekł krótko sędzia dając sobie chwilę, na przetworzenie zeznań Drago.
Akolita miał twardą, surową i kamienną minę, a ogniki gniewu był jasno widoczne w jego oczach.
- Wysoki sądzie, szanowna izbo, wszyscy zebrani… - jego głos był jak stal… zimny i nieugięty - Zapewne wszyscy zdołaliśmy już poznać kim w sercu jest nijaki Drago. Pozbawiony skrupułów, serca i szacunku do władzy świeckiej, oraz szacunku do Bogów. Proszę się przyjrzeć temu człowiekowi, a dostrzeżecie egoistę do samego szpiku. Przesiąkniętego manią wyższości i przekładającego zysk własny nad wszystko inne. Przez lata służyłem Wielebnym Ojcom z Zakony Oczyszczającego Płomienia i niech będzie wszystkim wiadome, że i na północy ramię w ramię walczyłem z nimi przeciwko ukrytym wrogom ludzkości, Kultystom Niszczycielskich Potęg. Ludźmi tylko z ciała, lecz o duszach czarnych i gęstych jak smoła. To co w nim widzę napawa mnie odrazą, albowiem jest to heretyk z krwi i kości. Plugawe nasienie które sprzedałoby własną matkę byleby uszczypnąć coś dla siebie bez względu na wszystko. Nie dajcie się zwieść, ta kreatura chaosu nie czuje litości, współczucia i żalu. Jego egzystencja, ten język wężowy pełen jadu, zagraża nam wszystkim. Naszym nieśmiertelnym duszom. Jedyna nadzieja dla niego i dla nas to jego koniec w Oczyszczającym Płomieniu który oczyści jego duszę, by mogła trafić przed oblicze Morra bez Zarazy która strawiła jego myśli, czyny i zamierzenia. Jest to jedyne i najłaskawsze rozwiązanie. Dla czystości zgromadzenia, która jest zagrożona tak długo jak długo przychodzi mu zanieczyszczać Święte Ziemie Sigmara swoim plugawym oddechem, oraz dla niego jako odkupienia jego win.
Po tych słowach zajął swoje miejsce.
- O tym cały czas mówię Wysoki Sądzie! – krzyknął Drago nie czekając nawet by Sędzia udzielił mu głosu. Vermin wiedział, że jego przyjaciel z każdym słowem się pogrążą coraz bardziej i próbował nim szarpnąć by usiadł z powrotem na miejsce, ale za późno – Bez przerwy rzuca groźbami, oskarża, szantażuje! Kto mu się sprzeciwi od razu staje się plugawym nasieniem! Niby służył Wielebnym Ojcom, walczył z Kultystami, ale nie przeszkadzało mu to okradać trupy! Co akolito, zaprzeczysz? Wyprzesz się, że jesteś rabusiem i przywłaszczyłeś sobie cudze rzeczy? Przysięgnij na Sigmara, jeśli jesteś niewinny!
Abelard siedział. Niewzruszony, tak, jakby nic się nie stało.
- Mam wrażenie, że wysoki sąd ma już wszystkie dowody. - powiedział spokojnie.
- Tak, mam już wszystko doskonale zarysowane, więc wracając do punktu rozprawy, uznaję Robin Haube winną spowodowania śmierci Gilberta Bernbauma. Przychylam się jednak do tego, iż uczyniła tego w obronie życia własnego, przy walce, jak już ustalono, sprokurowanej przez samego Bernbauma. Nie przyznaję sugerowanej rekompensaty pieniężnej Robin Haube, jednak nie obciążam jej żadnymi dodatkowymi kosztami, ani też dodatkową karą.

Ale mam też jeszcze kolejny punkt do poruszenia. Stała się dziś kolejna dziwna i jeszcze nie rozwiązana, bo świeża, sprawa. Ot, jak zgłosił dziś Abelard Nägelein, zwłoki Gilberta Bernbauma zostały skradzine z cmentarzowej kaplicy. Nie znany nam jeszcze jest ten porywacz zwłok, a niebezpieczną rzeczą jest mieć takowego w okolicy, więc z chęcią wysłucham każdego, kto ma wiedzę w tej sprawie. Pomoc w rozwiązaniu jej może załagodzić inny potencjalny wyrok. Ale zacznijmy od Herr Nägeleina, który zdawał się być ostatnią znaną osobą, mającą że tak powiem, kontakt ze zmarłym Bernbaumem. Powiedzcie, co wiecie.
Abelard powstał z miejsca jak to zawsze czynił gdy przyszło mu zeznawać.
- Ciało zmarłego do kaplicy pomógł mi zanieść człowiek który przedstawił się jako Borys. Człowiek o jawnie kislevickiej krwi, w mowie, myśli i wierze. Kiedy ciało zostało złożone na stole wdałem się z nim w dyskusję. Rozmawialiśmy o sprawach bogów i kiedy dostrzegłem, że nie ma w nim poszanowania dla Sigmara i Bogów, oraz to, że interesuje go jedynie moneta za świadczone usługi wszelakie… które wszyscy widzieliśmy na słupie ogłoszeniowym… pognałem go z miejsca przeznaczonego szancunkowi zmarłym i ich Boskiego Opiekuna. Świętokradztwa i profanacji mógł dokonać każdy, i nie mam podejrzanych. Droga do kaplicy jest na otwartym terenie więc jest łatwo dostrzec kto i kiedy tam zmierza, lecz pod osłoną nocy z racji na odległość od miasta staje się to trudniejsze. Mój błąd, że nie czuwałem przy zwłokach, czego z całego serca żałuję. Dokonam starań, by ten błąd się nie powtórzył, lecz, nieszczęśliwie, i o żołądek dbać muszę, a kaplica wymaga remontu.
- Zatem nic tu dziś nie wyjaśnimy i sprawa będzie przedmiotem dalszego śledztwa straży - podsumował Kippel.

- Kończąc dzisiejszą rozprawę, poza powyższymi wyrokami, zasądzam. Karę pienieżną dla Krasnoluda Kasztaniaka w kwocie pięciu złotych koron oraz dla Rudolfa Bednarza w kwocie dziesięciu złotych koron. Niepokojące jest to, co słyszę o młodym Bednarzu, kilka źródeł potwierdziło jego nieprawdomówność przed sądem, oraz miejscową władzą, których to instancji zdaje się nie uznawać. Równie niepokojący jest mocno widoczny zapał Abelarda Nägeleina do oskarżania oraz chęci posiadania i ukazywania władzy. Pozycja i prawa Nägeleina muszą zostać wyjaśnione z jego przełożonymi kapłanami. Po rozprawie Herr Nägelein zgłosi się do straży i poda wszelkie potrzebne dane świątobliwych, z którym to się skontaktujemy - zawyrokował sędzia, po czy wstał i opuścił pomieszczenie.
- Rozprawa skończona. Proszę się rozejść - zawołał ochroniarz Bruno.


 *** PO ROZPRAWIE***



*** Wszyscy ***
Po zakończonej rozprawie, rozeszli się zajmując się swoimi sprawami. Część postanowiła odpocząć przed kolejną nocką. Ci co postanowili udać się do karczmy, dowiedzieli się, że Bestia z Gór Szarych ponownie zaatakowała. Wczoraj znaleziono zmasakrowanego jednego z górników i to na pewno jej sprawka!

W karczmie też zawitali dziś nowi przyjezdni. Zrobiło się bardzo tłocznie i głośno, gdyż była to grupa kilkunastu krasnoludów. Wśród nich była jedna krasnoludzka niewiasta. Mieli dziwny akcent, musieli być więc z daleka. Byli głośni i, co cieszyło karczmarza, bogaci. Rozpytywali między innymi o drogi w górach.

*** Drago***
Udał się w miejsce, gdzie spodziewał się znaleźć pakuneczek od piekarza. Nic tam jednak nie było… Wrócił po tym do reszty grupy.

*** Cathelyn ***

Jak wszyscy udała się do Weilerbergu. Jednak zamiast zgłosić się na czuwanie do łowcy, zawitała u grabarza.
- Co chciała?! – przywitał ją „przyjaźnie”.

*** Wszyscy poza Cathelyn ***
- Jeszcze ich nie złapaliście?! - usłyszeli wściekły głos hrabiego. - Ja wam powiem! Ja wam powiem dlaczego! W zmowie żeście z nimi! Powiesić kilku, to może reszta zrozumie! - wrzasnął do Dietera, po czym mocno zdenerwowany, wymachując rękami, odszedł.

Czuli się bezradni. Ciężko złapać złodziei, nie widząc złodziei. Ale tak samo pewnie czuła się każda z zatrudnionych grup. Hrabia tego, jednak nie rozumiał, ale wszystko też przez nerwy , jakie miał przed jutrzejszą wizytą. Łowca wysłał ich dziś w nowe miejsce, bardziej w głąb lasu.

Kolejna noc przebiegała tak samo, złodziei ponownie nie było… Tym razem było jednak też ciszej, bo i idąc bardziej w głąb lasu, nie było też tu miejscowych. Poza nimi zdawało się, że w lesie są tylko zwierzęta.

Postanowili zmienić miejsce. Idąca jak zwykle przodem Robin, zauważyła mężczyznę, który za drzewem „oddawał hołd naturze”.
 
AJT jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172 173 174 175 176 177 178 179 180