lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   Brionne (warhammer) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/5324-brionne-warhammer.html)

Jodel 21-06-2008 11:42

Spokojnie rozmyślała o całym ranku jaki spędziła w karczmie. To był udany początek dnia, pomimo iż to była praca. Ale tak przyjemnej pracy nikt by nie odmówił. Z jej rozmyślań wyprowadziły ją strzępi rozmowy za okna.

"A co ta mała plotkara tam robi?" - zastanowiła się w myślach widząc Ewelinę.
Uśmiechnęła sie lekko i udała do kuchni. Wiedziała, że zaraz służąca tam przyjdzie. Zasiadła więc do stołu. Nie czekała długo. Dziewczyna nawet nie zamknęła dobrze drzwi jak zaczęła trajkotać. Catherine rozsiadła się wygodniej na krześle i czekając na obiad wysłuchała wszelkich informacji. Bardzo zainteresowało ją pochodzenie innych dziewcząt. Dobrze wiedziała, że od służki tego nie wyciągnie. Ale równie dobrze mogła wysłać ją do domu córki piekarza, by ta od służby dowiedziała się co nie co. Zwłaszcza o ostatnie kontakty dziewczyny. Po za tym sama też mogła się tam udać i wypytać. Oczywiście nie w sukni.

"Skoro poubierane panny były jak księżniczki to nigdzie indziej nie szukać jak wśród szlachty - pomyślała sobie - Ale to może zaczekać... Choć ślady świeże"

- Też nie pleć głupot Ewelino
- skarciła lekko służkę gdy ta wspomniała o zabezpieczeniach - Skoro brał się za dziewice, to jak za wdowę może się brać... Była mężatka na pewno dziewicą już nie jest. Lepiej uważaj na siebie dziewczyno.

Służąca zamilkła i podała pani obiad. Wyraźnie miała ochotę coś jeszcze powiedzieć, ale wolała milczeć. Catherine bywa surowa. W ciągu ostatnich dwóch lat jakie tu przemieszkała, to może z pięć razy porządnie ochrzaniła dziewczynę i ze dwa razy podniosła na nią rękę. Były to dość poważne zarzuty. Catherine nie biła, wolała raz dać w policzek niż okładać kijem. Kobieta nie jest zwolenniczką przemocy, ale przed nią trzeba sie bronić. Po zjedzonym posiłku udała sie raz jeszcze na górę. Nie przebierała się już z sukni. Wzięła tylko szal od sukni i wyszła bez słowa z domu. Ewelina podbiegła do drzwi, chcąc coś powiedzieć, lecz nie zdarzyła. Przekręciła zamek w drzwiach i wróciła do swoich zajęć.

Spokojnym krokiem szła między uliczkami kierując sie w stronę posterunku gwardii na rynku. Było już dość późne popołudnie i tłoczno na rynku nie było. Wiele stoisk zaczynało się sprzątać. Część już w ogóle nie było. Tylko uparte starsze panie stały ze swoim towarem i zaczepiały każdego przechodzącego. Ale mało kto chciał kupić jedną główkę czosnku za 5 szylingów, jak gdzie indziej kupią za tyle samo cały pęczek. Albo na upartego próbują wcisnąć kwiatka bądź bukiet. Taniej znacznie wyjdzie wyjście za miasto na łąkę i nazrywać. Gorzej jest z innymi kwiatki, które są specjalnie hodowane na sprzedaż. Takie wolała kupować u zaufanych kwiaciarzy. Ale tych w Bronnie nie było wielu. Uprawa jednak kosztuje i wymaga odpowiednich warunków. Catherine podróżowała nie raz i widziała w innych okolicach zupełnie inne kwiaty bądź odmiany jakich nie dawało się uzyskać w Bronnie. Brakuje też jej kwiatów z jej rodzinnego miejsca gdzie sie urodziła i wychowała. Do wszystkiego da się przywyknąć.

W końcu stanęła przed drzwiami posterunku. Weszła do środka, a tam jak nigdy prawie pustki. Dwóch strażników... Kilku interesantów... Dziwne... Catherine wyszła z powrotem na chwilę.

"Co się dzieje? Gdzie wszyscy?" - zastanowiła sie rozglądając się po rynku.

"Czyżby ta sprawa przy pałacu zabrała wszystkich ludzi z posterunku? A może gdzie indziej coś się dzieje... Zaraz się dowiem" - po tej myśli wróciła do środka. Udała sie od razu do Iwana, którego spotkała po drodze.

- Madame Chauprade... jestem zaszczycony... to znaczy cieszę się niezmiernie, co za niespodzianka... myślałem o Pani ...– zdołał wyjąkać.

"Jak zwykle nie uczesany" - zaśmiała sie w duchu i uśmiechnęła do oficera. Ten wskazał jej swój gabinet. Nie szli długo gdy znaleźli się w czterech ścianach zwanych gabinetem, gdzie mieściły sie dwa krzesła i biurko, a na dwóch ścianach mieściły sie półki zawalone stosem papierów.

- Co panią do mnie sprowadza? - zapytał podsuwając jej krzesło
- Jak zwykle ciekawość. Dowiedziałam sie dziś od swojej służącej o dość nietypowym znalezisku na terenie nowego pałacu. Wiem, że sprawa dość świeża, ale chciałam się czegoś więcej dowiedzieć.
- Cóż... Dwanaście dziewcząt... W tym córka piekarza... Sam ciągle się zastanawiam, kto to mógł zrobić. Śledztwo na pewno trochę potrwa. Mamy opisy kilku dziewcząt, które zaginęły w okolicy i niektóre te opisy pasują do denatek.
- Pewnie będziecie sprowadzać rodziny by rozpoznali ciała
- Tak... Właśnie miałem zabrać się do pisania, ale przyszła pani
- Jak przeszkadzam, to mogę udać się do domu i przyjść jutro
- Niech pani lepiej zostanie. Mogę też zająć sie tym jutro...
- Wspominał pan, że myślał o mnie...
- Tak... Jest pani sama, piękna... Może pani stać się kolejną ofiarą... I miał bym prośbę... Niech pani sama o nocach nigdzie nie chodzi. Do domu nie wracała sama, najlepiej w towarzystwie znajomych. Z nieznajomymi najlepiej sie nie zadawać. Postaram sie zapewnić pani jakąś ochronę.
- Nie musi pan sie tak o mnie przejmować. Przecież sama w domu nie jestem. Mam przecież służbę. No i zawsze wuja mego nieboszczka męża mogę poprosić o pomoc.

"I zawsze mogę nosić ze sobą sztylet do obrony"
- dodała sobie w myśli

- A co do ochroniarzy - kontynuowała - Gdzie podziali sie wszyscy posterunkowi? Straszne dziś pustki macie.
- Wszyscy udali sie na akcję... Już późno sie zrobiło... Może odprowadzę panią do domu. Zawsze bezpiecznie.
- Oczywiście.


Razem spokojnym krokiem udali się do wyjścia. Iwan przekazał coś jednemu ze strażników i zaraz dołączył do Catherine. Noc była już wczesna. Za zachodzie niebo jeszcze było delikatnie niebieskawe, a na zachodzie niemal czarne. Gwiazdy było już widać, choć ich większa część nadal się gdzieś chowała. Sierp księżyca równie leniwie wschodził na nieboskłon. Wdowa z porucznikiem szli powoli między uliczkami dzielnicy kupieckiej. Jednak zrobili sobie nieco dłuższy spacer okrążając cały ryneczek. Iwan szukał jakiegoś kwiaciarza, ale wyraźnie wszyscy zrezygnowali i udali sie do domu. Oboje jeszcze rozmawiali o pracy gwardii nad świeżą sprawą. Iwan snuł różne rozmyślania nad sprawcą tego wszystkiego, że mag, może jakiś człowiek bądź inne stworzenie potrzebowało ich krwi i zbawiło je do siebie, proponując wszystko. Więc zdobywszy ich przyjaźń i zaufanie pozwolił sobie w końcu na zabranie tego co chciał, a martwe ciało zakopał potajemnie na terenie budowy pałacu.
Rozmawiało się miło, ale w końcu znaleźli sie przy kamienicy Catherine i się rozstali. Ewelina musiała ich jakoś przez okno wypatrzeć bo otworzyła drzwi pani, nim ta zdążyła do nich dobrze podejść.

- Jak dobrze, że panią odprowadził ten miły posterunkowy. Przynajmniej była pani bezpieczna. Podać kolację?
- Nie trzeba Ewelino. Udam się już do siebie na górę. Zaparz mi jedynie herbatę i przynieś do pokoju.


Służka dygnęła i udała się do kuchni. Catherine udała sie do góry. Zrzuciła z siebie szal i usiadła przed toaletką. Zaczęła rozmyślać o tym wszystkim czego się dowiedziała i co jeszcze ją czeka. Poczekała na herbatę, którą później powoli wypiła spoglądając na siebie w lustrze. Przez położeniem się spać sięgnęła, po sztylet ze schowka w dolnej szufladzie. Schowała go pod poduszkę. Wyjrzała na chwilę jeszcze przez okno i przygasiła lampę.

Hellian 22-06-2008 22:47

Gdzieś

Chodziła po pokoju w tę i z powrotem. Światło świecy dawało nikły blask. Lśniło czerwienią aksamitne nakrycie łoża, lśniła porcelana na toaletce. Jednak reszta komnaty niknęła w półcieniach. Nie było okna. Biała suknia spacerującej dziewczyny przybrała kolor pokrewny ścianom, a w bladej czerwieni wyglądała nadzwyczaj pięknie. Komnata, choć urządzona bogato, pachniała wilgocią, jakby zbyt prędko musiano przygotować ją na przybycie gościa. Za jakiś czas delikatny zapach suszonych traw i kwiatów poradzi sobie z tą niedogodnością.
Czarnowłosa piękność rozmasowywała nadgarstki. Spuszczony na podłogę wzrok nie pozwalał ujrzeć co kryje się w jej duszy. Pierś unosiła się w wolnym, kontrolowanym oddechu, ten rytm wymuszał spokój kroków i gestów.
- Odważna, nieulękła, zdeterminowana – z ponurą zawziętością recytowała dziwną wyliczankę - pogodzona, niepogodzona, zadziwiona – roześmiała się i przez krótki moment wyglądała tak jak powinna, gdyby przeciwności losu i niełaska bogów nie dały jej się we znaki, dziewczęco i niewinnie, pąk róży, nierozkwitły, obiecujący, cudowny
Wcale nie zadziwiona. Wkurzona – kontynuowała
- Och! – wykrzyczała w zamknięte na głucho drzwi – Wiem że za tym stoisz! Popamiętasz mnie draniu!
Cały monolog w ojczystym języku estalijskim.


Diego, Peter, Marianne, Danstan


Marianne
Stos śmieci i Twój kubraczek podlane spirytusem zajęły się błyskawicznie. Zaraz też niewiadomo skąd wyleciał z wiadrem jakiś nieborak gasić to co tak starannie przygotowałaś. Odwiodło go od tego Twoje jedno warknięcie. Deski budynku zaczęły zajmować się ogniem.
Ogłaszałaś pożar na dobrą sprawę zapomniawszy jak wyglądasz. A płonące teraz, łosiowe wdzianko przykrywało choć trochę zaiste niecodzienny widok. I kiedy pierwsze męskie głowy odwróciły się w Twoim kierunku, jakoś ogień umykał ich uwadze.
Główny cel osiągnęłaś. Wśród gwardzistów otaczających boczną ścianę Rosette zapanowało zamieszanie, część napiętych kusz opadła na dół, ktoś poleciał zawiadomić dowódcę, kilku żołnierzy zbiło się w kupę głośno komentując Twój biust.
- Bogowie, ale cyce. Zdejm resztę, lala – wykrzyczał w Twoją stronę jeden z mężczyzn.
W końcu, wykorzystano zamieszanie, z hukiem wypadły z zawiasów tylne drzwi speluny i z Rosette wypadli pierwsi bywalcy. Poleciały bełty. Najpierw niewycelowane, te ominęły uciekających mężczyzn. Niemniej kilku gwardzistów zachowało zimną krew, ich bełty wiedziały gdzie lecieć.
Peter taranując żołnierzy właśnie wybiegł z tylnych drzwi Rosette i krzycząc w niebogłosy skierował się do najbliższego budynku. Tam powinnaś się udać.
Lecz nagle zamieszanie pogłębiło się. Już wcześniej panował niewyobrażalny chaos. Ale teraz pomysł Petera, by ulice wyszły przeciw żołdakom, podchwycili następni i okrzyki: „zabijają, zabijają naszych”, choć gdzie niegdzie tłumiły je bełty i tak rozbrzmiewały ze wszystkich stron. Żołnierze jeszcze może nie zaniepokojeni, ale już zdenerwowani naporem z wnętrza Rosette, zaczęli zdradzać oznaki coraz większego rozprężenia, dla Ciebie osobiście nie była to dobra nowina.
Bo kilku z nich ruszyło w Twoją stronę.
- Ty – cmoknął pierwszy – ja ci pomogę – towarzyszył temu lubieżny rechot
- Wszyscy im pomożemy. Wydostać się.
Zbliżała się do Ciebie grupka mężczyzn. Pięciu. Pod ich naporem bezwiednie i bez wyboru cofałaś się do płonącego zaułka.

Peter
Wypadłeś z Rosette pierwszy i być może to stanowiło o Twoim farcie, bo pośpiesznie wystrzelone bełty ominęły cel - Ciebie. Choć odgłos wielu puszczonych w jednym momencie cięciw był dość przerażający. Ale już następne bełty, wystrzelone przez tych rozważniejszych, leciały precyzyjniej. Lecz tym razem już nie w Ciebie samego. Wrzeszczałeś w niebogłosy budząc echo wśród innych uczestników tragicznej bijatyki, toteż wkrótce mogłeś zaprzestać i skupić się na ucieczce. Bełty drasnęły Cię dwa razy, rozerwały kurtkę na obu ramionach, poszarpały mięśnie, ale już wpadałeś do budynku obok, do dawnego magazynu, co teraz robił za przechowalnię dla garści biedaków i ich rodzin. Staranowałeś drzwi i znalazłeś się w środku. Kiedyś była to sala bez ścian działowych, obecnie pobudowano liche przepierzenia, zapewniające namiastkę intymności tłoczącym się tu zwykle ludziom. Oczywiście było pusto. Przezorni, posiadający na własność tylko swe życie mieszkańcy ewakuowali się sprawnie. Gdzieś zamiauczał wystraszony kot. Przebijałeś się na ukos przez trzcinowe ścianki, w które wchodziłeś jak w masło, choć ostre krawędzie suchych traw drażniły poranione ramiona. Za Tobą biegło jeszcze dwóch z Rosette i, z pewnym opóźnieniem, Twój estalijski nieznajomy. Zdążałeś do pólnocno-zachodniego krańca budynku. Tam przez luźne deski w ścianie budynku i niewielki kanał ściekowy dostaniesz się w gęstwinę olbrzymich zarośli i dalej w znaną Ci dzielnicę, na przykład, do trzypiętrowej, podpiwniczonej kamienicy, gdzie wśród stolarzy, bednarzy i kowali goniący Was gwardziści powinni stracić rezon.

Diego
Wydostałeś się na otwartą przestrzeń. Wiedziałeś że wystrzelą bełty i tak się stało. Coś świsnęło Ci koło prawego ucha, nie zdążyłeś nawet pomyśleć jak niewiele brakowało, gdy następny utkwił Ci pod lewym obojczykiem. Niedaleko miejsca gdzie wcześniej wbił się sztylet w dłoni Leticii. Ciut głębiej i ... Poczułeś ból jakby echo bolącego serca. Bogowie dziś nie chcą odwrócić od Ciebie wzroku. Wystrzeliłeś. Wydawało Ci się, że nader celnie. Ale nie obserwowałeś rezultatów. Pognałeś za Peterem nie czekając na następne strzały. W smrodzie noclegowni nędzarzy przedzierałeś się przez porozrywane ścianki, by razem z pozostałymi wpaść w dziką gęstwinę jakby żywcem przeniesioną tu z podmiejskich moczarów. Szedłeś za potężną sylwetką pasera. Słyszałeś kroki gwardzistów, podniesione i niepewne głosy. Ledwie kilku zapuściło się tu za Wami.
Zgubicie ich. Powinniście.
Bolało Cię w piersi. Przeżyjesz, trzeba Ci tylko trochę szczęścia. Chwili wytchnienia.
Rana obficie krwawiła.

Danstan
Zadziałał pomysł z przebraniem. Cały i zdrowy dotarłeś między budynki. Prawie na zewnątrz tej rozróby. Do Twoich nozdrzy docierał smród palonych różności. Zaraz z najbliższych domów wypadną miejscowi, pogłębić jeszcze ten nieopisany galimatias. Nie chciałbyś być w skórze dowodzącego oficera. Do tego Rosette drżała już od krzyku „zabijają naszych”, a konsekwencje wkurzenia całej dzielnicy trudno przewidzieć. Pojawiało się coraz więcej cywilów.
Między innymi Twój znajomy Peltie.
Chciałeś się stąd wyrwać, szuler też, tym bardziej, że gwardii ewidentnie było wszystko jedno kogo bije, ale znowu w polu Twojego widzenia pojawiła się posągowa barabarzynka, z miną zaczepną i wściekłą, ale w kiepskim położeniu, spychana w zaułek przez zdeterminowanych żołnierzy. W sumie sama chciała, któż nie przełykał śliny na widok tego biustu, obnażonego jak w zamtuzie, gołe muskularne łydki, widoczne spod spódniczki uda, sam musiałeś przywołać się do porządku obrazem innej twarzy, och Danst co Ty wyprawiasz, Machat jeszcze żyje, pokręcony świat, Peltie gwizdnął cicho, może babka da se radę, nie wygląda na w ciemię bitą, pięciu to nie tak dużo, może zaraz ktoś inny jej pomoże, ta, dzielnica dobrych ludzi, ech bóg sprawiedliwości nie istnieje, nie miałaby jedna baba takich piersi, czas uspokoić rozbiegane myśli, co robić?


Eryk
Choć czekałeś zaledwie pięć minut dla Twojej dobrze uświadomionej niechęci było stanowczo zbyt długo. Lecz nim myśl o odjechaniu zdołałeś wprowadzić w czyn wyszedł po Ciebie lokaj.
Szeroki przedsionek, czy może raczej poczekalnia, był pusty. Był też miejscem gdzie dokonywano selekcji gości, potężne mahoniowe drzwi zza których dobiegały dźwięki muzyki otwierały swe podwoje tylko przed członkami. Drugie przeznaczone były dla ich niezrzeszonych gości. I nimi właśnie wprowadzono Cię w kolejne korytarze. Widziałeś już takie budynki. Ich wszystkie ważne arterie miały swe odbicie w ukrytych przejściach i pomieszczeniach dla służby. Podwójne życie siedziby, wygoda szlachetnych właścicieli, z prawdziwie niezauważalną obsługą. Tutaj zmyślnie ukryte drzwi w jedwabnym obiciu ścian dostrzegłeś dopiero, gdy wyszła stamtąd służąca, z wielkim naręczem krochmalonych płócien. Ukłoniła się i zniknęła w następnym zakamuflowanym wejściu. Zajazd dla członków, zajazd dla gości, zajazd służby – niczym trzy oddzielne budynki.
Wprowadzono Cię do niewielkiego gabinetu. Jan de Veille czekał.

Po wymianie formalnych grzeczności zasiedliście w fotelach. Książęcy szampierz był rozluźniony, uśmiechnięty i naprawdę uprzejmy.
- Zapewne domyśla się Pan, że chciałem porozmawiać o Pani de Baries. Tak wiem, że Leticia oburzyłaby się na te rozmowę, ale zapewniam pana, choć widzę , że ma Pan wątpliwości, ze chodzi mi wyłącznie o jej dobro.
- Czy wie Pan, że jesteśmy spokrewnieni? Leticia i ja? Chyba jestem jej najbliższym krewnym w Brionne. Matka Letici pochodzi z rodu du Champs, podobnie jak moja babka. – uśmiechnął się.
Mogłeś przyjrzeć mu się dokładniej niż kiedykolwiek. Był mężczyzną po trzydziestce, w trudnym do sprecyzowania wieku, przystojnym i zadbanym. Znać było po jego sylwetce zamiłowanie do szlachetnych sportów, jazdy konnej, rapiera. Miał szczere i śmiałe spojrzenie, bystry wzrok i nie miało się wątpliwości, że jest człowiekiem wybitnym.
- To dalekie pokrewieństwo. Dumny ród. Zawsze słynął z pięknych kobiet. – mówił do Ciebie jak do równego sobie, może potrafił wznieść się poza arystokratyczne uprzedzenia, może też dostrzegał w młodości tkwiący w niej potencjał - Ale wracając do pani de Baries. Cieszę się, że znalazła w panu przyjaciela, bo muszę przyznać trochę się o nią martwię.
- Źle znosi życie w Bretonii, z dala od ojca i przyjaciół. Tak źle, że skłonna jest robić i mówić głupstwa. August, proszę mi wybaczyć te ostre słowa, nie dostrzega, że Leticia potrzebuje szczególnej troski i powiem to szczerze, jest człowiekiem innego formatu niż jego żona.
Przez chwilę obracał w dłoniach szklany puchar z aromatyczną brandy. Tak naprawdę prawie nie pił, raczej rozkoszował się wonią. Oczywiście również zostałeś na wstępie poczęstowany szlachetnymi trunkami, mogłeś dostać wodę i soki.
- Mimo, że opuścił Pan Brionne, w aurze małego skandalu, wierzę, że nie ma Pan wobec Letici innych zamiarów niż przyjaźń i oddanie, ale proszę pamiętać, że nawet nasze wspaniałe miasto w mig potrafi zahuczeć od plotek. – powiedział to poważnie, tonem pozbawionym złośliwości.
- Pan zdaje się nie ufać moim intencjom – znowu się uśmiechnął, nieco smutno – Proszę jednak mi wierzyć, że nie mogę zdradzić Panu wszystkich przyczyn mego niepokoju. A potrzebowałem spotkać się z Panem, na neutralnym gruncie. Tak łatwiej wyrobić sobie trafną opinię o człowieku.

Kulturalna rozmowa w klubowym otoczeniu.

Sekal 23-06-2008 18:57

Peter
 
Nie żeby coś miał przeciw bieganiu, ale to już była druga ucieczka tego samego dnia! Tym razem było o tyle gorzej, że goniący mieli kusze. Dwa świszczące pociski otarły się o niego, zostawiając krwawe smugi. Ale nie to było najgorsze. Podarły mu bowiem ubranie! Ciężko było znaleźć na ulicy dobrą koszulinę i spodnie, a ci je po prostu podziurawili! Odkąd starał się dbać o swój wizerunek, to nie chodził w podartym ubraniu, teraz zaś będzie musiał znaleźć kogoś, kto to zaceruje. Co za świat! Na szczęście nie umieli ładować tych diabelskich machin podczas biegu, co z miejsca ich skreślało. Zresztą, na chuj go gonili? Kilku strażników w tej dzielnicy... w zasadzie to im trochę współczuł.

Przebiegł przez barak, odwracając się tylko kilka razy. Za nim gonił ten koleś z szabelką. Coś najwyraźniej wystawało mu z obojczyka. Bełt? Zapewne. Peter zwolnił, po czym spojrzał na tamtego, gdy już ciężko sapiąc, biegł tuż obok.
-Trzymaj się mnie to nie zginiesz. Zaraz pozbędziemy się tych skurwieli i znajdziemy kogoś, kto ci to wyrwie. Masz miedziaki?

Nie czekając na odpowiedź, przyspieszył znowu, skręcając nagle w boczną, ciasną uliczkę. Kilkoma zaułkami wydostał się na większy, zatłoczony placyk handlowy. Wpadł pomiędzy ludzi, ale nie zamierzał tego od tak zostawiać. Sama ucieczka chyba nie sprawiałaby mu aż tyle przyjemności. Zatrzymał się więc i uśmiechnął do goniących go. A potem znów ruszył, w prawo, ku dużej kamienicy, stojącej niemal u wylotu ulicy. Słychać było stamtąd stukot ciężkich młotów uderzających o kowadła. Otworzył drzwi i wepchnął człowieka z bełtem do środka, wchodząc za nim. Poklepał pierwszego pracującego niedaleko wyjścia czeladnika, po czym podszedł do kowala, którego mięśnie były chyba ze dwa razy większe od nienależącego do ułomków Petera.

-Peter? Co ty tu robisz? Dziś nic nie kupuję.
-E, ja nie o to. Goście będą.
-Co? Jacy kurwa goście? Znów żeś się na...

Drzwi kamienicy w tym samym czasie otworzyły się z hukiem a do środka wpadło kilku strażników. Nie zatrzymując się podbiegli bardziej w stronę środka kuźni.
-Stójcie! Jesteście aresztowani!
Ich sierżant był wyraźnie głupszy niż jego podwładni, gdyż stał twardo, wyciągając łapy z kajdanami. Jego ludzie rozglądali się zaś na boki, po solidnych, trzymających młoty i miechy mężczyznach. Peter zaś wyszczerzył się podle i odezwał tak by wszyscy go słyszeli.
-Ci jaśnie strażnicy przed chwilą zabili kilku naszych w Rosette. Bez powodu.
W końcu chyba i sierżant załapał, bo zaczął cofać się powoli. Peter nie czekał, widząc coraz bardziej bladego towarzysza.
-Chodź, pójdziem do starej Helgi, ona coś zaradzi. To tylko kilka domów dalej.
Pociągnął go w stronę tylniego wyjścia.

Kerm 23-06-2008 21:42

Zaczęło się źle...
Oczekiwanie na łaskawe otrzymanie pozwolenia na wejście zdecydowanie negatywnie wpłynęło na humor Eryka. Z obojętną miną stał przed wejściem do "Zajazdu", ale w jego głowie kotłowały się sekundy, minuty, godziny... Doby błyskawicznie przechodziły w miesiące, lata przewijały się jak szalone...
Na szczęście zanim nadeszło kolejne tysiąclecie i nim Eryk zdążył zrobić choćby krok w stronę czekającego powozu lokaj z ukłonem zaprosił go do środka.
Eryk machnięciem ręki dał znać woźnicy, by na niego nie czekał, a potem ruszył za prowadzącym go lokajem.

Podobnie jak większość mieszkańców Brionne nigdy jeszcze nie przestąpił progów "Zajazdu", ale, podobnie jak wspomniana wcześniej większość, nie raz słyszał, jak "Zajazd" wygląda w środku. Mahoniowe drzwi prowadzące do części dla stałych członków klubu, zaciszne gabineciki kryjące się za ukrytymi drzwiami... I wszechobecna, niezauważalna służba...
Eryk miał świadomość, że niejedno z tego, co dzieje się wewnątrz "Zajazdu" tego samego dnia może stać się publiczną tajemnicą. Służba w "Zajeździe", choć bez wątpienia świetnie dobrana, była równie dyskretna, jak każda inna...

Uścisk dłoni de Veille'a był mocny, jak przystało na wojownika, zaś język giętki, jak przystało na osobę zajmującą tak wysokie stanowisko.
Siedząc wygodnie w miękkim fotelu i trzymając w dłoni kielich ze schłodzonym sokiem Eryk wsłuchiwał się w płynące z ust szampierza słowa. Nie przerywając mówiącemu patrzył spokojnie, z zainteresowaniem, w odpowiednich momentach starając się przybrać odpowiedni wyraz twarzy. Całkowicie maskujący myśli...
Uprzejmym skinieniem głowy skwitował wynurzenia na temat pokrewieństwa de Veille'a z Leticią, lekko pokręcił głową, gdy padły słowa o przyjaźni, przybrał zatroskany wyraz twarzy, gdy mowa była o kłopotach pani de Baries, uniósł lekko brwi, gdy de Veille wspomniał o skandalu, w atmosferze którego Eryk opuszczał niegdyś miasto...
I nawet mrugnięciem nie skomentował faktu, że "Zajazd" z pewnością nie stanowi neutralnego gruntu.

Gdy szampierz skończył mówić Eryk odstawił kielich, z którego, jak na razie, nic nie ubyło.
- Boję się, monsieur de Veille - rzekł - że zdecydowanie przecenia pan związki łączące panią de Baries z moją skromną osobą. Jestem pewien, że pani de Baries zaledwie toleruje moją obecność, a i to jedynie ze względu na moją przyjaźń z Francois Lafayette'em... być może przyszłym szwagrem pana Augusta.
Sięgnął po kielich, wypił dwa łyki i odstawił z powrotem na stół.
- Jeśli zatem ma pan nadzieję - kontynuował - że mogę stanowić jakiekolwiek antidotum na ekstrawaganckie zachowania pani de Baries, to muszę pana rozczarować - na twarzy pojawił się cień żalu. - Nie sądzę, bym kiedykolwiek zdołał zdobyć jej zaufanie, o przyjaźni nawet nie wspominając.
- Z drugiej strony - na twarzy Eryka pojawił się cień uprzejmego uśmiechu - dzięki temu może być pan pewien, że o żadnych plotkach łączących imiona pani de Baries z moim nigdy nie będzie mowy, jako że stosunki między nami będą całkowicie oficjalne.
- Przykro mi - dodał - jeśli zawiodłem pana oczekiwania.

Eryk stał przed wejściem do "Zajazdu" i oddychał świeżym powietrzem, zwiastującym nadchodzącą szybkimi krokami noc.
Nie bardzo wiedział, co myśleć o tym wszystkim. Do końca rozmowy szampierz był uderzająco wprost grzeczny, uprzejmy i traktował go tak, jakby spotkanie spełniło wszystkie jego oczekiwania. I gdyby Eryk nie miał głowy wypełnionej po brzegi brakiem zaufania do de Veille'a, to z pewnością opuściłby "Zajazd" wierząc święcie w prawość i dobrą wolę szampierza...
Uśmiechnął się szyderczo. Ciekaw był, czy z kolei de Veille uwierzył w jego słowa. Najśmieszniejszy ze wszystkiego był fakt, że w gruncie rzeczy to, co powiedział szampierzowi było prawdą.
Leticia zdecydowanie nie pałała do niego sympatią, a gdyby nie Francois, to Eryk z własnej woli nawet by się nie zbliżył do domu de Baries'ów. Gdyby de Veille mu nie uwierzył... To by była prawdziwa ironia losu.

Uśmiechnął się ponownie, tym razem znacznie weselej.
Nic nie mógł poradzić na to, co myślał de Veille. A jak powiadało stare powiedzenie, przysłowie starsze niż całe Brionne:
...Martwienie się problemami, których nie można rozwiązać jest bezcelowe, martwienie się problemami, które można rozwiązać jest bez sensu...
Rozejrzał się dokoła.
Zapowiadał się piękny wieczór...
Starając się zapomnieć tak o Leticii, jak i o de Veille'u, Eryk ruszył w stronę domu.

Tom Atos 26-06-2008 10:04

Dożycie już nie następnego dnia, ale nocy stawało się dla estalijczyka coraz większym wyzwaniem. Do potwornego zmęczenia doszło jeszcze postrzelenie z kuszy. Szczęście w nieszczęściu, że nie śmiertelne i nie w prawą dzierżącą pistolet rękę, ale i tak na chwilę szermierzowi pociemniało w oczach i bardziej instynktownie, niż z rozmysłem biegł za Peterem. Rozsądku starczyło mu jeszcze na tyle by schować broń i wyszarpnąć z sakwy bandaż i przycisnąć go do rany. Lewa ręka zwisała całkiem bezwładnie. Nie to by Diego stracił w niej czucie, po prostu nie chciał nią ruszać, by nie zwiększać bólu. Bełt tkwiący w ranie dostatecznie dawał mu się we znaki podczas biegu i nie czuł masochistycznej potrzeby by zwiększać doznania przez machanie ręką.
Z resztą bieg to za wiele powiedziane. Wyczerpany mężczyzna zaledwie był w stanie podążać za towarzyszem co chwilę zataczając się i sapiąc jak nie przymierzając stara chabeta. Co rusz na moment przystawał opierając się o ściany, by zmuszać się po chwili do kolejnego wysiłku. Ciepła krew przesiąkła przez bandaż i ściekała mu po palcach. Diego z fatalistyczną pewnością wiedział, że nie da rady długo tak uciekać. Czuł jak siły z niego uchodzą zupełnie jakby ktoś je z niego wysysał.
Nie wiedział nawet jak i kiedy dotarli do kuźni i co gorsze już go to nie obchodziło. Nawet wejście strażników nie zrobiło na nim wrażenia. Oparł się o ścianę i tępo patrząc w podłogę starał się nie stracić przytomności.
Gdy Peter pociągnął go za sobą do jakiejś Helgi dał się prowadzić jak marionetka. Jak słaniająca się, skrajnie wyczerpana marionetka. Te kilka domów dalej, to była najdłuższa podróż jaką Diego odbył w swoim życiu.
Jakaś uliczka, rudery, drzwi, pokój, korytarz i co tam jeszcze. W końcu zatrzymali się. Estalijczyk podniósł oczy i spojrzał mętnym wzrokiem na stojącą przed nim postać. Widział tylko zarysy nie mając pojęcia, czy stoi przed Helgą, a tym bardziej jak ona wygląda. Jednak z doświadczenia wiedział, że kobiety w Brionne są przeważnie niezwykle urodziwe. Zamrugał lepkimi powiekami i przez spierzchnięte usta wyszeptał z trudem pomiędzy łapaniem kolejnych haustów powietrza :
- Buenas tardes.
Po czym jego źrenice powędrowały w górę, a sam zupełnie nieelegancko zwalił się bez czucia prosto w objęcia postaci.

Marrrt 27-06-2008 03:34

- Poczekaj na mnie Peltie. Zaraz wrócę. - To dlatego, że dzięki niej połowa gwardzistów odwróciła uwagę od kuchni i tylnego wyjścia... tylko dlatego... kurwa... kogo ja okłamuję? Ze wszystkich moich pomysłów ten jest chyba najbardziej kretyński - Danstan podbiegał powoli prosto przez ulicę do pięciu mężczyzn przypominających raczej wylanych z kiepskiej knajpy wykidajłów niż ostoję bezpieczeństwa pięknego miasta Brionne. Bez płaszcza, który zapewne bezpowrotnie przepadł w Rossette, wyraźnie było już widać, że ubrany jest w wojskowy uniform kawaleryjski o czarnym ubarwieniu z elementami szkarłatu. Zatknięty za pas stary pistolet swobodnie opierał się o jego biodro zaraz przed niewielkim skórzanym woreczkiem.

Ulica wrzała. Dosłownie. Zamieszki wisiały w powietrzu jakby prosząc zarówno gwardzistów jak i mieszkańców o bardziej zdecydowane reakcje, dzięki którym rynsztoki mogłyby gęsto spłynąć krwią. Póki co jednak żadna ze stron nie odważyła się na taki akt. Niemniej chaos był na tyle duży, że nikt nie zwracał większej uwagi na pięciu odłączonych od głównego oddziału gwardzistów, nad którymi ich własne lędźwie przejęły obecnie kontrolę. Danstan Boss dotarłszy do nich gdy zapędzali zacnokształtną dziewoję w zaułek, krzyknął głośno starając się by krzyk był na tyle głośne by nazwać go można było stanowczym, jednak nie na tyle, żeby przebić się przez cały zgiełk jaki panował dookoła:

- Co tu się kurwa dzieje!? Gdzie jest wasz dowódca gnoje?! - spojrzał wściekle na gwardzistów. Ci obejrzeli się na niego wpierw zaskoczeni, a potem z takim charakterystycznym wyrazem twarzy kogoś kto został przyłapany na czymś co nie powinno mieć postronnych świadków.
- A tobie kurwa czego tu? - odpalił w końcu najbliższy.
Danstan spojrzał zimno na niego milcząc przez krótka chwilę i odparł już znacznie spokojniej:
- Lepiej zmień ton żołnierzu gdy mówisz do przełożonego. Znajdźcie mi dowódcę.
Ci spojrzeli po sobie zbici z tropu i cokolwiek niepewni, chwilowo już całkiem odwróciwszy uwagę od barbarzynki. Odezwał się ten sam:
- Ty chyba nie wie... - pistolet Danstana błyskawicznie znalazł się w jego dłoni wymierzony prosto w nos rozmówcy.
- Nie będę się powtarzał.
Na ten gest dwóch błyskawicznie pobiegło w stronę Małej Rossette. Może gdyby zauważyli wąziutką strużkę potu cieknącą po jego skroni zareagowaliby inaczej, teraz jednak zginęli gdzieś w tłumie ulicy. Młody Boss wiedział, że ma mało czasu jednak nie spodziewał się, że pozostali już na tym etapie zwietrzą podstęp.
- Zaaaraz. Ja go widziałem w środku Rosette. Spójrz jaki jest obity na pysku...
Danstan pociągnął za spust... Jednak zamiast charakterystycznego huku jedynym co można było usłyszeć był ledwo słyszalny "klik", a następnie śmiech przeciwników
- Nienawidzę tej broni - mruknął tylko i rzucił pistoletem w gwardzistę do którego mierzył. Ten odruchowo załapał po czym przyjął na szczękę szybko wystosowanego podbródkowego. Pozostali dwaj chwycili halabardy...

Hellian 01-07-2008 23:39

Dzielnica nędzy

Mimo, że pożar trafił na podatny grunt nie rozprzestrzenił by się tak szybko gdyby nie kilka dodatkowych okoliczności.
Bo normalnie zbiegowisko mieszkańców gasiło pożar wodą ze śmierdzących kanałów przecinających całą dzielnicę. Ogień zapruszano wcale nie tak rzadko, a przecież pożarnicy w te regiony na pewno nie przyjadą. Niestety tym razem pogrom czyniony przez wojsko skupił miejscowych gdzie indziej, a co ważniejsze na czymś innym. W czasie gdy Marianne, Danst, Diego i Peter ratowali swe tyłki, tłum gęstniał i kiedy pierwszy kamień poleciał w kordon gwardzistów, można było odnieść wrażenie, że to mieszkańcy dzielnicy są wojskiem, dobrze zorganizowanym i karnym. Kobiety i mężczyźni o brzydkich twarzach, z ponurymi minami otaczali żołnierzy drugim kółkiem. A dowodzący gwardzistami oficer, którego tuba już dawno zazgrzytała pod czyimiś stopami, nie potrafił nawet wykrzyczeć rozkazów, tak by wszyscy je usłyszeli. Jego „do mnie, nie rozpraszać się” gubiło się w powszechnym hałasie.
Pierwsze kamienie raczej nie zrobiły nikomu krzywdy, ale gdy dwa okręgi spotkały się i doszło do zwarcia, polała się krew. Pod Małą Rosette toczono bitwę.
Jedynie skupieni wokół dowodzącego żołnierze mieli jakieś szanse. Wydostali się z zaułka, który po tym wieczorze zmieni pewnie swą nazwę. Kilkunastu z kilkudziesięciu.
Kapitan Touronne Gireaux będzie miał kłopoty.

Wojsko wkroczyło do dzielnicy dwie godziny później. Doszczętnie spaliły się dwa budynki mieszkalne i dwa magazyny. Nie wiadomo ilu żołnierzy zginęło, czy raczej zaginęło, bo z zaułka zniknęły wszystkie zwłoki. Znaleziono tylko kilka zwęglonych ciał.


Peter, Diego

Dlaczego Helga miała słabość do Petera ten nie wiedział. Ale wiekowa rozpustnica lubiła go, tak jak wcześniej jego ojca. Bo była to znajomość bardzo stara, jeszcze z czasów kiedy Helga miała męża, to znaczy nim zwiał. Zdecydowanie było po zielarce, a może nawet czarownicy, jak gadały zawistne baby, widać ponad czterdzieści lat intensywnego eksploatowania ciała. Z mocno poróżowionymi policzkami i farbowanymi czerwonymi włosami wyglądała raczej karykaturalnie.
Ale dobrze znała się na ziołach, ranach i składaniu kości. Rzadko ktoś umierał w jej brudnym pokoju.
Z pomocą Petera ułożyła Diego na łóżku. Podumała na bełtem. Sięgnęła po garnek ze śmierdzącą mazią. Szybkim ruchem wyciągnęła grot.
Diego rzucił się na łóżku, zamamrotał coś po estalijsku, ale nie odzyskał przytomności. Helga dokładnie wysmarowała ranę mazią aż wsadzając w nią palce. Coś szeptała pod nosem.
- Gadajże co się dzieje? Co tam się u licha pali? – dopiero teraz zapytała Petera – I nie rusz – trzasnęła go po łapach gdy próbował wysączyć zawartość stojącego na stole dzbanka – chyba, że masz czym zapłacić.
- On musi pospać. I jeść buraki. Ale wy mnie i tak nie słuchacie, co ja wam tam będę gadać.
- Ładny – popatrzyła na leżącego mężczyznę. Omdlenie Diega przeszło w sen. – Niech je buraki bo się zmarnuje.
- Płać Peter , albo on niech płaci.

Peter zastanawiał się, czy nie zostawić nieprzytomnego etalijczyka. Na zewnątrz było raczej niebezpiecznie, a sam paser czuł w kościach i bójkę i alkohol. Pokaleczone ręce, w tej chwili bolały prawie tak samo jak zniszczenie dobrej kurtki. Helga obejrzała ramiona, ale prychnęła tylko, coś, że głupi ma zawsze szczęście, potem napoiła budzącego się Diego ziołami, które całkiem nieźle pachniały. Peter też dostał swoją porcję.
- Śpijta, tu nikt nie wlezie. Pójdę zobaczyć co się dzieje.
Mieszkanie Helgi stanowił pokój. Co prawda jeden, ale za to bardzo duży. I poza łóżkiem był tu i wielki fotel i dwa dodatkowe sienniki. Peter mógł ułożyć się wygodnie nie dzieląc miejsca z estalijczykiem. Już zasypiał gdy z korytarza dobiegły go hałasy.


U Ralpha

Dwie osoby czekały tam tego wieczora na Diego. Ojciec zaginionej Weroniki przekonany, że znalazł swego męża opatrznościowego. Przyszedł tu zaraz po incydencie na Rynku Małym i oznajmił zaskoczonemu Ralphowi, że najął się na służbę u jaśnie pana co tu mieszka, po czym ułożył się do spania w niewielkiej stajni.
Drugą osobą był estalijski ochroniarz Leticii. Bardzo zdenerwowany wpadał do karczmy co kilkadziesiąt minut z pytaniem o nieobecnego szermierza.


Marianne, Danst

Wolniej niż zwykle działała Marianne pod wpływem tego nowego zagrożenia. Nagle okazało się, że jest i w barbarzynce coś z bezbronnej kobiety. I naprawdę to na jej szczęście w sprawę włączył się Danst Boss. Marianne odzyskała trochę animuszu dopiero gdy nie wypalił pistolet mężczyzny.
Ale na Dansta spadały już pierwsze ciosy. Gwardzista z mieczem lekko zachwiał się po sierpowym Bossa i nie on tu był prawdziwym zagrożeniem, tylko siekiery i haki dwumetrowych halabard, które nie pozwalały zbliżyć się do pozostałych gwardzistów. Danst uniknął ostrza pierwszej, ale poczuł jak hak drugiej przejechał mu boku. Marianne bezskutecznie próbowała obejść długą broń. Miała jednak to szczęście, że nie ją atakowano. Bezradnie rozglądała się za czymś co zmieni niekorzystny dystans. Walka przesunęła się do zaułka, wszyscy stracili z oczu Małą Rosette. Tutaj za to gryzł nozdrza i gardła dym pożaru. Ale gorące podmuchy bardziej przeszkadzały gwardzistom zwróconym twarzą w stronę ognia. Dzięki temu Danstan wykonując zręczny unik, unieruchomił spadająca na niego halabardę w ścianie budynku. Odepchnął siłującego się z bronią żołnierza z taką siła, że tamten wywrócił towarzysza.
Chwycił za rękę Marianne, która w furii, przeklinając imiona wszystkich bogów jacy jej przyszli do głowy, zamierzała rozprawić się krwawiej z napastnikami, i pociągnął ją za sobą.
W samą porę. Bo w zaułek wbiegały posiłki, a ulica nie zaczęła jeszcze swej epopei.
Marianne, którą ze dwa razy drasnęło ostrze, nic się nie stało. Ale Danstan z pewnością miał złamane przynajmniej jedno żebro, a z jego poszarpanego boku sączyła się krew. Biegli między budynkami, słysząc jeszcze buciory strażników. Wtedy z jednego z domów wyszła kobieta z czerwonymi włosami. Obrzuciła uciekającą parę uważnym spojrzeniem.
- Chodźta – machnęła ręką
Weszliście za nią do ceglanej kamienicy. Jednej z kilku w dzielnicy, których grube mury pamiętały przynajmniej ostatnich 150 lat.
- Macie forsę to pomogę – uśmiechnęła się do Danstana jakby zalotnie, poprawiając pulchną ręką z jarmarcznymi pierścionkami długie włosy, a potem wskazując poraniony bok. – Jak nie, to możecie schować się w piwnicy.


Marianne, Danst, Peter i Diego

Otworzyły się drzwi jednego z mieszkań. Najpierw wychyliła się ziewająca głowa. Zaspanym wzrokiem Peter zmierzył sprawców zamieszania. Nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, odezwała się Helga.
- No to do środka – popchnęła lekko Marianne i Dansta – Peter nie śpi, a tamten drugi i tak łatwo się nie obudzi.

- Znowu oni – Helga nie zorientowała się komu wyrwały się te słowa.


Okolice domu Catherine Chauprade

Gdy Catherine wyglądała przez okno, na ulicy panował sielski spokój. Tak to jest jak się mieszka przy cichej uliczce. Nie słychać tu było przemarszu żołnierzy, którzy dopiero teraz wyruszyli do dzielnicy nędzy w sile zdolnej stłamsić największe zamieszki.
Ale ta sprawa bezpośrednio pięknej wdowy nie dotyczyła. Bardziej zainteresowałoby ją dwóch mężczyzn, którzy kilkanaście minut później pokazywali palcem jej okno. Jeden młodszy, dosyć niepozorny, drugi wysoki z ogorzałą twarzą i zimnym spojrzeniem. Obydwu Catherine już dziś widziała.

Catherine

Nie wiedziałaś co Cię obudziło. Straszny sen w którym Iwan, groził, że się zabije jeśli za niego nie wyjdziesz? Czy nagły podmuch wiatru za oknem?
Leżałaś z otwartymi oczami mimowolnie wstrzymując oddech by wyłowić wszelkie szmery. W absolutnych ciemnościach nic nie widziałaś. Bijące w trwożnym rytmie serce powoli się uspokajało. I już w myślach rugałaś się za uleganie paranojom Eweliny, gdy zaskrzypiała deska podłogi tuż przy drzwiach. Po Twojej stronie drzwi.


Eryk

Nie był to zwykły powrót przez spokojne miasto. Oczywiście szlacheckie rezydencje z wolna pogrążające się w zmierzchu trwały niewzruszone - budowle zbyt pewne siebie by reagować na wydarzenia - ale ulice partolowało zdecydowanie za dużo straży. I kiedy Eryk ujrzał kilku gwardzistów pokazujących sobie coś na niebie, zatrzymał powóz. Mężczyźni przyglądali się czerwonej łunie odległego pożaru, gdzieś w dzielnicy nędzy. A Eryk wysłuchał pierwszych wieści o zamieszkach. Nie miał wątpliwości, że zdenerwowani żołnierze ubarwiają tę historię, bo nie dało się uwierzyć w setki ofiar. Tłum do ataku na gwardzistów podburzył ponoć sadystyczny morderca pięknych kobiet. Co do tożsamości zwyrodnialca rozmówcy nie byli zgodni. Jedni mówili, że to cudzoziemiec, co chyba wydaje się dość logiczne, bo Ci estalijczycy, czy tlieańczycy to sami popaprańcy. Drugi znowu, że to brodaty olbrzym z paskudną gębą, trzeci, że to w ogóle szajka dowodzona przez jakąś bezbożnicę. Wszyscy byli zgodni, że do dzielnicy wkroczy dziś wojsko i aresztuje i mordercę i prowodyrów zamieszek, jeśli, w co wątpią, to różne osoby.

A w domu na Eryka czekała jeszcze jedna niespodzianka. W postaci bardzo wzburzonego Francois. Eryk wysłuchał następnej opowieści. Leticia zniknęła. Kilka godzin temu udała się do świątyni i nie wróciła. To oczywiście tajemnica. August nie zamierza podjąć żadnych kroków, przekonany, że uciekła ze swoim estalijskim kochankiem. Zniknęło trochę klejnotów i sukien. Francois pogodzi się bez trudu ze skandalem, ale nie chciałby by dotknął on w jakiś sposób jego narzeczoną.
Przyjaciel prosił Cię o pomoc. Trzeba znaleźć tego szermierza, albo jeszcze lepiej Leticię, trzeba też się upewnić, że pani de Baries jest cała i zdrowa, przecież miasto dziś wrzało. August to jednak bęcwał i chłystek.

Kerm 02-07-2008 17:27

Słysząc za sobą turkot kół Eryk obrócił się.
Bezimienny powóz, jeden z wielu w tym mieście, toczył się powoli w jego stronę. Samotna latarnia, przyczepiona do niezbyt długiego kija umocowanego przy koźle, rzucała nieco światła na niezbyt młodą twarz woźnicy.
- Powóz, paniczu? - padło pytanie.
Odkryty powóz zachęcał do zajęcia w nim miejsca. I skrócenia czasu potrzebnego na dotarcie do domu.
Eryk skinął głową i wsiadł do powozu.
- Dzielnica Szlachecka - rzucił.

Mając ciągle zaprzątniętą głowę rozmową z de Veillem początkowo nie zwrócił uwagi na zdecydowanie nietypową liczbę i liczebność patroli. Dopiero głośne przekleństwo woźnicy wyrwało go z rozmyślań.
Powóz zatrzymał się gwałtownie, gdy któryś z żołnierzy, idący z głową utkwioną gdzieś w chmurach, zszedł nagle z chodnika niemal prosto pod koła powozu.
Wyzwiska woźnicy zmieszały się na identycznymi niemal słowami dowodzącego patrolem kaprala, który nie szczędził epitetów zarówno żołnierzowi, jak i jego przodkom.
- Co się dzieje? - spytał Eryk, ale nie otrzymał odpowiedzi.
Rzucił woźnicy monetę i wysiadł z powozu. Stąd w parę minut mógł dotrzeć do domu.
Podszedł do żołnierzy.
- Co się stało? - spytał kaprala, który już nieco ochłonął z gniewu.
Zagadnięty spojrzał początkowo niechętnie na pytającego, ale widząc, że ma do czynienia ze szlachcicem udzielił odpowiedzi.
- Rozruchy w dzielnicy biedoty. Jakiś kre... - zmitygował się w ostatniej chwili, postanawiając nie mówić tego co myśli o jednym ze swoich zwierzchników. Nigdy nie było wiadomo, czy niebacznie rzucone słowa nie dotrą do nieodpowiednich uszu... A służba w miejskim garnizonie była zdecydowanie lepsza od uganiania się po gościńcach w poszukiwaniu nieuchwytnych bandytów.
- Paru naszych - w tonie mówiącego było wyraźnie słychać, że wysłanie tak małego oddziału było krańcową głupotą - poszło aresztować zwyrodnialca, co w sadystyczny sposób zabił kilka pięknych dziewczyn... Dziewic podobno...
Eryk mrugnięciem nawet nie okazał, że informacja o tych morderstwach jest dla niego całkowitą nowością.
Kapral mówił dalej:
- To ponoć jakiś cudzoziemiec... Estlijczyk czy Tileańczyk... Z pewnością obcokrajowiec... Oni są zdolni do takich rzeczy... Co jeden, to gorszy popapraniec...
Z tym poglądem Eryk wolał nie dyskutować. Miał wrażenie, że w Brionne też paru takich by się znalazło, gdyby dobrze poszukać...
- Ale ktoś mówił, że to jakiś tutejszy... - wtrącił się jeden z żołnierzy. - Brodaty olbrzym... Z tak paskudną gębą, że patrzeć na niego nie można.
- A ja słyszałem - stwierdził inny, niedoszła ofiara wypadku - że to jakaś baba... Zbudowana jak...
- Cicho, durniu! - warknął na niego kapral. - Tobie tylko w głowie potężne baby z wielkimi cyckami.
- Ale Pierre... - zaczął się bronić żołnierz.
- Pierre jest jeszcze głupszy, niż ty - rzucił któryś z żołnierzy. - Wszędzie widzi baby...
Słowa te wywołały śmiech, który zamarł szybko, przygaszony ponurym wzrokiem kaprala.
- Ponoć ten zboczeniec, by zatrzeć ślady, podpalił kilka domów - kontynuował kapral wskazując na łunę nad dzielnicą nędzy - a że od dawna nie padało...
Wzruszył ramionami. Reszta była jasna - drewniane chaty paliły się pewnie jak wióry.
- Ponoć są setki ofiar, głównie pożaru, bo przed ogniem wielu nie uciekło - dodał żołnierz, który wcześniej mówił o zarośniętym mordercy.
Kapral spojrzał na niego ponuro.
- Nie gadaj pierdół - stwierdził. - Zobaczysz, policzysz... I wtedy mów...
Wzruszył ramionami.
- W każdym razie ktoś podburzył mieszkańców. Na szczęście wojsko już tam jest i złapią i tego zboczeńca, i tego podpalacza czy podpalaczy...

- Hej, ty, zatrzymaj się - rzucił nagle jeden z żołnierzy widząc po drugiej stronie osobnika wypisz-wymaluj odpowiadającego portretowi barczystego, obrośniętego draba.
Obwołany, widząc patrol, rzucił się do ucieczki.
Żołnierze, nie czekając na rozkaz, popędzili za nim. Dwóch czy trzech, widocznie bardziej leniwych, sięgnęło po łuki.
- Strzelać w ostateczności! - zawołał kapral, który jako ostatni ruszył w pościg.

Eryk spoglądał przez moment w stronę, w której zniknęli uciekający i żołnierze, a potem pokręcił głową i ruszył w stronę domu.
Na szczęście nie wyglądał ani na cudzoziemca, ani na brodatego olbrzyma, ani na babę z wielkim biustem...

Powóz stojący przed domem ciotki Gwen wydał się Erykowi dziwnie znajomy. A ponieważ nie sądził, że ciotka nagle zapragnęła skosztować dobrej brandy, mógł dojść do jednego tylko wniosku...
- Pan Francois czeka na pana w saloniku - usłyszał z ust majordomusa potwierdzenie swych podejrzeń.
Eryk skinął głową.
Wizja nocy spędzonej spokojnie w łóżku stała się jakoś dziwnie odległa...

Już na pierwszy rzut oka widać było, że sprawa, z jaką Francois się zjawił, nie należała do gatunku tych, które można było odłożyć na później.
- Leticia zniknęła - powiedział Francois na powitanie.
- I bardzo dobrze - pomyślał Eryk. - Baba z wozu... Przynajmniej nie usunie Augusta z tego świata.
Nie powiedział jednak tego głośno.
- Jak to - "zniknęła"? - spytał. - Stała w pokoju, nagle PUF... i Na oczach służby zamieniła się w obłok i rozpłynęła?
Francois spojrzał na niego ponuro.
- Żarty ci w głowie - powiedział niechętnie.
Eryk pokręcił głową.
- Siadaj i opowiadaj. Po kolei... Bo na razie nic nie wiem i nie rozumiem, czemu się denerwujesz... W końcu to dorosła kobieta...
Francois nie skorzystał z zaproszenia. Nerwowo spacerował po saloniku. Dopiero po chwili powiedział:
- Kilka godzin temu Leticia poszła do świątyni...
- Której? - przerwał mu Eryk. Z tego co wiedział, w mieście było parę światyń...
- Mananna, rzecz jasna - odparł Francois. Z tonu jego wypowiedzi jasno wynikało, że wprost nie rozumie sensu pytania...
- Ze świątyni już nie wróciła. Potem okazało się, że z domu zniknęło trochę biżuterii i parę sukien. Auugust jest pewien, że Leticia uciekła ze swoim kochankiem, tym Estaliczykiem. Nie ma zamiaru jej szukać i w ogóle jej los go nie obchodzi.
- A ciebie obchodzi? - spytał nieco zaskoczony Eryk. - W końcu to nie twoja żona...
Francois skrzywił się nieco.
- To jej sprawa, co robi - powiedział. - Tak jak mówiłeś jest dorosła. Może robić, co chce. Ja bym tylko nie chciał, by ten skandal nie dotknął w żaden sposób mojej Veronique...
To już łatwiej było zrozumieć. Skandal mógł nieprzyjemnie odbić się na pozycji młodej dziewczyny.
Francois kontynuował:
- Chciałbym, żebyś odnalazł tego Estalijczyka... Albo, jeszcze lepiej, Leticię. W końcu coś mogło jej się stać podczas tych zamieszek.
Tego Eryk nie potrafił zrozumieć. Nie widział związku Leticii z zamieszkami w dzielnicy nędzy. A gdyby przypadkiem zginęła, to skandal byłby minimalny... Dużo mniejszy, niż na skutek ucieczki z kochankiem...
- August to bęcwał i głupi chłystek - ciągnął Francois - ale ja nie mogę tego tak zostawić. Pomożesz mi?
Cóż można było odpowiedzieć na takie pytanie? oczywiste było, że należy odmówić... Poza tym - co miałby zrobić po odszukaniu Leticii? Namówić ją do powrotu do domu?

- Jasne - uśmiechnął się Eryk. - Od czego są przyjaciele...
Spoglądał przez chwilę na Francois.
- Potrzeba mi trochę informacji. I trochę pieniędzy...
Francois skinął głową. Wiedział aż za dobrze, ze nie wszystkie informacje można zdobyć na piękne oczy, a stan majątkowy Eryka znał równie dobrze, jak on sam.
- Czy ktoś widział, jak Leticia wchodziła do świątyni? Ktoś ze służby?
- Czy miała z sobą jakiś pakunek? Te suknie, o których wspominałeś, trochę miejsca zajmują...
- Jeśli nie miała ze sobą bagażu, to ktoś ze służby musiał coś gdzieś zanieść...
- Czy wiadomo, z kim rozmawiała w świątyni?
- Czy ostatnio miała jakichś gości? Albo wiadomości od kogoś?
- Jak zachowywała sie przed wyjściem? Wydawała jakieś dyspozycje służbie? Na przykład dotyczące obiadu albo jutrzejszego dnia...
- I siadaj wreszcie...

Sekal 03-07-2008 10:06

Peter
 
Lubił Helgę. Kobieta wiedziała, czego chciała od życia. Raz nawet się podupczyli, dawno temu, jak leczyła mu coś co zwała "zakażeniem". Brzmiało groźnie, ale w łóżku była dobra. Chociaż może... zbyt gwałtowna. No i teraz prawdę mówiąc - znacznie mniej pociągająca. Peter nie miał ochoty, delikatnie mówiąc, ale sam płacić też nie zamierzał. Przeszukał więc fircyka, wyjmując trochę monet z jego teraz już dość mocno "używanego" ubrania. Odliczył kilka Heldze, resztę sobie zachował. W końcu to dzięki niemu ten dziwak żył, nie? Uważał wręcz, że to za mało. Zresztą z jednej strony dlatego też jeszcze sobie nie polazł. No i go szukali. Całe to zamieszanie nie było dobre.

Przysnął już, gdy nagle do małego pokoiku władowali się kolejni ludzie. Babę kojarzył. Wyszczerzył się do niej.
-Może szukasz jakiego chłopa? Duża jesteś, ale chyba lubisz się bzykać, nie? Znam miłe miejsce.
Oblizał się dość obleśnie. Ale co ona sobie wyobrażała chodząc w ten sposób? Miał chociaż na tyle rozsądku, by zasłonić sobie to co trzeba. Ciekawe czy miała coś pod tą kiecką? Będzie musiał zajrzeć. Nagle spojrzał na tego, co z nią się przywlekł. Przyglądał się jego gładkiej mordzie dłuższą chwilę, marszcząc brwi.
-Ty też byłeś w Rosette. W sumie powinienem moneciaków od was chcieć, przez was to wszystko. Po co żesta tam włazili, kurwa jego mać? Jak chcieliśta mieć po prostu obite pyski, to było przyleźć do mnie, załatwiłbym wszystko jak należy. Mała to nie miejsce dla was. Ciule jebane.
Ostatnio słowa wypowiedział nieco ciszej, ale i tak było słychać. Przecież ci kretyni nawet nie potrafiliby wyjść z tej dzielnicy! A właśnie, niezły pomysł.
-Ale jak chceta sobie zwiedzać, to służę. Za odpowiednią zapomogą oczywiście.
Wyszczerzył swoje zadziwiająco równe i całe zęby.

MigdaelETher 06-07-2008 18:56

Marianne znalazła się w samym centrum ulicznych zamieszek. Z założenia niewielka akcja dywersyjna, wymknęła się z pod kontroli i zaczęła żyć własnym życiem. Ten szubrawiec Peter też dorzucił do tego zamieszania swoje trzy grosze. Barbarzynka splunęła na ziemię, niech no go tylko dorwie w swoje ręce, porachuje mu wszystkie kości.Sytuacja zaczęła robić się coraz bardziej gorąca i nie chodziło tu bynajmniej o pożar, który w najlepsze rozszalał się za jej plecami. Lecz o kilku gwardzistów, którzy w myśl maksymy " nie możesz ich pobić dołącz do nich " postanowili dać upust swoim pierwotnym, plugawym instynktom i ruszyli, czyniąc niewybredne aluzje, w kierunku Marianne.


Kobieta naprężyła sie jak struna, odruchowo cofnęła się do tyłu i to był poważny błąd. Z powrotem znalazła się w wąskim zaułku. Osaczona z boków ledwie stojącymi ruderami na plecach czuła gorąc pożaru. Powietrze wypełniał gryzący dym. Barbarzynka przetarła oczy, z naprzeciwka zbliżali się umundurowani napastnicy. Atmosfera w koło coraz bardziej gęstniała, przyzwyczajona do otwartych przestrzeni i świeżego, lodowatego powietrza Marianne zaniosła się kaszlem.Spojrzała jeszcze raz na gwardzistów oceniając swoje szanse w bezpośrednim starciu. Poczeka, aż się zbliżą, wtedy... Zaatakuje z zaskoczenia... Kopniak pod kolano,cios w podstawę nosa... Gorączkowo układała plan obrony.Nagle gdzieś zza pleców stróży prawa dobiegł stanowczy głos. Mężczyźni stanęli jak nie pyszni, popatrując to na siebie, to na nadbiegającego mężczyznę, to znów na kompletnie zdezorientowana barbarzynkę. Krótka wymiana zdań, młodzieniec dobył pistoletu. Niestety ten nie wypalił. W ruch poszła broń biała. Gwardziści chcąc usiec chłopaka, który śmiał przerwać im urocze tet a tet z biuściatą dziewoją, dali się wciągnąć w głąb zaułka.

- Teraz dopiero trafiliśmy do piekła - syknęła barbarzynka próbując uniknąć drzewca halabardy i pomóc w walce swojemu, obrońcy.

Powietrze w zaułku delikatnie falowało od wszechobecnych płomieni, dym wdzierał się do oczu i nosa. Kolejny atak kaszlu i gorąc nie do zniesienia uruchomiły w umyśle kobiety falę wspomnień.

Młodziutka Marianne leżała na zasłanym futrami łożu w rodzinnym domu. Sprzęty w koło delikatnie falowały, gorączka trawiła jej pokryte chrostami ciało. W gardle piekło i drapało. Do izby weszła matka, jej szara ze zmęczenia twarz pełna była bólu i troski.

Ze świata wspomnień wyrwało ją stanowcze szarpnięcie. Mężczyzna złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. Wściekłą na siebie i cały otaczający ją świat Marianne chciała się wyrwać i rzucić na znajdujących się obecnie w rozsypce napastników.

Rozpoczęła się dzika ucieczka wąskimi uliczkami, rozruchy coraz bardziej przybierały na sile. Marianne i jej towarzysz o mały włos w dzikim pędzie nie staranowali czerwonowłosego babsztyla, który stanął na ich drodze. Z mieszanymi uczuciami barbarzynka przyjęła propozycję kobiety i ruszyła za nią wgłąb domu.Jakież było jej zdziwienie, kiedy pierwsze co zobaczyła, w podobno bezpiecznym schronieniu, to obleśnie uśmiechniętą mordę Petera.Po wydarzeniach ostatnich kilkunastu minut słowa obwiesia podziałały na nią jak płachta na byka. Marianne uśmiechnęła sie zalotnie, podeszła do Petera kołysząc kształtnymi biodrami.

- A co Ty może jesteś chętny? - dłoń kobiety powędrowała w kierunku rozporka, dość już brudnych gaci.

Ale zamiast delikatnej pieszczoty, palce zacisnęły sie w żelaznym uścisku na klejnotach Petera. Marianne gwałtownie przekręciła nadgarstek i rozluźniła uścisk. Kiedy już wyładował gniew i frustrację odwróciła się w kierunku swojego obrońcy.

- Dziękuję...ty krwawisz...?! To trzeba opatrzeć, daj pomogę ci - oderwała kawałek płótna, ze swojej skąpej tuniki i zaczęła opatrywać ranę Danstana.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:12.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172