lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   Brionne (warhammer) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/5324-brionne-warhammer.html)

Maciass0 18-05-2008 14:23

Pappo wstał rankiem całkiem wyspany, nie pamiętał swojego snu, wziął poranną kąpiel w postaci obmycia twarzy i rąk. Następnie ubrał się, rozprostował ciało. Dało się nawet słyszeć chrząstki w kręgach i stawach. Poranna gimnastyka w wykonaniu halfinga jest dziwna, a Pappo zgadza się z tą opinią więc nawet nie raczył schylić się i zrobić skrętoskłon. Wziął swoje rzeczy i zszedł do sali głównej.
Na stole leżał jakiś gość zaproszony przez hobbitów, którego Pappo nie znał. Widocznie wczoraj zabalował tak, że nie miał siły pójść na górę do pokojów spać. Zrezygnował i padł na stole.
„Słaba głowa, chociaż ja poszedłem spać wcześniej. Zmęczony byłem podróżą i występem.”- Pomyślał Pappo.
- Zapraszam na śniadanie! – Usłyszał głos cioci Sei.
- Zaraz przyjdę, mam nadzieję, że jest pyszne – odpowiedział ochoczo Pappo.
Ale jak to zaraz przyjdę? Co Pappo Pian chciał robić przed śniadaniem hobbitów, czy jest coś takiego na świecie ważniejszego od śniadania niziołków? Musiał iść do wychodka, załatwić podstawowe sprawy fizjologiczne [tak często zapominane w Rpgach].

Wrócił po chwili, umył jeszcze rączki i zaczął pałaszować śniadanko. Bycze naleśniki!
- Ciociu, pójdę na miasto rozejrzeć się, pozwiedzać. Wrócę na kolację, może kogoś poznam. Psy będą mnie bronić przed tłokiem i niezauważalnością przez ludzi.
Taki już jest los niziołków – wzrost...
- Dobrze synku, tylko uważaj na siebie, na kolację zrobię ser biały ze szczypiorkiem na chlebku z solą. Pychota!
- Ciociu, ty to masz smak, ach.

Pappo wyszedł drzwiami i zmierzał ku Małej Rosette, po drodze wyjaśniano mu dokładnie jak trafić, zapytał się człowieka w dziwnym odzieniu i krasnoluda, widocznie bankowca. Pieski szły koło niego bardzo ochoczo i nie szczekały na nikogo, chyba że ktoś podszedł do Pappa zbyt blisko. Po za tym psy torowały mu drogę gdy musiał przedzierać się przez tłoczne uliczki, ludzie zmierzali do pracy lub na targowisko, które teraz pojawiło się w nieznanej przez Piana dzielnicy. Pappo zobaczył również sklep z szyldem „Mięso u Komucha” przy którym licząc tak na szybko stało ze dwadzieścia kobiet. Zdziwił się bardzo nasz hobbit, bo nie widział nigdy czegoś podobnego w Aldorfie. No to przyspieszył kroku, aby i jego ciekawość nie zżarła i nie stanął w kolejce.

„ Co to jest?” – Pomyślał Pappo na widok przedziwnej budowli. Była to rezydencja zapewne dziwacznego arystokraty. Okna były zniekształcone, a sam budynek wyglądał tak jakby za chwile miał legnąć w gruzach. Drzwi były owalne, wszystko oparte jest na jednej kolumnie. Pappo jako inżynier wiedział że mocny podmuch wiatru albo jakiś wstrząs nie pozwoli temu budynkowi dalej istnieć. „Przecież to nie możliwe” – ciągnęło mu się w umyśle gdy odchodził uliczką.



„Ale piękne, tak jakby ktoś na starą katedrę wylał maź. Przepiękne zdobienia, wieże, przecudowne, muszę kupić sobie obraz gdy będę wracał do domu.” – kolejne myśli natłoczyły się w umyśle niziołka. Zobaczył teraz ogromną katedrę, dzieło architekta krasnoludzkiego Gaudurina herbu Dąb. Piękna budowla. Niestety widać było, że miejsce święte jest niedokończone, z lewej strony była świeżo budowana przez drewniane machiny. Czyżby krasnoludzcy inżynierowie przybyli do miasta? Pappo? Wstawaj! Wstawaj mówię !!!!

***

Pappo wstał rankiem całkiem wyspany...

***

Świątynia Mananna, Myrmidii. Naprawdę gratulować kunsztu artystom projektantom. Teraz Pappo znalazł się pod tą drugą katedrą. Właśnie z niej wyszedł jakiś szlachcic, no może bogaty człowiek. Rożno w pochwie przy boku. Widać, że wdał się w jakąś bójkę, cały we krwi.
„Muszę iść za nim i dowiedzieć się czegoś o nim” – pomyślał Pappo - „Może to zawadiaka, lecz usłyszałbym o nim, krew musi coś znaczyć, tylko co...”
Rynek, duży plac, jednak Pappa zaciekawił budynek stojący koło niego – to był czteropiętrowy prawie „pałac”. Kolejna budowla, a raczej dzieło w tym zacnym mieście.
Z oczu znikł mu szlachcic, teraz zobaczył starego-nowego znajomego ze wczorajszego spotkania w karczmie „Piańskie Progi” – to był Machat.
Pappo zmierzał ku niemu, chciał się dowiedzieć od niego jak trafić do „Małej Rosette”.
- Jak ...
Wtedy przerwał mu zaczęcie rozmowy szloch mężczyzny, który błagał kupca o sprawiedliwość. Zobaczył na Machata, on również to zobaczył. Potem już stało się to zbyt szybko dla Pappa, odrzucenie wieśniaka w dal i późniejsze zajęcie się nim przez 4 mężczyzn. Najwidoczniej chcą go okraść!
„Co robić, pomóc, wołać o pomoc? Co zrobić?”
Gorliwe i Pewne?...
Pappo zdecydował się dojść do zbirów, widział już jak zacny jegomość rusza w kierunku nieznajomych. Usłyszał głośne : "Stać".
Pappo włączył się do rozmowy:
- Lepiej zostawcie go, te dwa psy są ze mną, a piana leci z pyska. Nie jadły od dwóch dni. Won!

MigdaelETher 19-05-2008 21:52

- Na wrzody Nurgla !– Marianne splunęła zniesmaczona - Do czego ten świat zmierza!

Wielka wojowniczka, z kwaśną mina ruszyła w kierunku ogrodów Mananna. Długie blond włosy, zaplecione w mnóstwo warkoczyków, kołysały się miarowo przy każdym kroku. Wielkie jak melony piersi, wyglądały kusząco z niedopiętego skórzanego kaftana, spiętego szerokim pasem. Do boku olbrzymka przytroczony miała wielki nóż w rogowej pochwie, który dla niejednego mógłby uchodzić za krótki miecz.

Marianne od rana czuła, że ten dzień nie przyniesie ze sobą nic dobrego. Przez całą noc dręczyły ją senne koszmary. Znowu była w rodzinnym mieście. Na pozór wszystko było normalnie. Ludzie śpieszyli w różnych kierunkach, zajęci swoimi codziennymi sprawami. Nagle w tłumie dziewczyna dojrzała swoją przyjaciółkę z dziecięcych lat, Hildę. Zawołała ją. Ta jednak spojrzała tylko w jej kierunku, dziwnym, nieobecnym wzrokiem i ruszyła dalej, przed siebie. Marianne nie dała za wygraną, ruszyła śladem przyjaciółki, wołając ją po imieniu. W pewnym momencie jej wysiłki odniosły skutek, Hilda zatrzymała się. Postawna blondynka dopadła do stojącej tyłem kobiety. Z radosnym powitaniem na ustach, schwyciła ją za ramię i obróciła w swoją stronę. Zamiast piegowatej, rumianej twarzyczki, zobaczyła … parę przekrwionych ślepiów tkwiących pośród jątrzących się wrzodów i broczących biało-żółtą cieczą ropni. Przerażająca istota otworzyła usta. Słodkawy odór zgniłego mięsa, rozkładu i śmierci pozbawił Marianne tchu. Szponiaste ręce, z których odpadały kawałki mięsa wbiły się w młode , jędrne ciało. Dziewczyna obudziła się z krzykiem. Musiał on być naprawdę głośny, bo po chwili do pokoju wpadł właściciel oberży w towarzystwie zaspanego kuchcika. Uzbrojeni w tasak, rondel i coś co kiedyś pełniło rolę paradnego oręża. Marianne nie zasnęła już do rana. Kiedy tylko przymykała powieki, widziała rozkładające się monstrum, które kiedyś było jej przyjaciółką.

Teraz rozdrażniona i zaspana, została wysłana na odsiecz jakiemuś Peterowi. Gdyby nie przyjaźń jaką darzyła Oskara i Beatrycze… Do czego to doszło… Co to w ogóle za mąż, który sam nie potrafi, o siebie zadbać. Pewnie jakiś chłystek, bawidamek albo inny wątły pieśniarz, jakich ostatnio pełno włóczy się po gospodach. Swoim pożal się boże zawodzeniem są w stanie zepsuć nawet radość z konsumpcji dobrze wysmażonego dziczego udźca.

Rozsierdzona wojowniczka skręciła w aleję i prawie zderzyła się brodatym niechlujem. Jedno spojrzenie pozwoliło na ocenę sytuacji. Mężczyzna przebiegł koło niej wzbijając tumany kurzu. Nie wiele myśląc staranował jednego ze strażników, Marianne z doświadczenia wiedziała, że takie sposoby dobre są ale na krótką metę. Sztylet w plecach, to śmiertelna choroba na którą umarł nie jeden szybko biegacz. Korzystając, z tego, że mężczyzna stracił nieco tempa, pokonawszy przeszkodę w postaci strażnika, schwyciła go za kołnierz i przyciągnęła do siebie.

- Tu jesteś! Ty pomiocie mantikory! Cały ranek Cię szukam! – zaczęła wrzeszczeć donośnie, potrząsając nieborakiem jak szmacianą lalką.

Ładnie to się tak wymykać z alkowy nad ranem! Mam Ci przypomnieć co mi wczoraj przy kolacji obiecywałeś, mnie i naszym dzieciom! A ty co! Znowu poszedłeś pić i włóczysz się ze swoimi koleżkami i wywołujesz pijackie burdy! - spojrzała wymownie na ciało kapłana leżące nieopodal -Natychmiast wracamy do domu! Mały Johan od rana pyta kiedy tatuś zabierze go na ryby! Pamiętasz, obiecałeś mu!

Hellian 21-05-2008 12:08

Catherine i Eryk
Zaczarowane miejsce. Niewielka tawerna w podwórzu, uwięziona między czterema kamienicami, zamieszkiwanymi głównie przez niezbyt zamożnych rzemieślników wcale nie była bardzo popularna. Ale miała grono stałych bywalców. Ludzi którzy trafili tu przypadkiem i wracali od lat. Do nich zaliczał się i Eryk Halsdorf i Francois Lafayette. Zdarzali się też goście niezadowoleni. Tacy co marudzili, że do mięsa dają tu za dużo jarzyn i tacy, którym przeszkadzały biegające po podwórku dzieci i wieczny zapach mydlin, z prania porozwieszanego na sznurach. W menu brakowało snobistycznie drogich potraw i najznamienitszych win. Za podszczypywanie bez zgody kelnerek wylatywało się na zbity pysk, a Leonardo potrafił być niemiły jeśli ktoś za szybko przechodził z nim na ty. Ale nie da się przecież zadowolić wszystkich.
Leonardo - właściciel karczmy, elf zwany Misiem,
poza przydomkiem prawie nie odstawał wizerunkiem od typowego przedstawiciela rasy. Długie złotorude loki, zawsze starannie ułożone, opadały mu zwykle swobodnie na plecy. Bardzo dbał też o niewielką bródkę. Miał lutnie na której czasem grywał i kochał poezję.
Chyba nic dziwnego, że dla niektórych było to miejsce magiczne.
I chyba nic dziwnego, że tak dobrze się tu gawędziło. Minął ranek i południe. Francois pożegnał się wcześniej. Zaś para obcych sobie, szlachetnie urodzonych briończyków rozmawiała.
W końcu jednak przyszło się rozstać. Eryk zaproponował następne spotkanie.

Catherine
Skoro Eryk magiczny przedmiot nosi przy sobie, było kilka możliwości. Herbowy pierścień wydał Ci się bardzo zwyczajny. Ledwie widoczny spod białej jedwabnej koszuli amulet Myrmidii całkiem zgrabny, ale zapięstek dobrze ukryty pod mankietem, pojedynczy, na lewej dłoni dużo bardziej interesujący. Bo chyba nie uraz nadgarstka powodował, że Eryk nosi na co dzień ten fragment pancerza.
Oczywiście wiedziałaś, że czary można zakląć i w jedwabie, chusteczki powabu Madame Bouquet były dość powszechne wśród briońskiej arystokracji, ale strasznie łatwo było je rozpoznać, bo niestety częste pranie niszczyło czary. A że odzienie Eryka było nieskazitelnie czyste, zakładałaś, że magię zaklęto w solidny metalowy przedmiot.
Pozostało Ci tylko dowiedzieć się o pochodzenie zapięstka.

Eryk
Jako, że Catherine nie chciała byś ją odprowadzał, wracałeś sam. Układałeś sobie w całość ostatnie wydarzenia. Przed oczyma stawały Ci twarze pięknych kobiet, które spotkałeś, w ciągu tych dwóch dni: Julia, Madeleine, Catherine, Nathalie, Margot, Leticia, Veronique, akrobatka z teatru i ta dziewczyna o niewinnej buzi, z widowni. O dziwo twarze tych dwóch nieznajomych niezwykle mocno zapadły Ci w pamięć.
I nagle znowu to poczułeś. Najpierw pieczenie w nadgarstku, zaraz potem przerażenie, przekonanie, że znowu zdarzy się coś strasznego. Nieznośne przeczucie, że wkroczyłeś na ścieżkę, z której nie możesz zejść. Coś jest nie tak i trzeba temu zapobiec, bo ... Bo co?
Ale nie było tak samo jak poprzednim razem. Poczułeś osłabienie, przed oczami zrobiło Ci się ciemno, w Twojej głowie pulsował ból, opadłeś na kolana na bruk Alei Głównej, podpierając się sprawną ręką. „Zemdleję? Mężczyźni nie mdleją. Pasowanemu rycerzowi nie może robić się słabo bez powodu.”
Wiedziałeś, że musisz poznać odpowiedzi. Gdzie ich szukać?

Catherine
Wracałaś do domu spacerkiem. Wybierałaś ulubioną trasę, czasem szeroką ulicą, czasem wąską, za to taką gdzie z ogrodów pachniało bzem. Nagle z zacienionej bramy usłyszałaś jęki i odgłosy uderzeń. Rozejrzałaś się za jakąś pomocą, ale byłaś tu sama. Chyba jakieś licho podkusiło Cię by zakraść się do bramy. No ale ktoś, kto okradł Shaliyanki długo odczuwa potrzebę zadośćuczynienia. Poruszałaś się na tyle bezszelestnie, na ile pozwalał Ci jedwab zielonej sukienki. Ukryta za beczkami z wodą deszczową, widziałaś jak trzech mężczyzn bije innego, który właśnie przestał jęczeć. Nawet nie wiesz co Cię zdradziło. Poczułaś na sobie wzrok jednego z mężczyzn. Wstałaś. Byłaś zwinna i szybka, może dasz radę im uciec.
Staliście na przeciwko siebie jak myśliwy i ofiara.
Mężczyzna był wysoki, ciemnowłosy. Miał zimne, okrutne oczy. Jego ogorzałą twarz przecinały pionowe bruzdy. Mimo, że patrzył na Ciebie miałaś wrażenie, że poświęca Ci ledwie odrobinę uwagi.
- Dość - mężczyzna powiedział to do pozostałej dwójki. Ci Cię jeszcze nie dostrzegli.
- Zmywamy się.
Skierowali się w drugą stronę, stronę podwórka za bramą, wiedziałaś, ze jest tam wyjście na gwarne ulice.
Na odchodnym przywódca odwrócił się w Twoją stronę i wykonał wymowny gest na swojej szyi. Uśmiechał się. Po chwili mężczyźni zniknęli Ci z oczu.
Dopiero teraz podeszłaś do ciała. Pobity mężczyzna wyglądał tak makabrycznie, że byłaś pewna, że nie żyje. Ale wyczułaś słaby puls. Musiałaś znaleźć medyka.

***
To medyk zorientował się kim jest pobity.
- Chyba będzie komu zapłacić za to leczenie – powiedział, gdy z kapelusza nieprzytomnego mężczyzny wyciągnęliście malutki woreczek białego proszku. Konował nie budził zaufania. Miał czarne paznokcie, paskudny oddech, ale mieszkał tuż obok i zgodził się zerknąć na mężczyznę za darmo. Postanowiłaś towarzyszyć mu, gdy pożyczonym wozem odwoził „pacjenta”
Trafiłaś do domu Henry’ego Bossa. Nieprzytomny mężczyzna - Machat okazał się jego przyszywanym synem.
W zaistniałym zamieszaniu nie czułaś się specjalnie potrzebna. Medyka odprawiono. Starszy charyzmatyczny mężczyzna, niewątpliwie Henry, grzecznie wypytał Cię o nazwisko. Podałaś. Bo uzmysłowiłaś sobie pewien fakt. Widziałaś już tego napastnika - mężczyznę o zimnych oczach. Widziałaś jak Jan de Veille wydaje mu rozkazy. Chciałaś wiedzieć co tu jest grane. Każda wiadomość o książęcym szampierzu mogła okazać się cenna.
Do domu miał odwieźć Cię człowiek Bossa.

Diego
Trochę wbrew swej twardej duszy, ale zgodnie z litością w sercu pierwszy zareagowałeś na dziejącą się niesprawiedliwość. Na okrzyk „stać” większy z opryszków, tłusty blondyn z mieczem przy pasku i w całkiem przyzwoitym ubraniu odwrócił się w Twoją stronę. Tak jak Ty straszyłeś pistoletami, tak grubas straszył swoją paskudną gębą. Przebyta ospa wyżarła mu na twarzy blizny, część nosa miał zapadniętą, jakby wyssano ze środka kawałek chrząstki, monstrualna złoto-brązowa narośl na lewym oko uczyniła z niego tylko niewielką szparkę.
Szpetny grubas ruszył w Twoją stronę.
Drugi z mężczyzn popychając przed sobą zapłakanego ojca oddalał się pośpiesznie.

Pappo
Dołączyłeś do Estalijczyka. Psy reagując na Twój groźny ton ustawiły się po Twoich bokach. Pewne zadarł ogon i podniósł wysoko głowę prezentując całą postawą gotowość obrony, Gorliwe odwrotnie, wyglądał jakby się przyczaił. Ale czy będą umiały zaatakować człowieka? Nigdy nie były do tego szkolone.

Pappo i Diego
Zaczepiony przez Pappo Machat nie podjął tematu. Kiwnął głową w geście rozpoznania, ale był zbyt obity lub zbyt zamyślony, żeby się zaangażować w tę przygodę. Oddalał się od miejsca zdarzenia nieśpiesznym krokiem.

Dodatkowi dwaj osobnicy, nadchodzący od strony tłumu, skierowali się bez wątpienia w Waszą stronę. Do popychania nieszczęśnika starczył jeden.
Był środek dnia, na rynku kłębił się tłum ludzi, kupujących i sprzedających, biednych i zamożnych. Stragany ustawiały się naturalnie po drugiej stronie placu, tak by panowie rajcy mogli pracować we względnym spokoju. Straż miejska na pewno tu gdzieś była, w tej chwili jednak ukryta przed Waszym wzrokiem, w ludzkiej ciżbie. Wy byliście w zasięgu wzroku magistrackich strażników, ale czy oni ruszą się z posterunku dla nic nie znaczących przechodniów?
Was dwóch i dwa psy, ich trzech - ludzie ulicy na pewno nawykli do bójek: tylko jeden uzbrojony w miecz, w rękach drugiego zawirował nóż, pięść trzeciego błyszczała kastetem.

Danstan
Co najpierw obowiązek czy przyjemność? Musiałeś zameldować się u Henry’ego, ale czy udzielisz mu odpowiedzi jakich oczekuje? Czy pochylisz głowę w pokornych przeprosinach i przyznasz, że rodzina i jej interesy są najważniejsze? Trudna sytuacja.
Wjechałeś do miasta wczesnym popołudniem. I choć kusiło Cię bardzo by choć na parę dni ukryć się przed ojcem i stryjami, wyciskać Lizę, upić się z Machatem i olać cholerną, upierdliwą, absorbującą rodzinę, pierwsze kroki skierowałeś do domu Wuja.
Z daleka zorientowałeś się, ze coś jest nie tak, najpierw minął Cię solidny, mieszczański powóz, niezbyt pasujący do domu Henry’ego. Trzy inne stojące przed domem rozpoznawałeś, jeden należał do Twego ojca – Paula Boss, drugi do wuja Ediego. W stronę trzeciego mężczyzna niewątpliwie pracujący dla familii odprowadzał młodą kobietę – ubraną na zielono. Szlachciankę? Ewidentnie coś było nie tak.
Oczywiście przez chwilę przyszło Ci do głowy, że to rodzinne „fajerwerki” na Twoją cześć. Myśl o naradzie rodzinnej rozprawiających o Twoich występkach i rozważającej jak Cię ukarać jednocześnie śmieszyła Cię i przerażała. Ale racjonalna część ciebie zaprzeczała egocentrycznym podejrzeniom. Nie, nie Ty jesteś przyczyną tego zamieszania.
Przyśpieszyłeś kroku. Jeszcze nim wszedłeś do domu usłyszałeś płacz kobiet.
Rodzina zgromadziła się w salonie. Obok Henry’ego zasiadali jego bracia, ciotki płakały na jednej kanapie, na drugiej Liza, osiem lat starsza niż ja pamiętałeś,
19-letnia śliczna panna, teraz cała zapłakana. Liza, która zauważyła Cię pierwsza na Twój widok zerwała się z miejsca.
- Danst, wróciłeś. Wiedziałam, że wrócisz – nim ktoś inny zdążył zareagować Liza ściskała Cię ze wszystkich swoich sił.
- Chodź do Machata - pociągnęła Cię za rękę – Powiemy mu, że jesteś. Może jak Cię zobaczy – cały czas płakała – to oprzytomnieje.
Kątem oka patrzyłeś na wuja. Wskazał drzwi dawnej sypialni Machata.
- Idź

Marianne i Peter

Peter
Potrząsany przez Marianne od razu zapomniałeś o strażnikach, zapomniałeś chyba nawet o kapłanie, a okrutna wyobraźnia podsuwała Ci obrazy tej niewiarygodnej kobiety wyłaniającej się z alkowy. Zaiste musiałby to być alkowa wielkości trójmasztowca. Słuchając jej krzyków nawet przez chwilę szukałeś w pamięci Małego Johana, w czasie, gdy Twoja głowa w miarowym ruchu, bo zapomniałeś również stawiać opór, opadała w największe na świecie piersi.

Oboje
Oniemieli strażnicy świątynni, jeszcze gorzej niż Peter przygotowani na widok Marianne, również zdawali się zapomnieć o celu tej gonitwy. Dwaj sprytnie przewróceni przez Petera podnosili się zapatrzeni nie w uciekiniera, lecz w olbrzymi biust. Ci którzy gonili go przez pół parku stanęli, lekko zziajani, równie zagapieni.
- Niech mu pani łomot spuści, za sranie w krzakach – odezwał się ten, który pierwszy potrafił oderwać wzrok i myśli od piersi, wywołując przy tym salwę śmiechu kolegów.
Ale Peter w dziwnym błogostanie ledwie słyszał ich zaczepki. Zresztą Marianne, skupiona na zadaniu wyciągania Petera z opresji, również.
-Idziemy?! – na wpół zapytała, na wpół rozkazała mężczyźnie.
Ten pokiwał głową.

***
Oskar, Beatrycze i Leah siedzieli we trojkę przed domem wystawiając twarze do słońca. Wasze nadejście poprzedzał chrzęst łamanych gałęzi, bo Marianne wybrała drogę na skróty nad rzeką. Toteż brodziliście na przemian w kałużach i zaroślach.
Nikt nie poderwał się na Wasz widok, choć widać było, że Leah musi się powstrzymywać by wytrwać, na wzór gospodarzy, w nieruchomej pozie.

Peter
Gdy oszołomienie biustem Marianne minęło poczułeś się lekko osaczony, bo choć przywykłeś do ludzkiego towarzystwa, to raczej własnego. Nawet nim oswoiłeś się z Leah długo trwało, a teraz w domu obdartusa było Was nagle pięcioro. Coś co można znieść po zmroku, gdy mniej wyraźni ludzie mniej też narzucają się swą obecnością. W biały dzień nadmiar twarzy atakował zmysły. Z ulgą pomyślałeś, że dobrze, że nie znasz imion tej trójki, łatwiej ignoruje się bezimiennych.
- Peter – do Twoich myśli odezwał się gospodarz, ewidentnie złośliwie podkreślając, że ta bezimienność nie jest obopólna – Szukał Ciebie taki jeden. Halfling. Flott Muchołapka. Mówił, że jest przyjacielem. I żebyś przyszedł z nim pogadać do „Małej Rosette”.
- Pójdziesz prawda? I dowiedz się co ci idioci kombinują z tymi nożami. Tylko nie mów mu, że Leah jest tutaj. Marianne pójdzie z Tobą.
Marianne, nie miałeś nadziei, ze uda Ci się nie zapamiętać.
- I co Ci powiedział ten kapłan? – nie wiedzieć czemu obdartus groźnie spojrzał na białowłosą, która przecież nawet nie westchnęła głośniej.
Leah nadal naśladowała starą kobietę.

Marianne
Nie po raz pierwszy w czasie trwania tej przyjaźni nie wiedziałaś za bardzo co się dzieje. Ale byłaś pewna, ze Oskar nie udzieli Ci zbyt wielu wyjaśnień. „Bo odpowiedzi tylko gmatwają dotąd jasne sprawy”. „Rosette” kojarzyła Ci się nawet miło, w takich mordowniach okazywano Twej osobie szacunek często połączony z uwielbieniem, zwłaszcza gdy już zaprezentowałaś swoje umiejętności. A pojedynek na ręce ze Skurczybykiem Louisem, dobrze przysłużył się Twojej sakiewce. Właściwie to nawet kojarzyłaś tego Flotta, paser jakiś czy coś.

Marrrt 31-05-2008 03:44

Brzózka leniwie człapała po ulicznym bruku nawet niespecjalnie unikając dziur i kopczyków łajna. Widać było po gniadej klaczce zmęczenie po wielu dniach forsownej wędrówki i krótkich odpoczynków. Niepozornie wyglądający ciemnowłosy mężczyzna, który jej dosiadał odgarnął poły szarego wojskowego płaszcza, pochylił się i poklepał ją po boku. Dotarli na miejsce. Do domu. Coś jednak było wyraźnie nie w porządku. Powozy, obcy ludzie, zamieszanie. Chyba nie z mojej okazji???

Mężczyzna zeskoczył zręcznie z konia i przywiązawszy wodze do płotka przy krużganku przyspieszył kroku. Od dłuższego czasu wiedział, że będzie musiał skonfrontować się z wujem, jednak w tej chwili myśl ta została zepchnięta na dalszy tor przez ciekawość co też mogło takiego wydarzyć się w siedzibie Bossów, ażeby spowodować tak rzucające się w oczy zebranie. Coraz lepiej słyszalny kobiecy płacz nie budził nadziei na dobrą wiadomość. Niemal wpadł do wnętrza salonu z coraz szybciej bijącym sercem. Sam nie wiedział czego się boi, bo nieraz zdarzało się, że komuś w rodzinie przytrafiał się „wypadek”. Jakaś siła mu jednak szeptała koło ucha, że tym razem stało się coś co go bardziej dotknie.

Kamień spadł mu z serca gdy zobaczył Lizę całą i zdrową. Śliczna młoda blondynka podrosła, a twarz jej się nieco wydłużyła. Nie sposób było również nie zauważyć, że przyjemnie się zaokrągliła w odpowiednich miejscach stając się teraz bardzo przystojną kobietą tak niewinnie wyglądającą w tej białej sukience. Nie zdążył nawet odetchnąć i rozejrzeć się po reszcie zgromadzonych gdy rzuciła mu się na ramiona:
- Danst, wróciłeś. Wiedziałam, że wrócisz - nim ktoś inny zdążył zareagować Liza ściskała go ze wszystkich swoich sił. Dopiero teraz zobaczył, zaschnięte ślady łez na policzkach i aż mokre od nich fiołkowe oczy.
- Liza… – zaczął. Spośród zaskoczonych spojrzeń szczególnie jedno wpatrywało się w niego nieznośnie przejmująco. Wuj stał w kącie podpierając się prostą dębową laską. Widać było, że się postarzał, jednak w mocarnych ramionach na pewno nadal starczało pary, aby pogruchotać parę karków. Widać też było, że cały gotuje się w środku i złość nabrzmiewa w nim stopniowo. Albo Danstanowi oberwie się dziś solidnie, albo też coś innego wprawiło starego Henry’ego Bossa w tak podły nastrój.
- Chodź do Machata - pociągnęła go za rękę - Powiemy mu, że jesteś. Może jak Cię zobaczy… - cały czas płakała - to oprzytomnieje.
Kątem oka patrzył na wuja. Ten tylko wskazał drzwi dawnej sypialni Machata i powiedział krótko:
- Idź.

Oboje weszli do nie dużej izby skromnie umeblowanej krótkim łóżkiem, oraz sosnowym kredensem połączonym ze stolikiem, na którym teraz stało parę butelek zawierających jakieś specyfiki, oraz zabrudzone płócienne szmaty. Danstan zbliżył się powoli do łóżka. Liza pozostała z tylu puściwszy niechętnie jego rękę. Łzy popłynęły teraz ponownie gęściej po jej śnieżnobiałych policzkach.
- Machat? – słowo prawie uwięzło mu w gardle.
Jego przyjaciel leżał nieruchomo w swoim łóżku wpatrując się przeszklonymi i słabo widocznymi spod opuchlizn oczami w sufit. Twarz musiał mieć wcześniej paskudnie zmasakrowaną gdyż teraz cała była sina i pokryta źle gojącymi się ranami powstałymi zapewne od uderzeń pięści, lub tępych narzędzi. Posklejane na czerwonym czole jasne włosy świadczyły o rozogniającej jego ciało gorączce. Danstan wzdrygnął się. Spośród całej tej pieprzonej rodziny Machat jako jeden z niewielu miał sumienie i pewnych rzeczy nie robił. I właśnie jego jakieś zbiry chędożone... obszczymórki zasrane tak potraktowały.
- Liza - powiedział powoli - Kto go tak urządził? Musisz mi wszystko powiedzieć.
- Ale ja nic nie wiem Danst - Liza ponownie schowała głowę w jego ramionach tłumiąc szloch w ten sposób. - Naprawdę. Machat pomagał wujowi w handlu tarniną od dawna i nic się nie działo. Wiesz... mieliśmy się pobrać...
Danstan doskonale wiedział czym jest w rodzinie Bossów handel tarniną, jednak ostatnia wiadomość zbiła go z nóg na tyle, że aż usiadł na łóżku obok leżącego Machata. Nie był zazdrosny... po prostu cholernie zaskoczony. Spojrzał jeszcze raz na oblicze przyjaciela próbując zebrać myśli. W końcu wstał, minął Lizę bez słowa i wrócił do przedpokoju.
- Chcę wiedzieć jak to się stało. - zwrócił się bezpośrednio do wuja, którego napięcie wyraźnie świadczyło, że sprawa nie została zakończona. Danstan jednak nie mniej niż on był zdecydowany odpłacić tym zbirom pięknym za nadobne.

Kerm 02-06-2008 11:20

Spotkanie należałoby uznać za bardzo miłe, gdyby nie jedno ale...
Jakby nie było Eryk miał ochotę na przeprowadzenie poważnej rozmowy z Francois, a nie na wymienianie gładkich słówek z powabną wdówką. I nie bardzo mógł pojąć, dlaczego pani Catherine nie postąpiła jak dobrze wychowana osoba i nie opuściła towarzystwa odpowiednio wcześnie...
Zachowując dobrą minę do złej gry prawił komplementy Catherine i wysłuchiwał ploteczek na temat interesów i wyższych sfer.
Gdy Francois pożegnał się, obiecując w nader mglisty sposób ponowne spotkanie Eryk spojrzał z zaciekawieniem na Catherine. Miał nadzieję, że wreszcie jego interlokutorka zechce zdradzić powód zainteresowania jego osobą, ale nie doczekał się...

Rozmowy "o niczym" mogłyby trwać w nieskończoność. Nie tylko ze względu na czarującą rozmówczynię... Erykowi nie wypadało wstawać, a Catherine dziwnym trafem nigdzie się nie spieszyła. Może chciała oderwać się od jakichś spraw... Pewnie niezbyt wesołych...
"Jedna ciepła wdówka nie chciała ze mną rozmawiać, a druga nie może się ode mnie oderwać..." - pomyślał, postanawiając równocześnie, że wyciśnie z Francois wszystkie informacje na temat Catherine. Jakimś dziwnym trafem nie sądził, że to jego urok osobisty tak działa na panią Chauprade.

- Można panią odprowadzić, Catherine? - spytał, gdy oboje wstali.
Zapytana pokręciła głową.
- Dziękuję bardzo, ale nie - odpowiedziała. - I tak zajęłam panu zbyt wiele czasu...
- To była czysta przyjemność - skłamał w nader elegancki sposób. - Możemy to powtórzyć jutro? Gdy żadne terminy nie będą pani poganiać?

Odprowadził Catherine do drzwi, a potem wrócił do środka. Nie tylko Francois był potencjalnym źródłem informacji...
- Natalie, masz parę sekund? - spytał.
Dziewczyna uśmiechnęła się zalotnie.
- Dla pana zawsze, panie Eryku - powiedziała.
Eryk pokręcił głową.
- Coraz bardziej cię kocham, dziecinko - powiedział z uśmiechem.
Usiedli przy stoliku, przy którym przed chwilą rozmawiał z Catherine.
- Wiesz prawie wszystko o prawie wszystkich - stwierdził. - Powiedz mi, gdzie zwykle w tej chwili można znaleźć Francois? Mieliśmy porozmawiać, ale przeszkodzono nam...
- Przeszkodzono... Dobre sobie... Wprost przykleiła się do pana - stwierdziła z udawanym oburzeniem Natalie. - A pan, panie Eryku, na stałe przerzucił się na wdowy? Czyli nie mam u pana szans?
Powiedziała to z takim żalem, że Eryk niemal w to uwierzył... Jeszcze trochę, a pewnie ujrzałby łzy w błękitnych oczętach...
- Wprost mnie przerażasz... - powiedział. - Jeszcze trochę a nie będę wiedzieć, kiedy mówisz serio... Będziesz w stanie złamać każde serce...
- Ja? - Natalie wyglądała jak uosobienie niewinności. - Ja?? - powtórzyła zdziwionym głosem.

- O tej porze Francois jest zwykle w swoim biurze - mówiła Natalie. - I powinien tam być jeszcze dobrą godzinę. Ale może pan na niego poczekać, panie Eryku... Wieczorem na pewno się u nas zjawi, a nam by było bardzo miło, gdyby pan spędził u nas trochę czasu...
- Myślałem, że Miś nie pozwala swoim pracownicom uwodzić klientów - powiedział Eryk, z trudem powstrzymując uśmiech.
- Naprawdę? - Natalie wyglądała na szczerze zaskoczoną. - A ja sądziłam, że na odwrót...
Eryk uśmiechnął się ponownie.
- Gdzie Francois ma to swoje biuro? - spytał.
- Na Rynku Małym w dzielnicy kupieckiej obok magistratu - powiedziała Natalie. - Nieduże, bo żaden z nich nie jest rozrzutny - dodała z pewnym uznaniem - ale szyld mają wspaniały.

Natalie wiedziała o Catherine tyle, co Eryk, czyli prawie nic. Pozostało odwiedzić Francois. I mieć nadzieję, że przyjaciel wie nieco więcej, niż głoszą oficjalne informacje i nieco mniej oficjalne plotki...

Atak był niespodziewany... I zdecydowanie różnił się od tego, co zdarzyło się w teatrze...
Eryk oparł się o ścianę i otarł czoło. Z pewną niechęcią spojrzał na bransoletę.
"Jeszcze jeden taki numer, to wylądujesz tam, skąd przyszłaś... Ale dopilnuję, by tym razem rzeka była odpowiednio głęboka..." - pomyślał.
Być może magia zapięstka ostrzegała go przed niebezpieczeństwem, ale sposób, w jaki to robiła był zdecydowanie niebezpieczny.
Oderwał się od ściany i ruszył dalej. Wyglądało na to, że musi porozmawiać nie tylko z Francois...

Miejsce pracy Francois odnalazł bez trudu. Stylizowane litery FJP widoczne były z daleka... W dodatku nawet zdołał się dopchać do samego Francois. I ukraść mu kilka minut z cennego czasu...
- Catherine Chauprade? - powtórzył Francois. - Czyżbyś był zainteresowany? - uśmiechnął się.
Ze stojącej szafki wyciągnął dzbanek i nalał Erykowi kubek soku.
- Jabłkowy...- wyjaśnił. - Dla wrednych gości gardzących porządnym trunkiem...
- Gdybyś spytał swoją ciotkę - przeszedł do właściwego tematu - to z pewnością byś się dowiedział o jej podejrzanych stosunkach z wujem nieboszczyka-męża. To zwykłe plotki towarzyskie. Otto nie jest taki stary, jest samotny i przystojny, a Catherine piękna. On wyraźnie się nią opiekuje, widać że są sobie bliscy, a to tylko stryj zmarłego męża.
Francois sobie również nalał nieco soku.
- Nie piję w pracy - wyjaśnił.
- Nie ma uzasadnień plotek, poza zawiścią starych bab - powrócił do tematu. - No i fakt, że Catherine nie szuka nowego męża, jest dla plotkarek podejrzany.
- Nie szuka nikogo, bo już kogoś ma - skomentował Eryk z uśmiechem. - To plotki już znam. A jak wyglądają fakty?
- Faktów jest jakby troszkę mniej - Francois też się uśmiechnął. - Przybyła do miasta jakiś czas temu, już jako wdowa. Jest średnio zamożna. No i faktycznie opiekuje się nią krewny jej męża - Otto, dość zagadkowy facet.
- Plotki głoszą - Francois ściszył głos, a z tonu wypowiedzi jasno wynikało, że źródłem owych plotek nie są wspomniane wcześniej starsze panie - że Otto jest powiązany z Bezszelestnymi.
- Wywiad i kontrywiad? - Eryk spojrzał nieco zaskoczony na przyjaciela.
Z briońskim wywiadem było tak, jak z wężem morskim - wszyscy o nim słyszeli, ale nikt nie widział. Francois musiał mieć niezłych informatorów...
- Sądzisz, że...? - niedopowiedziane pytanie Francois zawisło w powietrzu.
Eryk uśmiechnął się dość kwaśno. To pytanie jak na razie pozostawało bez odpowiedzi. W końcu nie wypadało odwiedzać pierwszego ministra, pana Montpellier i prosić o wyjaśnienia. Poza tym - w praktyce na pewno ktoś inny kierował Bezszelestnymi.

- Nie możesz przyspieszyć ślubu? - spytał Eryk.
Nagła zmiana tematu na pozór przynajmniej nie zaskoczyła Francois.
- Musiałbym ją porwać - pokręcił głową - a to by się nikomu nie spodobało. Inne powody też nie wchodzą w grę...
- W takim razie proponowałbym, żebyś zaczął mniej pilnować interesów, a bardziej pilnować swego przyszłego szwagra.
- Tego durnego Estalijczyka mamy chyba z głowy - skomentował Francois - ale, jak widzieliśmy, pozostali jeszcze inni...
- Co gorsza, ci, których przedstawicieli mieliśmy nieprzyjemność poznać, to nie wszyscy...
- Sądziłem - Francois skrzywił się boleśnie - że de Veille to już wystarczający problem...
Eryk pokręcił głową.
- Nie chciałbym rozwiewać twoich złudzeń - stwierdził - ale z tego, co wiem, to w grę wchodzi jeszcze jakaś paskudna magia.
Bezwiednym ruchem potarł nadgarstek.
- Czyżby ta błyskotka miała z tym coś wspólnego? - spytał Francois. Nie czekając na odpowiedź mówił dalej. - Może powinienem zaprosić Augusta, spoić, zamknąć w piwnicy i trzymać aż do wesela?
Eryk skinął głową.
- Tylko pamiętaj, żeby nikogo nie wpuszczać do tej piwnicy.
Francois przymknął oczy, usiłując się oswoić z nowymi informacjami.
- Chyba na serio zacznę myśleć o tym porwaniu - powiedział z pewnym smutkiem.
- W razie czego pomogę ci - powiedział Eryk. - W końcu od czego ma się przyjaciół...
Wstał.
- Jak będę mógł powiedzieć coś więcej, to nie omieszkam się tego zrobić. Może wieczorem, w "Misiu"...
- Z pewnością się zjawię - odrzekł Francois wyciągając rękę na pożegnanie.
- Cóż... jeśli powiodą się rozmowy z pewną uroczą brązowooką mężatką to przekażę ci więcej informacji...
- Powodzenia w negocjacjach - uśmiechnął się Francois.

Do obiadu pozostawało dość czasu, by móc odwiedzić rezydencję de Baries'ów.
- Pani Leticia prosi - powiedział majordomus.

Sekal 02-06-2008 16:19

Od jakiegoś czasu zastanawiał się, co jest nie tak. Otaczali go jacyś dziwni ludzie (ba, sam fakt, że otaczali go ludzie był czymś bardzo dziwnym!), którzy najwyraźniej byli kimś innym, niż chcieli by być. Peter może inteligencją nie błyszczał, ale to nie zmieniało faktu, że doskonale wiedział, że coś z tą dwójką było nie tak. Leah kiedyś te jego przeczucia nazwała szóstym zmysłem, chociaż za cholerę nie wiedział, co miałoby to oznaczać. Zresztą nie było to teraz istotne i tak kiedyś się swojego dowie.

Niestety dochodziła jeszcze ta wielka baba. Normalnie pewnie nie zdzierżył by faktu, że potrząsa nim kobita, lecz tu musiał zrobić wyjątek. Jego mózg zupełnie przestał wtedy pracować, przełączając się na wzrokowe badanie tych jej cycków. Szkoda, że były częściowo schowane. Otrząsnął się tego "uroku" dopiero przy domu tamtych, których imion na szczęście nie znał. Łatwiej było mu tak przetrawiać to wszystko. No i fakt, że najwyraźniej zachciało im się mu mówić co ma robić... Na pytanie o kapłana tylko wzruszył ramionami.

-Bredził coś o tym, że jakąś klątwę ktoś na nią rzucił. Jakiś Pan Korn, cały we krwi, czy jakoś tak. Nigdy o nim nie słyszałem, ale cholera wie, wszystkich klechów to w Brionne nie znam. No, ale za to wiem, kto jej po całym mieście szuka. Się bogaczom rozrywki zachciało, jeszcze im ją wymodeluję.

Splunął na bok i podszedł niespodziewanie do chłopa, stawiając go od razu na nogi ciągnąc za... ucho.

-A teraz cholero mów kim jesteś i skąd wiesz, że mnie Muchołapka szuka? Jeszcze kurwa wczoraj mnie nie znałeś szujo jedna! I jeszcze chcesz bym lazł gdzie chcesz i kobite mi do pomocy dajesz?! Pracuję sam, to raz. Dwa - o pomoc nie prosiłem. Jasne?

Wyraz twarzy Petera przyjemny nie był. Chyba zapomnieli, z kim mają do czynienia. Wypić piwko to jedno, a latać po mieście bo oni coś tam powiedzieli to drugie. Zwłaszcza w towarzystwie tej wielkoludzicy, która w dodatku odciąga myśli od ważnych spraw. W końcu jednak posadził chłopa na zadku i rzucając Leah wściekłe spojrzenie ruszył na miasto. Musi sobie obejrzeć chatę tamtego skurwiela co dziewczyny szuka. Knajpa z kurduplem była chyba po drodze. Chociaż nie miał pojęcia czego mógł od niego chcieć, nikt tu się zazwyczaj nikomu w interes nie wpierdala.

Jodel 02-06-2008 17:05

Młoda kobieta była bardzo zadowolona ze spotkania. Podczas rozmowy zapomniała przez chwilę o swoim zadaniu. Swobodnie rozmawiała o nowinkach towarzyskich. Może i nie bawią sie dość często w swoich kręgach, ale co miała wiedzieć wiedziała, po mimo iż nie raz zarywała noce na zdobywanie informacji. Jednak ciągle uważała na słowa by nie palnąć jakiejś gafy bądź powiedzieć za dużo o sobie samej i setkach kłamstw jakie ją otaczają. Przecież część jej życia, a zwłaszcza małżeństwo to jedna wielka fikcja, do której sie przyzwyczaiła od kilku lat. Czasami Jej się wydawało, że to małżeństwo było realne.

Przyjaznym uśmiechem pożegnała Francoisa gdy ten musiał sie już zbierać. Miała okazję lepiej poznać wówczas Eryka. Starała się omijać temat jej zadania. Przecież ma się z nim zaprzyjaźnić. Na pytania o szczegóły zawsze przyjdzie czas.

"Na pierwszej randce przechodzić od razu do rzeczy nie wypada" - zażartowała w duchu podczas rozmowy z Erykiem.

Rozmawiało się jej miło. Na chwilę wspomniała w duchu swoje pierwsze spotkanie z Ottem. Ale koniec tego co było zasmucił ją. Gdy Eryk to zauważył, skłamała mówiąc, że wspomniała na chwilę męża. Jest przecież młodą, fałszywą wdową, całe życie jeszcze przed nią. Wiele może się zmienić. Może gdyby nie to w jakiej jest sytuacji to wówczas wdowa Dombsale inaczej ją oceniła i kto wie czy nie wyswatała by jej ze swoim siostrzeńcem.

"Cóż... Wszystko to tylko gdybanie. Trzeba żyć tym co jest tu i teraz..." - zanuciła w duchu.

Spokojnie spojrzała za okno. Od rana minęło już wiele godzin. Postanowiła się jednak już pożegnać, choć rozmawiało sie jej bardzo przyjemnie.

- Można panią odprowadzić, Catherine? - spytał, gdy oboje wstali.
Zapytana pokręciła głową.
- Dziękuję bardzo, ale nie - odpowiedziała. - I tak zajęłam panu zbyt wiele czasu...
- To była czysta przyjemność. Możemy to powtórzyć jutro? Gdy żadne terminy nie będą pani poganiać?
- Z miłą chęcią
- odpowiedziała - Może popołudniu, nawet tutaj?

Pożegnawszy się przy drzwiach udała sie do domu. Kierując się ku dzielnicy kupieckiej rozmyślała wiele, mając dłonie splecione razem nie mal jak do modlitwy, a palcami wskazującymi pukała się po ustach.

" Czego oni mogą chcieć od tego chłopaka - zastanawiała się w drodze - nie wygląda na takiego, który by chciał komuś pokrzyżować plany. A ten magiczny przedmiot... Hmm... Naszyjnik... Schowany pod ubraniem. Jeśli ma moc to jak by ją używał, skoro schowana. Musiał by być na wierzchu. Ubranie też zdecydowanie odpada... Widać, że w domu dbają o jego strój... Zapiętek... To może być to... Ale..."

Jej rozmyślania nagle przerwały odgłosy bijatyki. Nie mogła sobie darować by nie pójść i nie zobaczyć co się tam dzieje. Może ktoś potrzebować pomocy. Nie myliła sie. Jej oczom ukazała sie grupa trzech mężczyzn mocno okłada innego, już leżącego na ziemi. Siedziała cicho schowana za beczkami, ale coś przyciągnęło jednak uwagę jednego z nich. Wstała i miała zamiar już uciekać, gdy tamten wówczas kazał przestać i odejść. Szybko zniknęli jej z oczu, ale pożegnalny gest nie zadowolił ją bardzo. Podeszła do "ofiary".

"Jeszcze żyje - rzuciła szybko - gdzie znajdę tutaj jakiegoś medyka"

Szybko ruszyła kierując się z domu do domu, pukając w drzwi i pytając o lekarza, o pomoc dla rannego. Mało kto chciał udzielić jej jakichkolwiek informacji. W końcu znalazła człowieka, który zwał sie medykiem. Nie była zachwycona z niego - brudny, nie zadbany i jakiś dziwny oddech. Już po wódce nie raz jest lepszy. Ale co miała zrobić. Był najbliżej i zgodził sie na opatrzenie rannego gdy go zobaczył. Na dokładkę musiała jeszcze pożyczyć wóz, aby pacjenta odwieźć do domu. Nie była z tego wszystkiego zadowolona. Po drodze dowidziała się tożsamości mężczyzny. Gdy dotarli na miejsce, miała ochotę jak najszybciej się stamtąd wynieść. Na co jeszcze potrzebna. Nagrody za dobre serce nie dostanie.

- Jak brzmi pani godność ?- zapytał Henry
- Catherine Chauprade - odpowiedziała i nagle przyszło jej do głowy gdzie widziała już jednego z napastników. Człowiek książęcego szapmierza!
- Przepraszam, ale nie chciałabym sie wtrącać. Czy może pan Machat nie miał może jakiś zatargów z książęcym szapmierzem? Wydaje mi sie, że jeden z napastników jest pod rozkazem pana de Veille.
- To nie pani sprawa. Zaraz zabierze panią do domu jeden z moich ludzi
- po tych słowach pojawił sie przy drzwiach wejściowych mężczyzna koło 40.

Zaprowadził ją prosto do jednego z trzech powozów stojących przed domem. Kątem oka spostrzegła młodego mężczyznę, kierującego się najprawdopodobniej do domu Bossów. Ale to mógłbyś też i zwykły przechodzeń. Koło jej domu przechodzi nie jeden człowiek. Wsiadła do powozu i ruszyli. W ciągu kilku minut dotarli na miejsce. Nie miała ochoty wypytywać tego człowieka o szczegóły życia Bossów, zwłaszcza Machata. Choć bardzo ją korciło. Teraz musi nieco bardziej na siebie uważać. Fakt, z szablą w ciągu dnia nie ma co biegać po mieście zwłaszcza w sukni. Może i pod sie schowa, ale jak wyciągnąć.

Wchodząc do domu mocno trzasnęła drzwiami. Nie mal od razu do drzwi podbiegła służba.

- Nareszcie pani jest - odezwała sie Ewelina - Martwiliśmy się o panią. Tyle czasu pani nie było
- A co Ciebie to interesuje?
- powiedziała ze złością w głosie - Mówiłam, że idę załatwiać sprawy na mieście. Zajmuj sie lepiej swoimi obowiązkami i nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy. Idę się odświeżyć i jak zejdę na dół ma być podany obiad
- Tak proszę pani -
dygnęła służka i wraz z pozostałymi zniknęli z oczu Catherine.

Młoda kobieta powoli udała się do swojej sypialni. Zdjęła suknię, obmyła sie i założyła zwykłą, pomarańczową suknię, która odkrywała delikatnie ramiona. Następnie zeszła na dół i udała sie do salonu. Poprawiła jak zwykle obraz. I przez dłuższą chwilę wpatrywała się w niego by poukładać wszystkie dzisiejsze sprawy w jedną całość. Fakt, faktem ciągle ją intrygował tajemniczy zapiętek Eryka oraz powiązania Machata z szampierzem.

Tom Atos 03-06-2008 09:42

Najwyraźniej trzeba było się pogodzić z tym, że nie wygląda się tak groźnie jak by się chciało. Jak również i z tym, że zdrowy rozsądek nie jest tak powszechny jakby można się spodziewać.
Zbir z gębą, która co wrażliwsze osoby mogła przyprawić o torsje najwyraźniej do strachliwych nie należał i do mądrych też nie za bardzo.
Bo czyż rozsądny człowiek stanąłby z mieczem w ręku naprzeciw rapiera i lewaka ?
Dla Diego odpowiedź była oczywista. W życiu. Miecz był ciężki, mało elastyczny i trudniejszy do operowania. Nadawał się wprawdzie do okładania zakutych w zbroję rycerzy, ale do pojedynków już średnio. Estalijczyk nie mógł pojąć zamiłowania Bretończyków do miecza i wręcz nabożnej czci jaką się cieszył. Miecz to był przeżytek. Dobry sto lat temu, a nie teraz w dobie prochu i rapierów.
Wyciągnął rapier i lewak uśmiechając się drwiąco i mruknął do łotra :
- Jak chcesz Senior, ale będzie bolało.
I zaatakował. Nie miał zamiaru zabijać tego durnia, ot co najwyżej okaleczyć, by nie przeszkadzał.
Związał klingę miecza przeciwnika i wyszedł na jego lewy bok chcąc go obejść, by lewakiem uderzyć go w skroń. Manewr niezwykle efektowny i skuteczny jeśli zrobi się go wystarczająco szybko, a Diego był szybki. Przeciwnik zaś wydawał się powolny.
Wydawał się ...
Gdy tylko szermierz wyszedł na bok zbir nadspodziewanie zręcznie odbił rapier i z całej siły grzmotnął wolną ręką Diego prosto w szczękę. Zaskoczony Estalijczyk poleciał do tyłu tracąc równowagę i grzmotnął w skrzynki z sałatą, które stały tuż przy murze pobliskiej kamienicy.
Zamroczony na szczęście nie wypuścił broni i nieporadnie spróbował wstać.
Szpetny łotr nie miał zamiaru dać mu się pozbierać i ruszył na niego chcąc go przygwoździć, póki miał okazję.
Nie wiadomo jakby to się skończyło dla Diego, gdyby nagle nie przyszła odsiecz w postaci dwóch psów.
Te poszczute przez jakiegoś niziołka, najwyraźniej właściciela rzuciły się do nóg zbira próbując zgodnie ze swoją naturą przegryźć mu ścięgna u łydek. To zmusiło zbója do zajęcia się nimi. Mądre psy unikały zasięgu miecza i gdy jeden atakował z przodu, drugi próbował z tyłu. Efekt był taki, że zbir kręcił się w koło i mógł co najwyżej odganiać się.
Diego potrząsając głową wstał próbując poruszyć bolącą szczęką i lekko ją rozmasować. Spojrzał złowrogo na bandziora. Był zły. Nie tyle na niego co na siebie. Zachował się jak dureń. Jak skończony kretyn, żeby tak dać się załatwić.
Wystarczyła kilka chwil z Leticią, a zupełnie się posypał. Ta dziewczyna doprowadzi go kiedyś do zguby. Diego był tego pewien, ale nie przejmował się tym. Każdy musi kiedyś umrzeć, a ujrzenie pod sobą jej pełnej ekstazy i szczęścia twarzy było warte całego życia.
Ścisnął mocniej rękojeść. Znów się dekoncentrował. Już miał zaatakować, gdy usłyszał krótki krzyk niziołka :
- Uważaj ! – i metaliczny błysk po prawo.
Odwrócił się błyskawicznie. Zupełnie zapomniał o drugim zbirze z kastetem. Pięść draba dosłownie musnęła jego nos.
W krótkim czasie Diego dostał dwie przykre nauczki, jak to nie wolno lekceważyć przeciwnika.
Zabolała go zaciśnięta w złości szczęka. Już nie miał zamiaru dać się zaskoczyć. Jak na jeden dzień w zupełności wystarczy.
Nietrafiony cios wytrącił zbója z równowagi i odsłonił jego prawą stronę. Estalijczyk błyskawicznie uderzył lewakiem i przebił biceps drania na wylot. Ten zawył z bólu jednak nim krzyk przebrzmiał dostał drugi cios w bok. Wymierzony i wyrachowany. Ostrze zagłębiło się prawie do połowy i przechodząc między żebrami przebiło prawe płuco. Takie rany były niezwykle bolesne. Każdy oddech stawał się cierpieniem i praktycznie przeciwnik był wyeliminowany z walki. Jednak Diego na wszelki wypadek uderzył zbója głowicą w splot słoneczny i popatrzył jak ten upada na bruk ulicy.
Tymczasem bandyta z mieczem cofał się do ściany odpędzając się wściekle od psów.
Diego podniósł do góry rapier i rzucił się do przodu. Prima poszła na szyję, secunda na serce, a tercja znów na szyję. Przeciwnik odbił pierwszy cios. Z drugim miał już poważne problemy, bo psy wyczuwając, iż na razie miecz im nie grozi jak na zawołanie rzuciły się do jego nóg. Tercji nie zdążył sparować. Ostrze rapiera przeszło przez bok szyi przecinając tętnicę. Diego odskoczył patrząc jak zbój upuszcza miecz i rozpaczliwie chwyta się za szyję. Krwawił obficie. Jeśli ktoś mu nie pomorze zatamować krwi, w kilka pacierzy straci przytomność. Estalijczyk spojrzał na przeciwnika ponuro i ... wyciągnął z sakwy przy pasie bandaż rzucając go bez słowa bandycie.
Nie czekając na jego reakcję pobiegł w stronę uliczki, w której zdążył już zniknąć trzeci zbój ze swoją ofiarą. Po drodze wyprzedziły go dwa psy niziołka. Diego wypadł zza rogu w chwili gdy czworonogi z ujadaniem dopadały drania. Ten początkowo chciał się odpędzać, ale widząc zbliżającego się Estalijczyka rozsądnie podał tyły i rzucił się do ucieczki poganiany dodatkowo przez dwa kąsające go po łydkach psy.
- Ufff ... – szepnął szermierz chowając broń i spoglądając do tyłu w oczekiwaniu na niziołka. Był mu winien podziękowania. Gdyby nie te jego czworonogi mogło być niewesoło.
- Senior nawet nie wiesz ile mnie kosztowało wyrwanie Cię z łap tych los banditos. – Diego uśmiechnął się do zapłakanego starca.
- Nie wiedziałem, że dobre uczynki są takie męczące. Jak się czujesz ? Lepiej uważaj na siebie Senior. Chodź, wróćmy do głównej ulicy. Tu nie jest bezpiecznie.
Wziął mężczyznę pod ramię i powoli zaczął z nim iść z powrotem.

Hellian 04-06-2008 18:57

Danstan
- Zatem chcesz wiedzieć? – akcent, jaki stryj położył na tym zdaniu zabrzmiał złowróżbnie. Na tyle, że obecne kobiety opuściły salon. Ciotka natychmiast zabierając ze sobą Lizę. Matka z pewnym wahaniem, spoglądając w Twoją stronę i posyłając Ci nieśmiały uśmiech. Stosunki w rodzinie nie zmieniły się.
- Na temat twoich zachcianek jeszcze porozmawiamy. – powiedział Henry gdy w salonie zostali już sami mężczyźni. - Teraz faktycznie zajmiesz się tą sprawą. Machata przywiozła niejaka Catherine Chauprad. Jak wróci woźnica dowiemy się gdzie mieszka. – sięgnął po stojącą na inkrustowanym w szachownicę stoliku szklanicę z winem.
- Twierdziła, że rozpoznała jednego z napastników, że to człowiek na służbie u Jana de Veille, książęcego szampierza. Może i tak. Ale to nie musi być żadna grubsza sprawa. Bogowie dali Machatowi zbyt ładną gębę, a on nieumiejętnie z niej korzystał. Mogło pójść o jakąś dziwkę. Ale w takim wypadku, imię tej dziwki też chcę znać. Każdy zamieszany w tę sprawę ma tego gorzko pożałować. Rozumiesz? Machat był moim synem.
Henry mówił o Machacie w czasie przeszłym. W swoim życiu widziałeś większą liczbę rannych i pobitych niż byś chciał. I faktycznie, trzeźwo rozumując, nie dałbyś przyszywanemu kuzynowi szans. Ale brak jakiejkolwiek nadziei w słowach stryja przyprawiał Cię o głuchą wściekłość. Bez zaproszenia nalałeś sobie do drugiej szklanicy. Stryj obrzucił Cię ponurym spojrzeniem.
- Kombinował na boku – dodał po chwili – na niewielką skalę więc puszczałem mu to płazem. Sprzedawał między innym Oktawianowi Maurissaut, bogatemu dzieciakowi, co za wcześnie odziedziczył rodową fortunę. Związanemu z de Veille’m. Może to jednak nie przypadek.
- Machata napadnięto i wczoraj. W karczmie twego ojca. W miedzy czasie, wyobraź sobie, był na dziwkach. W „Tańczącej Driadzie”. Tam jest drogo. – wyraźnie zastanawiał się nad Twoimi możliwościami finansowymi – Ale chyba odłożyłeś coś z żołdu.
- No i nie można wykluczyć że to Gildia Złodziei. Stosunki między nami układają się różnie. A jak już wspominałem Machat potrafił podpaść. O to wywiedz się w „Małej Rosette”.

O Janie de Veille sam trochę wiedziałeś. Kiedy wyjeżdżałeś z Brionne 8 lat temu, jeszcze nie był książęcym szampierzem. Był już natomiast gwardzistą i ozdobą dworu. Świetne nazwisko, ród, koligacje, najlepsza partia w mieście. Co ciekawe nadal. Nie śpieszyło mu się do ożenku. Już jako bardzo młody człowiek miał opinię bezwzględnie dążącego do celu. Zastanawiałeś się przez chwilę, czy stryj naprawdę mógłby porwać się na tego człowieka. Jeśli tak to jego możliwości w ciągu ostatnich 8 lat znacząco wzrosły.

Spędziłeś w domu Henre’go jeszcze chwilę. Wyciskałeś matkę. Przywitałeś się z ojcem i resztą rodziny.
Liza o fiołkowych oczach nie chciała Cię puścić. Powiedziałeś jej gdzie się zatrzymasz i obiecałeś szybko wrócić.
Najpierw udałeś się do „Małej Rosette”. Wykluczyć najmniej prawdopodobną opcję. Nie wierzyłeś by Machat narobił sobie w gildii wrogów.

Diego
W takim tempie sam spalisz się w ogniu swego południowego temperamentu. Brak snu, szalona ucieczka, stracie z ludźmi Leticii, pojedynek, spotkanie z ukochaną, nowa bójka. I w jakim czasie to wszystko? Minęło chociaż 6 godzin, odkąd wyskoczyłeś z okna Myszy Polnej?
Ale póki co wszystko Ci wychodziło. Na bójkę na środku, no prawie, Małego Rynku nie zareagowała gwardia miejska. Dwóch bandytów pokonałeś. Z niewielka pomocą słodkich piesków. Dwóch uciekło. W glorii i chwale przemówiłeś do uratowanego mężczyzny.
Patrzył na ciebie półprzytomnie. Przestał już płakać. Miał podkrążone oczy jakby nie spał od wielu dni, i faktycznie opasany był paskiem z widocznym wybrzuszeniem z zapasem monet. Cud, że dopiero teraz go napadnięto.
- Pomóżcie mi łaskawy Panie – padł przed Tobą na kolana, jakby nieświadom faktu, że przecież właśnie mu pomogłeś.
- Córeczkę mi zatracili. Znikąd zmiłowania. Nic mi nie chcą pomóc. A to dobra dziewczyna, pieniądze do domu przysyłała, dla synka tu przyjechała, co by mu niczego nie brakowało. Zręczna i robotna dziewczyna z niej.
- Mówią Panie że w świat poszła, a ja wiem że coś się stało. Pewnie któryś z tych paniczyków ją skrzywdził.
Drżącymi dłońmi zaczął wysupływać monety. Również złote. Oczywiście rozsypał je na ziemi. Ecu, korony, luidory i mnóstwo srebrników, musiało tego być z 50 koron. Duże pieniądze jak na kogoś takiego.
- Odkładaliśmy dla wnuka – na klęczkach zbierał monety. Zaraz się zrobi zbiegowisko chętnych do „pomocy”
- Ale on matki potrzebuje szlachetny Panie, nie pieniędzy. Za ładna ta moja Weronika. Jako pokojówka pracowała. U książęcego szampierza. A mnie tam wpuścić nie chcą.
- Uwieść się nie dała Panie nikczemnikowi. W ciemnicy pewnie ją trzyma. Ratujcie moje dziecko jedyne.
A wokół Was rósł tłumek gapiów.

Diego i Pappo
Pappo cierpliwie czekał aż Diego załatwi sprawę z wieśniakiem. Krewki szermierz wydał mu się interesującą osobą z wielu względów. Udzielił pomocy starszemu mężczyźnie, zlitował się nad złoczyńcą i psy go polubiły. A któż lepiej niż one zna się na ludziach.
Dokonaliście prezentacji.
- Monsieur Barosso – przemówił niziołek – wyświadczył by mi Pan drobną przysługę?
I tak Diego zgodził się towarzyszyć halflingowi w jego wyprawie do serca podłej dzielnicy – karczmy „Mała Rosette”

Peter
Wkurzali Cię ale co nie co im wyjaśniłeś. Białowłosa dotąd siedząca cicho na wzmiankę o Kornie i klechach zaczęła dygotać na ławce jakby jej się zimno zrobiło i dopiero gdy wyszczerzyła wszystkie zęby, zrozumiałeś że się śmieje. No właśnie ... wszystkie zęby. Białe jak jej włosy. Upiornie dziwna baba. Nagle przyszło Ci do głowy, że to młoda dziewczyna przebrana za staruchę. Aż się wzdrygnąłeś, od tych obrzydliwych myśli.
Obdartus był spokojniutki. Nawet ciągnięty w górę za mięsiste ucho. Wyjaśnił Ci, jeszcze raz, spokojnie, że Flott tu był i pytał o Ciebie, a on sam, posługując się logiką i dedukcją, wyciągając wnioski i analizując fakty, pozwolił sobie na konkluzję, że skoro był i pytał, to znaczy że szuka.
Ale nie dałeś się wywieść w pole. Jak to był, skoro nikt nie wie że tu jesteś. W końcu jednostronnie rozciągany obdartus przyznał Ci się, że spotkał zatroskanego Flotta na Alei Głównej, Flott go odprowadził i wyjawił, że chce z Tobą pogadać.
I że przecież wiesz kim jest, bo u niego mieszkasz. Czyli że jest gospodarzem i ma Oskar na imię, a jego pani Beatrycze.
A Leah nadal śmiała się razem z białowłosą.
- Peter, pobiłeś dla mnie kapłana? – była zachwycona. W końcu nie wytrzymała i zerwała się z tej cholernej ławki. Poczułeś satysfakcję, jakbyś właśnie wygrał w kości. Dlatego nie oponowałeś gdy rzuciła Ci się na szyję. Całkiem fajnie wyglądała w sukience i pachniała dużo lepiej niż Ty. Widziałeś jak pokazała język Marianne.
Oskar masował lewe ucho, przeciwne niż to za które ciągnąłeś. Aż oba stały się symetrycznie zaczerwienione.
No i ruszyłeś. Najpierw do Rosette. Porozmawiać z niziołkiem co łazi po mieście i się o Ciebie wypytuje.
Odrobinkę niepokoiła Cię myśl, że to może Gildia upomina się o swoją dziesięcinę, ale Ty przecież nic ostatnio nie zarobiłeś, a nikomu o drogocennej perle nie mówiłeś.

Mała Rosette
Stała na końcu ślepej uliczki. Przechylona na bok, jakby piętro miało odpaść od parteru i osunąć się w kanał ściekowy, który przepływał obok. Ale trwała w tym nachyleniu co najmniej całe życie Petera, może osiągnęło ono swój stan krytyczny, a może jakieś czary, albo zespolona wola bywalców podtrzymywały te kamienne ściany, bo w przeciwieństwie do całej prawie dzielnicy Rosette nie była z drewna. Niewykluczone, że miała i piwnice, ale jeśli tak był to sekret pilnie strzeżony i sądząc po bagnistym otoczeniu, mokry i smrodliwy.
Na parterze mieściła się sala karczemna, olbrzymia z kilkoma wykuszami, słabo izolowanymi, bo dużymi. I kuchnia, zwana tak z powodu jednego paleniska, z którego rzadko można było dostać coś więcej niż kaszę ze skwarkami. Pomieszczenie za to z powodzeniem robiło za składzik, przede wszystkim pustych beczek i warzelnię piwa, choć trunek przygotowywano tam od święta, bo zarządcy, co za szumna nazwa, Rosette zmieniali się dość często i różnie dbali o knajpiany interes.
Na piętro, zamieszkiwane przez Louisa, jego efemeryczne narzeczone i aktualnego zarządcę wchodziło się z kuchni.
Bo barman się nie zmieniał, niezbyt wysoki, za to zbyt szeroki, co nie znaczy wcale gruby - Skurczybyk Louis, obecnie na etapie zarośniętym , choć często golił się na łyso, słynny z siły i z tego, że go baba pokonała na rękę. Od czasu porażki w bardzo złym humorze, pewnie zakochany. W każdym bądź razie lista tematów, które przy barowej ladzie należało omijać rozrastała się imponująco.

Peter, Danstan, Diego i Pappo
Weszliście do Rosette w tym samym momencie. Chwila przepychanek w drzwiach i znaleźliście się w środku. Gwar ucichł. Patrzono na Petera, który wprowadził tu obcych. Tak to przynajmniej wyglądało. Na Diego, Pappo i Danstana, jakby zrobili właśnie cos bardzo głupiego.
Postąpiliście dwa kroki do przodu. Zamykające się za Wami drzwi jęknęły głucho. Zauważyliście go bez trudu, jedyny poza Pappo halfling siedział w wykuszu. Dokładnie naprzeciwko drzwi. Sam.
Znowu krok w tamtym kierunku.
- Ocipiałeś śmieciu?! – w ciszy rozległ się huk, gdy Louis trzasnął ruchomą częścią kontuaru – co to za zawszone kundle?!
Nagle zrobił się niewiarygodny hałas. Ludzie zaczęli coś krzyczeć, wstawać od stołów. Jakby cała Rosette czekała na hasło do rozróby.
Flott ruszył w kierunku kuchni. Podobnie jak kilka kobiet.
Ale pierwszy cios nie spadł wcale na Was, choć opryskały was krople złocistego trunku z dzbana rozbitego na głowie gościa, który miękko opadał na podłogę. Facet z uchem dzbana w prawej ręce, w drugą chwycił kufel swej chichoczącej towarzyszki, by go z kolei rozbić na głowie Diego.
Rosły oprych, ochroniarz wycofującego się pasera, trącił Petera
- Kogo tu kurwa sprowadzasz? Pan Muchołapka się zdenerwował.
Pappo obrawszy azymut na kuchnię, z godną podziwu zręcznością ominął pierwszego ochroniarza, pijaną babę, dwóch wyrosłych jak spod ziemi gości, by skapitulować przed następnym, którego ominąć się już nie dało. I nagle ze zewsząd otaczali rudego niziołka skorzy do bójki ludzie.
- Wszyscy są wkurwieni przez te morderstwa – ładnie ubrany elf oparty o ścianę powiedział to smutno i cicho, ale i tak go wszyscy usłyszeliście.
Danstan odtrącony przez wir wydarzeń prawie pod bar znalazł się w promieniu rażenia jedynego barowego stołka ciśniętego przez pijaną grubą niewiastę, właśnie zakasującą rękawy buroszarej bluzki. Ciężko zgadnąć po co, bo w zaciśnięciu pięści w niczym one nie przeszkadzały.
Ale najstraszniejszą broń chwycił w ręce drugi z ochroniarzy szacownego Muchołapki, osłaniający odwrót pracodawcy. Z wiadra, które wyciągnął nie wiadomo skąd śmierdziało szczynami.
Skurczybyk Louis, który nagle znalazł się przy wejściu, z szalonym błyskiem w oku opuszczał na drzwi metalową sztabę.
Jakiś wariat w kącie sali grał na grzebieniu. Tłum pijanych twarzy wokół Was się zacieśniał. Musieliście się bronić.

Tom Atos 06-06-2008 14:05

„Miłość miłością, a żyć trzeba”, jak mawiała pewna Bretonka do swego narzeczonego, gdy zabierała mu sakiewkę.
Z tej maksymy wziął nauczkę i Diego pomagając starcowi zbierać monety. Wybierał te złote. Spojrzał na rękę pospiesznie obliczając wartość. Jakieś 25 ecu.
- Senior. – pomógł mężczyźnie wstać. – Zobaczę co się da zrobić. Biorę połowę jako zaliczkę. Znam co nieco Jan de Veille. Postaram się z nim w sprawie Twojej córki porozmawiać. Idź „Do Ralpha” i powiedz, że to ja Cię przysyłam. Jose Manuel Barosso. Gospodarz się Tobą zajmie. Będziemy się przez niego porozumiewać. A teraz chodźmy już stąd.
Przysłonił ręką usta potężnie ziewając. Po walce zmęczenie dawało znać o sobie. Kiepsko spał, a dzień był pełen atrakcji i w dodatku dopiero się rozpoczął. Kto wie co czeka go wieczorem ? Nie zdziwiłby się gdyby pościg furgonami po wąskich uliczkach Brionne.
W międzyczasie pojawił się ów pomocny niziołek i Estalijczyk z uśmiechem z jakim na ogół dorośli witają dzieci przywitał się i przedstawił. Wyciągnął również pięć ecu i wręczył je Pappo.
- To w dowód mojej wdzięczności. Chętnie Ci będę towarzyszył amigo. Najwyższy czas czegoś się napić. Dzień robi się coraz bardziej upalny.
Odprowadziwszy kawałek nieszczęsnego ojca Weroniki i nakierowawszy go na właściwy kurs Diego poszedł z niziołkiem do karczmy po drodze gawędząc na błache tematy.
Rozmówca był całkiem interesujący. Widać było, że Diego niewiele miał do czynienia z niziołkami, bo zadawał dość naiwne pytania w rodzaju : Jak Wam się mieszka pomiędzy ludźmi ? Nie przeszkadza Wam, że wszystko jest większe ? I tym podobne.
Przeciskając się w wejściu koło Petera przez myśl mu przemknęło, że już gdzieś go widział, lecz na rozmyślania nie miał czasu, bo już po chwili jakiś typ zamachnął się na niego kuflem. W normalnych okolicznościach pewnie zdążyłby zrobić unik, ale zmęczenie dawało znać o sobie w postaci spowolnionego refleksu i niestety dostał w lewy bark, który boleśnie zamrowił.
Westchnął z rezygnacją człowieka, którego los jest przesądzony i chwycił prawą ręką wolny stołek, by rozbić go na głowie pijanego zamachowca.
Ten był tak wstawiony, że nawet się nie bronił i siedzisko malowniczo rozbiło mu łeb do krwi.
W dłoni Diego została tylko noga od stołka, która od biedy mogła posłużyć jako pałka.
Szermierz chciał się wycofać pod ścianę, by przynajmniej zabezpieczyć plecy. Wtedy kontem oka dostrzegł nadlatującą z tłumu butelkę.
- Atencion ! – krzyknął do Petera rozbijając pałką flaszkę, tuż przed twarzą mężczyzny.
Posypały się na nich odłamki szkła.
Westchnął po raz kolejny zrezygnowany i zmęczony. Stanął w pozycji z wyciągniętą stołkową nogą.
Znał prawa karczemnych burd i wiedział, że niepisane zasady zabraniają używania ostrej broni.
- Bueno, los pipis triste. Nie wszyscy naraz jeśli łaska. Po kolei.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:11.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172