lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   W służbie J. M. Kanclerza Justusa von Reichermanna hrabiego de Midern (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/7417-w-sluzbie-j-m-kanclerza-justusa-von-reichermanna-hrabiego-de-midern.html)

Toho 09-01-2010 13:12

Ushi Ysabel Shivarr, Faethor Laure

W drodze do „Dębowego liścia

Co dobre szybko się kończy mawia odwieczne przysłowie znane wśród wielu narodów Starego Świata. Tak więc i koniec końców nadszedł czas by wyruszyć z Uroczego Zakątka - ku kiepsko maskowanej niechęci Galimeda, który byłby gotów prawie przemocą zatrzymać przyjaciół na nieco dłużej.
Rzecz jasna przyjaciel Faethora w półsłowa zdołał zrozumieć jego prośbę o przydzielenie jednego lub dwóch ochroniarzy. Bez słowa kiwną głową w stronę Faethora dającemu tym samym znać, że sprawa załatwiona.

Ushi w towarzystwie Faethora przyjęła z wrodzoną sobie skromnością wszelakie przejawy zachwytu nad jej kunsztem. Cały czas intrygowały ją kwiaty – niestety nikt z gości Galimeda, jak również nikt z obsługi, nie kwapił się z przyznaniem do owego bukietu. Bukiet rzeczywiście wygląda ślicznie – przemknęło przez myśl elfce. Nieco później przyszło zastanowienie – skąd bukiet polnych kwiatów tu w stolicy wielkiego Imperium? Przecież najbliższe łąki nie pokryły się jeszcze bujnym kwieciem, a na straganach próżno by szukać tak prozaicznych kwiatów … te i im podobne myśli przemykały co jakiś czas przez głowę elfki. Ostatecznie przestała się tym trapić – przyjmując fakt, że bukiet jest i do tego ładny.

Krasnoludka rozmawiająca z Ushi w kwestii swej miłości do sztuki i kłopotach z ambicjami jej rodziny przyjęła dość entuzjastycznie propozycję pisania wierszy o kowalstwie, górnictwie czy inżynierii. Uśmiechnęła się pogodnie podziękowała – widać było, że waha się czy by nie rzucić się na szyję Ushi i pocałować ją w policzek, ale ostatecznie ukłoniła się i ponownie dziękując odeszła w głąb sali.

Tuż przed wyjściem z karczmy Galimed przyprowadził dwóch ochroniarzy. Były to dwa zwaliste krasnoludy w średnim wieku o wielkich, sumiastych, nieco postrzępionych wąsach i nie mniej imponujących brodach w kolorze smolistej czerni, opancerzone od stóp po czubki głów, uzbrojone w broń, którą trudno by nazwać paradną. Część ich uzbrojenia przywodziła paskudne rzeczy jakie można wyczyniać z jej pomocą swym bliźnim. Galimed przedstawił owych dwóch ochroniarzy mówiąc:
– Oto najlepsi z krasnoludów jakich znam. Mistrzowie oręża i wielce skuteczni wikidałowie. Pozwólcie, że przedstawię wam – oto Alderick Szary, syn Alderika Berwulfa Szarego z Gór Szarych, i Gavinrad Kamienna Pięść, syn Magnusa Kamiennego Topora z gór Szarych. ochroniarze bez słowa otaksowali zarówno Faethora jak i Ushi. Wynik otaksowania dał się wyczytać z ich nieco kwaśnawych min. Galimed nie zrażony przedstawił tym razem swych przyjaciół:
– To moi przyjaciele. Pani Ushi Ysabel Shivarr, oraz Faethor Laure. Macie za wszelką cenę chronić ich życie w drodze stąd do Dębowego Liścia . Jasne?
Brew Alderika powędrowała przy słowach Galimeda nieco w górę wskazując na zdziwienie. Gavinrad zachował iście kamienny spokój.
– Siem wie! Sprawi siem by cało szczemśliwiem doszły Pana przyjacioły na mniejsce. Jakby kto nastawał to mu siem kuku zrobi wydobyło się głuche basowe dudnienie z gardła cichego dotąd Gavinrada. Należy dodać, że owo dudnienie było najczarniejszym basem o nieco zbyt mocnej tonacji jak na uszy elfów. Natomiast przy słowach „siem kuku zrobi” Faethor i Ushi wychwycili w głosie mówiącego lekkie nutki, brzmiące jak nadzieja na dobrą rozróbę.

Chwilę później Ushi i Faethor wylewnie pożegnali się z Galimedem, w tym czasie ich ochrona patrzyła gdzieś w dal beznamiętnym wzrokiem.
–Uważajcie na siebie moi przyjaciele. Pamiętajcie też o mnie i wpadnijcie kiedy tylko zechcecie. Chętnie poznam ową trzecią osobę – Helgę o której mówiliście, że została w „Liściu”. dodał na koniec Galimed.
– Idziem? odezwał się Gavinrad, widząc, że pożegnanie dobiegło końca.

Całą drogę Gavinrad szedł z przodu, przed Ushi i Faethorem, natomiast Alderick szedł na końcu stanowiąc ich swoistą ariergardę. Altorf był już solidnie wyludniony o tak późnej porze, a do tego zaczął wiać chłodny wiatr - zwany poetycko Zonda , lub nieco mniej poetycko Zimnuchą . Niewiele osób przemykało to tu, to tam po pustawych ulicach wielkiego miasta. Nawet strażnicy miejscy mimo swych powinności siedzieli gdzieś na zapiecku i nie wyściubiali nosa. Ochroniarze zdawali się być nieczuli na zimno – szli pewnie, w skupieniu, milcząc. Należy tu nadmienić, że ich tempo nie było zwykłym powolnym spacerem – był to raczej dość szybki marsz. Faethor i Ushi bez trudu nadążali za tempem ochrony – jedynie raz nadmienili, że chcieliby iść nie biec. Z wielu zaułków po drodze wyglądało wiele różnorodnych oczu – nie wszystkie zdawały się być zwierzęce, ale nikt nie śmiał zaczepić Ushi i Faethora, nie mówiąc o ich ochronie.

W pewnym momencie z jednego z zaułków wytoczył się pijaczek i wpadł wprost przed Gavinrad. Ten bez namysłu pchnął typka tarczą. Pchnięcie zdawało się być wykonane od niechcenia niemniej jednak pijaczek przeleciał ładny kawałek w powietrzu nim gruchnął jak worek kości na ziemię. Po chwili obolały wstał i wodząc niemrawo mętnym wzrokiem powlókł się w zaułki stękając co jakiś czas z bólu.

W sumie dotarcie do Dębowego Liścia obyło się bez wszelakich przygód i innych perturbacji. Co prawda jedynie dobudzenie służby karczemnej i przekonanie jej do otwarcia drzwi o tak późnej porze zajęło nieco czasu, ale koniec końców drzwi stanęły otworem. Ochrona przydzielona przez Galimeda zdawała się być nieco zawiedziona brakiem awantur po drodze. Na koniec Gavinrad zapytał jeszcze:
– Trza wam czego jeszcze? Może obstukać kogo trza?
Faethor i Ushi zapewnili solennie, że są wdzięczni za pomoc. Rzecz jasna podzelowali za ofertę „obstukania” kogokolwiek. Chwilę później Faethor pożegnał Ushi i każde z nich udało się na spoczynek.

Charlotte 10-01-2010 14:14

Helga jak zwykle usnęła dość szybko. Jak zwykle bez snu zapadła się w ciemność. Jak zwykle czuła się jakby miała umrzeć i jak zwykle na chwilę wybudziła się by przekonać samą siebie że jeszcze żyje. Pomyślała sobie, że pewnie nigdy już nie przywyknie to tej sytuacji – od wielu lat nigdy o niczym nie śniła i za każdym razem zapadała w ciemność przypominającą śmierć.
- Elämä mruknęła pod nosem, później położyła się ponownie spać.

Poranne promienie słońca raźno wpadające przez uchylone okno bez pardonu obudziły Helgę. Ta przyzwyczajona do wstawania i spania o dowolnych porach dnia i nocy wstała i przeciągnęła się z gracją wielkiej kotki. Spojrzała przez okno – dzień dopiero się rodził. Ucieszyła się, że ma nieco czasu na przygotowanie się do wali z Faethorem, któremu solennie obiecywała w duchu dać niezgorszą lekcję. Helga ubrała się i przed wyjściem z pokoju, całkiem bezwiednie i odruchowo, sprawdziła swój strój, a zwłaszcza medalion. Popatrzyła beznamiętnie na niego – Zdejmij, zdejmij … przemknęły kuszące myśli i wizje.
– Jasne, już się zabieram mruknęła pod nosem. Poprawiła jeden z niesfornych loków i wyszła. Po krótkim zastanowieniu postanowiła nie korzystać z dzwonka w pokoju lecz zejść na dół. Jak postanowiła, tak też uczyniła. Na dole przywitała ją służba karczemna, sam karczmarz i kilkoro gości o upodobaniach do rannego wstawania.
– Witaj Pani Helgo. Mogłaś skorzystać z dzwonka w pokoju. Ale tak czy owak rad jestem widzieć Cię. Cóż mogę dla Ciebie uczynić? odezwał się przyjacielsko Karl zwany Złotoustym.
– Przyjaciół zbudzić nie chciałam. A radam otrzymać kąpiel z gorącej wody, opatrzoną mydłem i brzozowymi witkami lubo nawet zwykłymi pokrzywami, potem śniadanie niezbyt ciężkie, ale dość strawne byle coś z mięsa w nim się znalazło, a na sam koniec … piwa! odrzekła szybko Helga
– W takiej kolejności? Karl nie dziwił się niczemu w zamówieniu Helgi, dla niego ważne było jedynie co i na kiedy.
– Ano w takiej jako rzekłam uśmiechnęła się Helga.
– Jak sobie Pani życzysz. Kąpiel, śniadanie i piwo. Czy mogę zaproponować byś czas oczekiwania na gorącą kąpiel umiliła li podpiwkiem lubo innym napitkiem?
– Kwas chlebowy? Najdziesz? odparła Helga unosząc jedną swe brwi przez co jej oczy zdały się większe.
– Wszystko się najdzie. odparł ledwo wydusiwszy z siebie słowa Karl.
Helga była pewna, że gdyby zażyczyła sobie poduszkę gęsto pikowaną diamentami Karl by zaraz zaordynował wykonanie takowej.

Po piętnastu minutach, gdy Helga skończyła delektować się zimnym kufelkiem kwasu chlebowego, Karl zawiadomił ją o kąpieli, którą przygotował w specjalnej sali. Jednocześnie zapytał czy życzy sobie czegoś jeszcze do kąpieli. Helga znając zwyczaje niektórych bogaczy i dziwaków odparła, że nie. Kąpiel podziałała orzeźwiająco, a brzozowe witki wygoniły z niej resztki gnuśności. Po kąpieli czuła ssący głód – w sam raz na śniadanie.
Strawa przygotowana przez Karla była sprytnie przygotowana – na wielkiej dębowej desce pyszniły się sery, masło, nieco zielonych dodatków i sporo mięs. Do tego sporo pajd świeżutkiego, pachnącego i lekko parującego chleba. Za chlebem zamelinował się smalec, ogóreczki, miód i orzechy laskowe. Helga mruknęła pod nosem zadowolona. Głośno natomiast pochwaliła inicjatywę Karla i poprała swoje zdanie srebrnikiem.
Strawa nie zawiodła oczekiwań Helgi – wszystko było świeże i smaczne. Jedząc starała się zachomikować nieco mięsiwa na później. W efekcie zjadła nieco więcej niźli tylko lekkie śniadanie które popiła halbą znamienitego, zimnego piwa z wielką pianą.

Po śniadaniu popartym halbą piwa Helga poczuła lekką senność. Jednakże dość szybko opanowała znużenie. Wróciła na górę do swojego pokoju, wzięła miecz i sztylet. Tak dozbrojona zeszła ponownie na dół. Tam oświadczyła Karlowi, że idzie na spacer. Po czym nie czekając na odpowiedź wyszła na dwór. Spacerem przeszła ledwie kilka kroków – później pobiegła truchtem. Minąwszy kilka zaułków w następnym zauważyła kilka bezpańskich kotów. Uważając by nikt nie zauważył jej działań podeszła do nich bliżej. Altdorfiańska kociarnia złożona z dzikich kotów zwykle nieufna początkowo poznikała. Helga wyjęła amulet zza pazuchy – szepnęła kilka słów. Koty pojawiały się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Helga wyjęła zachomikowane jedzenie i podzieliła na kilka odrębnych kupek bacząc by każdy kot zjadł choćby trochę. Przy okazji wypatrzyła kotkę o dość dobrze widocznym umięśnieniu – w ruch poszedł amulet, kilka słów oraz sztylet. Rzecz jasna kotka nie straciła jednego ze swych dziewięciu żyć, a jedynie nieco futra i godności. Po chwili Helga wróciła do porannej przebieżki, którą zakończyła z powrotem przed karczmą. Po wejściu zaordynowała tym razem tylko misę z gorącą wodą. Gorąca woda pozwoliła jej odzyskać nieco wigoru i pozbyć się przykrych zapachów.

Toho 14-01-2010 09:10

Anna

Karczma Kruszykamień

Karczma Kruszykamień znana wszem i wobec w całym Altdorfie jako Beczka Prochu lub Gruba Helga miała swe najlepsze czasy dawno za sobą. Jej fundatorem był niejaki Diettman Wertretz, jeden z bogatszych kupców i właściciel kilku zakładów na terenie dawnego Altdorfu. Diettman dorobiwszy się znacznego majątku postanowił zainwestować nieco pieniędzy w wojnę i pokój – a dokładniej mówiąc otworzył ludwisarnię.

Ludwisarnia Diettmana dość szybko stała się znana ze swej znamienitej jakości dzwonów. Wystarczy tu wymienić „Objawiciela”, „Wielkiego Sigmara”, „Małego Sigmara”, „Dzwon Wieków”. Oprócz dzwonów ludwisarnia wykonywała wiele rożnych odlewów z brązu – najbardziej znanym jej dziełem są drzwi Katedry Wielkiego Sigmara Króla.


Ostatecznie to nie wielkie dzwony czy imponujące drzwi stały się symbolem ludwisarni, lecz działa. Ludwisarnia Diettmana podjęła współpracę z najlepszymi inżynierami i metalurgami z całego Imperium. Jej działa są uważane przez wielu za jedne z najlepszych. Diettman nie chciał by jego robotnicy tracili swe ciężko zarobione pieniądze w karczmach Altdorfu, dlatego otworzył karczmę Kruszykamień . Robotnicy i miejscowa ludność dość szybko przechrzcili karczmę na Beczkę Prochu, a po pojawieniu się wielkich dział na Grubą Helgę. Koniec końców ludwisarnia Dietmana przeniosła swój zakład poza miasto, a w Starej Ludwisarni – jak zaczęto mawiać na dawne zakłady – niewiele się działo.

Anna obudziła Thersę wczesnym rankiem by udać się na Koński Targ i nabyć co lepsze zwierzęta i być może nająć jakiegoś niezbyt rozgarniętego woźnicę. Niestety droga na targ była dość długa i niezmiernie nudna – targ bowiem odbywał się tuż za murami miasta. Kiedyś miał swoje miejsce w mieście, ale odkąd pewnego razu spłoszone konie narobiły niezłego bałaganu ustalono, że targ przeniesie się poza miasto. Przejście na targ koński wiązało się z koniecznością przedarcia się przez plac solny, targ zwykły i pozamiejski. Anna i Thersa szły raźnym krokiem w stronę końskiego targu. Mimo chłodnego ranka wszystkie targowe place i co lepsze w nich miejsca dawno były obsadzone.


Co krok mijały inny stragan przy którym kupcy zachwalali swój towar donośnymi głosami. Anna skusiła się na świeże pieczywo z miodem, które wspaniale smakowało o poranku. Nieco dalej Anna i Thersa dały się skusić na piwo. Należy dodać że było to pszeniczne piwo prosto z najgłębszej piwnicy braci Frederykan. Przy każdej możliwej okazji zarówno Anna jak i Thersa nastawiały ucha na sprawy związane z Hirschenstein, Kancelarią i wszelakie inne plotki i ploteczki. W sumie niewiele było w nic ciekawego – ot córka szewca poszła za mąż za starego, zbereźnego ale wielce bogatego krawca Jugenbauma; wczoraj znaleźli w jednym z zaułków miasta martwego przeora braci Frederykan – ojca Pieona; staremu Heinrichowi Gołemu – urodziło się martwe cielę …

Targ huczny i gwarny stwarzał wiele okazji kieszonkowcom i naciągaczom. Anna i Thersa dobrze pilnowały swych sakiewek i siebie nawzajem. Nie dały się namówić ani na grę w trzy kubki, ani w trzy karty – ba odmówiły nawet dziwnemu wróżbicie o śmierdzącym oddechu.

Wreszcie po dobrych dwóch godzinach Anna i Thersa przeszły przez południową bramę – zwaną od niedawna, od pobliskiego targu – Końską. Z daleka dało się słyszeć nawoływanie kupców, rżenie koni oraz ich charakterystyczny zapach. Wszędzie kręcili się stajenni oraz różne osoby. W pewnym momencie spora ciżba panująca na targu rozstąpiła przed dziwnym pochodem.

Część osób z tłumu obserwującego ów pochód próbowała się dowiedzieć o co tu chodzi. Dość szybko wyjaśniło się, że to złodziejka zatrzymana na obrzynaniu kiesek na targu. Co prawda kobieta krzyczała z całych sił, że jest niewinna i że to wcale nie ona lecz Karel Gottning halfling. Niestety nikt z tłumu czy prowadzących ją przed sąd nie dawał wiary jej słowom.

Po chwili, gdy krzyki kobiety nieco się oddaliły, każdy powrócił do swoich spraw. Kupcy zaczęli ponownie nawoływać, ludzie rozmawiać, a konie niecierpliwić się. Anna i Thersa kolejne dobre trzy godziny wyszukiwały odpowiednich koni w dość rozsądnej cenie. Raz czy dwa były dość zainteresowane jakimś koniem ale okazywało się, że albo cena jest za wysoka, albo że coś z tym zwierzęciem jest nie tak. Koniec końców udało się im zakupić dwa nieźle wyglądające konie, a nawet namówiły sprzedającego by im pomógł w załatwieniu woźnicy.


Sprawy zostały obgadane, a targ dobity. Konie miały trafić do „Demiurga” dzisiaj wieczorem. Niestety sprzedawca był w tym względzie nieugięty. Anna i Thersa niezbyt rade na taki obrót sprawy postanowiły spędzić resztę dnia na zakupach, plotkach i kończeniu przygotowań do wyjazdu.

Toho 18-01-2010 10:09

Esvill Sitilen

Kazamaty Kancelarii

Esvill obudził się rano. Po całej nocy będąc przykutym do ściany czuł się nieciekawie, co by nie powiedzieć że miał dość i najchętniej by komuś urwał co nieco … wszystkie kończyny miał nieco zdrętwiałe, bolały go nawet te mięśnie o których istnieniu nie zdawał sobie sprawy. Jedynym pocieszeniem była myśl, że żyje – w końcu mógł zostać zlikwidowany w czasie gdy był jeszcze nieprzytomny.

W ustach Esvilla trwała chyba susza stulecia. Gotów byłby wypić cokolwiek. Kiedyś słyszał, że ktoś będąc spragnionym napił się wody wprost ze stawu pełnego rzęsy – jedynie dmuchając rozgonił nieco roślinki i napił się. Esvill czuł, że teraz gotów byłby na podobny czyn.

W końcu elf zaprzestał przemyśleń nad swoim obecnym położeniem i postanowił ratować skórę. Początkowe próby odezwania się spełzły na niczym, słowa więzły w suchym gardle, lub wydobywały się szeptem godnym konającego. Ale po którejś próbie wreszcie udało się mu odezwać:
-Panowie! Chciałbym powiedzieć co wiem i zakończyć całą tą sytuację! Nie traćmy czasu!
Esvill nasłuchiwał czy ktoś go usłyszał. Początkowo nie doczekał się żadnej reakcji. Zawołał więc ponownie – tym razem nawet głośniej niż poprzednio. Przez chwilę wydawało się, że nadal nikt nie ma zamiaru się pofatygować. Elf odchrząknął szykując się do ponownego nawoływania, gdy drzwi prowadzące do jego celi otworzyły się z trzaskiem.


W drzwiach stanął najprawdziwszy kat, który co prawda nie dzierżył cechowego i znanego wszędzie topora do ścinania głów, lecz wielką halabardę. Ostrze broni od razu zwróciło uwagę elfa swą nieskazitelną czystością, a do tego wydawało się cholernie ostre.
– Cze .. Cze… Cze… Czego cholero chcesz? mruknął jąkając się z początku kat. Do elfa dotarł zapaszek świadczący o zamiłowaniu kata do trunków wszelakich. Elf przypatrzył się mu nieco dokładniej – w jednej z kieszeni dojrzał kształt ewidentnie przypominający butelkę.
- Chciałbym powiedzieć co wiem i zakończyć całą tą sytuację! Nie traćmy czasu! odparł dość grzecznie elf, w końcu był przykuty, a tamten mimo, że pijany to był katem.
– Taaa… a ja jestem księciem Marchii Południwej … hik wywód kata został zepsuty pijacką czkawką na końcu.
– Słuchaj no. Zawezwij tu kogo ze swych przełożonych. Może Eickmara? Esvill przypomniał sobie nazwisko. Nazwisko tego, który domagał się by pojmany pozostał zdolny do mówienia.
Kat ewidentnie się nieco wystraszył, widać było jego zawahanie. Nie bardzo chyba wiedział co ma ani co może zrobić.
– Obaczym jak będziesz śpiewał Jego Magnificencji Podkanclerzowi Karolowi van Eickmarowi burknął niepewnie kat i wyszedł.

Niecałe dziesięć minut później ten sam kat otworzył drzwi do celi. Do środka weszło przodem dwóch typków – za pewne ochroniarzy – ubranych na czarno z obnażonymi mieczami. Uwadze elfa nie umknęły zwłaszcza ich charakterystyczne herby.


Tuż za nimi do środka wszedł kancelista w brązowym płaszczu. Ochroniarze dokładnie otaksowali elfa, a później stanęli nie dalej jak trzy kroki od niego. Kancelista powiedział głośno:
- Jego Magnificencja Podkanclerz Karol van Eickmar!
- Jego Magnificencja Podkanclerz Karol van Eickmar!
- Jego Magnificencja Podkanclerz Karol van Eickmar!


Kancelista osunął się nieco na bok czyniąc miejsce dla Eickmara. Do środka wszedł człowiek w wieku około dwudziestu paru lub trzydziestu paru lat, ubrany w obcisły, modnie pikowany, kabat w równie modnym kolorze ciemnej czerwieni z wielką białą kryzą. Całości dopełniały spodnie, ewidentnie wywodzące się od bryczesów. Włosy podkanclerza miały kolor kary, podobnie zresztą jak wąsy, i podobnie jak one, były misternie utrefione. Całości stroju dopełniał kolczyk z perłą i rapier u boku. Od mości podkanclerza dochodził dość silny zapaszek perfum. Zapach był kwiatowy ale jego natężenie sprawiało, że nie był miły, lecz lekko mdlący. U boku podkanclerza widoczny był rapier, a po przeciwnej stronie lewak oraz buława.

Podkanclerz obrzucił wzrokiem Esvilla.
– Chciałeś coś zdaje się powiedzieć? Mów zatem wrono. głos Eickmara niósł w sobie dziwnie nieprzyjemne nutki. Eickmar wyjął zza pasa buławę i ją patrzeć to na nią, to na elfa. Leniwie obracał ją w rękach.

Alaron Elessedil 18-01-2010 23:37

-Panowie! Chciałbym powiedzieć co wiem i zakończyć całą tą sytuację! Nie traćmy czasu!-krzyknął z lekkim trudem. Wszystko przez przeklętą suchość w ustach.
Należało zignorować to uczucie, choć sprawa nie była prosta. By o tym zapomnieć, skupił się na instynkcie samozachowawczym.

Westchnął ciężko, przyglądając się pomieszczeniu, z którego najchętniej by już wyszedł. Nikt nie przychodził.
Popatrzył na swoje kajdany, po czym oparł się o ścianę. Tyle mógł zrobić.

-Tracę czas-spochmurniały mruknął do siebie i zawołał jeszcze raz, nasłuchując odzewu. Jeśli zdołałby się stąd wydostać, musiałby iść do zakonu jak najszybciej, by przesłuchać chłopaka.
Co prawda lepiej by było, gdyby robił to Zelin Ormani, lecz Esvill na ten komfort nie mógł sobie pozwolić.
Najpierw do Altdorfu musiał dojechać Jakub z jego klaczką, co powinno nastąpić niedługo, ale i na takie czekanie nie mógł sobie pozwolić.

Nikt nie reagował na wołania. To powoli stawało się irytujące. Postanowił zawołać jeszcze raz. Jeszcze głośniej.
Nagle drzwi otworzyły się z trzaskiem, zaś do środka wpadł kat. W jego dłoni znajdowała się błyszcząca halabarda, wyglądająca na bardzo ostrą.

Elf spojrzał na nowo przybyłego z zainteresowaniem.

-Zawsze podziwiałem ludzi, potrafiących władać tak długimi broniami. Osobiście nie byłem w stanie się tego nauczyć-powiedział, obserwując.

-Cze .. Cze… Cze… Czego cholero chcesz?-odparł, zaś z jego ust wydobył się zapach alkoholu. Nie trzeba być detektywem, by spostrzec słabość kata. Był nią alkohol.
W ostateczności była alternatywa przekupienia ogromną ilością najlepszej gorzałki, jednakże wolał jej uniknąć.

W kieszeni szaty rozmówcy znajdowała się butelka. Z pewnością zawartością nie była woda źródlana. Mógł iść o każdy zakład.

-Chciałbym powiedzieć co wiem i zakończyć całą tą sytuację! Nie traćmy czasu!-powtórzył uprzejmie. Pijaństwo jegomościa mógł wykorzystać na wiele różnych sposobów. Osobnicy pod wpływem alkoholu byli drażliwi, lecz zdolności umysłowe spadały.

-Taaa… a ja jestem księciem Marchii Południwej…-zakończył pijacką czkawką, natomiast na usta Esvilla cisnęła się pogardliwa uwaga połączona ze skłonem dla jego książęcej mości.
Nie był jednak głupi. Nie miał zamiaru wypowiadać tego, co miał na myśli.

-Słuchaj no. Zawezwij tu kogo ze swych przełożonych. Może Eickmara?-powiedział grzecznie tak, jakby rozmawiał przy gorzałce. Okazało się to strzałem w dziesiątkę.
Najwyraźniej ów osoba była kimś ważnym. Bardzo ważnym, zaś to, iż jego pracownik lekko się przestraszył, nie wróżyło Elfowi dobrze.
Chyba, że uda mu się to wykorzystać.

-Obaczym jak będziesz śpiewał Jego Magnificencji Podkanclerzowi Karolowi van Eickmarowi-odparł, choć w jego głosie była niepewność.
Bardzo dobrze, że strażnik wymienił pełny tytuł. Z pewnością użyje go, gdy będzie potrzebny.

To, że potrzeba mogła nastąpić już w chwilę później było inną sprawą.

Podczas nieobecności innych w celi powtórzył w głowie słowa klucze oraz to, by pamiętać o okazaniu szacunku oraz pokazanie, iż wie, że władcą jest ten, który przed nim stoi.
Nie miał jednak zamiaru płaszczyć się. Takie zachowanie mogłoby być odebrane bardzo różnie.

Drzwi ponownie otworzyły się, natomiast do środka wkroczyło dwóch ochroniarzy w czarnych ubraniach z mieczami w dłoniach. Te również wyglądały interesująco, jednakże z większym zainteresowaniem przyglądał się herbom, zapamiętując je.
Tymczasem oni stanęli około trzech kroków od niego. Byli w stanie jednym susem doskoczyć do niego, gdyby cokolwiek im się nie spodobało.

Po nich do celi wszedł kancelista wciśnięty z brązowy płaszcz. Zapowiedział on wejście Podkanclerza na krótko przed wkroczeniem wymienionego.

Był to młody osobnik przywdziewający ciemne czerwienie zarówno kabata jak i spodni. Jedynie kryza była biała, zaś włosy i wąsy były czarne. No i jeszcze kolczyk z perłą.
Jego ubranie było kompletnie nieporęczne w walce. Gdyby spróbował w ten sposób stanąć do pojedynku, celem jego przeciwnika byłaby nienaturalnie usztywniona głowa. Nie mówiąc o ograniczeniu ruchów.

Elf do tej pory nie wiedział jak można było wymyślić coś takiego... No i oczywiście uznać za piękne.
Do tego jeszcze mdlący, kwiatowy zapach. Lepiej jakby w zadek wsadził sobie kwiatka niż kąpał się w wodach zapachowych, którymi należy się spryskać.

Niemniej jednak dostrzegł rapier, lewak oraz buławę. Tą ostatnią mężczyzna zaczął się bawić.
Więzień zwrócił uwagę również na wiek. Musiał się czymś zasłużyć lub wszedł na stanowisko po znajomości.
Nie wiadomo kiedy co było lepsze.

Protegowany rodziny mógł chcieć udowodnić swoją wartość, natomiast zasłużony może kontynuować praktyki polegające najczęściej na dążeniu do celu po trupach.

Esvill powoli skłonił się Podkanclerzowi na tyle, na ile pozwalały mu kajdany.
Powolne ruchy miały zapewnić brak ataku ze strony ochroniarzy, lecz były one na tyle szybkie, by nie móc nawet podejrzewać ociągania się czy niechęci.

To, że w jego wykonaniu ukłon był jedynie pochyleniem głowy, było inną sprawą.

-Chciałeś coś zdaje się powiedzieć? Mów zatem wrono-głos możnego nie był zbyt przyjemny, jednakże Elf zdawał się nie zauważać tego.

-Panie, wybacz, że nie oddam głębszego pokłonu, choćbym chciał. Łańcuchy skutecznie uniemożliwiają poruszanie się-rzekł spokojnie i z szacunkiem w głosie.
Teoretycznie mógłby poprosić o wodę, by łatwiej mu było mówić, lecz nie miał zamiaru tego robić. To wyglądałoby co najmniej źle.

-Jeśli mogę, chętnie zacząłbym od początku. Macie rację, Albiem jest kandydatem na przyjęcie do Wron, a pułapka była nad wyraz skuteczna.
Problem polega na tym, iż ja nie nazywam się Albiem.
Jestem Esvill Sitilen
-powiedział, spoglądając na Podkanclerza.

-Nie należę również do Wron. Powiem więcej, nie zamierzam się o to starać.
Mój znajomy łowca nagród poszukuje ich od dłuższego czasu i gdybym chociażby wykazał chęć do wejścia w szeregi organizacji, on pierwszy by wiedział. Pierwszy też dostarczyłby mnie pod drzwi straży.
To dla niego usiłuję wydobyć tyle informacji ile tylko zdołam, ponieważ zawsze dostaję część nagrody. Mniejszą niż on, ale zawsze.
Nie jest tajemnicą, iż w sprawie Wron ściśle z nim współpracuję.
Jakby tego było mało, mam w ich sprawie informacje, które może mieć jedynie osoba mocno związana bądź prześladująca od dłuższego czasu.
Pierwsza opcja odpada, ponieważ wtedy nie stawiałbym się na fałszywą rekrutację.
Z zamkniętymi oczami mogę wyrecytować charakterystykę każdej z postaci. To może wiedzieć jedynie osoba polująca na nich
-odchrząknął cicho, by móc podjąć dalej.

-Prawdziwy Albiem jest chłopcem. Tego zaprowadziłem do klasztoru sigmarińskich braci fryderykan.
Konkretnie do ojca Pieona, któremu złożyłem wyjaśnienia. Jeśli młody nie uciekł, powinien być pod opieką ojca przez trzy dni od wczoraj.
Chętnie jeszcze raz posłuchałbym co ma mi do powiedzenia
-zrobił kolejną, krótką pauzę na odzyskanie głosu.

-Moja tożsamość widnieje w dokumentach w Altdorfie. Może ją również potwierdzić Heinrich Kislevski, detektyw czy Albert z Altdorfu, prawnik. No i oczywiście Zelin Ormani, jednak nie mam pojęcia gdzie on jest.
Powiedziałbym to już wczoraj, tuż po zatrzymaniu, ale nie miałem okazji. Twoi ludzie, Panie, zapewne mogą potwierdzić, że coś próbowałem rzec
-zakończył, udając, ze zapach kwiatów jest dla niego miły.

Pochylił głowę jeszcze raz na znak pokłonu, jaki w obecnej sytuacji może oddać, a następnie podniósł ją.

Romulus 22-01-2010 23:51

- Śmieszny konkurs, powiadasz... No tak, po Twoim występie ... - Faethor potrząsnął głową i uśmiechnął się, nie kończąc zdania - nie było takiej potrzeby. - Zatem śpieszmy do Dębowego Liścia, choć wydaje mi się że wbrew temu co mówisz Galimed łatwo nas nie wypuści... - i faktycznie, przyjaciel, rad Ushi nieba przychylić, nie kwapił się z rozstaniem. Kiedy wreszcie wypuścił ich ze swych objęć, zaskoczył młodzieńca, przyprowadzając krasnoludzkich wojów. Faethorowi w innych okolicznościach towarzystwo Alderika Szarego czy Gavinrada kompletnie byłoby nie w smak, teraz jednak z wdzięcznością skinął staremu druchowi.
- Miło mi, panowie - ukłonił się wojownikom - mimo czasu spędzonego w Zakątku nie miał wcześniej do czynienia z weteranami.

Zabrał plecak i pożegnał się czule z Danyą. Podszedł do elfa.
- Do widzenia, Galimedzie. Mam nadzieję że odwiedzimy Cię jeszcze przed wyjazdem, jeśli jednak nie - nawiedzimy Cię po powrocie. Przyjdziemy z Helgą, prawda? - odwrócił się do Ushi i mrugnął po czym uśmiechnął się do przyjaciela. - Będziesz miał przed kim roztaczać swój urok, podrywaczu...

Przynaglani przez Gavinrada wyszli z karczmy. Czując ziąb, młodzieniec otulił Ushi swym płaszczem i objął ramieniem. Że przy okazji dało to łatwiejszy dostęp do miecza i sztyletu - tym lepiej.
- Korzyść z pierwszych dni wiosny - przynajmniej mam pretekst by Cię przytulić, panno Shivarr - Faethor uśmiechnął się do pięknej artystki, po czym uśmiechnął jeszcze szerzej, przypominając sobie poranne sprzeczki z Galimedem. Na pytające spojrzenie Ushi machnął ręką i wyjaśnił z rozbawieniem:
- Jeśli się nie mylę Galimed odszedł nieco od naszych zwyczajów i nad rozkosze chlapania się pod gołym niebem przedkłada balię z istnym wrzątkiem. Teraz, kiedy się wyprowadziłem, pewnie nawet nosa na dziedziniec nie wytknie, zmarźluch...

- Niezgorsza klientela spotyka się w Uroczym Zakątku, nie uważasz? Chociażby te kwiaty - Faethor wskazał bukiet - za wcześnie na nie, zgaduję że wyczarował je ktoś na poczekaniu. - postukał palcami po rękojeści miecza, jednak mniej nerwowo niż w drodze do Zakątka - obecność krasnoludów sprawiała że nie wyrzucał już sobie spaceru z Ushi.

Rozprawiając i dowcipkując dotarli do Dębowego Liścia. Pożegnał się z Ysabel życząc jej dobrej nocy i czym prędzej sam legł w łożu. Sen jednak nie nadchodził - elfia pamięć raz po raz przywoływała piękny śpiew Ushi.
- Co za głos - szeptał, mając przed oczami roziskrzone oczy dziewczyny i zaróżowione policzki.
Zmusił wreszcie rozgorączkowany umysł do posłuszeństwa i zasnął niczym kamień, zmęczony natłokiem wrażeń...

* * *

Ku swemu zdziwieniu obudził się wcześnie, znać że kołatała mu w głowie mnogość spraw przed nim. Gładko podniósł się i wyjrzał za okno, tęskniąc za chwilą wyjazdu z dusznego miasta.
- Co najpierw? - zapytał sam siebie. Spojrzał na dłonie. Palce zdawały się poruszać własnym życiem, chętne do kreślenia gestów które...
- Egomet arcessere... - zaczął dźwięcznie i skrobnął powietrze przed sobą, z satysfakcją czując jak Moc zaczyna przepływać przez palce i drążyć otwory w świecie rzeczywistym, nawet kształtowana w tak prostą, wręcz podstawową inkantację - ... abluo... - zawahał się jednak i powstrzymał następne słowa - kto wie czy Moc nie będzie mu dzisiaj potrzebna? Odczekał chwilę, czując jak na wpół uformowana energia uwalnia się i przyczaja na powrót, zdając się topić ramy zaklęcia w które ją kształtował. Zaśmiał się gardłowo, z utęsknieniem marząc o chwili gdy opanuje kolejne moce.

- Czas coś zjeść! A może skorzystać z kąpieli? - lecz niestety! Plusk z łaźni oznajmił że ktoś już wpadł na ten pomysł wcześniej. Elf pocieszył się zamawiając coś z mięsiw i pieczywa, a i o zieleninie nie zapomniał, jak również i o winie.

- Mam nadzieję że Kancelaria jest wystarczająco bogata byś Panie stratny nie był na goszczeniu mnie - uśmiechnął się do karczmarza, zerkającego z ciekawością, bowiem elf do ułomków nie należy a apetyt ma odpowiedni do postury.

Pomaszerował potem pod pompę na dziedzińcu by resztki snu wygnać i odświeżyć się nieco, zęby wyszczerzył do panien służebnych które nie wiedzieć czemu przystanęły nieopodal i zerkały na niego, szeptem tocząc jakąś żywą rozmowę.

Ushi śpi nadal... - westchnął gdy wracając do pokoju przystanął u jej drzwi na próżno nasłuchując kroków albo głosu. A taką miał ochotę zaprezentować swą pieśń, by zdecydowała czy godny jest jej towarzyszyć podczas wieczornego występu!

Wszedł do pokoju by rozgrzać mięśnie i ścięgna przed starciem z wojowniczką. Gdy w końcu wynurzył się z niego, głos Helgi posłyszał na dole. Zbiegł po schodach, lecz dziewczyna już wyszła. Wypadł z karczmy.

Ależ masz temperament w łydkach - uśmiechnął się w duchu, nie mogąc dogonić dziewczyny bez nadmiernego przyspieszenia kroku. Nagle - zniknęła. Przebiegł jeszcze przecznicę, nim zorientował się że wojowniczka skręciła do któregoś sklepu albo zaułku. Faktycznie, pochyloną sylwetkę wypatrzył w jednej z odnóg głównej ulicy.
- Istna kocia mama - miał już zażartować, dostrzegając czynność której się oddawała, gdy zobaczył co w dłoniach trzymała - a nie było to jedzenie...

Nie! - chciał krzyknąć, ale hipnotycznie wpatrzony w zniżające się ostrze nie mógł wydobyć z siebie głosu. Szczęśliwie, Helga odcięła jedynie kosmyk sierści zwierzaka. Ulga była tak wielka że dłoń mu się trzęsła gdy ocierał zimny pot z czoła. Cofnął się na ulicę w ostatniej chwili, nim dziewczyna odwróciła się ku wylotowi zaułka. Przeszła obok, nie rozpoznając młodzika. Faethor podreptał w miejscu chwilę czy dwie, usiłując zebrać myśli. Zanim zdecydował się cokolwiek przedsięwziąć, Helgi już nie było. Zawrócił do karczmy, wymyślając sobie od durniów. Wiesz przecież że niezwyczajna to dziewczyna! O coś ty ją podejrzewał?!

Ponury wrócił do karczmy. Przetarł twarz i tors, porządną kąpiel odkładając do momentu gdy powróci po walce. Spojrzał na drugą szatę. Oszczędzał ją dotychczas na lepszą okazję, ale i tak powziął zamiar by potraktować ją zaklęciem przed samym występem. Sięgnął do plecaka. Zużyte "Zapiski z Wielkiej Wojny" Quariona Vey same wskoczyły mu w dłoń i Faethor pogrążył się w lekturze czasów przerażających ale i pełnych heroizmu, gdy Elfowie po raz pierwszy toczyli bój z mrocznymi hordami najeżdżającymi Ulthuan...

Trzasnęły drzwi, na słuch biorąc - w ich kwaterze. Czyżby Helga wróciła?
- Czas sprawdzić się u Gormanna Trzy-Paluchy... - powiedział sobie i z dziwnym ociąganiem ruszył do jej pokoju. Odgłosy ze środka potwierdziły że słuch go nie myli, roztargniony sięgał już do klamki, nieokrzesaniec, gdy plusk powstrzymał jego dłoń w ostatnim momencie. Zapukał.
- Helgo, mogę wejść?

Puzzelini 25-01-2010 20:41

Mimo tego iż elfka nie chciała zbytnio zawracać głowy karczmarzowi, ucieszył ją fakt przydzielenia ochroniarzy.
- Śmieszny konkurs, powiadasz... No tak, po Twoim występie... Zatem śpieszmy do Dębowego Liścia, choć wydaje mi się że wbrew temu co mówisz Galimed łatwo nas nie wypuści...
- Śmieszny - odpowiedziała widząc uśmiech i kręcenie głowy elfa - w sensie, że... wymuszony, o, to chyba dobre określenie. Faethorze, wbrew wszystkiemu nie jestem zapatrzona w siebie. Nie uważam się za najlepszą, choć nie powiem każdy ma swoje słabości i przyzwyczajenie do wygód w podróży daje mi w kość na ten przykład. - zarumieniła się lekko i teraz jej włosy zafalowały gdy pokręciła głową - Po co ja Ci się tłumaczę... - szepnęła niedbale pod nosem i wstała by pożegnać się z Galimedem.
- Do widzenia Galimedzie, dziękuję za wszystko - uśmiechnęła się i skłoniła głowę.
Kiwnęła głową zgadzając się ze słowami Faethora gdy ten odwrócił się do niej i puścił oczko.
- Całkowicie się z Tobą zgadzam, podrywaczu - zaśmiała się.

Miłym uśmiechem i skinieniem głowy, przywitała krasnoludów. Lubiła słuchać takiej prostej mowy, brzmiała dość dziwnie ale i zabawnie.
Idziem - odpowiedziała... i poszli.


Gdy wyszli z karczmy Ushi łapczywie zaciągnęła się świeżym powietrzem. Zaraz jednak zadrżała czując jak Zonda przedziera się przez Jej ubranie niczym kochanek pieszcząc każdą cześć ciała. Automatycznie opatuliła się rękoma pocierając dłońmi o ramiona.
Faethor musiał dostrzec że elfka drży gdyż oddał Jej swój płaszcz.
- Korzyść z pierwszych dni wiosny - przynajmniej mam pretekst by Cię przytulić, panno Shivarr - uśmiechnął się powiedział gdy objął Ją ramieniem, po czym na Jego twarzy pojawił się szerszy uśmiech. Elfka uniosła jedną brew wyżej zastanawiając się cóż tak ucieszyło elfa, na co On odpowiedział, ubiegając Jej pytanie:
- Jeśli się nie mylę Galimed odszedł nieco od naszych zwyczajów i nad rozkosze chlapania się pod gołym niebem przedkłada balię z istnym wrzątkiem. Teraz, kiedy się wyprowadziłem, pewnie nawet nosa na dziedziniec nie wytknie, zmarźluch...
Ushi zaśmiała się, poprawiając płaszcz.
- Przestań, też się rozleniwiłam. Kiedyś wystarczał mi strumyk niedaleko domu, ale teraz wolę być "zmarźluchem" przez Ciebie nazywana, i za nic nie zamieniłabym cieplutkiej kąpieli z pachnidełkami...
Urwała zamyślona. Ileż bym oddała za coś takiego właśnie teraz...

- Niezgorsza klientela spotyka się w Uroczym Zakątku, nie uważasz? Chociażby te kwiaty - Faethor wskazał bukiet - za wcześnie na nie, zgaduję że wyczarował je ktoś na poczekaniu -.
Ushi wyciągnęła rękę z pod płaszcza, i po raz kolejny przyjrzała się bukiecikowi.
- Nie powiem, ciekawi osobnicy tam bywać muszą... Ten ktoś, musi mieć świetny gust. Kwiaty są cudowne. Cudownie proste... - dziewczyna westchnęła i po chwili podniosła wzrok na elfa.
- Trudne jest wyczarowanie takiego bukieciku, nasze "dziecię mocy"? - uśmiechnęła się.

Gdy w końcu znaleźli się w karczmie, szybko pozmykali do pokojów. Nie chcąc obudzić Helgi, Elfka oddała płaszcz Faethorowi, szepnęła :
- Dziękuję za udany wieczór, dobranoc - po czym zniknęła w pokoju.
Zdjęła z siebie ciuszki i wsunęła się pod kołderkę. Przykładając głowę do poduszki spojrzała na miejsce gdzie odłożyła bukiecik - czyli szafeczkę przy łóżku, po czym zamknęła swe oczęta i oddaliła się w świat marzeń sennych...

* * *

- Helgo, mogę wejść?
Głos Faethora zbudził Ushi. Nie była pewna czy chce już wstawać. Leniwie przeciągnęła się na łóżku, spoglądnęła na sufit zawieszając na nim na chwilę jeszcze lekko otępiały wzrok.
Niech będzie...
Szepnęła sama do siebie po czym wstała i ubrała się.
Właśnie przeczesywała włosy gdy przypomniała sobie o kwiatkach. Spojrzała na bukiecik, podeszła do niego i powąchała plątaninę zapachów. Lekki uśmiech wkradł się na Jej twarz a i samopoczucie poprawiło. Wyszła do saloniku, zawiesiła na chwilę wzrok na dzwoneczku.
Dlaczego by nie skorzystać...
Zadzwoniła i usiadła na krzesełku czekając na kogoś. Położyła ręce na stole i położyła na nich głowę leniwie wpatrując się w jeden punkt gdzieś na ścianie...

Charlotte 02-02-2010 08:02

Helga po przebieżce wcale nie czuła znużenia, o nie. Była dziwnie podekscytowana. Zdobyty kłębek sierści pachniał mocno. Helgę kusiło by wykorzystać go przy najbliższej okazji. Westchnęła … Kłębek sierści powędrował do jednej z wielu kieszeni w jej ubiorze. Helga rozebrała się i zaczęła się myć by się nieco odświeżyć.

Myjąc się przymknęła na chwilę oczy. W głowie czuła dziwny szum, niczym brzęczenie tysiąca pszczół, towarzyszyło temu uczucie lekkiego niepokoju. Helga od wielu lat już nie miewała wizji, nauczyła się bowiem je kontrolować – lekki ból zadany otrą sosnową igłą pozwalał przerwać wizję już na samym jej początku. Z biegiem czasu dzięki naukom Martina nauczyła się panować nad wizjami bez pomocy bólu – wykorzystując jedynie umysł. Tym razem Helga postanowiła poddać się wizji – jej obrazom, dźwiękom i zapachom. Helga poczuła przepływającą moc przez jej ciało, przez umysł zaczęły przepływać wizje …

Świt nad Assakasuną jest jak eksplozja jasności. Niezmierzona i nieprzebyta krucza czerń nocy blednie jeno na chwilę, by potem od razu jasność podpalała nawet najwyższe chmury. Zapalają się i płoną jasnym ogniem śniegi na najwyższych szczytach Arakas-Samotna Igła i Horrigkkiem-Serce Smoka. Nagle ma się wrażenie, jakby gdzieś tam, daleko, za grzbietami gór, kraterem otwarło się wnętrze ziemi uwalniając nie tylko lawę ale i ogniste smoki oraz popielnych wojowników. Jakby tam, daleko za horyzontem, swe skrzydła na nowo rozpostarł Vieripur – Wiecznie Płonący Smok.
Smok wzlatuje, jasność ogarnia cały widnokrąg, wzbierająca kula światła wypełnia niebo nad szczytami gór i iglicami wysokich miast. Z mroku wyłania się Assakasuna – miasto tysiąca wież, tysiąca dusz i tyluż grzechów.

Nagle wizja miasta i otaczających go gór gaśnie – wszystko pożera ciemność. Najczarniejsza z czarnych nocy i najmroczniejszy z mroków. – Nie bój się … dociera ze środka ciemności. – Nie bój się, jestem przy Tobie dodaje kusząco głos. Po chwili z mroku wyłania się świetlista postać.


Jej piękno poraża – nie sposób patrzeć na nią i nie sposób wzroku odwrócić. Jej piękno przyciąga, wabi niczym ogień mami ćmi, jej jasność parzy. Całe ciało płonie – ogniem żywym, przedwiecznym i nieugaszonym. – Nie bój się, jestem przy Tobie … powtarza. Po chwili uśmiecha się lekko. Nagle ogromna jasność praży oczy – Helga odruchowo zamyka oczy, lecz gdy je otwiera mija dobre kilka chwil nim znów może coś zobaczyć – w miejscu pięknej kobiety znajduje się wielki biały kot.


Helga czuje, że powinna się ukłonić, nie za mało! Paść na twarz przed tą istotą. Wielki śnieżnobiały kot o dziwnych oczach patrzy na nią bez wyrazu, bez mrugnięcia i bez słowa. Po chwili wizja kota znika – ciemność, znów ona rządzi wizją. W mroku skądś dobiega szczęk stali, huk łamanych pancerzy i wrzawa wielkiej bitwy. Nagle z przedwiecznych ciemności pojawia się obraz.


Obraz znika. Helga poprzez mrok słyszy cichy, daleki głos.
– Helgo mogę wejść? wizja rozwiewa się.
Helga klęczy przed misą z wodą. Jej ciałem wstrząsają paroksyzmy dreszczy. Czuje przemożne zimno i ból. Ostatkiem sił wstaje – nabiera wody z misy. Zimna woda przywraca jej nieco spokoju i trzeźwości umysłu – lecz ciągle myśli o wizji.
– Moment odpowiada na ponowne pukanie Faethora. Po chwili ubiera się, poprawia niesforne włosy i mając nadzieję, że nie zbyt widać po niej, że coś się działo otwiera drzwi.

Toho 08-02-2010 07:46

Esvill Sitilen

Kazamaty Kancelarii


Początkowo, jak zauważył Esvill, podkanclerz był nieco znudzony i pewnie chciał zakończyć pogaduszki ze złapanym więźniem jak najszybciej. Jednakże już pierwsze słowa elfa
-Panie, wybacz, że nie oddam głębszego pokłonu, choćbym chciał. Wywarły na nim pozytywne wrażenie. Znużenie Eickmara zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Nastała chwila ciszy, Eickmar bawił się od niechcenia buzdyganem, Esvill czuł, że podkanclerz dokładnie go sobie obejrzał. Esvill postanowił przerwać swe milczenie.

-Jeśli mogę, chętnie zacząłbym od początku. Macie rację, Albiem jest kandydatem na przyjęcie do Wron, a pułapka była nad wyraz skuteczna. Problem polega na tym, iż ja nie nazywam się Albiem. Jestem Esvill Sitilen. Podkanclerz dokładnie słuchał tego co mówił Esvill. Popatrzył nieco zdziwniony na niego. Po chwili odwrócił wzrok w stronę kancelisty. Tamten podniósł wzrok, chociaż nie padło ani jedno słowo to Esvill czuł, że kancelista się boi …
- Nie należę również do Wron. Powiem więcej, nie zamierzam się o to starać. Mój znajomy łowca nagród poszukuje ich od dłuższego czasu i gdybym chociażby wykazał chęć do wejścia w szeregi organizacji, on pierwszy by wiedział. Pierwszy też dostarczyłby mnie pod drzwi straży.
To dla niego usiłuję wydobyć tyle informacji ile tylko zdołam, ponieważ zawsze dostaję część nagrody. Mniejszą niż on, ale zawsze. Nie jest tajemnicą, iż w sprawie Wron ściśle z nim współpracuję. Jakby tego było mało, mam w ich sprawie informacje, które może mieć jedynie osoba mocno związana bądź prześladująca od dłuższego czasu. Pierwsza opcja odpada, ponieważ wtedy nie stawiałbym się na fałszywą rekrutację. Z zamkniętymi oczami mogę wyrecytować charakterystykę każdej z postaci. To może wiedzieć jedynie osoba polująca na nich.
dodał po chwili milczenia elf.
-Prawdziwy Albiem jest chłopcem. Tego zaprowadziłem do klasztoru sigmarińskich braci fryderykan. Konkretnie do ojca Pieona, któremu złożyłem wyjaśnienia. Jeśli młody nie uciekł, powinien być pod opieką ojca przez trzy dni od wczoraj. Chętnie jeszcze raz posłuchałbym co ma mi do powiedzenia. Esvill uczynił kolejną pauzę dla nabrania oddechu.
-Moja tożsamość widnieje w dokumentach w Altdorfie. Może ją również potwierdzić Heinrich Kislevski, detektyw czy Albert z Altdorfu, prawnik. No i oczywiście Zelin Ormani, jednak nie mam pojęcia gdzie on jest.Powiedziałbym to już wczoraj, tuż po zatrzymaniu, ale nie miałem okazji. Twoi ludzie, Panie, zapewne mogą potwierdzić, że coś próbowałem rzec. dodał jeszcze elf. Po chwili uczynił najlepszy i najbardziej dworski ukłon, jaki zdało się uczynić w łańcuchach. Po chwili podniósł głowę.

Eickmar był ewidentnie wściekły. Jego oczy płonęły, cała szczęka niebezpiecznie drgała, szeroko nozdrza wciągały powietrze z szumem. Podkanclerz rzucił ponownie okiem na Esvilla i na kancelistę.
– Rozkuć. Do mojego pokoju. Heinrich? Kto odpowiadał za aresztowanie tego człowieka? Kto dowodził akcją Kiekua? w powietrzu czuć było strach, nikt z obecnych nie śmiał odezwać się ani słowem.
– Wezwij do mnie Daeothara. Niech przyniesie wina. Przyda mi się jego pomoc. I na Sigmara – nim w tej klepsydrze przesypie się piasek chcę wiedzieć wszystko na temat akcji Kiekua! dodał na koniec dobitnie Eickmar, wyjął z kieszeni niewielką klepsydrę



Odwrócił – piasek jął się przesypywać. Esvill ocenił na oko, że przesypanie piasku potrwa około kwadransa. W tym samym czasie dwaj uzbrojeni pomagierzy Eickmara rozkuli elfa. Esvill potarł obolałe ręce.
– Wybacz te środki ostrożności. Porozmawiamy za chwilę w moim pokoju. Służba poda Ci nieco wina, piwa i coś do zjedzenia. Eickmar zamiast ukłonu wykonał wzorcowy salut wojskowy. Esvill nieco zdziwiony stwierdził, że zna taki sposób salutowania. Niby taki sam jak wszędzie w całym Imperium, ale dokładnie w taki sposób salutowano tylko w jednym miejscu … Niestety, nie wiedząc czy to z nadmiaru wrażeń, czy czego, Esvill ni cholery nie mógł sobie przypomnieć gdzie widział taki sposób salutowania.

Pierwszy z kazamatów kancelarii wyszedł kancelista później jeden z ochroniarzy, w środku szedł Esvill, a na końcu drugi ochroniarz.
Lochy kancelarii skończyły się dość szybko – przeszli przez kilkoro drzwi pilnowanych przez straż kancelarii, weszli po stromych schodach na górę i trafili do małego, ciemnego korytarza. Po paru metrach korytarz połączył się z nieco większym korytarzem, tym razem z oknami i piękną kolumnadą. Esvill stwierdził, że tkwił w lochach co najmniej jeden dzień. Na dworze było jasno – na oko kole południa.
Jeszcze parę zakrętów, kilka podobnych do siebie korytarzy. O dziwo większość była pustawa. Nawet, gdy ktoś szedł korytarzem oprócz nich, to szybko znikał na widok Eickmara. Koniec końców cała grupka stanęła przed sporymi drzwiami. Eickmar otworzył je szeroko. Do środka wszedł ochroniarz, później Esvill i jeszcze jeden z ochroniarzy.



Pokój był urządzony skromnie, ale ze smakiem. Nieco z boku w stosunku do wejścia stało w nim spore łóżko, całkiem niedaleko drzwi znajdowało się małe biurko, troje krzeseł, a pod ścianą ława pokryta skórami. W kącie nieopodal okna stał nocnik.
– Proszę poczekajcie tu na mnie. Tymczasem proszę korzystać z jedzenia i picia. powiedział Eickmar. I faktycznie nim skończył zdanie zjawił się młody niziołek z tacą. Na niej znajdowało się piwo, wino, chleb, smalec, ogórki i nieco wędzonego boczku. Niziołek postawił dobra na stole, ukłonił się i wyszedł. Eickmar zamknął drzwi. Po chwili dobiegł chrobot klucza.

Ochroniarze nie mieli zamiaru korzystać z jedzenia czy picia. Cały czas patrzyli na Esvilla, ale nie byli zbyt natrętni – nawet gdy podszedł do okna. Niestety okazało się zamknięte na cztery spusty. Esvill czuł, że to nie tyle osobisty pokój Eickmara co jego osobisty pokój do przesłuchań.

Po nieco dłuższym czasie dał się ponownie słyszeć chrobot klucza, drzwi się otworzyły i do środka wszedł Eickmar. Tym razem miał na sobie lekką muślinową koszulę w kolorze ecru z nieco mniejszym żabotem, ładne skórzane spodnie. Nie miał już buzdyganu i lewaka – rapier jednakże zostawił przy sobie.
– Won! warknął na ochroniarzy. Wyszli za drzwi dość szybko. Esvill zauważył kroplę zaschłej krwi nad łukiem brwiowym Eickmara, której przed jego wyjściem tam nie było.
Chwilę po Eickmarze do środka wszedł młody człowiek.



Ubrany był w czerwony strój ozdobiony jedynie złotym szerokim pasem. Na tacy niósł wino.
– Daeothar, jesteś. powiedział dziwnie miękko podkanclerz. Czyżby lubił młodych mężczyzn? Elfa by to nie zdziwiło.
– Na Twe rozkazy, panie. odparł melodyjnym głosem młodzieniec. Elf stwierdził, że jego głos brzmi ładnie i miękko, prawie jak elfi.
– Ten tu człowiek twierdzi, że nie jest wroną, którą mieliśmy zamiar aresztować, lecz, że zwie się Esvill Sitilen. Coś w jego głosie mówi mi, że to prawda. Możesz to sprawdzić?
Daeothar popatrzył bez słowa na elfa.
– Veristas vincit. odrzekł z uśmiechem.
– Powiedz mi panie, kim jesteś? oczy Daeothara powiększyły się do granic możliwości, wypełniały całe źrenice. Do elfa dotarło, że ich kolor jest właściwie czarny – nie niebieski, piwny czy jakiś pospolity – lecz czarny. Nim Esvill wyrzekł słowo zdał sobie sprawę, że Daeothar patrzy niczym posąg – bez słowa czy mrugnięcia okiem.

Toho 19-02-2010 19:52

Anna
Karczma Kruszykamień

Był wczesny ranek. Większość z nielicznych gości karczmy Kruszykamień spała snem sprawiedliwego, albo bezgrzesznego. Niektórzy z nich spali snem ludzi po ciężkiej uczciwej pracy, inni spali by zapomnieć twarze ograbionych i mordowanych w zaułkach Altdorfu.

Służba karczemna, siedząca przy stole w kuchni, akurat śniadała. Na honorowym miejscu siedział karczmarz. Niczym senior rodu, lord, czy inny wielmoża otoczony wianuszkiem usługujących mu kuchareczek i służebnych.


Całą sielankę poranka wcale nie zburzyła Anna ni Thersa. Do środka wpadł zziajany młodzieniec o rudawej czuprynie. Zaskoczenie dało się malować na każdej twarzy. Tęga ochmistrzyni, zawsze skora do bury, rozdziawiła szeroko usta i miast trafić łyżką do nich podniosła ją do ucha. Tymczasem młodzieniec łapał oddech, albo wypluwał płuca – jedno z dwojga, a żadne nie brzmiało ciekawie.
- Wody – sapnął.
- Posłaniec wołający od progu wody gorszy niż wiele dni słońca i pogody – odezwał się machinalnie karczmarz – Podajcie mu podpiwek, woda mój panie to dla tych co im żywot niemiły. Od niej to flaki rdzewieją – zakończył karczmarz zdanie znanym przysłowiem.
Posłańcowi podano podpiwek. Młodzieniec uchwyciwszy kufel pił małymi łyczkami.
- No? Rzekł zniecierpliwiony karczmarz.
- Anna Bheremhof? Mieszka takowa u was mości karczmarzu? Wiadomość pilną dla niej mam.
To że młodzieniec bez pudła podał miano pod którym zabukowała się u niego Anna nie wywarło żadnego wrażenia na karczmarzu.
- Straż czy wiadomość? Karczmarz wolał wiedzieć czy warto dla paru złotych karli nadstawić karku czy też nie.
- Wiadomość Panie. Mam dla niej informację od niejakiego Michaela na temat Hirschenstein. Młodzieniec popatrzył błagalnie na karczmarza. Ten przez dobrą chwilę taksował młodzieńca. Popatrzył na ochmistrzynię, kucharki i służebne.
- Wody stawiać, goście, kruca, zaraz wstaną. Szykować śniadanie – w powietrzu rozniosły się rozkazy karczmarza, które szybko przywróciły towarzystwo na właściwe tory. Kucharki i służebne szybko połykały jedzenie, by zdążyć wykonać powierzone im zadania nim załapią kuksańca. Lecz i tak nie obyło się bez rzucenia kilku brzydkich słów, paru kuksańców i jednego kopa na rozpęd. Kopniaka załapała służebna, której karczmarz musiał powtórzyć by zakupiła takich to a takich warzyw.
Posłaniec nie wiedział, że cała ta scena była dobrze wypracowana. Zasmarkana i zapłakana służebna pociągając nosem wybiegła przez drzwi – początkowo kierowała się w stronę targu. Upewniwszy się, że nikt jej nie śledzi szybko zmieniła kierunek i przy pomocy drabinki, przez okienko, weszła nieopodal pokoi gościnnych. Odnalazła pokój Anny i Thersy. Przymknęła drzwi wiodące na dół i cicho zapukała.

Pukanie obudziło zarówno Annę jak i Thersę. Anna rzuciła baczne spojrzenie na Thersę. Ta wyciągnęła sztylet, a Anna podsypała prochem dwulufową „rucznicę zaradną”, jak mawiano na dwulufowy garłacz – zwany czasem chlapaczem z racji tego co zostawało z celu obu luf po ich wystrzale, gęsto napakowaną siekańcami. Thersa stanęła nieopodal drzwi. Anna schowała broń pod pierzyną i wymierzyła w drzwi.
- Wejść! – rzuciła Anna poprawiając jednocześnie ułożenie broni i dając znak Thersie by ta była gotowa. Do środka powoli weszła jedna ze służebnych. Anna nieco odetchnęła z ulgą, ale broń nadal miała wycelowaną.
- Coś się stało? Irmina? Jak dobrze pamiętam?
- Dobrze jaśnie Pani pamięta. Jakiś goniec pyta o Was. Mówi, że ma dla was wieści o mieście – pomniałam nazwy – ale chyba Kirschenstein? – służebna spuściła oczy ze wstydu.
- A może Hirschenstein? Zapytała niewinnie Anna.
- Jakbyście Pani tam byli, takowoż. Hirschenstein. Przemieniło mi się bowiem w Kirschenstein mam chorowitą babkę… służebna szeroko otworzyła oczy ze zdumienia gdy jej wypowiedź przerwał widok złotej monety.
- Wracaj tak samo jak tu przyszłaś. Zaraz zejdę na dół – Anna rzuciła monetę służebnej. Ta w podziękowaniu złożyła głęboki ukłon i wyszła.
- Zejdziemy na dół Pani? Może lepiej oknem i cichaczem? Napomknęła niepewnie Thersa.
- Spokojnie, znam Kruszykamień jak własną kieszeń. W razie czego mam to – Anna wyjęła naładowany garłacz o dwóch lufach.
- A na wypadek wszelaki naładujemy i to – Anna podeszła do kufra i wyjęła z niego małe arcydzieło sztuki rusznikarskiej – niewiele większe od dłoni.

Anna sprawnie załadowała obydwie lufy. – Umiesz strzelić? Zapytała Thersę.
- Niestety nie mam pojęcia, ale ogólnie wiem co i jak. Tu naciskam i strzelam przed siebie – jak na osobę nieobeznaną z bronią Thersa sprawnie wskazała spust i lufy.
- Nieźle, celuj trzymając pistolet obiema rękoma przy swoim barku. Prędzej trafisz. To cudeńko nie powinno się zaciąć. Naciskasz mocno i obydwie lufy prażą niewielkim co prawda pociskiem, ale bałaganu narobią. Anna szybko pokazała, jak sprawnie i bez większych ceregieli wycelować i strzelić.
Chwilę później obydwie zeszły na dół. Thersa przodem z pistoletem schowanym pod płaszczem, za nią Anna ze swoim garłaczem zachomikowanym w podobny sposób. Oprócz tego obydwie były uzbrojone w broń ręczną i niezbędne przedmioty – w razie wpadki wolały być gotowe na wszystko.
- Pan mniemam do mnie? Zapytała Thersa. W międzyczasie Anna obrzuciła ukradkiem przez okno ulicę i nie znalazłszy oznak zagrożenia zajęła nieco lepsze miejsce z czystym polem strzału na młodzieńca.
- Do Ciebie Pani nie. Odrzekł swobodnie młodzieniec do Thersy i odwrócił się do Anny – Ale do Ciebie Pani tak.
- Tedy mów co Ci przekazano – rzekła spokojnie Anna.
- Niejaki Michael polecił mi przyjść do karczmy Kruszykamień i pytać o Annę, Annę Bheremhof. Opisał ją przy tym dokładniej, bym zwieść się nie dał. Mam przekazać co następuje: Wyjazd do miasta Hirschenstein przełożyć, dzisiaj w Kancelarii jest konkurs wielu sztukmistrzów i talentów. Michael zapłaci dodatkową kwotę byś się tam znalazła i przekazała Celestusowi Augustusowi Joahimowi Wernerowi Teodorowi Adolfusowi Warmerowi to.
Młodzieniec wyjął ostrożnie niewielkie zawiniątko opakowane w biały materiał ze sporą pieczęcią.
- Mogę odejść? Zapytał niepewnie.
- Odejdź. Tu masz srebrnika na drogę. Chłopak sprawnie złapał monetę, sprawdził ukradkiem zębami czy prawdziwa i wymamrotał coś w podzięce. Po chwili zmyło go bez śladu.
Anna i Thersa wróciły na górę, szybko się spakowały, uregulowały dług wobec karczmarza i ostrożnie – bacząc czy nie są śledzone zmieniły lokum. Tym razem ulokowały się w morsko brzmiącej karczmie „Róża Wiatrów”.

W zawiniątku po rozpieczętowaniu Anna znalazła niewielki zielony kamień, mniejszy od męskiej dłoni oraz list.



Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:33.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172