Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > Zakątek LI-teracki > Artykuły, opowiadania, felietony > Opowiadania
Zarejestruj się Użytkownicy


komentarz
 
Narzędzia artykułu Wygląd
<!-- google_ad_section_start -->Chebańskie opowieści: Odbicie Guido (Neuroshima)<!-- google_ad_section_end -->
Chebańskie opowieści: Odbicie Guido (Neuroshima)
Autor artykułu: Pipboy79
10-10-2020
Chebańskie opowieści: Odbicie Guido (Neuroshima)

Siemka


Poniżej prezentuje opowiadanie z realiów jednej z moich sesji. Dokładniej z serii Zimowa i Wiosenna Wyspa Skarbów. Tym razem jednak miejsce opowiadania ma miejsce kilka miesięcy po wydarzeniach z sesji i dzieje się pod koniec lata na terenie Nowego Jorku. Większość postaci to BN-i jacy przewinęli się przez realia sesji.


---



2041, sierpień, przedświt, Nowy Jork, Ruiny


- Rany, stary… Wiesz, że my za tobą i w ogóle… Ale to to chyba przesada. - wygolony prawie na zero białas w skórzanej kurtce odezwał się pierwszy przerywając kłopotliwe milczenie. Żałował, że nie ma tu Taylora. Albo Viper. Zwykle to na nich spadało mówienie czegoś takiego. No ale ich tu nie było. Taylor został na Wyspie a Viper… Viper dała dyla.

- No właśnie Guido. Weź wyluzuj co? Zajaraj. Rozjaśni ci się. - Hektor normalnie nie darowałby okazji by nie wywyższyć się nad tym białasowym złamasem. Ale tym razem uznał, że sprawa jest zbyt poważna. Właściwie to Guido… No nie wyglądał najlepiej. Raczej tak jakby słaniał się na nogach. I w ogóle był cieniem samego siebie. To nie był ten ich wódz za jakim szli w stal i ogień. I teraz, jak wreszcie go odbili… To wyskakiwał z czymś takim… Zgłupiał?

- To jest skrajne ryzykowne. Szukają nas. Za słabo znamy teren by się przyczaić. Więc lepiej wyrwać się jak najdalej zanim zacisnął pętlę. Straciliśmy efekt zaskoczenia. Teraz już wiedzą czego się spodziewać. Powinniśmy stąd pryskać. - mężczyzna który się odezwał na tle tych skór i czerni w klimatach żołnierzy anarchii w jakich lubowali się Runnerzy wyglądał kompletnie na wyrwanego z innej bajki. Miał kompletny mundur polowy, był starannie wygolony i zadbany. Bardziej pasował standardem do jakiegoś żołnierza NYA niż tych chaotycznych gangerów o paramilitarnym kolorycie. Obserwował jak i inni jak Guido bierze od Hektora szluga i zaczyna go jarać z wyraźną lubością.

- Mhm. - Guido przymknął oczy i odchylił głowę do góry. Przetrzymał ten cudowny, zielony dym jakiego był pozbawiony przez ostatnie pół roku. To chyba było najgorsze. Pół roku bez jarania zioła! Już nawet zwykłe szlugi się trafiały no ale nie te z ziołem. Dopiero teraz. Wiedział, że mają rację. To było rozsądne. Powinni zwiać zanim ich namierzą. W końcu co ich obchodziło słowo dane jakiejś małolacie? Albo jego? Wyższa potrzeba. Czy jakoś tak. Właściwie. No tak… Trzeba było stąd spadać. I wracać. Do domu. Zobaczyć stare kąty. Te za którymi tak tęsknił. Pójść na Wyścigi, pokibicować gwiazdom Ligi. Ciekawe kto teraz jest w czołówce… No i wrócić na Wyspę. Taylor na pewno trzyma wszystko żelazną ręką. Ale wojny nie wygra. Musi wrócić. Obiecał im przecież wtedy na łódce. Że wróci. Że ich nie zostawi. Przecież byli jego rodziną. A on był ich sercem, duszą i głową. Potrzebował ich tak samo jak oni jego. Oddzielnie byli zdekompletowani. Tak, trzeba było wracać. Wracać do domu.

- No! To jak? Spadamy? Brzytewka skończyłaś? - Hektor ucieszył się, że zioło pomogło. I Guido przestał się wydurniać. Spojrzał na rudowłosego konusa co wydawała się żywą miniaturką przy każdym z nich. Nawet Boomer była od niej wyższa. Teraz kończyła bandażować jego rany. Znała każdą jego starą ranę. A widocznie przez parę miesięcy rozłąki doszły mu nowe. Otarcia, rozcięcia, odmrożenia. Ale na szczęście nic poważnego. Nic zagrażającego życiu. Ale był słaby. Bardzo słaby. Wychudł strasznie. Nigdy nie był tak umięśniony i masywny jak choćby Taylor. Ale jednak nie był cherlakiem. A teraz? Skóra i kości. Zwłaszcza ten wygolony łeb wyglądał przygnębiająco. Ogolili mu tą bujną, czarną czuprynę i został tylko czarny meszek. Jak u Paula. No ale Paul to odkąd go poznała to tak się golił to wszyscy byli do tego przyzwyczajeni. Tak jak do tego, że Guido ma bujną, czarną czuprynę.

- Tak. Już kończę. - pokiwała głowa. Właściwie jako lekarz nie miała wiele do roboty. Te rany co miał to była drobnica. Nic poważnego. Tylko był wygłodzony i osłabiony. Ale na to nic teraz nie mogła poradzić. Po prostu trzeba było go odkarmić przez następne parę tygodni i miesięcy. Ale to potem. Jak się stąd wydostaną. Teraz nic nie mogła na to poradzić.

- Dobra to ja idę szykować furę. - Paul pokiwał głową i klepnął swojego Bliźniaka w ramię by dać znać, że liczy na jego pomoc. Latynoski bliźniak skinął głową, zgarnął swoją spluwę i obaj ruszyli zagraconym pokojem do wyjścia i korytarza prowadzącego na dół. Skitrali się w jakimś dawnym magazynie czy hurtowni. Były na tyle duże, że można było wjechać samochodami i zniknąć z widoku. Zdołali już wyskakać się i nawrzeszczeć w spokoju, uściskać Guido i naprawdę uwierzyć, że im się udało. Że go odbili i wreszcie znów jest z nimi! Chudy, wygolony i wynędzniały. Ale to nadal był ich Guido! No tylko w pewnym momencie chlapnął tą głupotę, że mają wracać do obozu po jakąś małolatę. Ale na szczęście widocznie mu przeszło jak zajarał i przemyślał sprawę. To teraz szybko zanim te mundurowe sztywniaki…

- Taa… Naszykujcie… Ten łazik. Będzie nam potrzebny. Mam plan. - wygolony mafioz pokiwał głową wciąż nie otwierając oczy i wydmuchując dym z palonego zielska. Tak mu tego brakowało! Wreszcie płuca wypełnił znajomy aromat. Jego słowa jednak wywołały niemałe poruszenie. Czy raczej bezruch. Bliźniacy co już prawie wyszli na korytarz zatrzymali się i odwrócili patrząc na siebie, na niego, i na innych w zaskoczeniu. Nix czyli Pazur na urlopie okolicznościowym popatrzył na nich i na niego tak samo. Plan? Wszyscy wiedzieli, że Guido był właśnie tym kolesiem od mienia planu. Ale teraz był niezbyt dobrej formie. I nie bardzo wiedzieli o co mu chodzi z tym planem.

- Plan? - w końcu Plakatowy zapytał mafioza widząc, że cisza się znów przedłuża i jakoś nikt się nie kwapi ją przerwać. Bliźniacy też popatrzyli wyczekująco na reakcję kumpla i szefa. Jaki mógł mieć plan? Jak stąd zwiać? Wiedział coś? No niby siedział zamknięty w obozie ale kto wie? Może coś się wywiedział przez te parę miechów? W końcu to był Guido.

- Taa. Plan. I ty grasz w nim główne skrzypce. - Guido lekko uniósł swoje powieki zdradzając pierwsze objawy wesołego ujarania. Ale wskazał na palonym szlugiem na stojącego parę kroków dalej podporucznika Pazurów. Ten zrewanżował mu się niepewnym spojrzeniem a obaj Bliźniacy cicho jęknęli.


---



2041, sierpień, świt, Nowy Jork, Kolonia Reedukacyjna 37


- Ja powinienem prowadzić. Ten złamas nie umie jeździć. - szeregowiec w mundurze siedzący na tylnym siedzeniu łazika od początku nie zgadzał się na ten plan i w ogóle podział ról. Niby dlaczego to Paul miał być kierowcą?!

- Wiecie, jeszcze możemy im pokazać fucka i posłać detroidzkie pożegnanie. - Paul też dorzucił swoje trzy gamble. Co by się stało jakby nagle ostrzelali tych złamasów w bramie i dali gazu? Ale by było! Niezły numer na pożegnanie! Czemu ten Guido się tak przy tym upierał?

- Zamknijcie się. Podjeżdżamy. - skuty więzień w pomarańczowym kombinezonie skarcił go cichym syknięciem. Siedzieli obok siebie i na piersi skazańca widoczny był numer 5412. Jeszcze większy był na jego łopatkach. Na kanarkowym kombinezonie nawet gdy ten był podarty, poplamiony i brudny i tak ten numer był widoczny. Faktycznie podjeżdżali. Widać było już główną bramę obozu. Tą której tak bardzo nienawidził przez ostatnie parę miesięcy. I jak pragnął się znaleźć właśnie po tej a nie tamtej stronie. Kombinował jak mógł. A teraz jak go chłopaki wyrwali na tą właściwą stronę sam tu chciał wrócić. Ale instynkt podpowiadał mu, że takiego numeru nikt się nie spodziewa. A plan, chociaż improwizowany, wygląda prawdopodobnie. Mieli przecież zdobyczny łazik i mundury strażników. Chłopaki mogli się przebrać. On sam nie musiał. Brakowało im tylko jednego. Żołnierza. Kogoś kto będzie w stanie nawijać tym sztywniackim slangiem mundurowych jakiego żaden Runner nie umiał podrobić. Tak samo jak żaden sztywniak z tej krainy szczęśliwości pana prezydenta nie umiał udawać detroidzkiego luzu. No ale był Nix. Zawodowy komandos elitarnych Pazurów. Wystarczyło aby był sobą. On sam miał wątpliwości no ale San Marino go przekonała. I swoich braci Bliźniaków. Teraz przebrana w mundur strażnika siedziała po drugiej stronie skazańca. I cała piątka zdawała sobie sprawy, że są zdani na bajerę Nixa. I to, że tak durny plan jaki właśnie zamierzali zrobić strażnikom kompletnie nie przyjdzie do łba.

- Co tam macie? - Paul cicho westchnął ale nie sprzeciwił się woli szefa. Miał nadzieję, że duchy będą sprzyjać temu farciarzowi tak jak zwykle to bywało. Więc zwolnił i zatrzymał łazik przed główną bramą. Podszedł do nich strażnik by sprawdzić kto i po co przyjechał. Paul bez słowa wskazał kciukiem na tylne siedzenie. Strażnik nachylił się i momentalnie rozpoznał znajomy, pomarańczowy drelich skazańca. I numer. O matko! 5412! Mają go! Złapali!

- Mace go!? Ale jak!? Nic nam nikt nie zgłosił! - strażnik wybałuszył oczy ze zdziwienia ale zaraz potem roześmiał się z zadowolenia i satysfakcji. To był on! Ten bezczelny gnojek 5412! Dobrze, że go złapali! Rany ale komendant szalał jak się dowiedział o tej masowej ucieczce. Nic dziwnego. Zwiał cały blok! To naprawdę nie był powód do dumy ani dla niego ani dla nich. No ale jak go złapali to…

- Świeża sprawa, przyjechaliśmy od razu tutaj. Zamierzasz nas tak trzymać przed bramą? Chcemy go zawieźć do komendanta. - Nix widząc, nieco nerwowe spojrzenie Paula nachylił się nieco niżej by krzyknąć do strażnika. Zdawał sobie sprawę, że mogą liczyć tylko na efekt zaskoczenia. Mieli mundury ale żadnych papierów. Jak tamten by chciał przepustkę, książeczkę wojskową czy cokolwiek to byli w dupie. Nie mieli nic. Ich jedyną przepustką był 5412. Dlatego nie chciał dać ochłonąć strażnikowi.

- No pewnie! Już otwieram! - strażnik roześmiał się i szybko odwrócił się wracając do strażnicy. Tam oznajmił kolegom co coś słyszeli ale widocznie jeszcze nie byli pewny co i jak. - Otwieraj bramę! Mają go! Złapali 5412! - oznajmił im i z satysfakcją podniósł słuchawkę telefonu. Najpierw dał znać kolegom z wewnętrznej bramie nie mogąc sobie darować tych świetnych wieści. Trochę ich widział przez szyby ale głównie słyszał jakie radosne zamieszanie to wywołało. Ale szybko się rozłączył. Przez chwilę wahał się. Było wcześnie. Dopiero wstawał ponury, nowojorski brzask i padała brudna mżawka. Ale nic specjalnego. Komendant pewnie jeszcze spał. Ale czuł, że akurat takie wieści to mu raczej nie zmyje głowy. Więc wykręcił numer do centrali i tam surowym głosem kazał się połączyć z komendantem. Jak usłyszał, że komendant jeszcze śpi i rozumiał, że po takiej szalonej nocy to pewnie niedawno się położył. Ale twardo polecił “To go obudźcie”. Czuł jak zrobił wrażenie na dyżurnym w centrali. I chwilę potem usłyszał w słuchawce podirytowany, zmęczony głos.

- Komendant. Słucham. - usłyszał krótką, chociaż opanowaną odpowiedź. Przez moment musiał się opanować by zachowywać się należy ale wreszcie wypalił.

- Mamy go panie komendancie! Mamy 5412! Właśnie do pana jedzie! - zawołał radośnie i już bez skrępowania.


---


2041, sierpień, świt, Nowy Jork, Kolonia Reedukacyjna 37



Naczelnik Howard Murray miał zaczerwienione i podkrążone oczy. Nic dziwnego. Z tego wszystkie spał może ze 2 godziny. Nie było sensu wracać do domu więc spał w niewielkiej sypialni jaką miał niedaleko swojego gabinetu. Wbrew swoim nawykom poszedł spać w ubraniu. Tak naprawdę to zasnął w fotelu. Tak stwierdził gdy obudził go dzwonek telefonu. Ale co to były za telefon! Co za wieści! Mają go! Ha! Aż momentalnie odeszło z niego całe zmęczenie i niewyspanie. Oczywiście kazał go sobie niezwłocznie przyprowadzić do gabinetu. Nie mógł się doczekać aż mu nie spojrzy triumfalnie w tą jego bezczelną gębę!

Na szybko próbował doprowadzić się do porządku. Zdawał sobie sprawę, że to wielka chwila. Musiał wyglądać odpowiednio. Nie miał czasu wziąć kąpieli ani się ogolić. Ale w lustrze uznał, że jeszcze zarostu nie widać. Przeczesał szybko swoje siwe włosy, poprawił mundur i wziął swoją laskę po czym pokuśtykał do gabinetu. Dali mu znać, że tamci już czekają. Dobrze! Niech czekają! Czuł, się jak niesiony na skrzydłach zwycięstwa.

~ Kto wysoko mierzy ten nisko spada. ~ zaśmiał się w duchu. Nawet chroma noga mu jakoś nie przeszkadzała gdy tak kuśtykał korytarzem. Spotkał swoich ludzi to tu to tam i widocznie wieść się już rozniosła. Na wszystkich twarzach widział te triumfalne uśmiechy zwycięstwa. A jednak wygrali! Przez chwilę było gorąco. Kurwa… Było… No rany! Żeby zwiał cały oddział więźniów!? W biały dzień?! I to same szczyle! I ten ich 5412. Wiadomo! To on ich podburzył! Z nim od początku były kłopoty! I jak to wyglądało w papierach? W aktach? Komendant co dopuścił do masowej ucieczki więźniów. W gazecie o tym pisali! Wymieniali jego obóz i inicjały jako kogoś odpowiedzialnego za taką ucieczkę! Co za blamaż!

- Oj, zapłacisz mi za to bratku! Już ja się tobą teraz zajmę osobiście! - warknął do siebie z mściwą satysfakcją gdy spojrzał na nagłówek porannej gazety. “Wielka ucieczka więźniów. Całe miasto sterroryzowane!”. Co za debil pisał takie głupoty? Jakiś Zdravko. Kto to jest? Debil jakiś. Po co sieje taką panikę. No ale! Teraz jak go mają to się wszystko odkręci! Teraz komendant Murray znów będzie górą! Z satysfakcją otworzył drzwi do własnego gabinetu. Rzucił ze złością tą głupią gazetę na biurko i przystanął. Jaką przyjąć pozę? Jak to zacząć? W końcu zdecydował, że zacznie tak jak zaczęli na samym początku. Usiadł za swoim biurkiem.

- Dawać go. - rzucił w interkom i musiał przyznać, że naprawdę czuł dreszcz podniecenia na to co się za chwilę stanie. Prawie od razu drzwi się otworzyły i weszło dwóch jego strażników i dwóch obcych. Pomiędzy nimi ten cholernik. Wciąż skuty i w pomarańczowym drelichu. Mimo woli zauważył, że nie miał skutych kostek ani łańcucha łączącego z kajdankami na rękach. Ale pewnie nie mieli tego w łaziku jak go złapali. Ale nic to! Teraz już go ugoszczą tutaj na specjalnych zasadach.

- Znów się widzimy 5412. - komendant odezwał się sycąc się widokiem skutego i pokonanego wroga. Otoczony przez uzbrojonych strażników był bez szans. Mieli go! wreszcie znów go mieli! Z satysfakcją obserwował każdy tak znajomy detal jego wizerunku. Właściwie to się nie zmienił. Nie było to dziwne. W końcu ta ucieczka zdarzyła się wczoraj jak on i jego oddział pojechali na rozminowywanie. A jednak jakoś podskórnie oczekiwał, że dostrzeże w nim jakieś zmiany. Ale może lepiej, że nie.

- Najwidoczniej panie komendancie. Stęskniłem się za panem. Nie mogłem wyjechać bez pożegnania. - 5412 odparł z tym swoim urokiem poczciwego idioty. Murray nie mógł się powstrzymać by się nie roześmiać. Dokładnie tak samo zaczynali pierwszą rozmowę pół roku temu. Na swój sposób ten 5412 był bardzo ciekawym i zajmującym okazem. Jak ciekawy przeciwnik szachowy. Przeprowadzało się z nim bardzo interesujące rozgrywki. Chociaż oczywiście wynik zawsze mógł być tylko jeden tej gry. Ale to nie psuło samego smaku rozgrywki.

- Cieszy mnie, że zmieniłeś zdanie 5412. Wezmę to pod uwagę podczas ponownej rozprawy. Rozumiesz, że taki brak poszanowania zasad naszej małej rodzinnej społeczności będzie musiała rozpatrzyć odpowiednia komisja. - komendant wstał ze swojego fotela i spokojnie obszedł własne biurko podpierając się przy tym laską. Usiadł trochę bokiem na jego krawędzi i znów przybrał ton i pozę dobrego patriarchy. Surowego. Lecz sprawiedliwego. Co mógł zrobić jak ktoś z jego podopiecznych łamał ich zasady? No nie mógł tego tolerować. Musiał dać przykład dla innych.

- Zapewne panie komendancie. - Guido pokiwał swoją wygoloną głową gdy na swój sposób znów odnalazł się w znajomych klimatach swoich rozmówek z komendantem. Sam nie był do końca pewny dlaczego dalej kusi swój los. Widział stojących obok Nixa i Paula. Czuł stojących za plecami San Marino i Hektora. Poza nimi był komendant co wyszedł przed biurko. I dwóch strażników. No i ten jego spasiony sekretarz.

- Jak go złapaliście? I gdzie jest reszta? - komendant pokiwał nonszalancko swoją siwą głową i zwrócił się do strażników jacy go przywieźli. Zapytany Nix poczuł jak zasycha mu w gardle. Tego się obawiał! Przesłuchania! Przecież w ogóle nie mieli planu co mówić w takiej sytuacji ten plan był tak żałosną improwizacją, że gdyby nie Emily to by za cholerę nie dał się namówić!

- Sam wsiadł. - burknął Paul bez żenady ratując sytuację. Tym razem ten zblazowany luz Runnera okazał się bardziej na miejscu niż trening komandosa.

- Sam wsiadł? Niewiarygodne! A inni? Reszta zbiegów? Co z nimi? - komendanta bardzo rozbawiła taka lapidarna odpowiedź. Zaraz potem poprosi ich by mu to opowiedzieli dokładniej ale na razie jak już miał tego najważniejszego zbiega to czas było wyciągnąć z niego gdzie jest reszta. Musieli ukrywać się razem! To dlaczego przywieźli tylko jego jednego?

- Ja wszystko powiem panie komendancie. Ale mam dwa warunki. - nieoczekiwanie zamiast strażników odezwał się 5412. Komendant spojrzał na niego zdziwiony. Aż prychnął z rozbawienia. Warunki?! No nie to już… Chociaż… Właśnie dlatego ten 5412 był taki interesujący. Pobudzał jego ciekawość co znów wymyślił. Co mu szkodzi zapytać?

- Ty stawiasz warunki mnie? - Murray pokręcił głową z rozbawieniem. Jego strażnicy zaśmiali się także. No zawsze był niezły pajac z tego 5412. Ale widocznie chciał pajacować do końca. Jeszcze nie wiedzieli co mu komendant wymyśli. Ale byli pewni, że coś paskudnego. Zresztą. 5412 był już tu na tyle długo, że powinien się tego domyślać. I rzeczywiście z miną poczciwego idioty pokiwał twierdząco tą swoją wygoloną głową. - No dobrze. Co to za warunki? - komendant uśmiechnął się jowialnie ciekaw czym teraz rozbawi go ten cwaniaczek.

- Chcę się zobaczyć z więźniem 3818. Ona jest w izbie chorych. I chciałbym zapalić swojego skręta z mojej papierośnicy. - skazaniec przedstawił swoje warunki dość pogodnym tonem. Jakby zdawał sobie sprawę, że po takim numerze nie czeka go radosne zakończenie. Murray zastanowił się. 3818 to ta małolata z jego oddziału. Od paru dni była w izbie chorych dlatego pewnie nie zwiała wczoraj razem z resztą. A ta papierośnica… Ładna. Widział ją przy przyjęciu tego padalca pół roku temu. Właściwie… To czemu nie? Co mu szkodziło? Mógł mieć gest! I tak triumfował! Skinął więc na sekretarza, ten odpowiedział tym samym i wyszedł z gabinetu żeby wykonać polecenie szefa.


---



2041, sierpień, świt, Nowy Jork, Kolonia Reedukacyjna 37


Była słaba. Ledwo widziała na oczy. Miała gorączkę. Więc chodzenie słabo jej wychodziło. Dlatego strażnicy chyba stracili cierpliwość i ją prawie nieśli. Było jej wszystko jedno. Znów przesłuchanie? Była za słaba by coś z niej wyciągnęli. Chyba dotarło to do nich bo dali jej spokój. Ale może znów próbowali. Mimo wszystko na jej cienkich wargach wykwitł słaby uśmiech gdy dotarło do niej co się stało.

~ Udało mu się… Udało im się… Zabrał ich… Tak jak obiecał… ~ czuła się jakby jej samej też udało się uciec. Nigdy wcześniej nie spotkała kogoś takiego jak on. W parę miesięcy wyciągnął ich z bagna. Był jedynym który o nich dbał. Pierwszy raz w życiu mieli kogoś kto o nich dbał. Ukrócił wszystkie te zaczepki, mordobicia i całą resztę. Nie miała pojęcia jak to zrobił. Ale działało. Dzięki temu rozminowywaniu zyskali szacunek. Jednorazowa komando zawsze było traktowane jak elita. Dostawali więcej jedzenia i cieszyli się prestiżem. W końcu nie każdy miał tyle jaj czy desperacji by pracować przy rozminowywaniu gruzów jakich saperzy z armii bali się tknąć bo było zbyt ryzykowne. Ale można było posłać jednorazowe komando. Więc posyłali.

~ Szkoda, że Szczurek tego nie doczekał. ~ przemkła jej przez wygoloną głowę ta myśl. No szkoda. O towarzyszu rozerwanym przez jedną z tych min. Był dla niej trochę jak młodszy brat. I jego Guido też nie zostawił. Gdyby przeżył to jego na pewno też by ich zabrał. Wierzyła w to. Wszyscy w to wierzyli. Czekali jak na koniec wyroku i wydawało się to równie mistyczne i odległe. Ale dawało nadzieję. A nadzieja siłę. Że kiedyś spełni tą obietnicę. Wyciągnie ich z tego. Zrobi z nich prawdziwych Runnerów. Pokaże te swoje Det. Wyścigi, Ligę, będą pić, jarać zioło i zaliczać panienki! Jak prawdziwi Runnerzy! Aż do wczoraj. Bo wczoraj zrobili to. Dotrzymał słowa! Zabrał ich! Nie zwiał sam tylko naprawdę zabrał ze sobą cały oddział! Znów mimo słabości uśmiechnęła się blado przypominając sobie furię strażników. Teraz już nawet ona nie była jej straszna. Ona sama już się niczego nie bała. Wiedziała, że nie zostało jej wiele czasu. I tylko modliła się aby ich nie złapali. Aby im się udało stąd wydostać i dojechali do tego Det!

- Niee… - poczuła, że nogi się pod nią ugięły. Gdyby nie strażnicy to chyba by upadła na podłogę. Mroczki stanęły jej przed oczami. Zamrugała a strażnicy podnieśli ja do pionu. Ale nic się nie zmieniło. Stał o dwa kroki od niej. Ze skutymi rękami na plecach. W pomarańczowym więziennym drelichu. Z 5412 na plecach. Z wygoloną głową. I petem w gębie. Złapali go… Naprawdę go złapali… Wszystko stracone…

- Cześć. Brakowało nam ciebie do kompletu. - wyszczerzył się do niej tym bezczelnym, zawadiackim uśmiechem jakby to on był górą i zwycięzcą.

- Niee… - potrząsnęła głową czując jak łzy jej napływają do oczu. To koniec. Złapali go. Jak nawet jego złapali… To koniec. Podeszła do niego dotykając jego ramienia ale poczuła pod dłonią szorstki, więzienny drelich, tak bardzo znajomy.

- No to mamy komplet. - 5412 nie mógł jej objąć w pocieszającym geście bo miał skute kajdankami ręce. Ale spojrzał pogodnym wzrokiem na stojącego obok strażnika. Nix zrozumiał sygnał i musiał przyznać, że mu ulżyło. Nareszcie! Po co to przeciągać! Każda minuta tutaj to kuszenie losu! Wyjął więc kluczyk z kieszeni, podszedł do pleców skazańca i sprawnie zaczął rozpinać kajdanki.

- Chwileczkę! Co tu robisz! Nie kazałem ci rozkuć więźnia! - komendant zareagował dość szybko. Co ten kretyn robi?! Po co go rozkuwa?! Przecież nie dał takiego rozkazu! Szukał wzrokiem nazwiska tego durnia. Cody. Zupełnie jak jeden z jego strażników. Ten co był wczoraj… Zaraz… Nagle coś go tknęło. Szybko spojrzał na naszywki pozostałych strażników. Gentry, Castillio… Tej dziewczyny nie widział ale… O matko! Szybko spojrzał na swoich strażników. Tych prawdziwych. Tylko dwóch! A on miał tylko laskę nawet pistolet to był w szufladzie po drugiej stronie biurka! Zanim się zdecydował co dalej zrobić akcja potoczyła się błyskawicznie.

- Potrzymamy ci to kolego. - warknął wesoło latynoski strażnik podchodząc do zaskoczonego i popychając go brutalnie na ścianę tak, że grzmotnął o nią plecami. Zanim się otrząsnął Paul szybko wyjął mu z kabury pistolet a potem obaj przewalili go na podłogę i zaczęli skuwać kajdankami. Nix i Emily podobnie postąpili z drugim strażnikiem. Zaskoczenie było tak kompletne, że ci właściwie nie stawiali oporu.

- G-Guido? - Ira była nie mniej zaskoczona niż strażnicy. Ci prawdziwi. Patrzyła z wybałuszonymi oczami niepewna czy przypadkiem gorączka nie płata jej jakiś figlów.

- Przyjechałem po ciebie. Zabieram cię stąd. Zabieram cię do domu. - powiedział uśmiechając się do niej i wreszcie łapiąc ją w ramiona. Nadal był od niej wyższy i masywniejszy. Więc wydawał się górować nad nią sylwetką.

- Dobra Guido, są zrobieni. - Nix zameldował gdy tylko powalili obu strażników. Chciał popędzić mafioza by nie nadwyrężać szczęścia. Udało się, mieli dziewczynę i ukochaną, srebrną papierośnicę Guido no to mogli spadać! Ale dojrzał, że Guido zainteresował się teraz komendantem. Co teraz siedział jak trusia i nawet nie drgnął wciąż siedząc na krawędzi swojego biurka. Jakby liczył, że o nim zapomną.

- Ah tak. Dobrze. Jeszcze tylko jedna sprawa. Mamy do omówienia jedną rzecz z komendantem. Prawda? - Guido rozcierał dłońmi do niedawna skute nadgarstki. Wzrok utkwił w starszym, siwowłosym mężczyźnie z siwą głową. Ten nerwowo oblizał spierzchnięte wargi. Zdał sobie sprawę, że role się odwróciły. Gorączkowo myślał o pistolecie w szufladzie. Ale wiedział, że nie zdąży. Nie z tymi czterema, uzbrojonymi zbirami.

- Mogę panie komendancie? - Guido, wciąż w pomarańczowym drelichu sięgnął po laskę pana komendanta. Ten nie stawiał oporu. Wiedział, że nie ma szans. Czuł, że zaczyna się pocić. Na skroni i na dłoniach. Nagle zrobiło się mu strasznie gorąco. A szef gangu z uwagą obejrzał sobie zdobioną, okrągłą rękojeść laski. Przytknął ją do swojego czoła. I powoli przesunął po bliźnie jaka rozerwała kawałek jego łuku brwiowego tak, że nie rosły tam włoski.

- O tak… Tak panie komendancie… Mamy do omówienia pewną sprawę… - wysyczał więzień mściwym głosem. Pozwalając by wydarzenie sprzed paru miesięcy, gdy też tutaj tak stali i rozmawiali wróciło do tego pokoju. Wtedy to pan komendant miał swoją ulubioną, elegancką laskę godną starszego, statecznego dżentelmena. I tą głowicą laski zdzielił go w głowę tak bardzo, że aż upadł a ta głowica zostawiła krwawy ślad zalewając mu wtedy twarz krwią. A potem blednąć i zostawiając pamiątkową bliznę. Komendant przełknął ślinę gdy też sobie o tym przypomniał. I zdał sobie sprawę, że teraz on jest po niewłaściwej stronie laski. Grupka skutych i wolnych strażników, jedna osłabiona nastoletnia więźniarka obserwowali w milczeniu jak wygolony więzień w pomarańczowym drelichu bierze pierwszy zamach drewnianą laską. Ta ze świstem spada na ciało komendanta i te wydaje zduszony jęk. A potem kolejne gdy kolejne razy laski lądowały na jego ciele.


---



2041, sierpień, ranek, Nowy Jork, Kolonia Reedukacyjna 37


Musieli zachować pozory. Dlatego Guido znów wylądował w kajdankach. Podobnie jak Ira. Szli szybko popychani i popędzani przez czwórkę strażników. Irę to praktycznie Emily musiała podtrzymywać bo była aż tak słaba. Bliźniacy flankowali swojego skutego kumpla który wciąż musiał udawać więźnia. No a pierwszy szedł Nix jako szef tego udawanego patrolu. Na razie szczęście im sprzyjało. Nikt ich nie zatrzymywał. Ale musieli się spieszyć. W każdej chwili ktoś mógł wejść do biura komendanta i sprawa mogła się sypnąć. No i cóż. Na razie szli po obozie czego chyba wszyscy się spodziewali. Tyle, że różnie mogło być jak się okaże, że zamierzają wyjechać z tego obozu razem z dwójką więźniów.

- Dobra, to jaki mamy plan? - Nix na chwilę odwrócił się nieco nerwowo zerkając w tył na idącego za nim Guido. Wyszli właśnie na główny dziedziniec przed administracją obozu i znaleźli się w tym ponurym, nowojorskim poranku pełnym syfiastej mżawki. Zdążyło się już trochę rozwidnić. Guido wiedział, że teraz powinni odbić w lewo aby strażnicy zaprowadzili więźniów na blok czy do karceru. Tylko, że im zależało by iść na prawo, w stronę głównej bramy. Spojrzał w tamtą stronę i nagle już wiedział co robić.

- Zjeżdżamy stąd. Przez główną bramę. Tamtą furą. - wskazał brodą na czarną, dostojną limuzynę. Chłopaki z Det potrafili docenić klasyka i klasę wozu. Paul gwizdnął cicho.

- Ale fura! Mają tu takie? - Hektor zdziwił się ale nie zwlekali ruszając raźno na przełaj placu w stronę służbowych garaży. Aż ich korciło by zacząć biec więc musieli się powstrzymywać by ograniczyć się do szybkiego marszu. Nix skinął głową do jednego ze strażników na wieży który im się przypatrywał. Patrzył ale nie wrzeszczał ani nie strzelał. Więc chyba jeszcze nie wiedzą. Ale co zrobi jak wsiądą do samochodu? Jak ruszą w stronę bramy?

- Komendant ma. - Guido z trudem powstrzymał uśmiech satysfakcji. Musieli nadal dbać o pozory. Wciąż byli w paszczy lwa. Gdyby się sprawa rypła nie mieli szans na strzelaninę z tymi wszystkimi strażnikami.

- Chcesz mu buchnąć furę? - Hektor się mniej szczypał. Zaśmiał się cicho popychając bark w pomarańczowym drelichu do przodu jakby popędzał więźnia. Ale numer! W sam raz na chłopaków z Novi! Zajumać furę głównego bossa na pożegnanie!

- Dacie radę to otworzyć? - Nix który szedł pierwszy zatrzymał się przed drzwiami pasażera. Zakładał, że nie mają kluczyków do fury. Ale zakładał, że te złodziejaszki z Det poradzą sobie. Nie wiedział czy na tyle sprawnie by postój nie zwrócił uwagi strażników. Jeden wciąż im się uparcie przyglądał z wieży. Podejrzewał coś? Czy tylko był ciekawy.

- Człowieniu do kogo ta mowa! - Paul prychnął z nonszalancją irytacją. Podszedł od strony kierowcy i sięgnął do kieszeni jakby był właścicielem co sięga po klucze. I nawet wyjął jakieś klucze. Tylko swoje. Uniwersalne. Włożył do zamka a Hektor stanął tak by chociaż trochę go zasłonić sobą przed tym wścibskim strażnikiem z wieży.

- Boomer. Strażnik na wewnętrznej wieży. Gapi się na dół. Masz go? - Nix udał, że się rozgląda po placu a tymczasem sięgnął po przycisk krótkofalówki.

- Mam. Zdjąć? - radio bezzwłocznie odezwało się kobiecym, skoncentrowanym głosem jego kumpeli. Miała go. Całą bramę miała jak na widelcu. Cele na 300 m. Częściowo zakryte ci co byli w budkach na dole. Ci na wieżach to była klasyka celu stojącego. Ale tak samo jak Nix czuła się nieswojo gdyby miała się strzelać z innymi mundurowymi. To raczej nie było coś co powinno się znaleźć w aktach Pazura. Ale zależało jej na nich. Zwłaszcza na Nixie. I nie miała pozwolić by któryś z tych kutasiarzy go rozwalił. Więc przy takich rozważaniach rachunki były dość proste. Chociaż nadal miała nadzieję, że obejdzie się bez strzelaniny.

- Nie. Ale bądź w pogotowiu. Jak zrobi larum to strzelaj bez rozkazu. - Nix wydał polecenie też mając nadzieję, że szczęście wciąż będzie im sprzyjać. Odwrócił się bo usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Paul wskoczył za kierownicę eleganckiej limuzyny i teraz otwierał resztę drzwi. Pozostali wskakiwali na miejsca. Jeszcze trochę gmerania kablami i fura zawarczała odpalanym silnikiem.

- Tylko spokojnie. Spokojnie podjedź do bramy. - podporucznik Pazurów mruknął cicho do kierowcy nie będąc pewny czy ten należycie utrzyma nerwy na wodzy. Ci Runnerzy byli tacy impulsywni!

- Nie sraj żarem Plakatowy. - warknął na niego Paul. Ale musiał przyznać, że najchętniej to dałby po garach i wyrwał się już z tej matni na wolność. Ale nie chciał być tym który skrewi. Przecież ten latynoski złamas miałby używanie do końca życia z takiej wtopy. Więc karnie ruszył powoli i zatrzymał się przed wewnętrzną bramą. Strażnik wyszedł na zewnątrz z wyraźnie zdziwioną miną.

- Zabieracie go? Wozem szefa? A ta mała? Po co wam? - strażnik był trochę zdezorientowany. Po co go zabierają? Dopiero co go przywieźli. Myślał, że jak już się z nim komendant rozmówi to pójdzie do karceru. Czy coś takiego. I jeszcze ta mała. Po co im ona? No i w wozie szefa? Bez szefa? Dziwne. Hektor na tylnym siedzeniu nerwowo spojrzał na Guido siedzącego obok. W dłoni trzymał odbezpieczoną spluwę. W każdej chwili był gotów wystawić spluwę przez okno i rozwalić ten wścibski łeb. Ale dostrzegł jak wygolona głowa szefa minimalnie kręci głową. Nie do wiary! Musieli liczyć, że Plakatowy ich jakoś z tego wyślizga! Ten sztywniak!? Co ta San Marino w nim widziała?! Taka kozacka laska i z takim sztywnym lamusem?! Ale na razie zbastował chociaż był pełen złych przeczuć. Powinni to załatwić po detoidzku! Dać po garach i ostrzelać ich w przelocie!

- Rozkaz z góry. Mamy go zabrać na wizję lokalną by wskazał resztę. Wtedy zgarniemy wszystkich. - Nix starał się przybrać neutralny wyraz twarzy i spokojny głos. Nie był pewny czy mu wyszło. Miał wrażenie, ze brzmi głupio i sztucznie. Żałował, że nie ma takiej bajery jak Bliźniacy. Albo Guido. Im to po prostu jakoś samo wychodziło. Mieli jakiś naturalny, wrodzony luz. A on to wszystko brał na poważnie i się przejmował. Jak teraz. Matko, co ma zrobić jak strażnik tego nie kupi? Wolał o tym nie myśleć.

- Furą szefa? - wydawało się, że strażnik nawet to kupił. Ale jeszcze pozostawała sprawa limuzyny szefa. Pozwolił im wziąć swoją wypieszczoną i ukochaną furę? I nie jechał razem z nimi? Dziwne.

- Jak chcesz to się go zapytaj. Ja nie zamierzam tam wracać by się pytać jeszcze raz skoro jest okazja się przejechać czymś takim. - Peter w mundurze strażnika uśmiechnął się blado i wskazał kciukiem na budynek administracji z jakiego właśnie wyszli i gdzie było biuro komendanta. A potem na to cacko w jakim siedzieli. Strażnik to zrozumiał. Kto by się nie chciał karnąć takim cackiem?! Wszyscy zazdrościli komendantowi takiej fury. A ten strzegł jej jak ulubionej zabawki. Spojrzał ponad dachem na budynek administracji. Chyba powinien zadzwonić. Ale nie chciał robić z siebie durnia. W końcu więc machnął im na pożegnanie a sam odwrócił się do kolegów z wieży by dać im znać, że mają otworzyć bramę.

- Ja pierdolę kupił to! - szepnął cicho Hektor. Strażnik nie mógł widzieć jego spluwy tuż pod ramą okna jaką był gotów go poczęstować. Nie mógł uwierzyć, że ten żałosny blef Plakatowego naprawdę zadziałał.

- Cholera co jest? Na co on czeka? - Paul warknął tarabaniąc kciukami po kierownicy. Przejechali przez bramę wewnętrzną ale zatrzymali się przed zewnętrzną któa wciąż była zamknięta. Widać było ruch w budce, strażnicy coś ze sobą rozmawiali. Cholera! Jeden podniósł słuchawkę telefonu! Wydało się?!

- Tamci też coś gadają. - Hektor zameldował gdy odwrócił się do tyłu i spojrzał na strażników budki przez jaką właśnie przejechali. Nix też czuł, że zaraz go szlag trafi z tych nerwów. Już widział wolność! Ostatnia przeszkoda! A tam, dalej w tych ledwo widocznych budynkach leżała skitrana Boomer z wycelowanym karabinem. Ale dłużej niz zdzierżył. Wychylił się przez wciąż otwarte okno.

- Na co czekasz durniu?! Nie widzisz kto jedzie!? Otwieraj! Ile mamy czekać! - krzyknął rozzłoszczony tonem w jaki włożył swój cały gniew i stres. Podziałało jak marzenie. Strażnik bez wahania kliknął guzik i brama zaczęła się otwierać. Wydawało się, że niespodziewanie wolno. Ale wreszcie otwarła się i Paul nie zwlekał. Wcisnął pedał gazu i czarna limuzyna dostojnie ale z werwą wyjechała przez główną bramę obozu.

- Brzytewka. - Boomer obserwowała wszystko przez celownik swojego karabinu. Ale kobieta siedząca obok nie miała takich udogodnień. To przez okno widziała tylko jakiś ciemny samochód jaki wyjechał przez główną bramę. Była więc zdana na relacje Boomer. Spojrzała więc na nią w napięciu bojąc się wydusić coś z siebie.

- Wyjechali. Mają Guido. Są wszyscy. Idź na dół ja tu jeszcze popilnuję. - obwieściła operator broni precyzyjnej nie chcąc dłużej przedłużać katuszy niepewności małżonki Guido. Taki mieli plan. Że one poczekają tutaj aż tamci wyjadą. Teraz powinni tu przyjechać tylko z innej strony a potem spadać do reszty.


---


2041, sierpień, południe, Nowy Jork, Kolonia Reedukacyjna 37



Kilka dni później



- Panie komendancie. Jakiś pan na pana czeka w gabinecie. - sekretarz odezwał się do komendanta patrząc na niego z obawą. Raz się obawiał o niego. Bo wciąż był cały w świeżych opatrunkach i poruszał się niezgrabnie gdy ten bandzior połamał mu niektóre gnaty. A dwa obawiał się jego reakcji.

- Jak to czeka w gabinecie? W moim gabinecie? Dlaczego go wpuściłeś jak mnie nie ma? - Murray nie czuł się najlepiej. Wszystko go męczyło, drażniło i irytowało. Lub po prostu wkurzało. Właściwie powinien jeszcze leżeć w szpitalu. Ale nie mógł tam usiedzieć. Uciekł mu! Dwa razy! I to za drugim razem z jego własnego gabinetu! I jeszcze ukradli mu jego własną limuzynę! I wyjechali przez główną bramę! W biały dzień! Złość aż go roznosiła. Nie mógł sobie znaleźć miejsca i dlatego nie chciał gnić w szpitalnym łóżku. A tu jeszcze ten grubas wpuścił jakiegoś gościa do jego własnego gabinetu! Ze złością otworzył drzwi i dopiero wtedy poczuł, że krew go zalewa. Ten buc siedział w jego fotelu! I przeglądał jakieś papiery!

- A. Dzień dobry panie komendancie. Nie spodziewałem się pana tak szybko. Ale dobrze jak pan już jest. - facet był w mundurze i gospodarz dostrzegł na kołnierzyku patki kapitana. I co z tego? Komendant na terenie swojego obozu był władzą najwyższą i ostateczną. Jak kapitan na okręcie.

- Widzę. Co pan tu robi? Kim pan jest? Co pan tak czyta? - komendant zauważył z irytacją i kuśtykając, dość mocno podpierając się na lasce. Nowej. Tamten cholernik mu połamał jego ulubioną laskę co tak wiernie mu służyła! Teraz miał nową, jakąś zwykłą i bez stylu. Ale obiecał sobie znaleźć jakąś porządną. Na razie ta mu musiała wystarczyć. Zmrużył oczy podchodząc bliżej własnego biurka chociaż od strony petenta. Bo ten bezczelny kapitanek nawet nie drgnął by się usunąć z miejsca. Ale dojrzał, że to co ten przegląda wygląda jak teczka z aktami. Takie w jakich trzymali akta więźniów.

- “...nietuzinkowa pomysłowość, odwaga i śmiałość w działaniu czynią z niego bardzo niebezpiecznego przeciwnika. Zalecana szczególna ostrożność, należy przedsięwziąć najwyższe środki ostrożności.” - wyglądało jakby kapitan zamiast odpowiedzieć przeczytał coś z akt jakie przeglądał. Co więcej Murray dojrzał numer na teczce. 5412! Ten dupek przeglądał służbowe akta jego więźniów! Kto mu je dał?!

- To są tajne dane! Nie można ich przeglądać jak się nie jest uprawnionym personelem tej placówki albo nie ma się indywidualnego zezwolenia a nie przypominam sobie abym panu takie wystawił! Proszę to odłożyć albo wezwę straż! - obolały komendant naprawdę nie miał cierpliwości do tego buca. Kto to był?! Skąd się tu wziął?! Co on sobie wyobraża!? Może ucieczka całej grupy więźniów to nie był powód do dumy ale do cholery jakieś zasady obowiązywały na tym świecie! Zwłaszcza od mundurowego i to oficera to oczekiwał jakiegoś poszanowania tych zasad.

- Wezwie pan straż komendancie? Tą która dwa razy pod rząd dała uciec pańskiemu więźniowi? - kapitan podniósł wzrok znad czytanych akt i popatrzył pytająco na pobitego mężczyznę. Wskazał palcem na drzwi których ten nie zamknął jakby spodziewał się, że jeden z nich zaraz opuści ten pokój. I pewnie nie myślał o sobie.

- Wszystko wyjaśnię na komisji. To były wyjątkowe okoliczności. Właśnie przyszedłem się przygotować. Więc jakby był pan z łaski swojej opuścić ten pokój. - Murray szarpnął się z kotłującej złości. Za mocno machnął ręką wskazując na otwarte drzwi i z bólu pociemniało mu w oczach. Ale zacisnął zęby i przezwyciężył to nie okazując słabości.

- Wyjątkowe okoliczności panie komendancie? - kapitan podłapał ten zwrot jakby mu się wyjątkowo spodobał. Odwrócił kartkę czy dwie w tych aktach i nie ruszając się z miejsca znów zaczął coś czytać - “Ponadprzeciętna charyzma, duma, upór i wola walki jaką prezentuje ta jednostka rozlewają się na otaczających go ludziach skłaniając ich do ponadprzeciętnych czynów. W wyjątkowych okolicznościach wręcz zaskakujących. Cechy naturalnego lidera sprawiają, że potrafi sobie zjednywać ludzi i zyskiwać sojuszników elastycznosć zaś sprawia, że potrafi się dostosowywać do zmiennej sytuacji. Podpisano. Kapitan Yorda”. - kapitan przeczytał zapisane słowa i zamknął akta. Popatrzył w górę na stojącego po drugiej stronie komendanta. A ten wreszcie jak teczka z aktami przestała zasłaniać pierś niezapowiedzianego gościa dostrzegł jego naszywkę z nazwiskiem na piersi munduru. Cap.T.Yorda. To musiał być ten gość co sporządził ten raport. Ten co przyszedł razem z transportem więźniów.

- Zdaje pan sobie sprawę komendancie. Ile wysiłku kosztowało nas rozbicie jego bandy i schwytanie tego niebezpiecznego osobnika? - kapitan zdał sobie sprawę, że komendant wreszcie zrozumiał aluzję z kim rozmawia. I ze złością rzucił teczkę z aktami na jego biurko. Właściwie to był na urlopie zdrowotnym. Odkąd wrócił z tamtej cholernej, porośniętej lasem Wyspy. Ale jak demon z przeszłości ostatnie gazety wróciły mu tamte wydarzenia jakby to było wczoraj. Wizerunkiem wygolonej ale jednak jakże znajomej facjaty. Z dopiskiem, że to zbieg. Taki który zwiał z kolonii karnej. Razem z całym oddziałem więźniów. Ale to, że potem wrócił i sobie wyjechał limuzyną komendanta przez główną bramę to brzmiało tak nieprawdopodobnie, że brał to za fantazję pismaków. Aż nie wierzył. Więc wziął jednak tyłek w troki i się jednak tu pofatygował. No ale dość szybko się zorientował, że jednak coś jest na rzeczy. Właściwie to było chyba nawet gorzej niż to pisali w gazetach. Musiał się tym zająć. Zbadać to. Przeprowadzić śledztwo. Po swojemu. Musiały zostać jakieś ślady. Jacyś świadkowie. A pan komendant Murray… No cóż, komisja dyscyplinarna raczej nie będzie zbyt pobłażliwa dla kogoś kto ośmieszył cały system na cały kraj pana prezydenta. Jakaś urocza posadka w wysuniętej bazie Rhotax 17 czy coś równie podobnego powinno być w sam raz dla tak utalentowanego i doświadczonego człowieka.


K O N I E C


---



Obsada:

Guido "więzień 5412" - mafioz i szef jednej z band Sand Runners z Detroit. Pojmany w trakcie walk z NYA pod koniec sesji WWS i skazany na zesłanie do Kolonii Reedukacyjnej 37.

Paul i Hektor - białasowo - latynoski duet nierozłącznych kumpli. I para odpowiednika agentów do zadań specjalnych. Pod koniec sesji WWS zostali wysłani przez swoją bandę by odnaleźć Guido.

Nix - Peter Nixon, zwany wcześniej Nixem a przez Runnerów Plakatowym. Podporucznik elitarnych Pazurów, mąż San Marino, szamanki Runnerów. Zazwyczaj ledwie tolerowany przez Runnerów, zwłaszcza Bliźniaków.

Brzytewka - (BG > Zombianna) była Anioł Miłosierdzia która koniec końców przystała do bandy Guido a nawet pohajtała się z samym Guido.

San Marino - (BG > Czarna) szamanka i to mocno nawiedzona, przystała do bandy Guido a nawet pohajtała się z Nixem.

Ira "więzien 3818" - jedna z nastoletnich więźniów w KR 37 z Bloku T (T - teenagers). Guido spotkał ją jak i innych gdy trafił do tego bloku i z czasem został ich liderem.

Howard Murray - naczelnik KR 37, starszy, siwowłosy pan o wyglądzie i manierach dżentelmena starej daty. Trochę utyka dlatego nie rozstaje się ze swoją laską.

kap. Yorda - jeden z oficerów NYA, przewinął się przez sesję WWS. Bardzo bystry i pomysłowy pod koniec sesji na skutek machinacji San Marino doznał zapaści co wyłączyło go z gry na resztę sesji. Został odesłany do NY na urlop zdrowotny.
Autor artykułu
Pipboy79's Avatar
Majster Cziter
Zarejestrowany: Jan 2014
Miasto: Ostróda - Oxford
Posty: 12 049
Reputacja: 1
Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację

Oceny użytkowników
Język
90%90%90%
4.5
Spójność
100%100%100%
5
Kreatywność
90%90%90%
4.5
Przekaz
100%100%100%
5
Wrażenie Ogólne
90%90%90%
4.5
Głosów: 2, średnia: 94%

Narzędzia artykułu

  #1  
rudaad on 10-10-2020, 21:02
Ocena użytkownika
Język
80%80%80%
4
Spójność
100%100%100%
5
Kreatywność
80%80%80%
4
Przekaz
100%100%100%
5
Wrażenie Ogólne
80%80%80%
4
Średnia:88%
Czasami zastanawiam się czy ja naprawdę nie mam czym się w życiu zająć, że czytam wszystko co mi wpadnie w ręce? A potem trafiam na kolejne opowiadanko o Detro, o bohaterach spod znaku Świętych z Bostonu i to z fantazją Piratów z Karaibów i jakoś wątpliwości mi przechodzą. Czytało się dobrze, jak zwykle polecę dalej!
Odpowiedź z Cytowaniem
  #2  
Pipboy79 on 10-10-2020, 22:48
- Dzięki za dobre słowo Cieszę się, że komuś się to spodobało
Odpowiedź z Cytowaniem
komentarz



Zasady Pisania Postów
You may Nie post new articles
You may Nie post comments
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site
artykuły rpg

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172