lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Sesje RPG - Postapokalipsa (http://lastinn.info/sesje-rpg-postapokalipsa/)
-   -   [DEG] Błogosławiona Krew [18+] (http://lastinn.info/sesje-rpg-postapokalipsa/18650-deg-blogoslawiona-krew-18-a.html)

Surelion 10-12-2019 21:47

13 czerwca, środa po kolacji; Tulon, rezydencja Sanguine

Podkład: https://www.youtube.com/watch?v=mpgyTl8yqbw

Czerwona kula słońca już dawno zagasła, topiąc się na horyzoncie splugawionego przez uderzenie meteorytu morza, kiedy dobrze budowana sylwetka szefa ochrony przemierzała w półcieniach korytarzy rezydencję Sanglierów. Barthez poruszał się w wyuczony przez treningu lata cichy i lekki sposób mimo, że był pogrążony w swoich rozmyślaniach nad ostatnimi nieco niepokojącymi pomysłami dziedzica i tym co się za nimi naprawdę kryło. A może nic się nie kryło. Może to tylko Toulon, miasto prowadzonego pod przykrywką wzniosłych słów podstępu, handlu i negocjacji, podświadomie wpływało na tok myślenia Bartheza, ale jeśli tak to dlaczego miał to dziwne uczucie, które już tyle razy się sprawdziło.



Alpejczyk spodziewał się, że za odwleczeniem wyprawy będą stały także inne niźli tylko ostrożność przyczyny. Chęć jak to ładnie określił Abdel odwiedzenia miejsc, gdzie bawi się lokalna arystokracja wyraźnie świadczyła o tym, że oficjalny powód był tylko wymówką.

Jeśli opóźnienie miało być tylko jednodniowe to nie był to żaden problem, ale jeśli miało się przeciągać, to Barthez wiedział, że ściągnie to zrozumiałą irytację Ventriculi. Pytanie było tylko na kogo. Tu w Tulonie Nathan miał chociaż narzędzia aby móc zaraportować Lavelle sytuacje, w drodze nie będzie już takiego komfortu, ale z drugiej strony, Abdel będzie zapewne chciał jak najszybciej znaleźć się w Bergamo i nie będzie grymasił. Spekulował w myślach mijając kolejne pokoje.

Tak czy owak będąc zaszczycony możliwością audiencji u dziedzica, miał szanse wybadać plany Abdela, co do pobytu mieście. Jedno wiedział już na pewno. Tej nocy raczej nie pośpi tylko będzie przewodnikiem panicza...

Zapukał do pokoju. Otworzył mu jeden ze sług anonsując przybysza. Lekki powiem wdarł się poruszając zawieszone w oknie śnieżnobiałe muślinowe firany, skryte za szczelna siatką przeciw owadom. Lekki zapach perfum z nutą bergamotki uderzył w nozdrza ochroniarza. Abdel skinął tylko dłonią na najemnika aby wszedł do apartamentu, nie odrywając wzroku od toaletki. Nathan widział niejednokrotnie mężczyzn robiących makijaż, ale w znakomitej większości byli klanyci malujący na twarzach, mniej lub bardziej skomplikowane, wojenne wzory. Zdążył już jednak przywyknąć do dość niewieścich obrazków bywając na dworze Sanguinów toteż stanął spokojnie i rzekł:

- Chciałeś ze mną rozmawiać wasza miłość. Jestem do usług.

Abdel gestem dał znać służącemu, że ten nie będzie już dzisiaj potrzebny i może niezwłocznie opuścić pokój. Dziedzic nie odrywał wzroku od zrobionego lustra w którym delikatnie z wprawą usuwał wszelkie drobne niedoskonałości swoje skóry starając się przy tym by ów skomplikowany makijaż wyglądał naturalnie w swym kształcie.

- Zadam teraz Panu pytanie, które w oczywisty sposób może się wydać nieeleganckie. Proszę nie brać tego za nietakt bowiem muszę znać prawdę. - powiedział odciągając powiekę i zbliżając oko do tafli szklą by lepiej obejrzeć poprawki. - Z jakiego powodu rozstał się Pan z Helwetami? Tylko niech Pan nawet nie próbuje mnie okłamywać.

- Tajemnica mojego poprzedniego kontraktu pozostaje znana wyłącznie czcigodnemu Ventricule oraz jego miłości Lavelle - w ton Nathana wkradła się nieco sztywna nuta, mogąca się kojarzyć z urażoną dumą albo niezadowoleniem z poruszenia niewygodnego tematu - Zostałem zaprzysiężony przez ród Sanguine jako zaufany sługa kilka lat temu. Ojciec waszej miłości nie miał w ten względzie żadnych wątpliwości. Jeśli wasza miłość zamierza kwestionować moje kompetencje, zbyt na to późno.

- Nigdy nie jest za późno na szczerość, zwłaszcza jeśli pyta pana ktoś mego pokroju ale to pana wybór rodzaju relacji między nami...

Dziedzicowi odpowiedziała cisza, więc kontynuował:

- Dobrze, załóżmy że wierzę w Pana szczere intencje ale... Nie ufam temu afrykanerowi, który wchodzi w skład Pana oddziału, powiem szczerze na naszym dworze jest zbyt wielu szpiegów Neolibijczyków, Helwetów bym mógł spać spokojnie. Co Pan na to?

- Szacowny Ventricule i pan Lavelle pozostawili dobór ekipy w mojej gestii. Znamy się z przeszłości i ufam Kiwolo. Ale proszę wiedzieć, że nie zaufałbym ludziom poleconym przez kogokolwiek.

Dziedzic obrócił się na krześle wpatrując uważnie w twarz Bartheza.

- Wie Pan że jestem dziedzicem rodu, prawowitym następcą mego ojca piastującego funkcję głowy rodu. Obaj wiemy, że przybycie kogoś takiego nigdy nie zostaje nie zauważone. To miasto ma zbyt wiele par oczu i uszu by uszło to uwadze osobom zainteresowanym tym faktem. Te osoby zapewne rozpoczynają już swe działania, jakie by nie były, by ten fakt wykorzystać do swych własnych celów. Jest Pan szefem mojej ochrony. Ilu zatem szpiegów obserwujących nasz pochód odnotował Pan odkąd wylądowaliśmy w porcie?

Barthez poczuł jednoznacznie, iż Abdel właśnie sprawdza jego wartość jako profesjonalnego ochroniarza pytając o rzeczy oczywiste, które nie mogły przecież ujść uwadze szefowi ochrony. Alpejczyk uśmiechnął się lekko:

- Wasza miłość, nie musiałem się wcale rozglądać. Każdy, kto jest żywo zainteresowany wyprawą Sanguine'ów do Bergamo, nie musi szukać informacji przez uliczne ptaszki w Toulonie. Nie ma się co oszukiwać. Tak jak ród Sanguine ma swoje uszy i oczu tu i ówdzie, tak i inni mają takowe na waszym dworze. Ci którzy chcieli, wiedzieli o wszystkim nim wasza miłość wyruszył z Montepelier. Natomiast jeśli chodzi o same ulice, to nie przejmowałbym się zbytnio żołnierzami Rezysty czy ciekawskimi oczami sekciarzy apokalipsy.

- Czy słyszał Pan nazwisko Noel Karnak? Nie? Nie dziwię się. Był ochroniarzem przyszłego dziedzica rodu Chantres. Niestety przez błędy w ochronie został on zasztyletowany, a szybko wschodząca gwiazda Noela zagasła wraz z nim. Mówi się w kuluarach, że celowo pozostawił dziury w ochronie by dziedzic zginął. W podzięce wuj zmarłego, który zapewne się z nim domówił w tej sprawie, zapłacił mu tą samą monetą. Zdradą i grobem. Zmasakrowane ciało Noela znaleziono parę dni później, wraz z jego żoną i dzieckiem. - Dziedzic utkwił wzrok w ochroniarzu mówił dalej powoli i chłodno, tak by tamten raz na zawsze zapamiętał następną część wypowiedzi. - Barthez, mam wielu wrogów i zdaję sobie z tego sprawę. Wielu z rodziny może dybać na me życie ale ja potrafię odpłacić w dwójnasób tym osobom, które będą mi wierne. Nie szczędzę na to środków. Nikogo nie odtrącam i nikim nie gardzę z tych którzy są ze mną. Nie obchodzi mnie zatem, czy jest pan Helweckim szpiegiem czy nie, tak długo jak przy pana pomocy będę się wspinał po drabinie władzy na górę. Na ostatni szczebel. Pana gwiazda idzie na szczyt ze mną albo runiemy obaj w dół. Rozumiemy się?

- Zapewniam waszą miłość, że nie zamierzam, pardon za sformułowanie, spierdolić tej roboty. Wiem dobrze, w momencie kiedy przekazano mi zadanie ochrony wyprawy, że mój los został związany z losem waszej miłości na śmierć i życie. I zbyt szanuje swoje własne życie, żeby je stracić przez błędy lub zdradę.

Adbel wstał od stolika i obciągnął swój szyty złotą nicią kubrak do idealnie prostego i eleganckiego kształtu.

- Zatem, gdzie po kolacji sugeruje się Pan wyprawić by dzisiejszej nocy nawiązać kontakty towarzyskie z tutejszą śmietanką? Szukamy ludzi młodych i ambitnych, skłonnych do nawiązywania nowych ryzykownych układów na szachownicy władzy, które z czasem zastąpią stare powiązania poprzedniego pokolenia. Wszak nasza misja nie wyklucza ugrania czegoś więcej, prawda?

Barthez nie bywał w miejscach, gdzie bawiła arystokracja. To nie były jego progi. On zażywał rozrywki w miejscach ludzi jego pokroju. Ale nie koniecznie były to miejsca dla dziedzica rodu Sanguine. Ktoś taki jak Alpejczyk nie był interesującą osobą dla wędrownych srok, które potrafiły zapewnić każdą przyjemność, ale Abdel już był. I Barthez zdawał sobie z tego sprawę jakie niebezpieczeństwo spadłoby na głowę dziedzica, gdyby dopuścił do tego. W najlepszym wypadku skończyłoby się to niebotycznym okupem.

- Jedno wiem wasza miłość. Na dwór Hamzy, gdzie bawi elita Toulonu nie wejdziemy. A ja jestem człowiekiem prostym, bawię się pośród takich ja sam. Mogę zabrać waszą miłość do innych miejsc, choćby tu w Terres Putain czy Port Lagagne, gdzie spotkasz co prawda niższych stanem sobie, ale młodych i ambitnych, a ponadto zaznasz rozrywek.

- Nawiązywanie zażyłości z niższymi mi stanem jest bezcelowe. Mam od tego ludzi. Tym bardziej ze śmierdzącym motłochem, pełnym pijaków, dziwek i chorób na którą samą myśl wzdryga mnie obrzydzenie. Nie mój drogi, Sanguine nie zadowala się byle czym. - powiedział z nieudawaną wyniosłością i zawiesił głos w namyśle - Choć... choć tym razem zrobię wyjątek by poznać miasto. Widząc ten brud dolnej partii ciała dowiem się również, na jakież to choroby cierpi i głowa tego miasta. Ciekawość jest tego spora...

- Tyle, że jeśli mogę coś zasugerować, to nie są miejsca dla arystokracji, będzie jaśnie pan musiał założyć coś bardziej odpowiedniego, bo w najlepszym razie straci tylko mieszek, a w najgorszym znajdą nasze ciała w którymś z kanałów.

- O strój niech się pan nie martwi, to drobiazg. - Machnął ręką zbywająco: - Lepiej niech pan pomyśli jak stąd wyjść niepostrzeżenie, skoro zdajemy sobie obaj sprawę z tego, iż cały czas jesteśmy obserwowani.

- Niebawem do rezydencji przyjedzie wóz jednego z dostawców. Wyjedziemy z nim gdy tylko zakończy rozładunek i oddaliwszy się kilka przecznic zejdziemy z wozu. Będzie tam czekał mój człowiek. Muszę spytać waszej miłości jak długo zamierza zostać w mieście? Mamy bowiem połowę czerwca i kupcy z Purgare ruszają na północ, Jehammedanie też zaczynają przemieszczać się częściej o tej porze roku i wyprawa morze utknąć na dłużej na punktach celnych, które są żadną miarą nieprzekupne, a helweckie procedury są niemożliwe do obejścia. Każdy dzień zwłoki w Tulonie może sprokurować dodatkowe dni lub nawet tygodnie na nieprzyjaznym Okopconym Szlaku.

- Ruszymy niezwłocznie jak tylko Leon przygotuje nas bardziej do wyprawy. Nie chcę wprowadzać w gniew swego szlachetnego ojca, niech się pan nie martwi. A teraz.... - powiedział szlachcic otwierając szafę, poszukiwał wzrokiem czegoś w miarę prostego na nocną wyprawę. Krótki uśmieszek błysnął mu na twarzy kiedy w cieniach znalazł w końcu coś zadowalającego.
Post pisany wspólnie z 8artem.

Wymykamy się na miasto, upewniwszy wprzódy iż nie śledzą nas żaden niepotrzebne oczy domowników, zwłaszcza siostry. Wolałbym wyjść jakimś wyjściem dla służby by zupełnie nie zwracać na siebie uwagi osób zapewne obserwujących domostwo.


8art 10-12-2019 21:49

13 czerwca, środa, po kolacji; Tulon, Terres Putain

Nathan siedział podczas kolacji tuż obok kapitana Perraulta, świadomy tego, że dla zapewnienia bezpieczeństwa ekspedycji musiał nawiązać bliższe relacje z oficerem Sangów. Konwersacja przy stole mieściła się w granicach zawodowej uprzejmości, aleHelweta wyczuwał lekką nerwowość Perraulta i sądził, że zna jej przyczyny. Oficer zaszczycony przydziałem do świty dziedzica rodu musiał cierpieć katusze sponiewieranej dumy na samą myśl o tym, że jego przełożonym został pozbawiony błękitnej krwi przybłęda z alpejskich kantonów. Znając potencjalne konsekwencje takich uprzedzeń i skrytych żali, Barthez usilnie wyczekiwał możliwości rozmowy z Sangiem w cztery oczy.

Sposobność taka przydarzyła się, gdy tylko Alpejczyk wyszedł z pokoju siedzącego przy toaletce Abdela. Dojrzawszy w korytarzu czerwony płaszcz oficera Barthez podszedł do mężczyzny sprężystym krokiem.

- Kapitanie Perrault, czy mogę prosić pana na słowo?

Zmierzający do własnego pokoju wojskowy przytaknął zdawkowo głową. Poprowadzony w górę schodów przez Nathana, wyszedł na taras domu, z wysokości którego roztaczał się widok na powoli tonącą w ciemnościach zatokę i rozświetlone dzielnice miasta.

- Rad jestem, że to pana wyznaczył do tego zadania Ventricule. Słyszałem wiele dobrego o panu i pana ludziach - zaczął uprzejmym tonem Alpejczyk, wyciągając z kieszeni na udzie piersiówkę brandy - Nie mam nic przeciwko winu, ale prawdziwi mężczyźni powinni sycić się czymś poważniejszym. Skosztuje pan?

Frank przejął piersiówkę, pociągnął porządnie i skrzywił lekko usta porażony działaniem trunku.

- Jako żołnierz cenię sobie bezpośredniość - oznajmił oddając pojemnik właścicielowi - O panu też sporo się mówi w kuluarach, ale nie jestem pewien, dlaczego to panu powierzono dowództwo, Barthez. I jeszcze do tego ta zbieranina...

- Rozumiem pana obiekcje - Alpejczyk dołożył starań, aby w jego głosie zadźwięczał zniechęcający do dalszej polemiki ton: - Pańscy ludzie dysponują świetnym sprzętem, są wyszkoleni i obyci z bronią, mają świetnego dowódcę, ale chciałem zauważyć, że Bergamo i Okopcony Szlak to nie bagna delty Rhone, gdzie trudno o większych specjalistów niż wy. To zupełnie inny teatr działania i wiem, że zdaje pan sobie z tego, kapitanie. I dlatego tu wchodzi do gry moja zbieranina i ja. To ludzie nawykli do specyfiki działania w terenach miejskich, ochrony personalnej, a także zaprawieni w misjach na szlakach Purgare, Borki czy Pollenu. Czcigodny Ventricule nie bez powodu zdecydował się na przekazanie mi dowództwa eskorty. Gdyby odwrócić sytuację i przyjąć, że działamy w delcie, ja moi ludzie bez zastanowienia zdalibyśmy się pod pana zwierzchnictwo. To pana teren i specjalizacja. Nie jestem panu wrogiem ani konkurentem. Misja w Bergamo to świetny poligon doświadczalny dla pana ludzi. Być może Ventricule następną podobną misję zleci już swoim żołnierzom, a nie najemnikom.

Oparty o metalową barierkę żołnierz milczał przez dłuższą chwilę, rozważając w myślach argumenty swego przedmówcy:

- Przyjmuję do wiadomości pana wywód, panie Barthez - powiedział w końcu odwracając głowę w stronę Alpejczyka: - Niemniej liczę na to, że będę współuczestniczył w podejmowaniu decyzji mających wpływ na bezpieczeństwo dziedzica. Pod tym warunkiem gotów jestem uznać pana zwierzchność.

- Oczywiście kapitanie. - Barthez nie widział powodu, dla którego nie miałby konsultować kwestii bezpieczeństwa z innymi, równie doświadczonymi żołnierzami. Był świadom tego, że jak każdy nie był nieomylny:

- Skoro wyjaśniliśmy sobie podstawy współpracy, pora na szczegóły - zaproponował z zauważalnym odprężeniem Barthez: - Pański podkomendni, sierżanci. Co powinienem o nich wiedzieć per persona? Indywidualna ocena.

- Bonnet i de Gaulle służyli ze mną przez trzy lata na pograniczu - odparł Perrault: - Blanchard to instruktor z jednostki szkolącej kadetów, weteran o doświadczeniu porównywalnym z moim własnym. Wszyscy wielokrotnie uczestniczyli w walkach przeciwko feromanserom, mają też za sobą akcje wymierzone w przemytników i rzecznych piratów. Doskonali strzelcy i ręczę własną głową za ich umiejętności. Me zmartwienie wywołuje jedynie świadomość tego, że słabo mówią po purgaryjsku. To żołnierze, nie akademicy, sam pan rozumie.

- Skoro tak, proponuję, aby moi ludzie zajęli się ochroną perymetru, pańscy zaś przejęli obowiązki straży osobistej szlachty. Pan Dumas kilkukrotnie podkreślał chęć posiadania osobistego ochroniarza. Znalazłem mu już kogoś z mojej grupy, ale wierzę, że towarzystwo doświadczonego Sanga wydatniej zaspokoi jego potrzebę bezpieczeństwa. Myślę, że podobnie musimy uczynić w stosunku do rodziny Sanguine.

- Blanchard przejmie opiekę nad jego miłością panem Dumasem - odpowiedział taksujący wzrokiem okoliczne dachy Perrault: - De Gaulle będzie strzegł czcigodnego dziedzica, Bonnet zaś jego miłość pana Leona.

- A dziedziczka? - Nathan uniósł lekko brew, chociaż domyślał się już odpowiedzi kapitana.

- Ten obowiązek wezmę na własne barki - oznajmił śmiertelnie poważnie wojskowy: - Jej miłość pani Angeline jest kobietą obdarzoną sporym temperamentem i zamiłowaniem do rzeczy, które zazwyczaj szlachetnie urodzonych panien nie interesują. Strzelectwo, żołnierskie rzemiosło, zaglądanie w niebezpieczne miejsca, tego rodzaju sprawy. Podejrzewam, że będzie wymagała szczególnej opieki, dlatego osobiście się tym zajmę.

Alpejczyk skinął w odpowiedzi głową akceptując propozycję Perraulta, chociaż w duchu zadawał sobie pytanie, czy decyzja o opiece nad dziedziczką spowodowana była jedynie poczuciem zawodowego obowiązku czy też na takim wyborze nie zaważyła przynajmniej odrobinę fizyczna atrakcyjność szlachcianki.

- W porządku, popieram pana argumentację. Myślę, że w najbliższym czasie będziemy musieli spotkać się ponownie i omówić kwestie takie jak zakresy naszych obowiązków, zazębiające się wzajemnie kompetencje oraz analizę kilku możliwych scenariusz kryzysowych, abyśmy w polu nie tracili czasu na niepotrzebnie dublowane procedury. Chętnie zrobiłbym to od razu dzisiaj wieczorem, ale jak pan wie, muszę zająć się oprowadzeniem jego miłości dziedzica po mieście. I to mi coś przypomniało. Jego miłość pan Leon również chce wyjść na świeże powietrze. Sugerowałbym, aby wziął ze sobą Lodovica, jednego z moich zastępców. Rodzony Tulończyk, świetnie zorientowany w topografii miasta. Bez urazy, ale myślę, że sprawdzi się dużo lepiej w roli przybocznego na ten jeden wieczór od sierżanta Bonneta.

Kapitan przygryzł lekko wargi, pokręcił z namysłem głową, zerknął na Helwetę z ukosa.

- Pan go zna, Barthez, ale ja nie. Proponuję pójść na kompromis. Lodovic i Bonnet razem jako ochrona. Moi ludzie mają cywilne ubrania i potrafią wtapiać się w tłum. Bez obawy, sierżant nie będzie przyciągał uwagi czerwienią stroju.

Alpejczyk uznał, że dwóch ochroniarzy na dzisiejszy wieczór, to nie zgorszy pomysł, tym bardziej, że kuzyn dziedzica ruszał na zakupy I Barthez spodziewał się, że ilość sprzętu może przekroczyć możliwości logistyczne jedengo człowieka. Kiwnął głową zgadzając się z sugestią kapitana. Nastała krótka pauza. Alpejczyk, przysłuchujący się jednocześnie dźwiękom kłótni dwojga kochanków na jednym z sąsiednich dachów powiedział:

- Dziękuję za rozmowę. Pozwoliła nam wypracować pewne podstawy współpracy. Kapitanie, pozostaje mi w tej chwili życzyć udanego wieczoru. Zamierza pan również ruszyć w miasto?

- Raczej nie - pokręcił głową Perrault: - Wolę odespać zawczasu Okopcony Szlak, ale ostateczna decyzja należy do jej miłości pani Angeline. I jeszcze jedno. Urodziłem się w Montpellier i znane mi są królujące wśród Sanglierów stereotypy o obcych. Nie winię za nie moich ziomków, bo szczerze wierzę w siłę naszego pochodzenia, ale walczyłem dość długo pośród żołnierzy Rezysty, Szpitalników i anabaptystów z Purgare, by wiedzieć, że krew to nie wszystko. W obecności moich ludzi prosiłbym o zachowanie stosownych form komunikacji, ale na imię mam Jacques.

Wyciągnięta dłoń oficera zawisła wyczekująco w powietrzu. Helweta bez wahania mocno uścisnął dłoń Franka:

- Nathan. Ale oczywiście przy podwładnych zachowajmy tytulaturę, żeby nie urągać wypracowanemu autorytetowi.
Post pisany wspolnie z Kethem


Ketharian 10-12-2019 21:53

Port Lagagne, Tulon

Lodovic okazał się niskim ruchliwym człowiekiem o niezgorszych manierach, zgodnie z zapewnieniami Nathana Bartheza obeznanym w topografii Tulonu i mającym wiele do powiedzenia w interesujących Leona tematach. Sierżant Bonnet niewiele dla odmiany mówił, trzymając się o pół kroku za szlachcicem i śledząc uważnym spojrzeniem otoczenie. Obaj przyboczni ubrani byli w nieprzyciągające oka proste stroje, na widoku trzymali jedynie noszone przy boku pochwy z nożami, chociaż Leon domyślał się, że obaj chowali pod kurtkami pistolety.

- Na prawo za mostem stoją kramy złomiarzy wyciągających rzeczy z dna morza, wasza miłość - opowiadał Lodovic wiodąc szlachcica przez szeroki most łączący brzegi Terres Putain i Port Lagagne - Większość z tego wydaje się bezużyteczna, ale słyszałem o paru szczęściarzach, którzy znaleźli tam cenne fanty. Niemniej jednak najlepsze składy artefaktów znajdują się po drugiej stronie zatoki, w Ferrallies. Dzisiaj odradzam już wizytę w tamtej dzielnicy, po zmroku robi się tam nieciekawie. Jeśli wystarczy jego miłości czasu, może popłyniemy tam jutro.

Leon Thibaut pokiwał spolegliwie głową, wciąż nie potrafiąc oderwać wzroku od pięknie opalonych dziewcząt, które podążały za nim aż do mostu wabiąc arystokratę wesołym śmiechem i otwarcie erotycznymi gestami. Spacer przez kipiące radością życia ulice Terres Putain okazał się dla wynalazcy nie lada przeżyciem i to bynajmniej nie z powodu doznań natury technologicznej.

Tylko wspomnienie oczekującej rozwiązania małżonki trzymało jako tako w ryzach rozpalone widokiem półnagich gibkich ciał żądze młodego szlachcica.

- Przyjrzyjmy się zatem tym podmorskich cudom - zarządził Sanglier, kontemplujący teraz krwistą czerwień dachówek na okolicznych kamienicach, pięknie rozświetlonych promieniami zachodzącego słońca - A potem zaprowadź mnie do tych zegarmistrzów, o których wspomniałeś wcześniej.

- Jak sobie wasza miłość życzy - odparł Lodovic sprowadzając szlachcica po kamiennych schodkach z boku wjazdu na most, pomiędzy rozłożone na wąskim nabrzeżu kramiki i stragany - To bez wątpienia fragmenty poszycia jakiegoś statku, odcięte palnikami. A tam kotwiczne łańcuchy.

Zainteresowany kawałkiem przeżartego rdzą metalu, Leon Thibaut pochylił się nad jednym ze straganów słuchając niewiarygodnie brzmiącej opowieści sprzedawcy. Lodovic i Bonnet stanęli po obu bokach szlachcica, lustrując wzrokiem najbliższych przechodniów.


Garść ciekawych rzeczy wyszperanych przez Leona na rozmaitych kramach: kiepskiej jakości mapy wybrzeża od Tulonu po Genuę (dodatkowa kostka do testów orientacji w terenie); pakiety śrub, nakrętek i gwoździ wszelkiego rodzaju, rurki, pręty, zawiasy (wszystko to może być potraktowane jak uniwersalne części zamienne); gwizdki sygnałowe; lusterka z wypolerowanego metalu albo ze szkła; ochraniacze na uszy; ćwieki do nabijania skórzanych zbroi; osełki do ostrzenia broni białej; kable elektryczne, oporniki i kondensatory (części zamienne do urządzeń elektrycznych).




* * *

Rezydencja rodu w Terres Putain, Tulon

Oddany do dyspozycji dziedziczki apartament składał się z dwóch pokojów, urządzonych z smakiem, aczkolwiek znacznie skromniej niż jej własne kwatery w Montpellier. Angeline Léa niezbyt się tym przejęła, bo chociaż traktowała komfort szlacheckiego życia jako coś przynależnego sobie z racji pochodzenia, potrafiła w razie potrzeby obchodzić się bez zbytków i luksusów.

Siedząc na krześle z wysokim oparciem, przed przeszkloną toaletką i z leciutko zmarszczonym czołem, rozważała w myślach wszystkie zasłyszane informacje. Pierwsze wrażenie jakie wywarł na niej Nathan Barthez tylko się pogłębiło, Alpejczyk ewidentnie znał się bowiem na swej robocie. Co więcej, przybył do Montpellier z krainy, o której Angeline Léa dotąd jedynie słyszała, a którą bardzo chciała zobaczyć - wielkie ośnieżone grzbiety alpejskich masywów, wystrzeliwujące majestatycznie w lodowate przestworza.

Myśl o Alpach trącała jakąś romantyczną nutę ukrytą głęboko w sercu pragmatycznej arystokratki, budzącą się tylko w rzadkich i starannie kontrolowanych okolicznościach.

Obie dwórki - Anne Marie i Colette Laure - wyczuły bezbłędnie stonowany nastrój swej pani, bo nie narzucały się z płochymi tematami. Jedna z nich pracowała z miniaturowym pilniczkiem nad paznokciami dziedziczki, druga zaś rozczesywała jej włosy wielkim grzebieniem.

Przyjemną chwile przerwało ciche, ale stanowcze pukanie do drzwi. Odsunąwszy od siebie gestem dłoni dziewczęta, Angeline Léa wstała z krzesła wygładzając suknię i spoglądając ku drzwiom.

- Proszę.

W progu stanął kapitan Perrault, wciąż nienagannie ubrany w oficerski strój. Kiedy jego oczy dostrzegły odświeżoną fryzurę szlachcianki, pojawił się w nich błysk, który sprawił Angeline mimowolną przyjemność.

- Wasza miłość - kapitan skłonił nieznacznie głowę - Gdybym był tutaj sam, najpewniej udałbym się na spoczynek, nie zmrużyłbym jednak oka mając świadomość, że wasza miłość zamierza dzisiejszego wieczoru opuścić rezydencję. Jeśli tak, potraktowałbym za zaszczyt sposobność towarzyszenia waszej miłości w tej... eskapadzie.


Tak więc poproszę o deklarację Kargana, czy jego postać zamierza grzecznie przenocować w rezydencji czy też chce późnym wieczorem czmychnąć na miasto!

* * *


Ulice Terres Putain, Tulon

Woźnica siedzący w koźle ciągniętej przez muły czterokołówki uśmiechnął się szeroko, kiedy mówiący z helweckim akcentem mężczyzna wcisnął mu w dłoń garść dinarów. Dwaj siedzący między beczkami po solonych rybach pasażerowie zaczekali, aż zaprzęg stanie w miejscu, a potem zeskoczyli z pojazdu na bruk uliczki. Woźnica nie czekał na pożegnanie, strzelił batem nad zadami mułów wprawiając czterokołówkę ponownie w ruch.

Obaj mężczyźni przeskoczyli szybko do strefy cienia rzucanej przez ściany kamienic, ruszyli przed siebie żwawym krokiem wymijając wolniejszych przechodniów na sposób ludzi mających w głowie jakiś cel spaceru.

- Mam nadzieję, że moje zalecenia względem grubiańskiego sposobu zachowania nie poszły waszej miłości w zapomnienie - powiedział ściszonym głosem ten z helweckim akcentem - Tam, gdzie idziemy grubiaństwo nie zwraca niczyjej uwagi, w przeciwieństwie do wysublimowanych manier. Lecz rodzaj serwowanej rozrywki wydatnie winien to rekompensować.


Abdel i Nathan wymknęli się dyskretnie z rezydencji. W kwestii dalszej fabuły oddaję pałeczkę graczom, dobrej zabawy!

Kargan 10-12-2019 21:54

Rezydencja rodu w Terres Putain, Tulon

- Dziękuję za troskę kapitanie i muszę przyznać, że gdybym wybierała się na miasto z pewnością miła byłaby mi pańska obecność - Angeline uśmiechnęła się ciepło do kapitana jednak jej myśli pobiegły same w kierunku przechadzki i owszem, ale w towarzystwie Nathana Bartheza. Dziedziczka błyskawicznie jednak opanowała płoche myśli i skoncentrowała spojrzenie na kapitanie Perrault - Wybaczy mi pan jednak, ale czuję się zmęczona i dziś już nie opuszczę rezydencji. Będę jednak pamiętała o tej deklaracji gdyby okazało się, że mój brat zamierza zamarudzić w Tulonie nieco dłużej.

Łaskawym skinieniem głowy Angeline dała kapitanowi wyraźny znak, że owszem propozycję uznała za miłą i właściwą, ale teraz życzy sobie zostać sama. Kapitan spędziwszy sporo czasu na dworze Sanglier bezbłędnie wyczuł wolę dziewczyny więc tylko skłonił się z szacunkiem i oddając wojskowy salut, który tak lubiła przyjmować dziedziczka, zniknął w korytarzu cicho zamykając za sobą drzwi.


Angeline nigdzie się nie wybiera... chociaż może jak zrobi się ciszej i później... skoczy skorzstać z łączności radiowej. Kto tu obsługuje węzęł radiowy ? Jakiś radiooperator Sangów ? Czy może radio jest niepilnowane ?


Ketharian 10-12-2019 21:55

Rezydencja rodu w Terres Putain, Tulon

Odpowiednio poinstruowane, dwórki wyciągnęły z bagażu szlachcianki jej nocną koszulę i wszelkie niezbędne do wieczornej pielęgnacji utensylia. Już przebrana w przyjemnie ocierającą skórę satynę, dziedziczka postała jeszcze chwilę przy uchylonym oknie apartamentu, dla bezpieczeństwa wychodzącym na wewnętrzne podwórko posesji. Uniemożliwiało to co prawda obserwację wciąż pełnych ludzi okolicznych ulicy, ale nie przeszkadzało w kontemplowaniu pięknie rozgwieżdżonego nieba.

- Zgaście wszystkie lampy i idźcie się położyć do siebie - poleciła zapatrzona w miliony świetlnych punktów Angeline Léa - Powinnyście dobrze wypocząć przed podróżą.

- Tak jest, wasza miłość - Anne Marie i Colette Laure dygnęły wdzięcznie i wycofały się za próg apartamentu zabierając jedną z naftowych lamp.

Szlachcianka jeszcze chwilę postała przy uchylonym oknie, zastanawiając się nad wyraźnie przerastającym jej obecne możliwości kontaktem radiowym z Montpellier. W rezydencji Sanguine w Tulonie nie było radionadajnika dość silnego, by złapać źródło łączności w Montpellier, nie było nawet żadnego słabszego. Rządca w razie potrzeby zgłaszał się do jednego z kilku punktów łączności w mieście, gdzie wiadomość można było przekazać drogą radiową w zamian za stosowną opłatą.

W przypadku zamówień na nowe meble czy informacji o problemach z przeciekającym dachem brak dyskrecji w transmisji nie stanowił większego problemu, ale szlachcianka wiedziała, że tego rodzaju komunikacja była podsłuchiwana na każdym etapie kontaktu, od przekazania tekstu wiadomości po jej cyfrową transmisję.

Tego, co działo się w eterze słuchali nie tylko pracownicy punktów radiowych - słuchali też ukryci w twierdzy nad Cour Argent agenci Hamzy, słuchali posiadający swe rezydentury w mieście Szpitalnicy; słuchali podobno nawet niewidoczni na co dzień, rzekomo odlegli i nieszkodliwi borkańscy Kronikarze.

Angeline Léa westchnęła cicho wiedząc, że informacje, które zamierzała przekazać do Montpellier nigdy nie mogły znaleźć się na niezabezpieczonym tulońskim pasmie.

Westchnęła raz jeszcze, zamknęła okno i poszła bezszelestnym krokiem do przygotowanego przez dwórki łóżka.


Łączność radiowa w świecie Degenesis jest luksusem zarezerwowanych dla nielicznych szczęśliwców. Helweci ją mają, Kronikarze, elitarne ekipy Sędziów, tu i ówdzie anabaptyści. Każdy jest bardzo ostrożny, bo w eterze słucha wiele uszu... a niektóre z nich mają pół tysiąca lat...

8art 10-12-2019 21:57

Terres Putain, Noc

- Wasza miłość. Ustalmy jak mam się do was zwracać, bo tytułowanie się nie wchodzi w grę. – stwierdził krótko, po czym spojrzał wymownie na uliczną studnie: - I proszę umyć twarz. W portowej części Terres Putain zostalibyście wzięci za wędrowną męską kukułkę I stali się obiektem zaczepek lub kpin.

Helweta zagwizdał cicho I spojrzał w głab Rue de Cotain. Z miejskiej bramy bezszelestnie wychynęła wielka ludzka sylwetka, szeroka w barach niczym niedźwiedź I wyższa niemal o głowę od i tak rosłego Bartheza. Wrażenie pogłębiały jeszcze długie dready, dodatkowo powiększające optycznie mężczyznę. Postać stanęła przy Nathanie, jeszcze bardziej uświadamiając Abdelowi ogromne dysproporcje pomiędzy mężczyznami.

- To Yuran, jeden z moich. Mógł go jaśnie pan jeszcze nie widzieć. - Helweta kiwnął na ogromnego Polanina, odruchowo sprawdził kaburę z pistoletem I trójka ruszyła pieszo ku tętniącej nocnym życiem części Terres Putain.

Im bardziej oddalali się od rezydencji, bogate domu ustępowały brudnym czynszówkom, ale też im bliżej portowych nabrzeży, okolice stawały się coraz bardziej gwarne I ludne. Marynarze z tysiąca portów, wespół z partyzantami Rezysty, wytatuaowanymi ekstatykami, prymitywnymi klanytami – wszyscy pijani w sztok śpiewali w dziesiątkach języków. Ulicznice różnej maści, wieku, tuszy I raczej miernej urody wystawiały ordynarnie wdzięki w licho oświetlonych miejscach. Tuż obok z bardziej zaciemnionych zaułków dochodziły czasem ekstatyczne jęki, lub brutalne mlaskania zderzających się rytmicznie kroczy. Wprost na ulicach dokonywano szemranych transakcji. Abdel mógł tylko zachodzić w głowę, czy sprzedawano kradzione dobra, a może sam Żar, przechodził z rąk do rąk za odpowiednią ilość dinarów. Świat wokół niego był mu całkiem obcy I arystokrata zaczynał się bać, że jeśli zaginąłby tutaj, to jego los byłby przesądzony. Barthez I zamykający pochód olbrzym prowadzili go jednak pewnie, jakby znali tu każdy kamień brukowy, czasem klucząc bez powodu, a czasem by ominąć niebezpieczne uliczne zwady. Wraz z delikatną bryzą od zatoki znów nieco zaczęły zmieniać się zabudowania. Liche kamienice przeszły w chaotyczną, choć zdecydowanie solidniejszą mieszaninę magazynów, drobnych zakładów, najrozmaitszych tawern, burdeli i wszystkiego co mogło służyć miejscowym i przybyszom zarówno za dnia jak i nocy. Wraz z tym zmienili się jakby i ludzie. Choć pijani, zdawali się nie być już tak kompletnie dzicy, nawet dziwki nie były już tak wulgarne.

W końcu Barthez wskazał jedną z tawern. Stoły i ściany gwarnego wnętrza pełne były wyskrobanych nożami inicjałów, udekorowane wiszącymi medalami I pinami. Od razu widać było, że siedzą tu ludzie wojennego rzemiosła każdej maści. Ogoleni na łyso szpitalianie, anababtyści, klanyci siedzieli w grupach I głośno rozmawiali wznosząć kufle, kubki.

- Witaj w Le Cirque... - oświadczył krótko Barthez, wysyłając Yurana po coś do picia i wzskazując wolny stolik przy ścianie. Kilka osób kiwnęło od niechcenia w stonę Helwety i Polanina, ale większość nawet jakby nie zauważyła przybycia trójki nowych gości.

- Powiadają, że wszystkie te insygnia zostawili tu ludzie przed swoimi ostatnimi misjami, choć mi się zdaje, że to tylko legendy

Polanin wrócił po chwili z trzema cynowymi kubkami, butleką pełną przezroczystego płynu I ogromnym półmiskiem małych ryb w oleju. Barthez przetarł kubki, a Yuran z uśmiechem rozlał mocno czującego alkoholem płynu, po czym sam wypił swój kubek do dna, zagryzając rybą.

- Tak się pije u nas w Polanii! - oznajmił dumnie z mocnym obcym akcentem ukazując śnieżnobiałe, zdrowe zęby. Bartez powtórzył wyczyn Yurana, choć skrzywił się mocno:

- Kurwa! Ależ mocna! Zabić nas chcesz? - zbeształ śmiejącego się Polanina, po czym zapytał Abdela zagryzając alkohol tłustą rybą: - Może wolisz wino, lub jakieś inne miejsce? Noc jeszcze wczesna.

Ketharian 10-12-2019 21:58

Port Lagagne, Tulon

Zdyszany brodaty mężczyzna wyskoczył z zaułka za straganami, przeciskając się pomiędzy napierającymi na siebie ścianami dwóch sąsiednich kamienic. Miał dziko zmierzwione włosy i gorejące oczy, a kiedy biodrem zahaczył o jakiś kawał złomu i strącił go ze stolika, na stek wyzwisk zareagował półzwierzęcym warknięciem.

Lodovic i Bonnet zareagowali tak szybko i tak spójnie jakby od lat służyli razem ramię w ramię. Wyciągnęli spod kurtek samopowtarzalne pistolety i przeładowali je zasłaniając jednocześnie zbitego z tropu niezwykłym biegiem wydarzeń Leona Thibauta.

- Cofnij się! - rzucił stanowczym tonem sierżant Sangów, a jego ochrypły głos zdradzał jawnie gotowość do pociągnięcia za spust pod najmniejszym pretekstem. Brodacz cofnął się o krok, wodząc rozkojarzonym spojrzeniem po cofających się wśród okrzyków przestrachu i złości handlarzy.

- Nie strzelaj! - krzyknął ktoś donośnie. Za plecami wyraźnie panikującego brodacza pojawiły się dwie ludzkie sylwetki w ciasno przylegających do ciał białoczarnych kombinezonach, wykonanych na miarę z neoprenu. Arystokrata pojął, że spogląda na dwóch czerwonokrzyżowców, odcinających brodaczowi drogę ucieczki wzdłuż brzegu kanału.

Trzeci Szpitalnik wychynął z zaułka, którym przecisnął się chwilę wcześniej brodaty nerwus. Ten mężczyzna miał w dłoni długi metalowy pręt zwieńczony przeszklonym pojemnikiem, w którym coś unosiło się w mętnym płynie.

Całkowicie zafascynowany widowiskiem, Leon Thibaut zupełnie zapomniał o własnym bezpieczeństwie, chociaż cofający się sierżant spróbował odsunąć szlachcica do tyłu, ku schodom wiodącym na most.

- Potrzebujesz pomocy - rzucił pod adresem oddychającego coraz szybciej brodaczy jeden z dwóch pozostałych mężczyzn w neoprenie - My możemy pomóc. Uspokój się i nie stawiaj oporu.

- Nigdzie nie pójdę! - zawarczał zbieg okręcając się wokół siebie. Po jego chorobliwie bladej twarzy ściekały wielkie krople zimnego potu, a zaciśnięte w pięści dłonie uderzały spazmatycznie w uda.

Leon oderwał spojrzenie od brodacza, kiedy kątem oka spostrzegł coś innego. Dziwny podłużny kształt zanurzony w pojemniku na szczycie włóczni trzeciego Szpitalnika poruszał się niczym żywy, drgał w konwulsjach w odżywczym płynie.

- Wasza miłość, cofnijcie się proszę - w głosie sierżanta zadźwięczała zdesperowana nuta - To nie nasza sprawa.


Ten poruszający się w odżywce koński mięsień oznacza coś bardzo niedobrego...

Nanatar 10-12-2019 22:01

Port Lagagne, Tulon

Przemierzający upajające ulice Tulonu Leon z lubością chłonął bogactwo, które oferowało miasto, bogactwo kultur, kształtów i koloru narzucających się panienek. Z przyjemnością zauważył, że czerwone usta kobiet znakomicie korespondują z kolorem dachówek kamienic. Nie miałby nic przeciwko małemu tete ta tete z którąś z egzotycznie wyglądających prostytutek, ale przewodnik przydzielony przez Batheza wiódł go do sprzedających swoje towary poszukiwaczy. Lodovic był miejscowym i młody szlachcic musiał przyznać, że koordynator trafnie przydzielił mu człowieka, choć obecność dodatkowego Sanga, wydawała mu się zbyteczna.

Leon pozbywszy się eleganckiej marynarki, był teraz odziany w skórzany płaszcz, takiż kapelusz z dużym rondem, kryjący w cieniu twarz, na ramieniu miał zaś, również z grubej wołowej skóry dużą torbę z wieloma kieszeniami i skrytkami, zwaną przez grzebaczy workiem na łupy. Jako jedyną biżuterię, przywdział do pasa sztylet z ozdobną rękojeścią, w którą wprawił własnoręcznie znaleziony i oszlifowany serpentynit. Sam sztylet miał być starożytnym bagnetem szturmowym, ale wynalazca w to nie wierzył zważywszy na jego dobry stan i uznał za świetną replikę przerobioną z czegoś innego.

- Panie Lodovic, za punkt wyjścia stawiamy sobie znalezienie układu optycznego do karabinu myśliwskiego, ale szczególnie interesują mnie zamienniki energii, akumulatory i urządzenia komponowane*.

Nie patrząc na sprzedawcę, przekładał blaszane śmieci, nachylił się nad pordzewiałym łańcuchem, lubieżnie oferującym swe otwarte ogniwo, pod nim dojrzał jak odkrytą tajemnicę szczęśliwego miejsca, starą mapę. Pogładził palcami zmurszałą kartę, odmówił sobie zakupu, podobnie jak odmówił sobie kobiet, uznawszy, że jutro ktoś kupi ją taniej. Z uwagą oglądał tranzystory, oporniki, szukając zakomponowanego czipa, maleńkiego elektro urządzenia, co do którego i tak mógł się tylko domyślać co zawiera.

Romans Leona Thibauta ze złomem został brutalnie przerwany, gdy obszarpany mężczyzna wbiegł między stragany, czyniąc zamęt i strącając towary ze straganów. Ochrona zareagowała w ułamku sekundy, grożąc obdartusowi bronią. Wynalazca nie cofnął się jednak zafascynowany widowiskiem. Za mężczyzną ukazało się dwóch, trzech szpitalników, próbujących zatrzymać uciekiniera. Nie uszły uwagi wynalazcy, umieszczone na ich lancach, szklane wykrywacze skażenia. Dotychczas słyszał o nich, ale nigdy nie widział w akcji. Widząc wijące się w zbiorniczkach kawałki mięsa, Leon zapragnął mieć taki dla siebie, nie do końca w istocie dla siebie, dla rodziny.

Aktywność uwięzionych próbek sugerowała bliskość zasporowanego, którym musiał być uciekinier. Szlachcic cofnął się, ale nie z powodu polecenia Sanga. W zamieszaniu uchwycił w dłoń przerdzewiałe ogniwo, wypełniając palcami jego otwór, gotów użyć był żelastwa jako broni miotanej.

- Oddajcie go czerwonokrzyżowcom! - wydał rozkaz swym ochraniarzom. W lewej zaś jego dłoni zalśnił sztylet.

Leon gotowy jest ciskać ogniwem w nogi uciekiniera. Na pewno zastanowi się dlaczego szpitalnicy gonią człowieka, starając schwytać się go żywcem, podczas gdy jego kuzynka oddała strzał do człowieka na plaży bez mrugnięcia okiem. Chwytając w zamieszaniu ogniwo, może zabrał też mapę.

Mistrzu, proszę o info czego jeszcze może wynalazca szukać. Jego konikiem są zamienniki energii, przedmioty ją przechowujące ich moc i wydajność. Plany maszyn elektronicznych. Ekrany interfejsu.
Czy Leon wie w jakim środowisku są przetrzymywane zakażone tkanki w fiolkach szpitalników? Czy jest to jakiś roztwór, powietrze?

*urządzenie komponowane- możliwe do zaprogramowania, lub już zaprogramowane. Układy scalone, czipy, procesory.

Jeśli sytuacja ze zbiegiem się wyjaśni, odwiedzi jeszcze chętnie zegarmistrzów. W razie ataku zakażonego będzie unieruchamiał go żelazem i robił uniki.


Ketharian 10-12-2019 22:02

Port Lagagne, Tulon

Usłyszawszy polecenie szlachcica, obaj przyboczni opuścili nieco lufy pistoletów, ale ich nie schowali. Widząc to Leon Thibaut poczuł się znienacka bardzo spokojny, bo pewien był, że w razie jakiegokolwiek zagrożenia Lodovic i Bonnet zastrzelą brodacza, nim ten wyrządzi wynalazcy jakąkolwiek krzywdę. Z drugiej strony, lekko opuszczone ku ziemi lufy były czytelnym przesłaniem dla Szpitalników. Bierzcie go, to wasza sprawa.

Coraz bardziej spanikowany zbieg kręcił się w kółko, miotał na wszystkie strony głową próbując trzymać na oku wszystkich trzech czerwonokrzyżowców jednocześnie.

- Możemy cię wyleczyć - mówił opanowanym tonem ten z zaopatrzoną w czujkę laską, wyciągając w stronę brodacza bezbronną dłoń. Przyjazne wrażenie psuła co prawda chroniąca rękę mężczyzny gruba rękawica z neoprenu, ale Leon i tak wyczuwał bijącą od Szpitalnika aurę profesjonalnej życzliwości.

- Nie dam się zamknąć! - krzyknął rozhisteryzowany brodacz przesuwając się o krok w stronę kamiennej barierki odgradzającej go od mętnej topieli kanału - Wiem o was wszystko! Już mi go nie dacie!

- Jesteś chory. Potrzebujesz pomocy. Ciągle jeszcze można cię wyleczyć.

Słowa medyceusza przyciągnęły uwagę mężczyzny na dość długo, by jeden z pozostałych czerwonokrzyżowców zaszedł zbiega z boku i wymierzył w niego chowaną dotąd za plecami broń o krótkiej grubej lufie. Ktoś z przyczajonych za straganami sprzedawców zareagował na ów widok zdławionym okrzykiem, zaalarmował brodacza. Ten okręcił w w miejscu z zaskakującą zwinnością, wrzasnął na widok wymierzonej w siebie lufy, napiął mięśnie w desperackim zamiarze skoczenia do wody.

Szpitalnik wystrzelił, lecz ku rozczarowaniu Leona broń nie huknęła donośnie, nie zionęła ogniem płomienia wylotowego. Wydała z siebie w zamian ciche pyknięcie. Brodacz zwalił się z nóg sekundę potem, podchwycony w ostatniej chwili przez trzeciego ze Szpitalników. Przyglądający się tej scenie Sanglier dostrzegł sterczącą z ramienia mężczyzny strzałkę, wbitą do połowy w jego ciało.

- Wszystko pod kontrolą - oznajmił medyceusz zwracając się do wychodzących zza straganów gapiów - Ten człowiek jest chory, a my możemy mu pomóc. Dla jego oraz waszego dobra. Znacie chorobę, która go trapi. To żarnik, śmiertelny narkotyk, który codziennie zabija ludzi w zaułkach Tulonu. Nie zażywajcie tego specyfiku, odciągajcie od niego znajomych i krewnych. To śmierć pod postacią białego proszku, niezależnie od tego jak bardzo będziecie ograniczali dawki. Prędzej czy później was zabije.

Leon dostrzegł na twarzach otaczających go ludzi mieszankę emocji. Odniósł wrażenie, że nie wszyscy z gapiów zgadzali się ze stanowczą opinią Szpitalnika, chociaż nikt nie miał dość odwagi, by otwarcie zarzucić nieprawdę człowiekowi w białoczarnym kombinezonie. Tłumek poprzestał na zdawkowych minach i pomrukach, obserwując podnoszących z ziemi nieprzytomnego zbiega czerwonokrzyżowców.

Ten, który przez cały czas mówił, podszedł do szlachcica. Sierżant Sangów i najemnik Bartheza opuścili natychmiast do końca broń, schowali pistolety pod kurtki. Obaj żywili widać wobec Szpitalników szacunek i respekt nie pozwalający na wymachiwanie przy czerwonokrzyżowcu nabitą bronią.

Spojrzenie Leona przeskakiwało z twarzy mężczyzny na drgający w pojemniku kawałek tkanki i z powrotem, a w oczach wynalazcy zalśniła dziecięca niemal ekscytacja.

- Obawiałem się, że go zastrzelicie, ale na szczęście nieporzebnie - powiedział Szpitalnik dziękując obu ochroniarzom Leona głową - Wielu z tych nieszczęśników można uratować, jeśli podejmie się odpowiednio wcześnie leczenie. Mam nadzieję, że ten incydent da również wam do myślenia, panowie. Żarnik czy też płon jak go niektórzy nazywają to czysta zguba. Jeśli ktoś wam go zaoferuje, odmawiajcie bez wahania. A ktoś wam na pewno zaoferuje, bo na pierwszy rzut oka widać, żeście majętni. Szlachetnie urodzony z Montpellier?

Szpitalnik zawiesił znacząco głos spoglądając wprost w oczy słuchającego go uważnie Leona.

Ciekawe, skąd wiedział?

Nanatar 10-12-2019 22:05

Port Lagagne, Tulon

Pieszcząc stare ogniwo łańcucha, Leon z uwagą śledził zachowanie tak uciekiniera, jak i ścigających, starając się wychwycić nienaturalne zachowanie. Niezmiernie korciło go, by przedłużyć ów pościg, ale zdawał sobie sprawę, że nierozsądnie byłoby zwracać jeszcze większą na siebie uwagę, pozwolił więc toczyć się wydarzeniom swoim rytmem.

Tymczasem obdartus, mimo ostrzegawczych głosów z tłumu, co nie mogło również ujść uwagi czerwonokrzyżowców, nie zdążył ujść jak zamierzał do kanału. Sekundę później leżał obezwładniony paraliżującą bronią. Zaś dzierżący włócznię szpitalnik, wygłosiwszy umoralniająca mowę do tłumu, zbliżył się do szlachcica.

- Obawiałem się, że go zastrzelicie, ale na szczęście niepotrzebnie - powiedział Szpitalnik dziękując obu ochroniarzom Leona głową - Wielu z tych nieszczęśników można uratować, jeśli podejmie się odpowiednio wcześnie leczenie. Mam nadzieję, że ten incydent da również wam do myślenia, panowie. Żarnik czy też płon jak go niektórzy nazywają to czysta zguba. Jeśli ktoś wam go zaoferuje, odmawiajcie bez wahania. A ktoś wam na pewno zaoferuje, bo na pierwszy rzut oka widać, żeście majętni. Szlachetnie urodzony z Montpellier?

Wynalazca wyczekał stosowną chwilę, potrzebną by wywołać w rozmówcy lekkie zniecierpliwienie, przenosząc wzrok z jego twarzy na żywy talizman i na powrót na pytającego.

- Po prawdzie niepotrzebnie, nie zabijamy ludzi tylko dlatego, że zachowują się podejrzanie. - bezczelne pytanie o Montpellier kołatało mu jednak w głowie, nie powinien ani zaprzeczać, ani potwierdzać, mimo że pytanie wyraźnie zawierało powiadomienie o wiedzy szpitalnika. - Czym jest szlachetna krew, jak nie wielopokoleniowym przystosowaniem organizmu do ciężkich czasów? Odpornością na zakażenie w takim samym stopniu jak na pokusy, które mogą do niego prowadzić. Powiada się, że ryba psuje się od głowy, pragnienia uczucia wielkości i błogości przez chwilę za którą płaci się skażeniem. Wyleczy Pan jego ciało, ale jego umysł pozostanie chory i słaby, pragnący narkotyku. A jak zatem przebiega takie leczenie? Farmakologia? - uśmiechnął się dobrotliwie - Oczywiście tajemnica. Proszę wybaczyć, jestem ciekawy jak dziecko. Ale pańskie słowa do tłumu i ta myśl podsunęły mi pomysł. Może w ramach edukacji powinniście urządzać podobne przedstawienia, ludzie nie muszą wiedzieć, czy są prawdą czy nie. Ważne by wyciągali nauki, wiadomo przecież, profilaktyka ważniejsza od leczenia.
A skoro mówimy o człowieku sztuk jeden, którego mogliśmy zabić jako niebezpiecznego, a pomogliśmy było nie było schwytać, uznajmy to za przysługę. Poszukujemy z kompanami w Tulonie unikalnych znalezisk, może moglibyśmy skorzystać z oferty szpitalnej? - Leon Thibaut wiedział, że stąpa po cienkiej linie, jednak szpitalnicy zdawali się również zainteresowani jego osobą - Dziś nie chcę panów zatrzymywać, ale może moglibyśmy spotkać się jutro w świetle dnia? Moje pomysły, kontra szpitalna wiedza i zasoby. - szlachcic wiedział, że dalsze ukrywanie swego pochodzenia byłoby śmieszne, uznał więc iż pora się przedstawić i poinformować tym samym szpitalnika kto im dopomógł, odłożył z uśmiechem ciężkie ogniwo na stragan, spoglądając po raz ostatni na zabieranego przez kompanów jego rozmówcy uciekiniera- Proszę wybaczyć. Leon Thibaut Sanglier - przedstawił się patrząc już prosto w oczy czerwonokrzyżowca. Tym razem ona czekał odpowiedzi.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:05.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172