13 czerwca, środa po kolacji; Tulon, rezydencja Sanguine Podkład: https://www.youtube.com/watch?v=mpgyTl8yqbw Czerwona kula słońca już dawno zagasła, topiąc się na horyzoncie splugawionego przez uderzenie meteorytu morza, kiedy dobrze budowana sylwetka szefa ochrony przemierzała w półcieniach korytarzy rezydencję Sanglierów. Barthez poruszał się w wyuczony przez treningu lata cichy i lekki sposób mimo, że był pogrążony w swoich rozmyślaniach nad ostatnimi nieco niepokojącymi pomysłami dziedzica i tym co się za nimi naprawdę kryło. A może nic się nie kryło. Może to tylko Toulon, miasto prowadzonego pod przykrywką wzniosłych słów podstępu, handlu i negocjacji, podświadomie wpływało na tok myślenia Bartheza, ale jeśli tak to dlaczego miał to dziwne uczucie, które już tyle razy się sprawdziło. Alpejczyk spodziewał się, że za odwleczeniem wyprawy będą stały także inne niźli tylko ostrożność przyczyny. Chęć jak to ładnie określił Abdel odwiedzenia miejsc, gdzie bawi się lokalna arystokracja wyraźnie świadczyła o tym, że oficjalny powód był tylko wymówką. Jeśli opóźnienie miało być tylko jednodniowe to nie był to żaden problem, ale jeśli miało się przeciągać, to Barthez wiedział, że ściągnie to zrozumiałą irytację Ventriculi. Pytanie było tylko na kogo. Tu w Tulonie Nathan miał chociaż narzędzia aby móc zaraportować Lavelle sytuacje, w drodze nie będzie już takiego komfortu, ale z drugiej strony, Abdel będzie zapewne chciał jak najszybciej znaleźć się w Bergamo i nie będzie grymasił. Spekulował w myślach mijając kolejne pokoje. Tak czy owak będąc zaszczycony możliwością audiencji u dziedzica, miał szanse wybadać plany Abdela, co do pobytu mieście. Jedno wiedział już na pewno. Tej nocy raczej nie pośpi tylko będzie przewodnikiem panicza... Zapukał do pokoju. Otworzył mu jeden ze sług anonsując przybysza. Lekki powiem wdarł się poruszając zawieszone w oknie śnieżnobiałe muślinowe firany, skryte za szczelna siatką przeciw owadom. Lekki zapach perfum z nutą bergamotki uderzył w nozdrza ochroniarza. Abdel skinął tylko dłonią na najemnika aby wszedł do apartamentu, nie odrywając wzroku od toaletki. Nathan widział niejednokrotnie mężczyzn robiących makijaż, ale w znakomitej większości byli klanyci malujący na twarzach, mniej lub bardziej skomplikowane, wojenne wzory. Zdążył już jednak przywyknąć do dość niewieścich obrazków bywając na dworze Sanguinów toteż stanął spokojnie i rzekł: - Chciałeś ze mną rozmawiać wasza miłość. Jestem do usług. Abdel gestem dał znać służącemu, że ten nie będzie już dzisiaj potrzebny i może niezwłocznie opuścić pokój. Dziedzic nie odrywał wzroku od zrobionego lustra w którym delikatnie z wprawą usuwał wszelkie drobne niedoskonałości swoje skóry starając się przy tym by ów skomplikowany makijaż wyglądał naturalnie w swym kształcie. - Zadam teraz Panu pytanie, które w oczywisty sposób może się wydać nieeleganckie. Proszę nie brać tego za nietakt bowiem muszę znać prawdę. - powiedział odciągając powiekę i zbliżając oko do tafli szklą by lepiej obejrzeć poprawki. - Z jakiego powodu rozstał się Pan z Helwetami? Tylko niech Pan nawet nie próbuje mnie okłamywać. - Tajemnica mojego poprzedniego kontraktu pozostaje znana wyłącznie czcigodnemu Ventricule oraz jego miłości Lavelle - w ton Nathana wkradła się nieco sztywna nuta, mogąca się kojarzyć z urażoną dumą albo niezadowoleniem z poruszenia niewygodnego tematu - Zostałem zaprzysiężony przez ród Sanguine jako zaufany sługa kilka lat temu. Ojciec waszej miłości nie miał w ten względzie żadnych wątpliwości. Jeśli wasza miłość zamierza kwestionować moje kompetencje, zbyt na to późno. - Nigdy nie jest za późno na szczerość, zwłaszcza jeśli pyta pana ktoś mego pokroju ale to pana wybór rodzaju relacji między nami... Dziedzicowi odpowiedziała cisza, więc kontynuował: - Dobrze, załóżmy że wierzę w Pana szczere intencje ale... Nie ufam temu afrykanerowi, który wchodzi w skład Pana oddziału, powiem szczerze na naszym dworze jest zbyt wielu szpiegów Neolibijczyków, Helwetów bym mógł spać spokojnie. Co Pan na to? - Szacowny Ventricule i pan Lavelle pozostawili dobór ekipy w mojej gestii. Znamy się z przeszłości i ufam Kiwolo. Ale proszę wiedzieć, że nie zaufałbym ludziom poleconym przez kogokolwiek. Dziedzic obrócił się na krześle wpatrując uważnie w twarz Bartheza. - Wie Pan że jestem dziedzicem rodu, prawowitym następcą mego ojca piastującego funkcję głowy rodu. Obaj wiemy, że przybycie kogoś takiego nigdy nie zostaje nie zauważone. To miasto ma zbyt wiele par oczu i uszu by uszło to uwadze osobom zainteresowanym tym faktem. Te osoby zapewne rozpoczynają już swe działania, jakie by nie były, by ten fakt wykorzystać do swych własnych celów. Jest Pan szefem mojej ochrony. Ilu zatem szpiegów obserwujących nasz pochód odnotował Pan odkąd wylądowaliśmy w porcie? Barthez poczuł jednoznacznie, iż Abdel właśnie sprawdza jego wartość jako profesjonalnego ochroniarza pytając o rzeczy oczywiste, które nie mogły przecież ujść uwadze szefowi ochrony. Alpejczyk uśmiechnął się lekko: - Wasza miłość, nie musiałem się wcale rozglądać. Każdy, kto jest żywo zainteresowany wyprawą Sanguine'ów do Bergamo, nie musi szukać informacji przez uliczne ptaszki w Toulonie. Nie ma się co oszukiwać. Tak jak ród Sanguine ma swoje uszy i oczu tu i ówdzie, tak i inni mają takowe na waszym dworze. Ci którzy chcieli, wiedzieli o wszystkim nim wasza miłość wyruszył z Montepelier. Natomiast jeśli chodzi o same ulice, to nie przejmowałbym się zbytnio żołnierzami Rezysty czy ciekawskimi oczami sekciarzy apokalipsy. - Czy słyszał Pan nazwisko Noel Karnak? Nie? Nie dziwię się. Był ochroniarzem przyszłego dziedzica rodu Chantres. Niestety przez błędy w ochronie został on zasztyletowany, a szybko wschodząca gwiazda Noela zagasła wraz z nim. Mówi się w kuluarach, że celowo pozostawił dziury w ochronie by dziedzic zginął. W podzięce wuj zmarłego, który zapewne się z nim domówił w tej sprawie, zapłacił mu tą samą monetą. Zdradą i grobem. Zmasakrowane ciało Noela znaleziono parę dni później, wraz z jego żoną i dzieckiem. - Dziedzic utkwił wzrok w ochroniarzu mówił dalej powoli i chłodno, tak by tamten raz na zawsze zapamiętał następną część wypowiedzi. - Barthez, mam wielu wrogów i zdaję sobie z tego sprawę. Wielu z rodziny może dybać na me życie ale ja potrafię odpłacić w dwójnasób tym osobom, które będą mi wierne. Nie szczędzę na to środków. Nikogo nie odtrącam i nikim nie gardzę z tych którzy są ze mną. Nie obchodzi mnie zatem, czy jest pan Helweckim szpiegiem czy nie, tak długo jak przy pana pomocy będę się wspinał po drabinie władzy na górę. Na ostatni szczebel. Pana gwiazda idzie na szczyt ze mną albo runiemy obaj w dół. Rozumiemy się? - Zapewniam waszą miłość, że nie zamierzam, pardon za sformułowanie, spierdolić tej roboty. Wiem dobrze, w momencie kiedy przekazano mi zadanie ochrony wyprawy, że mój los został związany z losem waszej miłości na śmierć i życie. I zbyt szanuje swoje własne życie, żeby je stracić przez błędy lub zdradę. Adbel wstał od stolika i obciągnął swój szyty złotą nicią kubrak do idealnie prostego i eleganckiego kształtu. - Zatem, gdzie po kolacji sugeruje się Pan wyprawić by dzisiejszej nocy nawiązać kontakty towarzyskie z tutejszą śmietanką? Szukamy ludzi młodych i ambitnych, skłonnych do nawiązywania nowych ryzykownych układów na szachownicy władzy, które z czasem zastąpią stare powiązania poprzedniego pokolenia. Wszak nasza misja nie wyklucza ugrania czegoś więcej, prawda? Barthez nie bywał w miejscach, gdzie bawiła arystokracja. To nie były jego progi. On zażywał rozrywki w miejscach ludzi jego pokroju. Ale nie koniecznie były to miejsca dla dziedzica rodu Sanguine. Ktoś taki jak Alpejczyk nie był interesującą osobą dla wędrownych srok, które potrafiły zapewnić każdą przyjemność, ale Abdel już był. I Barthez zdawał sobie z tego sprawę jakie niebezpieczeństwo spadłoby na głowę dziedzica, gdyby dopuścił do tego. W najlepszym wypadku skończyłoby się to niebotycznym okupem. - Jedno wiem wasza miłość. Na dwór Hamzy, gdzie bawi elita Toulonu nie wejdziemy. A ja jestem człowiekiem prostym, bawię się pośród takich ja sam. Mogę zabrać waszą miłość do innych miejsc, choćby tu w Terres Putain czy Port Lagagne, gdzie spotkasz co prawda niższych stanem sobie, ale młodych i ambitnych, a ponadto zaznasz rozrywek. - Nawiązywanie zażyłości z niższymi mi stanem jest bezcelowe. Mam od tego ludzi. Tym bardziej ze śmierdzącym motłochem, pełnym pijaków, dziwek i chorób na którą samą myśl wzdryga mnie obrzydzenie. Nie mój drogi, Sanguine nie zadowala się byle czym. - powiedział z nieudawaną wyniosłością i zawiesił głos w namyśle - Choć... choć tym razem zrobię wyjątek by poznać miasto. Widząc ten brud dolnej partii ciała dowiem się również, na jakież to choroby cierpi i głowa tego miasta. Ciekawość jest tego spora... - Tyle, że jeśli mogę coś zasugerować, to nie są miejsca dla arystokracji, będzie jaśnie pan musiał założyć coś bardziej odpowiedniego, bo w najlepszym razie straci tylko mieszek, a w najgorszym znajdą nasze ciała w którymś z kanałów. - O strój niech się pan nie martwi, to drobiazg. - Machnął ręką zbywająco: - Lepiej niech pan pomyśli jak stąd wyjść niepostrzeżenie, skoro zdajemy sobie obaj sprawę z tego, iż cały czas jesteśmy obserwowani. - Niebawem do rezydencji przyjedzie wóz jednego z dostawców. Wyjedziemy z nim gdy tylko zakończy rozładunek i oddaliwszy się kilka przecznic zejdziemy z wozu. Będzie tam czekał mój człowiek. Muszę spytać waszej miłości jak długo zamierza zostać w mieście? Mamy bowiem połowę czerwca i kupcy z Purgare ruszają na północ, Jehammedanie też zaczynają przemieszczać się częściej o tej porze roku i wyprawa morze utknąć na dłużej na punktach celnych, które są żadną miarą nieprzekupne, a helweckie procedury są niemożliwe do obejścia. Każdy dzień zwłoki w Tulonie może sprokurować dodatkowe dni lub nawet tygodnie na nieprzyjaznym Okopconym Szlaku. - Ruszymy niezwłocznie jak tylko Leon przygotuje nas bardziej do wyprawy. Nie chcę wprowadzać w gniew swego szlachetnego ojca, niech się pan nie martwi. A teraz.... - powiedział szlachcic otwierając szafę, poszukiwał wzrokiem czegoś w miarę prostego na nocną wyprawę. Krótki uśmieszek błysnął mu na twarzy kiedy w cieniach znalazł w końcu coś zadowalającego. Post pisany wspólnie z 8artem. |
13 czerwca, środa, po kolacji; Tulon, Terres Putain Nathan siedział podczas kolacji tuż obok kapitana Perraulta, świadomy tego, że dla zapewnienia bezpieczeństwa ekspedycji musiał nawiązać bliższe relacje z oficerem Sangów. Konwersacja przy stole mieściła się w granicach zawodowej uprzejmości, aleHelweta wyczuwał lekką nerwowość Perraulta i sądził, że zna jej przyczyny. Oficer zaszczycony przydziałem do świty dziedzica rodu musiał cierpieć katusze sponiewieranej dumy na samą myśl o tym, że jego przełożonym został pozbawiony błękitnej krwi przybłęda z alpejskich kantonów. Znając potencjalne konsekwencje takich uprzedzeń i skrytych żali, Barthez usilnie wyczekiwał możliwości rozmowy z Sangiem w cztery oczy. Sposobność taka przydarzyła się, gdy tylko Alpejczyk wyszedł z pokoju siedzącego przy toaletce Abdela. Dojrzawszy w korytarzu czerwony płaszcz oficera Barthez podszedł do mężczyzny sprężystym krokiem. - Kapitanie Perrault, czy mogę prosić pana na słowo? Zmierzający do własnego pokoju wojskowy przytaknął zdawkowo głową. Poprowadzony w górę schodów przez Nathana, wyszedł na taras domu, z wysokości którego roztaczał się widok na powoli tonącą w ciemnościach zatokę i rozświetlone dzielnice miasta. - Rad jestem, że to pana wyznaczył do tego zadania Ventricule. Słyszałem wiele dobrego o panu i pana ludziach - zaczął uprzejmym tonem Alpejczyk, wyciągając z kieszeni na udzie piersiówkę brandy - Nie mam nic przeciwko winu, ale prawdziwi mężczyźni powinni sycić się czymś poważniejszym. Skosztuje pan? Frank przejął piersiówkę, pociągnął porządnie i skrzywił lekko usta porażony działaniem trunku. - Jako żołnierz cenię sobie bezpośredniość - oznajmił oddając pojemnik właścicielowi - O panu też sporo się mówi w kuluarach, ale nie jestem pewien, dlaczego to panu powierzono dowództwo, Barthez. I jeszcze do tego ta zbieranina... - Rozumiem pana obiekcje - Alpejczyk dołożył starań, aby w jego głosie zadźwięczał zniechęcający do dalszej polemiki ton: - Pańscy ludzie dysponują świetnym sprzętem, są wyszkoleni i obyci z bronią, mają świetnego dowódcę, ale chciałem zauważyć, że Bergamo i Okopcony Szlak to nie bagna delty Rhone, gdzie trudno o większych specjalistów niż wy. To zupełnie inny teatr działania i wiem, że zdaje pan sobie z tego, kapitanie. I dlatego tu wchodzi do gry moja zbieranina i ja. To ludzie nawykli do specyfiki działania w terenach miejskich, ochrony personalnej, a także zaprawieni w misjach na szlakach Purgare, Borki czy Pollenu. Czcigodny Ventricule nie bez powodu zdecydował się na przekazanie mi dowództwa eskorty. Gdyby odwrócić sytuację i przyjąć, że działamy w delcie, ja moi ludzie bez zastanowienia zdalibyśmy się pod pana zwierzchnictwo. To pana teren i specjalizacja. Nie jestem panu wrogiem ani konkurentem. Misja w Bergamo to świetny poligon doświadczalny dla pana ludzi. Być może Ventricule następną podobną misję zleci już swoim żołnierzom, a nie najemnikom. Oparty o metalową barierkę żołnierz milczał przez dłuższą chwilę, rozważając w myślach argumenty swego przedmówcy: - Przyjmuję do wiadomości pana wywód, panie Barthez - powiedział w końcu odwracając głowę w stronę Alpejczyka: - Niemniej liczę na to, że będę współuczestniczył w podejmowaniu decyzji mających wpływ na bezpieczeństwo dziedzica. Pod tym warunkiem gotów jestem uznać pana zwierzchność. - Oczywiście kapitanie. - Barthez nie widział powodu, dla którego nie miałby konsultować kwestii bezpieczeństwa z innymi, równie doświadczonymi żołnierzami. Był świadom tego, że jak każdy nie był nieomylny: - Skoro wyjaśniliśmy sobie podstawy współpracy, pora na szczegóły - zaproponował z zauważalnym odprężeniem Barthez: - Pański podkomendni, sierżanci. Co powinienem o nich wiedzieć per persona? Indywidualna ocena. - Bonnet i de Gaulle służyli ze mną przez trzy lata na pograniczu - odparł Perrault: - Blanchard to instruktor z jednostki szkolącej kadetów, weteran o doświadczeniu porównywalnym z moim własnym. Wszyscy wielokrotnie uczestniczyli w walkach przeciwko feromanserom, mają też za sobą akcje wymierzone w przemytników i rzecznych piratów. Doskonali strzelcy i ręczę własną głową za ich umiejętności. Me zmartwienie wywołuje jedynie świadomość tego, że słabo mówią po purgaryjsku. To żołnierze, nie akademicy, sam pan rozumie. - Skoro tak, proponuję, aby moi ludzie zajęli się ochroną perymetru, pańscy zaś przejęli obowiązki straży osobistej szlachty. Pan Dumas kilkukrotnie podkreślał chęć posiadania osobistego ochroniarza. Znalazłem mu już kogoś z mojej grupy, ale wierzę, że towarzystwo doświadczonego Sanga wydatniej zaspokoi jego potrzebę bezpieczeństwa. Myślę, że podobnie musimy uczynić w stosunku do rodziny Sanguine. - Blanchard przejmie opiekę nad jego miłością panem Dumasem - odpowiedział taksujący wzrokiem okoliczne dachy Perrault: - De Gaulle będzie strzegł czcigodnego dziedzica, Bonnet zaś jego miłość pana Leona. - A dziedziczka? - Nathan uniósł lekko brew, chociaż domyślał się już odpowiedzi kapitana. - Ten obowiązek wezmę na własne barki - oznajmił śmiertelnie poważnie wojskowy: - Jej miłość pani Angeline jest kobietą obdarzoną sporym temperamentem i zamiłowaniem do rzeczy, które zazwyczaj szlachetnie urodzonych panien nie interesują. Strzelectwo, żołnierskie rzemiosło, zaglądanie w niebezpieczne miejsca, tego rodzaju sprawy. Podejrzewam, że będzie wymagała szczególnej opieki, dlatego osobiście się tym zajmę. Alpejczyk skinął w odpowiedzi głową akceptując propozycję Perraulta, chociaż w duchu zadawał sobie pytanie, czy decyzja o opiece nad dziedziczką spowodowana była jedynie poczuciem zawodowego obowiązku czy też na takim wyborze nie zaważyła przynajmniej odrobinę fizyczna atrakcyjność szlachcianki. - W porządku, popieram pana argumentację. Myślę, że w najbliższym czasie będziemy musieli spotkać się ponownie i omówić kwestie takie jak zakresy naszych obowiązków, zazębiające się wzajemnie kompetencje oraz analizę kilku możliwych scenariusz kryzysowych, abyśmy w polu nie tracili czasu na niepotrzebnie dublowane procedury. Chętnie zrobiłbym to od razu dzisiaj wieczorem, ale jak pan wie, muszę zająć się oprowadzeniem jego miłości dziedzica po mieście. I to mi coś przypomniało. Jego miłość pan Leon również chce wyjść na świeże powietrze. Sugerowałbym, aby wziął ze sobą Lodovica, jednego z moich zastępców. Rodzony Tulończyk, świetnie zorientowany w topografii miasta. Bez urazy, ale myślę, że sprawdzi się dużo lepiej w roli przybocznego na ten jeden wieczór od sierżanta Bonneta. Kapitan przygryzł lekko wargi, pokręcił z namysłem głową, zerknął na Helwetę z ukosa. - Pan go zna, Barthez, ale ja nie. Proponuję pójść na kompromis. Lodovic i Bonnet razem jako ochrona. Moi ludzie mają cywilne ubrania i potrafią wtapiać się w tłum. Bez obawy, sierżant nie będzie przyciągał uwagi czerwienią stroju. Alpejczyk uznał, że dwóch ochroniarzy na dzisiejszy wieczór, to nie zgorszy pomysł, tym bardziej, że kuzyn dziedzica ruszał na zakupy I Barthez spodziewał się, że ilość sprzętu może przekroczyć możliwości logistyczne jedengo człowieka. Kiwnął głową zgadzając się z sugestią kapitana. Nastała krótka pauza. Alpejczyk, przysłuchujący się jednocześnie dźwiękom kłótni dwojga kochanków na jednym z sąsiednich dachów powiedział: - Dziękuję za rozmowę. Pozwoliła nam wypracować pewne podstawy współpracy. Kapitanie, pozostaje mi w tej chwili życzyć udanego wieczoru. Zamierza pan również ruszyć w miasto? - Raczej nie - pokręcił głową Perrault: - Wolę odespać zawczasu Okopcony Szlak, ale ostateczna decyzja należy do jej miłości pani Angeline. I jeszcze jedno. Urodziłem się w Montpellier i znane mi są królujące wśród Sanglierów stereotypy o obcych. Nie winię za nie moich ziomków, bo szczerze wierzę w siłę naszego pochodzenia, ale walczyłem dość długo pośród żołnierzy Rezysty, Szpitalników i anabaptystów z Purgare, by wiedzieć, że krew to nie wszystko. W obecności moich ludzi prosiłbym o zachowanie stosownych form komunikacji, ale na imię mam Jacques. Wyciągnięta dłoń oficera zawisła wyczekująco w powietrzu. Helweta bez wahania mocno uścisnął dłoń Franka: - Nathan. Ale oczywiście przy podwładnych zachowajmy tytulaturę, żeby nie urągać wypracowanemu autorytetowi. |
|
|
|
Terres Putain, Noc - Wasza miłość. Ustalmy jak mam się do was zwracać, bo tytułowanie się nie wchodzi w grę. – stwierdził krótko, po czym spojrzał wymownie na uliczną studnie: - I proszę umyć twarz. W portowej części Terres Putain zostalibyście wzięci za wędrowną męską kukułkę I stali się obiektem zaczepek lub kpin. Helweta zagwizdał cicho I spojrzał w głab Rue de Cotain. Z miejskiej bramy bezszelestnie wychynęła wielka ludzka sylwetka, szeroka w barach niczym niedźwiedź I wyższa niemal o głowę od i tak rosłego Bartheza. Wrażenie pogłębiały jeszcze długie dready, dodatkowo powiększające optycznie mężczyznę. Postać stanęła przy Nathanie, jeszcze bardziej uświadamiając Abdelowi ogromne dysproporcje pomiędzy mężczyznami. - To Yuran, jeden z moich. Mógł go jaśnie pan jeszcze nie widzieć. - Helweta kiwnął na ogromnego Polanina, odruchowo sprawdził kaburę z pistoletem I trójka ruszyła pieszo ku tętniącej nocnym życiem części Terres Putain. Im bardziej oddalali się od rezydencji, bogate domu ustępowały brudnym czynszówkom, ale też im bliżej portowych nabrzeży, okolice stawały się coraz bardziej gwarne I ludne. Marynarze z tysiąca portów, wespół z partyzantami Rezysty, wytatuaowanymi ekstatykami, prymitywnymi klanytami – wszyscy pijani w sztok śpiewali w dziesiątkach języków. Ulicznice różnej maści, wieku, tuszy I raczej miernej urody wystawiały ordynarnie wdzięki w licho oświetlonych miejscach. Tuż obok z bardziej zaciemnionych zaułków dochodziły czasem ekstatyczne jęki, lub brutalne mlaskania zderzających się rytmicznie kroczy. Wprost na ulicach dokonywano szemranych transakcji. Abdel mógł tylko zachodzić w głowę, czy sprzedawano kradzione dobra, a może sam Żar, przechodził z rąk do rąk za odpowiednią ilość dinarów. Świat wokół niego był mu całkiem obcy I arystokrata zaczynał się bać, że jeśli zaginąłby tutaj, to jego los byłby przesądzony. Barthez I zamykający pochód olbrzym prowadzili go jednak pewnie, jakby znali tu każdy kamień brukowy, czasem klucząc bez powodu, a czasem by ominąć niebezpieczne uliczne zwady. Wraz z delikatną bryzą od zatoki znów nieco zaczęły zmieniać się zabudowania. Liche kamienice przeszły w chaotyczną, choć zdecydowanie solidniejszą mieszaninę magazynów, drobnych zakładów, najrozmaitszych tawern, burdeli i wszystkiego co mogło służyć miejscowym i przybyszom zarówno za dnia jak i nocy. Wraz z tym zmienili się jakby i ludzie. Choć pijani, zdawali się nie być już tak kompletnie dzicy, nawet dziwki nie były już tak wulgarne. W końcu Barthez wskazał jedną z tawern. Stoły i ściany gwarnego wnętrza pełne były wyskrobanych nożami inicjałów, udekorowane wiszącymi medalami I pinami. Od razu widać było, że siedzą tu ludzie wojennego rzemiosła każdej maści. Ogoleni na łyso szpitalianie, anababtyści, klanyci siedzieli w grupach I głośno rozmawiali wznosząć kufle, kubki. - Witaj w Le Cirque... - oświadczył krótko Barthez, wysyłając Yurana po coś do picia i wzskazując wolny stolik przy ścianie. Kilka osób kiwnęło od niechcenia w stonę Helwety i Polanina, ale większość nawet jakby nie zauważyła przybycia trójki nowych gości. - Powiadają, że wszystkie te insygnia zostawili tu ludzie przed swoimi ostatnimi misjami, choć mi się zdaje, że to tylko legendy Polanin wrócił po chwili z trzema cynowymi kubkami, butleką pełną przezroczystego płynu I ogromnym półmiskiem małych ryb w oleju. Barthez przetarł kubki, a Yuran z uśmiechem rozlał mocno czującego alkoholem płynu, po czym sam wypił swój kubek do dna, zagryzając rybą. - Tak się pije u nas w Polanii! - oznajmił dumnie z mocnym obcym akcentem ukazując śnieżnobiałe, zdrowe zęby. Bartez powtórzył wyczyn Yurana, choć skrzywił się mocno: - Kurwa! Ależ mocna! Zabić nas chcesz? - zbeształ śmiejącego się Polanina, po czym zapytał Abdela zagryzając alkohol tłustą rybą: - Może wolisz wino, lub jakieś inne miejsce? Noc jeszcze wczesna. |
|
Port Lagagne, Tulon |
|
Port Lagagne, Tulon |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:05. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0