Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-07-2012, 18:29   #261
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Skoro płyta się uniosła, pomysł prostego klinowania stracił sens. Z drzwiami Luke mógłby pokombinować, z kamienną gilotyną nie miał nawet jak spróbować. W sali z kominem mimo najlepszych chęci nie znalazłby niczego, co mogłoby wytrzymać nacisk tak solidnego kawałka skały. W ramach roztropnośœci przed wejśœciem do korytarza, zostało mu chyba tylko przetestować swój zmysł techniczny i pośœwięcić chwilę na ostrożne poszukiwania zapadki albo dźŸwigni, która w razie nieszcz궜cia pozwoliłaby uruchomić mechanizm od drugiej strony. Zatrzaœśnięcie się na własne życzenie w skalnej pułapce nie œświadczyłoby o Summersie najlepiej. Nawet jeśœli nikt nigdy nie miałby się o tym dowiedzieć.

Stłumiony morski szum, chociaż nie gwarantował jeszcze, że gdzieśœ tam czeka sobie wygodne wyjœście na plażę, trafiał w jego najbardziej optymistyczne oczekiwania. Uznał, że od sprawdzenia, czy nadzieje są zasadne, odwieśœć mogłoby go tylko realne, w porę wykryte zagrożenie.
W przeciwnym razie ruszy bez poœpiechu w dół korytarza. ŒŚrodkiem, bo nie chciał dotykać tych dziwacznych, obrzydliwych rzeŸźbień na œścianach.
I wolał sobie nie wyobrażać, jakie cuda będą wyczyniać ze wzrokiem, kiedy zabraknie już słabego, wpadającego z góry blasku dnia, a za jedyne śœwiatełko w tunelu będzie musiał posłużyć wątły płomyk zapalniczki.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 01-07-2012 o 18:31.
Betterman jest offline  
Stary 01-07-2012, 21:02   #262
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację



Dean, Boone

Boone postanowił działać, ku przerażeniu Sally.

Był ja perfekcyjna maszyna siejąca śmierć. Doskonale wyszkolona, bezlitosna i piekielnie skuteczna.

Zabijanie pozwalało mu zapomnieć o strachu, zapomnieć o szaleństwie dwóch słońc i plugawych, nieznanych nauce kreatur.

Kawałki ołowiu opuszczały lufę niosąc śmierć zaskoczonym, japońskim żołnierzom.

Ciężarówka brała zakręt, ale nie udało się jej tego zrobić. Kula trafiła kierowcę zapryskując krwią wnętrze kabiny. W chwilę po tym zginął równie zaskoczony pasażer.

Japoński samochód stracił sterowność i powoli, lecz niepowstrzymanie zjechał z ubłoconej drogi i wpadł do przydrożnego rowu, wbijając się maską w rozmiękły grunt. Silnik zarzęził, zakaszlał i zdechł.

W dżungli panowała cisza.

A potem przerwał ją wyraźny jęk, dochodzący od strony paki, na której japsy przewoziły trupy.






Yoshinobu, Dempsey

Z gasnącą nadzieją Japonka i Amerykanin połączeni nieprawdopodobnymi kolejami losu ruszyli pod górę, za tajemniczym mnichem. Ostrożnie pokonali ostatni odcinek schodów, z trudem pokonując ze zmęczenia co ostrzejsze kawałki. Trudy japońskiej niewoli znów dawały o sobie znać.

W końcu jednak stanęli na szczycie stoku i spojrzeli w dół. W dolinę, gdzie pomiędzy drzewami lśniła tafla niewielkiego jeziora. Dostrzegli również budowlę. Wyglądała jak świątynia lub miejsce kultu.


Wszystko znajdowało się niewielkiej dolinie dobrze ukrytej w dżungli.

W dół prowadziły schody podobne do tych, którymi dostali się na górę. Podobne, ponieważ co kilka stopni na pniu mijanego drzewa, lub na kopcu pieczołowicie ustawionych przy zejściu kamieni postawiono jakiś groteskowy posążek, statuetkę lub czaszkę. Dziesiątki dziwacznych, odrażających i niepokojących przedmiotów.

Znów zobaczyli postać w kapeluszu. Stała na dole schodów i patrzyła na szczyt wzniesienia, a kiedy zobaczyła ich dwójkę pokiwała do nich zachęcająco ręką i ruszył w stronę stojącej nad jeziorem, zrujnowanej budowli.






Jones


Jones leżał czekając na swoją chwilę, a w trzewiach przewalało mu się chyba stado dzikich węży. Miał wrażenie, że coś pełza w jego ciele, rozpycha się i wije. Mężczyzna zagryzł z bólu i przerażenia wargi i czekał na rozwój wypadków.

Japońscy żołnierze ostrożnie przeszukali okolicę. Niezbyt starannie i w pośpiechu i chyba tylko tym można było wytłumaczyć fakt, że nie natrafili na ukrytego Jonesa.

A potem ... Jones zobaczył to kątem oka, zrobili coś barbarzyńskiego i okrutnego. Dowódca odciął głowy podkomendnym poległym w walce z przepoczwarzonym monstrum, a następnie wyciął każdemu z nich serce wprawnymi cięciami.

W tym samym czasie jego ludzie zabrali, co tylko się dało z okolicy dopalającego się wraku i zaczęli oddalać się ścieżką w górę stoku, którą najwyraźniej przyszli.

Czy tylko Jones odniósł takie wrażenie, czy naprawdę śpieszyli się, jakby byli na krawędzi paniki, albo spodziewali się czegoś naprawdę strasznego.





Noltan, Harikawa, White


Szli we trzech, ziemią pomiędzy plażą a dżunglą. Powoli, licząc na to, że natrafią na jakiś środek transportu, który pozwoli im wydostać się z przeklętej wyspy.

Starali się nie spoglądać za często na świecące nad ich głowami dwa słońca, ani na krąg skłębionych, burzowych, rozświetlanych błyskawicami chmur najwyraźniej okalających wyspę.

Szli obserwując z niepokojem gęstwę roślinności. Coraz bardziej przerażeni niecodziennymi wydarzeniami, chociaż nadal stanowili silną grupę.

Harikawa i White ujrzeli je pierwsi. Ciemne sylwetki krążące nad plażą. Skrzydlate, pokraczne, zwinne. Tuzin, może o kilka więcej.

Jedna z nich wydała z siebie przeraźliwy skrzek i zaczęła zbliżać się w stronę idących ludzi. Pozostałe na razie krążyły nad plażą.

To co przyciągało ich uwagę, to przerdzewiały wrak statku transportowego, zagrzebany jakieś sto, może odrobinę więcej metrów od brzegu.

Skrzydlaty stwór zbliżał się powoli, a oni dostrzegali coraz więcej niepokojących szczegółów by upewnić się, że kreatura wielkości niedużego człowieka nie przypomina niczego znanego im z lekcji pobieranych w szkołach. Wyglądała jak dziwaczny melanż owada, nietoperza, ptaszydła i jakiegoś koszmarnego tworu ze snów szaleńca.






Summers


Summers ruszył bardzo ostrożnie w głąb dziwacznego korytarza. Szybko przekonał się, że zapalniczka nie będzie potrzebna, bo porastające ściany glony i same znaki wydawały z siebie lekką luminescencję, na tyle jednak wystarczającą, aby żołnierz nie miał problemów z przemieszczaniem się tym tajemniczym tunelem.

Dzięki temu mógł mieć wolne ręce, a to gwarantowało, w razie czego, łatwiejszy dostęp do broni.

Z każdym krokiem zapach morskiej wody i szum fal stawały się głośniejsze.

I wtedy Summers usłyszał coś jeszcze. Jakieś ... zawodzenia. Głosy wyśpiewujące coś w nieznanym mu języku.

Korytarz skręcał powoli. Podłoże zmieniło się w litą skałę upstrzoną resztkami gnijących ... roślin, ryb, wodorostów i skorupiaków. Głosy stawały się coraz wyraźniejsze.

Summers ocenił że śpiewających jest przynajmniej kilku, ale akustyka podziemnego tunelu mogła wprowadzić go w błąd.






Collins


Zdążył zrobić kilka kroków.

Ignorancja bywa potężną bronią. Szczególnie, kiedy wróg jest bezwzględny i sprytny.
Japoński strzelec wyborowy, który wymknął się z ruin zajął bezpieczną i wygodną pozycję strzelecką. Wymierzył przez lunetę ukrytej w dżungli broni. Wstrzymał oddech.

Tak. Ignorancja zagrożenia bywa straszliwą bronią.

Kula trafiła Collinsa prosto w skroń.

Jeden wystrzał. Precyzyjny i śmiertelny w skutkach.

Amerykański żołnierz upadł w błoto a krew płynąca z dziury w czaszce mieszała się z błotem. Brak ostrożności bywał zgubny w skutkach, a Zebulon Collins przekonał się o tym w najstraszniejszy z możliwych sposobów.
 
Armiel jest offline  
Stary 03-07-2012, 11:35   #263
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Sally ostrożnie wyszła z kryjówki. Ujrzała unieruchomioną w rowie ciężarówkę, kabinę kierowcy zabryzganą od środka krwią i odkrytą pakę wypełnioną stertą zwłok zastygłych w dziwacznym ułożeniu jakby już zaczęły wysypywać się na ubłoconą drogę ale w trakcie czynności się rozmyśliły.

Stali z Boonem ramię w ramię wgapieni w ten makabryczny obrazek nie odzywając się do siebie choćby słowem. I wtedy do ich uszu dobiegł jęk wydobywający się spod sterty ciał.

Jeśli to był żywy, ranny i bogu ducha winny człowiek to miał ewidentnego pecha. Dean zdążyła już wykształcić w sobie nieufność do wszystkiego co zsyła ta obłąkana wyspa.

Ruszyła na przód ciężarówki i otworzyła drzwi od strony pasażera. Trup spadł wprost pod jej nogi niczym czerwony jesienny liść. Przekroczyła go jakby w istocie nie był niczym więcej i wspięła się na zalane krwią siedzenie. Chciała przeszukać wnętrze wozu. A później trupy, o ile nie uprzedzi jej Boone. Przede wszystkim szukała broni. Miała dość faktu, że jest zdana na łaskę i niełaskę żołnierza, który jej nie ufa.

Z nadzieją zaglądała do schowków, pod siedzenia. Może znajdą się też jakieś mapy albo dokumenty? Przede wszystki jednak pragnęła się uzbroić zanim to coś co jechało na pace wypełźnie na wolną przestrzeń.
 
liliel jest offline  
Stary 03-07-2012, 21:57   #264
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Przeładował i czekał w bezruchu. Cisza rozrywała bębenki swoją niesamowitością. Poczuł Siłę jak tylko nacisną spust. Raz, drugi. Trzeci? Nikt nie wysypywał się z szoferki,nikt nie wrzeszczał w tym przeklętym, pogańskim języku, nikt nie próbował przeciwstawić się jego Sile.
Ruszył wolnym krokiem. To ona go woła z paki ciężarówki? Nie, przecież ona jest w domu/ona nie żyje. To nie ona. Zdawało mu się.

Zobaczył jak Sally otwiera drzwi, jak przestępuje wroga. Odbiera mu siłę? Popatrzył na nią z nienawiścią, kolba karabinu powędrowała do ramienia , policzek poczuł zimny metal, krzyżyk celownika bezwiednie przemieścił się na jej potylicę. Nie. to jego zwycięstwo, to jego Siła. Podszedł do pierwszego gooka wyciągając bagnet. Z rozmachem wbił mu w gardło, patrzył jak krew wypływa, plami mu palce. Drugi dostał dwoma pociskami. Celnie, sprawnie, skutecznie. Głowa rozprysnęła się na kawałki w tułowiu ziała dziura wielkości dwóch kciuków. Umarł za szybko, za szybko.

Jęk powtórzył się, ale to nie Ann go woła. Ona jest w domu/ona nie żyje. Jej tu nie ma. Usiadł za kierownicą, nie zważając na krwawe ochłapy wokoło. Wycieraczki zaskrzypiały, przeskoczyły przez dziury po kulach rozmazując krew w czerwoną tęczę na resztkach szyby. Wsteczny. Silnik dalej pracuje. I naprzód, drogą przed siebie.
 
Harard jest offline  
Stary 03-07-2012, 22:52   #265
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Strach.

Strach jest najpotężniejszą bronią. Raz zasiany, nie potrzebuje pielęgnacji. Kiełkuje, rozrasta się i krzewi, wypełniając całe jestestwo. Wciska się w każdą, najmniejszą nawet szczelinę, lukę w pancerzu umysłu i powoli, choć nieubłaganie - rośnie. Żywi się gasnącą nadzieją, wykorzystuje i wypacza bezbronną wyobraźnię, tłumi wolę życia. W zależności od siły swojej ofiary trwa to bardzo krótko, albo bardzo długo... ale zwykle strach przynosi zamierzone owoce. Przerażona istota przestaje myśleć racjonalnie i zaczyna popełniać błędy. Czasem popada w obłęd, a wtedy nie czuje już strachu...

Spoglądając ze szczytu schodów na dolinę, Sakamae nie wiedziała, czy przekroczyła już granicę obłędu, czy nie. Sama sobie nie wydawała się szalona, choć nic w tym dziwnego - szaleniec nie przyzna przecież, że jest szaleńcem... Ze zdziwieniem zauważyła, że nie czuje już strachu. Choć nie. Po chwili namysłu poprawiła sama siebie - czuła strach, ale był on już jej integralną częścią. Oswojony, choć nadal w głębi siebie dziki i nieokiełznany. Przyczajony. Na swój sposób motywujący. Bo czasem strach zamiast obezwładniać, popycha do działania.
Dlatego też kobieta zamiast paść bezwładnie na kolana i zanieść się płaczem lub też bezmyślnie pobiec za odchodzącym mnichem ryzykując złamanie nogi lub skręcenie karku w razie upadku ze schodów, rozejrzała się uważnie.

Na niebie nadal świeciły dwa słońca. Widzieli je oboje, więc albo Ronald był równie szalony, co ona, albo to świat zwariował. Nie była w stanie rozstrzygnąć tego dylematu, więc skupiła się na rzeczach bliższych. Dolina nie wyróżniała się niczym szczególnym. Dżungla, jezioro... nawet ruiny świątyni nie były niczym niezwykłym, ostatecznie zostali tu przyprowadzeni przez mnicha więc czego innego mieli się spodziewać?
Żadnych innych schodów prowadzących do doliny nie dostrzegła, co nie oznaczało, że ich nie było. Po prostu z tej odległości trudno było to stwierdzić...

Na koniec przyjrzała się samym schodom. Zauważyła, tak jak i jej towarzysz, że po obu stronach nieregularnych stopni pojawiają się jakieś przedmioty. Schodząc ostrożnie i opierając się dla równowagi na trzymanym w dłoni kosturze, przyglądała się uważnie wszystkim artefaktom po kolei, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Ich ilość, rodzaje, ułożenie, materiał, z jakiego są zrobione... były tam zarówno "zwyczajne" czaszki, jak i posążki dziwnych stworzeń, które skojarzyły jej się z latającymi potworami, które widzieli na plaży. Zupełnie obce, pełne macek twory, niepodobne do niczego znanego wcześniej.
Na widok każdej nowej hybrydy przechodził ją dreszcz, ale nie przerywała oględzin. Uczyła się właśnie nowego świata, w którym jakimś cudem się znaleźli. Nie zamierzała przeoczyć niczego, co pozwoliłoby im przeżyć.

Bo nadzieja umiera ostatnia...
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein

Ostatnio edytowane przez Viviaen : 03-07-2012 o 22:55.
Viviaen jest offline  
Stary 04-07-2012, 07:39   #266
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Nie wierzył już własnym zmysłom. Z całych sił starał się złapać jakiegoś konkretu i nie potrafił. To, co widział, co czuł mieszało mu w głowie bo na przemian podsuwało wykluczające się sygnały.
Był zdrowy i nie ulegało wątpliwości że wylizał się z autentycznych ran, które pamiętał, a nawet wyczuwał na skórze zabliźnione miejsca. A więc wspomnienie tych ran i okoliczności w jakich się pojawiły to nie był majak! Wyleczyli go. To też był fakt. Chociaż był osłabiony i wędrówka po piaszczystym brzegu nie szła mu jak dawniej to przecież naturalne, że miał prawo się tak czuć. Nie powiedzieli mu czym go naszprycowali, ale cholerstwo musiało być naprawdę mocne skoro postawiło go na nogi w tak krótkim czasie… właśnie, tu się zaczynały schody i nic do siebie zaczynało nie pasować. Gdyby się obudził w jakimś lazarecie nawet by się nad tym nie zastanowił, jednak wciąż byli na wyspie… całkiem jakby minęła godzina, może mniej – nawet wydawało mus się że pamięta jak przez mgłę, jak uwieszony na ich barkach dowlókł się na plażę – tylko skąd do jasnej cholery wzięła się u niego broda i tak długie, posiwiałe włosy?! A jeszcze te ich spojrzenia i dziwaczne pytania… Tak jakby wiedzieli o czymś, o czym nie chcieli mu powiedzieć… a jeszcze kiedy myśleli że nie widzi gapili się jak na jednorożca.
Pytanie nie miało sensu bo Harikawa wydawał rozkazy i polecenia jakby właśnie spodziewał się niewygodnych pytań i starał się je uprzedzić. Sami chyba też nie czuli się za pewnie. Z takim samym jak on niezrozumieniem spoglądali na kłębiące się na horyzoncie chmury, albo na te dwa słońca…. coś czego nie powinno być! Czego zdrowy na umyśle człowiek, nawet od rana…. czy cholera wie od jak dawna bombardowany szaleństwem w różnych formach, nie potrafił zaakceptować. Nie potrafił mimo, iż dowód wysiał nad głową i ani myślał znikać…
Gaz… cały czas starał się znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie…. ale nawet jeśli to gaz, to wszyscy powinni mieć podobne objawy somatyczne…. sraczkę, wymioty, zawroty głowy czy coś… a nie takie same omamy!! Ludzie świrowali na wojnie. Standard. Nawet wielu. Ale jeden tak, inny siak… a nie wszyscy razem i w taki sam sposób!... Kurwa, nic mu nie pasowało. Nic nie było normalne. Nawet czekolada z plecaka smakowała jakby miała sto lat…

Niemal z ulgą przyjął widok tych ptaszysk zataczających koła nad plażą. Wreszcie jakiś normalny widok. Wreszcie jakieś zwierzęta… A więc dżungla nie była tak martwa jak się wydawała…

Niestety widok tego, co jako pierwsze podleciało bliżej postawiło mu włosy na karku na baczność. I już nawet nie chodziło o to, że takie zwierzęta nie miały prawa istnieć. Coś, zagrzebane z tyłu głowy wspomnienie jakiegoś szaleństwa jak ulał pasowało do ohydnej natury tego latającego straszydła.
W pierwszym odruchu chciał wywalić do paskudy cały magazynek, ale nagle okazało się że Arisaka była rozładowana! Jak debil lazł przez łachę z niezaładowanym karabinem!! Nie oglądając się na pozostałych dał nogę w las i już między drzewami wyszarpnął zza kurtki pistolet. Odbezpieczył i szarpnął za zamek. Naga lufa zaśmiała mu się w twarz złośliwym rechotem! Pusty! Kurrrwa! Magazynek był pusty!! No tak, przecież wystrzelał ostatnie kule tam, przy japońskim gnieździe kaemu! Nerwowo przebierał rękami po kieszeniach i ładownicach. Pełne! Były pełne pełnych magazynków do Garanda. Tylko gdzie był do kurwy nędzy jego karabin?!! Debilu!! – darł się na siebie w duchu kiedy panika dławiła mu oddech – Teraz to se możesz w toto kulami porzucać!!
Miał jeszcze jeden granat! Jeden!! A straszydeł było… z tuzin! Albo więcej! Co najmniej cztery na jednego i nic nie wskazywało na to, że bały się ludzi! A przecież musiały już co najmniej raz zetknąć się z uzbrojonymi Japońcami!
Przejebane! Masz przejebane Beny! – krzyczał w głowie głos a trzęsące się dłonie niemrawo montowały bagnet na lufie japońskiego karabinu. Pokraki były duże i wyglądały na silne, ale wiedział, że tanio skóry nie sprzeda.
A granat… granat zostawił sobie na koniec….
 
Bogdan jest offline  
Stary 04-07-2012, 14:53   #267
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Zadarł głowę i z zupełnie jak dziecko zapatrzył się zapominając o bożym świecie. Widok był niezwykły, niemożliwy wręcz, ale jednak ognista kula wisiała nad nimi zupełnie nic nie robiąc sobie z protestów umysłu Rona, drwiło sobie to obce słońce ze wszystkiego na czym usadowione zostały fundamenty świata Dempsey'a. Zaśmiał się sam do siebie, z siebie, ze swoich myśli niedorzecznych o obcych światach, wędrówce w snach o śmierci. Dopiero po chwili zdołał oderwać wzrok od nowego widoku i spojrzał z nadzieją na Japonkę. Czego się spodziewał, że poklepie go po ramieniu i powie z uśmiechem - to tylko sen Ron. Musiał wyglądać dziwacznie z tymi rozszerzonymi do granic możliwości oczyma i głupkowatym uśmiechem. Zauważył że drżą mu ręce, splótł je szybko za plecami.
Chciał zapytać Sakamae czemu tak przygląda się poustawianym przy schodach posażkom, ale głos uwiązł mu w gardle. Obawiał się, że jak tylko otworzy usta jedyne co będzie w stanie z nich wydobyć to jakieś piskliwe tony. Przełknął ślinę i po raz setny uświadomił sobie jak bardzo chce mu się pić a potem przyszło mu do głowy, że zbyt długie przebywanie pod dwoma słońcami może im zaszkodzić a potem, że przecież w snach nie powinno to mieć znaczenia. Pokiwał głową z niedowierzaniem i z najwyższym trudem odezwała się do towarzyszki.
- Chodźmy już, chodźmy za tym mnichem
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
Stary 04-07-2012, 19:59   #268
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Odkąd usłyszał zawodzenie, posuwał się naprzód jeszcze uważniej. Nie chciał bezmyślnie wleźć na tajemniczych wyjców, zanim zorientuje się w sytuacji ani przedwcześnie zdradzić swojej obecności pechowym chrupnięciem muszli albo rybiej czaszki pod wojskowym buciorem, z wielką starannością wybierał więc drogę wśród tych wszystkich morskich śmieci.
Nie przypuszczał, żeby ktoś taką przyśpiewką umilał sobie czas przy uczciwej i pożytecznej robocie. Po ostatnich przygodach Luke mógłby się z czystym sumieniem założyć, że w wilgotnej jaskini odbywa się coś zupełnie paskudnego.
Z drugiej strony zdawało się też potwierdzać, że gdzieś tam rzeczywiście może znajdować się wyjście.

Poprawił hełm i pewniej chwycił karabin. Bezgłośnym przekleństwem dodał sobie odwagi. Na wszelki wypadek zawczasu przesunął skrzydełko bezpiecznika, a potem ruszył ostrożnie dalej.
 
Betterman jest offline  
Stary 04-07-2012, 21:55   #269
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację



Dean, Boone

Japończycy byli uzbrojeni. Jeden miał karabin z nałożonym na sztorc bagnetem, a przy kierowcy Sally znalazła pistolet i drugi bagnet.
Obaj zabici śmierdzieli. Nie tylko krwią, ale czymś innym. Płynami ustrojowymi i brudem. Jakby nie kąpali się całą wieczność.
W skrytce znalazła lornetkę i kilka drobiazgów: suszone mięso zawinięte w natłuszczony pergamin, brzytwę, pęk kluczy.

Nim zdążyła na dobre położyć rękę na znalezisku do kabiny wpakował się Boone. Dla świętego spokoju posunęła się robiąc miejsce mężczyźnie przy kierownicy. Włączył wycieraczki rozmazując krew na przedziurawionej szybie i podjął się próby wydostania ciężarówki z rowu.

Boone nie był dobrym kierowcą. Ot, znał podstawy prowadzenia pojazdów, jak każdy w korpusie. Jednak nie dopisało mu szczęście i po kilku desperackich próbach spod maski dało się słyszeć gruchotanie, coś huknęło i pojawiły się kłęby dymu.

Było raczej pewne, że nie uda im się wykorzystać samochodu do niczego więcej.

.Jęki na pace ucichły. Na drodze i dżungli wokół nich znów zapanowała ta nienaturalna, złowieszcza cisza.






Yoshinobu, Dempsey

Szli ostrożnie w stronę widzianej w dole budowli. Jej sakralny charakter stawał się coraz bardziej oczywisty.
W końcu znaleźli się na dnie niewielkiej, ale zdecydowanie głębszej niż jar z którego tutaj przybyli doliny.

Kilkadziesiąt metrów oddzielało ich od starożytnej budowli. Podeszli bliżej rozglądając się czujnie na boki, gotowi uciec, gdy tylko pojawią się pierwsze sygnały zagrożenia.

W końcu jednak dotarli do wejścia budowli.

Było mroczne, ciche i wyglądało na opuszczone. Zajrzeli ostrożnie i cofnęli się zdumieni.

Widzieli szkielety. Zmurszałe, obciągnięte resztkami skóry truchła siedzące pod ścianami. Ludzkie szczątki ubrane były w stroje podobne do tych, które nosił tajemniczy mnich.

W małej kaplicy unosił się słodkawy smród śmierci oraz bardziej intensywny odór gnijących resztek.

Widzieli tylko główną salę i zarys czegoś, co przypominało przejście w głąb świątyni.

Dźwięk dzwonka, który usłyszeli z tamtego miejsca, o mało nie wyrwał im krzyków z gardeł.

Z trudem ujrzeli kształt niewysokiej postaci ze stożkowym kapeluszem na głowie majaczący w ciemnościach mrocznej świątyni.

- Wejdźcie – powiedział ktoś męskim głosem, w dość paskudnym, niezbyt dobrze wyuczonym japońskim. – Nie obawiajcie się zmarłych. Tutaj Milion Umiłowanych ich nie widzi.

Przysięgliby, że z martwych ust, spomiędzy spróchniałych zębów szkieletów wydobył się cichy śmiech.

- Nie bójcie się zmarłych – dodał mężczyzna w mroku. – Jesteście im podobni. Tutaj wszyscy należą do Miliona Umiłowanych.





Jones

Jones odczekał chwilę i ostrożnie ruszył za japońskimi żołnierzami. I znów zadziałał w nim jakiś zapomniany instynkt. Starannie obserwował śledzony oddział, wybierał kryjówki i przemykał się niczym duch pośród pni drzew, krzaków i elementów otoczenia.

Z daleka, ale na tyle blisko, by móc odnaleźć Japończyków w cholernej dżungli.

Śledzeni wrogowie wspinali się pod górę. Niezbyt zwinnie i mozolnie, ale z wyraźnym pośpiechem, który niepokoił Jonesa.

Szybko zorientował się, iż Japończycy w porównaniu do niego poruszają się mniej zwinnie, co rusz któryś z nich ślizgał się na błocie, lub potykał o jakiś wystający z błota korzeń. W końcu jednak ostatni z nich sforsował wzniesienie i znikł Jonesowi z oczu.

Śledzący ich Francis odczekał stosowna chwilę i ostrożnie wspiął się na szczyt wzniesienia, przykucając na końcu za krzakiem.

Spojrzał ponad liśćmi i zamarł. Ujrzał bowiem coś, czego ujrzeć się nie spodziewał.

Dżunglę. Pustą. Dziką. Pierwotną i gęstą. Nie widział w niej żadnej ścieżki, żadnej dróżki, a nawet najmniejszego śladu po przejściu Japończyków. Jedyne tropy, jakie dostrzegł prowadziły w stronę dwóch kamiennych kolumn i kończyły się pomiędzy nimi.

Kolumny były dość osobliwe. Wyglądały jak dwa jaspisowe cokoły zakończone zawijającym się rokiem, ślimakiem czy też zwiniętą macką.

Stały one zwrócone tymi zawijasami w swoją stronę, jak początek jakiejś niewidzialnej drogi czy odrzwi bramy, z której zostały jedynie framugi.






Noltan, Harikawa, White


Potworki. Plugawe połączenie kilku pomysłów wziętych z ewolucji w jedno ciało.
Zaciskając dłonie na karabinie Harikawa przyznawał w duchu, że paradoksalnie to ma sens. Dwa słońca oznaczają inny świat, a ów inny świat zapewne posiadał własną awifaunę. O ile to stworzenie można było uznać, za tutejszego ptaka.

Zresztą, czy miało to akurat znaczenie?

Ważne że zostali zauważeni i ten fakt zdominował dalsze działania Harikawy. Gestem nakazał towarzyszom cofnięcie się głębiej w dżunglę. Paradoksalnie, Yametstu nie obawiał się potworka.

Miał wszak broń, wszyscy oni mieli broń i wiedzieli jak z niej skorzystać.
Pojedynczy potwór nie powinien stanowić zagrożenia. Gorzej, jeśli się zleci ich więcej.
Nie wiedział jak czuły te stwory miały słuch. Nie chciał ryzykować ostrzału na plaży. Liczył, że wciągnie bestię w dżunglę i tam ustrzeli wraz z towarzyszami broni.

Noltana z kolei na chwilę zamurowało. Mówił sobie już wcześniej, że nic więcej w tym świecie go nie zdziwi, bowiem pewien był, że to nie ich świat. Mimo wszystko, lekkie zdziwienie i dezorientacja pozostała. Automatycznie wyciągnął rewolwer i wycelował w straszydło, lecz przed wciśnięciem spustu wychwycił ruch ich aktualnego dowódcy.
Pośpiesznie, wskoczył między drzewa, uważając pod nogi i na korony drzew, z których też mogło nadejść, jakieś pikujące na niego zagrożenie.

Podobnie postąpił White dając nura w dżunglę, by stamtąd desperacko prowadzić ostrzał.
Harikawa wycelował garanda w zbliżającego się potwora i czekał aż ten znajdzie się blisko nich. A wtedy zamierzał zastrzelić bestię, oby pierwszym strzałem.

* * *


Nie obyło się bez walki. Nim skryli się w dżungli skrzydlate monstrum zaatakowało. Zwinnie, ale bez większej finezji. Pikując prosto na lufy żołnierzy. broń plunęła ogniem i ołowiem.

Potwór zaskrzeczał. Z ran bryznęła ciemna, wyglądająca jak gnojowica i podobnie cuchnąca posoka. Trzeba było jednak przyznać, że bestia nie umierała łatwo, chociaż była śmiertelna, b o w końcu, po kilku kulkach od każdego, znieruchomiała na ziemi.

Strzały jednak zaalarmowały resztę stada.

Ludzie wiedzieli, że nie mają szans w bezpośredniej konfrontacji z tak liczną grupą. Drzewa dawały im osłonę, więc szybko skryli się głębiej w dżungli.

Bestie krążyły nad koronami drzew skrzecząc przeraźliwe, ale nie próbowały zlatywać niżej. Żołnierze czujnie obserwowali teren, by w końcu zorientować się, że potworne ptaszyska zawróciły nad plażę. Nie widzieli już ich, ale słyszeli jazgot, jaki czyniły.

Wyjście na plażę wydawało się dość ryzykowne. Pozostawanie w dżungli tez nie trącało optymizmem.

I wtedy Harikawa coś zobaczył. Pomiędzy dwoma drzewami wisiał jakiś człowiek. Zawieszony za ręce i nogi do dwóch pni w znak „X”. Człowiek ten miał na sobie mundur piechoty morskiej USA. Wokół ciała krążyły jakieś owady.





Summers


Szedł ostrożne, powoli z odbezpieczoną bronią, aż stanął na skraju zakrętu, zza którego słyszał te dziwaczne zaśpiewy.
Wychylił się ostrożnie i rozeznał w sytuacji.

Dostrzegł, ze znajduje się w wejściu do czegoś, co przypominało nadmorską jaskinię.

Na jej skalistym brzegu urządzono coś na kształt małej przystani. Widział skrzynki, beczki, zawinięte w brezent pakunki.

Nieopodal płonęło niewielkie ognisko dające więcej smrodu i dymu niż ognia czy blasku.

Przy nim .... stało w okręgu dwunastu ludzi. Japończyków w mundurach marynarskich. Pomiędzy nimi bystry wzrok Summersa wyłonił oficera, ubranego w biały mundur, ale z twarzą i głową zasłoniętą dziwaczną maską przypominającą łeb kalmara lub ośmiornicy.

Dwaj japońscy marynarze trzymali w objęciach trzeciego, martwego, z którego okrwawionej piersi oficer wyciągał ociekające krwią serce. Jakby od niechcenia żołnierz cisnął ochłapem mięsa w stronę znajdującego się kilka kroków od miejsca, w którym odbywała się ta makabryczna scena.

I wtedy zaczajony amerykański żołnierz zobaczył dwie rzeczy.

Jedną była niewielka, wynurzona w podziemnej grocie japońska łódź podwodna.

Drugą dziwaczna, przerażająca kreatura, stojąca na kamieniu wystającym z brzegu prawie przy samym lądzie. Potwór mierzył dobrze ponad dwa metry wzrostu, miał szczupłą sylwetkę, obciągniętą gumiastą, szarą skórą, skrzydła jak szarańcza i psyk podobny do maski noszonej przez japońskiego oficera. Macki na pysku poruszyły się, jakby potwór zwęszył krew. To najwyraźniej jej japoński oficer rzucił serce swojego własnego żołnierza. Z gracją nie przystającą to tak wypaczonej, przeczącej prawom ludzkim kreatury, potwór zeskoczył w dół, sięgając uszponioną łapą do serca i pakując sobie je do paszczy ukrytej pod wijącymi się mackami.

Śpiewy ucichły. Dwaj żołnierze podtrzymujący trupa kolegi opuścili ciało na mokrą podłogę jaskini.
 
Armiel jest offline  
Stary 08-07-2012, 01:24   #270
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Kuzyn Hugo miał rację. Nie można im ufać. Żadnemu i w każdych okolicznościach. Tak wtedy, jak i teraz. Tylko że teraz miał już pewność. Wtedy w czerwcu trzydziestego siódmego nie był do końca przekonany o słuszności jego racji. Nie wiedział nawet do końca o czym mówił ten człowiek, który przedstawiony jako daleki krewny z Alabamy pojawił się tamtego lata z rodziną u nich w domu i po kilkutygodniowym pobycie zniknął. Ale White pamiętał tamto lato. Pamiętał jak wraz z chłopakami chodzili nad rzekę. Tam, niedaleko Jonesów, gdzie koryto rozlewało się szerokim zakolem i gdzie można było skakać z pochylonych nad lustrem wody drzew. Pamiętał to upalne i suche lato. Pamiętał zaćmienie słońca i doniesienia o eksplozji Hindenburga. Ale tym, co najbardziej utkwiło mu w pamięci z tamtego lata, to były te płonące krzyże.



Zgubił go. Chociaż wydawało się to nieprawdopodobne, faktycznie zgubił karabin! Ranny i nieprzytomny, ale kogo to obchodziło. Jak kompletny żółtodziób, za którego zresztą wszyscy go brali zgubił broń. Coś, co z żołnierza robi żołnierza. Bez czego żołnierz jest… dziwnie ubranym cywilem. Dupę wołową! A on jak ostatnia oferma tej wojny zgubił broń! I żeby było jeszcze ciekawiej zorientował się o tym dopiero kiedy pojawiło się zagrożenie z którym należało natychmiast i bezpardonowo zacząć walczyć. Zagubiony pośród własnych myśli nawet nie zauważył, że arisaka którą tacha jest nawet nie naładowana. Szczęściem nie był sam, a pokraki nie śpieszyły włazić za nimi do lasu. Szczęściem? No, niezupełnie…. bo oddziałem w tej chwili dowodził Japończyk i White kiedy tylko pojawiły się sprzyjające ku temu okoliczności, dowiedział się jak to naprawdę jest. Japoniec zawsze pozostanie Japońcem. Kuzyn Hugon Lafayette White miał rację kiedy wyłuszczał mu różnice między białym a kolorowym a w tle płonęły zabudowania Jonesów i Coxów.
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 09-07-2012 o 06:38.
Bogdan jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172