Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-07-2012, 18:32   #291
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Nie kulił się na siedzeniu, nie dygotał ani nie krzyczał. Patrzył przez postrzelaną, zachlapaną krwią szybę na czarną i gęstą jak smoła mgłę. Nie… to nie była… to coś innego. Siedzieli na drodze jak w tunelu, odgrodzeni jakąś barierą a wokół nich kotłowało się tak, że już po chwili nie był w stanie wpatrywać się nadal w to co szalało w dżungli, tuż tuż, na wyciągnięcie ręki.

Metaliczno – słodkawy zapach krwi w szoferce i jej smak z przegryzionej wargi przywoływał go do rzeczywistości. Ocknął się odruchowo sięgnął po colta i wyszarpnął go z kabury. Z szeroko otwartymi oczami wycelował go najpierw w skuloną na sąsiednim fotelu kobietę. Znał ją. Nie była wrogiem, zgrana muszka i szczerbinka zatoczyła łuk szukając celu. Gdy tylko spojrzał na to co działo się poza samochodem, Boone zawył i zacisnął do bólu oczy.
Lepsza taka ciemność, wirująca szarymi płatkami drobnej mozaiki pojawiającej się w koncentrycznych, szalonych kręgach.

Sięgnął ręką do kieszeni na piersi i wyjął znany na pamięć kartonik fotografii. Nie musiał otwierać oczu by ją zobaczyć. Ann z malutką Meggy na rękach. Uśmiechnięta tym specjalnym uśmiechem. Tylko dla niego. Zacisnął mocniej powieki, po policzkach potoczyły się dwie łzy z podrażnionych pyłem oczu. Wróci do nich. Musi. To co pisali to kłamstwa! Kłamstwa!! Już niedługo, zbierze Siłę i wróci…
 
Harard jest offline  
Stary 19-07-2012, 18:59   #292
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Rzucił się w stronę Noltana z zamiarem pochwycenia pistoletu. Niestety tamten już sięgał po broń. White nie chciał zrobić radiooperatorowi krzywdy, przeciwnie, wszystko co robił miało służyć ratowaniu go. Przed nim samym. Przed tym, co mógł zrobić. Sobie, lub jemu…

To tyle teorii. W praktyce zderzyli się ze sobą i wywiązała się wściekła, chaotyczna szamotanina. Nie wiedział który z nich pociągnął za spust. Huknęło, błysnęło, i w jednej sekundzie ogarnęła go ciemność.

Jak nakryty grubym, gęstym kocem stracił orientację. Wszystko zniknęło. Wszystko. Inaczej niż w okolicznościach zwykłej nocy nie było absolutnie nic, co mogło by przynajmniej sugerować głębszy albo mniej intensywny mrok. Żadnego cienia. Żadnej poświaty. Nic. Zupełnie jakby w mgnieniu oka znalazł się całe kilometry pod powierzchnią ziemi, gdzie od początku świata nie dotarł nawet promień światła.
Oślepł?
Zginął?!
Może by się i nad tym zastanowił gdyby nie to, co przybyło z ciemnością.

Lęk kilkuletniego dziecka pozostawionego w wietrzną, burzową noc samemu sobie. Paraliżujące spojrzenie żółtych, gadzich oczu nieśpiesznie pełznące z obezwładniającą powolnością spodziewanego posiłku. Bezradność i rozpacz pogorzelca po przejściu łupieżczej hordy. Pierwotny strach jaskiniowego człowieka przed nieznanym pomrukiem z ciemnej głębi zasiedlanej jaskini. Wszystkie te, oraz wiele innych lęków których nie potrafił ani nie miał czasu nazwać. Suma tych wszystkich strachów była w ciemności, która z gwałtownością tornada na niego i w jednej chwili oblepiła czernią niczym smar. Chwyciła w zimne kleszcze przerażenia i pewnym było, że już nie rozewrze głodnych szczęk. Bo choć nie wiedział skąd, miał jedną, niepodważalną pewność że w mroku było zło. Ohydne, plugawe i głodne. I że jedynym powodem dlaczego się tu znalazło, była żądza, by go pochłonąć.

Nie bronił się. Nie uciekał. Nie próbował nawet zagrzebać w zbutwiałych liściach. Sparaliżowany nieokreśloną grozą zdolny był tylko do zaciśnięcia do bólu oślepłych oczu i skulony w kłębek wyć ze strachu.
 
Bogdan jest offline  
Stary 20-07-2012, 14:00   #293
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Mężczyzna otworzył oczy. Był trochę młodszy, niewiele kilka lat zaledwie, bez zarostu. Z ciemności zaczęły wyłaniać się kontury, znajome kształty, szafka nocna, belka stropowa, fotel. Ronald leżał w bezruchu, nie wiedział czy śni na jawie niepewnym, ostrożnym ruchem ręki, dotknął twarzy potem obmacał żebra w miejscu gdzie powinien mieć ranę.
W powietrzu unosił się zapach jakiego dawno nie doświadczył, zapach który dobrze znał, którego nie zauważał a który teraz uderzył go po nozdrzach zwielokrotniony podświadomą tęsknotą. Zerwał się gwałtownie i wyskoczył z łóżka. Odnalazł włącznik i światło zalało pomieszczenie ujawniając to czego nieśmiało domyślał się już kilkadziesiąt sekund temu.
Leżała tam jakby nic się nie wydarzyło. Oddychała płytko i intensywnie. Nie potrafił oderwać wzroku od jej gładkiej twarzy. Ukucnął przy wezgłowiu łózka i drżąca ręką dotknął jej włosów.

- W piwnicy są goście, zanieś im kaczkę – wymamrotała przez sen i przewróciła się na drugi bok.
- Kochanie – potrząsnął nią delikatnie – Kochanie obudź się. Muszę Ci coś powiedzieć.

Podniosła się zaspana i mrużąc oczy obdarzyła go uśmiechem za który gotów byłby oddać wszystko, szczególnie teraz.

- Co się stało dziubasku, przynieść Ci coś do picia? Poczekaj pójdę tylko siusiu
– odkryła kołdrę ukazując sporych rozmiarów brzuszek.
Wstał uderzony tym nieoczekiwanym widokiem.

- Który dzisiaj!? –rzucił szybko i nerwowo jakby potwierdzając swoje domysły.
Odpowiedź go nie zadowoliła skoro zdecydował się zapytać jeszcze
- Którego roku?


Szybkim krokiem przemieszczał się do pokoju chłopców. Nie rozumiał jak to w ogóle możliwe. Szczypał się po ręce po raz setny tej nocy, uderzał po policzkach potrząsał głową, ale bez skutku, sytuacja nie zmieniła się. Chwycił za klamkę, zamknięte. Szarpał nerwowo zdziwiony skąd synowie wydobyli klucz, w końcu naparł z całych sił wyłamując framugę. Wpadł na coś w ciemnościach uderzając się boleśnie przeklinając przy tym szpetnie. Zapalił światło, ale powinien już wcześniej domyślić się że zastanie to miejsce takim jakie było zanim dzieciaki przyszły na świat. Przecież to był właśnie dzień narodzin jego pierworodnego. Pamiętał przecież jak w nocy wiózł Li do szpitala, padał deszcz a on pędził automobilem na złamanie karku. To był jeden z najszczęśliwszych dni jego życia.

Ukrył twarz w dłoniach szlochając cicho. Ukląkł i płakał bo nic z tego wszystkiego nie rozumiał. Czy dostał drugą szansę?

- Ron! Ronald kochanie przyjdź tutaj proszę, chyba, chyba się zaczęło.

Uśmiechnął się. Zerwał się na równe nogi.
- Już idę skarbie, już idę.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
Stary 21-07-2012, 09:58   #294
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację



Dean, Boone

.
Zagubieni we własnych lękach, zanurzeni w koszmarach, pożerani od środka przez raka zwanego strachem o życie nie od razu zorientowali się, że ciemność znikła. Boone zakotwiczony w resztkach rozsądku dzięki zdjęciu – niepozornemu kartonikowi, z uchwyconym na nim wspomnieniem. Dean natomiast, trzymająca się resztek świadomości dzięki filozoficznym rozmyślaniom.
Przestał wiać ten przerażający wiatr. Ucichły: piekielne wycie i jękliwe zawodzenia a niebo, powoli odzyskiwało swoją szarość.

Znów widzieli dżunglę przez brudne szyby uszkodzonej ciężarówki. Widzieli pnie drzew pokryte liszajem, niezdrową roślinność, obrzydliwe barwy szarości i zieleni w różnych, ale zawsze ohydnych połączeniach.

Widzieli też drogę. Błotnistą wstęgę która – czuli to instynktownie – była dla nich ocaleniem przed pożerającą wszystko ciemnością.

Tak samo powoli, jak zorientowali się, że ucichło potworne, niewytłumaczalne zjawisko, tak samo powoli zorientowali się, że nie są sami.

Wokół samochodu stało kilka osób. Dokładnie trzy osoby. Wychudzone, nagie, okryte błotem i zaschniętymi płynami. Trójka z tyłu ciężarówki. Trójka bez wątpienia martwa, ale teraz wpatrująca się w nich z budzącą się w oczach świadomością.

- Chodźcie – wyszeptał jedne z ożywionych trupów – Chodźcie z nami. Pokażemy wam.






Yoshinobu, Dempsey


Miłość i narodziny. To przeżywała dwójka zagubionych w mrokach przeklętej wyspy ludzi. Miłość – utraconą i odzyskaną na nowo oraz narodziny.

Piękne uczucia, które dobrze świadczyły o ludziach, do których należały.

Yoshinobu chciała zmiany. Pragnęła uczynić krok, którego wcześniej nie zdołała uczynić. Ronald nie zdecydował się na zmianę. Bo najszczęśliwszego dnia w życiu nie powinno się zmieniać.

Ocknęli się w tej samej chwili. W ciemnościach, lecz czując obok siebie ciepłą obecność drugiej osoby. Słyszeli swoje oddechy oraz bicie własnych serc.
- Milion Umiłowanych odeszło – jakiś szept z boku powiedział im, że nie są tutaj sami. Gdziekolwiek jest to tutaj.

Szepczący mówił w języku japońskim. Z trudnym do zrozumienia akcentem.

- Milion Umiłowanych nie wzięło was ze sobą.

Powoli przypominali sobie wszystko. Żywą CIEMNOŚĆ i swoją ucieczką. Wycia w mroku. Koszmar powrócił.

- Tak. – Szepcący w ciemnościach jakby czytał w ich myślach. – Zabrano wam waszą tarczę. Poznano wasze pragnienia. Następnym razem obrócą je przeciwko wam.

Szept ucichł. Coś lub ktoś poruszyło się w gęstych ciemnościach.

Faktycznie. Sens słów zrozumieli. Wiedzieli, o czym śnili, kiedy pochłonęła ich jasność. Wiedzieli, że przeżywali coś wzniosłego i pięknego, coś za czym tęsknili niewysłowienie. Ale nie potrafili sobie przypomnieć, cóż takiego to było.

Ciemność przetoczyła się przez nich. Zabrała cenne klejnoty wspomnień i oddaliła się tam, skąd przybyła.

- Oddech Miliona Umiłowanych to potworna trucizna.

Szept z ciemności przywołał ich do rzeczywistości.

- Czy tym razem pójdziecie za mną? Pójdziecie w śmierć by zrozumieć to, co niełatwo zrozumieć?

Widzieli szary krąg wyjścia. Plamę światła – to była droga do dżungli. Ale Szepczący w Ciemnościach chciał, by poszli za nim w ciemność. W mrok i chłód. W miejsce, które – czuli to – może zmienić ich na zawsze. Musieli wybrać, chociaż każdy z wyborów wzbudzał ich przerażanie.





Noltan


Ciemność przetoczyła się po Noltanie z siłą walca. Nie pamiętał z niej za wiele. Tylko uczucie przerażenia, kiedy wokół niego huczał piekielny wiatr.

Ocknął się w błocie i gnijących resztkach. Czuł w ustach paskudny smak wymiocin, krwi i błota.

Każdy jego mięsień zdawał się być napięty i wymęczony. Ledwie zebrał w sobie wystarczająco siły, by usiąść na piasku.

Nie przypominał sobie okolicy. Nie widział już drzewa, na których śmierć poniósł jeden z jego kumpli. Był teraz na jakiejś niewielkiej polanie. Otoczonej kręgiem kilku posągów.
Groteskowych idoli które mogło wymyślić tylko jakieś plemię obłąkańców. Posągi stworów tak pokręconych i wypaczonych, że zrodzić się mogły jedynie w umysłach naćpanych szaleńców.

Wspomnienie mordu, jakiego dopuścił się Noltan w przeszłości nadal kołatało się pod jego powiekami.

Może dlatego go zobaczył.

Swojego zabitego ojca. Wyszedł zza posągu. Z okrwawionym brzuchem, z szaleństwem i niezrozumieniem w oczach.

- Ty! – wzrok widma zatrzymał się na pobladłym Noltanie. – Ty! – powtórzył upiór gulgotliwie, a z ust popłynęła mu gęsta czerwień.

Chwiejąc się na nogach przerażająca zjawa ruszyła w stronę ojcobójcy wyciągając drapieżnie okrwawione ręce w stronę zabójcy.





Harikawa

Szedł plażą wpatrując się w porażający spektakl nad wyspą. Szedł wolno, skazany na swoje własne towarzystwo. Rozglądając się po atolu zobaczył rozwłóczone po plaży szczątki.
Widział również posągi ustawione na wyspie – niczym strażnicy pradawnego zła, którego mieszkaniem najwyraźniej wyspa była.

Dzięki zachowanej czujności ujrzał, jak Ciemności nad wyspą skręcają się, zwijają niczym małe tornada i spływają w dół. Nad przegniłą, cichą dżunglą znów pojawiło się słońce.

Jedno słońce!

Widząc znajomy krąg solarnej tarczy aż opadł na kolana w piasek. Łzy popłynęły mu z oczu. Nawet jeśli nie znikała dziwna burza wokół wyspy, to jednak widok jednego słońca przywróciła mu tą odrobinę jakże potrzebnej teraz rzeczywistości.

I wtedy zobaczył coś, co przyśpieszyło bicie jego serca. Za jęzorem skał wrzynających się wraz ze wzgórzem w ton oceanu łopotała na wietrze flaga zatknięta na maszcie. Czerwone koło na białym tle, podobnie jak jedno słońce, dały marines potrzebny zastrzyk normalności.

Przypadł do pobliskiej sterty nabrzeżnych kamieni i wsłuchując się w odległe grzmoty burzy i szum fal zaczął obserwować linię skał, zza której wyłaniał się ów maszt.

W samą porę. Bowiem poza flagą ujrzał także japońskiego żołnierza, który pojawił się na krawędzi. Wróg najwyraźniej miał zamiar przeprowadzić rozeznanie, gdy znikła ciemność.





Summers


Nadejście SS-mana i ciemnoskórej kobiety oraz japończyków skupiło uwagę zarówno żołnierzy, jak i stwora na wejściu do jaskini.

Kobieta zaczęła coś szybko i gniewnie mówić, w języku, którego Summers nie rozumiał, ale chyba nie był to japoński.

SS-man uderzył ją w twarz. Zwiniętą pięścią. Mocno. Aż ciemnoskóra znalazła się na ziemi, skąd niemiecki oprawca kazał jej wstać.

To całe zamieszanie było doskonałą okazję, z której Summers skorzystał.

Przemknął się niezauważony, za stojące rzędem baczki. Zapach wokół nich wyraźnie poinformował go, że w środku znajduje się paliwo – zapewne do lodzi podwodnej.

Był teraz bardzo blisko zarówno japońskich żołnierzy, oficera w masce, przerażającego potwora oraz nowo przybyłych.

Ciemnoskóra kobieta stanęła dumnie przed japońskim oficerem w masce mackowatego koszmaru na twarzy i coś do niego mówiła dumnym, twardym głosem. Stojący za jej plecami SS-man zaśmiał się okrutnie i precyzyjnym kopniakiem w plecy posłał murzynkę na kolana.

Japoński oficer przyklęknął przy niej przykładając ofiarny sztylet pod brodę i unosząc jej twarz tak, by spojrzała mu w oczy.

I nagle Summmers zorientował się, że ktoś na niego patrzy.

Na stercie beczek, tuż nad nim kucał stwór, który pożywiał się sercami marynarzy. Czarne, nieludzkie, ale przerażająco świadome oczy przyglądały się Summerosowi z zainteresowaniem. Zainteresowaniem i ... głodem. Pradawnym i nie znajdującym nigdy zaspokojenia.

Oczy amerykańskiego żołnierza i maszkary spotkały się. Świat dla Summersa zatrzymał się na tą sekundę. Został odkryty.






White


Ocknął się tam, gdzie leżał.
Sam. Cały i zdrowy. Rozdygotany umysł i ciało powoli powracało do normy. Przetoczył się na plecy podziwiając przez chwilę niebo i gałęzie drzew nad sobą.

W innych okolicznościach i czasie widok ten byłby dla White’a odrażający – wszystko było zgnile i niezdrowe. Ale teraz był to jeden ze wspanialszych widoków w jego życiu.

Powoli wstał. Odnalazł miejsce, gdzie zginął ich kumpel. Zobaczył, że broń dawnego kompana wala się w trawie. Podniósł ją, dozbrajając się, ale nie czując przez to wcale lepiej.

Noltana ani Harikawy nigdzie nie widział. Nie potrafił też odszukać ich śladów, a las szumiał tak, że nie miał możliwości zorientować się, gdzie leży morze. Ale nie przejmował się tym. W końcu to była wyspa. Prędzej czy później trafi na plażę.

Ruszył więc powoli przed siebie wybierając kierunek na ślepo.

Kilka minut później zatrzymał się zdumiony.

Nogi doprowadziły go na jakąś drogę. Z wyraźnymi śladami przejazdu samochodu. A jeśli była droga, to ... dokądś musiała prowadzić. W tej sytuacji nawet spotkanie z Japońskim patrolem wydawało się być lepsze od błąkania w tej zapomnianej prze Boga wyspie.
 
Armiel jest offline  
Stary 22-07-2012, 21:45   #295
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Armiel
Ciemność, cisza, wilgoć, śliskie schody pod stopami. Może wam się wydawać, jakbyście schodzili w dół, do jakiejś jamy. I ten zapach. Zgnilizny. Słodkawa woń rozkładu i ... trupów. Szepczący idzie z przodu. Porusza się prawie bezszelestnie. Jak zjawa lub duch.
W końcu zaczynacie coś widzieć. Dzięki gnijacej i fosforyzującej lekko roślinności oraz dziwnym glonom na ścianach.
Jesteście w pustym, wąskim i niezbyt wysokim korytarzu.
Prowadzi przed siebie. co kilka kroków wyżłobiono w nim płytką nieckę w której ... siedzi w pozycji lotosu jakiś szkielet. Czy - podobnie jak na górze - zmumifikowane zwłoki. Ich skóra też lekko lśni od tych glonów a oczy obserwują idących. Z martwiaczych ust dobywa się cichy szept, czy też to tylko wiatr.
Brzmi jak Yog-shaton, czy jakoś podobnie.
Yog-shaton. Yog-shaton. Yog-shaton.
To jest imię. Są tego pewni. Kogoś ważnego.
W końcu przewodnik zatrzymuje się przed scianą z czaszek.


- Pokłońcie się tym, którzy czuwają. Przyjmijcie ich spojrzenie - wyszeptał.

***

Viviaen
Zmumifikowane zwłoki szepczące z upiornie fosforyzującym mroku robiły dostatecznie niesamowite wrażenie. Sakamae miała wrażenie, że nic już jej w tym dziwnym świecie zdziwić nie może, ale ściana z czaszek okazała się dość przekonującym argumentem, aby wyrazić zdziwienie. Nie zdążyła. Ich przewodnik powiedział coś, co zwróciło jej uwagę na fakt, który do tej pory konsekwentnie ignorowała.
Tu coś było.
Jakaś obecność, która uświęcała to miejsce. Ten Yog-shaton, kimkolwiek był. Prawdopodobnie to właśnie dla niego ci mnisi po drodze umierali w pozycji lotosu, szepcząc w niekończącej się litanii jego imię. Może czekali, aż do nich przyjdzie? Japonka wzdrygnęła się i przestała sobie wyobrażać powolny proces mumifikowania się żywcem. Bo tak właśnie te zwłoki wyglądały... Jednak niezależnie od tego, kto tu jest bóstwem, w jego domu należy mu się szacunek. Jemu i jego sługom. Zwłaszcza, że dali im schronienie.
Nie zastanawiając się długo Sakamae zerknęła na towarzysza i równocześnie z nim pochyliła się głęboko, w pełnym szacunku ukłonie.

Pokłonili się. Oboje. Ukłon mężczyzny był równie głęboki co kobiety, lecz jakby wymuszony.

Wmurowane w ściany czaszki zaszeptały w wielu językach na raz. Szepty przeszły w chór cichych głosów z linią melodyjną, niczym litania lub modlitwa. Z oczodołów wypłynęła gęsta, galaretowata, fosforyzująca substancja. Ich przewodnik podszedł do jednej z czaszek i wyciągnął przeraźliwie chudą, szponiastą dłoń zabierając palcami te gęste krople. Z namaszczeniem wsadził sobie palce do ust spijając te dziwaczne łzy.
- Yog-shaton was wybrał - wyszeptał akolita. - Przyjmijcie wiedzę, jaką wam oferuje. Przyjmijcie jego błogosławieństwo. To szacunek, jaki spotyka nielicznych ludzi.

Nie do końca wierząc w to, co robi, Sakamae podeszła do ściany czaszek i niepewnie wyciągnęła dłoń, dotykając tej dziwnej, świecącej substancji. Była ciepła i lepka. Pachniała jak... miód. Intensywnie i mocno. Czując się jak ktoś, kto we śnie przygląda się swoim własnym działaniom, obejrzała ubrudzone palce. Błogosławieństwo. Dziwny sposób na okazywanie błogosławieństwa. Wiedza... była tym, czego rozpaczliwie potrzebowali. Jeśli dzięki temu zrozumie, gdzie się znalazła i jak się stąd wydostać... Pokonując strach i obrzydzenie przytknęła dłoń do ust.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 31-07-2012, 09:29   #296
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Sparaliżowało go. Poczuł w gardle ogromną gulę, stopniowo podchodzącą coraz wyżej.

"Przecież on nie żyje, nie może go tu być!" - żołnierz szybko ustalił fakty, mimo wszytko nadal stał jak zamurowany w jednym miejsci - "Nie, tylko nie to... Znowu..."

Miał w głowie, to jak przeżywał to, czego się dopuścił. I nie przeżywał tego zbyt melancholijnie, po prostu uważał że za krótko dał mu odczuć tego, co on mu fundował od narodzin. Było mu też przykro, ale gniew na bijącego za nic i bez powodu ojca, był większy. Gniew... Amok! I ten amok, na jego widok właśnie w nim narastał.

Lecz to co widział, coś mu szeptało że lepiej nie dopuścić tego czegoś do siebie, bo swoiemiu pożal się Boże tatuśkowi, kiedy wpychał mu nóż w bebechy, dokładnie sprawdził puls, czy aby na pewno zesztywniał.

Zdjął z pleców M1 Carabine i z furią, drżącymi dłońmi wymierzył w upiora. Pociągnął za spust, trzy razy, mierząc tylko dwa pierwsze.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 01-08-2012, 16:35   #297
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Nie zauważył jak ciemność za szybą zniknęła. Rozwiała się i znowu stali na drodze w unieruchomionym pojeździe. Ann nadal uśmiechała się ze zdjęcia tuląc Meggy do piersi. Niemal siłą oderwał wzrok od pobrudzonego kawałka papieru i schował go do kieszeni na piersi.

Najpierw jakiś ruch, zaraz potem jęk i głosy. Spojrzał na Sally skuloną na siedzeniu pasażera. Potrząsnął silnie jej ramieniem, zmuszając by spojrzała na niego.
- Wysiadaj, musimy stąd uciekać.
Otworzył swoje drzwi i wyskoczył na błotnistą drogę. W ręce błyskawicznie znalazł się colt, Boone już mierzył między oczy pierwszego z trupów.
Trupów. Co do tego nie miał wątpliwości, przecież sprawdzali to chwilę temu.
- Nie podchodź. - spokój w głosie żołnierza był nienaturalny. - Ani kroku bliżej.
Sam cofnął się przed maskę okrążając pojazd tak by wyciągnąć z szoferki Sally. Na pierwszą oznakę ataku zacznie strzelać. Kula w głowę i dwie w kolana.
 
Harard jest offline  
Stary 01-08-2012, 17:45   #298
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Harikawa przyczaił się za jedną ze skał i zaczął głośno pojękiwać z bólu by przyciągnąć uwagę wrogiego żołnierza. Gdy był już pewien, że ten zbliża się w jego kierunku, krzyknął po japońsku.- Tutaj Tutaj! Fala zmyła mnie z okrętu. Mam złamaną nogę i nie mogę się ruszyć.
Yametsu zdawał sobie sprawę, że tropicielem nie jest, ale mówił po japońsku z perfekcyjnym akcentem. Zacisnął dłonie na karabinie i palec oparł o spust. Potrzebował co prawda języka, ale będąc sam bał się ryzykować. Na razie mundur musiałby wystarczyć.
Obserwował cień zbliżającego się Japończyk, czując jak serce mu podchodzi niemal do gardła.
Będą zbyt blisko siebie, by mógł sobie pozwolić na błąd. Tu nie ma co liczyć na draśnięcie. Ten kto wystrzeli pierwszy, będzie zwycięzcą. Drugi umrze... szybko lub powoli.
Harikawa wyczekiwał okazji mając za broń swój niezawodny garand i zaskoczenie.
Wrogi żołnierz był coraz bliżej, jeszcze jeden krok...dwa... jeszcze jeden... może i jeszcze jeden.
Teraz!
Jak na treningu, postawa, wycelowanie, naciśnięcie spustu... Strzał. wszystko wykonane z niemal mechaniczną precyzją zachowań wyuczonych niemalże do odruchu.
Huk broni. Czaszka pęka niczym dojrzały arbuz po trafieniu kulą z takiej odległości. Krew bryzga na wszystkie strony. Japończyk pada na ziemię, jak kukła której obcięto sznurki. Nawet nie zdążył się zdziwić.
Harikawa otarł czoło z potu. Przeżył.
Wstał z piachu i przyjrzał się zdobyczy. Najważniejszy był mundur, nawet lekko przybrudzony krwią się nadawał. Ważny był rozmiar. Harikawa liczył, że trafi się mu Japończyk podobnego wzrostu i wagi.
Dzięki czemu mógłby naprawdę odgrywać rozbitka.
Wystarczyło tylko sfatygować bardziej mundur i ubrudzić. A potem ruszyć dalej.
Bo skoro był patrol, to i baza być musiała.
Niczym sęp rzucił się na swą zdobycz, by wykorzystując jego ekwipunek uzupełnić swój.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 02-08-2012, 11:25   #299
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
z Armielem Szanownym

Bez wahania wypalił między diabelskie gały z colta. I dla pewności poprawił jeszcze dwa razy.
Czwarty pocisk wpakował przy okazji w beczkę, dobrze poniżej połowy. Dieslowskie paliwo – przynajmniej dopóki go dobrze nie podgrzać – nie wybucha tak chętnie jak opary benzyny. Pali się za to długo i uparcie. Luke uwzględnił te właściwości w pierwotnym planie, chociaż teraz nie pogardziłby wcale spontaniczną eksplozją.

Strzały przeszyły ciszę jaskini. Kule uderzały w paszczę potwora, rozrywały tkankę, dziurawiły ciało zadając jednak więcej bólu niż szkody. Jakby to nieludzkie cielsko posiadało zagadkowe, trudne do zrozumienia zdolności plastyczne.
Cztery, pięć a nawet sześć kul nie zrobiło na bestii większego wrażenia, jednak siła kul zwaliła potwora na drugą stroną beczek. Z jednej z nich, przedziurawionej jedną z kul Summersa, wypływała teraz z gulgotliwym dźwiękiem łatwopalna substancja.
Japońscy żołnierze rozbiegli się na boki, sięgając po broń. Oficer w masce stał bez ruchu, podobnie jak esesman. Sytuacja Amerykanina stawała się coraz paskudniejsza.

Szczególnie brakowało mu teraz czasu na przyzwoite przygotowanie niespodzianki dla żółtków z ich niezwykłym gościem. I gwarancji, że rzeczywiście będzie zaskakująca.
Mimo to nie zrezygnował; za późno już było na znaczące korekty zamiarów. Albo wahanie. Musiał radzić sobie z tym, co miał.
Zerwana z szyi szmata, która posłużyła swego czasu za maskę, stłumiła brzęk wyrzuconych z kieszeni naboi, ale pod pistoletową kolbą zgrzytnęły już całkiem potężnie. Zaraz potem szczęknęła zapalniczka, a Luke cisnął zawiniątko między beczki, zanim rozpaliło się na dobre i piorunującą zawartością zagroziło jego palcom.
Nie podnosząc głowy, cofnął się pośpiesznie za skały, żeby zaczekać, aż któraś niecierpliwa beczułka albo inny niezbyt stabilny ładunek ściągnie uwagę zebranych w jaskini. Aż da mu minimalną przewagę, sygnał do poderwania się z miejsca i wariackiej szarży.
Odetchnął głęboko i odbezpieczył karabin. Nie łudził się, że zdoła po drodze przeładować, ale i tak nie planował wszystkich wytłuc. Jeden, dwa pociski na każdego cwaniaka, dopiero wtedy, kiedy rzeczywiście będzie trzeba. Dwadzieścia powinno wystarczyć, żeby przebił się do ciemnoskórej kobiety, jeśli będzie dobrze mierzył.
A potem - gdyby jakimś cudem zostało mu jeszcze trochę szczęścia - do schodów.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 02-08-2012 o 11:29.
Betterman jest offline  
Stary 02-08-2012, 17:32   #300
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Tego jak postępować w takich sytuacjach nie można się nigdzie nauczyć. Pozostaje działać instynktownie w najlepiej pojętym własnym interesie. W ostateczności robić to co pozostali , jeśli na prawdę nie masz pojęcia co jest słuszne a co nie. Drżące dłonie japonki wskazywały, że jest równie zagubiona co on, ale Dempsey miał nieodparte wrażenie, że po tysiąckroć wie lepiej co należy robić. Zbliżył się do ściany i zanurzył palce w mazistej substancji. Nie miał pojęcia jak miało to pomóc, nie miał pojęcia skąd zrodziło się w nim zaufanie do tego dziwnego mnicha, ale jednego był pewien, nie mieli większego wyboru jeśli chcieli przetrwać a chyba chcieli, jak do tej pory.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172