Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-01-2014, 00:00   #171
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Jedno słowo. Jedno beznamiętnie wypowiedziane słowo było dla Carli jak katharsis. Nadeszło to, czego najbardziej się obawiała. Nadeszło to, co ją pociągało.

Witajcie…

Kobieta stała chwilę bez ruchu. Jakby ktoś nacisnął pauzę na pilocie jej jestestwa. Nie myślała o niczym konkretnym, po prostu czekała. Czekała, aż w jej umyśle włączy się właściwa aplikacja. Aż 2+2 będzie 5.

Spokojnym krokiem ruszyła przed siebie. Choć rękę trzymała na rękojeści karabeli, nie obnażała ostrza.

- Witajcie, witajcie. Witajcie. - dobiegało z każdego miejsca, nawet z wnętrza umysłu.

Wszyscy musieli to słyszeć, poznała to po zachowaniu ludzi. Przed grupę wysunął się Bass. Lekarz był albo bardzo odważny, albo po prostu głupi.

- Czego od nas chcesz?! – wykrzyczał.

Carla zrównała się z nim.

- Spokojnie, tygrysie.- delikatnie przejechała palcami po ramieniu mężczyzny – To jego gra. I to myśmy przyszli w nią zagrać.

„Każda gra ma jednak swoje kruczki.”
– pomyślała, mijając Bassa i stając naprzeciwko hordy żywych trupów.

- Witaj. – rzekła, starając się, by jej głos nie drżał - Jesteśmy wędrowcami. Chcemy tylko przejść przez te… ziemie. Nie mamy nic do Ciebie.

Jeśli dobrze rozgryzła Czerń, paskudne ożywieńce nie były same w sobie zagrożeniem, lecz tylko środkiem do celu: wywołania emocji w przybyłych. Jeśli zaś się myliła… cóż, po prostu zginie jako jedna z pierwszych.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 06-01-2014, 20:34   #172
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


WSZYSCY

Czyżby to miałby być ich koniec? Przyparci do muru, przy zepsutej grodzi, rozszarpani na strzępy przez coś, co na pewno nie pochodził z ich wymiaru.
Jonasz wziął się za próbę otworzenia uszkodzonych drzwi, reszta ochraniała go licząc na łut szczęścia. Poza Carlą.

Córa rzeźni wyszła na spotkanie człapiącym w ich stronę żywym trupom, stanęła im na drodze zagadując to, co szło zgarbione za nimi. To COŚ z piekła rodem, to COŚ paskudne i złe ponad ludzkie wyobrażenie. COŚ, przy czym ludzkie występki i zbrodnie zdawały się być dziecinną zabawą.

Czyżby trupy zwolniły? Czy ich władczyni zawahała się? Coś się wydarzyło, na pewno.

Spotniałe dłonie ledwie pozostałej trójki ledwie utrzymują rękojeści broni. Palce Jonasz drżą utrudniając zadanie.

Śmierć jest tuż obok i czują jej zimny oddech. Szaleństwem było wytyczać taką marszrutę. A może to oni pomylili drogę? Może martwy Luigi dał im złe dyspozycje. Wszystko było nie tak.

I nagle trupy zatrzymały się kiwając niesynchronicznie na boki. Z martwych ciał wylewały się i wyciekały płyny. Wyblakłe oczy lśniły blado w mrokach sektora przeciętych jedynie światłami ich latarek.

Coś się działo. Coś dziwnego.

Kable w skrzynce zaiskrzyły się ponownie. Iskry uderzyły małym wyładowaniem w palce Jonasza i śluza drgnęła. Zapłonęło nad nią zielone światło i stalowa przegroda, pobrudzona śladami krwi, w tym wyraźnie widocznymi rozmazami ociekających posoką ludzkich dłoni, ruszyła w górę. Przeraźliwy zgrzyt przeciął przestrzeń sektora.

Ten jękliwy dźwięk metalu przerwał moment wahania ze strony Przybysza. Koszmarna kreatura wydała z siebie przenikliwy, raniący uszy skrzek, głośniejszy nawet niż zgrzyt pracujących mechanizmów. Trupy ruszyły do przodu. Jakby szybciej. Agresywnie. Rozcapierzając łapska. Otwierając usta.

- Zginiesz! Zginiesz! Zginiesz!

Z martwych ust wydobywał się zsynchronizowany bełkot.

To były słowa demona. Skierowane do nich. Do każdego z osobna i do wszystkich razem.

Jeśli chcieli żyć, musieli walczyć.

Carla zadziałała szybko. Wyczula zmianę prawie intuicyjnie. Źle oceniła sytuację. Tym razem zagrożenie miało bardziej bezpośredni, fizyczny charakter. Kiedy trupy rzuciły się w jej stronę, niczym demoniczne pacynki na paluchach lalkarza, rzuciła się w tył. Do reszty. Pozostając z przodu zginęłaby niechybnie, tak pozostawał cień nadziei.

Narkotyk, który Bass wstrzyknął sobie w żyły zadziałał błyskawicznie. To było, jak jazda w holosymulatorze. Nagle lekarz znajdował się na tylnym siedzeniu, świat wokół niego wyostrzył kontury a wszystko i wszyscy zwolnili. Trupy poruszały się jak muchy w smole, reszta niewiele szybciej. Lekarz otworzył ogień. Ciężkie kule z więziennego pistoletu dziurawiły korpusy, rozwalały czaszki, okaleczały przegniłe kończyny.

Obok Torch też otworzył ogień. Równie skutecznie, co Bass. Trupy szły blisko siebie. Nie sposób było nie trafić w cel w takiej ciżbie, nawet biorąc poprawkę, że ręce trzęsą się po każdym strzale.

Trupy wywracają się, jedne potykają o drugie, wywracają. Ale nie wszystkie. Część omija kłębowisko trucheł i brnie dalej. Ich demoniczny władca przeciska się korytarzem, jest coraz bliżej.

Ortega najszybciej ocenia sytuację. Nie mają szans. Wie to. Chyba, że wycofają się teraz, najszybciej jak to jest możliwe.

- Jonasz! Przeciskaj się pod grodzią – krzyczy.

Wyszkolenie bierze górę.

Jonasz słucha. Najszybciej jak potrafi, wciska się pod podnoszące wrota. Szorując brzuchem po kratownicy wpełza do łącznika za nimi. Jest bezpieczny a tylko to się liczy.

Reszta idzie w jego ślady! Jedno po drugim. Carla, Bass, Torch i w końcu Ortega.

Podnoszą się na nogi, biegną, nie zapominając wcześniej wcisnąć guzika zamknięcia z drugiej strony.

Koszmarny sektor pozostaje za nimi. Znów im się udało!


* * *


Idą dalej na trzęsących się nogach. Kolejny sektor jest równie paskudny, co ten, z którego przed chwilą uciekli. Woda z chłodziwa zamarzła na podłodze, utworzyła małe lodowiska. Z sufitu zwieszały się lodowe sople o dziwnym żółtym zabarwieniu.

Bass szybko orientuje się, czemu. Jonasz zresztą też. To nie chłodziwo, ale rury odprowadzające fekalia i urynę. To szczochy i gówno zamarzło w tym sektorze, tworząc malownicze nacieki na ścianach i zwisy z sufitu.
W tym sektorze było naprawę zimno. Lodowaty ziąb przenikał cienkie ubrania, mroził płuca. Z ust, przy każdym oddechu, wydobywały się im kłęby pary.
Pod lśniącą warstwą zamarzniętych cieczy zauważyli napisy.

AGRODOMY A32 i strzałkę oraz napis EKO-LABORATORIA E93 także ze strzałką.

Pod tymi napisami ktoś dopisał brązowawym kolorem dopisek „ADAM i EVA”. Nie wiedzieć czemu dopisek ten spowodował, że poczuli zimny dreszcz na plecach.

Zatrzymali się po chwili. W rozrzedzonym, zmrożonym powietrzu trudno się oddychało, a każdy głębszy oddech powodował ból.

Musieli odpocząć, uspokoić oddech. Wiedzieli, że jeśli Agrodomy są skażone, to substancje, które zatruły „rajskie ogrody” GEHENNY były zapewne i w korytarzach tego sektora. Zapewne już wdychali je w swoje płuca. Teraz przydałyby się przynajmniej maski ochronne, a do wejścia na teren AGRODOMYÓW przydałyby się im pełne skafandry ochronne. Nie mieli pojęcia, o jakim skażeniu wspominał Luigi. A odszukanie rury odpływowej, tajemnej drogi do Przystani, w samych agronomach mogło im zając trochę czasu.
Potrzebowali planu działania i jasnego podziału ról.

A Ortega potrzebował znów iść na stronę. Torchowi natomiast krew cieknąca z nosa zalała pół twarzy, na co wcześniej nie zwrócił uwagi. Również Jonasz, ku swojemu przerażaniu, poczuł metaliczny posmak i zorientował się, że z nosa leci mu wąska smużka krwi.

Z ludzi ze skażonego sektora tylko Carla nie dawała najmniejszych symptomów choroby.
 
Armiel jest offline  
Stary 11-01-2014, 15:42   #173
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Próba porozumienia się z napastnikiem była... szlachetna, oczywiście, jednak i szalona. Gdyby Torch obserwował to z bezpiecznej kryjówki, za pośrednictwem czynnych kamer, roześmiałby się, głośno i szczerze, komentując przy tym ograniczenie małych kobiecych rozumków i ich zdającą się nie mieć granic naiwność. Teraz jednak, stojąc oko w oko z wrogiem, z zamkniętą grodzią za plecami, pomyślał w głębi, że może właśnie w szaleństwie jest metoda? Ta mackowata istota nie pochodziła z ich świata, różniła się od ludzi nie tylko wyglądem, ale i sposobem myślenia. Nie można przewidzieć, w jakim kierunku rozwinęła się jej jaźń po przybyciu na kosmiczne więzienie ludzi. Może właśnie coś tak pozornie głupiego jak deklaracja braku złych zamiarów podziała? Może Ci, którzy tu byli przed nimi atakowali na sam jej widok, może nikt nie powiedział, że chce po prostu przejść? Geniusz kryje się w prostocie.

Podziałało, na moment. Mimo wszelkich nadziei, jakie zrodziły się w pooranej bliznami głowie, Torch nie był w stanie uwierzyć, że zwłoki zatrzymały się. Naprawdę zatrzymały się. Nie tyle zamarły w pół ruchu, co stanęły, z jednej strony swobodne, a z drugiej gotowe do dalszej drogi jeśli zajdzie taka potrzeba. Nie zostały "zdezaktywowane", nie kładły się na powrót w kątach, trochę jakby przywarcie obcych do mury wystarczyło. Szok nie zdążył minąć, kiedy grodź zaczęła się podnosić. Czy do wydawany przez nią dźwięk, czy świadomość, że obcy mogą uciec, mackowata maszkara zaczęła zawodzić przeraźliwie, dając tym znak do ataku. Dało się odczuć, że jest wkurzona, nawet bardziej agresywne i szarpane ruchy sterowanych przez nią marionetek nie dawały złudzeń co do miotających nią emocji.

Strach wlał się w serce Olega, ale, dla równowagi, była też i nadzieja, w końcu grodź już się otwiera! Muszą tylko wytrzymać, jeszcze chwilę. Razem z bojowo nastawionym Bassem i równie opanowanym, co zabójczym Ortegą, stawiali opór gospodarzom tego sektora. Nie trwało to długo, nim, uboższy o kilka kolejnych "naboi", otrzepywał się już po drugiej stronie, czekając aż Ortega podniesie się z ziemi i narzuci tempo ucieczki.

Petrenka miał wrażenie, że w tym sektorze było jeszcze zimniej, ale może się mylił, może to tylko stary organizm komunikował, że ma powoli dość chłodu. Stawy jeszcze nie strzykały, ale palce miał już skostniałe. Na gehennie nie było wełnianych rękawiczek.
Kłucie płuc, spowodowane mroźnym powietrzem, przypomniało Olegowi o trujących oparach, przez które odcięto się od tego i kilu sąsiednich sektorów, oraz o zdobycznej masce. Nałożył ją zastanawiając się, czy to kłucie to faktycznie mróz, czy może toksyna zagrzybiająca mu teraz drogi oddechowe.

Zatrzymali się, po części żeby odpocząć, ale też żeby wyznaczyć kolejny cel podróży. Jonasz wspaniałomyślnie, bez niczyjego nakazu, otworzył holograficzny obraz sektora. Zawierał on co prawda tylko najbardziej podstawowe informacje, ale nie potrzebowali więcej. Torch czuł się zobowiązany, żeby ruszyć na poszukiwanie przejścia, w końcu najlepiej wiedział, jak znaleźć ukryte przejście, kwestia doświadczenia i dobrego oka. A poza tym, chcesz, żeby coś było zrobione dobrze? Zrób to sam.

- Żeby nie marnować czasu, ja sam pójdę szukać przejścia, wy w tym czasie przeszukajcie pomieszczenia mieszkalne, może coś przydatnego się znajdzie. Nie wchodźcie do agrodomów, w nich pewnie będzie większe stężenie gówna w powietrzu. - Popatrzył po zgromadzonych.- Możecie się nawet w parki dobrać - uśmiechnął się złośliwie, gapiąc się to na Carlę, to na Ricka. Kobieta ostatnio była nieco pasywna, również podczas spotkania z mackowatym monstrum, sama prosiła się o werbalne zaczepki. Uśmiech powoli bladł, gdy zwrócił się do Sewarda. - Doktorku, wiesz, gdzie mają na nas czekać te fanty? Albo jakiej wielkości, tak mniej więcej?
- Od tego twojego gadania aż mi się srać zachciało… - powiedział Ortega. - A nie. To tylko wirus. - dodał po chwili. Jego czarny humor był poruszający do głębi. - Sprawdzę cele mieszkalne na lewo. Carla możesz iść ze mną albo aby było szybciej idź od razu na prawo. - Żołnierz nie czekając na rozwój wypadków ruszył w wybranym kierunku.

Bass grzebał przez moment w plecaku, następnie wyciągnął z niego dwie maski przeciwgazowe.
- Tak - odparł dopiero teraz spoglądając na Torcha. - Boczny korytarz, będziemy szukali rysunku eskulapa. - Spojrzał na Olega sugestywnie, nie chcąc wprost zapytać czy ten w ogóle wie o co mu chodzi. Było w jego wzroku coś wrednego.

Wąż, chyba jakiś wąż... Nazwa, mimo swojego nieznanego wydźwięku, była w jakiś sposób znajoma. Może słyszał ją na Discovery Channel? Jednak z tych durnych, łacińskich nazw, które czasem podają, jakby ktoś miał się ich uczyć na pamięć. To brzmi jak jakaś afrykańska żmija, czyli pewnie będzie to wąż w paski. Zaraz... A czy przypadkiem to nie ten symbol kręgu życia, też wąż wpieprzający swój ogon, o którym gadał ten nawiedzony meksykaniec, który siedział w sąsiedniej celi, póki nie pogryzł strażnika i go nie zajebali? Może, może tak... Czyli albo szlaczek w paski, albo poło, z taką jakby strzałką, zamiast paszczy. Nie, to było.. A nie, nie to... Chociaż, to może być...

- Worek z dwoma skafandrami ukryty jest w kracie odpływowej. - Bass wyrwał piromana z zamyślenia. - Możemy poszukać jej razem - zaproponował po czym podniósł dłoń z maską do góry - Potrzebuje tylko jednej.

Blady wykrzywił wargi w sugestii cokolwiek cynicznego uśmiechu i płynnym ruchem zgarnął z ręki Bassa maskę.

- Idę z wami - poinformował medyka i Olega, wycierając kciukiem płynącą mu z nosa białą wydzielinę. - Byłoby mi niewymownie przykro, gdybyście odbili się od pierwszych zamkniętych drzwi.
- Ta, możemy poszukać razem - odpowiedział krótko Petrenko. Nie można było odmówić logiki żadnemu z nich. Sam może mieć małe problemy ze znalezieniem fantów, a bez sprzętu nie poradziłby sobie z żadnym zabezpieczeniem bardziej zaawansowanym od klamki. - To chodźcie, szkoda czasu.

Nie doszli do Agrodomów, a już szybka maski zyskała nieciekawe, zgniłozielone zabarwienie. Czy Ortega i Carla naprawdę wdychają to gówno? Przecież to naprawdę może wyżreć im płuca... Nie, żeby się martwił, byli już blisko, a powrót, gdziekolwiek, był kwestią do dłuższego przemyślenia. Bo niby gdzie wracać? No właśnie...

Doszli do drzwi o jakże zacnym, chrześcijańskim imieniu Adam. Oleg przypomniał sobie napis na początku sektora, Adam i Eva, Agrodomy i Eko-laboratoria, A32 i E93. No dobrze, co dalej?

- Doktorku, powiedz, że wiesz, o co tu chodzi
- powiedział Torch, wpatrując się w klawiaturę.
- Jeśli chodzi o kod, to go nie znam - odpowiedział lakonicznie Seward.

Jako pierwsze nasuwały się oczywiście wariacje widzianych wcześniej "kodów" - A32E93, jednak to byłoby zbyt proste. Poza tym, to był Adam, więc odpowiada mu liczba 32. Czy jakiekolwiek zamki dają możliwość ustalenia dwucyfrowego kodu? Znudzony nastolatek to obejdzie. Oczywiście, mogliby spróbować, z tym, że nie wiadomo, jak system zareaguje na błędny kod. Niektóre, po kilku nieudanych próbach blokują się, aż ktoś z odpowiednią kartą dostępu je odblokuje, na innych można próbować do woli. Jak było tutaj, nie wiedzieli. I ponownie Jonasz ze swojej inicjatywy nachylił się nad zamkiem i zaczął oglądać go ze wszystkich stron, sprawdzać symbole widniejące na spodzie obudowy, oceniając grubość kabla, czy aby w środku nie ma dodatkowego łącza dla dodatkowego systemu bezpieczeństwa, itd. Tak zakładał Torch, który miał zbyt ogólne pojęcie, żeby nawet odzywać się na ten temat. Zrobili więc z Bassem więcej miejsca wirtuozowi, który, po zakończeniu oględzin zabrał się do pracy.

Karabin pneumatyczny wisiał luźno na ramieniu wygiętym ciężarem. Torch zerknął w głąb korytarza, w stronę pomieszczeń, które przeczesywali Rick i Carla. Może już znaleźli sobie skafandry? Tak, nie ma co być namolnym, jak przyjdą i nie będą mieli, to dostaną.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 12-01-2014, 01:11   #174
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Ortega był gotów walczyć. Nie wiedział jak długo, jak ciężko i z jakim efektem, ale wiedział, że nie podda się. Nie cofnie. Jedynie otwarcie wrót za jego plecami mogło go skłonić do odwrotu. Gdy Carla Ford chciała dogadać się z poczwarą żołnierz o mało nie ryknął śmiechem, o mało nie załamał rąk, o mało... Nie ważne jakby nie zareagował jego dłoń nie puszczała rękojeści ostrego jak diabli noża. Jego wzrok nie szedł ku ziemi, nie unosił się ku górze, nie błądził. On miał jeden cel. Celem tym był jego przeciwnik. Trupy zaczęły się bujać na boki, a z ich ciał sączył się jad niczym z zatrutego jabłka podanego na srebrnej tacy. To coś chciało pozbawić ich czujności. Sprawić, że opuszczą gardę. Niestety Rick Ortega nie znał braku czujności od kiedy wszedł na pokład Gehenny. To ona była jego jedyną przyjaciółką. Tak bliską, że jej oddech nie wywoływał ciarek idących po karku. Tak oczywistą, że nawet nie myślał, że kiedyś go opuści. Byli razem aż do śmierci... Jego śmierci.

Jaskrawe wyładowanie w skrzynce, którą zajmował się Jonasz oderwało wzrok snajpera na zaledwie chwilę. Zapłonął oliwkowy sygnalizator nad wrotami, które powoli, ospale, z oporem ruszyły. Głośna, wwiercająca się w mózg praca śluzy była nieznośna niczym wycie tych, którzy zostawili na niej swoje krwawe odbitki dłoni. Znamiona niepowodzenia. Znamiona porażki i klęski.

Potwór niczym z koszmaru ocknął się nagle ruszając do przodu i wydając z siebie odgłos, który sprawiał, że chciało się zatkać uszy. Rick sam by to zrobił gdyby nie miał w jednej z nich noża, a drugą nie obsługiwał latarki. Niesprecyzowane słowa bestii Rick rozumiał doskonale, ale oszukiwał się, że znaczą one co innego. Że poczwara nie mówi ich językiem i że słowa te nie staną się faktem. Nie teraz. Nie, gdy był tak blisko celu...

Carla rzuciła się do tyłu, a lekarz jak oszalały zaczął strzelać do wroga. Dla każdego frajera strzały mogły być jedynie objawem paniki, ale Rick wiedział, że dla Bassa to był szczyt precyzji. Gość nie był strzelcem wyborowym, a mimo to trafiał powalając przeciwnika na ziemię, uniemożliwiając dalszą pogoń. Nieco cięższym kalibrem władał Torch również walący z tego co fabryka dała. Rick nawet nie sięgał po łoże. Jego pociski musiały zostać zachowane na odpowiednią okazję. Czekały na kogoś specjalnego. Na swojego ostatniego kochanka, na którego czaszce rozpłaszczą się z radością. Trupy padały, inne przewracały się o swych braci, ale były i takie, które szły dalej. Wśród nich była najgorsza z maszkar. W ostateczności Ortega chciał spróbować walki wręcz. Zrobiłby wiele aby tego uniknąć, ale... w ostateczności nie miałby dużego wyboru.

Oczami wyobraźni Rick widzi jak powala jednego czy dwóch, a później pada pod olbrzymim naporem wroga. Carla nie radzi sobie z największą kurwą tego sektora, a reszta pada niemal lawinowo. Zostają przygwożdżeni do unoszącej się grodzi... Wtedy żołnierz podjął decyzję, że czas spadać. Krzyknął do hakera, który jako pierwszy wpakował się pod gródź. Druga nurkuje na brzuchu Carla, a zaraz za nią Bass. Torch ledwo się mieści chyba znowu nie wierząc, że to uda się Ortedze. Gdy Rick wskakiwał pod gródź ta była jednak o cal wyżej dzięki czemu udało się. Nim Rick wstał guzik zamknięcia się wrót wciska blada, rozedrgana dłoń Jonasza. Żołnierz wstaje i goni resztę. Znów im się udało...

***

Strach nie opuszczał ich ciał. Jednych zginał ku ziemi, niemal łamiąc morale, a innym dodawał sił do działania. Dla jednych był największym wrogiem, a dla innych paliwem niczym nitro wrzucającym na najwyższy poziom ich możliwości. Kolejny sektor śmierdział i było w nim cholernie zimno. Z sufitu zwisały niepokojącej barwy sople, a pokrywające kratownicę lodowe placki podwajały możliwość poślizgnięcia się i wywrócenia pyskiem na coś czego nigdy się nim dotknąć nie chciało. Zamarznięte szczyny i sraka eksponowały się tutaj ślicznie niczym trędowaty staruch wśród młodych modelek. Chłód był potworny. Przypominał Rickowi szkolenia przetrwania w ciężkim klimacie Syberii. Nie dość, że nie można było się porządnie rozgrzać to nie można było dać się zbyt mocno zmrozić. Zbyt dużo ciepła - pot zamarzający na ciele - zabija, zbyt mało ciepła - wychłodzenie organizmu - tez zabija...

Napis, po którego zobaczeniu przeszył go dreszcz zaintrygował Ricka na tyle, że żołnierz ledwo oderwał od niego wzrok. Możliwe, że pierwsze litery imion pierwszych ludzi pochodziły po prostu od nazw agrodomów i eko-laboratoriów, ale... Czy gdyby nie, a one pochodziłyby z Pisma Świętego to... Nie. Niemożliwe. Żaden Bóg by nie pozwolił na to co się wyrabiało na Gehennie. Nawet ten, który za dobro wynagradza, a za zło karze. Nawet ten.

Po zatrzymaniu się Rick doskonale wiedział, że powietrze jest skażone. Oddychało się ciężko. Nie obeszło się bez bólu. Luigi wspominał o skażeniu, ale żołnierz nie wiedział jak silne ono było. No i czy bez maski przeciwgazowej uda mu się ustać na nogach do chwili, gdy namierzą rurę odpływową.

Gdy coś złapało go za bebechy Rick wiedział o co chodzi. Nie przebierając w środkach od razu odszedł na stronę. Nie za daleko aby w razie konieczności być w pobliżu. Inni chyba też już zaczynali odczuwać symptomy choroby. Wszyscy poza Ford. Kobieta - mimo swej słabszej płci - trzymała się nad wyraz dobrze. Miała końskie zdrowie, ale czy to oznaczało, że Ortega był słaby jak dzieciak? Czy też to był tylko przypadek, że go chwyciło najmocniej?

Tego typu myśli - i ból podczas oddychania - towarzyszyły Ortedze do chwili aż nie podtarł tego co podetrzeć powinien i nie dołączył do reszty. Gdyby nie musiał nie robiłby tego tutaj. Torch miał już na swoim poparzonym pysku maskę zaczynając:

- Żeby nie marnować czasu, ja sam pójdę szukać przejścia, wy w tym czasie przeszukajcie pomieszczenia mieszkalne, może coś przydatnego się znajdzie. Nie wchodźcie do agrodomów, w nich pewnie będzie większe stężenie gówna w powietrzu. - kaskader popatrzył po zgromadzonych.- Możecie się nawet w parki dobrać. - uśmiechnął się złośliwie, wlepiając się to na Carlę, to na Ricka. Uśmiech powoli bladł, gdy zwrócił sie do Sewarda. - Doktorku, wiesz, gdzie mają na nas czekać te fanty? Albo jakiej wielkości, tak mniej więcej?

- Od tego twojego gadania aż mi się srać zachciało… - powiedział Ortega. - A nie. To tylko wirus. - dodał po chwili. - Sprawdzę cele mieszkalne na lewo. Carla możesz iść ze mną albo aby było szybciej idź od razu na prawo. - żołnierz nie czekając na rozwój wypadków ruszył w wybranym kierunku.

***

Drzwi prowadzące do tej części sektora były mniej sprawne niż te, które Rick pamiętał z innych sektorów mieszkalnych. Zniszczona mechanika powodowała, że te rozsuwały się niemrawo, działając jakby na resztkach energii. Ortega musiał nielekko naprzeć aby dostać się do środka. Żołnierz od razu odkrył, że tutaj nie jest cieplej, a - o ile to możliwe - jeszcze chłodniej. Ściany pokrywały zacieki w różnych, nieciekawych barwach.

Korytarze były ciemne, groźne, niegościnne. Cele niegdyś zamknięte zamkami siłowymi teraz były pozamykane. W środku znajdowało się to co zwykle: sracz, niewielki stolik i prycza. Wszystko pokryte nalotem i szronem. Dochodząc do środka części z celami Rick zawahał się. Ścisnął rękojeść broni tak mocno, że aż mu knykcie zbielały. Przejechał latarką po ścianach będąc gotowym do walki. Nic jednak się nie stało. To co zobaczył spowodowałoby, że niejeden uciekłby z krzykiem na ustach. Ciała. Dużo ciał. Upchane w kilku celach jedno na drugim. Warstwowo niczym obślizgły, śmierdzący tort. Każda z warstw przymarzła do kolejnej, a same zwłoki zachowały się lepiej niżby na to wskazywał czas zgonu. W takiej chłodni rozkład postępował bardzo powoli. Każde z ciał miało na czole wycięty znak - nożem czy też zaostrzonym prętem. Koło znaków znajdowały się numery, a niektóre ciała były niekompletne. Bez dłoni. Bez stopy. Bez nóg, rąk. Byli to sami mężczyźni. Bynajmniej Rick nie widział płci pięknej mimo iż bardzo się starał. Zajęty oględzinami Rick ledwo zwrócił uwagę na dziwny trzask dochodzący z miejsca skąd przybył. Czyżby inni byli w niebezpieczeństwie? A może on sam zaraz będzie miał problem? Ścisnął pewnie nóż, obrócił się kierując przed siebie światło latarki i ruszył. Musiał to sprawdzić i w razie konieczności unieszkodliwić. Jak zawsze.
 
Lechu jest offline  
Stary 12-01-2014, 22:11   #175
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Zrobiła z siebie idiotkę. Nikt tego nie powiedział, ale wszyscy wiedzieli. To spieprzyło humor Carli na dobre. Nie ucieszyło jej nawet ocalenie czterech liter… znowu. Dość pasywnie reagowała na podział ról między członkami drużyny.

- "Kosmiczne macki w ich wąskie dziewicze odbyciki (no, chociaż w przypadku Jonasza nic nie wiadomo, a Bass wyglądał na cwela więziennego). Jak przyjdzie co do czego to i tak każdy będzie ratować życie. Nawet – czy wręcz w szczególności – kosztem innego."

Kiedy więc teraz tracili czas na cne gadanie, Carla Ford w spokoju posiliła się swoimi zapasami żywnościowymi. Musiała być w formie. Jako jedyna zdrowa miała pewną przewagę nad resztą gromadki, co w razie 'W' nie omieszka wykorzystać.

- Idź się jebać na ruszt, grzanko. – rzuciła w stronę Petrenki na jego zaczepkę, nie obdarzając go jednak spojrzeniem.

Chwilę zastanawiała się czy nie towarzyszyć Rickowi, ale facet wyglądał, jakby zaraz miał wyzionąć ducha, a poza tym coraz mocniej śmierdział gównem. To oraz własny kiepski humor skutecznie ostudziły jej ochotę na zabawy. W sumie jedyne, z czym Carla miała ochotę się teraz rżnąć, to jakiś potwór, który zapewne wypełznie z części cel mieszkalnych po prawej stronie.

Kobieta zakryła twarz swoją maską, nie bacząc już na to, czy zostanie rozpoznana przez resztę.



Nawet nie chodziło o zakumunikowanie "Dziara tu jest" lecz ograniczenie dostępu okolicznego smrodu do nozdrzy. Następnie ruszyła powoli na rekonesans pomieszczeń. W ręku dzierżąc obnażoną karabelę, szła powoli, starając się bezgłośnie stawiać kroki. Gehenna przecież nie zasypia nigdy.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 13-01-2014, 21:54   #176
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację



RICK ORTEGA


Żołnierz powoli ruszył w stronę, z której dobiegł go dźwięk, wracając trasą, którą szedł chwilę wcześniej. Ostrożnie, lustrując zarówno korytarz, jak i opuszczone cele po obu stronach korytarza wypatrywał najmniejszego poruszenia, śladu zagrożenia. Niczego jednak nie dostrzegł.

Ale kiedy dotarł do za[sutych drzwi, pojął, co za dźwięk zaalarmował jego zmysły.

Gródź zamknęła się, a czerwone światło blokady – dobrze zapamiętane z czasów, – kiedy był więźniem, sygnalizowało, że zamek został zablokowany i tylko odpowiednia komenda lub dobry haker podpinający się pod system, mógłby go otworzyć.

Nie wyglądało to dobrze. Ktoś lub coś odcięło właśnie Ortegę od reszty ekipy. Został sam.

Ale nie. Nie był sam.

Gdzieś z tyłu, za swoimi plecami, w miejscu gdzie natrafił na składowisko zwłok usłyszał wyraźnie jakiś szept. Cichy, dziwny szept przenikający ciszę, jakby szepcząca osoba była tuż obok.

Latarka w rękach Ortegi zamigotała kilka razy i zgasła.
A z przodu, miejsca, gdzie leżały zwłoki, były żołnierz usłyszał dziwne, mlaszczące odgłosy, jakby ktoś bosymi stopami stąpał po zimnej, metalowej powierzchni.

Wyraźnie też słyszał oddechy. Świszczące dźwięki dochodzące do niego gdzieś … chyba z góry.

W tym samym momencie, kiedy zastanawiał się, co się dzieje, zatrzeszczały dawno nie używane głośniki infrawęzła, przez który niegdyś STRAŻNIK informował skazanych o wydarzeniach Ne GEHENNIE.

Wtedy to Pan sprawił, że mężczyzna pogrążył się w głębokim śnie, i gdy spał wyjął jedno z jego żeber, a miejsce to zapełnił ciałem. Po czym Pan Bóg z żebra, które wyjął z mężczyzny, zbudował niewiastę. A gdy ją przyprowadził do mężczyzny, mężczyzna powiedział:
«Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała!
Ta będzie się zwała niewiastą, bo ta z mężczyzny została wzięta»


Mówił nieco zniekształcony, męski głos.

A kiedy skończył, powtórzył to samo ponownie.





TORCH, CARLA, BASS, JONASZ


Trzymali się razem kierując w stronę agronomów. Sektor sprawiał wrażenie wymarłego, ale instynkt podpowiadał im, że coś jest bardzo, ale to bardzo nie w porządku. Jak cisza przed burzą na Terze.

Im bliżej agronomów, tym ten niepokój stawał się bardziej namacalny. Jakby jakaś niewidzialna pięść zaciskała się wokół ich gardeł.

Jonasz zajął się zamkiem do A-32. Uważnie obejrzał zamek, sprawdził wszystkie ewentualne pułapki i zagrożenia. Niczego nie znalazł.
Podłączył swój WKP uruchamiając program deszyfrujący. Dekoder zaczął pracować. Na wyświetlaczu w błyskawicznym tempie przelatywały kolejne kombinacje cyferek i literek.

Nie trwało to długo.

A32E93.

To samo, co wybazgrano na ścianach w tym sektorze czymś, co mogło być farbą lub krwią.

Czerwień lamp kontrolnych nad grodzią do Agrodomów zmieniła się w zieleń. Wystarczyło tylko zaakceptować kod, aktywować system.

Najpierw jednak skrytka.

Korytarz z eskulapem znajdował się w lewo od drzwi wejściowych do agrodomu. Węża wyrysowano tą samą substancją, co napisy ADAM i EVA mijane wcześniej. Skrytka była tam, gdzie powiedział Luigi. Pod poluzowanym kawałkiem kratownicy. Dwa skafandry. Jaskrawożółte, oznaczone symbolem biohazardu. Dwie maski i dwie butle z tlenem. Wskaźnik wypełnienia pokazywał 63% na jednej i 47% na drugiej. Oznaczenia na butlach sugerowały, że zapas powietrza w każdej z nich powinien wystarczyć na sześć godzin użytkowania. Łatwo było wyliczyć, na ile czasu starczy pozostawiona rezerwa.

Mieli dwa skafandry, a ich była piątka. Powinni chyba ułożyć jakiś plan działania, ewentualnie przyjąć jakieś rozwiązania bardziej ryzykowne. No i – rzecz jasna – pozostało im znaleźć ową rurę – łącznik z Przystanią.

Ostanie rozdanie kart wisiało w powietrzu.

Detektor elektroniki Jonasza wydal z siebie przenikliwy dźwięk. Sygnał ostrzegawczy. Jak wcześniej przy ścigającym ich robocie.

A potem usłyszeli wyraźnie dziwny, buczący, narastający dźwięk.

Carla, Torch i Bas nie mieli za bardzo pojęcia, co może go wydawać, ale dźwięk zdawał się dobiegać z kilku miejsc jednocześnie.

Jonasz wiedział doskonale, z czym mają do czynienia. Drony STRAŻNIKA zwane PLUSKWAMI lub WSZAMI. Małe oczy STRAŻNIKA. Latające maszyny służące do wyłapywania zbiegłych więźniów. Do wyłapywania, lub eliminacji.



Dźwięki mechanicznych posłańców STRAŻNIKA zbliżały się wyraźnie w ich kierunku.

Nie mieli zbyt wiele czasu, jeśli chcieli uniknąć wykrycia. Chyba, że woleli inne rozwiązania.
 
Armiel jest offline  
Stary 17-01-2014, 16:00   #177
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Ortega szedł cicho niczym cień, czujny niczym drapieżnik. Bez cienia zwątpienia mijał kolejne puste cele. Smród uryny i fekaliów dawał o sobie znać, ale mimo to żołnierz skupiał się na zadaniu. Obserwacja korytarza była jednak bezcelowa. Tam zwyczajnie nikogo nie było... Nagle Rick spojrzał w górę, nad zasunięte drzwi i pojął co go zaalarmowało. Wrota nie dość, że były zamknięte to jeszcze czerwona lampka - tak dobrze zapamiętana za czasów uwięzienia - paliła się krwiście jaskrawym światłem. Snajper był w potrzasku. Nasłuchiwał...


Tryby maszynerii nie chodziły co oznaczało, że magnes zakończył pracę. Gródź była nie do otwarcia chyba, że przez hakera lub... STRAŻNIKA. Członek gangu The Punishers nie załamywał się, nie panikował. Wiedział, że reszta po niego wróci. Nie z przywiązania - rzecz jasna - ale ze zwykłej rządzy przetrwania. W końcu był kimś o kim nie tylko się nie słyszało, ale bardzo rzadko widywało.

Efekty jego pracy to trupy więźniów dobieranych przez Parszywego Joe. Ten wielki, paskudny czarnuch z rządzą mordu potrafił zawsze tak go podejść, tak zachęcić, że całe dnie trenujący żołnierz wychodził z celi i żył pozbawiając życia kogoś innego. Nigdy nie były to sprawy osobiste. Ortega wolał spokojną wymianę słowną niż mordobicie. On po prostu wykonywał swoją robotę. Uważał siebie za osobę raczej łaskawą. Jak zabijał to zwykle szybko aby ofiara nie cierpiała. Dlatego z sadyzmem Joe było mu nieco nie po drodze, ale... już niedługo może wyciągnąć kopyta więc musiał działać. Bez paniki czy pośpiechu. Spokojnie, z mieszaniną strachu i ciekawości.

Cichy szept sprawił, że żołnierza przeszły ciarki. Latarka zaczęła migotać, gdy mięśnie żołnierza spięły się gotując do walki o życie. Odgłos dochodzący jakby spod sterty zwłok - podobny chwilami do mlaskania czy pluskania się w wodzie - sprawił, że Ortega zogniskował spojrzenie na ludzkiej, rozkładającej się masie. Oddechy, które słyszał dochodziły z góry, ale tam nic nie było. Może sektor nad nim albo jakaś dylatacja miedzy jednym a drugim piętrem?

Nagle odzywające się głośniki infrawęzła sprawiły, że żołnierz uderzył parokrotnie latarką o udo. Pamiętał, że jego stary szperacz tak szło naprawić, ale na to ustrojstwo ten sposób nie działał. Mężczyzna rozejrzał się w poszukiwaniu jakiś elementów infrawęzła, ale głośniki musiały być poukrywane w ścianach. Głos dochodził z wielu miejsc. Po krótkim spojrzeniu na wrota Rick wiedział, że sam tego nie otworzy. Nie miał nawet co próbować. Jedyne co mógł zrobić to sprawdzić dokładnie skrawek korytarza delikatnie oświetlany czerwonym światłem blokady drzwi i... słuchać tej całej paplaniny o pierwszej parze.
 
Lechu jest offline  
Stary 22-01-2014, 19:44   #178
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Bolą naciągnięte mięśnie, bolą obtłuczone kości.
Boli obolałe ego.
Biały, gęsty syn-hem zatyka nos, spływa do ust słodkawo-mdłą strugą.

Jest chory.
Jest wściekły.
Jest cholernie przestraszony.

Wymiotuje prosto na oszronioną podłogę korytarza.

To nic nie da - wie o tym. Ta pieprzona zaraza to nie źółć, która ścieka powoli otworami kratownicy. Ta pieprzona zaraza to nie gęsta ślina, którą spluwa, gdy w końcu podnosi się z klęczek. Ta pieprzona zaraza to nie strzępek materiału, którym skrupulatnie wyciera usta i ciska w kąt. Nie pozbędzie się jej. Nie wyrzuci jej. Nie wyciśnie jej z siebie. Jest skazany.

Prawie nie słyszy innych przez łomot hemu w skroniach. Nie uratowało go przerzeźbienie. Nie uratowały go miliony wydane na stworzenie tego idealnego zarodka o jego imieniu. Nie uratowała go odporność na większość chorób Starej Terry. Przeklęta zaraza wciągnęła go w karnawał biolo, w ten rollercoster krwi i gówna, sprowadziła go do mięsa, do rozkładu, do degeneracji. Zrównała go z pomarszczonym Torchem, z przyciężkawym Ortegą, z martwym Prahą.

Chce mu się wyć, wrzeszczeć - warunkowanie nie pozwala.
Fantazjuje o energetycznym pocisku wpakowanym prosto w mózgi towarzyszy. Żegnajcie kresomówzgowia. Żegnajcie płaty czołowo. Słodkich słów szyszynko.
Tak chciałby ich wymazać, usunąć to wszystko.
Uciec.
Wie, że to bezpłodne marzenia. Zapętla się w strachu i zmęczeniu.
Niemal czuje w sobie miliardy assemblerów, miliardy nanorobotów, które przeżerają jego ciało jak robaki. Inkubator, myśli z obrzydzeniem. Organiczna wylęgarnia, w której Gehenna złożyła swoje jajeczka. Klujnik.

Swędzą go opuszki palców.
Swędzą umieszczone na nich logotypy HelixCorpu.

Przypominają mu o prawach konsumenta obowiązujących na Nowej Terze, kolejne ustawy, którymi zostały one obudowane, kolejne dopisku drobnym jak mak drukiem. Tam byłby bogaty. Przerzeźbienie zawiodło - jeden pieprzony odczyt z medpaku i miałby zagwarantowane wielomilionowe odszkodowanie, korektę rzeźbienia i najlepszą opiekę medyczną.

Tu?
Tutaj nie ma dla niego nic.


* * *


Milczy jeszcze bardziej niż zwykle, gdy idą do agrodomów. Milczy, bo czas mu się kończy i wie, że go zdradzą. Na przekór ich niedawnej pomocy z całkowitą pewnością wie, że go zdradzą. Dlatego krzywi białe wargi w krzywym, cynicznym uśmieszku, gdy Torch próbuje prysnąć razem z Bassem. Dlatego trzyma się ich pleców.

Wie to, bo sam zdradziłby na ich miejscu.
Bez wahania, bez najmniejszych wyrzutów sumienia pozbył się balastu.
Gdyby tylko bilans zysków, strat i prawdopodobieństwa ułożył się odpowiednio.
Gdyby tylko miał większe szanse sam.

Przygląda się plecom Petrenki, zerka na profil Sewarda, obserwuje sylwetkę Carli.
Co ich powstrzymuje?
Pewność, że bez pomocy Jonasza pierwsze drzwi z elektronicznym zabezpieczeniem okazałyby się przeszkodą nie do pokonania.
O tyle jest bezpieczny.

Przynajmniej dopóki nie dotrą do celu.


* * *


W ciszy, która zapada po sygnale detektora elektroniki słychać niski, buczący dźwięk. Wybieleniec przykleja się plecami do jednej ze ścian - szybko, odruchowo - i zastyga w bezruchu. Zbyt dobrze zna ten charakterystyczny pomruk.
Drony.
Wszy Gehenny.
Palce Strażnika.
Ruchome platformy VI.
Wie, że ciągną ku nim jak robaki do padliny. Wie, że poruszają się w chaotycznym, pozornie nieuporządkowanym rytmie. Wie - z całkowitą pewnością - że ich czujniki chciwie łowią ciepłotę ludzkiego ciała, odgłosy poruszeń, rytm pośpiesznie pracujących serc, czarne mozaiki kodów identyfikacyjnych.

- No tak, za prosto by było… - wzdycha głęboko Torch, ruszając w kierunku rozkodowanych przez przerzeźbieńca drzwi. - Wchodzimy do… Adama, sprawdzamy czy nie ma tam żadnych niespodzianek, a Blady w spokoju zajmie się robocikami. Bo możesz coś zrobić, no nie? - odwraca się nieznacznie, rzuca hakerowi przez ramię krótkie spojrzenie.

Jonasz nie patrzy jednak nawet na niego. Jonasz płynie już na fali strachu i adrenaliny.

- Może - syczy przez zaciśnięte zęby, opuszczając na oczy grafenowe gogle VR i ruszając za Olegiem. - Jeśli się nie uda, zamknę drzwi.
I niech Gehenna pożre Ortegę.
Jego białe palce śmigają po niewielkiej klawiaturze jak mechaniczne pająki. Decyzja zostaje podjęta, a priorytety ustalone.

Przedostać się do przedsionka.
Pierwsze: przekierować sygnały i odczyty na jednego z robotów. Niech identyfikują maszynę jako ludzi. Niech wbudowane uzbrojenie zrobi swoje. Niech nakierują się na siebie wzajemnie. Wpuścić wirusa w sieć ich procedur i algorytmów postępowania. Uszkodzić ich system decyzyjny.
Drugie: użyć zakupionego za Skrzyżowaniu jammera.
Trzecie: zamknąć drzwi. W razie potrzeby zaklinować je mechanicznie.

Dostosować wybrane rozwiązanie do zaistniałej sytuacji.

Czwarte - nadrzędne: zamaskować IP komputera. Ukryć się. Schować za plecami stada.
Przeżyć.
Przeżyć.
Przeżyć.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 22-01-2014, 20:03   #179
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Najpierw najważniejsze - otwarcie zamka do Agrodomów. Cała trójka obserwowała Jonasza przy pracy, chociaż w gruncie rzeczy jego praca sprowadzała się obecnie do odpalenia odpowiedniej procedury z odpowiednimi parametrami, Oleg mógł się tylko próbować domyślać, jak bardzo skomplikowane operacje zachodziły w naręcznym komputerku, co się dzieje w odizolowanym od reszty obwodu sklonowanym sandboxie, jakim cudem program jest w stanie wyłapywać pojedyncze znaki kodu i rozszyfrowywać do ich pierwotnej postaci, nie wzbudzając przy tym podejrzliwości systemu.
Magia, istna magia. Od teraz dostępna w twoim domu za jedyne 4599$ Nie zwlekaj!

.A.3.2.E._._.

Oleg już uśmiecha się pod nosem. Odrzucił tę propozycję na samym wstępie, a przecież była ona idealna, właśnie dlatego, że tak szybko ją odrzucił. Ani on, ani nikt inny, nie spodziewali się, żeby ktoś miał wypisać hasło na ścianie przy wejściu do sektora. W końcu hasło ma coś chronić, a chroni tylko wtedy, jeśli nikt niepowołany nie ma sposobności go poznać. To było na tyle nierozważne wyjście, że nikt nie brał go pod uwagę. A ci, którzy tak nie myśleli, najprawdopodobniej nie zwrócili w ogóle uwagi na te napisy.

.A.3.2.E.9.3.

WKP skończył wyłuskiwać hasło, obyło się bez niespodzianek, załadował je bezpośrednio do systemu drzwi, zielona lampka uśmiechała się nieśmiało niczym prostytutka w nowicjacie. Nie skorzystali jednak z jej wdzięków, nie od razu. Sprawdzili skrytkę i było lepiej, niż Petrenko się spodziewał, ale gorzej, niż mogło być. Niby teraz każdy miał jakąś ochronę przed trującymi wyziewami, ale tylko dwójka z nich miała porządne skafandry z butlą tlenową. Maski z filtrami były w porządku, ale tylko tyle. Coś mimo wszystko się przedostawało, rakotwórcze czy inne gówno, ciągle to wciągał, mimo iż w znacznie mniejszych ilościach, niż Rick czy Carla w ogóle nie posiadający maski. Z kolei ich maski miały znacznie dłuższą żywotność, z tym, że jeszcze godzina i nie powietrze może być największym problemem starca... Zatkał sobie nos kawałkiem zwiniętej szmaty, żeby nie musieć co chwila podnosić maski żeby przetrzeć cieknącą krew, jednak było to bardzo niewygodne, i nie do końca działająca. Czuł posmak krwi na ustach, na czubku języka. Spływała, czy wyciekała przez zmoczoną do cna szmatkę, nie chciał sprawdzać, nie przy wszystkich. Nie mógł okazywać słabości, bo jeszcze w niewygodnej sytuacji będą gotowi go zostawić...

Już Oleg miał zasugerować Carli, żeby zaniosła oba skafandry do swojego kochasia i żeby się w nie wcisnęli, kiedy ustrojstwo Jonasza zapiszczało. Ostatnim razem nie było zbyt pomocne, załapało chyba nawet wolniej od swojego właściciela, a wartość miało dużą... Teraz jednak wyprzedziło ludzkie zmysły, niewiele, ale jednak. Zdążyli wymienić spojrzenia, niepewność, strach, determinacja, to wszystko i wiele więcej. I usłyszeli buczenie. Torch wpatruje się w hakera, pyta cicho, co to? Wiesz? Ruch warg Jonasza, może cichy szmer, wystarczyło, wszyscy zrozumieli: drony. Małe, latające, jednostki patrolowo-bojowe. To nawet nie wiedza, to instynkt, bo na takim odludziu jak maszyny, to maszyny Strażnika, a jak maszyny Strażnika, to cholerne niebezpieczeństwo.

Tylko z którego korytarza? Nie wiadomo, zbyt duże echo, mimo gęstego powietrza, mimo wytężania zmysłów, nie wiadomo skąd lecą. Jednak to korytarze, wewnątrz mogą być bezpieczni. Albo i nie, nikt niczego nie zagwarantuje. Zwijają się do Agrodomów, teraz. Ortega powinien przetrwać. Jest na tyle ostrożny, żeby z ciekawości nie zacząć biegać po korytarzu szukając źródła buczenia, a jak drony same go wytropią, on jako jedyny z nich ma realne szanse wyjść z takiej potyczki bez szwanku. Wchodzą, zabezpieczają agrodomy, znajdują przejście (na tym skupi się Torch) i dopiero pomyślą, jak, i czy w ogóle, ściągnąć tu żołnierza.
A Jonasz niech czyni swe czary, niech walczy z wszami, z goglami na oczach, zatopiony w swoim świecie.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Armiel : 22-01-2014 o 20:17.
Baczy jest offline  
Stary 22-01-2014, 22:19   #180
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację




TORCH, CARLA, BASS, JONASZ



Budzenie dronów zbliża się. Uciekają przed ich czujnikami tam, gdzie mają największą szansę pozostać niewykryci. Do przedsionka AGRODOMU.
Pierwsze, co rzuca się w oczy, zaraz po otworzeniu grodzi to zielonkawo – żółtawa mgła. Czy też raczej pył unoszący się w powietrzu. Ta zawiesina jest wszędzie. Zalega również na ścianach, na suficie, na podłodze. Gęsta, niczym …

Olśnienie przyszło jednocześnie.

Niczym zarodniki. Dokradnie tak!. Niczym pieprzone zarodniki wyrzucone w przestrzeń przez jakąś roślinę.

Syfu w powietrzu jest sporo, lecz nie na tyle, by nie dało się wytrzymać, jednak maski i ubrania więźniów szybko pokrywa ta prawdopodobnie biologiczna wydzielina.

Przedsionek AGRODOMÓW to długi korytarz, z którego wejść można było do poszczególnych PLANTACJI. Tak nazywano miejsca, w których uprawiano biologiczną – żywność. Kiedy GEHENNĄ rządził STRAŻNIK większość prac w AGRODOMACH wykonywały wyspecjalizowane maszyny z niewielką pomocą wyselekcjonowanych i uprzywilejowanych więźniów.

Aby uniknąć dronów strażniczych szybko zamknęli za sobą gródź do przedsionka, nim jednak to zrobili Jonasz upewnił się, że może działać dalej, programować swój WKP przeciwko latającym maszynom. W maskach oddychało się im ciężko, ale przynajmniej mieli ochronę przed świństwem fruwającym w powietrzu.

Jonasz dalej wydawał komendy, jego blade palce przesuwały się po detektorach, po holoekranie, nadpisywały kolejne komendy szukając sygnału dronów, ich śladu, echa, czegokolwiek, co pozwoliłoby mu się podpiąć pod maszyny i zainfekować swoimi własnymi komendami. Bezskutecznie.
Wyglądało na to, że nic nie kieruje dronami, że poruszają się one samodzielnie, co było czymś na tyle zaskakującym, jak i nowym.

Jonasz zajął się programowaniem, Torch, Bass i Carla jego ochroną. Rozglądali się wokół próbując wypatrzyć oznak zagrożenia śladów życia, czegokolwiek.

Niczego jednak nie dostrzegli. Przedsionek AGRODOMU i przylegające do niego korytarze były puste, jeśli nie liczyć fruwającego wokół świństwa.

Po kilkudziesięciu długich sekundach, jak wyroki na Gehennie, Jonasz miał już pewność, że nie będzie w stanie namierzyć sygnału dronów. Na szczęście był już pewien, że ukrycie się w przedsionku AGRODOMÓW, było dobrym pomysłem i pozwoliło im się ukryć przed czujnikami szperaczy.

Teraz pozostało im zdecydować, co zrobić dalej.

Z przedsionka mogli dostać się do trzech wewnętrznych obszarów AGRODOMÓW – sekcji A, sekcji B i sekcji C. Niewyraźny plan wskazywał, że w sekcji A znajdują się uprawy soi, roślin energetycznych i grzybów, w sekcji Bprzetwórnie biomasy i odpadów organicznych, w sekcji Chodowle alg, ferma drobiu i plantacje pomocnicze.

Oczywiście mogli też wrócić do miejsca, z którego przyszli, odszukać Ortegę. O ile drony STRAŻNIKA nie zrobiły tego szybciej.

I wtedy Jonasz zauważył lekkie migotanie pod sufitem przedsionka. Kamera. Aktywna i wyraźnie skupiająca swoją „uwagę” na nich.

Nim zdążył powiedzieć o ty innym wydarzyło się coś, co postawiło ich w stan alarmu.

Do przeźroczystych, zarośniętych żółtozielonym nalotem drzwi oddzielających przedsionek od Sekcji A przez chwilę przykleiła się jakaś paskudna, zdeformowana lub zniekształcona twarz.



Nim zdążyli chociażby mrugnął okiem, twarz znikła, równie gwałtownie, jak się pojawiła. Ale na syntplastycznej przegrodzie wyraźnie widać było rozmazanie tam, gdzie do przeszkody przywarła wykrzywiona twarz.





RICK ORTEGA


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=YeS_UYg6wG8[/MEDIA]


Ortega szedł ostrożne, starając się nie dać ogłupić głosowi z interkomu. Nawiedzona paplanina działała Rickowi coraz bardziej na nerwy. Blokada drzwi była wyraźnie wymierzona w jego osobę i nie mógł nic temu zaradzić. Przynajmniej nie bezpośrednio.

- Więzień 0614541 – nagle religijna gadka zmieniła się w więzienny raport. – Rick Ortega. Były wojskowy. Ekstremalnie wysoki poziom agresji w skali Ludovica. Jednostka numer 0614541 zazwyczaj doskonale maskuje swoje wrodzone predyspozycje do zła, jednak przeprowadzone testy potwierdziły nieskuteczność tej samokontroli w przypadku bardziej ekstremalnych bodźców behawioralnych. Wysokie kompetencje zawodowe, co oznacza wysoką skłonność do czynów agresywnych i groźnych dla otoczenia. Podczas służby wojskowej potwierdzone czterdzieści dwa przypadki odebrania komuś życia. Uczestnik nielegalnych walk zakazanych szóstą poprawkę do konwencji Terrańskiej. Skazany za morderstwo pierwszego stopnia dokonane bez użycia broni

Z każdym wypowiedzianym zdaniem głos zmieniał się, potężniał, wchodził na rejestry niedostępne dla ludzkiego gardła.

- Czy uważasz, że kara była słuszna? – padło niespodziewane pytanie. – Czy uważasz, że odpokutowałeś za swoje zbrodnie?

Z głośnika doszedł go pisk.

- Idź za światłami, 0614541 – polecił mechaniczny głos. – Na ich końcu zostaniesz osądzony po raz drugi. Przejrzymy nagrania z twoich działań podczas eksperymentu zwanego GEHENNĄ i dokonamy starannej syntezy nagranego przez twoje biowszczepy materiału badawczego. Na tej podstawie zweryfikujemy, czy twoje istnienie i prospołeczne zachowania wzięły górę nad wrodzonym, ekstremalnie wysokim, poziomem Skali Ludovica.

Pisk przeszedł w częstotliwość, od której jelita Ortegi znów zaczęły szaleć, a ich zawartość potrzebowała wydalenia.

- Idź za światłem, 0614541 – powtórzył głos z interkomu.


Na podłodze zapalił się znacznik punktowy, za nim kolejny i kolejny. Prowadziły w głąb sekcji, mniej więcej w kierunku, w którym Ortega odkrył trupy w celach.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172