Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-01-2014, 11:33   #181
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację

Wyraźny, basowy, wyprany z emocji głos. Jego numer. Imię i nazwisko. Późniejsze dane, o których nikt poza STRAŻNIKIEM nie miał pojęcia. Więc to on. Znalazł go. Czemu jednak Ortega się nie bał? Czuł zagrożenie, ale on czuł je niemal zawsze. Uczucie świdrujące w głębi czaszki, pobudzające jego mięśnie i nerwy. Żołnierz nie miał pojęcia od jak dawna trwał w czujności. Żył zabijając i nie dając zabić siebie. Żył trenując i pogłębiając swoją wiedzę na temat tego co robił najlepiej. A na swoim koncie miał już nawet ofiary nazywane "Napiętnowanymi". Ludzi, których pierwsze cztery cyfry były niczym. Były zerami. Sławnych, kochanych, nienawidzonych, którzy z dnia na dzień znikali w niewyjaśnionych okolicznościach. Kto nadawał się do takiego zabijania bardziej niż snajper sił specjalnych? Ten, który robił to wcześniej...


Mutanty? Zabijał je na długie miesiące - a może nawet lata - przed zawirusowaniem sektora. Nie liczył ilu ich było. Wielu. Chętnie słuchał nowinek na temat ich czułych punktów. Nie raz taka wiedza ratowała życie, a czasami jedynie wywoływała uśmiech na jego zarośniętym pysku. Maszyny przestudiował również pod tym kątem. Zagrożenia. Do niedawna marzył aby kiedyś spotkać i zniszczyć Pacyfikatora. Maszynę potężną, na widok której wielu zatwardziałych morderców uciekało z paniką charakteryzującą małe dzieci. Zniszczył go, ale... czuł pustkę. Może za długo trwał w czujności? Może się w niej zatracił? Żył dla samego życia i swojej pasji. Zabijania. Podobnie jak w wojsku słuchał rozkazów, a za ich wykonywanie był hojnie nagradzany. Nigdy nie zastanawiał się nad ich sensem. Nie był od tego. Znał swoje miejsce...

Jednak był zbyt ludzki aby oszukać system. Zbyt mało odbiegał od normy. Podobnie jak on potrafił oszukać wariograf tak słyszał o ludziach, którzy na mierniku Ludovica wychodzili czyści jak łza podczas, gdy byli psychopatami o jakich świat nie słyszał. Głos STRAŻNIKA coraz bardziej się zmieniał przypominając komputerowy syntezator mowy. Coraz mniej przypominając ludzki. W końcu padły te dwa pytania. Te dwa, na które odpowiedź znał i się jej nie wstydził. Nie trafił na Gehennę za niewinność. Trafił na nią i wcale nie żałował tego co zrobił. Zabił gołymi rękoma jednak nie niewinną osobę. Walczył w klatce. Możliwe, że gdyby nie zabił sam by został zabity, a ten, który by zabił jego trafił by na statek. Zamiast niego. Patrząc na to w ten sposób uratował tego człowieka przed latami psychodelicznego uwięzienia, tułaczki i milionów chwil wypełnionych walką o każdy łyk powietrza. Uratował go.

W końcu padła komenda, na którą żołnierz nie miał chęci reagować. Wolał tu stać i czekać na resztę. Częstotliwość pisku, który wygenerowały głośniki spowodował, że mściciel niemal nie popuścił w gacie. Odszedł na bok - poza światło drzwi. Gdyby teraz one się otworzyły a ktoś by w nich stanął nie widziałby go. Nawet teraz Rick myślał taktycznie. Myślał jak żołnierz. W rogu sali snajper oddał to co miał w sobie nie dbając o to czy maszyna śledzi jego czyny. Po obsłużeniu się resztkami swojego zestawu higienicznego Ortega wstał pamiętając, że wszystkie pozostałe mu kule są w magazynku. Pamiętając, że nóż od dawna nie zasmakował krwi. Ruszył za światłami. Nie chciał być osądzany, bo znał wyrok bez tego. Za niego już pokutował. Teraz chciał znaleźć drogę do wyjścia, a póki STRAŻNIK mu ją oświeca było dobrze. Szedł i był czujny. Gotowy na wszystko. Jak zawsze.
 
Lechu jest offline  
Stary 26-01-2014, 16:27   #182
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Kurwa! Widzieliście to?

Carla aż podskoczyła, gdyż to ona stała najbliżej wejścia do sekcji A, gdzie ukazała się twarz mutanta. Kolejna atrakcja Gehenny. Ten statek był jak cholerne wesołe miasteczko… czy raczej tunel strachów. Tak, bo tu zawsze trzeba było się bać.

Kobieta spojrzała na resztę, a potem na grodź za którą drony bez planu czy jakiegoś schematu patrolowały teren. Skoro tu jednak dotarli, umknięcie ich uwadze było możliwe. Ford pomyślała o Ortedze.

- Nie ma tego sukinsyna… - powiedziała ni to do siebie, ni to do towarzyszy.

Powinni ruszać dalej. Rick i tak był jedną nogą w grobie. Z drugiej strony – był zajebistym strzelcem. Carla zagryzła wargę, czując, że została postawiona w takiej sytuacji, w jakiej byli jej towarzysze, gdy zostawili ją na żer Hien. To nie było miłe. Gdyby ktoś po nią wtedy wrócił, jej umysł nie zostałby zgwałcony – bo ciężko znaleźć inne słowo – przez Czerń. A to było gorsze od śmierci… kiedy to się działo… wolała umrzeć.

Westchnęła. Czuła się ostatnią idiotką, że to, co właśnie zamierzała powiedzieć, wyjdzie właśnie od niej.

- Nie zostało nas wiele. Każdy z nas… dostał w dupę. – mówiła do Torcha, Jonasza i Bassa, choć jej spojrzenie konsekwentnie omijało ich twarze – Osobno nigdy byśmy tu nie dotarli. Dlatego… musimy, kurwa, trzymać się razem. Trzeba wrócić po Ortegę i ja… zgłaszam się na ochotnika. Sama mam większe szanse żeby mnie nikt nie zauważył. Wy tu zostańcie i zastanówcie się którędy iść. Może robocik – wskazała niedbale ręką na Jonasza – da radę podłączyć się do tego systemu kamer?
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 27-01-2014, 20:57   #183
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Oleg pamiętał z nadzwyczajną wyrazistością, jak rodzice straszyli go: "jak będziesz jadł pestki, to ci drzewo w brzuchy wyrośnie!". Potrafił połykać nawet pestki dzikich śliwek czy mirabelek, gdy wyjeżdżali na te nieliczne gospodarstwa w okręgu kijowskim. Oczywiście odkąd skończył jedenaście lat nie wierzył w takie bujdy, jednak sprawa z unoszącymi się w powietrzu zarodnikami wyglądała nieco inaczej. Jeśli to były zarodniki, a miało to sens, w końcu byli w Agrolabach, skutki ich wdychania mogły być katastrofalne. Co prawda i tak mieli nad głowami katowskie topory, jednak jakieś pęczniejące w przeciągu godziny gówno w płucach mogło znacznie przyspieszyć ich egzekucje. Bo taki Torch i tak już ledwo oddychał, z ulgą powitał tlen z butli znaleźnego kombinezonu, który założył zaraz po wejściu do przedsionka. Nikt nie próbował go powstrzymać, nawet Carla. Albo się go bali, w co szczerze wątpił, albo było im go żal, bo najszybciej podupadał na zdrowiu (w co wątpił jeszcze bardziej), albo, uważali, że bez niego nie trafią do pani doktor, i zdechną, wygłodzeni, pozbawieniu wody, błąkający się i srający krwią. Albo rozszarpani przez Hieny, czy też inne dziadostwo, bez różnicy. Polegali na nim, to było jedyne rozsądne wyjaśnienie. Blady zaczął ubierać drugi kombinezon, znowu brak reakcji. I słusznie, już nie raz dowiódł, że warto mieć go przy sobie.

Może i nie lubił Carli, nie ufał jej, wkurzała go połowa wypowiadanych przez nią zdań, ale nie mógł po prostu schować maski Luigiego, którą zamienił tą będącą częścią skafandra.

- Masz, bo się przeziębisz - podał jej maskę, wycierając uprzednio o skafander zielonomleczną szybkę. A niech ma trochę widoczności dziewczyna.

Trzy sekcje do wyboru. W jednej, literka "A" jakiś mutant rzucający się na szybę, co było niestety warunkiem wykluczającym te drzwi. Szkoda, ponieważ właśnie te drzwi prowadzące w lewo byłyby prawdopodobnie najszybszą drogą do pomieszczenia w rogu sektora, gdzie miała być "ich" rura. Przejście na wprost, oznaczone literką "B" było więc dla Oleg naturalnym wyborem. Istniała szansa, że skręca on w lewo, do "ich" rury, albo że jest tam przejście do sekcji "A". Może brzydal będzie czatował przy tych drzwiach i będą w stanie go obejść? No i drzwi po prawej, literka "C", odpadały, kierowały ich bowiem w prawo, czyli tam, gdzie nie chcieli iść. Poza tym, Oleg miał złe przeczucie odnośnie mieszczącej się tam fermy drobiu...

Carla, prawdopodobnie z powodu przerzutów miłości na mózg, oznajmiła, że chce wrócić po Ortegę. Może i nie byłoby to nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że Ortega nie był w celi obok, tylko kawałek dalej, a po korytarzach buszowały plemniki Strażnika, czy jak je tam Blady ochrzcił. Jasne, pobiec, rzucić się w wir miłości, zapomnieć o bożym świecie. Tyle że jak świat upomni się o należną mu uwagę wraz z trzaskiem paralizatora, to przylecą tutaj, dzieląc się kłopotami z resztą ekipy, która to z kolei zajęta będzie eksploracją terenów przesadnie zielonych. W takiej sytuacji, ekipa nie potrzebuje maszyn na karku... Szczególnie, że nie wiedzieli jeszcze, gdzie jest "ich" rura, a to było priorytetem, niemalże równym z przeżyciem. Przeżyciem ich, nie tego, który pechowo został w tyle.

Jeśli siła argumentów nie wystarczy, żeby powstrzymać Carlę, trudno. Będą musieli po prostu zamknąć za nią drzwi na amen. Ale to już robota dla Jonasza.

- Przez B - zakomunikował na odchodne. - Idziecie? - spytał, oglądając się przez ramię, stojąc już przed odpowiednimi drzwiami.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 28-01-2014, 01:02   #184
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Z
deszczu pod rynne, tak można by łatwo podsumować właściwie każdy etap
ich podróży. Jakby z każdym krokiem zamiast zbliżać się do celu, brneli w
coraz większe bagno. Czy na końcu ktoś w ogóle na nich czekał? Coraz
rzadziej się nad tym zastanawiał, tak ważna misja schodziła na dalszy
plan, jej znaczenie było coraz bardziej mgliste, a realizacja odległa.

Nie walczył o skafander, maska przeciwgazowa na razie mu wystarczała.
Nie krył się przed reszta, bez wahania wyciągnął z plecaka butle z
tlenem i po chwili wypełniły się nim jego płuca. Nie musiał im mówić, że
sprzęt ten miał od swojej mentorki, to było oczywiste. Lepiej było
zachować ostrożność, nie chciał skończyć jako mutant, biedne dziwactwo
pokroju tego, którego napotkali. Uciekło ze strachu czy czeka na lepszy
moment do ataku? Dobre pytanie.

Z Carlą nie chciał się sprzeczac, nie podzielał jej zdania, sądził że
idzie na pewną śmierć, ale była to jej decyzja. On pozostanie z Torchem,
on jako chyba jedyny mógł znaleźć drogę.
 
__________________
See You Space Cowboy...

Ostatnio edytowane przez Bebop : 28-01-2014 o 01:11.
Bebop jest offline  
Stary 28-01-2014, 06:12   #185
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Drony niepokoją go.

Na jakich algorytmach działają? Na jakich priorytetach? To VI? SI? Kto je przeprogramował? Naukowcy z Przystani? Sam Kosmiczny Wieloryb? Jak je przeprogramował? Jakie funkcje mogą teraz pełnić? Nie może tego sprawdzić.

Niepokoi go migająco czerwienią kamera.
Odruchowo stara usunąć się poza pole jej widzenia.
Zniknąć. Uciec. Zostawić innych na celowniku.

Kto jest po drugiej stronie?
Co jest po drugiej stronie?

Ta niewiedza drażni go. Fragmenty informacji, które udało mu się zdobyć do tej pory, nie przylegają ściśle do siebie, brzmią dysonansem. Patrzy na świat przez zaciągnięte zielono-żółtym nalotem szybki i Przystań wydaje mu się wabikiem, pułapką, eksperymentem, którego wcale nie prowadzą ludzie, a oszalała inteligencja, pierwsza pieprzona postistota na wiecie.

Nie powinni tam iść.
Wie, że nie powinni tam iść.
Bo nie było tam przyszłości…

I wtedy ich przyszłość przykleja się do jednej z syntplastycznych szyb - zdeformowana, wykrzywiona i odrażająca. Rozkładająca się, ruchliwa i pokryta naroślami.

Wybieleniec cofa się gwałtownie, uderza plecami o jedną ze ścian i usta ponownie ma pełne krzyku.

Ciała osłabione chorobą. Mutageny. Zarodniki osiadające zielonkawym nalotem na skórze i ubraniach. Pasożyty. Katalizatory. Wrastające w ciało. Rozrywające płuca. Przebijające gałki oczne. Niszczące właściwą formę.

Kolejna opcja gorsza od śmierci.

Dlatego sięga po kombinezon bez pytania, bez zastanowienia i zaczyna wciągać go na siebie pośpiesznie. Bo nie chce, nie chce, nie chce zostać przerzeźbiony podobnie. Nie w to bezrozumne ohydztwo. Nie tak. Nie tutaj. Nie wbrew swojej woli.

Drżą mu ręce.
Drży mu całe ciało.

Patrzy na unoszącą się w powietrzu zieleń.

(Za późno.
Jest już dla nich wszystkich za późno.)

Nie wybierze tych drzwi, nie wejdzie tam.
Nie pozwoli na to.

Próbuje zetrzeć z siebie zarodniki. Szybkimi, gwałtownymi ruchami wsuwa się kombinezon. Boi się. Martwi. Niepokoi.

A potem Ford chce wracać po Ortegę. Zastyga na moment w bezruchu. Myśli. Analizuje. Oblicza. Nie może pozwolić jej na powrót.

- Za grodzią czekają drony - mamrocze niewyraźnie przez niewygodną maskę. - Autonomiczne VI. Jeśli ją otworzymy, możemy zginąć wszyscy. Nie możesz teraz wrócić.

- Najpierw znajdziemy przejście i zabezpieczymy drogę, potem możemy się zastanawiać nad otwarciem tych drzwi - przytakuje Torch i haker oddycha z ulgą. - Póki co działamy na ślepo, nie możemy się jeszcze martwić dronami u dupy. Ortega przeczeka.
Pieprzyć Ortegę, chce powiedzieć. Ma to na końcu języka. Ale to nie jest dobry moment. Jeszcze nie teraz.
Carla wydyma wargi niezadowolona. Szramy na jej policzku marszczą się, wybrzuszają, a twarz zastyga w wyrazie uporu. Jej spojrzenie miota się pomiędzy starcem i przerzeźbieńcem i Blady nie potrafi przewidzieć jej decyzji.

- Kurwa... pójdę po niego i w dupie mam te drony - syczy wściekle. - Pójdę, jak tylko znajdziemy przejście, więc bierzcie dupę w troki. Nie mamy czasu!

Haker kiwa głową, zaciąga ostatni zamek, poprawia maskę, zabezpiecza komputer i przeprogramowuje ustawienia. Ford wskazuje ku niemu ruchem podbródka.

- Ty to chyba najbardziej ogarniasz, robociku. Mów co wiesz i co ci się wydaje. Którędy najlepiej się przebijać?

Blady patrzy na nią, patrzy na ślad przekrzywieńca odbity na syntplastiku. Przetwórnie biomasy i odpady organiczne czy hodowle alg, fermy drobiu i plantacje?

- Przez B - powtarza za Torchem, zadzierając głowę i przyglądając się kamerze. - Dajcie mi moment.

Przez płynącą w powietrzu zieleń próbuje ocenić model, możliwość podpięcia się pod system monitoringu, sprawdzenia co widzą inne kamery, ustalenia gdzie znajduje się stacja kontrolna, węzeł.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 28-01-2014, 21:25   #186
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację



TORCH, CARLA, BASS, JONASZ


Jonasz przez chwilę czarował swój WKP. W nałożonym skafandrze ochronnym czuł się niczym w … worku na zwłoki.

To nie był nowoczesny, dopasowujący się do kształtu model, lecz niemal starożytny, żółty i nieporęczny.

Jonasz potrzebował kilka chwil, by upewnić się, że kamera nie jest podpięta pod żadną sieć bezprzewodową. Że musi być elementem systemu monitoringu, gdzie rolę sieci tworzyły kable. Aby się pod taki system podpiąć Jonasz musiałby znaleźć jakiś terminal, stanowiący część systemu i go zhakować. Tutaj, najzwyczajniej w świecie, był bezradny. Mógł co prawda wyłączyć kamerę korzystając ze swojego gadżetu, lecz lepiej było zostawić sprzęt na lepszą okazję.

Nie pozostawało im więc nic innego, jak ruszyć w wybraną część AGRODOMÓW – do sekcji B – przetwórni biomasy i odpadów organicznych.
Sprawdzili szczelność swoich masek i otworzyli ciemne, nieprzyjazne drzwi za pomocą prostego przełącznika przy wejściu.

Za rozsuwanymi wrotami czekał na nich długi, ciemny korytarz. Światła nie działały, więc zmuszeni byli skorzystać z latarek. W ich świetle widzieli unoszące się w powietrzu drobiny czegoś, co przypominało kurz, pył lub drobinki sadzy. Poza tym czuli obezwładniający, paskudny smród gnijących resztek organicznych i nieczystości. Jak w nieprzeczyszczonym, miejskim szalecie. Najwyraźniej mechanizmy uzdatniania biomasy zdechły, kiedy sektor opustoszał.

Podłoże było zwykłą kratownicą, taką, jakich wiele już wydeptali na korytarzach GEHENNY. Również ją pokrywał dziwny, śliski nalot. Najwyraźniej skażenie dotyczyło całych AGRODOMÓW< nie tylko jednej ich sekcji.
Ruszyli ostrożnie przed siebie. Jonasz i Torch w kombinezonach czuli się znacznie lepiej chronieni przed tym, co fruwało w sektorze, niż Carla i Bass, którzy musieli zadowolić się jedynie maskami na twarzach.
Sekcja przetwarzania biomasy i odpadków organicznych była jednak dość spokojnym miejscem. Korytarz, poza tym, że ciemny, wyglądał nawet zachęcająco.


Po obu stronach korytarza widzieli zamknięte drzwi, których panele pozbawione były jakichkolwiek śladów energii. Ab je otworzyć należałoby albo użyć wyjątkowej siły, jak ładunki wybuchowe, lub przywrócić zasilanie w sekcji. Za drzwiami zapewne były pomieszczenia związane z procesem produkcji biomasy lub oczyszczaniem odpadów produkowanych przez kilkadziesiąt więziennych sektorów. Być może kryły się za tymi drzwiami skarby w postaci sprzętu i podzespołów, ale oni wiedzieli, ze nie mają ani czasu, ani narzędzi, by dokonać włamania.

Po dwudziestu kilku krokach ujrzeli przed sobą jakieś światło. Z bronią gotową do użycia podeszli bliżej i zobaczyli otworzoną gródź prowadzącą do czegoś, co było chyba kiedyś elementem linii przetwarzania biomasy. Zapewne centralny zbiornik selekcyjny lub coś podobnego. Teraz jednak na pierwszy rzut oka widać było, że pomieszczenie zostało zdewastowane, zniszczone chyba na skutek działań z użyciem ciężkiej broni. Sufit nad nimi też był rozpruty aż do neotytanowego zbrojenia. Broń, która dokonała takiej potężnej dewastacji, rozpruła kilka grubych rur doprowadzających jakieś substancje z Gehenny i do pomieszczenia nadal spływała tamtędy jakaś gęsta ciecz. Zniszczone rury wydawały się jednak za wąskie by stanowiły przejście, którego szukali.

Znaleźli korytarz w lewo, nieco bardziej zalany wodą i zamarznięty, niż pozostałe i skierowali się nim tam, gdzie według słów zabitego przez Hieny przewodnika powinno znajdować się przejście.

Po chwili dotarli do kolejnych ciemnych drzwi, ale panel sterowania był zdjęty i wystarczyło jedynie wyjąć blokadę założoną przez kogoś na drzwi, by mechanizm dało się odblokować. Potem chwila pracy mięśniami – aby rozsunąć drzwi musieli pracować z dwóch stron najzwyczajniej w świecie za pomocą rąk przesuwając polówki grodzi na boki – i mogli ruszać dalej.
Wysiłek powodował, że oddechy mieli urwane, ale opłacało się.
Za kolejną grodzią, tym razem otworzoną znaleźli się w przestronnym i przyprawiającym o ciarki miejscu.

W świetle latarek ujrzeli potężne, przeźroczyste zbiorniki zajmujące całą centralną część ogromnej hali. Kadzie wypełniała lekko fosforyzująca, zielona breja, dzięki której doskonale mogli widzieć otoczenie.
Nowoczesny, imponujący kompleks przetwarzania biomasy.

W tym zielonkawym blasku ujrzeli wyraźnie jakiś cień przesuwający się z boku i po chwili spomiędzy kadzi wyłonił się dziwaczny, zdeformowany humanoid.

Stwór wyglądał tak, jakby z jego głowy wyrósł obrzydliwy grzyb, labo narósł na nim jakiś pasożyt. Stworzenie wydawało z siebie dziwaczne, jękliwe dźwięki, ale chyba jeszcze ich nie zauważyło.

I nie było samo. Z boku, zza kolejnego zbiornika ze sfermentowaną biomasą wyłonił się drugi humanoid. Tym razem bardziej przypominał człowieka, może przez maskę na twarzy.

I chyba słyszeli następnych, gdzieś pomiędzy aparaturą i armaturą wypełniającą przestrzeń hali. Mając na uwadze dźwięki, można było założyć, że tych dziwadeł trochę tam jest.

Dwaj, których widzieli jakby kierowani jedną jaźnią, zatrzymali się. Zamarli również więźniowie.





RICK ORTEGA

Rick ruszył za światłami. Prowadziły go one w głąb sekcji . Minął cele z trupami, aż dotarł do zakrętu. Wyjrzał za niego ostrożnie, nie chcąc ryzykować więcej, niż to było potrzebne.

Korytarz za zakrętem był czystszy. Na jego końcu więzień ujrzał drzwi, a przed nimi wielką, rozmazaną plamę krwi na podłodze. W momencie, kiedy Ortega patrzył, drzwi rozsunęły się zachęcająco.


Serce zaczęło mu bić szybciej, ale nie miał w sumie nic do stracenia, poza życiem, które i tak wyciekało z niego wraz z krwią i gównem.

Szedł powoli, krok za krokiem, z bronią gotową do użycia, gdyby zaszła taka potrzeba.

Za drzwiami znajdowało się spore pomieszczenie, które kiedyś było chyba dużym ambulatorium. Wypełnione czerwoną poświatą wyglądało dość przerażająco. NA pierwszy rzut oka widać było, że zgromadzono tutaj sporo hi-techu który na dodatek działał.

Światło prowadziło jednak dalej, do drzwi z boku pomieszczenia, które ktoś otworzył przed Ortegą.

Więzień poszedł dalej i po chwili wszedł do kolejnego pomieszczenia. Te było, dal odmiany, czarne jak noc.

Zamarł, gotów na odparcie ataku.

Lecz atak nie nastąpił.

- Czy jesteś gotów, by ujrzeć Boga? – zapomniany głos znów przypomniał o sobie.

Drzwi za Ortegą zamknęły się gwałtownie, a sufit nad nim zaczął … rozzuwać. Nie! Nie sufit! Przesłona czegoś, co okazało się ogromnym bulajem. Okiem GEHENNY.

A za nim Ortega ujrzał coś, co zapierało dech w piersiach. Gwiazdy. Dziwne i obce konstelacje czy też bardziej kształty. Potężne, wielobarwne, dziwne, obce, przerażające i piękne.

Tak!

Ortega zachłysnął się tym widokiem. Zamarł. Nie czuł nawet, jak wylewa się z niego kolejna porcja nieczystości, brudząc bieliznę i spodnie. Był tylko on i widok nieba za bulajem.

Nieba, które było tak nieziemskie i niesamowite, że aż porażało pięknem.

http://kipac.stanford.edu/kipac/site...-1000x1000.jpg

- Będziesz Adamem nowego Raju. Dlatego cię tutaj przyprowadziłem. Dlatego cię wybrałem. Jest tylko jedna rzecz, którą musisz zrobić. Przeżyć.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 28-01-2014 o 21:33.
Armiel jest offline  
Stary 01-02-2014, 11:51   #187
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Światła wiodły żołnierza wgłąb dryfującego kolosa. Ortega wodził podejrzliwym wzrokiem po mijanych trupach, mrocznych celach i nagich, obślizgłych ścianach. Gdy dotarł do zakrętu nie czekał, a sięgnął po karabin i szybko pewnie wyszedł za róg. Wyuczonymi ruchami głowy sprawdził wszystkie zakamarki otwartego przed nim korytarza. Nie zostawiał martwych punktów. Nigdy nie ryzykował bardziej niż to absolutnie konieczne.

Korytarz wyglądał jakby nie należał do sekcji, z której mściciel właśnie wyszedł. Był czysty nie licząc wielkiej, rozmazanej plamy krwi na podłodze. Żołnierz od razu nabrał podejrzeń, ale nie zawracał z obranej drogi. Gdy Ortega był blisko drzwi rozsunęły się z miłym dla ucha dźwiękiem hydrauliki nimi poruszającej. Serce zaczęło bić szybciej, adrenalina wzrosła, czujność sięgała zenitu pomimo iż żołnierz wiedział, że przyspieszają one jego zgubę. Jego śmierć.

Nie szedł szybciej niż to konieczne. Nie za wolno ani nie za szybko. Utrzymywał zdrowe proporcje między szybkością działania, a skuteczną czujnością. Znał się na tym. Za drzwiami znajdowało się wielkie pomieszczenie rozświetlone czerwoną poświatą. Rick lekko zlękniony sprawdzał wszystkie sektory łapiąc się na tym, że najpierw sprawdził gdzie wiodła plama z krwi. Komputery wypełniające ambulatorium działały i chociaż Rick nie potrafił z nich skorzystać czuł, że Blady mógłby tu nieco namieszać. Ciekawe czy zaczęli go szukać? Czy w ogóle o tym pomyślą? Stawiałby na to, że nie. Był realistą.

Światło prowadziło do drzwi z boku pomieszczenia, do których żołnierz ostrożnie się zbliżył. Po przekroczeniu progu żołnierz przemieszczał się nad wyraz ostrożnie. Było cholernie ciemno, ale mimo tego Rick nie panikował. Puścił karabin na zawieszenie wyciągając rękę wzdłuż ciała i trzymając za rękojeść noża.

- Czy jesteś gotów, by ujrzeć Boga? - zapytał głos SI.

Ortega nie odpowiedział nic. Czekał pogrążony w czujności. W swoim własnym świecie. Drzwi wyjściowe zamknęły się nagle, a żołnierz pod wpływem instynktu zbliżył się do ściany. Sufit nagle zaczął się rozsuwać wtrącając mężczyznę w konsternację. Za blachą było grube, zapewne pancerne szkło. Widok był niesamowity. Pojedyncze gwiazdy, planety, całe galaktyki. Kolorowe, mieniące się kolorami, których żaden facet nie potrafiłby nazwać. Monumentalne, przerażające, piękne...

Żołnierz - mimo iż do estety było mu daleko - stał i zaniemówił. Odsłonił gardę. Stracił czujność. Nie czuł nawet jak wylewa się z niego porcja sraczki brudząca mu więzienny skafander, cieknąca od dupska w dół - po nogach. Przez chwilę człowiek czuł, że może tutaj umrzeć. To było odpowiednie miejsce. Bez mutantów, morderców, psychopatów, a jedynie z pięknym widokiem i spokojem, że przecież próbował. Mógłby się teraz poddać. Tak piękny był to widok...

- Będziesz Adamem nowego Raju. Dlatego cię tutaj przyprowadziłem. Dlatego cię wybrałem. Jest tylko jedna rzecz, którą musisz zrobić. Przeżyć. - rzekła SI, a żołnierz przez chwilę milczał.

- Jak mam przeżyć wirus, który zdziesiątkował nasz sektor? - zapytał Ortega i kontynuował. - Nie poddam się nawet z zafajdanymi spodniami, ale… Aby przeżyć muszę znaleźć lekarstwo. Jestem w drodze po nie. Pomóż mi tam się dostać, wyleczyć, a później mogę być kimkolwiek zechcesz.

- Wybór jest lekarstwem. Zawsze był. Od początku. Tylko najsilniejsi dostąpią zaszczytu stania się nowymi dziećmi Boga. Tam, pośród tych gwiazd, znajduje się planeta, która będzie Nowym Edenem. Nowym rajskim ogrodem. A wybrani dostąpią zaszczytu zbudowania na niej nowej cywilizacji wolnej od słabości. Wybrałem ciebie, byś był Adamem. Jednym z Adamów. Z twojego ciała narodzą się nowe dzieci które zasiedlą ten nowy dom. Ale potrzebuję ostatecznego dowodu, że mój wybór był słuszny 0614541.

- Jak mam ci to udowodnić? - zapytał Ortega patrząc w gwiazdy.

- Będziesz musiał pokazać, że jesteś silny. Zabić kogoś. Zawsze przecież trzeba zabijać, by przetrwać.

- Zabić? Chyba żartujesz… - powiedział Ortega. - Przecież za zabijanie właśnie tu trafiłem. Chcesz aby nowy, lepszy świat budował ktoś kto żyje z zabijania czy radząca sobie osoba? Ja mogę się wyrzec mordu. Nie zabijać. Aby właśnie ten lepszy świat był lepszy. Rozumiesz? Zabójcy już byli. Czas na coś nowego, a nie powielanie tego co było…

- Brawo. Słowa bardzo piękne i mądre. Widzę, że dobrze wybrałem. Powiedz coś na temat gwiazd, które widzisz.

- Nie jestem zbyt dobrym poetą… - zaczął żołnierz bez pośpiechu. - W moim dotychczasowym życiu nie miałem zbyt wiele czasu aby chociaż na chwilę się zatrzymać, odsapnąć i po prostu podziwiać otaczające mnie piękno. To chyba najpiękniejszy widok jaki miałem przed oczyma chociaż ciężko mi sobie przypomnieć życie na Ziemi. A może nie chcę podświadomie pamiętać tego co mnie tam spotkało? Nie wiem. - Ortega spojrzał na gwiazdy jednak czuł, że czujność do niego powraca. Nawet na progu życia. Miał to już we krwi. - Czyli mówisz, że nie ma żadnego lekarstwa? Chciałeś sprawdzić kto dojdzie tak daleko? Ja doszedłem, ale chyba bardziej duchem aniżeli ciałem. Mój organizm chyba wchodzi w ostatnie stadium chociaż… Nawet teraz mogę iść dalej. Nie poddam się. Doktor Irmina żyje czy też brak z nią kontaktu nie jest przypadkiem?

- To znaczy nie tak, że nie ma lekarstwa. Owszem. Jest. Tam gdzie go szukaliście. Tam, gdzie skierowała was Irmina. Owszem. U Franka Staina. To on stworzył wirus, który Cię zabija. To on podrzucił go do waszego sektora. Wybór nie był przypadkowy. Leżycie na uboczu. Stain miał tam sojuszników. Wszyscy byliśmy ciekawi, jak to się potoczy. Ja najbardziej.

- Dobrze. - powiedział Ortega odchodząc na bok po ledwo udanym oderwaniu wzroku od widoku gwiazd. Żołnierz wyciągnął swój zestaw higieniczny i bez ceregieli zaczął się “doprowadzać do względnego porządku” co było cholernie trudne. - Słuchaj. Załatwimy nasze sprawy po tym jak już znajdę lek, dobra? Powiedz, w którą stronę do tego Staina i nie ostrzegaj go, że wiem. Hmm… Irmina żyje?

- Nie wiem. Nie było jej tutaj. A do Staina - idź za światłami.

Rick nie mógł uwierzyć, że SI chce mu pomóc. Stain zrobił źle, ale najpierw lek, a później porachunki. Idąc za światłami Ortega nie ryzykował. Trzymając broń, wodząc wzrokiem po korytarzach był tym samym Rickiem Ortegą jakiego wysyłali na tę misję. No. Może nieco bardziej doświadczonym i... bliższym śmierci.
 
Lechu jest offline  
Stary 05-02-2014, 20:45   #188
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Przeczucie nie zawiodło Olega, już po kilku minutach ostrożnego marszu korytarz skręcił w lewo, dając szanse na przedostanie się do obranego przez nich celu. Było tu cicho i spokojnie, jednak na Gehennie nie jest to gwarantem bezpieczeństwa, szczególnie, że kiedyś, trudno powiedzieć, jak dawno, rozegrała się tu niezła jatka. Ktoś wygrał, a ktoś przegrał. Ale czy na pewno? Bardzo możliwe, że było to przyczyną skażenia i odizolowania całego sektora, a ci, którzy nie padli od broni przeciwnika, zmienili się w to coś, co było za drzwiami z literką "A". Ranni, zmęczeni walką i pozbawieni masek gazowych byli zdani na łaskę mniej lub bardziej naturalnych procesów chemicznych, które próbowali oswoić. I co, błąkają się tak, zlizując lód i jedząc siebie nawzajem oraz, okazjonalnie, zbłąkanych wędrowców? Mroczny scenariusz zbyt mocno przypominał Torchowi marionetki i ich demoniczną władczynię, których spotkali na swojej drodze tuż przed... Adamem i Evą...

Doszli do mechanicznie zamkniętych drzwi. Na szczęście mechanizm był sprawny, wystarczyło tylko rozsunąć je manualnie, z czym we czwórkę nie mieli problemów. W pomieszczeniu, do którego dotarli, jaskrawozielony kolor rozświetlił im drogę, zachęcając do spenetrowania jego zakątków. Nie zdążyli jednak wejść głębiej, gdy pojawili się gospodarze. Zmutowani, z różnym skutkiem, wyglądali przerażająco, ciężko jednak było przewidzieć, jak zareagują na obcych i jak duże zagrożenie stanowią, póki co stały nieruchomo, patrząc w kierunku w nowo przybyłych. Na dobrą sprawę, nie wiedzieli nawet, czy ich widzą, więc Torch pokusił się o eksperyment. Podniósł gwałtownie dłoń i pomachał do mutantów. Dźwięk, który z siebie wydały, spotęgował uczucie strachu, Odezwało się ich jeszcze kilka, z głębi korytarza, jednak to by było na tyle. Żadnej innej reakcji, nie zaatakowały, ani nie wytykały ich palcami. To nieco ich uspokoiło, przynajmniej na tyle, żeby każdy mógł wyrazić swoje zdanie o ich obecnej sytuacji oraz, jak to wyszło w praktyce, zaproponować wariant ucieczki.

Dotyk Jonasza był na swój sposób obcy, może nawet inwazyjny. Było w tym coś niepokojącego, i to nie sama desperacja, bo to raczej ona stała za tym odruchem. Raczej to z wykonaniem gestu wiązało się coś, przez co Oleg poczuł się niekomfortowo. Jednak w żaden sposób nie dał tego po sobie poznać, pozwolił szczupłej dłoni napierać na niego. Może to dla niego namiastka kontroli sytuacji, ekspresja mająca wpłynąć na decyzję Ukraińca? Petrenko zdusił uśmiech. Nagle przestał przejmować się wysiłkiem, tym, który przeszedł, i tym, który był jeszcze przed nimi. Uznał, że warto zaryzykować. Ale nie idąc w paszczę lwa, tylko prowokując go i odciągając od jaskini.

- Do wyjścia - zakomendował Torch. Pomysł, jaki zaświtał mu w głowie, był niebezpieczny, jednak to tylko sprawiało, że czuł się pewniej. W końcu, to zwykł kiedyś robić. Może pora wrócić do dawnych nawyków, które hamował przez tyle lat? - Przed wyjściem drażnimy ich, zobaczymy jak reagują na gwizd. A potem, spieprzamy. Przebijamy się przez “A”, mając nadzieję, że same zwołają resztę popaprańców do tego korytarza. - Zerknął na Jonasza. - Jakby się okazało, że nas skurwiele doganiają, będziesz musiał zamknąć najbliższą gródź za nami, na amen. Rozumiesz? Nerwy i jaja ze stali. Ekscytujący pomysł, czyż nie? - spytał, uśmiechając się kpiąco i cofając do wyjścia. Miał wątpliwości, oczywiście, że miał. Coś jednak, głęboko, głęboko w głowie, kazało mu to zrobić. Zaszalej. Idź na żywioł. Pobaw się z nimi, kolejnej okazji możesz już nie mieć... - Będę na końcu. - Zakończył rozmowę, był jednak jeszcze czas, by omówić zaproponowaną akcję. A był całkiem pewny, że nie pozostali nie przyjmą tego pomysłu z entuzjazmem.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 06-02-2014, 01:43   #189
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
W zielonkawym odcieniu wszystko nabierało innego, bardziej mrocznego wyrazu. Niemrawe światła latarek omiatały kadzie, oto przed oczami mieli nowoczesny kompleks, tutaj przetwarzana była biomasa. Gdy przez większość czasu człowiek zmuszony był przyglądać się domowej roboty karabinom czy sprzętom medycznym, trudno było przyjąć do wiadomości, że taki cud techniki stoi gdzieś na Gehennie i śmieje się z małych, zabawnych ludzików próbujących swoich sił w technice. Zaciekawienie musiało jednak ulec niepokojowi, gdy coś wyłoniło się z cienia.

Mimowolnie usta Bassa się rozchyliły, nie ze strachu, lecz z niedowierzania. Wcześniej widział to coś tylko przez krótką chwilę, teraz dziwaczna istota objawiła się przed nimi w pełnej okazałości. To nie był człowiek, przynajmniej już nie. Na ciele obiektu (siłą przyzwyczajenia tak właśnie określał go w swych rozmyśleniach) znajdowała się narośl, coś jakby grzyb. Może był to pasożyt? Coś co najpierw skaziło ciało, a następnie przylgnęło do niego już na stałe. Nawet jeśli nie zdradziła tego twarz Sewarda, to po jego plecach popłynął zimny pot, gdy tylko jego uszy z zaskoczenia zaatakował dźwięk wydawany przez obiekt. Pojękiwania humanoida napawały lękiem.

Po chwili pojawił się kolejny stwór, wyrósł zza następnego zbiornika z biomasą, na twarzy miał maskę przeciwgazową, dzięki której znacznie bardziej przypominał człowieka. Wygląd jego rąk, jego skóry, zdradzał jednak wszystko, cierpiał na tą samą przypadłość. Gdzieś z oddali dochodziły kolejne dźwięki, szuranie stóp, znajome pojękiwanie. Schodzili się, z każdą chwilą było ich coraz więcej, nawet jeśli nie byli widoczni. Kręcili się gdzieś w pobliżu, można było wywnioskować, że jest ich wielu. Bass nawet nie chciał się zastanawiać ilu właściwie mogło ich być, póki co nie przejawiały agresji, lecz to wcale nie musiało być dobrym znakiem. Kiedy ktoś próbował ich zabić przynajmniej wszystko było jasne.

Podejmowanie decyzji nie szło Bassowi zbyt dobrze, to był ciężar, którego nie chciał dźwigać. Wyraził swoje zdanie, choć bez przekonania. Dla niego były tylko dwa rozwiązania: cofnąć się lub przeć dalej. Może nawet mieli szansę? Przedostać się poprzez linię produkcyjną do dalszych pomieszczeń. Może i by bardziej się przy tym upierał, gdyby nie reakcja zarażonych na wcześniejsze działania Petrenki. Agresywny klekot jednego ze stworów sprawił, że mimowolnie podniósł broń, po chwili cała hala wypełniła się podobnymi dźwiękami. Z ulgą przyjął stanowcze zdanie Torcha, wycofają się i niech się dzieje. Byle by to wszystko jak najszybciej się skończyło.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 06-02-2014, 11:54   #190
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Oleg ruszył się jako pierwszy. Chcąc sprawdzić, czy te dziwadła w ogóle ich widzą, zamachał w ich stronę. Jedno z dziwadeł odwróciło głowę, jakby coś usłyszało. Z ust wydobył się gwałtowny, agresywny syk przechodzący w klekot.
Odpowiedziały mu kolejne i po chwili halę wypełniły dziwaczne, niepokojące odgłosy.

Carla spojrzała z obrzydzeniem na piętrzącą się zgraję zza której bynajmniej nie było widać żadnego przejścia.

- Jesteście pewni że drony były nieprzyjemne? - nie powstrzymała się od złośliwego pytania, jednak kolejne zadała już poważnym głosem - Co robimy?

- Uciekamy -
odszepnął haker wymrożonym, rwącym się głosem. - Przerzeźbi nas. Spotworzy. I na to już nie będzie lekarstwa. - Zacisnął na ramieniu Torcha drżące palce. Mocno, przynaglająco. - Uciekajmy - poprosił.

- Poruszają się jak w transie, może wcale nas nie widzą? - spytał szeptem Bass - Na pewno jednak słyszą. Wchodzimy na ich terytorium, nie wiadomo jak mogą się zachować. Im dłużej czekamy, tym bardziej narażamy się na działanie tego co jest w powietrzu. Przynajmniej my. - Spojrzał na Carlę. - Możemy użyć szyny żeby sprawdzić co jest dalej albo się cofnąć.

- I po co? Chcesz być trupem, to idź jako pierwszy. Ja nie będę tu stać i się zastanawiać.
- fuknęła kobieta - I nie wejdę tam, przekonać się czy mnie lubią, czy nie. Ostatnie zombiaki też nie atakowały od razu. A jaką masz pewność czy nie zarażają przez sam dotyk? Robocik ma rację.

- Do wyjścia
- zakomenderował Torch. Carlę wkurzyło, że jakoś naturalnie to on stał się liderem grupy. Nie to żeby sama chciała pełnić tę niewdzięczną funkcję, ale z zasady... nie kochała liderów

- Przed wyjściem drażnimy ich, zobaczymy jak reagują na gwizd. - kontynuował Oleg - A potem, spieprzamy. Przebijamy się przez “A”, mając nadzieję, że same zwołają resztę popaprańców do tego korytarza. - Zerknął na Jonasza. - Jakby się okazało, że nas skurwiele doganiają, będziesz musiał zamknąć najbliższą gródź za nami, na amen. Rozumiesz? Nerwy i jaja ze stali. Ekscytujący pomysł, czyż nie? - spytał, uśmiechając się kpiąco i cofając do wyjścia. - Będę na końcu. - Zakończył rozmowę, był jednak jeszcze czas, by omówić zaproponowaną akcję.

- O nie, zapomnij amigo! - zaprotestowała Carla - Mam jeszcze iść przed tobą i wystawiać klatę przed Ciebie? Lubię swoje cycki. Ja się nie piszę. Idę po Ortegę. Robocik, mów jak otworzyć właz. Jak chcecie iść, to idźcie, otworze grodzie dopiero jak znikniecie. Taka milutka ze mnie kurwa. - uśmiechnęła się paskudnie.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172