Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-03-2016, 12:46   #81
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Podziemia Carcassonne

Gdy tylko Luis zobaczył okropieństwo które wyzwolił Bertrand, wybałuszył oczy i pożałował raz jeszcze porzucenia rewolweru. Szukając jakiegoś rozwiązania uświadomił sobie że przecież detektyw miał swoją broń!
Deullin podniósł rewolwer, leżący obok nieprzytomnego. - Zatkajcie uszy! Powiedział i wycelował w łeb maszkary z ust której wystawała, wijąca się niczym węgorz, macka. Wiedział że strzelanie w tak ciasnym pomieszczeniu będzie bolesne, ale nie przejmował się tym w ogóle. Jedyne o czym mógł teraz myśleć to zabicie tego “Czegoś”, a nie słyszał o niczym żywym, czego kule by nie mogły pozbawić życia. Choć na dobrą sprawę nie słyszał też o takich koszmarach… Jakby nieopatrznie zawędrowali do wrót piekła.

Ottone myślał, że śni koszmar, z którego nie może się obudzić. Wszystko zdawało się wyrwany z umysłu jakieś szaleńca, było niewytłumaczalne. Gdzie oni się znaleźli, w co zaplątali? Lèmmi pomyślał sobie, że jednak lepiej byłoby zrezygnować ze spadku, może uciec, do Anglii lub Ameryki. I wtedy usłyszał kolejną istotę, zbliżającą się z drugiej strony. Nie zawahał się, uniósł pistolet i strzelił w demona.

Dwa wystrzały wypełniły podziemia hukiem niemal w jednej chwili. Głośniejszy nawet niż upiorne granie rogu czy innego instrumentu, które rozbrzmiewało w tunelach.
Ottone nie trafił. Kula przemknęła gdzieś ze świstem, przepadła w tunelu. Luis miał więcej szczęścia, a może po prostu celniejsze oko. Kula co prawda nie przeszyła czaszki potwora, lecz grzbiet monstrum trysnął krwią. Postrzał jednak zdawał się nie robić większego wrażenia na bestii.

Za mało. Luis dostrzegł jak drży mu ręka z rewolwerem. Postrzelona maszkara, jak gdyby nigdy nic, pełzła dalej przed siebie. Deullin chwycił rewolwer oburącz, zaciskając mocniej ręce i dokładnie wycelował w głowę bestii. Zdawało się że to najpewniejszy sposób powstrzymania monstra.

- Celuj w łeb! Mimowolnie starał się przekrzyczeć piszczenie w uszach, spowodowane wystrzałem.

Ottone nie mógł przełknąć śliny, paskudnej grudy, która zebrała mu się w gardle. Mimo to usta miał suche jak pieprz, nie mógł się odezwać ani słowem, nawet jęknąć. Świdrujący ból uszu, pisk, przez który nic nie słyszał. Pomyślał sobie, że przed śmiercią nigdy nie usłyszy już ludzkiej mowy. Pot spływał mu z czoła, lał się po policzkach, kapał z podbródka prosto na przepoconą koszulę na piersi. Lèmmi nie był w stanie zrobić kroku w tył, choćby minimalnie cofnąć się i oddalić od paskudztwa. Uciec. Ale dokąd miałby uciekać? Kierowany zwierzęcym instynktem, bez słowa, strzelił w maszkarę po raz kolejny.

Ciemność, strach, denerwujące granie rogu, czy co to wypełniało przestrzeń tuneli dźwiękami spowodowały, że obaj mężczyźni….
… trafili.
Luis prosto w pysk poczwary, między pozbawione gałek oczy. Bez większego skutku, jak się okazało. Paskudztwo pełzało dalej, wymachując jęzorem na boki, niczym piekielnym, zębatym pejczem.
Ottone również trafił. Kula oderwała fragment czaszki celu, lecz to nie zatrzymało pełznącego koszmaru. Co więcej, korytarz wypełnił się kolejnymi odgłosami szurających brzuchów. Granie rogu… wabiło. Kusiło. Przyzywało…

- Musimy uciekać. - powiedział z trudem Bertrand.
Na szczęście doszedł już do siebie po przeżytym szoku.
- Tam wyżej był korytarz w bok. Może prowadzi do wyjścia.
Wpierw jednak zrobił krok do przodu próbując przysmażyć pochodnią jęzor maszkary.

- Nic z tego! Trafiłem i nic! Powiedział przerażony Luis, odskakując w tył od zbliżającej się maszkary
- Musimy uciekać. Zgodził się z Bertrandem. - Szybko pomóżcie mi z detektywem. Może się ocknie. Deullin klęknął przy detektywie i lekko go spoliczkował. - Obudź się! A następnie poprawił mocniej. - No już! Krzyknął. - Ottone, pomóż mi z nim, a ty Bertrand łap rewolwer i nas osłaniaj. Luis szybko przeszukał kieszenie detektywa w poszukiwaniu dodatkowej amunicji i przekazał ją towarzyszowi, a następnie postarał się dźwignąć rannego. - Wstawaj, no już! Stęknął z wysiłku, starając się powlec rannego korytarzem którym tu przyszli.

- Szlag - Ottone odzyskał poczytalność w stopniu pozwalającym na zdesperowane bluźnienie pod nosem. - Kurwa, kurwa, skurwysyn… ruszajmy się. - Złapał jedną ręką detektywa, a drugą uniósł rewolwer, gotując się do oddania strzału w razie niebezpieczeństwa.

Louis był bezwładny, musiał go podtrzymywać całą siłą ramienia. Wlec podtrzymując na sobie.

- Musimy wrócić do tej odnogi którą minęliśmy po drodze. To nasza jedyna szansa. Deullin sapał jak miech wlekąc rannego. Jasnym było że nie nawykł do takiego wysiłku.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline  
Stary 06-03-2016, 09:21   #82
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Rzucili się do ucieczki. W tył. Do jedynego, jeszcze niesprawdzonego korytarza. Jedynego tunelu, licząc na to, modląc się w duchu, że zaprowadzi ich gdzieś z dala od koszmaru. Do miejsca, gdzie będą bezpieczni.

Bertrand, na odchodnym, machnął kilka razy pochodnią, próbując przysmażyć jęzor potwora i o ile sama w sobie istota była groteskowo wolna, to sam jęzor stanowił zupełne zaprzeczenie tej prędkości. Śmigał, niczym żywy pejcz, przecinał powietrze z kłapaniem szczęki, którą był zakończony. Kiedy kolejna nieudana próba o mało nie zakończyła się ugryzieniem. Bertrand dał za wygraną. Czuł zresztą, jak przez pierwszą ranę wycieka z niego życiodajny płyn i wiedział, że jeżeli nie zrobi sobie za jakiś czas opatrunku, może przypłacić to nie tylko zdrowiem, ale nawet życiem. Nie licząc tego, co takie monstrum mogło mieć na swoich zębiskach.

Zawrócili przez wyłom, korytarzem w górę gdzie wpadli prosto pod ostrzał! Prosto pod kule postępujących jednak za nimi „kelnerów”. Kelnerów, którzy zaczaili się właśnie przy rozwidlaniu, w taktycznej pozycji.
Pierwszy oberwał już ranny lub nawet konający Louis. Drugi, Ottone. Pierwszy prosto w pierś, drugi nisko, w nogę, bardziej rykoszetem, niż bezpośrednim trafieniem. Upadli. Odpowiedzieli ogniem. Ktoś krzyknął po drugiej stronie!

Kule świsnęły koło nich, odłupały sufit, odłupały ściany. Zmusiły do cofnięcia się w głąb tunelu. Ostrzeliwania na ślepo.

- Tędy nie damy rady się przebić! – pierwszy zrozumiał to Luis.
Pozostawał im droga przez potwory. Przebiegnięcia przez nie, wyminięcia jęzorów, ucieczki gdzieś dalej, w głąb.

Przez chwilę rozważali nawet opcję przebicia się siłą, ale seria… Tak … seria z broni maszynowej … zatrzymała ich na miejscu.

Przeciwnicy trzymali pozycję na rozwidleniu. Wstrzeleni w korytarz, bezpieczni za załomem, częściowo zakryci. Oni musieliby szturmować bez osłony, z kilkoma marnymi pistoletami, co było samobójstwem.

Mieli ich! Cholerni ludzie Gonzagi mieli ich! Wyglądało na to, że są w potrzasku. Że muszą zaryzykować zejście niżej, w tunele. Tylko, który wybrać – prawy czy lewy? A może jednak postawić wszystko na jedną kartę?! Nie dać się zagonić jak bydło w dół, do krwiożerczych bestii i postawić na szali swoje życie, ruszyć szturmem na pozycję „kelnerów”? W końcu te pierwsze trafienia były bardziej przypadkowe, niż oznaczały precyzyjne strzelania. Teraz, skryci w ciemnościach wyraźnie słyszeli i widzieli, jak kule mijają ich pozycję. Jak dziurawią ściany, rykoszetują z dźwiękiem obtłukiwanego kamienia o tunel.

Musieli podjąć decyzję i to szybko!
 
Armiel jest offline  
Stary 12-03-2016, 10:23   #83
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
PODZIEMIA CARCASSONNE

Cofnęli się z miejsca, z którego jeszcze przed chwilą uciekali w takim pośpiechu. Tym razem wycofywali się przed kulami. Szaleńcy posiadali broń maszynową, przynajmniej jeden karabin, i szturmowanie ich pozycji w takiej sytuacji było by szaleństwem. Nie mniejszym zapewne, niż cofanie się do trzewi piekieł, z których wypełzały pełzające potwory.

Kiedy znaleźli się przy wyłomie, bestia już tam była. Nie mogła wdrapać się wyżej, wpełznąć przez wybity otwór, przez który jednak oni musieli się przedrzeć. Ostrzelali ją, w rosnącej panice przebiegając tuż obok, cudem chyba tylko unikając potężnego jęzora.

Nie wszystkim jednak się udało. Nie mieli już sił, by ciągnąć ze sobą prawie martwego albo i martwego Louisa, z którego krew wypływała niczym woda bijąca z górskiego źródła. Kiedy przebiegali przy bestii, kiedy unikali jej zębatego jęzora, detektyw wysunął się z ich objąć, upadł na ziemię. Może by i mu pomogli, gdyby nie jęzor bestii, który ze świstem przecinał powietrze tuż obok, w kolejnych niepowstrzymanych atakach, aż wreszcie wbił się w plecy dogorywającego, z ohydnym mlaśnięciem przywarł do niego, zajął się ciałem, ssąc krew prosto z rozdartego mięsa.

Pobiegli dalej, z obrzydzeniem i odrazą nad tym potwornym aktem pożerania i wysysania!

Byle dalej od śmiertelnego zagrożenia. Byle dalej w czarny, mroczny tunel…
Pobiegli, na skraju zrodzonego ze strachu szaleństwa.
Minęli kolejną pełzającą maszkarę, tym razem niegroźną, bo z zasupłanymi ustami, zasznurowanym w gębie językiem. Jakiegoś mężczyznę poruszającego się na brzuchu, niczym plugawy wąż, niczym bluźniercza parodia upadłego człowieczeństwa, nurzającego się w pyle i brudzie.
I kolejnego, już zbyt słabego, by pełzać, a jedynie wydającego z siebie żałosne, jękliwe dźwięki. I kolejnego, leżącego bez ruchu, bez dźwięku, być może martwego.

Apotem ujrzeli odnogę. Szeroki, boczny korytarz tonący w ciemnościach, zimnych i czarnych, niczym serce otchłani. Prowadzący w mrok, w tunele pod Carcassonne. Nie mieli wyboru, bo korytarz przed nimi kończył się zawaliskiem, odcinającym go od reszty podziemi.

Pobiegli w ciemność, w mrok, za późno zdając sobie z tego sprawę, że ktoś najzwyczajniej w świecie zagonił ich w pułapkę. Prosto do klatki bestii, przy której pełzające paskudztwa były jedynie czymś nieistotnym, chociaż wszetecznie bluźnierczym.


Sophie L'Anglais


Pociąg dowiózł ją bezpiecznie do Marsylii, późnym popołudniem, kiedy większość ludzi opuszczała już biura i urzędy, chociaż sklepikarze i robotnicy w fabryce jeszcze mogli jedynie marzyć o końcu pracy.
Sophie czuła się zmęczona, po nocy spędzonej na obserwowaniu gwiazd i wycieczce w góry, a brak łazienki miała teraz ochotę nadrobić zaraz po przyjeździe do hotelu.

Na jej widok jednak właścicielka zareagowała z egzaltowaną nerwowością. Załamując ręce i robiąc miny, jakby za chwilę miała omdleć ze zgrozy, poinformowała Sophie, że Aleksandre Filippe du Bernande próbował się z nią skontaktować bezskutecznie od rana.

Kiedy Spohie odświeżała się po podróży, właścicielka na jej prośbę zadzwoniła do adwokata informując o jej szczęśliwym powrocie i jeszcze tego samego wieczora, przy kolacji, miała okazję spotkać się z prawnikiem.
Po wstępnych grzecznościach i kurtuazyjnych zwrotach, których szanujący się dobrze wychowany mężczyzna nie mógł odpuścić sobie w obecności damy, Aleksandre wyjaśnił, że Marc Vernier wczorajszego dnia został zaatakowany nożem i ciężko ranny leży w szpitalu, pod czujnym i fachowym okiem konsylium lekarzy opłaconym przez du Bernarde. Że do Marsylii przybiła Charlotte de Voltau, spadkobierczyni de Overneyesa, która już spotkała się z panem Levi-Starussem. No i że Charlotte zajęła się sprawami w mieście, a pan Claude wyruszył do Carcassonne, zaniepokojony losem swoich przyjaciół, którzy przepadli w mieście bez wieści.

- Panna Charlotte nalegała na spotkanie, po prawdzie to zaraz powinna tutaj być.

I faktycznie, jakby na umówione hasło, obsługujący ich garsone wprowadził . Jej twarz nie była dla Sophie obca. Widziała podobne rysy na portretach rodzinnych w posiadłości de Overneyesa. Młoda Charlotte nie mogła by wyprzeć się krążącej w jej żyłach krwi, nawet gdyby bardzo chciała.

- Dzień dobry, cioteczko L’Annglais.

Charlotte uśmiechnęła się i wtedy, wspomnienia Sophie wypełniły się obrazem wszędobylskiej, małej dziewczynki, która w rodzinie de Overneyes i jej nielicznych rozgałęzień uznawana była za rozbieganą trzpiotkę, chłopczycę i awanturnicę, bowiem nie było chyba drzewa w okolicy czy dachu, na które ta kocica nie próbowałaby wleźć, zazwyczaj z sukcesem. Teraz jednak ta nieco rozwydrzona dziewczynka, z odrapanymi kolanami i łokciami, zmieniła się w kobietę o zdecydowanym spojrzeniu zdradzającym siłę charakteru, wysportowanej i szczupłej sylwetce i znamionującej pewność siebie sylwetce.


Ottone Lèmmi, Bertrand Prunier, Luis Deullin


Kiedy ciemność spłynęła z ich oczu, otworzyli oczy. Nie jednocześnie, lecz jeden po drugim, czując zimno i wilgoć na swoich ciałach.

Znaleźli się, jak szybko się zorientowali, na wolnej przestrzeni, pomiędzy jakimiś skałami i krzakami, przy czymś, co wyglądało jak zarośnięty kopiec kamieni. Płaskich, polnych, ustawionych jeden na drugim.

Nad ich głowami przesuwały się chmury. Ciężkie i postrzępione. Przesłaniały księżyc i gwiazdy.

W ustach czuli smak krwi, a z ich ran nadal sączył się ten życiodajny płyn. Nie mieli pojęcia gdzie się znajdują, ani jak się tutaj dostali, bowiem ostatnim co pamiętali, to … wejście w ciemność.

Ale było coś jeszcze. Każdy z nich, na prawym przedramieniu ujrzał paskudną ranę, jakby wypaloną kwasem koślawą literę V. Lub kieł, jaki widzieli na zapince Gonzagi.

Powstali z pyłu słysząc wyraźny szum morza dochodzący gdzieś, z dość niedużej odległości. Zagubieni i oszołomieni rozejrzeli się wokół, ale poza skałami porośniętymi suchą roślinnością, kamieniami i krzakami nie byli w stanie dostrzec czegokolwiek więcej w otaczających ich, nocnych ciemnościach.

Żyli i to na tę chwilę było najważniejsze.
 
Armiel jest offline  
Stary 18-03-2016, 14:11   #84
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Post wspólny Cattus, Fyrskar, Tom Atos & Armiel

Gdy tylko znaleźli się na zewnątrz, Luis odetchnął głęboko rześkim i świeżym powietrzem. Trwał tak chwile w bezruchu wpatrując się w gęste chmury i słuchając szumu morza.

Po chwili splunął, starając się pozbyć smaku krwi i delikatnie dotknął zranionego przedramienia. nie pamietał kiedy to się stało, bo przecież nic takiego nie czuł. Dziwna sprawa.

-A to dziwne. Skomentował, delikatnie dotykając krawędzi rany. - Zupełnie nie czułem tego zranienia… Mamy coś żeby przynajmniej prowizorycznie to opatrzyć? Zapytał, lecz nie pokładał wielkich nadziei w ich obecnym “ekwipunku”.
- Gwiazd nie widać, ale jestem przekonany że jeśli pójdziemy w przeciwną stronę niż morze, to wrócimy do miasta. Ciekawe jak daleko odwędrowaliśmy. Mamy sporo szczęścia że nie zagubiliśmy się w tym labiryncie i nie umarli z wycieńczenia, albo co gorsza dopadnięci przez jakieś monstra.

Skoro rękaw jego koszuli i tak był rozdarty, Deullin oderwał go całkowicie po chwili siłowania się z koszulą, złożył odpowiednio i zaczął opatrywać zranienie, lecz w ciemnościach i jedną ręką nie było to najłatwiejsze zadanie.

- Ottone, możesz mi z tym pomóc? Przyciśnij tu i przytrzymaj…

- Już - Ottone wspiął się na zdrętwiałych, skrzypiących kolanach i sięgnął palcami do prowizorycznego opatrunku. Zdał sobie sprawę, jak szczypią go odwodnione palce i jak nieznośnie drapie go w odwodnionym gardle. Czuł się dziwnie, chyba nawet nie zarejestrował tego, gdzie są. Jakby pierwszą reakcją jego organizmu było wyparcie złych wspomnień.

Po chwili do nich dotarło, że coś jest nie tak. Przecież Carcassonne nie leżało nad morzem! Leżało dziesiątki kilometrów w głąb lądu!

Gdy tak opatrywał swoją rękę, coś do niego dotarło. Szybkim ruchem odwrócił głowę w strone morza i wsłuchał się w jego szum. Jak blisko mogło się znajdować?

- Coś mi tu nie gra… Carcassonne nie znajduje się nad morzem! Niemożliwym jest żebyśmy przeszli aż taki dystans, dodatkowo klucząc w ciemnościach. Niemożliwe… Zamyślił się nad ostatnim stwierdzeniem wspominając niedawne koszmary jakich był świadkiem. - To nie może być daleko, a jeśli jakimś cudem to prawda…. to na piechotę nie mamy szans wrócić. Chodźmy zobaczyć gdzie jest to wybrzeże. Może spotkamy rybaków idących na poranny połów? Zapytał sam siebie, starając się odczytać godzinę ze swojego zegarka.

Bertrand poszedł w ślady kolegi i też próbował z tego co ma opatrzyć swoje rany. Przy okazji rozejrzał się wokół siebie w ocenie tego co mają.
Musimy znaleźć jakąś drogę. Nie tylko nie wiemy gdzie jesteśmy, ale i jak długo byliśmy nieprzytomni. Ostatnie co pamiętam, to ciemność podziemi. Ktoś jednak musiał nas pozbawić przytomności i oznakować, jak jakieś krowy. Pięknie.
Spojrzał na znak na przedramieniu.
Gdzieś na pewno była jakaś droga, a drogą mogli dotrzeć do ludzi i cywilizacji.

- Jesteście… pewni, że to działo się naprawdę? - Ottone wahał się z zadaniem tego pytania. Może to była naiwność, a może nawet w przypadku namacalnego spotkania niewyobrażalnego chciał pozostać racjonalnym. - Bestie, mroczny kult, to wszystko jest jakby wyrwane ze snu szaleńca. Wygląda raczej jak wizja szaleńca. Zresztą co ja mówię, wszyscy chyba pamiętamy to samo, a nie można śnić jednego snu. - Odgarnął z czoła spocone włosy i oblizał usta. Kątem oka zerkając na swoje ramię i dziwny symbol, podniósł się z ziemi. - Nie obchodzi mnie, gdzie trafimy, muszę… muszę się napić. Wody, soku, kubka szczyn. Obojętnie.

Spróbował zrobić krok, ale poczuł ból w nodze, który osadził go w miejscu. Stęknął i przysiadł. Z pewnym wahaniem oderwał kawałek rękawa i zaczął robić własny opatrunek.

- Utrata przytomności? Tego nie wziąłem pod uwagę, ale racja. Niewykluczone że tak właśnie było. Zgodził sie Luis i sprawdził czy dalej ma w kieszeni rewolwer. - A jak byliśmy nieprzytomni to wywieziono nas daleko za miasto. Ale czemu zadawać sobie tyle trudu, skoro udowodnili nam że żywcem nas brać nie muszą. Dodatkowo zostawili mi rewolwer… No i jak?! Potarł nerwowo skronie. - Proponuje iść w stronę morza. Może trafimy na jakąś wioskę rybacką albo ujście rzeki, choć liczę na to że po wschodzie słońca uda nam się dostrzec gdzieś w oddali jakieś zabudowania.
– Zgoda. – kiwnął głową Bertrand – Choć Ottone. Pomogę Ci. My łamagi musimy się trzymać razem.
Zażartował, choć wcale nie było mu do śmiechu.

Ruszyli w kierunku morza.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 19-03-2016, 11:46   #85
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Kierowali się dźwiękami morza https://www.youtube.com/watch?v=By7Bi5OL4l8 – łagodnym, narastającym dźwiękiem fal uderzających o brzeg - aż w końcu doszli na plażę. Ciemną, piaszczystą, tu i ówdzie naznaczoną skałą lub kamieniem.

Nadal nie mieli pojęcia gdzie się znajdują, w jakiej części kraju? A może byli nawet gdzieś indziej? W innym państwie? Na innym kontynencie? Powoli ziarno wątpliwości zatruwało ich serca, trafiając na żyzny grunt. Zagubieni, zdezorientowani i przestraszeni wybrali na chybił trafił jakiś kierunek i maszerowali, wsłuchani w przybój licząc na to, że w końcu trafią gdzieś do jakiejś wsi lub miasta.

Mijały jednak kolejne godziny, niebo na wschodzie wyraźnie poróżowiało, rozpoczął się poranny odpływ, a oni nie natrafili na żaden ślad ludzi.
W końcu jednak się doczekali. Przed sobą zobaczyli łódź wyciągniętą na plażę i kręcącego się przy niej człowieka zajętego sieciami. Na ich widok, mężczyzna przerwał swoje zajęcie i przypatrywał się im uważnie.

Po chwili już rozmawiali z nieznajomy, szybko jednak się okazało, że nie są we Francji. Tylko w miejscowości Estepona w Hiszpanii. Ponad półtora tysiąca kilometrów od Marsylii i jakieś dwieście mniej od Carcassonne.
Rybak, na którego trafili nazywał się Hose Mervano i szybko oferował im pomoc. Zaprowadził do swojego domu w niewielkiej osadzie kawałek od brzegu. Jego zona, starsza już kobieta, nakarmiła ich w milczeniu, a Hose poszedł zawiadomić tutejsze władze.

I w ten właśnie sposób trafili do hiszpańskiego więzienia.


MALAGA, HISZPAŃSKIE WIĘZIENIE


Podejrzenie o szpiegostwo to nie było błahe oskarżenie. Groził im za to nawet stryczek czy rozstrzelanie.

Pierwsze dni były najgorsze. Przesłuchania, ocierające się niemal o łamanie praw człowieka, w pogrążonej w gorączce nadchodzącej wojny domowej Hiszpanii.

Jak się tutaj znaleźliście? Kto was przerzucił przez granicę? Co tak naprawdę robicie w Hiszpanii? Co było waszym celem? Zadaniem? Skąd świeże rany postrzałowe? Skąd mieliście broń? Co było waszym celem? Kto was wynajął?

Jak się tutaj znaleźliście? Kto was przerzucił przez granicę? Co tak naprawdę robicie w Hiszpanii? Co było waszym celem? Zadaniem? Skąd świeże rany postrzałowe? Skąd mieliście broń? Co było waszym celem? Kto was wynajął?

I tak dalej, i tak dalej! Bez końca.

Do tego światło w oczy, a jak sprawę przejął oficer Josse Alehandro Torroz to i wymierzane starannie ciosy – w nerki, w brzuch, w twarz.

Trzymali ich wspólnie, w celi ze zwykłymi kryminalistami. Póki w końcu nie skontaktował się ich adwokat,. Alleksandre Fillippe du Bernarde, który dzięki odpowiednim łapówką i koneksjom początkowo złagodzono postępowanie z nimi i przeniesiono do osobnej celi, a potem, w połowie sierpnia, po blisko trzech tygodniach, wypuszczono.

Transport do Francji, w towarzystwie podejrzliwych, umundurowanych konwojentów, załatwił również Alleksandre i to on dowiózł ich bezpiecznie, razem z panią Sophie L'Anglais oraz Charlotte du Voltau i Claude Lévi-Strauss w tym pomogli.

I tak właśnie, w dniu 12 sierpnia 1932 roku, siedzieli wszyscy, w końcu umyci, najedzeni, wyspani, wyleczeni fizycznie po wizycie w hiszpańskim więzieniu w salonie domu Castora, który w tym czasie panie uczyniły zdatnym do zamieszkania – wrażenie obcości znikło – i wpatrywali się w młodą di Voltau z niedowierzaniem.

I jeszcze kilka tygodni temu, gdyby nie widzieli tego, co widzieli w podziemiach Carcassonne, i gdyby nie doświadczyli tajemniczego „przeskoku” w czasie i przestrzeni (okazało się, że nie pamiętali czterech dni od wejścia do podziemi w Carcassonne i pojawieniu się w Hiszpanii), zapewne nie uwierzyliby w ani jedno słowo.

Ale kilka tygodni śledztwa i czytania ksiąg zrobiło swoje. Czujne oczy i bystre umysły Sophie i Marca, oraz wiedza Charlotte, której nie posiadali przed rozpoczęciem sprawy ze spadku postawiła ich w trudnej decyzji.
Wpatrywali się w płomienie w kominku, zastanawiając się, co czynić ze swoim życiem, z tą ponurą, transcendentną wiedzą, której nie mogli nikomu przekażą, jeśli nie chcieli skończyć w miejscu gorszym, niż hiszpańskie więzienie. W domu dla obłąkańców.

A historia układała się tak:

https://drive.google.com/open?id=0Bz...0tydWxFRklrN2M

Tyle udało im się ustalić. Kiedy Marc Vernier odpoczywał w szpitalu, kiedy policja próbowała złapać nieuchwytnych bandytów, kiedy Claude Lévi-Strauss tracił siły i energię na poszukiwania zaginionych spadkobierców w Carcassonne, a potem razem z mecenasem du Bernarde i Charlotte do Voltau robili wszystko, by wyciągnąć ich z hiszpańskiego więzienia, panna Sophie szukała po księgach, korespondując z gronem specjalistów w dziedzinie antropologii, starożytnych kultur, kulturoznawstwa i takich odgałęzień wiedzy, jak ezoteryka i okultyzm. Marc Vernier też miał swój wkład w wyniki poszukiwań. Poszukiwań, które doprowadziły ich do tez o morderczym kulcie, który oddawał cześć jakiejś prehistorycznej sile, namacalnej i niszczycielskiej, której lękało się Imperium Rzymskie, a która potem służyła starożytnym Maurom i lokalnym władykom. Jak owa siła łączyła się z Tybetem i Himalajami? Nie wiedzieli. I zważywszy na to, ile czasu stracili na poszukiwaniach, dowiedzieć się nie mieli szans. Brakowało pewnych źródeł i poza ich hipotezami, nie mogli liczyć na żadne argumenty i dowody.

Jak Templariusze trafili na te… istoty? Też nie wiedzieli, ale to była wiedza, która nie była im potrzebna. Ważniejszym pytaniem było, jak powstrzymać kultystów przed odprawieniem bluźnierczego rytuału. Już raz spotkali członków kultu i o mało nie przypłacili tego życiem. Nie byli żołnierzami. Nie byli wojownikami w zbrojach, którzy – jak można było wywnioskować z pism – raz już powstrzymali „potomstwo, które przybyło z Hannibalem”. Byli ludźmi nauki. W większości. Lub zwyczajnymi obywatelami. Ludźmi, którzy co prawda mieli do czynienia ze śmiercią i przemocą, ale tylko dlatego że złe wiatry historii zawiały ich na front Wielkiej Wojny.

Nie było jednak wątpliwości, że muszą coś zrobić. Że nie mogą ryzykować nie tyle majątku, co losów świata, jakkolwiek patetycznie to nie brzmiało.

Wiedzieli mniej więcej, kiedy ma odbyć się rytuał, lecz nie wiedzieli gdzie. Posiadali, poza Carcassonne jeszcze jeden trop, ale prowadził do Hiszpanii. Do Hiszpanii, gdzie pojawienie się Pruniera, Lemmiego czy Deullina mogło przynieść tragiczne konsekwencje. Raz posądzeni o szpiegostwo, jakkolwiek absurdalnie nie brzmiały postawione im zarzuty, przy złapaniu na terytorium Hiszpanii mogli zostać zastrzeleni na miejscu. Wielkie ryzyko.

- Pomniejsze dzieci bały się słonecznego blasku. Słońce unieruchamiało je. Zmieniało w kamień. Zresztą najczęściej spędzały czas w bezruchu, niczym kamienna statua. Na dole, w podziemiach wuja znalazłam znaki. Marc Vernier znalazł je także w swojej księdze. Wydaje nam się, że to jakieś… zaklęcie. Nazywa się… chyba … Zawezwanie tych, którzy trąbią we krwi i ich ujarzmienie. To może być ślad. Ale… magia… wiem… słyszałam – zaczęła się plątać. – Nie każdy jest w stanie stawić czoła jej grozie, prawda panie Vernier?

Zapanowała cisza.

Za grubymi ścianami domostwa de Overneyes ludzie beztrosko kapali się w morzu Śródziemnym. A w chłodzie ścian, w przepastnym salonie, grupa poszukiwaczy prawdy nurzała się w rzeczach i tajemnicach, które ze słońcem i jasną stroną życia miały niewiele wspólnego.
Musieli teraz podjąć jakieś decyzje. Podzielić się zadaniami.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 21-03-2016 o 09:09.
Armiel jest offline  
Stary 02-04-2016, 14:25   #86
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
- A więc co dalej? W zamyśleniu zadał pytanie Luis i nie czekając na odpowiedź kontynuował. - To zaklęcie… Charlotte, czy mamy szansę odnaleźć jakiegoś innego członka bractwa do którego należał Castor? Potrzebujemy sojuszników, a oni wydają się najbardziej naturalnym przeciwieństwem tych kultystów.

- Nie wiem czy to możliwe - Pokręciła w zamyśleniu głową. - Skoro Castor wybrał nas… O czym to może świadczyć? Moim zdaniem zakon, do którego należał wuj, już nie istnieje.

- Może tak być. Pokiwał głową Deullin. - Więc broń. Na początek potrzebujemy broni, bo wygląda na to że chcąc czy nie, teraz to my jesteśmy nowym zakonem. Kultyści zdają się nie cofnć już chyba przed niczym.

- Broń to nie problem - skwitowała sprawę. - Pozostaje kwestia jej używania. Kto z panów strzela na tyle dobrze, by móc powiedzieć śmiało, trafię?

- Z pewnością jestem lepszym pilotem niż strzelcem, ale z bronią radze sobie wystarczająco żeby być w stanie się bronić. Wojska jednak się nie zapomina. Oczywistym jest że nie każdy służył, więc pozostają ćwiczenia. Z przyjemnością podziele się moją wiedzą i pomogę w nauce jeśli znajdą się chętni. Godzina dziennie to nie tak dużo, a może uratować życie. Osobiście uważam że lepiej mieć broń w krytycznej sytuacji niż zostać z pustymi rękami.

– Nie to żebym był wyborowym strzelcem, ale od biedy sobie poradzę, o ile cel nie będzie się za bardzo ruszał. – stwierdził Prunier – Tyle tylko, że broń nie rozwiąże naszej zagadki. Ja muszę porozmawiać z Gouletem. Może coś ustalił o Gonzadze i jego ludziach. Czy Gastange jest zabójcą Carollyn?

- Tego jeszcze nie wiadomo. Śledztwo toczone jest nad wyraz niezdarnie, wręcz ślamazarnie, co mnie niepokoi. - Odpowiedział Claude Levi-Strauss, który nadzorował działania w Marsylii.

- Mogę mieć jakiś pomysł. Mam jeszcze wizytówkę tego detektywa, którego poznaliśmy w Carcassonne. Prowadził śledztwo w sprawie porwań i jednym z podejrzanych był Gonzaga. Detektyw opowiadał że wpadł na trop czegoś w rodzaju kultu który porywał ludzi na przestrzeni minionych miesięcy, lecz niedługo po naszym spotkaniu dopadły… Luis zająknął się na wspomnienie koszmaru z podziemi. - Tragicznie zginął. Być może pracował z kimś nad tą sprawą? Albo przynajmniej uda się zdobyć w ten sposób jakieś informacje, które po sobie pozostawił? Chciałbym również poinformować rodzinę zmarłego o jego losie. Szczerze wątpię, aby ci którzy nas ścigali zrobili coś podobnego. Niezwłocznie tam zatelefonuje, a później spróbuję zorientować się gdzie możemy zakupić broń.

– Spróbuję porozmawiać z Panem Voltairem, może miałby dojście do lewych papierów. Przydadzą nam się na wypadek podróży do Hiszpanii. Mamy w końcu hiszpańską receptą wystawioną na nazwisko niejakiego Juana Hoserejro z La ciudade de La Jonquera, a to jeśli się nie mylę jest niedaleko Perpignan i w Pirenejach. Potem broń, a potem wrócimy do Carcassonne. Dyskretnie trzeba rozejrzeć się w biurze de Genefiesa. – Stwierdził Bertrand.
Prunier wyciągnął mały ni to żeton, ni to monetę i położył tą rzecz na stole.
– Znalazłem to w świątyni w Carcassonne. Niedaleko tego słoniowatego posągu. Macie jakiś pomysł co to może być? – spytał.

- Niestety nie mam zielonego pojęcia. Może któryś z naszych historyków widział coś podobnego? Zapytał Luis wstając. - Więc ja zacznę od telefonu i zobaczymy co uda się ustalić. Powodzenia życzę. Skinął głową.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline  
Stary 05-04-2016, 13:19   #87
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Potężna noga należąca do monstrum o trudnej do opisania prominencji, poruszyła się w górę. Uniosła wysoko, tam gdzie nie sięgał ich wzrok, a potem opadła w dół miażdżąc, gniotąc, burząc. Ludzi, domy, drzewa. Przy wtórze krzyków i łoskotu walących się konstrukcji.
Zniszczenie było przeogromne, niemal nie do opisania, a krew przelewała się pośród gruzów miasta wartkim strumieniem. Szkarłatnym potokiem utraconych żyć.

Uciekali przed nienazwanym monstrum, by skończyć pod gigantyczną stopą, zgnieceni niczym bezbronne robale. Jak zawsze.

Koszmar. Koszmar nawracający co noc i co noc kończący się w ten sposób. Wrażeniem zgniatania przez demoniczną łapę. Miażdżenia.

Spocona pościel. Ukradkowy krzyk, jakże niemęski mimo że wydobywał się przecież z gardeł mężczyzny. Szklanka wody gasząca spragnione usta, lecz nie gasząca rozpalonych myśli.

Ten sam koszmar. Ciągle i ciągle. Cala trójka mężczyzn, którzy mieli pecha stawić czoła nienazwanemu złu w podziemiach pod Carcassonne musiała przeżywać go prawie każdej nocy. Nic więc dziwnego, że byli zmęczeni i pozbawieni energii.

Śledztwo stanęło w martwym punkcie. Co więcej, mieli wrażenie, że są na „cenzurowanym” zarówno władz jak i mecenasa, który zajmował się prawną stroną spadku. Policja, zasłaniając się dobrem śledztwa, trzymała ich z daleka od jakichkolwiek informacji dotyczących postępów w sprawie. Postępów, których nie było. A może nawet już nie było sprawy? Bertrand wyczuł to pierwszy. Drugie dno, zwane powszechnie „korupcją”. Nie raz trafiał już na efekt łapówki wręczonej gdzieś bardzo wysoko, w odpowiednie ręce. Łapówki zapewne niemałej, która pozwoliła przesunąć sprawę morderstwa gdzieś, gdzie nie zajmowała ona tyle miejsca, co handel narkotykami lub kradzionymi dziełami sztuki, których szlaki przemytnicze wiodły właśnie przez Marsylię. Coś w głosie policjantów wzbudzało jego podejrzliwość, włączało brzęczyk alarmowy. Sugerowało, aby nie naciskać, nie drążyć, nie narzucać się. Byli podejrzani o szpiegostwo, przygotowywanie zbrojnego zamachu lub udział w zorganizowanej przestępczości na terenie Hiszpanii. To – przynajmniej przez jakiś czas – koncentrowało na nich niechcianą uwagę służb bezpieczeństwa, chociaż jednocześnie – co było czymś na plus – dawało im również potencjalną protekcję przed kultystami, gdyby ci zechcieli wrócić.

Dlatego też sprawami zdobycia broni, lewych dokumentów umożliwiających im w przyszłości wjazd na teren Hiszpanii i tym podobnymi sprawami zajęła się Carrolyn de Euge. Bezpośrednio i zadziwiająco skutecznie.
Louis de Genefies pochodził z Nantes. Kilka zamiejscowych telefonów pozwoliło ustalić kogoś, kto wydawał się być obiecującym kontaktem. Niejaki Arturo Vaspen. Jego partner. Człowiek, który od kilku tygodni bezskutecznie próbował odszukać zaginionego wspólnika. Był tylko jeden problem. Ów Arturo nie chciał zgodzić się na przyjazd do Marsylii. Już przez telefon brzmiał, jak paranoik. Ale może właśnie dlatego jeszcze żył, a jego przyjaciel… Ottone, Luis Bertrand doskonale wiedzieli, jaki los spotkał nieszczęsnego Louisa.

Po dwóch dniach wspólnych poszukiwań Marc Vernier, Claude i Sophie odszukali informację o znalezionej pod Carcassonne monecie. Było to niezwykle cenne znalezisko zarówno z punktu widzenia historii, jak i ezoteryki. Monetę wybito podczas II wojny punickiej, czyli ok. 200 r..p n.e. Unikat wart fortunę. Pisma okultystyczne, do których trójka badaczy dokopała się z niemałym trudem, wspominały jednak, że monety z wizerunkiem boga-słonia były częścią przymierza, jakie Hannibal zawarł z czymś, co pochodziło spoza czasu i przestrzeni, z czymś demonicznym i złym. Zgodnie z innymi, mniej wiarygodnymi źródłami, monety te były pieczęciami, które poświecone w zakazanym rytuale pozwalały zapanować nad wezwanym demonem. Jeszcze inne, najmniej wiarygodne źródła, mówiły że złota pieczęć była symbolem pradawnego kultu i znakiem zjednania z krwawym bóstwem, którego imienia nie udało się im jednak ustalić.

Najwięcej informacji udało się jednak zdobyć Marcowi Vernierowi w „Zapomnianych kultach” – księdze zdobytej w księgozbiorze przejętym od Castora. Księdze, której lektura spowodowała, że nie wszystko wydawało się Marcowi tak pewnym, jakim wydawało się jeszcze do niedawna. Znaleziona moneta była pieczęcią bóstwa zwanego Chaugnar Faugiem. Odpowiedni rytuał, który Marc znalazł na kartach zakazanej księgi, i można było nawiązać kontakt z czymś, co było posłańcem bóstwa w ich świecie. Ryzykowne przedsięwzięcie, jak wiedział Marc. Wymagające poza monetą lub innym symbolem bóstwa, także ofiary z krwi zwierzęcia i wzniesienia z głazami oraz mieszanek specyficznych ziół, których zdobycie nie stanowiło by w portowym mieście takim jak Marsylia, większego problemu. Marc wiedział jednak, że kiedy zrobi się ten krok i odwoła do plugawych mocy z zakazanych ksiąg, wkracza się na ścieżkę, prowadzącą prosto w czeluść bez dna. Ścieżkę, z której trudno było zawrócić.

Co więcej, znaleziona moneta mogła, zgodnie z księgą, otwierać zapomniane bramy poświęcone bóstwu. To mogło wyjaśniać to, co spotkało Ottona, Bertranda i Luisa w Carcassonne i ich tajemnicze znikniecie oraz pojawienie się na Hiszpańskim wybrzeżu. Wybrzeżu, gdzie wszak armia Hannibala mogła lądować blisko dwa tysiące lat temu. Kto wie?
Wiedząc, jaki skarb znalazł się w ich przypadkowym posiadaniu, mogli być pewni, że gdyby tylko Gonzaga lub Bractwo Krwi dowiedzieli się, że są w jego posiadaniu, zrobiliby wszystko, by ów przedmiot odzyskać.

Mieli już nowe ślady: wątek z plugawym rytuałem i monetą, wątek z detektywem z Nantes oraz – wydający się najważniejszy – ślad prowadzący do małego miasteczka na pograniczu Francji z Hiszpanią, niestety już na terenie tego drugiego kraju. Mieli broń, którą załatwiła de Euge. I pewność, że policja z Marsylii raczej im nie pomoże, a adwokat też traktował ich teraz z wystudiowaną rezerwą robiąc jedynie tyle, ile musiał.

Jedynym oddanym sojusznikiem wydawała się być Charlotte De Voltau , ale i jej wpływami nie dało by się rozwiązać wszelkich problemów.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 19-04-2016 o 16:49. Powód: pomyłka imienia NPC-ki i nazwy w miasta w drugiej części posta
Armiel jest offline  
Stary 14-04-2016, 17:07   #88
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Po powrocie do Francji zdrowieli dość szybko, a rany na ich przedramionach zagoiły się bez większych problemów, pozostawiając po sobie jedynie charakterystyczne blizny i masę złych wspomnień.

Pomimo gojenia się ran, sny Luisa zakłócał ciągle ten sam niepokojący koszmar. Niestety nic, włącznie z alkoholem, nie było w stanie go zagłuszyć. Luis znów zaczął sypiać jak za dawnych lat na froncie. Choć mniej w tym było snu, a więcej drzemki i obserwacji ciemnego sufitu w oczekiwaniu na nieuchronny świt. Podobne koszmary od lat nie zakłócały jego spokoju. Na dobrą sprawę nie pamiętał aby kiedykolwiek miał aż tak "koszmarne" sny.


Lecz w końcu nadszedł ten dzień. Luis musiał wytrzeźwieć i wszyscy musieli coś zrobić z posiadaną wiedzą. Podjąć jakieś działanie.
Do wyznaczonej przez Castora daty było jeszcze dwa miesiące, lecz biorąc pod uwagę przeciwnika z jakim przyszło im się mierzyć, czas im dany nie nastrajał zbyt optymistycznie. Na szczęście wszystkim udało się odnaleźć jakieś kawałki tej układanki i obecnie mieli kilka obiecujących tropów, więc spotkanie się w posiadłości i omówienie spraw było już tylko formalnością.

No i mieli broń! Carrolyn okazała się być zadziwiająco skuteczna i dzięki jej zaradności Luis mógł założyć dwie kabury z Lebelami, a na kostce ukryć zgrabny nóż.


Salon w domu Castora.


- Mamy jakiś nowy paln? Zapytał Luis gdy zebrali się ponownie. - Ja udałbym się do Nicei na spotkanie z Arturo Vaspenem. Był wspólnikiem detektywa który wpadł na trop tego kultu. Jego dość paranoiczne usposobienie wskazuje że może wiedzieć coś godnego uwagi. Jak teraz o tym myślę to zastanawiam się czemu sam nie zachowuje się podobnie… Deullin zamyślił się, wpatrzony w bursztynowy płyn na dnie szerokiej szklanki.

– Jadę z Tobą. Spróbujmy dowiedzieć się jak najwięcej na miejscu, zanim ruszymy do Hiszpanii. – powiedział Bertrand.
– Musimy być bardzo dyskretni. Najlepiej pojechać samochodem. Lepiej się nie pchać w oczy Gonzadze i jego ludziom. W każdym razie na czas wyprawy trzeba gdzieś ukryć monetę. Nie miałem pojęcia, że jest tak cenna.
Prunier potarł czoło. Wyglądał na zmęczonego.
– Ma ktoś z Was proszki na sen? Fatalnie sypiam ostatnio. Ciągle mi się śni, że jestem liliputem rozdeptywanym przez Guliwera. Dość paskudnego Guliwera.
Pociągnął ze szklanki łyk koniaku.
– Nie to żebym w to wierzył … choć … sam cholera nie wiem w co wierzyć, ale tak na wszelki wypadek kupię te zioła i jakąś kozę, teraz już chyba nic jej nie zeżre.

- Podobny koszmar nie daje mi odpocząć. Żeby to jeszcze było bezpośrednio związane z tymi… potworami spod Carcassonne. Ale może jest jakoś związane? Może to jakieś ostrzeżenie? Choć mniejsza z tym. Pokręcił głową Luis, jakby odganiając zbędne myśli.

- Wie ktoś skąd moglibyśmy zdobyć samochód? Panno Carrolyn? Deulin posłał nowej wspólniczce zaciekawione spojrzenie. - Nie jest to niestety samolot, ale w zupełności wystarczy. Luis odstawił napoczętą szklaneczkę, choć i tak czuł że będzie musiał odpocząć nieco przed ewentualnym prowadzeniem.
- Ehh. Co ja bym dał żeby móc ponownie oderwać się od tej… Westchnął. - ...ziemi.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline  
Stary 15-04-2016, 08:54   #89
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Był zmęczony, był zdezorientowany, był zły i bolała go głowa. Nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Te całe rytuały, te całe hokus pokus miął za dziwactwa starego Castora, ale przecież sam widział tego stwora z językiem jak bicz i te inne pełzające abominacje. Prunier wzdrygnął się. W co on się wpakował? Najchętniej zwiałby do Paryża i upił się do nieprzytomności w towarzystwie dwóch panienek z kabarety. Cofnąć to wszystko. Zapomnieć, że świat nie jest takim jakim się wydaje.

Z drugiej strony odczuwał ciekawość. Spoglądał na obracaną w palcach monetę. Świadomość tego, że przy pomocy kilku w sumie niezbyt skomplikowanych zabiegów można przywołać stwora z innego świata, była nieodparcie pociągająca. To było coś fantastycznego. Jak … Święty Graal, Arka Noego, czy odkrycie Atlantydy. Marzenie z dzieciństwa. Odkryć coś niezwykłego, stać się sławnym. Tak żeby wszystkim ludziom szczęki poopadały.

Bertrand westchnął pocierając zmęczone czoło. Co też mu przychodziło do głowy. Zwariował czy co? To jak zabawa w podrzucanie nitrogliceryny. Z mrokiem nie było zabawy.
Zdecydowanie .. ale … wciąż obracał w palcach monetę.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 15-04-2016, 23:19   #90
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
To się nie działo naprawdę. Najzwyczajniej w świece zdarzenia będące udziałem spadkobierców fortuny Castora wykraczały poza powszechnie przyjęte normy sensu, logiki… o normalności nawet nie wspominając. Świat zbudowano na twardych, kamiennych podwalinach jasnych i klarownych zasad, dzięki którym nie rozpadał się on od środka, wybuchając miliardem drobnych cząsteczek, niczym galaktyczna supernova. Cokolwiek istniało, mogło zostać opisane prawami fizyki, chemicznymi wzorami, dzięki czemu człowiek brał nieznane za kark i wciskał butem do przegrody doskonale znanej. Mierzył co dało się zmierzyć, ważył co udało się zważyć. Badał co wpadło mu w ręce i wciąż wyszukiwał odpowiedzi na pytania “jak?” i “dlaczego?”.

Ich rzeczywistość wsadzono w naukowe ramy, pozwalające na rozeznanie się w tym co realne, a co winno już zostać podciągnięte pod fantasmagorie umysłów nie do końca przystosowanych do współczesności - szaleńców, obłąkanych, opętanych niemożliwymi do klasyfikacji ideami. Wizjonerów z gatunku groteskowej makabry, podbarwionej porządną dawką mistycyzmu i ciężkich do sklasyfikowania założeń… jednak co myśleć w przypadku, gdy wszystko w co się wierzyło zostaje nagle zmięte i wrzucone do kosza na śmieci? Z każdym kolejnym dniem nad Marsylią zalegał coraz głębszy i coraz ciemniejszy cień… a może była to tylko wyobraźnia?

Każdy kolejny dzień przynosił nowe, jakże niepokojące zmiany. Zmiany w myśleniu. Naturalnym mechanizmem obronnym ludzkiej istoty jest strach - dzięki niemu unikał sytuacji, czy zdarzeń potencjalnie niebezpiecznych dla jego życia oraz zdrowia. W L’Anlgias ów strach powoli zamierał, wypierany przez inny rodzaj emocji, równie palący i wiercący wnętrzności od środka na podobieństwo głodu.
Ciekawość.
Głód wiedzy, poznania.
Być może Sophie stała u progu epokowego odkrycia, pozwalającego na zbadanie, opisanie zasad działania… udowodnienia z naukowego punktu widzenia istnienia sił nadprzyrodzonych, sklasyfikowania ich. Rzetelnej analizy krok po kroku studium chaosu i szaleństwa, w jakie zmieniło się jej życie. Demony, duchy, rytuały… starożytni bogowie i pakty z siłami mogącymi dostać proste, acz jakże adekwatne miano - Zło.
Tylko co jeśli zdobędzie odpowiedzi na swoje pytania?

Friedrich Nietzsche powiedział ponoć: “Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem. Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również w nas.”

Kim Sophie stanie się, gdy weźmie udział w pokrętnym rytuale, przeczący wszystkiemu w co dobry Chrześcijanin winien wierzyć. Co, prócz szaleństwa, zyska?
I choć wątpliwość odzierały jej serce, jednej rzeczy była pewna w stu procentach.
Nie podaruje sobie, jeśli nie wykorzysta tej szansy...
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 15-04-2016 o 23:23.
Zombianna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172