02-05-2023, 15:51 | #71 |
Reputacja: 1 |
|
02-05-2023, 19:57 | #72 |
Młot na erpegowców Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 05-07-2023 o 09:37. |
07-05-2023, 10:17 | #73 |
Reputacja: 1 | ANDY Podczas, gdy reszta ewidentnie przygotowywała się do walki, Andy zajął się przeglądaniem rzeczy już wcześniej przejrzanych przez Ivę. Dokumenty: Karen Richardson, twarz pasująca do zdjęcia, rezydentka na stażu w jednym ze szpitali w Chicago. Tabletki na silne zaburzenia depresyjne. Poza tym nic, co mogłoby powiedzieć więcej o rannej dziewczynie, które leżała blada, pokrwawiona, niemal martwa, na wielkiej kanapie w pokoju nr 02. Kiedy Ivy wykrzyknęła: - Oddamy wam Karen! - kończący swoje małe oględziny Andy zobaczył, jak przez twarz nieprzytomnej przebiegł skurcz, a jej oczy otworzyły się jak szeroko, jakby jej imię, wykrzyczane głośno, zadziałało niczym winda na górę, z nieświadomości do świadomości. - Nieee … - tylko Andy słyszał cichy jęk, jaki wydobył się z ust rannej. – Nie pozwólcie … im… to… szaleństwo … NATHANIEL Serce podchodzące do gardła. Pełna czujność. Drzwi do kuchni, jedyny łącznik cześć prywatną z częścią dla gości zostały zamknięte, to dodawało nieco nadziei, że żaden z morderczych intruzów nie pojawi się, nie wiadomo skąd, za plecami Nathaniela. Ale i tak chłopak zachowywał maksymalną czujność i ostrożność pokonując ten jeden, jakże teraz długi, zakrzywiony korytarz prowadzący do wieży radiowej. I tylko dlatego, że zachowywał się niczym mysz w kuchni patrolowanej przez kocura, usłyszał przez świst wichury i jękliwe odgłosy z przewodów wentylacyjnych, że Tim rozmawia z kimś na górze. Serce wypełniła mu nagła radość. Udało się! Tim musiał złapać sygnał i zapewne teraz ściągał jakieś służby – uzbrojone i radzące sobie w takich przypadkach, jak atak terrorystyczny, zdecydowanie lepiej niż banda mieszczuchów, jaka teraz gościła w „Czystym Śniegu”. A potem usłyszał słowa. - Nie! Nie możecie! To był krzyk Tima. - Nie możecie zabić nas wszystkich, skurywsyny! Nie możecie! Przestań już to powtarzać, jabańcu, bo cię znajdę i zapierdolę! Jak tylko tkniesz palcem kogokolwiek z mojej rodziny! A potem Nathaniel, będący już mniej więcej w połowie z trzydziestu dwóch stopni prowadzących na szczyt oszklonej wieży radiowej, usłyszał inny głos. Ale ten głos nie przemawiał z radia. Chyba. Tylko słyszał go jako czysty, klarowny, równie dobrze, jak głos Tima. - Nie da się tego zatrzymać. W końcu wiemy, gdzie Heartellier to ukrył. I przyszliśmy, aby ją przebudzić, aby znów mogła kroczyć pośród śniegów, sycąc się ciepłą krwią tych, których powołaniem jest być jej pożywieniem. Heartellier. Nathaniel znał to nazwisko. W swojej pracy, jako wolny strzelec dla lokalnej gazety, poznał jednego takiego gadatliwego staruszka – Rona Johansena, z którym nawet się skumplowali, bo stary Johansen lubił przesiadywać w lokalnej czytelni, tak jak i Nathaniel, gdy pracował nad zleceniem. Gdzieś, po tym, jak Nathaniel wspomniał Johansenowi o tym, że zaczepił się do pracy w „Czystym Śniegu”, staruszek powiedział coś, co wtedy tylko wydawało się ciekawostką, a teraz stawało się czymś naprawdę istotnym i ważnym. - A wiesz, że Spencer, ojciec Tima, u którego zaczniesz robotę, musiał strasznie kochać swoją starą, że zamienił swoje nazwisko na jej panieńskie Spencer, a nie pozostał przy swoim Heartellier. Z drugiej strony trudno mu się dziwić, prawda. Brzmi strasznie pretensjonalnie. Jak nazwisko jakiegoś Żabojada czy też nazwa jakiegoś zzieleniałego sera z tej pretensjonalnej Europy. Albo jak rasa jakiegoś psa. A Spencer to to dobre nazwisko. Takie prawdziwie amerykańskie. Te wspomnienie przeleciało w głowie Nathaniela z szybkością spadającego płatka śniegu i znów był na schodach prowadzących na szczyt wieżyczki radiowej, a której chyba, poza Timem, był ktoś jeszcze. - I nie możecie nam przeszkodzić. Możecie tylko pomóc. A jeśli to zrobisz, to oszczędzimy twoją rodzinę. Obcy głos kusił i wabił, ale Nathaniel wiedział, że Tim jest zbyt twardy i rozsądny, by zaufać komukolwiek. - Jak? Odpowiedź Tima jednak była zupełnie inna, niż Nathaniel się spodziewał. BARRY Plan był ułożony na szybko. Desperacka próba rozbrojenia przeciwnika, uzyskania przewagi, zwabienia go do miejsca, gdzie ich liczebność pozwoli im obezwładnić i rozbroić szaleńca. Trzy! To był znak, po którym Barry rzucił się pędem przez hol, starając się nie spoglądać w stronę leżącego na nim, nadal dogorywającego Cliffa. Barry miał wprawę w bieganiu. W uciekaniu przed wścibstwem tych, których wścibstwo było mu niepotrzebne. Niczym strzała wystrzelona z łuku, pomknął na prosto w, w stronę kuchennych drzwi, na końcu korytarzyka. Serce biło w mu piersiach tak, że Barry miał wrażenie, że zraz wyskoczy mu gardłem, ale adrenalina zrobiła swoje. Przemknął przez hol, słysząc wystrzał, ale biegł dalej, więc chyba nie został trafiony. Z rozpędu walnął w drzwi do kuchni, złapał za klamkę, szarpnął, ale drzwi nie ustąpiły. Były zamknięte. I wtedy Barry ujrzał, że jego lewa ręka jest cała we krwi. Nadal jednak nie czuł bólu. Tylko zdziwienie, gdy uświadomił sobie, że część lewego rękawa na jego przedramieniu jest cała przesiąknięta krwią i poszarpana. A potem Barry rzucił spojrzeniem w tył, na hol, gdzie Jake miał wyraźnie problemy. Mógł ruszyć mu na pomoc, ale z przestrzeloną ręką, chyba niewiele by tym wskórał. Mógł też wbiec do jadalni i tamtędy przedostać się do kuchni, bo wiedział że mus tam być połączenie – przejście, którym personel wydawał im posiłki. Lub też schować się w sporej toalecie, której drzwi miał kilka metrów od siebie. JAKE Kiedy tylko Barry wystartował, Jake zobaczył, że zamaskowany zabójca unosi w jego stronę broń. Szybko, wprawnie, pewną ręką kogoś, kto robi to niemal odruchowo. Z lufy znów plunął ogień, ale Bary biegł dalej, chociaż Jake przysiągłby, że kula, która wyrwała kawał ściany, zmieniając drewno i gips w poszarpaną dziurę, musiała trafić biegnącego Barryego. Dalej Jake już nie czekał. To była jego szansa! Rzucił się w stronę napastnika zajętego Barrym, wznosząc pogrzebacz do ciosu. Chciał wytrącić mordercy broń z ręki, zdzielić go pogrzebaczem, ogłuszyć, obezwładnić. Przeciwnik, mimo maski, reagował jednak błyskawicznie. Pierwszy cios, z wprawą, która zdradzała osobę bardzo dobrze wyszkoloną. Przyjął na przedramię lewej ręki, lekko tylko mrużąc oczy z bólu, gdy metal uderzył w ciało przez warstwę ubrania. A potem wydarzyło się coś, czego Jake się nie spodziewał. Przeciwnik uderzył, z wprawą, kolbą obrzyna, trafiając Jake’a prosto w nos, który złamał się zalewając twarz i usta krwią. Zamaskowany, niemal w tej samej chwili, wykonał szybkie, potwornie skuteczne kopnięcie – jego noga z precyzją trafiła Jake’a w środek korpusu, odrzucając w tył. Ale zamaskowany uderzył ponownie – tym razem kolbą w krtań. Jake upadł na podłogę, próbując łapać oddech. Pogrzebacz wypadł mu z ręki. Czas na korytarzu zamarł, kiedy – z przerażającą wprawą – zamaskowany złamał swoją broń i zaczął ją przeładowywać potężnym pociskiem, których w ładownicy na pasie przy boku zostało mu już tylko kilka. Jake upadł dwa metry od drzwi do pokoju nr 2. Nie mógł krzyczeć, nie mógł oddychać. Wróg, kimkolwiek był, miał umiejętności, jakie mogli mieć tylko komandosi lub maniacy sztuk walki. I potrafił wykorzystać je sposób zimny, morderczy i precyzyjny. A w lodowatych oczach, które Jake widział za maską, nie dostrzegał niczego ludzkiego – żadnych emocji, empatii, ciepła. To były oczy psychopaty. Psychopaty, który zaraz zabije go z zimną krwią, jeżeli Jake czegoś nie zrobi. Nie spróbuje uciec do chwilowego schronienia, jakie dawał apartament nr 02, albo nie rzuci się na zabójcę, w szaleńczej próbie złapania go, nim ten przeładuje swojego obrzyna. Chociaż zapewne, w bitce jedne na jeden, będzie dla świra żadnym zagrożeniem i wyzwaniem i znów wyląduje na ziemi. Albo ten zastrzeli go, nim Jake zdąży podnieść się z posadzki. ANDY, JOEL, IVA - Wystarczy!– krzyknął Joel w stronę korytarza – Nie musicie już nikogo krzywdzić! Oddamy wam dziewczynę! I tak nie dożyje świtu więc chodźcie i ją sobie zabierzcie, ale nas zostawcie w spokoju! Nim napastnik na korytarzu, zdążył odpowiedzieć, Barry wybiegł na korytarz. Andy, który przykucnął za oparciem kanapy, dość dobrze widział scenę na korytarzu. Podobnie jak Joel i Andy. Ichika – znajdująca się na górze, w antresoli, mogła jedynie domyślać się tego, co dzieje się na dole. Widzieli, jak Barry biegnie sprintem, przez hol, widzieli jak zamaskowany intruz strzela w jego kierunku i jak niemal w tej samej chwili Jake dopada przeciwnika. Widzieli też jak, w mgnieniu oka zostaje obezwładniony przez zamaskowanego, którego wyszkolenie bojowe przerażało tych, którzy prowadzili raczej normalne życie cywilów. - On … - wydusiła z siebie ranna dziewczyna – Zamknijcie… drzwi… nie wierzcie… Jake upadł blisko apartamentu nr 02. Gdyby teraz ktoś pomógł mu, wciągnął do pokoju, a ktoś inny zatrzasnął drzwi, zyskiwali chwilę. Może nawet kilka chwil. Drzwi i zamek wyglądały na solidne. Pokazał to pierwszy strzał. Jednak ktoś, kto wyskoczyłby po Jake’a, wiedzieli o tym dobrze. Ryzykował swoim życiem. - Wiem … jak… pomóc… Trzy sekundy. - Jak… ich… zatrzymać… Teraz, jeżeli chcieli uratować Jake’a nie mogli jej słuchać. Musieli zadziałać. Chociażby zamknąć drzwi. Ratując się w ten sposób przed tym, co może się stać, kiedy szaleniec ze strzelbą wkroczy do środka apartamentu nr 02. ICHIKA Bezpieczna na wysokiej antresoli Ichika czuła targające nią emocje. A potem poczuła coś jeszcze. Przez jej ciało przelała się zimna fala czegoś, czego nie potrafiła nazwać. A potem zobaczyła coś… Jakąś … kobietę … niczym przez grubą szybę albo warstwę lodu … Poczuła jej myśli w swojej głowie… Poczuła obietnicę…. Że krew, ta fascynująca ciecz … Może stać się bardziej … fascynująca i pożądana … - Jestem blisko, Ichika – głos w głowie dziewczyny pół-azjatyckiego pochodzenia brzmiał tak, jakby mówiąca do niej kobieta stała tuż przy niej i szeptała do jej ucha. - Blisko ciebie, Ichika. I dam ci dar, jaki niewielu w tym świecie miało szansę otrzymać. Fale zimna przelewały się po ciele Ichiki, jakby nagle wyszła nago na ten śnieżny mróz. - Masz imię, podobne do mojego. To znak, Ichika. Zejdź na dół i zabij tą, która mnie zdradziła. A zajmiesz jej miejsce. Ichika nie wiedziała, co dzieje się na dole, w holu na który wybiegło dwóch turystów i gdzie padł kolejny strzał. Ale widziała, że kobieta ocknęła się i szeptała coś do faceta, który wcześniej ją opatrywał. Widziała też Ivę i jej kumpla, którzy ukrywali się za meblami wpatrując w scenę na korytarzu. - Żałosne, małe worki na krew – szyderstwo w głosie, który słyszała Ichika, bolało niemal fizycznie. – Kiedy zadasz śmierć ofiaruj ją mnie. Nazywają mnie Ithaqua. I-chi-kua, jak nazywają mnie niektórzy, którzy pokłonili się przede mną. Idź! Zabij! |
07-05-2023, 13:43 | #74 |
Reputacja: 1 |
|
07-05-2023, 17:22 | #75 |
Northman Reputacja: 1 | Zdziwienie zastygło na chwilę na twarzy Duttona, kiedy ranna kobieta nieoczekiwanie odzyskała przytomność. Przez głowę przeleciało mu, że szaleńcy chyba musieli ją torturować. Uzbrojonym facetom z przeszkoleniem bojowym odebrać życie młodej lekarce było o wiele łatwiej i skuteczniej niż zmieniać jej plecy czekanem w krwawą sieczkę… Szept rannej wpisywał się w rzeczywistość. Tak, to było wszystko szaleństwo. Chciał zamówić z nią kilka słów, lecz zaraz wszyscy mogli zginąć. Mógł uprzedzić tych dwóch turystów, że napastnicy umieją doskonale walczyć, ale teraz było już na to za późno. Zresztą, czy w ogóle posłuchaliby go? Teraz rachunek był trudny, a jednak prosty zarazem. Tylko zamknięte drzwi mogły dać im więcej czasu. Ratowanie ludzi na korytarzu było szlachetne, lecz zbyt ryzykowane. Nawet dla hazardzisty. Ale czyżby? Przecież mogło się udać, myśl natrętnie kusiła podniecając adrenalinę. Więc zerwał się, aby zaryglować drzwi. I tylko jeśli węgielny żar z łopaty Joela celnie spadając na strzelca otworzy okno okazji, to wtedy i tylko wtedy, nie zważając na ból lewej ręki, chwyci za fraki Jake’a i zaciągnie po śliskiej posadzce do dwójki.
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill |
11-05-2023, 10:18 | #76 |
Reputacja: 1 | Iva robiła co mogła żeby odwrócić uwagę napastnika - krzyczała, wołała, rzucała rzeczami. Nic jednak nie pomagało. Przeciwnik działał sprawnie i bezwzględnie jak maszyna zupełnie nie interesując się bladą blondynką majaczącą w świetle drzwi apartamentu numer dwa. Mimo to kobieta nie była gotowa się poddać. Gdy Jake rzucony przez agresora niemal odbił się od ściany natychmiast wybiegła za próg i z całych sił szarpnęła przyjaciela za rękę próbując wciągnąć go do pokoju. Zrobiła to nim jeszcze Joel wykrzyknął swoje - "Uciekajcie!". Jeśli ktoś z obecnych w pokoju planował zamknąć drzwi to musiał to zrobić bez Ivy w środku.
__________________ "Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania." |
12-05-2023, 19:46 | #77 |
Reputacja: 1 | Ból przeszywał mu ramię. Był zimny, piekący, wdzierał się coraz bardziej w głąb. Ból tak głęboki, że odbierał dech, dusił w gardle wszelkie słowa. Dalej ściskał nieustępliwą klamkę kuchennych drzwi. W szoku patrzył na dramat rozgrywający się tuż za jego plecami. Na krew. Na padającego na ziemię przyjaciela. Grymas na jego zmasakrowanej twarzy. Na Błyskające w ręku napastnika naboje do strzelby. Twarz maniaka, oczy potwora pragnącego zakończyć kolejne życie. Wszystko działo się tak szybko a jednocześnie trwało w nieskończoność. Chciał wiać. Zniknąć stamtąd. Pobiec w diabły gdzieś gdzie będzie bezpieczny. Jego bezpieczny kąt. Nie zaleźli by go... Mógłby to przeczekać. Kiedyś znajomi włączyli mu taki średni film. W ogóle nie ambitny. Fatalnie przefiltrowany obraz. Banalna, post apokaliptyczna historia. Przynajmniej główny aktor w pyle i pocie wyglądał seksownie. W filmie tym była zgraja ludzi, dla których największym szczęściem było zginąć w imię "Wiecznego Joe", spryskać sobie twarz chromem i rzucić się jak mięso armatnie drąc się "WATCH ME". Okropny film. Zmarnował na oglądanie tego szajsu 2 godziny życia. Już ich nigdy nie odzyska. Barry puścił klamkę. Zacisnął swoją broń w nieuszkodzonej dłoni. Wbrew wszystkim głosom w swojej głowie, wbrew naturze, wbrew rozsądkowi... Rzucił się z impetem na napastnika. Starał się wyrzucić mu z ręki naboje, wbić nóż w szyję, ewentualnie po prostu założyć chwyt na szyję i uczepić go. Nie myślał, zwalił się na napastnika całą swoją lekką masą, jak najmniej imponująca lawina. Podziwiajcie mnie. |
12-05-2023, 22:58 | #78 |
Reputacja: 1 | Jake był oszołomiony uderzeniem w nos i krtań. Nie mógł złapać oddechu i ledwo kontaktował. Wszystko działo się zbyt szybko by mógł podjąć jakąkolwiek racjonalną decyzję... Tą najbardziej racjonalną byłaby ucieczka do apartamentu licząc, że reszta go wciągnie za fraki i pomoże przeżyć. Niestety w obecnej sytuacji jego sumienie nie pozwalało mu zostawić Barrego za drzwiami samego. Ostatkiem sił postanowił zaatakować napastnika na bezdechu. Zrobić coś czego się nie spodziewa. Odmachnął się z całych sił trzymanym jeszcze pogrzebaczem w błyskawicznie przeładowywanego obrzyna. Licząc, że przetrwa sekundę dłużej by dopaść do nogi mężczyzny i przebić dobytym z kieszeni scyzorykiem ścięgno achillesa napastnika aby go powalić na ziemię. Był gotów zginąć za swoich przyjaciół... Zebrał ostatnie siły licząc na cud, który nie koniecznie będzie cudem dla niego... Dzwignął się z trudem łapiąc powietrze, spoglądając na broń załzawionymi oczyma i zamachnął się z całych sił krzycząc bezgłośnie... Nie tak planował spędzić urlop z przyjaciółmi, ale tylko tak mógł pokazać jak wiele dla niego znaczą... |
13-05-2023, 03:45 | #79 |
Reputacja: 1 | Wydarzenia w szaleńczo rozciągniętej czasoprzestrzeni zaczynały nabierać kształtu sinusoidy, wybijając ku mirażowi nadziei tylko po to, by polecieć na łeb i szyję w dół, roztrzaskać się o ponure dno rzeczywistości. Zupełnie jakby jakiś przebiegły bożek-mistyfikator rozpalał fałszywe obietnice bezpieczeństwa, chcąc zwabić Graysona na mieliznę naszpikowaną skalnymi zębiskami. Wpierw rewolwer, teraz radio. Tkwiący w połowie schodów Nate przekląłby wszystko i wszystkich, gdyby nie oddech który ugrzązł w piersi na dźwięk nieznajomego głosu, brzmiącego tak wyraźnie jak głos Tima. Ale to nie było możliwe. Po prostu nie mogło, ten ktoś musiałby albo ukrywać się w pensjonacie, albo przemknąć jak duch na wieżyczkę. Problem w tym, że żadne urządzenie nie było też w stanie produkować tak wyraźnych tonów, idealnie brzmiących tak, jakby osoba rzeczywiście była w pomieszczeniu. |
13-05-2023, 11:58 | #80 |
Młot na erpegowców Reputacja: 1 |
|