Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-04-2008, 01:39   #181
 
Hael's Avatar
 
Reputacja: 1 Hael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodze
Bordowe niebo nad ich głowami zaczynało już powoli jaśnieć i szarzeć. Zbierało się już na świt...

Gdy przed dworek zajechał wóz wiozący Lipińskiego, Gangrel poczuł niejaką ulgę. Nawiedzała go właśnie przemożna chęć posłania wszystkich otaczających go ludzi i nieludzi do diabła. Karol, jako że ostatnio nie było go w pobliżu, to co innego - wcale nie musiał iść do diabła, bo i bez tego był miłą odmianą.

Nosferat uregulował należność i podszedł do nich. Zdjął z twarzy szal odsłaniając, zapewne urokliwą według Pewnych Norm artystycznych twarz. Brian szybko zlustrował jego zakurzone i potargane ubranie.
- Ciężka noc? - odezwał się po polsku, złośliwie wyłączając Vengadora z rozmowy.
 
__________________
Ich bin ein Teil von jener Kraft
Die stets das Böse will
Und stets das Gute schafft...
Hael jest offline  
Stary 07-04-2008, 21:05   #182
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Karol Lipiński


„No tak a tu ani chwili spokoju” – do uszy wampira doleciały jak zwykle pozbawione sensu rymowanki Malkavian. Karol będzie musiał się poważnie zastanowić nad wyborem lokum na najbliższy dzień. Tymczasem wolnym krokiem podszedł do dwójki towarzyszy z rady, którzy patrzyli bykiem po sobie. –„Proszę, proszę panowie bawią się w małą wojenkę.”- zachował jednak ten komentarz dla siebie, jedynie nie mógł powstrzymać się od jadowitego uśmieszku ukrytego pod zawiniętym wokół szyi szalem.

Ciężka noc? - odezwał się Brian po polsku, złośliwie wyłączając Vengadora z rozmowy.

-Proszę? A tak, w rzeczy samej ciężka, jednakże jednocześnie niezwykle emocjonująca i ciekawa.- odpowiedział automatycznie w ojczystym języku trochę zdezorientowany Lipiński, dopiero teraz dostrzegając stan swojego ubrania. Pośpiesznie zaczął nierówną walkę z wgnieceniami, nierównościami i kurzem i gdy już był zadowolony z rezultatów zapytał tym razem już po angielsku. – Witam panów, cieszę się, że nasza liczba się nie uszczupliła tym razem. A wam jak minęła końcówka nocy? Widziałem bandę motocyklistów jadącą od strony posiadłości, czyżby to nasi buntowniczy brujahowie? Niestety z tego co widzę ten denerwujący człowiek również zaszczycił nas swoją obecnością.

Nosferatu kiwnął w kierunku żółtego samochodu kończąc swój słowotok. Miał nadzieje, że jego towarzyszę zrelacjonują, choć w części pertraktacje z brujahami. Niemniej jednak sam musiał przekazać pozostałym przynajmniej ważniejsze informacje o hrabinie Munk i jej armii córek.

Widząc jednak, iż konflikt pomiędzy dwójką radnych poważnie przybrał na rozmiarach zamiast dłużej cieszyć się z tego, strapił się w duchu. Czuł, że mógł to wykorzystać i zdobyć jeszcze lepszą pozycje, ale czekała ich wojna a wtedy takie wewnętrzne uprzedzenia mogą być gwoździami do trumien dla kainitów. A może po prostu po spotkaniu Marry stał się miększy...

Karol postanowił po części wbrew swojej naturze, że będzie starał się to załagodzić.


Nagle zesztywniał przypomniawszy sobie o swoim małym przyjacielu, którego zostawił z prawnikiem.Zapiszczał w szczurzej mowie przyzywając Mozarta

Po chwili znajomy, malutki łebek wyjrzał znad drzwi żółtego samochodu i rozpoznawszy swojego pana radośnie zapiszczał, po czym wyskoczył z pojazdu. Beethoven do tej pory spokojnie śpiący w dużej kieszeni płaszcza, gdy usłyszał głos swojego rówieśnika i również wypruł z kryjówki jak rakieta. Gryzonie potarmosiły się przez chwilę na ziemi następnie posłusznie wdrapały się na kompozytora zajmując miejsca po obu stronach głowy.

Mozart, kiedy już usadowił się wygodnie zaczął po cichutku szeptać do ucha Karola.

W wielu miejscach dziś byłem...oj byłem
Miejsce z kolorowymi światełkami zwiedziłem
Tam były panie prawie rozebrane
Oblizywały się, pewnie coś do jedzonka miały…nie dały


- A Sorre, człowiek, z którym podróżowałeś?

Aaa jemu dały, przy tym jęczały…oj krzyczały
Człowiek dziwny był, coś pił
Mówił do ręki, pewnie stuknięty…


-Ech nie ważne. – westchnął zawiedziony wampir. Z chęcią znalazłby jakiegoś haka na człowieka a ten jak na złość mając ze sobą szpiega pojechał między innymi do burdelu. – „Jeszcze poznam jego wszystkie sekrety.”


***

- Wybaczcie panowie, ale dzień już blisko, najwyższa pora odpocząć. Do zobaczenia jutro.
– Po rozmowie z towarzyszami Lipiński wybrał się w jedyne możliwe do zaakceptowania miejsce, w którym mógłby w spokoju spędzić najbliższy dzień. Do podniszczonego garażu. Zagracone wnętrze przywodziło na myśl stare czasu a poza tym było bezpieczne od wścibskich malkavian nie licząc Czarnego Jezusa.

Gdy przekroczył drzwi budynku natychmiast zebrała się wokół niego jego szczurza armia a każdy gryzoń z osobna przekrzykiwał następnego. Nagle zza starego kredensu wyszedł tłuściutki Bach i całe zbiegowisko ucichło. – „Zuch chłopak, już zdominował pozostałych.”

- Nie wiecie gdzie mógłbym przespać najbliższy dzień.
– zapytał zgromadzonych.

Tam, tam, tammmm jest miejsce gdzie sypiał nasz stary pan.
– Odpowiedziały chórem szczury i zaczęły ścigać się kto pierwszy wskaże Karolowi drogę. Wampir musiał przyznać, że Gustaw uwił sobie tu niezłe gniazdko, ustawiając graty w sposób, w którym tworzyły coś na kształt sarkofagu.

Lipiński zanim złożył się w swoim nowym łożu, pogłaskał jeszcze swoich trzech podopiecznych w nagrodę za dobre sprawowanie i rozkazał pozostałym.
- Bądźcie moimi oczami i uszami, gdy ja będę spał WY czuwajcie.
 

Ostatnio edytowane przez mataichi : 09-04-2008 o 23:26.
mataichi jest offline  
Stary 10-04-2008, 19:53   #183
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Berety, berety, dobry dowcip – wycedził Lasalle z mina wskazującą, że wcale tego za fajny kawał nie uważa. No cóż, gdyby przyczepiono to Aligariemu, może byłoby to zabawne, nadzwyczaj zabawne. Na to wyobrażenie aż się uśmiechnął i złość na Malkavianina mu przeszła, przynajmniej w części. Miął karteczkę w rękach mówiąc:
- Oczywiście, Stephenie, jedziemy.

Chwilę się zastanawiał:
- Wiesz co, także zrobimy mu kawał.
- Tak
? – Stephen nie był entuzjastą pomysłu.
- Owszem, ma dwa koncepty, które muszę jeszcze rozważyć. Zresztą, jak masz jakieś uwagi, to także mów. Pierwszy to taki, ze kupisz papier samoprzylepny i także przykleimy mu na plecach jakiś napis. Chłop, który robi takie dowcipasy innym zazwyczaj się nie spodziewa, ze jemu także ktoś taki numerek zrobi. Drugi, bardziej ryzykowny, ale dowcipniejszy: powiesimy na plecach nowemu księciu. Rzecz jasna, od razu pomyśli, że to robota tego Malkavianina, więc może być całkiem zabawnie.
- To drugie jest stanowczo zabawniejsze
– parsknął Stephen.
- Właśnie, cokolwiek jednak zrobimy, kup ten papier.
- Dobrze, czy dzisiaj wieczorem?
- Raczej wątpliwe. Dzisiaj raczej będę zajęty. Najpierw jestem umówiony z Eleną. Pamiętasz, jesteśmy umówieni do jej przyjaciółki Birgit.
- Pan jest umówiony
– przypomniał Stephen.
- Tak, tak, pamiętam, że nie przepadasz za imprezami.
- Dokładnie. Kamerdyner, jaśnie panie, jest zbyt zajętą osobą, żeby brać udział w takich płaskich rozrywkach, jak ta impreza. Jaśnie pan może się tak bawić, ale dla służby jest to niewskazane
.
Stephen był wyznawcą zdecydowanie starej szkoły i mimo zmiany epoki dalej miał swoje prywatne podejście do służby.
- Wiem, wiem. Jesteś, przyjacielu, człowiekiem innej epoki.
- Może i tak, ale proszę mi wybaczyć. Wtedy było nie tylko prościej, ale i sto razy lepiej. Panowie znali swoje miejsce i służba tak samo. A teraz proszę, dyrektorzy, czy prezesi schamieli, a ci, co powinni pracować dostali nagłych rogów wtrącając się non stop w sprawy, których kompletnie nie znają.
- No cóż, taki system nazywa się demokracją.
- Tak. Jakiś szaleniec to wymyślił. Jeszcze rozumiem demokrację, jako rządy tych najlepszych, tych, którzy mają odpowiednie wykształcenie, urodzenie, bądź są po prostu bogaci. Tymczasem teraz! Wszyscy mogą głosować i jeszcze wybierać tych, którzy rządzą. Proszę zobaczyć, rządzący obecnie wcale nie muszą dokonywać wielkich czynów, zmieniać państwa czy tego typu. Wystarczy, że będę podlizywać się nic nie rozumiejącej hołocie oraz okłamywać innych.
- A to z kolei jest polityka. Za naszych czasów wyglądało częściowo podobnie, chociaż może nie w tym natężeniu.
- Właśnie, tu chcę powiedzieć. I te kobiety. Wybacz panie, ale to bezsensowne. Idziesz do panny Virkolen, a przecież widziałeś ją prawie nago. Inni mężczyźni także. Żadna przyzwoita dziewczyna tak się za naszych czasów nie ubierała.
- Och, ona tylko tańczy.
- Ale w jakim stroju. Czasy się może zmieniają, ale schodzą na psy, ot co. Chamy rządzą, a kobiety głosują. Po prostu istne szaleństwo! Jak można się tak ubierać. Potem, to co innego. Czy to jest miła, uczciwa, skromna, urocza, uległa, pobożna, uległa niewiasta, która zawsze stanowiła ideał kobiety? Oj, chyba nie.
- Pewnie nie, ale czy znałeś, nawet za naszych dawnych lat, wiele takich pań? Powiedz uczciwie.
- Hm
Stephen pomarkotniał, ale zaraz wspomniał – nawet, jeżeli żadnej, przynajmniej udawały, że takimi są. Czy jaśnie panu to nie przeszkadza?
- Tempora mutantur et nos mutamur in illis.
- Czasy się zmieniają i my wraz z nimi
– powtórzył łacińskie przysłowie kamerdyner. - Tak, wszystko się psuje. Nawet ja – nagle skrzywił się mocno dosyć. – Wybacz jaśnie panie, dawno nie pamiętam, żebym tyle zabierał ci czasu gadaniną.
- Czasem nawet tacy ludzie z żelaza, jak ty, muszą po prostu z kimś porozmawiać.
- Ech, proszę wybaczyć, panie hrabio. Jakie plany?
- Cóż, obudzisz mnie o 16.00, bowiem o 18.00 mam spotkanie z Eleną. Wrócę nie wiem, kiedy, jednakże nad ranem planuję odwiedzić Rossę. Jeżeli będę miał czas, odwiedzę także księcia, bo chciałbym z nim zamienić kilka słów. Ponieważ będę musiał trochę pojeździć, zostawisz mi Toyotę. Jeżeli chcesz, wypożycz samochód.
- Rozumiem. Czy planuje pan zadzwonić do pana de Gou
? – Zapytał Stephen uśmiechając się sarkastycznie.
- Niekoniecznie. Przynajmniej nie teraz, natomiast potem na pewno nawiążę kontakt. Zastanowię się kiedy.
- Jakieś polecenia dla mnie?
- Niestety, także będziesz miał trochę pracy. Peszę, żeby, kiedy mnie obudzisz, był przygotowany nowy garnitur. Zamów też jakiś bukiecik, który mógłbym wręczyć Elenie i jakiś drobny prezencik dla owej Birgit.
- A panna Rossa?
- Dla niej kupię coś sam. Główne centra handlowe powinny być czynne całą dobę, a na pewno już na dworcu oraz airporcie.
- Tak panu przypadła do gustu?
- Nie wiem
– odparł szczerze Antoine. – Jest w niej coś niezwykłego, coś co czyni ja podobną ...
- ... do pana?
- Nie jestem pewny. Ech, naprawdę dzisiaj wzięło cię na gadanie.
- Sam pan wspominał, ze każdemu może się zdarzyć. A panna Virkolen?
- Ona? Ona także coś ... wiesz, Stephenie, myślałem, że spędzę tutaj miłe wakacje.
- Jest pan zmęczony. Wiem.
- Tak. Zmęczony
– pokręcił głową Lasalle. – Zwyczajnie mam dosyć tych zakręconych układów oraz całego zgiełku, tych niby wielkich mędrców. Ech, nieważne – machnął ręką. – Wiesz, faktycznie, trochę odpoczynku. Tylko trochę. Także trochę muzyki oraz ciepłej uśmiechniętej twarzy kogoś bliskiego. Przecież to chyba niewiele.
- Zapewne niewiele, lecz nie dla kogoś na pańskim stanowisku. Jeszcze jakieś polecenia?
- Tak. Dowiedziałem się, że Departament Romanistyki i języków klasycznych na Haskola Islands, czyli Uniwersytecie Islandzkim organizuje wieczór z muzyką klasyczną włoskich twórców. Nie wiem, jak to będzie wyglądać, ale mam zamiar się przejść posłuchać wykonania przez islandzkich muzyków melodii Belle Italie. Pan Karol przyjął moja propozycję, byśmy wspólnie odwiedzili przybytek islandzkich muz. Dowiedz się, proszę, dokładnie, kiedy odbywają się przedstawienia oraz zamów bilety. Ponadto sam wiesz. Zajmij się domem oraz wynajmij ochronę oraz ze dwie osoby służby. Remont jak zwykle. Niech ekipy jak najszybciej przystąpią do pracy. Na dole specjalna komnata dla mnie, ponadto trzeba umeblować, oczyścić. Aha, nie zapomnij o ogrodniku.
- Proszę się nie obawiać, nie zapomnę
.

Rozmawiając dojechali na ulicę Laugavegur, gdzie znajdował się CenterHotel Skjaldbreid.



To był ich trzeci w Reykiawiku. Pierwszy wysadzono, drugi mieli tylko na jedną noc, ten natomiast oferował swoje usługi na czas nieokreślony.

- Dzień dobry – przywitali się z recepcjonistką.
- Panowie? –Sympatyczna kobieta w średnim wieku spojrzała na nich z pytającym uśmiechem.
- Mamy tu dwa, połączone ze sobą, pokoje wynajęte na nazwisko Lasalle.
Mówił Stephen. Nawet podobał mu się hotel. Wewnątrz wyglądał bardzo nowocześnie. Wszelkie wygody, pełny komfort, mnóstwo drewna. Widać było, że kamerdyner jest usatysfakcjonowany wyborem.
- A tak
– odrzekła portierka, sprawdzając przez chwilę. – Panów bagaże już tutaj dotarły. Dwa pokoje plus łazienka.
- Dokładnie o to chodziło. Czy możemy prosić klucze?
- Już, oczywiście. Potwierdzę tylko panów przybycie. Boy zaraz was zaprowadzi
.

Po chwili rzeczywiście boy się zameldował. Prawdopodobnie był z pochodzenia Hindusem, ale znakomicie władał islandzkim. Ubrany w białą marynarkę, czarne spodnie oraz długie, białe skarpety stanowił okaz absolutnego perfekcjonizmu. Nawet uśmiech lekki, urzędowy, kompletnie nieobecny. Pewnie miał kilka takich, wystudiowanych, którymi wyrażał swoje uczucie absolutnej chęci pomocy gościom. Przynajmniej teoretycznie.

Boy zaprowadził ich do pokoi. Były przestronne, nowocześnie umeblowane, wyposażone w grube zasłony, co dla Antoine’a było szczególnie ważne. Miał telefon, telewizor, internet oraz inne wygody. Hotel miał nie szczycił się 4 gwiazdkami. Miał niewątpliwie swój styl. Ciepły brązowy kolor nadawał mu sympatyczny wygląd. Ponadto spora ilość wikliny podkreślała pewien nieuchwytny związek z naturą.



Mycie, przebranie się w pidżamę oraz hopsa do łóżka. Stephen zasłonił starannie story i odszedł do drugiego pokoju. Także chciał chwile odpocząć. Antoine powoli zaczynał zasypiać. Już pół śniąc, pół na jawie:
- Kim bądź czym jesteś? – Szeptał cicho, że może nawet tylko kamień, którego nie odłożył nawet idąc spać, go usłyszał. – Wiem, że słyszysz. Kim jesteś? Nazywam się Antoine, a ty? Musisz być kimś ważnym dla dziadka. Naprawdę. Dla mnie także będziesz. Wiesz. Hm, lubisz muzykę? Vivaldiego, Chopina, Debussy’ego? Myślę, że tak, ale jeżeli wolisz coś współczesnego, to możemy się wybrać na koncert. Wiesz znałem takiego gościa, który mówił, że kamienie nie tylko słyszą, ale czasem mówią do niego. Niektórzy myśleli, że miał bzika, ale widząc ciebie, czując, sądzę, iż miał rację. Ciekawe. Wiesz, miło mieć kogoś z kim można pogadać, ale nie jest specjalnie gadatliwy, jak ty. Jasne, jest jeszcze Stephen. Ach, wiem, ze dzisiaj sobie trochę ulżył, ale przeważnie, to wzór małomówności. Chłopak naprawdę jest wart zaufania. Myślę, że byście się dobrze dogadywali, gdybyś nie był kamieniem. Jednakże może i tak będziecie? Przespać się trzeba, trzeba, trzeba – powolutku odpływał na te kilka godzin, a jego umysł wypełniało błękitne światło lśniącego królewskiego szafiru.
 
Kelly jest offline  
Stary 10-04-2008, 23:30   #184
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Robert z delikatnym, sympatycznym uśmiechem pod nosem obserwował Sorre machającego przed jego oczami planami przebudowy rezydencji. Chociaż pierwsze wrażenie, jakie wywarł na Stańczyku prawnik nie było zbyt pozytywne, to później było coraz lepiej- do księcia odnosił się z należytym szacunkiem, służył mu pomocą zawsze, gdy było mu to potrzebne, a przede wszystkim był jego pomocnikiem. Tylko jego. Taka lojalność, nawet jeżeli ciężko opłaca, była czymś wiele wartym.

- Monsieur Kostllehr, zaiste miło pana znów widzieć.- powitał gościa Aligarii, po czym delikatnie uderzył laską o ziemię, by zakończyć powitanie i przejść do odpowiedzi na propozycję prawnika- Z przyjemnością, zapraszam.

Po chwili ruszył w kierunku wnętrza rezydencji, zerkając jeszcze ostatni raz na resztę wampirów pozostających na zewnątrz. Na powoli zbierającego się Lasalle, na dumnego Nino, zmęczonego nocą Karola i włóczącego się między nimi Briana. Oto i ci, z którymi będzie musiał ściśle współpracować przez najbliższe lata. Musiał przyznać, nie była to grupka zła.

- Książę pozwoli tam, gdzie ostatnio?- odezwał się w pewnym momencie Sorre, kierując się ku „klasie”, gdzie dotąd Ventrue prowadził wszelkie ważniejsze rozmowy.

- Tak, proszę tam się udać, przygotować plany… Ja zaś niebawem do pana dołączę- z mej dzisiejszej szalonej eskapady wróciłem przed paroma chwilami i chciałbym jeszcze jedną sprawę załatwić.- twarz Roberta zdawała się nie przyjmować sprzeciwu. Mężczyzna musiał zaczekać.

- Oczywiście, zaczekam.- mruknął jeszcze i ruszył w kierunku wybranej wcześniej Sali.

Stańczyk zaś nie miał zamiaru odpoczywać. Kuchnia. W tym budynku znajdowała się na pewno kuchnia, pamiętał ją doskonale- pewnie Roland sprawił sobie ghula, a on musiał gdzieś jeść. Tylko gdzie to było…

- Szukasz czegoś, stary!?- ryknął nagle jeden z Dżejów, wypadając zza pobliskich drzwi.

Będę musiał z nimi poważnie porozmawiać o tym, jak zwracamy się do siebie w tym miejscu… I w jaki sposób podchodzimy do rozmówców…, postanowił Aligarii. Ale teraz nie było na to czasu. W sumie to nawet dobrze, że spotkał jednego z nich…

- Sorre napiłby się herbaty. Pokażesz mi, gdzie można ją zrobić?- spytał spokojnym, chłodnym głosem.

- PEEEEWNIE!- wrzasnął Malkavianin- Najlepsza herbata świata to ta z wody, pokrzywy, igieł sosny, korzeni mlecza i odrobiny paznokci ludzkich. Już lecę nazbierać!- wciągnął głęboko powietrze i już szykował się do biegu, gdy drogę zagrodziła mu laska Roberta

- Nie. Sorre pragnąłby uraczyć swe podniebienie herbatą z herbaty, twych specyfików z pewnością nie omieszka spróbować przy okazji następnej tu wizyty.- spokojnie, jak dziecku, wyjaśnił Ventrue.

Zawiedziony wzrok Dżeja po chwili znów przerodził się w radosny uśmiech osoby niezbyt inteligentnej. Nie odzywając się już, a jedynie nucąc motyw z jakiejś telewizyjnej reklamy, ruszył on po schodach, a w ślad za nim podążył Aligarii.

„Kuchnia” była określeniem trochę na wyrost dla tego miejsca – dwa palniki, zardzewiały zlew, stary czajnik, kilka garnków i stary piec, doszczętnie już zniszczony. Robert, za czasów swego pobytu w Rosji, przywykł do odrobinę lepszych standardów, ale to nie była odpowiednia chwila na wybrzydzanie.

- Będzie trzeba troszkę nad tym popracować…- mruknął cicho, by po chwili stanąć przed naczelnym problemem. – Gdzie podpala się gaz w tej… kuchence?- spytał, kładąc już na niej pełen wody czajnik.

- Haa, gaz! Tu nie ma gazu, nigdzie, ani trochę gazu! Spójrz, starczy jedno cyk!- krzyczał znów pełen radości Dżej, przekręcając gałkę elektrycznej kuchenki – I już gorąco! Cyk, jeszcze goręcej! A teraz cyk i zimno! Jest, nie ma! Jest, nie ma! Jest… Cyk! Cyk! Cyk!

- Dziękuję.- mocnym głosem przerwał zabawę Jezusa Ventrue- Czy mógłbyś podać mi herbatę, dwa kubki i nóż, koniecznie czysty?- spytał, ukradkiem zerkając ze zdziwieniem na tą nowoczesną w jego mniemaniu kuchenkę.

Po chwili dwa kubki (oba w szachownicę, rzecz jasna, jeden bez ucha) z dwoma niepierwszej młodości torebkami herbaty w środku stały obok gotującej się już wody. Robert zaś niechętnie spoglądał na ostrze – myte było chyba z rok temu, ale jeżeli nie ma się innego wyjścia…

Zalał obie herbaty. Do jednej nalał wody do połowy, drugą niemal wypełnił. Niemal. Ta była dla Sorre, ta potrzebowała jeszcze jednego składnika…

Szybkim, zdecydowanym cięciem przeciął skórę na nadgarstku. Sama rana miała może centymetr, lecz po chwili zaczęła wypływać z niej krew. Kropla za kroplą, wszystkie prosto do kubka z herbatą dla prawnika. Jedenaście, dwanaście… Starczy już, mruknął do siebie, powolnym ruchem dłoni po nadgarstku zasklepiając ranę. Kątem oka spostrzegł śmiejącego się pod nosem Malkaviana – pod maską szaleństwa krył się całkiem przenikliwy umysł. Stańczyk dostrzegł w jego postaci pewne podobieństwo do siebie za dawnych lat…

-Panie Dżej, prosiłbym o zabranie jakiejś tacki z dwoma kubkami i cukiernicą. Potrzebna mi jest pańska pomoc, ze względu na moje problemy z chodem… Sam pan rozumie.

- Pewnie! A słyszałeś, stary, jak to Jezus wodę w wino przemienił? Robię coś takiego, ale w dowolny alkohol z dowolnego płynu! Może whiskey, co!?- zaśmiał się wampir, już szykując się do splunięcia do obu kubków, co w jego mniemaniu miało przemienić chyba obecny w nich płyn w alkohol.

- Nie! Monsieur Sorre przybył tu z pomocą pojazdu czterokołowego, niechętnie więc wracałby nim pod wpływem alkoholu...

Po chwili Robert siedział już naprzeciwko prawnika, odprowadzając wzrokiem Dżeja, który mruczał pod nosem coś o tym, iż zesłał na ten napój Ducha Świętego.

- A oto i obiecane plany!- z niemałą radością rozłożył przed Robertem porządne projekty remontu willi. Przebudowanie pokojów, ukryte przejście, odpowiednio przystosowane piwnice… Sorre musiał dotrzeć jakoś do informacji o siedzibach innych wampirów, zapewne interesował się ogólnie tą tajemniczą rasą… Cóż, teraz będzie miał szansę zbliżyć się do nich.

- Cudownie. Proszę pić herbatę, ze specjalną przyprawą prosto z moich rodzinnych stron.- zachęcił Aligarii, samemu pozorując łyk napoju – Poranek w końcu będzie zimny, a to zawsze coś ciepłego.

- Co do samych planów zaś…- podjął nowy wątek, gdy człowiek na dobre zasmakował w zawartości kubka – Przydałoby się parę przeróbek. Zamiast wolnej sypialni ulokowałbym w pomieszczeniu na górze kamerdynera, którego niezwłocznie planuje zatrudnić. Poza tym budynek gospodarczy na podwórzu chciałbym trochę umocnić, dorobić do niego te otwierane z pomocą skomplikowanych machin drzwi, by można było w razie czego schować tam automobil. Poza tym pokój dla Dżejów… A zresztą.- uśmiechając się pod nosem Robert wyjął pióro i zaczął poprawiać projekt, co rusz dodając swoje uwagi kolejnymi dużymi, delikatnie pochyłymi literami.

- Poza tym, dzisiejszej nocy w jednej z dzisiejszych… Tawern? Gospód?

- W klubie?- podpowiedział słowo Sorre

- Tak, w takim nowoczesnym klubie! Widziałem tam system małych urządzeń w środku sporej sali, które następnie na ekranach prezentowały zdarzenia ze wszystkich obserwowanych miejsc. Chciałbym zainstalować takie urządzenie na terenie posiadłości…

- W sensie, monitoring? Nie ma najmniejszego problemu.- tym razem to prawnik uśmiechnął się delikatnie i zanotował parę słów na rogu projektu.- Czy poza tym ma pan jakieś prośby?

- W rzeczy samej, mam. Uważam, iż planując zostać w tym mieście przynajmniej pięć lat, powinienem poznać je lepiej. Na początek chciałbym poznać to, co od lat pasjonuje mnie najbardziej- sztukę. Byłbym wdzięczny, gdyby pomógłby mi pan, korzystając z magazynów i tej dziwnej, abstrakcyjnej sieci informacji zainstalowanej w komputerach znaleźć listę najbardziej charakterystycznych właścicieli, którzy posiadają tu galerie. Nie interesują mnie wielkie koncerny, a jedynie małe firmy z osobowością i stałą klientelą… Chyba rozumie pan, o co mi chodzi, oui?

- Tak, rzecz jasna, tak. Na kiedy potrzebuje książę tych informacji?- mężczyzna był wciąż wyraźnie podekscytowany nadchodzącą transakcją, co Robert miał zamiar skrzętnie wykorzystywać.

- Na najbliższą noc. Poza tym byłbym niezmiernie wdzięczny, gdyby pojawił się tu pan ze znalezionym przez pana kamerdynerem. Wspominałem, iż kogoś takiego potrzebuję, a nikt nie dopilnuje tej sprawy lepiej, niż pan. Poza doskonałymi manierami chciałbym także, by ten mężczyzna - bo, jak nakazuje tradycja, musi być on mężczyzną- znał się na nowoczesnych technologiach. Zajmowałby się kontrolowaniem domostwa za pomocą tego cudacznego urządzenia, wyszukiwaniem dla mnie potrzebnych mi danych… I powinien spełniać rolę… Współczesnego dorożkarza?

- Szofera?

- Tak, właśnie. Dziękuję.

Radosne nastawienie Sorre powoli się zmniejszało – chociaż zapowiadał się spory przypływ gotówki dla jego rodziny, to nowy książę miał wyraźnie większe wymagania niż Roland

- Ma książę jeszcze jakieś plany na jutrzejszą noc?

- W rzeczy samej, mam. Chciałbym urządzić sobie małą wycieczkę po naszych placówkach w mieście, ze szczególnym wskazaniem na stację krwiodawstwa.

- Tak, dla pana i pańskich przyjaciół to rzecz niezwykle istotna…- uśmiechnął się Sorre

- Dokładnie. Równie ważna co przespanie całego dnia. Ten jednak nadchodzi, więc będę zmuszony pana przeprosić…

Prawnik chyba już czekał na tę chwilę- prędko wstał i po paru pożegnaniach Ventrue słyszał już tylko ryk jego wozu. Sam zaś udał się do wcześniej przezeń zajmowanego pokoju z zabawkami, gdzie- wcześniej zamykając drzwi na klucz- ułożył się do snu i spokojnie zaczął oczekiwać następnej nocy.

Oto jak zaczyna się panowanie w mieście…
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 12-04-2008, 15:48   #185
 
Phantomas's Avatar
 
Reputacja: 1 Phantomas nie jest za bardzo znany
El Negro Vengador pokręcił głową tylko słysząc obcy dialekt z ust Briana.
I to oni nazywają mnie niewychowanym... puta...
-A witam pana, Panie Lipiński. Owszem, mieliśmy dość ciężką noc, no, może ja miałem i Książę, bo niektórzy nie kiwnęli nawet palcem... Nosferatu próbował w odwecie za złośliwości Gangrela jak najbardziej mu dokopać. Chodź z drugiej strony mówił najszczerszą prawdę, bo w którym momencie skłamał?
-Mnie z kolei ciekawi dość mocno, co za przygoda się przytrafiła Tobie, drogi bracie? Wyglądasz na zmęczonego, i te ubrania... Odpocznij, ja również potrzebuję zregenerować siły, a jutro z chęcią opowiem Ci skąd się wzięli czy wszyscy motocykliści, a Ty opowiesz mi o swoim wieczorze.
Pożegnali się. Karol odszedł w swoją stronę, Vengador w swoją. Pozostawili Briana samemu sobie.

Vengador przechadzał się powoli spacerkiem po podwórzu dworku, badawczym wzrokiem ogarniając okoliczne widoki, sporą ilość postaci, które znajdowały się na parkingu, przyglądał się ich twarzom. W oknach dworku wychylali się Malkavianie. Zapaśnik strasznie ich nie lubił, chodząc tak sobie powolnym krokiem godził się z faktem, że będzie się musiał przespać, kiedy oni są w tym samym budynku. A co, jeśli będą chcieli mi wyciąć jakiś numer? Albo... jeszcze ci szaleńcy mnie zabiją przez sen...

Przeszedł przez drzwi frontowe domostwa.

...Albo oni, albo ja.

Znalazł wolny pokój. Był niewielki, ale ważne było to, ze nie było tu żadnego Malkaviana. Rozejrzał się po pomieszczeniu, pomyślał chwilę, po czym podszedł do szafy stojącej pod jedną ze ścian i zabarykadował nią drzwi wejściowe.
-Walcie się, cieniasy. Powiedział niby do Jezusów, niby do siebie, otrzepując dłoń o dłoń. Zasłonił rolety w oknach, upewniając się, czy okna są szczelne, po czym położył się na za małym dla siebie łóżku. Założył dłonie pod głowę patrząc się w sufit. Nie mógł zasnąć przez jakąś godzinę. Przez ten czas rozmyślał nad minioną nocą, nad tymi wszystkimi wydarzeniami, nad niezrównanym Georgem, nad Księciem tego miasta, nad tym, co się przytrafiło Karolowi, nad Brianem, którym szargały bezpodstawna złość i nienawiść..... Zasnął.
 
__________________
"Oh, she gives me kisses,
My knife never misses."
Phantomas jest offline  
Stary 13-04-2008, 03:35   #186
 
Hael's Avatar
 
Reputacja: 1 Hael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodze
Brian uniósł lekko brew i uśmiechnął się, słysząc docinkę zapaśnika. Pomyślał, że w grucie rzeczy nie musi robić nic, a Vengador w końcu zdyskredytuje się sam. Tymczasem jednak poczekał, aż tamten się wygada i sam odezwał się:
- Tak, to właśnie nasi brujahowie. Wcale nie aż tak buntowniczy, jak się okazało. - Westchnął - I rzeczywiście, powoli dnieje...
I obaj odeszli, najpierw Lipiński, a tuż za nim Vengador. Brian chciał podążyć za nimi, jednak coś przykuło go do miejsca. Spojrzał na horyzont. Bladożółta łuna coraz wyraźniej rysowała się na tle szarego nieba, ponad koronami drzew. Gałęzie szumiały cicho na wietrze, a ranne ptaki budziły się, swymi trelami zwiastując nadejście dnia.
Brain zamknął oczy, głęboko wciągając chłodne, rześkie powietrze. Magiczna chwila po dniu pełnym zgiełku...

Ostatnią noc spędził wraz z Karolem i Antoinem w hotelu. Dziś musiał znaleźć sobie jakieś możliwe najprzytulniejsze gniazdko w dworku. A na dodatek miał na to o wiele mniej czasu, niż mógłby potrzebować...
Szybko przemierzał zapuszczone korytarze rezydencji, co i rusz zaglądając do mijanych pomieszczeń. W większości były okna. Gdzieniegdzie niedokładnie zabite deskami. W piwnicy okien nie było - była za to wilgoć i trzy tuziny gatunków najróżniejszego robactwa. Niby nieszkodliwa rzecz, jednak myśl o wielonogich potworkach dreptających ci we śnie po plecach była dziwnie dyskomfortowa.
Późnonocna szaruga z każdą chwilą coraz bardziej zamieniała się w świt. Lada chwilę słońce wyjrzy zza drzew.
Brian poczuł jak powoli zaczyna narastać w nim mieszanina frustracji i irytacji. I znów, na cholerę było mu to wąchanie powietrza przez dobry kwadrans...
Wpadł do kuchni. Kątem oka dostrzegł dwa półpełne kubki z jeszcze ciepłą, najwyraźniej herbatą - ktoś tu był przed chwilą, Książe? Brian nie zastanawiał się nad tym dłużej. Rozejrzał się - naprzeciw niego, w głębi kuchni dojrzał zamknięte drzwi. Podszedł do nich i szarpnął za klamkę - ustąpiły dopiero za trzecim razem.
Nigdyś, to musiała być spiżarnia. Lekko chłodna i pozbawiona okien - na ścianach dostrzec można było nawet ślady po półkach. Jednak miast spodziewanego odoru pleśni i rozkładu Brian poczuł...

Kwiaty?
Wytężył wzrok. W kącie pomieszczenia poukładane i porozrzucane były kwiaty - mniejsze, większe, pojedyncze i w wiązankach. Przeważnie suche, niekiedy jednak świeże. Ich zapachy łączyły się, uderzając w nozdrza i niemal odurzając.
Gangrel uśmiechnął się do siebie i dokładnie zamknął za sobą drzwi.
 
__________________
Ich bin ein Teil von jener Kraft
Die stets das Böse will
Und stets das Gute schafft...
Hael jest offline  
Stary 14-04-2008, 21:31   #187
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Karol

Sen... tak bardzo potrzebował snu. Niestety, nawet gdy Nosferatu zapadł w swój dzienny letarg, dręczyły go mary senne. Widział kobiety palone na stosie, które wyły okropnie, cierpiąc straszliwe męki. A miedzy stosami zobaczył... ją - Marry. Stała z rozłożonymi rękami, jakby nawołując do siebie cierpiętnice, a jej twarz... jej twarz była maską nienawiści i szaleństwa – maską demona.

- Krwiiiii!!! – krzyczała w niebiosa – KRWIIIIIIII!!!!!!!!!!

A pomiędzy jej okrzykami Karol słyszał szept kamieni, które odgradzały go od sceny kaźni, które ochraniały go, choć nawet one... nawet one nie mogły powstrzymać furii wampirzycy.

-Strzeżże się krwawej Marry, strzeżże się krwawej Marry, strzeżże się krwawej Marry, strzeżże się krwawej Marry... Piiii piii piii!

Głosik Mozarta wdarł się w aparat słuchowy, wibrując w bebenku i domagając się uwagi Kainity. Zanim jeszcze Nosferatu rozwarł powieki, nastawił się na szczurzą mowę, jednocześnie pogłębiając uczucie głodu...

- Gość, przyszedł gość!
Wcale to nie nowy ktoś.
Pachnie staro i nowo,
Źle pachnie, oj źle, wręcz cuchnie,
Dziwnie, oj dziwnie.
On teraz tu kuka, czeka u buka,
Nie wiemy czego tu szuka...

- Dzięki.
– wymamrotał Karol, chcąc jednak dać sobie więcej czasu na powrót do rzeczywistości, zapytał – A ktoś jeszcze był?

- Byli człowieki, byli ludzie!
Coś robili w wielkim trudzie.
Mocną woń wydzielali i pracowali,
Pracowali, kiedy wy spali
I była jedna samica,
Ona tak nie pachniała,
Za to dużo rzeczy miała i je oddała.
Skoro jasno być przestało, to się stało
To.
Wziął rzeczy ten pan z góry
I przegonił nas jak kury, nie szczury!
Pozostali na nas ciamkali, tośmy się bali
I zwiali, tu zwiali.


Szczurzy raport choć bezsprzecznie szczery, jak zwykle był bardzo chaotyczny.


Brian

Zapach kwiatów tulił go do snu, koił nerwy... paradoksalnie jednak im bardziej dniało, tym większe cienie pełzły pomiędzy roślinami, przysłaniając ich zieleń, pożerając barwy kwiecia, aż wreszcie wszystko stało się jedną, ciemną breją. Miły zapach zmienił się w smród zgnilizny, liście w kolce. Cały świat wokół Briana zmienił się w koszmar!

Potężne pnącza pełzały ku niemu, otaczając i nie dając możliwości ucieczki. Raz po raz cieniste macki wystrzeliwały z cuchnącej masy, by smagać jego policzki i chwytać zaopatrzonymi w kolce korzeniami.
Gangrel chciał krzyczeć, lecz nie potrafił dobyć głosu, zresztą zaraz kolejna wić sięgnęła jego twarzy, wpełzając do ust.

I wtedy pośród tego chaosu Brian dostrzegł naprzeciwko siebie w ciemnym kącie pokoju ślepia. Złote ślepia skrzyły się niepokojąco. Już gdzieś je widział... Tak! To były oczy kota, który obserwował go tej nocy w zaułku. Czyżby on...?!

Zanim Kainita zdążył sprecyzować rodzaj zagrożenia, oczy przybliżyły się na tyle, by mógł dostrzec ich właściciela. I nie był nim czarny kot, lecz czarnowłosa kobieta. Szła teraz ku niemu, zupełnie naga.


- Witaj przeklęte dziecię Kaina. Przeklęte po dwakroć. Przeklęte klątwą Boga i przeklęte wśród swoich za ukręcenie kurzego łebka, odebranie życia dziewczynie... – kiedy Gangrel chciał coś powiedzieć, nieznajoma uciszyła go gestem dłoni – Ciii... Nie tłumacz się synu, ja cię rozumiem. Światem od dawna rządzi prawo silniejszego, reszta to mrzonki. Coś takiego jak wyrzuty sumienia, to pokarm dla słabeuszy... a ty przecież nie chcesz być słaby, prawda?

Kobieta podpłynęła bliżej, a plugawe rośliny rozstąpiły się, dzięki czemu Brian odzyskał swobodę ruchów. Nieznajoma przybliżyła się jeszcze bardziej i ostrożnie sięgnęła dłonią ku twarzy wampira.

- Jesteś piękny w swej delikatności drogi chłopcze. Kto wie, może nawet wart jesteś by stać się mym kochankiem? Mogę zdjąć z ciebie przekleństwo śmierci i sprawić, że znów będziesz czuł pożądanie, a słońce nie będzie ci żadnym wrogiem... Ba! Ty sam możesz to uczynić. Stań się silny, przestań sie bać! Starczy jeno, że znajdziesz przejście do mego świata, zakopane i zapomniane w piwnicach dworu, starczy, że wierny mi będziesz, a uczynię cię młodym bogiem. Tym, który powstał przeciw Pierwszemu, tym, który...

Nagle wszystko prysło niczym mydlana bańka. Brian zerwał się ze swego miejsca, otwierając szeroko oczy. Był już wieczór. Znów znajdował się w pokoju pełnym kwiatów, znów znajdował się w starym dworku... A to, co go obudziło, to dochodzące zza ściany chichoty Malkavian i dudnienie, jakby ktoś skakał tam lub wręcz grał w coś z piłką.

Wszystko było jednak po staremu, no może z jednym wyjątkiem. Gangrel wcześniej nie zauważył, leżącej w pobliżu drzwi zabawki „Dżejów”.


Vengador

Ogromny Nosferatu przeciągnął się leniwie, aż wszystkie kości zachrupały. Mimo iż noc na Islandii była krótka, czuł się wypoczęty. Z tego, co dobiegało do jego wrażliwych uszu, był w stanie ustalić, iż Malkavianie już nie spali i buszowali po domu. Prócz nich jednak żadnych głosów nie słyszał. Widać członkowie rady i Książę wciąż spali.

Wobec tego Nosferatu postanowił wyjść się przewietrzyć, by porozciągać nieco zastałe mięśnie.
Kiedy opuścił budynek i rozejrzał sie po posesji, jego wprawione oko wyłowiło pod rosnącym nieopodal drzewem kształt ludzki. Ten zresztą drgnął na pojawienie Kainity i ruszył ku niemu. Była to kobieta w średnim wieku, ni ładna, ni brzydka. Ot zwyczajna pracowniczka jakiegoś biura.

Szła powoli, sztywno poruszając nogami, jakby niedawno uległa wypadkowi. Gdy wreszcie stanęła naprzeciwko Vengadora, uśmiechnęła się sztucznie.


- Witam gorącokrwistego zapaśnika. Mam nadzieję, iż dobrze się spało. Byłem dziś umówiony z księciem waszym. Ufam więc, że tym razem obejdzie się bez niszczenia mego ciała...

Kobieta przechyliła kokieteryjnie głowę, a jej oczy błysnęły znajomo. Były to te same oczy, które Nosferatu widział u Carla Junga – oczy lalkarza.


Robert


- Sacreble! – zaklął odruchowo Aligarii zerknąwszy na zegarek.

Noc na Islandii zaczynała się już koło godziny 17.00, tymczasem on, przyzwyczajony do długich, środkowo-europejskich nocy, spał do 20.00.
Miał tyle planów, a tymczasem stracił już jakieś trzy godziny!
Dobrze, że chociaż z Sorrem umówił się na godzinę 22.00, kiedy to prawnik miał zabrać go na „wycieczkę” po książęcych przybytkach. Miał zatem dwie godziny... zawsze to coś.

Gdy już opuszczał swą improwizowana sypialnie, zauważył pod drzwiami niedużą karteczkę.

Witam szanownego Pana!
Tak, jak obiecałam, odzyskałam Pana i pańskich znajomych rzeczy, które ocalały mimo wybuchu w hotelu. Ponieważ poinformowano mnie, że szanowny Pan jest chory i potrzebuje snu, postanowiłam go nie niepokoić i zostawić bagaże w holu.
Jeśli szanowny Pan miałby kiedyś ochotę pozwiedzać w moim towarzystwie miasto lub wypić kawę, uczynię to z miłą chęcią. Mój telefon komórkowy: 325-244-113.
Życzę szybkiego powrotu do zdrowia:
Ingeborge

„Ingeborge, Ingeborge...”

Przez moment Aligarii szukał w pamięci tego imienia, by wreszcie przyporządkować je do służącej z hotelu, która pod wpływem działania jego wampirzej mocy, pomogła kainitom opuścić teren hotelu zanim przyczepiła się do nich Policja.

Moc prezencji już raczej nie działała na kobietę, musiała ona więc sama zapłonąć jakąś sympatią do Stańczyka, skoro zaproponowała mu spotkanie. A może to po prostu kolejna z tych starych panien, które wykorzystują każda sytuację, by złowić sobie męża? Choć minęły ledwo dwie doby, Robert pamiętał jej twarz jak przez mgłę. Nie potrafił nawet stwierdzić czy była atrakcyjna...


Antoine

Antoine śnił o... niczym. Otaczała go pustka, która nawet nie była ciemnością, była... niczym, otchłanią nicości. I gdy Toreador już miał zwątpić, że coś w tej przestrzeni istnieje, wysoko w górze pojawił się mały ni to zielonkawy, ni błękitny punkcik. Mała iskierka.

Iskierka opadała coraz niżej i niżej, a gdy znalazła się naprzeciwko oczu Archonta, rozbłysnęła oślepiającym światłem. I tak pustka zamieniła się w błękitne niebo, po którym leniwie wędrowały chmury.

Zanim wampir zdążył przyjrzeć się temu cudowi, z góry spadła druga iskierka – tym razem głęboko niebieska. Znów nastąpił błysk, a po nim Antoine ujrzał pod sobą ogromny ocean. Szum fal był niczym najpiękniejsza spośród znanych mu muzyk.

I wtedy do wody spadła kolejna iskierka, tym razem krwistoczerwona. I woda zaczęła płonąć. Ogniste jęzory mieszały się z falami, splatając w niezwykłym tańcu.
To jednak nie był koniec. Pojawiła się wszak na nieboskłonie kolejna gwiazda, tym razem pomarańczowo-brązowa. Kiedy ta wpadła do ognistego oceanu, ten zaczął falować mocniej, aż wreszcie spośród fal wyłoniła się ziemia - stały ląd.

Lasalle odruchowo spojrzał do góry, wypatrując kolejnej iskry. Faktycznie pojawiła się, jaśniejsza od wszystkich pozostałych. Ta jednak zamiast spadać, poczęła rosnąc, a światło jej promieni rozjaśniało ponury świat. I wtedy wampir zrozumiał. To było Słońce – życie.


Dyskretne pukanie dobiegło uszu Kainity zza drzwi, wyrywając go ze świata snu.

- Sir, jest już 16.20. – usłyszał głos kamerdynera - Słońce zaszło, a ja przygotowałem kąpiel. Sprawunki załatwiłem wedle pańskiego prikazu. Wszystko poszło bezproblemowo. Udało mi się nawet zarezerwować bilety na jutro, na godzinę 22.00, na „Belle Italie”. Nie wiedziałem czy szanowny pan życzy sobie towarzystwa jeszcze kogoś prócz pana Lipińskiego, wobec czego zamówiłem cztery bilety: dla panów i ewentualnie osób towarzyszących. Oczywiście rezerwacje mogę cofnąć, jeśli hrabia sobie życzy.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 15-04-2008, 21:38   #188
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Karol Lipiński

Wampir z lekceważeniem przyjął raport gryzonia, jego umysł był wciąż zaprzątnięty dziwnym snem. Ze wszystkich sił starał się wyryć w pamięci każdy fragment nocnego koszmaru…koszmaru, który zdawał się niezwykle realny.

Dopiero teraz powoli otworzył oczy dostrzegając nad sobą jedynie zbiór dziwnie zestawionych gratów. Wyciągnął przed siebie swoją zniekształconą prawą rękę pozornie obserwując jej każdy najprostszy ruch i drżenie z zaciekawieniem jakby było to coś niezwykłego, po czym łapiąc nią powietrze zanurzył się jeszcze na chwile w swoich myślach.

„Marry kim Ty jesteś i czym jest kamień, który posiadasz? Tyle pytań a odpowiedzi jak nie było tak nie ma nadal…pozostaje jedynie pełna napięcia cisza w oczekiwaniu na pierwszy ruch batuty rozpoczynający wielki koncert.”

Nosferatu wstał gwałtownie jakby dopiero teraz informacja o gościu dotarła do niego. Następnie z trudem wydostał się ze swojego „grobowca” i rozprostował kości rozglądając się po starym garażu. Większość jego szczurków odpoczywała po całym dniu czuwania, toteż nie chciał ich ponownie zmuszać do kolejnego wysiłku.

- Niech to szlag. – Z niezadowoleniem Lipiński musiał dobitnie stwierdzić kolejny problem, czuł coraz większy głód i wiedział, że nie mógł sobie pozwolić na dalsze wykorzystanie swoich mocy inaczej straci kontrole nad sobą. Nienawidził tego tak bardzo...

Starając się odrzucić od siebie czarne myśli wyszedł na zewnątrz budynku i gdyby tylko mógł to chętnie wziąłby głęboki oddech, jednakże musiał jedynie zadowolić się zimnym wiaterkiem przyjemnie muskającym jego twarz. –„Wspaniałe uczucie, teraz mogę przywitać naszego gościa.”

Powolnym krokiem zaczął obchodzić posiadłość, pozornie zapominając o możliwych zagrożeniach sądząc, że żaden głupiec nie porywałby się w miejsce spoczynku tylu wampirów mając złe zamiary. Dopiero po chwili dostrzegł znajomą sylwetkę potężnego Vengadora, który rozmawiał z jakąś kobietą?

Zaciekawiony zbliżył się nieznacznie starając się rozpoznać nieznajomą, ale po dojściu do wniosku, że widzi tą kobietę pierwszy raz postanowił wyjść z cienia.

-Dobry wiecz…- nie dokończył dojrzawszy oczy Lalkarza, szybko odwrócił lekko wzrok nie chcąc paść ofiarą sługi hrabiny. Ponownie w głowie pojawiło się pełno pytań i pierwsze najważniejsze cisnęło się na usta.

-Co zrobiłeś z ciałem Junga?
 

Ostatnio edytowane przez mataichi : 15-04-2008 o 21:51.
mataichi jest offline  
Stary 17-04-2008, 14:09   #189
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Zapraszałem wszystkich, ale tylko pan Lipiński odpowiedział pozytywnie. Nie cofaj rezerwacji. Poinformuj Karola, że jutro o 22.00 zaczyna się koncert i że przyjadę po niego o 21.00. Jeżeli chce, może zabrać osobę towarzyszącą. Czy to będzie dama, czy któryś z członków Rady jednak się także zdecyduje, obojętne To już zależy od Karola.
- Byle nie Malkavianin
– skrzywił się Stephen.
- Tak, Malkavianin na koncercie muzyki klasycznej zbyt by się nudził.
- Nudzący się Malkavianin ... brrr
– wzdrygnął się Stephen.
- Właśnie. Dlatego wolałbym jakieś mniej kontrowersyjną osobę, ale Karol zna Malkabvian tak samo, jak my, więc wątpię, żeby, kochając muzykę, zdecydował się zrujnować koncert zapraszając przedstawiciela szalonego klanu.

Podczas wymiany zdań Lasalle mył się, ubierał, pichcił, jak to potrafią robić jedynie Toreadorzy i kobiety. Każdy włos musiał być na swoim miejscu, odpowiedni krem nieco przyciemniający oblicze, szkła kontaktowe w oczach, które tłumiły krwawe błyski dobywające się z jego źrenic. Tak, ów ogień informujący innych o nienaturalnym pochodzeniu Antoine’a był jedną z jego bolączek.
- Ale co z tego – pocieszył się – przecież niektórzy mają jeszcze gorzej. Chociażby taki Malcolm McDuffy - wspomniał swojego starego znajomego. - Za życia lowelas pierwszej wody, który wymieniał kochanki niczym rękawiczki. No i został Nosferatu. Masakra. Albo Albon, którego kiedyś spotkał w Italii. Wcześniej ogrodnik wielkiej sławy, tyle, że po przeistoczeniu okazało się, iż wszystkie kwiaty więdną, kiedy przebywa w danej okolicy.
Szczęśliwie on nie miał takich kłopotów, a z błyskami szkła radziły sobie wyśmienicie. Ewentualnie czarne okulary, które także lubił nosić.
- Kwiaty i prezent! – Krzyknął przez drzwi łazienki do kamerdynera.
- Oczywiście, gotowe, panie hrabio. Lilie, tulipany, róże orchidee, frezje. Nie wiem, jakie kwiaty lubi panna Virkolen. Dlatego poprosiłem kwiaciarza o sporządzenie mieszanego, eleganckiego bukietu. Przed chwila przyniósł go goniec. Stoi na szafce w przedpokoju w zielonym wazonie.



Niewątpliwie, bukiet mógł się podobać i nawet wybredny smak toreadorski nie mógł znaleźć w nim uchybień. Pozostawało mieć nadzieję, że spodoba się Elenie. Rzecz jasna, jeżeli lubiła kwiaty, jednak biorąc pod uwagę fakt, że niemal wszystkie kobiety cieszą się takimi prezentami, Lasalle sądził, że z nią jest również podobnie.

- Natomiast co do prezentu – wyjaśniał Stephen, – Panna Virkolen określiła przyjęcie jako małe party. Dlatego stwierdziłem, że sympatycznie będzie wziąć nie standardowy prezent, a coś, z czego wszyscy się ucieszą. Niestety, poza panem. Bowiem zamówiłem po prostu tort. Rzecz jasna bez napisów, ale smaczny, przynajmniej tak na oko, sądząc po wyglądzie oraz cenie. To raczej nie tyle prezent, co wkupne na imprezę. Myślałem także o jakimś alkoholu, albo w ogóle o prezencie dla owej przyjaciółki panny Virkolen, ale nie wiem, jaki charakter będzie miała impreza i kim będą goście. Przypuszczam jednak, że tortem się ucieszą wszyscy.



- Świetna robota – ocenił Antoine patrząc, jak zręczne ręce pracownika cukierni, który moment temu przyniósł prezent i z dumą zaprezentował dzieło swojej firmy Lasalle’owi z powrotem pakują go do specjalnego, barwnego pudełka.

Przekręcony kluczyk w stacyjce uruchomił silnik. Archont lubił to miarowe mruczenie nowoczesnych samochodów. Przypominały mu one nieco dzikie zwierzęta szykujące się do skoku lub biegu. Biały metaliczny poblask karoserii harmonizował z kolorem jego garnituru. Pomyślał, że teraz ruszając spod hotelowego parkingu, czuje tą moc bijącą pod maską od sześciu pracujących cylindrów zdolnych zapewnić siłę ponad 260 koni mechanicznych. Taki samochód, limuzyna, jednakże przyśpieszająca niczym rasowe auto wyścigowe. Lasalle nie miał w sobie żyłki rajdowca, ale czasem odzywało się coś, co można nazwać atawizmem poprzedniej epoki. Dlatego też chętnie jeździł szybkimi autami, chociaż nie bawił się ulicznymi wyścigami. Raczej interesowało go poczucie możliwości osiągania wysokich prędkości, nie zaś sama jego realizacja. Włączył GPS ustawiając ulicę Adalstraeti. Pamiętał, ze internat Olsona jest pod 17. Stamtąd zaś było dwie przecznice dalej do mieszkania Eleny. W sumie nie tak daleko. Dlatego postanowił pojechać nieco dalszą drogą opłotkami miasta. Prowadzony czujnym okiem przekaźnika nawigacji satelitarnej cieszył się prowadzeniem samochodu po eleganckiej autostradowej obwodnicy Reykiawiku.

Stop! Po naciśnięciu hamulców samochód zareagował niczym potulny psiak, najpierw zwalniając a potem, kierowany ręką Lasalle’a, zbliżając się do szerokiego chodnika, na którym już parkowało kilka pojazdów. Mimo to udało się znaleźć miejsce pomiędzy jakąś starą odmianą Chryslera, a całkiem niezłym, nowiutkim Land Roverem, którego właściciel był chyba nadzwyczajnym ekscentrykiem malując go w pszczółki Maje.

- „Iść po nią? Poczekać?” – Zastanawiał się Toreador. Kamienica nosiła numer 87, ale tak duży budynek zamieszkiwało z pewnością kilkanaście rodzin. On zaś nawet nie znał numeru mieszkania Eleny. Wprawdzie mógł zadzwonić na komórkę, ale ... póki co było jeszcze przed umówioną porą. Wyszedł z auta, zamyślił się. Tak naprawdę to o niczym. Ot, żeby zabić chwilę czasu. Zerknął na neony niedalekiego domu towarowego, popatrzył w niebo, gdzie przemykały się niesione zimnym północnym wiatrem chmury. Było niemal jasno w świetle potężnych ulicznych latarni wygrywających na tym kawałku ulicy z ciemnością islandzkiej nocy.

- Cześć! – Usłyszał nagle głos Eleny lubię mężczyzn, którzy nie spóźniają się na umówione spotkania. Długo czekasz?



- Jakieś dziesięć minut. A co do owego spóźniania, to ja też nie cierpię czekać. Chociaż ty byłaś punktualna – podjął jej swobodny ton oraz rozmowę per „ty”.
- Kobietom, jakby co, wolno – mrugnęła wesoło. – Jeden z nielicznych przywilejów naszej płci. Aaa, dziękuję – nagle rzekła na widok kwiatów w ręku archonta trochę zaskoczona. – Ładny z ciebie opiekun – dodała filuternie. – Dziadek chyba kazał ci o mnie dbać, a nie próbować zawrócić w głowie i to od razu w dniu poznania.
- „Rzeczywiście”
– zastanowił się Toreador – „Przecież poznaliśmy się dzisiaj rano.”
- Ale dziękuję, są naprawdę śliczne. Ale skoro mnie tak zaskoczyłeś, to musisz chwilę poczekać. Przecież
– dodała widząc zaskoczoną minę archonta nie wezmę ich na party. Naprawdę mi się podobają, dlatego jeszcze na chwilę cię zostawię i włożę kwiatki do wazonu. Chyba, że chcesz iść ze mną?

- Zapraszasz? Chętnie zobaczę, jak mieszkasz.
- Tak, zapraszam, ale tylko na minutkę, bo Birgit także nie lubi spóźnialskich
.

Numer 15 drzwi, malutki hol oraz pokój, w którym znajdowały się: łóżko, szafa, biurko z komputerem, stolik, dwa krzesła i tyle. Czysto, lecz bardzo oszczędnie. Zero obrazków na ścianach, zdobień, czy choćby jakichś drobiazgów świadczących o upodobaniach mieszkanki. Widać, że Elena cały czas żyła na walizkach szukając swojego lokum.
- Tak tu mieszkam, jak widzisz skromnie. Chętnie zaprosiłabym cię na kawę, ale naprawdę nie chciałabym się spóźnić.
Rozległo się ciche pukanie:
- Eleno, jesteś jeszcze? – Przytłumiony żeński głos dochodził z korytarza.
- Tak, ale już wychodzę, proszę wejdź.
Spoza uchylonych drzwi wyłoniła się dziewczęca głowa przystrojona w rude włosy uczesane na pazia oraz grube oprawki okularów:
- To Antoine – przedstawiła archonta, - a to mój dobroczyńca, Steffi, która przyjęła mnie do swojego mieszkania. Studiujemy razem.
- Miło mi panią poznać
Toreador wyciągnął rękę do Steffi. – Dobrze jest mieć prawdziwych przyjaciół.
- Dzień dobry
– odparła cicho podając dłoń, ale uciekając gdzieś wzrokiem. – Dziękuję. Miło mi pana poznać. Nie jest pan studentem, prawda?
- Niestety nie. Reprezentuję sobą tak zwany wolny zawód.
- Pisarz, reporter, artysta?
- Nie trafiła pani, zajmuję się finansami i kontrolą. Jednak nie w banku, czy instytucji, tylko jako ekspert.
- I teraz przyjechał pan na Islandię w sprawach zawodowych? Ale ja pana za dużo wypytuję, przepraszam
– spłoszyła się. – Ja już idę, zresztą Elena mówiła, ze właśnie wychodzicie. Miłej zabawy – zniknęła tak niespodziewanie, jak się pojawiła.

- Cóż, musimy leciećElena włożyła kwiaty do żółtego flakonu na stoliku. Powąchała je przez moment napawając się ich aromatem. – Jeszcze raz dziękuję. Są naprawdę piękne. Lubię kwiaty, szczególnie lilie i róże. Są ... są takie kobiece. Pasują nam, nie uważasz?
- Tobie, owszem, ja także lubię piękne kwiaty. Najbardziej, pewnie, róże, ale uważam, ze inne, jeżeli są ładne, mogą zdobić niemal wszystko.
- Tak, mój pokój nabrał zupełnie innego kolorytu. Przecież to zwykły bukiet na stoliku, tymczasem jaka odmiana
?

Rozmawiali idąc na dół, a potem już w samochodzie.
- Zerknij na tylne siedzenie – poprosił ją w pewnej chwili Antoine.
- Cóż to takiego? Ten pakunek?
- Tort.
- Tort?
- Wspominałaś, że to party. Wypada chyba coś mieć idąc na taką imprezę. Przepraszam, jeżeli nie trafione, ale nie jestem specjalnie doświadczonym imprezowiczem.
- Nie, nie, wspaniale. Dziewczyny się ucieszą. Miałeś nosa.
- Akurat nie ja. Pomysł Stephena.
- No to świetnie się sprawił. Przekaż mu pozdrowienia.
- Na pewno się ucieszy.
- To naprawdę twój kamerdyner?
- Tak, służy w mojej rodzinie od wielu lat. To bardziej przyjaciel, niż podwładny.
- Wcale się nie dziwię, skoro jak mówisz, znacie się tak długo. Choć wydaje mi się nieco kostyczny. Nie, żeby to była wada, ale chyba trochę się skrzywił, kiedy zaprosiłam go także do Birgit.
- Nie lubi imprez. To naprawdę sympatyczny i miły facet, ale ma swoje reguły, których przestrzega. Wśród nich jest taka, że wszelkiego typu balangi są zakazane dla służby.
- Służby?
- On tak się określa. Sługa, kamerdyner.
- Chybaby bardziej pasował do XIX wieku, niż obecnych czasów.
- To prawda, ale cóż, każdy ma swój charakter.
- Och, nie myśl, że krytykuję. To nie to. Po prostu, to trochę dziwne podejście do pracy. Pan i sługa. Jak 200 lat temu. Moment, skręć w lewo
– nagle przerwała rozmowę o Stephenie. – To tam, tamten blok - wskazała nowy wysokościowiec. Mieszkania w takim budynku były pewnie dosyć drogie. Owa Birgit, lub jej rodzice musieli być całkiem zamożnymi ludźmi.



Zaparkował. Wyszli. Ujęła jego wyciągnięte ramię. Dla przechadzających się mieszkańców Reykiawiku wyglądali pewnie, jak para zakochanych.
- Chciałabym cię o coś poprosić – dziewczyna nagle przystanęła.
- Oczywiście, przecież jestem twoim opiekunem – zażartował. – Oberwałbym zdrowo od dziadka, gdybyś mu przy następnym spotkaniu powiedziała, że nie wykonywałem swoich obowiązków, jak należy.
- Świetnie, że tak stawiasz sprawę mości opiekunie
– króciutki, niczym uderzenie skrzydeł kolibra, uśmiech. rozjaśnił jej twarz. Jednak wcześniejszy rezolutny głos i śmiały ton wypowiedzi gdzieś się ulotniły. – Jednak naprawdę mam drobny ... no, wiesz, głupia sprawa, ale, wiesz jak to jest między dziewczynami. No, po prostu wspomniałam im, że mam faceta. To nie tak, że chciałam skłamać. Po prostu mam czasem dosyć dogryzania na ten temat. Pamiętasz, jak robił to mój brat pod „Cube”. Dlatego mi się wypsnęło, że właśnie zaczęłam z kimś chodzić. Rzecz jasna, dziewczyny od razu wsiadły na mnie, żebym go przedstawiła. Obiecałam więc, że przyjdę z chłopakiem na imprezę Birgit. Myślałam, że poproszę kogoś z klubu, ale trochę się bałam, iż mogą wziąć prośbę za coś więcej niżeli tylko koleżeńska przysługa. Także na uniwerku. Tam jednak wszyscy po chwili dowiedzieliby się, o co chodzi. Tak to zwykle jest. Więc byłam w kropce. Wtedy trafiłeś się ty. Wiem, że to głupio tak cię teraz prosić, że wygląda to tak, jakbym zaprosiła ciebie wyłącznie dla pokazu, a nie ... no wiesz. Zdaję sobie z tego sprawę, że masz pełne prawo teraz odmówić i pomyśleć sobie o mnie jak najgorzej. Ale wplątałam się w głupią rzecz i po prostu chcę mieć trochę spokoju od uwag, szczególnie tych najżyczliwszych, na które nie wiem, co odpowiedzieć. Przepraszam – zahamowała, po chwili milczenia zaś dodała, - ten wieczór. Dla ciebie pewnie to dziecinada ... owszem, ale jakoś tak wyszło. Wiem, że tak naprawdę się nie znamy i nie powinnam cię prosić – znowu urwała. Mówiła cicho wpatrując się ciągle we własne buty. - Pomożesz mi?

- „Ładnie
” – pomyślał Lasalle. – „Okazało się więc, że zostałem zaproszony na imprezę z powodów teatralnych, by robić za statystę.”
Jego pierwsza reakcja była rzeczywiście taka, jakiej się chyba spodziewała Elena. Chciał powiedzieć jej „hasta la vista, baby” potem zaś wsiąść do samochodu i odjechać. Później jednak:
- Ech, chodźmy – stwierdził sucho.
- Przepraszam – powiedziała cicho jeszcze raz. – Bardzo jesteś zły?
- Aż tak widać
?
Pokiwała głową.
- Wobec tego daj mi minutę. Pomógłbym ci bez problemów, bo wiem, ze sprawy sercowe nie chodzą prostymi drogami i to, co dla jednego jest łatwe do zrobienia, dla kogo innego może stanowić zaporę nie do przejścia, totalną blokadę. Szkoda tylko ... no nieważne, co się stało to się stało. Ale bardzo cię proszę, nie powtarzajmy tego eksperymentu więcej. Co ty na to? Nie smuć się już, Eleno proszę.
- Dziękuję. Jeszcze raz przepraszam. Głupio się czułam wobec kpin dziewczyn, ale teraz tak samo głupio wobec ciebie. Ja naprawdę nie lubię kłamać, ale tutaj ... tutaj, nie wiedziałam, co zrobić i dlatego ... wiesz. Jeszcze raz dziękuję
– krótki pocałunek musnął mu policzek. – Chodźmy.
- Chodźmy
– powtórzył wampir.

Znów szli pod rękę. Szklaną windą wjechali na piętro, gdzie mieszkała Birgit. Nowoczesna architektura niespecjalnie przemawiała do Toreadora, jednak ten blok był wykonany przez dobrego projektanta mającego duże wyczucie smaku. Miłe dla oka proporcje, wewnątrz zdobienia, oszczędne raczej, niż nachalne, za to duże ilości szkła, stali, przy minimalnym wykorzystaniu plastiku.
- To tutaj – nagle usłyszał głos Eleny.
Stali przed drzwiami z napisem Birgit Soerensen.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 17-04-2008 o 14:17.
Kelly jest offline  
Stary 20-04-2008, 23:30   #190
 
Hael's Avatar
 
Reputacja: 1 Hael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodze
- Aaaauoaaaoa!!
Brian zerwał się jak oparzony, przypadając plecami do ściany. Dyszał. Jego miały konsystencję nieokreślonej plątaniny włóczki.
Nad niezwykłą zabawką, której Gangrel przyglądał się jak zahipnotyzowany jeszcze przed chwilą stał Dżej. Rwał sobie włosy z głowy, a na jego twarzy wypisana była bezgraniczna rozpacz i przerażenie.
- O nieee! – Zajęczał przeszywająco raz jeszcze – O nieeee!
Brian podążył za jego wzrokiem, natrafiając na stos pogniecionego kwiecia, które tej nocy służyło mu za legowisko. Diaboliczne i krwiożercze legowisko, które zaatakowało go gdy tylko nadarzyła się okazja – ale o to już mniejsza.
- Em… Sorry. – powiedział Brian. Nie bardzo wiedział, jak powinien zareagować, a na dodatek nadal był półprzytomny po koszmarze minionej nocy. – Nie chciałem ich zniszczyć, po prostu, emm… Były dla ciebie ważne?
Dżej kontynuował jednak swe cierpiętnicze wycie. Zaczął okręcać się wokół własnej osi, skacząc to na jednej, to na drugiej nodze i szarpiąc dłońmi swe długie włosy. Brian przez chwilę jeszcze próbował ustabilizować jakąś interakcję, w końcu jednak dał sobie spokój. Ostrożnie prześlizgnął się koło Malkava, potknął się o zębatą kaczuszkę i popchnął drzwi.

Wiedział, że to niemożliwe, ale czuł się zlany zimnym potem. Serce kołatało mu w piersiach, a głowa dudniła jak dzwony na Wielkanoc. Musiał się tego pozbyć, obudzić, otrzeźwieć…

Za drzwiami było już tylko gorzej. Czterech Dżejów dorwało skądś kilka główek kapusty i grało nimi teraz w piłkę. Pękate warzywa obijały się od ścian i sprzętów, rozbryzgiwały się na podłodze czy, przy akompaniamencie wrzasków i rechotów, trafiały w graczy. Brian rozejrzał się zmęczonym wzrokiem. W momencie, gdy znalazł to, czego szukał – kubek z wczorajszą herbatą – przelatująca kapusta strąciła go ze stołu. Gangrel zerwał się raptownie, przyskoczył doń i uchwycił naczynie w powietrzu, tuż nad posadzką. Świry nagrodziły go gromkimi oklaskami.

Brian kilkakrotnie zaczerpnął łyk zbyt mocnej herbaty, płukał usta i wypluwał ciecz. Lubił herbatę. Kiedyś.
Wyszedł na zewnątrz. Była już noc w pełnej krasie – niepełny księżyc srebrzył się nad koronami drzew, a chłodny wiatr przyjemnie smagał po policzkach. Wampir z dziwną odrazą spojrzał na niemal pusty kubek odrzucając go na bok. Musiał pomyśleć.

Dziwna, ale piękna kobieta z oczami kota… Wspominała o przekleństwie, kusiła, obiecywała gruszki na wierzbie… Ha! Młody bóg i wieczność w objęciach oszałamiająco pięknej kobiety… Brzmiało zupełnie jak „Queen of the Damned”…!
Chciała czegoś od niego. Chciała go zwabić, pewnie wykorzystać. I mimo, że to wykorzystanie nie zapowiadało się wcale zbyt nieprzyjemnie, Brian czytał zbyt wiele bajek za swych szczenięcych lat, by pozwolić się skusić tak nieokreślonemu zjawisku, jakiego doświadczył jeszcze przed momentem. Co nie zmieniało faktu, że propozycja, pod pewnymi względami, była kusząca. A może bardziej nawet intrygująca, co w zasadzie wychodziło na to samo.

Brian zamyślił się. W zasadzie, cóż mogła mu zaszkodzić mała wycieczka do podziemi?
Co prawda był pewien, że ten „sen” był jak najbardziej prawdziwy, nie mógł jednak przezwyciężyć przemożnej ochoty, by skonfrontować go z rzeczywistością. Czy w piwnicach naprawdę odnajdzie przejście do innego świata? Zdawał sobie sprawę, że to lekkomyślne… Kto wie, cóż może się wydarzyć? Pomyślał o Aligarim i Karolu. Mógłby, powinien rozmówić się najpierw z nimi, ale o czym by im powiedział? Że miał zły sen? Pf!
Chciał wiedzieć. Sam – przynajmniej na razie.

Kainita odwrócił się na pięcie i podążył na powrót w głąb zapuszczonej rezydencji. Po krótkich poszukiwaniach odnalazł wejście do piwnicy – małe, wyrwane z zawiasów drzwiczki. Kamienne schody były długie i śliskie od wilgoci.
Na dole panowała zupełna ciemność, Gangrelowi nie przeszkadzało to w najmniejszym stopniu – widział wszystko wyraźnie jak przy dobrym oświetleniu. Powietrze było jeszcze zimniejsze niż na dworze, gęste, przepełnione wilgocią. Brian zmrużył oczy i zaczął uważnie rozglądać się wokół…
 
__________________
Ich bin ein Teil von jener Kraft
Die stets das Böse will
Und stets das Gute schafft...

Ostatnio edytowane przez Hael : 23-04-2008 o 21:50.
Hael jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172