Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-10-2008, 00:57   #281
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
- Stinger? - szepnął Robert podczas wypowiedzi Archonta, obracając się przy tym delikatnie w kierunku Finney. Delikatny uśmiech pojawił się na jej twarzy. Cóż, książę tłumaczył jej już, kim jest i z jakich czasów pochodził, lojalnie uprzedzając ją, iż z radością porozmawia z nią o nieznanych scenach z życia Machiavelliego, lecz jeżeli chodzi o obsługę radia będzie potrzebował jej pomocy. Z resztą, czy powinien się dziwić, iż jego starodawność budzi przynajmniej zdziwienie u młodej dziewczyny, która poznała go ledwo dzień wcześniej...?

- Taka broń, strzela rakietami... - szepnęła cicho wampirzyca

Widząc wyraz twarzy Stańczyka, któremu rakiety kojarzyły się jedynie z zawartością ogromnych radzieckich silosów, po których swego czasu przechadzał się, z powagą kiwając głową i chwaląc potęgę narodu, kobieta prędko dodała:

- Małymi rakietami. Jak armata, tylko przenośna... - uśmiechnęła się delikatnie pod nosem, nie szyderczo. Życzliwie. Mimo całego zacofania postaci Aligariego, osoba jej ojca zdecydowanie fascynowała Finney...

Gdy swą wypowiedź skończyła Mercedes, rozległ się znajomy już i przez wielu znienawidzony dźwięk towarzyszący uderzeniem laską o ziemię. Niezawodny znak, że Aligarii chce przemówić.

- Sześć dni. Cóż, w dniu naszego pierwszego spotkania wspominał pan, monsieur Lasalle, o współpracy między księciem, radą i pańską skromną osobą. Podstawą współpracy jest wzajemne zaufanie. Doświadczenie uczy, że nie jest to najlepsza rzecz, lecz w tej chwili skłonny jestem rzec, iż ufam panu. Atak więc odbędzie się za sześć dni.

Kolejne, lżejsze uderzenie laską o ziemię. Po kilku dniach wszyscy już wiedzieli, że w ten sposób Ventrue oddziela od siebie kolejne punkty wypowiedzi.

- Atak przy użyciu tych... Stingerów wydaje się dobrym pomysłem. Pamiętajmy jednak o Maskaradzie i ograniczeniach z niej wynikających. Najlepiej będzie poprosić żołnierzy o otoczenie okolicy kordonem okolicy ataku, jeżeli w pobliżu jest jednostka... Zresztą, mógłbym kogoś prosić pełny i dokładny adres siedziby naszej przeciwniczki?- spytał nagle Stańczyk

Znudzonym i niezbyt przyjaznym tonem księcia wspomógł Georg, a w przesuniętym w jej kierunku notesie zapisała go Finney.

- Dziękuję. Tak czy inaczej, jeżeli w pobliżu jest jednostka, zapewne nie jest to teren zabudowany. Tak więc nie musimy pozbywać się okolicznej ludności, co musielibyśmy zrobić, chcąc atakować hrabinę w tak otwarty sposób. Po zabezpieczeniu okolicznych terenów pomysł z atakiem bronią... wybuchową jest pomysłem naprawdę dobrym.

Kolejne uderzenie laską.

- Pytałem jeszcze o znajomości, nie bez powodu zresztą. Pytanie to, podsunięte mi przez pana Lipińskiego, w szczególności kieruje do osób, które od dłuższego czasu zamieszkują to miasto. Znacie kogoś, kto może nam pomóc? Kto okaże się przydatny? O kim po prostu warto pamiętać?

Tym pytaniem Robert zakończył swą wypowiedź, ponownie zasiadając na swym tronie.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 14-10-2008, 21:13   #282
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Przebywam w Reykjaviku od pięciu lat – Ortega mówiła spokojnie i bez emocji - ale niestety nie potrafię pomóc w tej sprawie, książę. Nie dysponuję żadnymi znajomościami, które mogłyby nam pomóc podczas przygotowywania ataku. Jakkolwiek jestem osobą znaną, żeby nie powiedzieć sławną, w pewnych kręgach, oczywiście przede wszystkim artystycznych. Moje nazwisko mogłoby z pewnością otworzyć wiele drzwi, nie wspominając o moich pieniądzach. Jeśli masz książę jakieś specjalne zalecenia czy też chcesz dotrzeć do jakiejś konkretnej osoby postaram się pomóc najlepiej jak potrafię, oczywiście w granicach rozsądku.
Chciałabym jeszcze zapytać o sprawę Gangrela – wciąż stała niewzruszona nad tym, co pozostało z wampira – Czy jesteś pewny książę, że w Elizjum będzie miał zapewnioną odpowiednią opiekę? Ta zgraja nieprzewidywalnych Malkavian nie nadaje się zbytnio do sprawowania nad nim pieczy. Mogliby bardziej zaszkodzić niźli mu pomóc. Oczywiście decyzja należy do pana, ale sugeruję tylko, że mogłabym się nim zająć. Przynajmniej do czasu, aż nie wydobrzeje. Mam sporo służby, która odpowiednio o niego zadba, służąc mu pomocną dłonią, jak i własną krwią.
 
liliel jest offline  
Stary 15-10-2008, 13:17   #283
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Karol Lipiński


Wampir chrząknął głośno, chcąc zwrócić na siebie uwagę zebranych. Nie był tak entuzjastycznie nastawiony do pomysłu Archonta, który nie uwzględniał jednej drobnej rzeczy.

- Muszę skrytykować pomysł użycia rakiety. – w dobrze znanym już innym zwyczaju, założył ręce za plecy i zaczął dreptać po sali. Mówił spokojnym, łagodnym tonem, tak jakby rozmawiali o jakiś nieistotnych sprawach a nie wojennych planach mających zaważyć na losie kainitów w tym mieście.

Problemem nie jest to czy pomysł mógłby wypalić, lecz problemem jest to czy nie uda się on aż za dobrze. Mówiąc wprost, uzyskałem informację na temat potężnego artefaktu, którego strażniczkami są właśnie wiedźmy. Jest to niejaka księga życia i śmierci, będąca ponoć kluczem do nieśmiertelności i tak dalej i tak dalej. - Zerknął spod ciemnych okularów na Lasalle i Mercedes, ciekawiła go ich reakcja.

- Artefakt ten może ulec zniszczeniu, a uważam, iż lepszym rozwiązaniem byłoby go zwyczajnie przejąć. Apeluje, więc do zgromadzonych o rozważenie innej opcji ataku, która nie spowodowałaby tak wielkich szkód w posiadłości hrabiny. Na przykład cysterna wypełniona częściowo paliwem, powinna wystarczyć. Łatwiej będzie to zaaranżować niż wystrzelić pocisk z bazy wojskowej. Zanim posiadłość spłonie i o ile spłonie, w ogólnym zamieszaniu uda mi się przeczesać znaczną jej część.
– przerwał na moment, raz jeszcze rozważając czy jego plany nie są zbyt szalone.

- Chcę prosić radę i Księcia tylko o trochę czasu na poszukiwania artefaktu, potem posiadłość można zrównać z ziemią. Co o tym sądzicie? – Zakończył pewnym siebie głosem, choć tym samym pisał się na istną misję samobójczą.

- Jeśli zaś chodzi o Malkavian to uważam, że są idealni do roli opiekunów tego miejsca. Wciąż jestem przekonany, iż Roland wie o wiele więcej niż nam mówi i akurat o wariatów jestem spokojny. Poradzą sobie. - Odniósł się jeszcze na koniec do pytania Ortegi.
 
mataichi jest offline  
Stary 15-10-2008, 17:16   #284
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Godna zastanowienia uwaga, Karolu. Niewątpliwie podstawowa myśl twojej wypowiedzi jest na pewno, moim zdaniem, do zaakceptowania. Mianowicie chodzi o przeprowadzenie rozpoznania. Ponieważ mamy starcie obydwie strony będą siebie podchodzić, więc zabiegi Twoich zwiadowców, nawet wykryte, powinny zostać uznane za normalne i nie spowodować nadmiernego wzrostu czujności czarownicy. Tu chciałem jeszcze przypomnieć raz, ze warto rozważyć propozycję uderzenia dominacją lub prezencją Lalkarza, gdyby się kiedykolwiek pojawił. Najlepiej, gdyby to było możliwe, przez kilku z rodziny. Wspominam o tym dlatego, ze skoro Karol planuje ją szpiegować, ona pewnie to będzie robiła w stosunku do nas, więc prawdopodobieństwo pojawienia się Lalkarza jest duże.

- Wracając jednakże do tematu, artefakt jest konkretnym dobrem, którym możnaby zawładnąć. Być może także użycie rakiety zwiększa prawdopodobieństwo jego zniszczenia. Choć tu nie byłbym całkiem pewny. Uderzenie cysterną z paliwem wspomniałem w swojej poprzedniej wypowiedzi. Jest to także jakieś rozwiązanie, ale o ile uderzenie rakietą, to wybuch czystej postaci, wybuch cysterny to nie tylko fala uderzeniowa, ale także potężny ogień. Takie coś nie tylko mogłoby nam uniemożliwić przebadanie resztek budynku, ale także opary paliwa unoszące się w powietrzu mogłyby wszystko spalić, łącznie z ową księgą. Nie wiem więc, czy to taka bezpieczniejsza sprawa. Nie mówiąc już o tym, że wybuch na zewnątrz budynku musiałby być ogromny, żeby nam się przysłużyć, a ogromny wybuch to także więcej paliwa i większy ogień, czyli coś dla nas niedobrego, co uniemożliwiłoby nam penetrację siedziby. Dlatego sensowniejsze byłoby uderzenie cysterną w budynek czarownicy. Ale, jeżeli ma jakieś zabezpieczenia, a pewnie ma, mogłoby dać jej to chwilę czasu na reakcję, że nim cysterna wjechałaby w budynek. Nie mówiąc już o tym, że potem samo uderzenie oraz wybuch mogłoby spowodować skutki jak wyżej wspomniałem.

- Wreszcie należy zastanowić się nad celem wojny. Moim zdaniem jest nim pokonanie czarownicy, natomiast cała reszta to wartość dodana. Księga stanowiłaby wspaniałą zdobycz, przynajmniej według ogólnych informacji, ale któż wie, czy naprawdę zawiera takie cuda. Tymczasem walczymy z czarownicą i boję się, że każda dywersyfikacja celów zmniejsza nasze szanse powodzenia. Cóż bowiem, jeżeli zdobędziemy księgę, ale potem czarownica nas załatwi? Wydaje się przeto, że rakieta miałaby pewną przewagę nad cysterną. Przede wszystkim uderza znienacka. Czarownica nie zdąży wypowiedzieć zaklęcia czy pomyśleć czegokolwiek. Po drugie. Taki Stinger waży 10 kilogramów, głowica bojowa natomiast znacznie mniej, bowiem tylko 3 kilogramy. Jest to groźne, ale przecież to nie bomba, która rozwala budynki, więc jeżeli nie będziemy mieli strasznego pecha, takie uderzenie nie naruszy konstrukcji budynku, za to albo zabije, albo porani, albo ogłuszy wszystkich. Ponieważ będzie to głównie fala uderzeniowa, księga, nawet rzucona gdzieś o ścianę, powinna ocaleć. Dodajmy, że tego typu rakiety są na tyle celne, że wlatują w okno i wybuchają dopiero w środku. Jak bardzo jest nam to pomocne, rzecz oczywista. Wydaje się, ze cysterna ma tylko jedną istotną zaletę w porównaniu do rakiety, czyli jest znacznie łatwiejsza do przeprowadzenia. Jeżeli nie uda się rozwiązać kwestii rakiety: Stingera, ewentualnie Hellfire’a lub Sidewindera to można pomyśleć o cysternie, jako opcji rezerwowej.
 
Kelly jest offline  
Stary 16-10-2008, 21:50   #285
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Osobiście nie widzę powodu, aby zabraniać panu Lipińskiemu na wcześniejsze wejście do posiadłości wiedźmy w celu odszukania artefaktu. Nie będę cię też pouczać Karolu, jak bardzo twój plan jest ryzykowny i, że możesz nie wyjść z tego w jednym kawałku, bo pewnie doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Jeśli więc rezygnujemy z rakiet na rzecz cysterny wynika z tego pewna zaleta. Cysterna będzie z pewnością łatwiejsza do zorganizowania. Nie oszukujmy się jednak, że dom z pewnością stanie w ogniu, a ten może być dla nas równie śmiertelny co promienie słoneczne. Dlatego jeśli mamy zamiar rozpętać pożogę nie ma takiej opcji abym weszła do środka panowie. Podczas ataku będziemy ryzykować życie, ale nie godzę się na ryzykowanie go w tak głupi i zbędny sposób. Proponuję otoczyć szczelnie dom i poczekać na osoby uciekające przed płomieniami. Mam nadzieję, że część z nich usmaży się w środku, ci zaś którzy zdołają się wydostać z budynku nadzieją się wprost na nasze ostrza, pociski, pazury, czy czym tam jeszcze dysponujemy. Co zaś do osoby Karola... Myślę, że powinniśmy ustalić jakąś dokładną godzinę ataku. Karol dostanie się do domu wcześniej a przed planowaną godziną zero powinien zorganizować sobie jakiś bezpieczny odwrót. To ważne abyś stamtąd uciekł zanim pożar rozszaleje się na dobre. - przez chwilę mierzyła wzrokiem Nosferatu - Nawet jeśli do tego czasu nie odnajdziesz księgi.
 
liliel jest offline  
Stary 18-10-2008, 16:01   #286
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
- Madmoiselle Otrega - zaczął Robert, gdy dyskusja o cysternie i kradzieży księgi została zakończona - Panny chęć pomocy naprawdę rozgrzewa me serce. I z pewnością z tej oferty skorzystam. Jak już mówiłem, zaraz po obradach proszę pozostać w sali, ta sama prośba tyczy się pana Lipińskiego, gdyż prócz wojny z hrabiną pojawiła się jeszcze jedna sytuacja, z której mogą wyniknąć spore komplikacje. Postaramy się rozwiązać ten problem wspólnymi siłami...

- Co do pana Borowicza zaś, powierzenie go opiekuńczym dłoniom panny Mercedes jest doskonałym pomysłem. Ze względu na Malkavian oraz sporo osób, które w najbliższych dniach powinny przewinąć się przez tę rezydencję, zdecydowanie bezpieczniej będzie dać mu się zregenerować w spokojnych salonach panny domostwa.

Stuknięcie laską miało być znakiem dla wszystkich, iż teraz Aligarii ma zamiar przemówić do wszystkich zgromadzonych na sali.

- Moje poparcie dla idei naszego przyjaciela, Karola, jest niemalże pełne. Prosiłbym jednak o wykorzystania do celów wywiadowczych pańskich zwierzęcych przyjaciół, a przez to rozumiem nie zbliżanie się przez pana do rezydencji naszej przeciwniczki. W obliczu wojny nie możemy sobie pozwolić na utratę pańskiej osoby, a wszyscy widzieliśmy, jak łatwo Lalkarz przejął ciało Carla Junga. Wszelkie informacje zaś proszę przekazywać w trybie natychmiastowym radzie oraz mojej skromnej osobie - w tej, rzec można, kryzysowej sytuacji wszycy musimy znać dokładny obraz sytuacji.

- Co do planu z cysterną wypełnioną benzyną, chcę zwrócić uwagę na pewien aspekt tego planu. Któż bowiem obsługiwać będzie przyrządy kierujące owym pojazdem? Nie możemy użyć zdominowanego człowieka - wszyscy wiemy, jakim okiem Camarilla patrzy na tego typu ofiary, lecz przede wszystkim przeszkodą może być postać Lalkarza. Rzecz jasna, o ile nie uda nam się go wyeliminować wcześniej, zgodnie z ideą naszego drogiego Archonta. Jestem niemalże pewien, iż umysł biednego człowieka zostałby przejęty przez złowieszczego sługusa hrabiny Munk, a nasza broń byłaby użyta przeciwko nam. Potrzeba więc jednego z nas, kogoś, kto odważyłby się siąść za kierownicą wozu, naprowadzić go na siedzibę i, po wcześniejszym zablokowaniu przycisków odpowiadających za nabieranie przez pojazd prędkości, wyskoczyć z niego. Z pewnością zdolność akceleracji pomogłaby mu w tym wyczynie...

- Spoko, podeślę wam kogoś. - mruknął George - Moje chłopaki nie takie rzeczy robią na motorach, więc tę robotę odwalą bez stresu.

- Cudownie. To jednak nie wszystko. Jeżeli mieliśmy użyć rakiet, to czemu nie użyjemy je w połączeniu z cysterną? Omotanie kilku żołnierzy i zachęcenie ich do wystrzelenia jednego, może dwóch pocisków, nie będzie, jak mniemam, wielkim problemem. Chodzi mi o to, by siedziba zaraz po zajęciu się ogniem, zawaliła się. Kula armatnia wystrzelona w odpowiednie miejsce baszty potrafiła doprowadzić ją do zawalenia, więc - jak mniemam - wprawieni w bojach żołnierze będą umieli niewielką ilością rakiet zrównać z ziemią domostwo hrabiny, już naruszone przez ciężarówkę. A gdy nieliczni ocalali poczną uciekać z ruin... Cóż, będziemy czekać w okolicy... - z uśmiechem skończył Stańczyk

- To co, zwijamy się? - spytał po chwili milczenia George

- Tak, uważam, iż ten moment będzie odpowiedni, by zakończyć nasze obrady. Decyzje tu podjęte zostaną oficjalnie wporwadzone w życie, wszystkie zaś wampiry w mieście zobowiązane są do ich przestrzegania. Proszę również o opuszczenie sali przez wszystkich, prócz panny Mercedes i pana Karola. Resztę z was, przyjaciele, z radością ugoszczę w nowym, niedawno odnowionym salonie, lecz jeżeli ktoś cierpi na tak zwany deficyt czasu - może już opuścić dwór.

Ventrue ukłonił się delikatnie, a później obserwował jak kainici opuszczają powoli salę. Gdy Finney, wychodząca jako ostatnia, opuściła salę, Stańczyk powstał i powolnym krokiem podszedł do stojących nieopodal drzwi Torreadorki i Nosferatu.

- By nie przedłużać, pominę wprowadzenie i przejdę do sedna. Byliście, przyjaciele, obecni podczas pożaru filharmonii, czyż nie? Zapewne widzieliście tam także naszych przyjaciół, Dżejów. Ich wygłupy nad ogniem zostały sfilmowane, znajdują się na posterunku policji. Z czym może wiązać się rozpoznanie ich postaci wszyscy wiemy. Dlatego mam prośbę. Do pana Karola, by posłał jednego ze swoich zwierzęcych przyjaciół do magazynu policyjnego, gdzie ten odszuka kasetę nagraniem. Do panny Mercedes, by korzystając ze swych licznych znajomości oraz nieodpartego uroku osobistego poprosiła jednego z policjantów o wydanie nam wszystkich kopii kasety. To z pewnością nie będzie trudne zadanie, lecz proszę o pomoc was, bo komu chętniej zaufają policjanci - pięknej artystce, czy starcowi z laską? - zaśmiał się Robert, a potem delikatnie skłonił i udał się w kierunku salonu, by zobaczyć, kto postanowił zostać w rezydencji.

W duchu uśmiechał się. Wszystko poszło po jego myśli...
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 19-10-2008, 00:43   #287
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://lorinale.republika.pl/dzien.mp3[/MEDIA]


Czy narada w Elizjum rozwiała wszelkie wątpliwości?
Zimny wiatr hulał miedzy drzewami, jakby czatując i wyśmiewając się z postaci, które opuszczały stary dworek. Świt zbliżał się już wielkimi krokami, wszak sama narada, a przede wszystkim pojawienie się rannego Briana zmarnotrawiły czas Kainitów, zmuszając ich do usuwania się już w cień... zanim wzejdzie zimne słońce północy. Mimo to jednak Ortega nie chciała drażnić temperamentnego Brujaha i pozwoliła mu odwieźć się do domu.

Antoine powiódł nieodgadnionym spojrzeniem za motocyklem, który właśnie zwycięskim rykiem silnika obwieścił gotowość do odjazdu. Dwie postacie: mężczyzna o długich włosach oraz ściskająca go w pasie... Ona.

Założywszy kask, Toreadorka obejrzała się ostatni raz za siebie. Ani George, ani Lasalle nie byli w stanie odczytać wyrazu jej oczu. Patrzyła ze spokojem na Archonta, który umościwszy na tylnym siedzeniu auta pokiereszowanego Gangrela, siadł teraz za kierownicą. On również zastygł przewiercając zza okularów swymi intensywnymi, nieludzki oczyma drobną sylwetkę wampirzycy. Odruchowo uniosła dłoń w geście pożegnania. To było dziwne... mieli przecież spotkać się za mniej niż godzinę, spać pod jednym dachem i tu też się obudzić... mimo to jednak Toreadorka czuła się tak, jakby żegnała Antoine'a już na zawsze.

„Do widzenia...”

Aligarii zza firanki obserwował uważnie odjeżdżających gości, a twarz jego była strapiona. Dłoń raz po raz to zaciskała się, to pieściła palcami gładką powierzchnię laski.
Kobieta o chłodnych rysach twarzy i długich kruczoczarnych włosach podeszła do niego i po chwili złożyła dłoń na jego ręce, ściskając ją delikatnie, pocieszająco...

- Ojcze...pomogę ci. Powiedz tylko co cię trapi...

- Co mnie trapi?
Stańczyk wbił w nią starcze spojrzenie – Życie Finney, życie mnie trapi. Czas udać się na spoczynek.

Wychodząc z sali tronowej Robert zatrzymał się jeszcze na moment w drzwiach i zwrócił oblicze ku górze, kierując wzrok w stronę kratki wentylacyjnej. Na jego wargach pojawił się lekki uśmieszek pozbawiony radości.

- Podziękuj swemu panu za ochronę szczurzy przyjacielu. Mam nadzieję, że z podobną skwapliwością pilnuje on pozostałych pomieszczeń rezydencji.

Mimo iż książę wydawał się czasem zakręcony podobnie jak mieszkający w Elizjum Malkavianie, tym razem się nie mylił. Lipiński , chociaż zaszył się już w swoim składziku i ułożył do snu, oczy i uszy wciąż miał otwarte. Na małych, szczurzych łapkach przemierzały one pokoje, przemierzały obejście, przemierzały miejskie kanały wciąż węsząc, nasłuchując...wypatrując tego, co mogłoby zainteresować zdeformowanego właściciela.


***


Co może przynieść nowy dzień ?
Dla Ciebie płacz a dla mnie śmiech
Co może przynieść nowy dzień ?
Dla Ciebie raj a dla mnie śmierć...

Czas mijał nieubłaganie, ziarenka jego piasku przesmykiwały się podstępnie między palcami, jakby przez sito. A przecież wciąż tak wiele było do zrobienia...


Aligarii, Artur, Alexander

Ziarno, kupa, ziarno, kupa, ziarno... życie gołębia było takie nieskomplikowane. Dlaczego więc nie można by wziąć z niego przykładu i żyć właśnie tak... od ziarna, do kupy.
Opracowujący z uwagą dokładny plan ataku na siedzibę hrabiny Munk książę Aligarii, zakopany był po uszy w stosach raportów, rozliczeń, sprawozdań i wszelkich innych papierków podsyłanych nieustannie przez Sorre’ego i Singa. Do tego dochodziły wizyty Karola, który informował księcia o swoich poczynaniach i odkryciach, ekscesy Malkavian...

O dziwo sporym wsparciem okazali się George i milczący Nożownik, którzy uruchomili znajomości w ciemnym półświatku by zaopatrzyć Kainitów w broń... tak na wszelki wypadek. Na dodatek George postarał się również o kolejnego potomka i z tego, co Robert miał pojęcie, był to idealnie pasujący do Brujahów osobnik, który na dodatek został poddany ostrej, lecz przy tym niezwykle efektywnej nauce „wampiryzmu” i o dziwo to on rokował największe nadzieje, jeśli chodzi o bojowe umiejętności nowego pokolenia Kainitów.

A właśnie, jeśli idzie o potomków... było to kolejne zmartwienie księcia, a raczej dwa, wszak Aligarii dostał dość nietypowy prezent od Rolanda w celu powodzenia akcji...i nie był to tym razem gwizdek.

Jedyne, choć stosunkowo marne pocieszenie, stanowił fakt, iż remont dworku został faktycznie zakończony w ekspresowym tempie i Elizjum cieszyło się już pełną gamą zabezpieczeń. Czy jednak mogły one stanowić przeszkodę dla jasnowidzącej wiedźmy?




Karol

Tak wiele tajemnic, tak niewiele czasu.
Dlaczego do diaska każda z mozołem zdobyta odpowiedź pociągała za sobą kolejnych dziesięć pytań? I to, co najbardziej męczyło Nosferatu - choć sam nie bardzo miał ochotę przyznać się do tego - gdzie podziała się Marry? Dni mijały i pomimo tego że siatka szpiegowska Lipińskiego działała już doskonale, ani razu nie natrafił na ślad wampirzycy. Czyżby zapadła się pod ziemię? A może po prostu wyjechała?

Na domiar złego penetracja piwniczki pod dworkiem też niewiele mu dała. Poza tym, że szczury i wszelkie inne stworzenia - nawet związane więzami krwi - odmawiały wejścia do odkrytego przez Gangrela korytarza... nic tam nie było. Gdy Nosferatu osobiście pofatygował się w to miejsce, nie znalazł nic. Zupełnie. Ot – jama w ziemi - a przecież to niemożliwe, tam musiało być coś jeszcze!

Na szczęście minione dni nie były jedynie pasmem porażek. Karolowi udało się nie tylko zlokalizować posesje księżnej, jak i znaleźć do niej bezpieczne przejście dla swoich szczurków... choć niestety, zanim do tego doszło, kilka stworzeń musiało poświecić życie. Jak bowiem Nosferatu mógł się domyślić, Lalkarz pełnił podobną funkcję do niego i działał w podobny sposób, przy czym jego szpiegami były potężne dobermany, które hasały swobodnie po terenie posesji, a także w środku.



Mercedes, Antoine, Shizuka

Co tak naprawdę między nimi było? Co się stało, że czuli się teraz zakłopotani w swojej obecności i raczej unikali siebie, mimo że wciąż tęsknili...? Jedyne co ich teraz łączyło i o czym mogli rozmawiać w spokoju ducha, to stan Briana. Ten polepszał się wyraźnie, ciało zagoiło się niemal zupełnie, jedynie dusza... była wciąż pokiereszowana. Gangrel nie bardzo chciał mówić, nie interesował się też zbytnio bieżącymi wydarzeniami, jedyne co sprawiało mu jakąś przyjemność, to oglądanie programów przyrodniczych w towarzystwie trzódki Toreadorki.


***

Antoine czuł się źle... gorzej z każdym dniem. Dziwny niepokój męczył go nie tylko z powodu Ortegi, ale jego źródłem zdawał się być również kryształ. Co prawda nie zsyłał on od nocy w operze żadnych wizji Archontowi, jednak zdawał się promieniować, jakby w ten sposób chciał powiedzieć swemu właścicielowi o zbliżającym niebezpieczeństwie. Możliwe, że tak właśnie było, a może... może po prostu Antoine sam sobie wymyślił te interpretację, po tym jak do skrzynki pocztowej jego posiadłości wrzucono zaklejoną, białą kopertę?

Tego wieczora Toreador jak zwykle miał wykonać telefon do swego kamerdynera, by dowiedzieć się o stanie remontu, który mimo kiepskiej pogody szedł pomyślnie i właściwie, gdyby wampir chciał, mógłby się już wprowadzić, bowiem systemy ochronne zostały już zamontowane i działały poprawnie. Tego wieczora jednak... to Stephen zadzwonił do swego pana, zaraz po jego przebudzeniu.

- Gdy otworzyłem dziś skrzynkę pocztową, znalazłem w niej niezaadresowana i niepodpisana kopertę. Proszę najmocniej o wybaczenie, ale myśląc, ze to tylko reklama, pozwoliłem sobie otworzyć. W środku znalazłem jedynie nieduży blankiecik podpisany kaligraficznym „G”. Oto treść wiadomości:
Wybacz dziecię, jeśli czytasz ten list, znaczy, że zawiodłem. Teraz w twoich rękach spoczywa los niepoznanego.
Post scriptum: strzeż się człowieka o wielu twarzach.
Post scriptum 2: szukaj śladów u utalentowanego chłopca.
G.


„Dziadek...nie żyje.”

Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna Lasalle miał ochotę szczerze zapłakać.

***

Tymczasem Mercedes nie chcąc już więcej katować swego martwego serca rozterkami, postanowiła włączyć się na swój sposób do przygotowań przed ostatecznym starciem z wiedźmą i... stworzyć potomka. Choć początkowo odrzucała tę myśl, nie chcąc brać na siebie obowiązku niańczenia, im dłużej się nad tym zastanawiała, tym ciekawsze zdawało jej się takie doświadczenie. Podświadomie nawet zaczęła się rozglądać za właściwą kandydaturą...

Oczywiście, najłatwiej byłoby wybrać kogoś ze swojej trzody, ale co to za wyzwanie, jaka zabawa? Toreadorka chciała przy okazji stworzyć jakąś niezwykłą historię, która – gdy będzie ją opowiadać spokrewnionym – będzie wzruszać każdego... Do tego potrzebny był jej więc prawdziwy, życiowy dramat - dramat rozgrywający się między życiem a pięknem!

Dlatego, gdy zobaczyła na ekranie telewizora znaną japońską łyżwiarkę, była pewna, że znalazła swe dziecko...
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 19-10-2008 o 01:05.
Mira jest offline  
Stary 20-10-2008, 20:04   #288
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Dziadek odszedł na zawsze ... zawsze ... zawsze – niczym echo powtarzał zmęczony umysł.
- Mercedes wybrała Georga ... Georga ... Georga – natychmiast uzupełniła pierwsze ponure myśli kolejna.
- Klejnot daje mu znać, że jest problem ... problem ... problem.

Pół godziny pod lodowatym prysznicem w odlotowej łazience Mercedes nie wystarczało, żeby uspokoić rozbiegane myśli. Nie wiedział co robić. Zasadniczo wiedział, ale po prostu miał tego dosyć. Resztami woli zmobilizował się, by zadzwonić do Eleny i Olsona Virkolenów. Czy to Olson był tym utalentowanym chłopcem? Spotkał się z nimi na mieście i zakomunikował, ze dziadek odszedł i że prosi ich, by zamieszkali w jego willi. Trudno odmawiać, gdy prosi wampir taki jak Antoine, a willa była zabezpieczona oraz chroniona. Odwozić ich do szkoły czy uczelni miał albo osobiście Stephen, albo jeden z ochroniarzy. Lasalle użył niezbędnych środków, by przyjęli jego propozycje. On zresztą także chciał się wprowadzić do swojego domu. Pałacyk Mercedes był pusty bez Mercedes, a ona teraz spędzał przeważnie czas z Georgiem.

Chociaż Shizuka okazała się ciekawą osobą. Co Mercedes odbiło, żeby tworzyć sobie córkę? Ale cokolwiek to było, trafiła idealnie, po toreadorsku. Polubił tę niezwykle sympatyczną i skromną dziewczynę, która na oczach całego świata zdobywała czempionat światowy oraz olimpijski. Porozmawiał z nią kilka razy pod nieobecność jej matki. To były miłe chwile i czasami myślał, że szkoda, iż nie zakochał się właśnie w niej, a nie w pozbawionej moralnego kręgosłupa Mercedes.

Odbył także rozmowę z księciem uszczegóławiając propozycję rakiety. Wyjaśnił, ze nie trzeba się włamywać na teren bazy. Wystarczy znaleźć jednego z żołnierzy na przepustce. A przecież było ich bardzo wielu i stacjonowali tutaj latami. Sprawdzić, kto ma dostęp do rakiet i tyle. Przecież tak naprawdę to:
- rakietę można było wystrzelić z kilkudziesięciu samolotów, które bazowały na lotnisku i praktycznie non stop któraś para wisiała w powietrzu. Wystarczyło więc dowiedzieć się, kto wtedy będzie i przy pomocy dominacji odpowiednio wtłoczyć w jego umysł komendy,
- rakietę można było wystrzelić z helikoptera lub czołgu,
- rakietę można było wystrzelić z przenośnej wyrzutni, których było wiele i stanowiły istotną część wyposażenia piechoty. W tym przypadku po prostu konieczne było jej wyniesienie przez zdominowanego oficera, a ilu było wyższych oficerów na przepustkach. Bardzo wielu. Kwestia popracowania nad takim.

Wystarczyło spędzić po prostu kilka nocy na obserwacji oraz urabianiu danego żołnierza. Musiał to zrobić wampir z dominacją, czyli na przykład książę.

Co do postaci owego sługi czarownicy, to najlepiej byłoby go gdzieś sprowokować, żeby się poddał emocji i udał się gdzieś, gdzie spotka wampiry, także z dominacją, czyli najlepiej księcia, ale ewentualnie także prezencją. Nie miał pomysłu, jak zrobić takie coś, ale teraz nie chciał rozmyślać nawet na ten temat. Smucił się oraz rozdzierał szaty. Siedział w swojej willi i siedział i siedział i siedział. Odwiedziłby Rosę, ale prosiła, żeby tego nie robić. Gdyby był normalnym facetem, upiłby się licząc na to, że wódka doda lekkości. Grał nie mogąc sam siebie słuchać, śpiewał nie umiejąc tego robić. Komórkę oddał Stephenowi prosząc, by na wszelkie zawiadomienia odpowiadał, że jego pan jest zmęczony, teraz wypoczywa.
 
Kelly jest offline  
Stary 20-10-2008, 22:22   #289
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Tańczące iskry
Niebo płonie kolorem
Zorza jak motyl

Piękne. Jak zauroczona patrzyła na kalejdoskop tworzący się na niebie. Zimne powietrze kuło w płuca, skórę. Bez większej trudności przenikało przez jej cienkie ubranie. Szkoda, że przyjechali tutaj tylko na cztery dni. Dla niej Reykjawik zakrawał na raj.
- Nic ci nie jest? - Takihiko zaniepokojony podbiegł do niej i okrył ją kurtką.
Shizuka obrzuciła go wściekłym spojrzeniem.
- Nie jestem z porcelany. - wepchnęła mu swoją torbę. - To gdzie ten bus?
Znając życie pozostali już się nie mogą doczekać, kiedy znajdą się w pokojach hotelowych. W końcu do występu pozostało zaledwie kilka godzin.

Organizatorzy zaskoczyli ją. Dostała własną garderobę. Szafeczka z lustrem, kanapa i wieszaki z ubraniami. Zwykle lodowisko oferowało jedynie skromne szatnie. Podobało jej się tu coraz bardziej. I jeszcze ta strasznie sympatyczna kobieta, która jej zrobiła makijaż. Taka niepewna, z nadzieją skończywszy pracę, poprosiła o autograf. Shizuka uśmiechnęła się. Niektórym do szczęścia tak niewiele potrzeba.
Kiedy już została sama, przyłożyła dłoń do serca i nasłuchiwała. Minęły dwa dni i nic. Żadnych zakłóceń rytmu, bólu, drgawek. Nawet się wyspała. Westchnęła i wyciągnęła z kieszeni zdjęcie, na którym z rodzicami stała na lodowisku. Wszyscy uśmiechnięci i szczęśliwi. Spojrzała niechętnie na buteleczkę z białymi pigułkami. Dziś nie mogła dać plamy. Należało w końcu wziąć się w garść. Już zawaliła dwa występy i cały ten numer z wywiadem. Westchnęła i popiła wodą trzy tabletki. Nowa, rewolucyjna metoda leczenia! Lekarze mogli mydlić oczy jej rodzicom, ale nie jej. To tylko środek, który wycisza objawy. I tak średnio skutecznie.
- Shizu... - Takahiko wstawił przez drzwi głowę, ale jakby stracił odwagę, żeby skończyć zdanie.
- Tak?
- Czy jesteś pewna, że możesz wystąpić? Jeszcze można wszystko odwołać...
- zawiesił głos widząc jej zabójcze spojrzenie.
Nawet gdyby dostała ataku, nie zrezygnuje z możliwości pokazania innym sztuki. Zachwycenia ich choćby na czas występu. Tylko to się liczy.



Występ trwał w najlepsze. Rewia dwoiła się i troiła, aby wzruszyć widownię, która raczej czekała na występy gwiazd niż interesowała się historią dziewczynki z zapałkami. W programie wyraźnie napisano: Shizuka Arakawa, Miki Ando i podano również kilka mniej znanych nazwisk jak Yoishie Ota czy Akiko Suzuki.
Shizuka jak zwykle siedziała przy bandzie i z fascynacją godną dziecka obserwowała pozostałych łyżwiarzy. Dawno nie dali tak dobrego pokazu. Siedziała na wpół uśmiechnięta, kiedy trener gestem ręki przypomniał jej, że teraz jej kolej. Tak szybko? Ale w końcu znów mogła stanąć na lodzie! W półmroku wyszła na taflę i czekała na swoją muzykę.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=SyJh7Quv0Nc[/MEDIA]

Nie mogła uwierzyć! Serce nie odezwało się ani razu. A właściwie odzywało się tak regularnie. Przez chwilę wahała się, bo przecież mogło się okazać, że dostanie ataku na środku lodowiska i jej tajemnice poznaliby wszyscy, którzy w swoim domu mają telewizor.
Ukłoniła się po raz ostatni i ustąpiła miejsca Miki.

Cała w skowronkach weszła do swojej garderoby i nie mając niczego innego pod ręką przytuliła najsilniej jak umiała poduszkę z kanapy. W końcu radość nieco opadła i dziewczyna usiadła przy szafce z lustrem.
Skrzyp. Otworzyły się drzwi. Shizuka odwróciła się, myśląc że to Takahiko i zamarła.
Do garderoby weszła, a właściwie pojawiła się nieziemsko piękna kobieta. W całym pomieszczeniu rozszedł się słodki zapach kwiatów z bukietu, który przyniosła. Ten tajemniczy uśmiech, sposób w jaki się poruszała, wszystko było przesiąknięte gracją i perfekcją. Shizuka nie mogła wypowiedzieć słowa. Wpatrywała się tylko w każdy ruch nieznajomej i chłonęła zapach (jej czy może kwiatów?). Gdzieś w głębi siebie usłyszała jak jej serce przyspiesza, ale jeszcze się nie potyka. Całe jej ciało przeszedł dreszcz.
Kobieta złożyła bukiet na szafeczce, tuż przez Arakawą i wyszła nie odezwawszy się ni słowem.
Drzwi zamknęły się, a Shizuka spojrzała tępo na bukiet. Białe róże (jej ulubione, skąd wiedziała?) otoczone czerwono-czarnymi orchideami. I karteczka z pięknym starannym podpisem.

Cytat:
Mercedes Ortega
Dlaczego? Dlaczego od razu odeszła? Shizuka zerwała się się z miejsca i z kwiatami w dłoni pobiegła korytarzem. Nigdzie nie pozostał ślad po kobiecie. Potknęła się i, gdyby nie zręczność Takahiko, zapewne wyłożyłaby się jak długa na podłodze. Zadał jej jakieś pytanie. Chyba. Shizu jednak nie mogła zapomnieć o tej twarzy i oczach, które wyryły jej się w pamięci.

Minęła noc. Chociaż Shizu wolałaby o niej zapomnieć. Serce ponownie przestało bić równo. Do tego tabletki się skończyły. Takahaki był zmuszony do szukania apteki, gdzie oczywiście specyfiku nie mieli na składzie. Siedział więc przy niej przez cały czas, a ona trzęsła się jak w febrze zwinięta w precel, aby ulżyć sobie cierpienia. Zupełnie jak w najgorszym koszmarze.
I ciągle tylko widziała nieznajomą z kwiatami.

Musiała wyglądać strasznie. Blada, z podkowami pod oczami, nie schodziła na posiłki, żeby nikt z rewii nie domyślił się, co się dzieje. To musi pozostać tajemnicą, aż do końca. Siedziała więc od rana przy biurku zamknięta w swoim pokoju. Chciała napisać list do matki, ale od trzech godzin na kartce widniał tylko nagłówek "Droga mamo". Nawet teraz serce chodziło jak rozstrojony zegarek. Jednak większą uwagę zwracała na wczorajszy bukiet, który pachniał tak intensywnie. Mercedes Ortega. Kim była? Z czymś kojarzyło jej się to nazwisko. Nie mogła sobie przypomnieć. Może dlatego, że obraz kocich ruchów nieznajomej nie opuszczał jej umysłu ani na moment? Ciągle widziała te niesamowicie blade oczy, pełne usta i zgrabne ciało.
Westchnęła i spojrzała na kartkę z nagłówkiem, na której nieświadomie wykaligrafowała Mercedes Ortega. Zgniotła papier i wyrzuciła do kosza.

"Co się ze mną dzieje?"

Czuła się osaczona. Nawet bukiet to sugerował. Orchidee ściśle otoczyły białe róże i mówiły mamy cię. Mamy cię i już nie wypuścimy.

"Zaczynam wariować."

Podeszła do niskiego stoliczka przed telewizorem i nalała sobie szklankę wody. Jej wzrok padł na łyżwy poniewierające się w kącie. Powoli zapadał zmrok. Nikt nie wejdzie do jej pokoju, bo zamknęła się na klucz. Serce z wolna się uspokajało, może wytrzyma? Co więcej ten parter, na którym ją zakwaterowali kusił, ucieczką przez okno. Zresztą żadna inna droga nie wchodziła w grę, jeszcze by jej łyżwy zabrali. Poczeka jeszcze chwilę, żeby zapadł zmrok. Wtedy łatwiej się wymknąć.

Usiadła na kanapie i włączyła telewizor. Bez najmniejszego zainteresowania przerzucała kanały. Zostawiła MTV. Nic innego nie nadawało się do oglądania. Wzięła gazetę ze stolika i przejrzała kilka stron. Dodatek kulturalny do jakiegoś dziennika. Przynajmniej nagłówki to sugerowały. "Dziś w kinach", "Reżyser jednej odsłony", "Słomiany wdowiec literatury?". "Obraz Uciekinier sprzedany za milion dolarów". Trochę dłużej zatrzymała się przy tym ostatnim. Na malarstwie nie znała się zupełnie, ale wiedziała, co jej się podoba. To płótno przyciągnęło ją do siebie jak magnez.



Pobieżnie zaczęła czytać tekst. "Obraz autorstwa Pani Ortegi" zamarła. Od razu przypomniała jej się kobieta i bukiet. Rzuciła na niego okiem, czy oby jeszcze nie uciekł przez uchylone okno.
W końcu sobie przypomniała. Przyjrzała się dokładniej obrazowi. Dawno temu zdarzyło jej się być na wystawie prac pani Ortegi. Przeszedł jej dreszcz po plecach.

"Czemu wszystko dziś kręci się wokół niej w mojej głowie?"

Zrobiło się na tyle ciemno, że słowa na papierze zlewały się Shizu w jedno. Złapała łyżwy i wyskoczyła przez okno.
Może to pozwoli jej przestać myśleć o nieznajomej choć na chwilę?

Gdzież tam! Kiedy tylko znalazła się na skraju zalodzonego jeziora, miała wrażenie że był tam ktoś więcej i obserwował jej każdy ruch. Usiadła na pobliskiej ławce i uspokoiła oddech. Serce zdawało się pracować dość sprawnie. Tylko co jakiś czas zdarzały się nieregularności. Shizu powoli zawiązała łyżwy. Potem przyłożyła pięść do mostka i czekała. Czekała aż serce powróci do swojego normalnego rytmu. Możliwe, że niepotrzebnie tu przybiegła. I tak zaraz nadwyręży się jazdą. Ale nie mogła czekać. Zimno z wolna zaczynał dokuczać. Wrażenie obserwacji nie minęło. Nie wiedzieć dlaczego, wydawało jej się, że to właśnie Ortega przyszła ją obserwować. Oczywiście odrzuciła ten pomysł jako zupełnie niedorzeczny. Czyżby zaczynała jej się mania prześladowcza? Pokręciła głową, jakby chciała przegnać tak głupią myśl.

W końcu serce zaczęło pracować spokojnie. To może być dzisiaj jedyna szansa. Należało wykorzystać wszystkie momenty, bo nie wiadomo ile ich jeszcze zostało. Od początku życia mówili jej, że umrze "zaraz". Za rok, za pół. A ona wbrew wszystkiemu dalej oddychała. Jednak czuła, że to "zaraz" już wyciąga po nią rękę. Daje znaki. Ataki zdarzały się coraz częściej. Za często. Zamknął ją w końcu w szpitalu i tam dokona swych dni. Jako ta "biedna sławna łyżwiarka". Nigdy nie chciała, aby ktoś jej współczuł z powodu choroby. Nigdy.

Weszła na lód. Poprawiła ułożenie stóp w butach, strzepnęła zdrewniałe od zimna dłonie. Pierwszy raz od dłuższego czasu zwróciła uwagę na oddech, który na zimnie stawał się mleczną mgłą.
Zupełnie jak białe róże w bukiecie.
Shizu rozpędziła się, omijając większe nierówności, jakby chcąc zostawić z tyłu natrętne myśli i spojrzenie. Adrenalina poszła w górę. Wiedziała, że musi się spieszyć.



Kołowała chwilę po lodzie. Aby rozgrzać zmarznięte ciało, kilka piruetów, kroczki z jakiegoś starego układu i już chciała skakać. Wzięła rozpęd i...
potknęła się na jakiejś nierówności. Udało jej się jednak nie upaść. Zrobiła najazd jeszcze raz, tyle że szybciej. Tam, gdzie powinno być równiej. Uniesie ją przecież powietrze. Niebo skrzy się od gwiazd. Nagie drzewa dopingują. To obce spojrzenie również. I już ma się odbić...
kiedy wszystko staje się nagle mleczno białe. A po chwili twarde. Shizu nie może złapać powietrza, czuje się jak ryba wyciągnięta z wody. Ból paraliżuje ciało. Serce wali w uszach tak strasznie nierówno. Nie. To niemożliwe. Ciało przechodzą drgawki. Nie teraz. Wystarczyłby tylko moment. Leży widząc niebo, dokoła znikąd pomocy. Ten obcy ktoś odszedł.
Jest ona, mrok i wszechogarniający ból. Nawet zimno się już nie liczy.
Powoli oddech przestaje być jak igły wbijane z furią.
Kobieta zwija się w kłębek na środku zamarzniętego jeziora. To była właśnie TA chwila. Już się nie powtórzy.

puste gniazda
wśród nagich gałęzi
pustka

Wróciła do pokoju, choć wejście przez okno w jej stanie zdawało się straszną katuszą. Nigdy się nie zdarzyło, żeby miała ataki co noc. Jeśli ktokolwiek się dowie... Co by dała, żeby zobaczyć się z Ortegą. Głupia myśl, ale zdawał jej się, że to by jej ulżyło. Najpierw o podłogę uderzyły łyżwy a potem bezwładne ciało japonki. Leżała tak sobie zmarznięta na kość, z bólem jako częścią siebie i gapiła się w sufit. Telewizor śpiewał jakąś przygnębiającą melodię. Zapach kwiatów otumanił ją do reszty. Dopiero po chwili zorientowała się, że niechcący przewróciła wazon z kwiatami. Teraz leżały tuż obok jej głowy, w której kłębił się ból, smutek, niepewność i Ortega.
Zamknęła oczy. Już niedługo. Niedługo nie zostanie już nic.

Rano obudziła się w łóżku. Jakoś nie pamiętała, że doszła do niego o własnych siłach. Miała najgorsze przeczucia. Przeszła wolno, otępiała do saloniku (gdyż jej pokój składał się, jak na apartament przystało, z sypialni i saloniku) i osunęła się na kanapę. Na stoliczku stał talerz ze śniadaniem. Faktycznie, zgłodniała. Kiedy zabrała się za jedzenie, okazało się, że pod nim leżała karteczka.
Cytat:
"Twój dzisiejszy występ odwołany. Odpocznij. Nie chcę cię znów zbierać z podłogi. Taki"

Jakoś apetyt ją opuścił. Zaczęło się. Początek końca. Odwołał występ bez jej zgody. Bez porozumienia się z nią! Czyli już jej zdanie się nie liczy.

Odepchnęła od siebie talerz i podniosła poziom głosu w telewizorze. Złapała ramionami kolana i nieświadomie zaczęła się kiwać. Kwiaty stojące tuż obok przypominały o Mercedes, jakby ciągle mruczały jej imię. Łzy nie proszone, same przyszły. Nieziemska kobieta, nieziemska kobieta, co mi po takich myślach!
Shizu złapała za wazon i rzuciła nim o ścianę. Rozbił się w drobny mak robiąc wiele hałasu. Kwiaty rozsypały się bezwładnie po ziemi.

"Nie, nie nie!"

Japonka przestała się już rozumieć. Poderwała się, żeby ratować kwiaty.
Kwiaty!
Pozbierała je, delikatnie ratując spod resztek porcelany i przytuliła je do siebie. Jakby to coś miało zmienić. Położyła się na podłodze i nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła.

Zegar elektroniczny wskazywał dwudziestą pierwszą. Za oknem panował już mrok. Ktoś przykrył ją kocem i pozbierał resztki wazonu, ale w tej chwili nie miało to najmniejszego znaczenia. Wstała i chciała podejść szybko do okna, ale nie do końca wybudzona obijała się o meble jak pijana. Szarpnęła za klamkę i wpuściła zimne powietrze do pokoju. Ortega. Musiała dostać się do Ortegi. Nieprzytomnym wzrokiem powiodła po meblach, bez przyczyny wzięła swoje łyżwy, bukiet i parę butów, którą założyła już po wskoczeniu przez okno. Ortega. Tylko jak się dostać do Ortegi? Ruszyła wolnym krokiem, właściwie bez celu i wbijała tępy wzrok w bukiet. Musiała się z nią zobaczyć. Choć jeszcze raz zobaczyć jej oczy, sylwetkę, to jak się rusza. Po prostu musiała. Kwiaty nie pachniały już tak intensywnie. Shizu szła wzdłuż drogi w cienkiej bluzce i rybaczkach. Łyżwy obijały jej się o plecy. Jej dłonie same zaczęły bawić się karteczką, którą Mercedes zostawiła wcześniej przy bukiecie.

"Jak cię znaleźć?"

"Jak cię znaleźć." kołowało w jej umyśle. Czy to początki szaleństwa? A może to chore serce ściągnęło gorączkę. Shizu zatrzymała się i oparła o drzewo. Miała szybkie, nierówne tętno. Tak ciężko nabrać kolejny oddech. Ale nie poddawała się. Musiała tam być. Tam się dostać. Tam? Może należałoby kogoś spytać? I nagle zdała sobie sprawę, że dokładnie wie, gdzie znajduje się owo "tam". Ruszyła przez miasto tak, jakby jej ktoś linię na ulicy białą kredą narysował.

Zaczęło padać. Szła powoli, ciągnąc prawie nogę za nogą. Zmęczyła się. Jej serce piekło bólem. Wolała nie zastanawiać się nad niczym. Myślenie nic nie da. Padał śnieg z deszczem. Po kilku minutach była całkiem przemoczona. Przynajmniej nie było widać jej łez. Zgubiła gdzieś bukiet i ostała się jej tylko jedna biała róża.

Zmarznięta na kość w końcu dotarła do "tam".



Przed bramą stał strażnik. Przyjrzał się Arakawie i skinął jej głową, co zapewne miało oznaczać, że Ortega jej oczekuje.
Po ciele przeszedł jej dreszcz. Dlaczego?
Ruszyła alejką do drzwi i kiedy weszła do środka uderzyło w nią ciepło, półmrok i kakofonia dźwięków.

YouTube - BLOOD (JAPAN) Gothic/J-Rock/Visual kei

Rodzima muzyka brzmiała jak zaproszenie.
Nieśmiało ruszyła do salonu, ale nie przekroczyła progu. Wyglądał jak klub. Kilkoro ludzi tańczyło, dwójka gziła się na kanapie i ten teledysk wyświetlany na ścianie. Nikt tu nie był trzeźwy.
Shizu zadrżała. Gdzie ona była? Po co...? Ortega.
Atłasowe zasłony szczelnie zasłaniały dopływ światła księżyca, gdzieniegdzie rozświetlały mrok świece.
W przeciwległym końcu pokoju w miękkim fotelu siedziała postać. Owiana mrokiem, jak gdyby ciemność dobrowolnie do niej lgnęła, oblepiała łapczywie całą jej posturę. Kobieta wstała opieszale i weszła w krąg światła sączącego się z kominka. Żywa istota czy może ułuda?

Shizu zrobiła w jej stronę kilka kroków. Ale nie miała odwagi ruszyć dalej. Postać wstała i ruszyła wolnym, zmysłowym korkiem w stronę japonki.
Ostatnia róża z bukietu spadła na podłogę. Dziewczyna nie mogła się ruszyć pod wzrokiem Mercedes. Piękna, o równych rysach, pełne usta,
taka - taka nieuchwytna. I jeszcze ten uśmiech. To, jak patrzy. Shizu nie mogła oderwać od niej oczu. Po krzyżu znów przeszedł jej dreszcz.
Ortega zbliżyła się i przez chwilę, jak wieczność, patrzyły sobie w oczy. Japonka już nie mogła tego znieść, chciała się wycofać, ale wtedy dłoń Mercedes pogładziła jej policzek. Przez ciało Arakawy przeszedł ciepły prąd i pozwoliła się zaprowadzić za rękę do sąsiedniego pokoju.

Drzwi tłumiły lekko muzykę. Malarka pozostawiła dziewczynę na środku pokoju i obeszła ją dokoła, dokładnie oglądając. Shizu czuła się bardzo nie na miejscu. Jak zwierzę na wybiegu. Wysztywniło ją jakby połknęła kij od szczotki i wpatrywała się mętnym wzrokiem w ogień na kominku. Serce chodziło jej coraz nie równiej.

"Co ja tu robię? Może to błąd. Przecież to musi być jakieś złu..."

Nie dane jej było dalej myśleć, gdyż Mercedes zbliżyła się do niej i wbiła swe długie kły w jej szyję. Japonce nie dane było nawet krzyknąć. Wszystko zlało się w ciężką do opisania przyjemność, aby zakończyć się całkowitym bezruchem i powolnym stanięciem serca. I wilgocią na ustach, pragnieniem, gwałtownością, której nigdy by się po sobie nie spodziewała.

Mercedes zabrała swój nadgarstek, a obok niej pojawiła się dziewczyna. Możliwe, że ją zawołała, ale Shizu czuła tak silny głód, który zagłuszał wszystko inne. Ale to nie apetyt. Czuła zapach, zapach krwi? Widziała dokładnie wszystkie żyły na odkrytych rękach i szyi dziewczyny. Pić!
- Pij. - stanowczym głosem powiedziała Ortega.

Shizu ledwo się powstrzymywała. Spojrzała niepewnie w oczy Mercedes. Ale jak? Tak, jak ty? Ale to złe. Tak się nie powinno. Ja... ja...

Malarka zmrużyła lekko oczy, złapała dziewczynę za nadgarstek i przegryzła go. Krew płynęła swobodnie.
- Pij moje dziecko. - powtórzyła i podetknęła Shizu pod nos.
Japonka nawet jeśli pragnęła się przeciwstawić, nie poradziła sobie z pragnieniem i zatopiła zęby w ciele dziewczyny.
- Wystarczy. - usłyszała głos Matki.
Już panując nad sobą, puściła rękę dziewczyny i spojrzała na Mercedes. Ta podała jej kieliszek i nalała jej do pełna z karafki. Młoda wampirzyca piła kieliszek za kieliszkiem, aż w końcu zmorzyło ją straszne zmęczenie i zsunęła się po kanapie. Kieliszek potoczył się po podłodze. W pokoju pojawił się Simon i zaniósł Shizukę do jej nowego pokoju. Położył na łóżku. Ortega przykryła ją kołdrą.
- A teraz śpij moje dziecko. Już prawie świta. Jutro... Jutro poznasz odpowiedzi na twoje pytania. - pocałowała ją w czoło i wyszła.

Kolejne dni były...inne niż wszystkie dotychczasowe. Trudno się przyzwyczaić do bycia wampirem. Shizu czuła się nieswojo. Nie została zapytana o własne zdanie co do przemiany. Matka nie uznała tego za konieczne. Oczywiście już pierwszej nocy została zapoznana z pozostałymi mieszkańcami willi. Nożownik rzucił jej jedno krótkie zdanie: "Witamy w rodzinie", co podobno jest dla niego rzadkością. Lasalle od razu skomplementował za złoto w Turynie, natomiast Brian nie powiedział nic, tylko kiwnął jej głową.

Od poprzedniej rodziny, znajomych, rewii odcięła się zupełnie. Pożegnała się tylko z Takim, który załatwił dla niej pozwolenie stałego pobytu, były jakieś przebąkiwania, czy nie mogłaby reprezentować w takim wypadku Islandii, ale Taki wszystko uciął. Dobry był z niego "brat". Ale za bardzo się nią martwił. Rozmowę zakończyła tak, jak zwykle. Chce umrzeć po swojemu. Choć w jej obecnym można to rozumieć na różne sposoby.

Po długich rozmowach z Matką włóczyła się po posesji. Jej najlepszymi przyjaciółmi były opuszczone korytarze, zakurzone pokoje, ciche zakątki. Wszystko było dobre, byle by z dala od ludzi. I wampirów.
Raz spróbowała jazdy na łyżwach. Po dwóch godzinach potrafiła znacznie ograniczyć siłę wkładaną w akrobacje. Choć skoki dalej wychodziły jej pięciokrotne.
Drugiego dnia Matka pozostawiła ją pod opieką Lasalle i odjechała na motorze z jakimś w skórę odzianym jegomościem, Georgiem jeśli nie myliła jej pamięć. Nie wiedziała dlaczego, Matka kazała jej o sobie powiedzieć wszystko, nie dopuszczając do własnych tajemnic. Shizu powoli przyzwyczajała się do jej sposobu bycia.

- Chętnie napiję się z herbaty w tak doborowym towarzystwie, panie Lasalle.
Należało choć udawać, że lubi się towarzystwo. Zresztą skoro Matka poleciła ją opiece Lasallowi...
- Pochlebia mi pani, Arakawa-san - odpowiedział zaskoczony, wyrwany z zamyślenia. - To raczej pani jest owym doborowym towarzystwem, ale oczywiście, chętnie zapraszam, Dysponuję specjalnym zapasem sanshy, której nie dostanie pani nigdzie poza Japonią.
- Doprawdy?
- uniosła lekko brwi, w zdziwieniu. - Nie podejrzewałabym, że u Europejczyka można znaleźć japońską herbatę. - chyba właśnie popełniła gafę. Spuściła więc wzrok, jak na dobrze wychowaną japonkę przystało. - Ale może istnieje jakaś herbata z pańskich stron, panie Lasalle, którą polecałby pan mojej pamięci?
- Jestem Francusem, Arakawa-san, u nas nie rośnie herbata. Przykro mi, jednak jeżeli sansha pani nie smakuje, to poszukamy czegoś innego. Pozwoliłem sobie zaopatrzyć pod tym względem kuchnię pani Ortegi.
- Ależ nie. Przepadam za sanshą. Jest pan francuzem?
- uśmiechnęła się uroczo. - Zawsze chciałam nauczyć się francuskiego, lecz czas nie pozwolił. Jeśli chodzi o języki europy posługuję się biegle jedynie rosyjskim.
- Tak, oczywiście pani trener
- gestem zaprosił ją do salonu. - Proszę się nie dziwić, że to wiem, ale o tym pisały gazety wielu krajów europy. Ja zaś czasem je przyglądam. - Wydał polecenia jednej z dziewczyn prosząc o zagotowanie wody..oraz przyniesieniu czajniczka oraz filiżanek.
Zapewne zaróżowiłaby się, gdyby jeszcze żyła.
- Myślę, że nie każdy europejczyk to wie. - uśmiechnęła się, trochę przepraszająco. - Choć teraz to wszystko jedno. - utkwiła spojrzenie w ogniu. Zapewne nie powinna tego mówić, ale jakoś samo się powiedziało, bez jej udziału.
- Ma pani rację, teraz to rzeczywiście, ale zawsze to dobrze, ze możemy jeszcze napić się herbaty. Witamy na nowej ścieżce, Arakawa-san - podniósł filiżankę niczym toast napełnioną przez jedną z dziewcząt. Widać było, ze ma minę bardzo przygnębioną, co dostrzegała nawet nie znająca go wcześniej Japonka.
Shizuka przybiła toast filiżanką herbaty. Aromat nie działał jednak na zmysły, jak kiedyś.
- Nie wiem, co pana gnębi, panie Lasalle. Zapewne jeśli zapytam, nie odpowie pan lub uda, że nic się nie stało. - postanowiła być bezpośrednia, ten jeden raz w życiu. Znaczy nie-życiu. - Ale jeśli ma panu pomóc wyrzucenie tego z siebie, zawsze wszyscy mi mówili, że umiałam słuchać.
- Nie, Arakawa-san. Ale rzeczywiście to problem, z którym pani zapewne jest obznajomiona. Mój dziadek umarł. Był naprawdę kimś dla mnie ważnym i nie spodziewałem się tego, co się stało. Jednak proszę, zmieńmy temat, nie chciałbym, żeby naturalne przygnębienie, które spotkało panią bezpośrednio po ... wejściu do rodziny, jeszcze ktokolwiek powiększał swoimi prywatnymi kłopotami.

Oparła brodę na dłoni, a łokieć na blacie stolika.
- Bardzo mi przykro z powodu pańskiego dziadka. Musiał być niesamowitym wampirem. - uśmiechnęła się pocieszająco. - Ale proszę nie interpretować mojego przygnębienia wejściem do rodziny. Widzi pan, panie Lasalle, śmierć była mi pisana. Umarłabym i tak w ciągu następnego roku. Tylko sposób odejścia został za mnie wybrany. - napiła się herbaty. - Po prostu nie wiem jeszcze, jak powinnam to wszystko rozumieć. Nie to nie jest dobre słowo. "Przyjąć" - zmrużyła lekko oczy. - Tak przyjąć będzie po angielsku pasować lepiej. Zresztą dopóki jest pan związany z moją Matką, podejrzewam że pańskie problemy są naszymi.
- Nie jestem pewien, Arakawa-san, czy jestem w jakikolwiek sposób związany z pani matką. Przynajmniej, jeżeli chodzi o nią, stanowi dla mnie prawdziwą, kompletnie nie zrozumiałą zagadkę. Proszę wierzyć, ze postaram się w nie nie wciągnąć ani panią, ani Mercedes w te sprawy.
- Tak.
- uśmiechnęła się. - Zapomniałam, że teraz jest inaczej. - Teraz każdy będzie chował swoje kościotrupy po szafach i gryzł każdego, kto się do nich zbliży. Skąd te czarne myśli? Skąd złośliwość w jej głowie? Jedynym pocieszeniem było to, że nie tylko ona jedna nie rozumiała Matki. - Przepraszam pana, panie Lasalle, jeśli powiedziałam coś niestosownego. Zwykle to inni za mnie mówili. Ja miałam tańczyć.
- Proszę mi wybaczyć, Arakawa-san, nie jestem dobrym rozmówcą. Przynajmniej nie teraz. Każdy z nas ma swoje sprawy, a Mercedes poznałem niedawno i czasem myślę, ze znam ją od wieków, a czasem, ze to ktoś zupełnie nieznany, który ukazuje mi ukryte zakamarki swojej duszy. Ale proszę mi wierzyć, trafiła pani w nie najgorsze ręce w tym mieście, a może najlepsze, biorąc pod uwagę etykę wyznawaną przez wielu członków rodziny.
Siedziała chwilę nie odzywając się słowem. Tak, teraz należało trzymać się milczenia.
- Nie, wcale nie uważam, że kiedy czł... -
zacukała się - wampir czuje się źle powinien być duszą towarzystwa. Japończycy mają takie przysłowie: Zbyt dużo pytań. Jeśli rozmowa ze mną panu przeszkadza, może powinnam odejść?
Oczywiście Lasalle zaprotestował, jednak Shizuce wydawało się, że tylko zawadza wampirowi. Może samotność jest wpisana w nie-życie? Podziękowała za herbatę i wyszła poszukać cichego miejsca dla siebie.


Mercedes weszła do jej pokoju zapukawszy uprzednio. Sama ubrana była w purpurową sunię, bogato zdobioną i mocno wyzywającą. Położyła na łóżku Shizuki kilka rzeczy.
- Niebawem przedstawię cię księciu miasta. Zadbaj abyś dobrze wypadła. Pamiętaj, że twoje zachowanie odtąd świadczy bezpośrednio o mnie. Jeśli ty dasz plamę, to tak jakbym ja ją dała. - Ortega nie schodziła z mentorskiego tonu.
- Tak Matko. - Shizuka schyliła głowę.
- Przyniosłam ci stosowny strój na tą okazję. My Toreadorzy przemawiamy niejako całą swoją osobą nie otwierając nawet ust. Granatowa suknia od Christiana Lacroix. Elegancja i szyk, ale też prostota stylu. Pamiętaj, że powinnaś wypaść skromnie. To niejaki twój debiut. Nie powinnaś rzucać się w oczy. A przynajmniej nie w krzykliwy i ekstrawagancki sposób. Brylantowe kolczyki i naszyjnik nadadzą ci blasku. Podkreślą wyjątkowość. Sama jesteś brylantem, a kamienie są tylko dodatkiem do prawdziwego piękna, jakie jest w tobie. Miej resztę Kainitow w poważaniu, bądź uprzejma ale nie służalcza. Nie odzywaj się nie pytana. To oficjalne spotkanie i trzeba trzymać się konwenansów. Dobrze moje dziecko. A teraz się przebierz. Poczekam na ciebie na dole.-i opuściła pokój.

Właściwie była gotowa. Jeszcze tylko kolia, ale z tym może pomoże jej Matka. Zeszła więc na dół.

 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 20-10-2008 o 22:31. Powód: Jak zwykle walka z forum, żeby chciało odtwarzać filmy z youtube - niestety przegrana.
Latilen jest offline  
Stary 21-10-2008, 21:33   #290
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Alex nigdy nie uważał się za nie wiadomo co. Był muzykiem ... jasne, nie należał do tych zwykłych twórców rock'n'rolla, którzy gdy tylko mogli wyżyć ze swojej muzyki, zaczynali na umór pić i palić różne świństwa. Ciężko było go też nazwać świętoszkiem, ale wierzył, że przez muzykę, może osiągnąć najważniejszy dla siebie cel ... może zmienić ludzi, którzy słuchają jego słów, którzy chłoną jego teksty. Nie był anarchistą, był świadomy, że pod pewnymi względami ten system był karykaturą komunizmu, a z tego nic dobrego nie wyjdzie.Takich jak jego nazywano anarcho-kapitalistami i można powiedzieć, że była to dość trafna nazwa, która pozwalała "laikom" domyślić się kim są ludzie wyznający ten pogląd polityczny. Alexander wierzył we własność prywatną, nie ufał państwu; tworowi, który zmuszał do istnienia wewnątrz niego, ograniczał wybór ludzi ... a w końcu każdy powinien być wolny, jeżeli tylko nie chciał krzywdzić innych w społeczeństwie, miał prawo do robienia wszystkiego na co miał ochotę. Na nieszczęście ci pieprzeni "faszyści" u steru władzy nie rozumieli tego ...

Polityka, muzyka i wolność ... przede wszystkim wolność, bo Donovan żył jak niebieski ptak. Nie miał stałego zatrudnienia, zysk przynosiło mu koncertowanie z różnymi zespołami. Poza tym miał motor, znajomości i dobre kontakty z gangiem Wampirów, z którymi od czasu do czasu wybierał się na różne wyprawy. Jego życie toczyło się takim tempem już wiele lat i to mu się podobało. Upadek państw nadal pozostawał w sferze niespełnionych marzeń, mimo jego prób, te piękne idee, które wyznawał, nie zdobywały popularności. Nie chciał się jednak poddać, może ta walka była z góry skazana na niepowiedzenie, ale Alexander chciał próbować ... a do tego momentu, żył tak jak chciał i co najważniejsze nie sprzedał się! Był wysoki, nieźle zbudowany, nosił długie ciemne włosy, co kontrastowało z jego jasno niebieskimi oczami. Ubrany był w niebieskie jeansy, t-shirt z logiem zespołu AC/DC i czarną ramoneskę.

Jak prawie każdego wieczora ... kiedy nie koncertował albo akurat nie miał jakiś spotkań związanych z polityką szedł powolnym krokiem w stronę klubu "Wampirów". W ręku trzymał puszkę piwa i pociągał z niej złocisty napój, nie bał się, Policji ... nie w tym miejscu, nie pojawiali się tutaj zbyt często, poza tym najwyżej mogli mu dać jakiś mandat. Od paru dni George jakoś dziwnie mu się przyglądał ... no może było to złe słowo, po prostu te jego spojrzenie potrafiło doprowadzić do tego, że człowiekowi ciarki przechodziły po plecach. Poza tym muzyk nie miał pojęcia o co mogło chodzić przywódcy gangu? Jasne od jakiegoś czasu słyszał pytania czy nie chciałby do nich dołączyć, zawsze na to odpowiadał wzruszeniem ramion i zdawkowym "muszę się nad tym zastanowić". Był kiedyś w gangu. Praktycznie było to pod pewnymi względami realizacja jego idee politycznych ... wolność wyboru, zgadzał się na pewne ograniczenia, ale jego wolna wola pozostała zachowana. A przecież "Wampiry" tak naprawdę nikomu za bardzo nie przeszkadzały ... no może poza
bójkami ... ale jeżeli ktoś był spokojny, to nie musiał się obawiać, że dostanie nożem pod żebra czy coś. Zresztą największym przestępcą, złodziejem i mafiozem było państwo i nawet najwięksi zbrodniarze nie mogli się równać z tym co ono robiło.

W końcu znalazł się w klubie, była tu cała ferajna. Choć przychodził tu już od dłuższego czasu, zawsze czuł się nieswojo mijając „czujkę” w drzwiach. Dziś był to Vengador – facet o postawie i wyglądzie goryla, który wziął się nie wiadomo skąd. Widać jednak „Wampiry” mu ufały, więc i Alexander postanowił się nim nie przejmować.

-Cześć chłopaki ... i dziewczynki - powiedział wrzucając pustą butelkę do kosza znajdującego się pod jedną ze ścian.

Imprezka rozwijała się tak, jak zazwyczaj. On trochę pobrzdąkał, jakieś byczki się potarmosiły z "leksza", panienki świergotały... Byłaby to typowa noc w melinie, gdyby nie postać, która nagle stanęła przed Donovanem.

-Musimy pogadać - powiedział do niego George krótko i ruszył w kierunku drzwi, chcąc wyraźnie, by muzyk za nim podążał.

-Dobra, mus to mus, no nie? - odpowiedział mu Alex uśmiechając się lekko i idąc za nim do pomieszczenia, gdzie dotychczas nikomu spoza gangu nie można było wchodzić.

Pewnie chodziło o dokładne poinformowanego o zasadach gangu i innych takich pierdołkach. Cóż, Donovan był już zdecydowany, chciał jeździć z nimi, a skoro zapraszali go do swego grona, to nie mógł nie skorzystać...

Gdy drzwi pokoju zamknęły się za nimi, George rozsiadł się na skórzanej, krwistoczerwonej kanapie i niedbałym gestem dłoni wskazał Alexandrowi fotel naprzeciwko siebie – z tego samego kompletu. Kątem oka muzyk dostrzegł jeszcze śpiące w rogu sali na stercie poduszek dwie cizie. Czyżby przywódca „Wampirów” planował zorganizować sobie z nim prywatną orgię? Zaraz miał się wszystkiego dowiedzieć...

- Wiesz po co cię tu zaprosiłem?-

-Zgaduję, że chcesz mnie podpytać o to czy chciałbym zostać stałym członkiem gangu? -


- W pewnym sensie... -
George zrobił dramatyczną przerwę, czasami wydawało się, że był on raczej niespełnionym aktorem niż twardym macho
- Chcę ci dać wybór. Lubię cię. Wybór pomiędzy życiem krótkim i spokojnym, a wiecznością czarną, niezmierzoną...-

Alex popatrzył na niego nie bardzo rozumiejąc o co mu chodzi. Całkiem poetycki tekst, którego nie spodziewał się w jego ustach ... a może George wypalił coś i załapał jakąś "krzywą" fazę? Sporo osób chciało wtedy porozmawiać. Uśmiechnął się -Chciałbym żyć dłużej ... wiesz maksyma żyj szybko umrzyj młodo i zostaw po sobie przystojnego trupa brzmi świetnie, ale lepiej żyć szybko i długo -

George zarechotał. jego nastroje widać zmieniały się jak w kalejdoskopie.
Teraz przybliżył się nieco do muzyka i uśmiechnął przekornie.
- A co, jeśli za to długie, szybkie życie spłynie na ciebie klątwa? Co jeśli twój bóg się od ciebie odwróci?

Alex przypomniał sobie jednego z kumpli z amerykańskiego gangu, tamten jak wypalił jointa lubił opowiadać o kosmitach i robił się nerwowy jak go nikt nie chciał słuchać. -Dobra można założyć, że jakiś absolut istnieje no nie - wyraził swoją myśl chcąc skierować tą rozmowę na bardziej weselsze tory -Jakoś jednak nigdy nie czułem, żeby czuł do mnie dużą sympatię ... ale klątwy, e tam -

Na te słowa mężczyzna uniósł się gwałtownie z kanapy i przyskoczył do fotela Donovana pochylając się tuz nad nim tak, że końcówki długich włosów łaskotały twarz siedzącego. To było dziwne, zamiast czuć gorący oddech czy ciepło skóry, muzyk czuł tylko ziąb.

- Klątwy... e tam... podoba mi się to podejście.-

Mężczyzna zarzucił włosy do tyłu, po czym złapał Alexa zdecydowanie za podbródek, odchylając jego głowę lekko na bok.

" Czy on chce mnie pocałować? Czy on jest gejem?!" - przemknęło przez głowę Donovana i dopiero ukąszenie wampirzych zębów wyprowadziło go z błędu.

Ciemność ... ciemność, a potem krew i nowa moc wstępująca w ciało muzyka. Alexander szarpnął się przy przebudzeniu ... zaraz potem krzyknął. Nie wiedział co, po prostu czuł, że musi to zrobić. Powoli podniósł się na równe nogi, czuł się dziwnie i praktycznie nie miał pojęcia co się zdarzyło ... chociaż nie, pojęcie miał, ale nie chciał w to uwierzyć. Jednak uśmiech Georga i on sam ... dopiero po chwili zorientował się, że nie oddycha, przystawił sobie palce do szyi, ale nie wyczuł pulsu ... a więc to prawda! Nie żył, a nazwa Wampiry, nie była wcale na wyrost .... i teraz był jednym z nich. Był pełnoprawnym członkiem gangu, czyli dokonał tego na co miał ochotę ... albo dokonano tego za niego. Zaczął się śmiać, może wielu na jego miejscu, by w to nie uwierzyło, ale gdy ktoś większość swego życia, spędza w mroku ... gdy ktoś tworzy muzykę, którą wielu uważa za mrok ... pewne opowieści, pozostają głęboko zakorzenione w duszy, nawet kiedy zdrowy rozsądek, każe w nie nie wierzyć ... a kiedy przekonanie o świecie, zderzy się z czymś takim ... wszystkie mury padają.

Czuł głód potężny głód ... ale był inny niż ten wcześniejszy, potrzebował czegoś innego. Popatrzył na dwie śpiące kobiety, pragnął ich krwi ... pragnął zatopić kły, w ich szyi i pić ... po prostu pić. George kiwnął głową na potwierdzenie i Donovan szybko znalazł się przy nich. Odsunął włosy pierwszy ... i wbił swoje kły. Słyszał bicie jej serca, czuł jak przepełnia go siła, czuł jak trzyma w rękach jej życie ... chciał pić ... więcej, ale przywódca czuwał nad jego pierwszym pociskiem. Huknął go tak, że Alexander odleciał na kilka metrów ... potem zaczęły się instrukcje, zaczęła się nauka.

I tak przez kolejne dni trwał intensywny kurs wampiryzmu, w tym czasie Donovan mieszkał w melinie gangu. Jego dom wymagał kilku poprawek, robił to w wolnym czasie, którego nie miał za wiele, więc potrzebował trochę czasu, żeby skończyć ... a coś się szykowało, wiedział, że będzie miał być oficjalnie przedstawiony wampirzemu przywódcy tego miasta ... księciu ... z tego co zdołał usłyszeć, to pewnie kolejny faszysta, który za życia uciskał ludzi, a po śmierci robi to samo z nieumarłymi ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172