Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-01-2010, 15:12   #141
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Ravna ujrzała coś śliskiego, czarnego i zamrożonego. Nieuchwytna, amorficzna, duchowa istota miotała się w pokoju jakby szykując się do ataku. Wkoło słabła rękawica, wydawała się lżej naciskać, kiedy to przewlekała ją raz w jedną, a raz w drugą stronę Kwintesencja niczym strumienie.

"Piekło. Piekło noaidi. Kraina zamrożonej woli".

- Uważasz, że to nasze dzieło? - mruknęła do Jona, rozglądając się gorączkowo za czymkolwiek, co mogłoby stanowić pomoc, wskazówkę lub... broń. Komórka zapikała w kieszeni swetra Ravny, ale szamanka zignorowała telefon. Jon zaklinał raz jeszcze pod nosem, najpierw rzucił spojrzenie na Ravnę, a potem na otoczenie biura.
-Aż za mocno. Na tyle mocno, że ruszyliśmy wiele losów. Nie tyknęliśmy gówna, a w nie wdepnęliśmy. I teraz śmierdzi.
- Perkele.

Nawet nie oczekiwała, że prastary bóg, którego imię zmieniono w przekleństwo, przybędzie i usmaży ducha mrozu celnie wymierzonym piorunem. Imię boga było tylko przekleństwem, jakie wyciska się na usta człowieka zmuszonego na własną rękę stawiać czoła nieznanemu.

Znak ducha ją niepokoił. Był obcy znakom jej magii, choć Saami znali symbol wiru - oznaczający długotrwałą, rozdzielającą stada i ludzi zamieć. Może jej pochodzenie, historia jej ludu kształtowała znak, jaki przybrał duch, ale Ravna miała lodowate przeczucie, że piktogram bliższy jest wierzeniom wilkołaków. Wir, spirala. Wąż. Żmij.


Było jasne, że ta dziwna istota nie pokój, lecz miecz przyniosła magom. Stało się tak z chwila lakonicznego komentarza Jona.
-Widzę, że już sobie pazurki ostrzy. Ty tutaj jesteś Adeptem Ducha...
Rzeczywiście, metafizyczne szpony zdawały się ostrzyć jeden o drugiego. Z zimnego żelaza, jakby nie wytopionego, a niedbale wyskrobanego pilnikiem. Upiorny dźwięk gdzieś pod świadomością docierał do Ravny. Tarcie szponów, pękające szkło.

Ravna rozejrzała się płochliwie, szukając przedmiotu, który miał służyć duchowi za kajdany, dom i więzienie. Na wytartej wykładzinie leżał kopnięty w zamieszaniu bęben, jasną kreską lśnił na obramowaniu wydrapany przez Ravnę symbol - biegnący gronostaj. Jej znak. "Czyniąc znak swego imienia, bierzemy stada i przedmioty na własność, abyśmy mogli je odnaleźć w czas długiej nocy."

Mówczyni Marzeń zbierała tę pewność siebie, która potrzeba aby rozkazać całej rzeczywistości. Rozkazała, chwyciła i poczęła zmagania. Duch się wyszarpywał, darł, krwawił, zmarzli i szarpał niewrażliwe, magyczne więzy. Ravna trzymała, czuła to i widziała chociaż to wszystko odbywało się na innym poziomie. sądząc po jeszcze bladszej cerze Jona, on chyba też to widział na ekranie komputera. W 3D.
Na początku kobieta doświadczyła dziwnego szmeru, który nabierał na znaczeniu, przytłaczał wszystkie dźwięki, górował. Dźwięk wielkiego, szamańskiego bębna. Wszechogarniający i pewny niczym potwierdzenie jej czynów. I także potwierdzeniem był również jej avatar na ramieniu.


Wskazujący wzrokiem obrzydliwość która przebudzona kierowała do bębna.
-Wirtualni Adepci nie szpanerzy i swoją magye mają...
Ravna prawie nie usłyszała komentarza Abrahama który paroma komendami wywołał... Klimatyzacje? Szron z biurka zaczął schodzić, zrobiło się cieplej.
Szarpiący się duch, chociaż zbliżający, teraz zaczął szarpać się fizycznie. W powietrze, jak za nagłym podmuchem arktycznego wiatru, poleciały kartki, dokumentacja klubu. Szafki się pootwierały, dywan w mig zawilgocił. Zrobiło się czarniej, toksyczniej. Obok bębnów, Ravne zbombardowała szczypiąca woń ozonu. Iskierki zaczęły przeskakiwać w powietrzu, a duch jakby przycichł. Skoro był wszędzie w wichrze, trzeba było naelektryzować wicher.
Bębny przycichły wygrywając już nie moc, a melodię. Melodię spokoju i transu potrzebnego Ravnie.
-Zajmij się nim, to ja może dokończę co zrobiliśmy.

Amorficzna istota w oczach Ravny na ułamek sekundy przybrała kształt, symbol. Wir, otchłań, otchłań mrozu i śmierci, patrząca na żywych. Oczy były zwierciadłem duszy, a otchłań bryła pusta. Nie miała ducha.
Mówczyni Marzeń prawie kończyła, kiedy usłyszała szept. Melodyjny, niczym wygrany na dzwonkach. Szept zamykanego ducha.
-Zostaw mnie... Zostaw, a ujrzysz poprzez czas co stać się musi.

Avatar ciągle wskazywał na niego mądrymi ślepiami. Ślepiami niemego rozkazu.

Wyciągnęła palce i dotknęła lekko wyleniałego pyszczka gronostaja, łamliwa sierść szeleściła pod jej palcami.
- To, co stać się musi, przyjmę na siebie i poniosę tak długo, jak starczy mi sił. Wszystko inne zmienię i zaśpiewam własną pieśń - nie melodia, ale trzask mrozu wypełniał jej uszy, drażnił. Potarła zgarbiałe dłonie i zaśpiewała tak głośno, by zagłuszyć dech zimy.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 03-01-2010 o 15:25.
Asenat jest offline  
Stary 09-01-2010, 16:08   #142
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Umbralne odbicie obrzeży Moskwy – Jezioro

Adam słabł. Rany, uścisk rosyjskiej zimy, a także zmęczenie walką – to wszystko powodowało, ze słaniał się na nogach, a okoliczne duchy obserwowały cała walkę z większym przecięciem niż zazwyczaj, jednak ich reakcja była niczym w poraniu do samych wilkołaków. Krzątały się, jednych urzekło męstwo, inni wciąż darzyli go pogardą i charkali co razu między sobą. Wszystkich ich było zdecydowanie mniej jak przy spotkaniu magów przy jeziorze, jakby część opłakiwało zmarłego wilkołaka, a inni nie mogli patrzeć na ten sąd, sąd tego, którego darzyli sympatią. Kolejny cios obrzydliwości z jeziora spowodował głuche plasknięcie, łapa uderzyła w żebra Adama i wyszarpała mu kawałki mięsa i kości. Krwawa bryła plusnęła na lodowej tafli, kiedy to sam walczący zgiął się w pół.

-Czemu tutaj? Ten Brugh jest zły, trzeba go zlikwidować, a ty traktujesz je jakby było nasze...

Mówił Carcarin sennie, z trwogą w oczach obserwując klęskę Adama.

Klub „Red Power”

Abraham bez słowa zajął się soją częścią pracy. Może coś mówił, Ravna tego nie słyszała? Możliwe, pieśń magy, magy i bębna, wszystko zagłuszyły. Teraz istniała tylko jej pieśń i cel jej narzucony. Kajdany woli zarzucone na ducha który już nawet nie mógł się szarpać pod ciężarem. Prawie był jej, zmęczony, obrzydliwy i nienazwany. Trzymała go w woli i wiazała. Jeszcze chwila...

Inna i Siergiej gdzieś zniknęli. Tymczasem Wiktoria skoczyła do stolika magów spanikowana, rozczochrane włosy niepięknej Niemki nie prezentowały się zbyt dobrze, natomiast trzęsące się podczas biegu obfite piersi sprowadziły uśmiech na twarz Grzegorza Lipy. Teraz jednak, przy stoliku, nie było już miło.

-To prawda... Jasne, że tak. Tyłka nie można ruszyć z tej średniowiecznej dziury.

Wiktoria niepochlebnie skomentowała Dziedzinę Horyzontalną, Isamu spakował się, Grzegorz natomiast stwierdził bohatersko:

-Zbiorę resztę.

Isamu, Wiktoria praz Nana ruszyli ku wyjściu, pośpieszni, Mijali tańcować tłumy, kilku niemytych mężczyzn oraz wymalowane panienki. Nagle Nana zatrzymała się. Zauważyła, że duch milczał, że uciekł. Zaniepokoiło ją też jej wewnętrzne, nie odparte przekonanie, że wszystko jest dobrze, nicjej nie grozi.

-Idźcie, ja zostanie.

Chwila zastanowienia minęła jak trzask bicza kiedy to Nana została sama. Odsunąła się na bok tańczącego tłumu. Byłio jej zimno, czuła odrywanie się ducha, a w chwilach kiedy w klubie pozostawało coraz to mniej magów, wyczuła subtelniejsze zawirowania świata. Swoistą mgiełkę Kwintesencji każąca wokół, będąc a niczym kwas przeżerający Rękawicę która to rdzewiała i korodowała. Wiele miejsc, wielkie zamieszanie. Zaczęła kreślić na ścianie, szmiką piktogram oka-wiru.
Muzyka na chwilę przycichła. Grigorij rozejrzał się panicznie, zabrakło mu tchu. Pozostali muzycy zespołu za bardzo nie wiedzieli o co chodzi. Tłum też nie.
Pierwsze było głuche uderzenie, dziwny bas dobiegający zewsząd. Skróca ścierpła od odgłosu pękającego metalu, strach ścisnął gardło. Tylko czemu strach?

Umbralne odbicie obrzeży Moskwy – Jezioro

-Dosyć przyjacielu. Skoro tak lubisz sądy, będziesz sądził i mnie, a wtedy nigdy już nie będziesz miał miecza.

-Wiesz dobrze, że nie możesz.

-A powiernik raz na czas Tkacza dobędzie miecza i uczyni im to, co jego władca. Nie pamiętasz? Teraz to robię.

Carcarin rozwinął pokrwawiony szmaty w których był miecz, ten sam miecz którym ostatnio władał Crin. Wilkołak niepewnie pochwycił rękojeści, ostrze z jednej strony pokrył szron, a z drugiej zaczęło parować. Carcarin wyszedł na jeziora, szybkim krokiem idąc w stronę Adama którego duch i świadomość były na granicy bytu. Wystarczył jeden krok obrzydliwości, ponowne rzucenie się.
Walczących rozdzieliła srebrzyste ostrze Klaive. Miecz lśnił w umrze czystą mocą dwóch pierwotnych energii ciepła i mrozu. Wilkołak nie zwlekał, skoczył do obrzydliwości z jeziora i jednym ciosem uderzył ją. Błękitno-pomarańczowe płomienie buchnęły rozświetlając umbralną noc wkoło jeziora, zapach spalenizny dotarł do kargo. Po istocie pozostał tylko śld popiołu wymieszanego ze śniegiem. Tłuczenia spod lodowej skorupy się wzmogły, niczym złowieszcze bębny zwiastujące wojnę. Obserwujące wkoło to wilki nastroszyły uszy, przybyli nowi. W parę chwil wkoło jeziora zaroiło się od wilkołaków, a koło Crina stało już kilku członków starszyzny. Nie wierzyli. Kiedy to [b]Adam[/b[] wygrzebywał się na ląd, Carcarin chwycił ostrze oburącz i uderzył w lód. Jeden raz, drugi i kolejny w prawdzie furii i szale. Jego włosy saię rozczochrały, mięśnie napięły do ganić możliwości. Wraz z kolejnym uderzeniem, wzmagały się jęki z wody. Kazie uderzenie wywoływało błękitne iskry, a woda pod spodem zdawała się gotować, wrzeć. Niczym bulgocząca lawa, lód czerwieniał kolejnymi falami.
Wszystko ucichło, a Carcarin padł nieprzytomny ściskając nerwowo miecz.

-Jezioro pokonało i jego i duchy Klaive, Crinie.

Centrum Moskwy – pod klubem „Red Power”

Amy w piękny sposób spławiła policjanta. Na tyle piękny, że podziękował za rozmowę i dziwnym, zadowolonym uśmiechem ruszył dalej. Wyglądał jak kretyn. Tymczasem ujrzała wychodzących Wiktorie i Isamu z klubu. Tymczasem latarnie uliczne jakby przygasły, zrobiło się ciemniej. Policja krzątała się jak mrówki, radiowozy jeździły wkoło. Nie było bynajmniej miło, w szczególności, że na dodatek rosyjska zima doskwierała amerykance. Magowie wyszli z klubu jej nie zauważyli. Zaczęło się, policja poczęła wchodzić do klubu. Trochę syren, mało nadnaturalnych drgań.

Klub „Red Power”



Nic dziwnego, że wkoło klubu kręciła się plica. Wraz z ostatnim uderzeniem klawisza przez Jona , ostatnim aktem woli Ravny który jeszcze do końca nie spętał ducha, wraz odgłosem w klubie, wraz z przywoływaniem ducha przez Nanę, zaczęło się. Na salę wkroczyła policja wykrzykując rozkazy ewakuacji. Pani, stłoczone masy ludzi, rozlany alkohol, ucichła muzyka. Krzyki, wrzaski, bełkot tłumu zagłuszany przez policjantów i jednostki specjalne kierujące fale do wejść i sprawdzając ich. Nanę już prawie poniósł tłum, kiedy to przystanęła na klatce piersiowej dobrze zbudowanego antyterrorysty. Zmarzniętego i... Migającego w oczach. Coś jej błysnęło w oczy, kiedy spojrzała mu w twarz.

Tymczasem Ravnie nie udało się związać do końca ducha. Przeszkodziły jej otwierane z hukiem drzwi w których pojawił się nie kto inny jak Grigorij. Zdyszany, zmęczony i wystraszony.

-Antyterroryści.. Aresztowali Lipę już, będzie trzeba... Wyciągnąć z więzie...

Przerwał mu odgłos pobliskiego wystrzału z broni.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 17-01-2010, 19:15   #143
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Z wiru patrzyło oko zimy. W nim bezruch, bezczas i nie cisza, ale zupełny, mrożący bezdźwięk.

"Już tam byłam".

Już tam była i wówczas przegrała. Kiedy pękł lód i nad Ravną zamknęła się tafla Newy, bezdźwięk ją ogłuszył i pociągnął za sobą, lodowata woda odebrała wolę i Ravna przestała walczyć. Tylko ręka przypadkowego przechodnia zawróciła ją z drogi do zimowego piekła i popchnęła z powrotem ku życiu.

"Już tam byłam, więc się do cholery teraz nie boję".

Oszukiwała samą siebie. Duch i wszystko, co uosabiał, napełniało ją przerażeniem. Szeroko rozwartymi oczami patrzyła na rosnące na obramowaniu bębna sztylety szronu.

"I kim ja jestem, żeby walczyć z zimą? Pomiot Fenrisa przed nią uległ i z pochyloną w pokorze głową poszedł się układać z plemieniem, które znało ją lepiej od nich".

- Ravna?! Eeee...Puszczasz go? - chrząknął pytająco Jon.

"Może właśnie dlatego? Ja? Bo znamy zimę lepiej i patrzymy jej głęboko w oczy? Bo potrafimy to przetrwać?"

Jedynym, czego była pewna, było przekonanie, że ducha nie można puścić wolno. Oko wiecznej zimy nie powinno spoglądać na ludzi.

Podskoczyła, gdy Grigorij trzasnął drzwiami. Duch miotał się przed nią, oplątany pięcioliniami, szarpnęła nim mocniej i znieruchomiał, zionąc w jej stronę chłodem. Huk wystrzału poplątał jej melodię, pomieszał słowa. Zamilkła i słuchała głosów na dole.

- Grigorij, muszę skończyć, bierz Jona i wiejcie!
- Chyba na głowę upadłaś?
- Dogonię was.
- Nigdzie nie idę!


Ravna zapatrzyła się w obłok pary, buchający jej z ust.
- Zabarykaduj drzwi.
- Dużo ci to zajmie?


Ravna syknęła jak kotka.
"Oby nie. Ile potrzeba, by uwolnić z okowów lodu zamarzniętą rzekę?"

Wyciągnęła dłoń i zanuciła, zrazu cicho, potem z coraz większą siłą. Szron perlił się na bębnie, rosły na nim zęby lodu, ale w całym pokoju zrobiło się ciepło. Pot płynął wąską strużką po twarzy Jona.

Ravna zaśmiała cichutko i śpiewała. O wiośnie i ciepłym wietrze, rozszalałym, tętniącym życiu, tańcach i miłości.

W ciepłym, ciemnym mieszczeniu oszroniony bęben lśnił nieskazitelną bielą zimowej pustki.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=NvWfJO5TCVg[/MEDIA]

Nad Ravna minęły wzajemne spojrzenia między Jonem a Grigorijem

-Grigorij, co z resztą zespołu?
-Bezpieczni. Nic im nie grozi.

Muzyk jakby trochę bardziej przekonywał siebie samego niżeli Wirtualnego Adepta. Sam Jon chociaż nienaturalnie blady, odznaczał się największym spokojem, kiedy to Grigorij rzucił się dość panicznie do przenoszenia mebli pod drzwi, a bęben pokrywał się coraz grubszą warstwą szronu. W pomieszczeniu zrobiło się ciepło. Coraz mocniej, piekielnie szybko. Nerwowy tik wraz z lekkim szarpnięciem dłoni przeskoczył przez twarz Abrahama. Puściły mu nerwy.

-Zabili Iwana, załatwili Anne. Jeśli to oni, to też paru zapier...

Dźwięk umilkł dla Ravny. Zauważyła natomiast Grigorij mówił coś z oburzeniem, gestykulując. Dla niej znowu istniała tylko pieśń. Widziała muzyka nerwowo wpatrującego się w drzwi i odpalającego... skręta. Chyba marihuany, przy tym przypalając sobie palce. Łzy pocisnęły się mu w oczach, woń nadpalonego ciała zmieszała się z nietypową dla Mówczyni Marzeń, jeszcze delikatną wonią marihuany. A Jon jak szalony pisał kolejne linie kodu.
Uświęcony taniec woli zaczął po raz drugi. Tym razem to już sama Ravna jtańczyła razem z zimowym obrzydlistwem. Prawie czuła oślizgłość i mróz ocierające się o jej ciało, przemykanie żelaznych pazurów po plecach i nienawistne spojrzenie. Widziała błękitne błyski aury Grigorija który powoli jej pomagał. Jego ból stal się oświeceniem, które aż przemykało po penumbrze. Błękitne światło było przeciwne cienistej materii ducha. Uderzenia bębna zgrały się z przebijającymi się przez jej koncentracje, uderzeniami w drzwi. Dobijali się. Grigorij odskoczył od drzwi, palce mu krwawiły, skręt upadł na dywan, on skoczył za Abrahama jakby szukając schronienia. Drzwi pękły w drzazgi wraz z tym jak duch został związany do bębna. Był w nim i był poza nim, ale jakby nie mógł już nic zrobić. I w tej chwili Wirtualny Adept wcisnął klawisz na komputerze.
Déja vu. Duch był związany. Raz jeszcze drzwi pękły. Raz jeszcze Grigorij skoczył za Jona.
I raz jeszcze. Drzwi pękły, framuga zafalowała, zgięła się w przestrzeni i zniekształciła. Ściany wygięły się jak plastelina.
Następne była temperatura, która spadła oraz skostniałe ręce Ravny. Trzymała w dłoniach prawie zamarznięty bęben, a w nim fragment jakiejś istoty. Obok niej stał Grigoeij, z miną jakby nie do końca wiedział, co się dzieje i Jon trzymając w walizce swego laptopa.

-Znowu bawimy się w Copperfielda, a to się mi nie podoba.

Rozejrzał się wkoło. Stali pośrodku pokaźnych rozmiarów salonu w apartamencie. Przeszkolona ściana okazywała z wysokości nocne odbicie miasta. Było przytulnie i dziwnie obco.

[i]-Używałem tego do podłapania sygnałów Technokracji. Teraz państwo proszę się pozbierać, i pomagamy zdalnie, bo wracać było nierozsądnie. Tak Ravna, nie odeśle cię. I tak już pewnie wiedzą gdzie jesteśmy.

Grigorij wyciągnął telefon. Zaczął dzwonić.

-Wiktoria, odbierz... Błagam...

Ravna próbowała puścić bęben, ale nie mogła rozprostować zgrabiałych z chłodu palców. Wreszcie odrzuciła instrument z ulgą, zostawiając na nim przymarznięty kawałek własnej skóry. Obwiązując krwawiącą dłoń myślała gorączkowo - w pierwszym rzędzie o Adamie, co się z nim stało po przecięciu węzłów. Potem o bębnie i duchu w nim zamkniętym - do czego może być zdolny. I - dziwaczne skojarzenie - o Cirnie, odrzucającym miecz z taką samą odrazą, z jaką ona przed chwilą prasnęła o podłogę bębnem.

- Zdalnie nic nie zrobię - mruknęła do Jona. - Nie potrafię.
 
Asenat jest offline  
Stary 18-01-2010, 15:51   #144
 
Drusilla Morwinyon's Avatar
 
Reputacja: 1 Drusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwu
Amaryllis Vivien Seracruz


Amy odetchnęła z ulga po czym rozejrzała się szukając jakiegoś w miarę bezpiecznego schronienia - choć nie była co do tego przekonana, skoro jej Avathar się upierał, to przynajmniej spróbuje pomóc reszcie.

Bez trudu oddaliła się od głównego zamieszania, schodząc w zaułek naprzeciwko klubu. Smród, zimno oraz miauczenie kota.
Jej umysł rozszedł się wkoło, była teraz wszędzie i nigdzie, wczuwając przestrzeń całym ciałem, na skórze i w sercu, a umysł rozpłynął się pochłaniając wszystkie aury. Euforia głaskała ją, kiedy panika uderzała z mocą, a radości mieszały się ze smutkiem wgryzającym się w jej własne uczucia. Ostatnie było spojrzenia na informacje. Jak znała Wirtualnych Adeptów, świat to informacja. I Dla niej teraz był węzłem informacji, poplątanym, kolorowym od emocji o sadzonym w wszech przestrzeni. Za dużo ludzi, aby dojrzejże coś konkretnego. Wszystko przypominało węzeł gordyjski, tęczowy węzeł który czuła i obserwowała z lotu ptaka. Na chwile poczuła zapach lawendy, wraz z wiatrem. Potem znajome ciepło, a na końcu srebrzysty palec. Wskazywał kilka węzłów, pobliskich. Niepozornych ludzi kroczących drogą, policjantów. Nikogo speca...
...przerwano jej magye. Przerwał mroźny dotyk metalu na potylicy. Lufy. Za placami Amy była latarnia, dojrzaną cienie trzech napastników. Groźny, męski głos wygłosił słowa:

-Na ziemię! Jesteś aresztowana!

Zwątpienie, nogi amerykami wydały się jak z waty. Nawet jeśli jej umysł się nie bał, jej organizm tak. Oblał ją pot, serce zaczęło bić jak oszalałe, kończyny odmawiały posłuszeństwa.
"I proszę tego chciałeś? Teraz tu zdechnę." - mruknęła z goryczą w stronę tego drugiego Ja, które namówiło ją do podjęcia tego ryzyka."

"I proszę tego chciałeś? Teraz tu zdechnę." - mruknęła z goryczą w stronę tego drugiego Ja, które namówiło ją do podjęcia tego ryzyka.
Mimo wściekłości nie drgnęła jednak koncentrując się tylko na jednym - przegonieniu intruzów - jeśli się to uda, ucieknie, jeśli nie... Raczej już nigdy nie będzie się miała czym martwić.
Przez głowę przeleciała jej tylko jeszcze tylko jedna myśl wplatając się w melodię starej kołysanki, której Amy nie spodziewała się usłyszeć nigdy więcej.
"Gdyby tylko był tu Richy nie doszłoby do tego..."
 
__________________
Co? Zwiesz dekadentami nas i takoż nasza nację?
Przyjacielu, ciężko myślisz, w innych czasach miałbyś rację.
Czyżbyś sądził, żeśmy tylko tępo w siebie zapatrzeni?
Nie wiesz, lecz to się nazywa ironia i doświadczenie.
Drusilla Morwinyon jest offline  
Stary 28-01-2010, 19:45   #145
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Duch nie dopowiadał. Milczał, chociaż obiecywał zjawić się za każdym razem, gdy go przywoła. Coś niedobrego się działo, a ona nie bardzo wiedziała co. Po chwili do pubu wkroczyła policja i nie było już czasu na dalsze zastanowienia.

Panika, krzyki, przepychanie się do drzwi. Poniósł ją tłum. Już prawie dotarła do wyjścia, gdy nagle pchnięta przez tłum uderzyła całym ciałem w tors postawnego antyterrorysty. Spojrzała na niego uważnie. Już miała uśmiechać się kokieteryjnie i zacząć przepraszać, gdy coś jej mignęło w oczach. Jakiś głosik z tyłu głowy podpowiedział „Uciekaj jak najprędzej!”. Odsunęła się udając, że dała się ponieść panice, jak cała reszta tłumu. Ale ona wcale nie była spanikowana. Prawdę powiedziawszy nie miała na to czasu. Czas, tak to właśnie jest jej teraz potrzebne. Musi jakoś nadrobić stracony czas, musi się stąd wydostać, zanim rozkręci się jeszcze gorsze piekło.

Niby przypadkiem musnęła palcami skórę na prawym ramieniu. Poczuła pod palcami chropowatość wytatuowanej skóry. Uśmiechnęła się z zadowoleniem. Dotyk, tego właśnie jej teraz było trzeba.

Na początku nic się nie działo. Nie czuła nawet tego specyficznego zdrętwienia palców, które zawsze jej towarzyszyło. Dopiero po chwili poczuła, jak delikatne igiełki odrętwienia rozlewają się po całym ciele.*

Czas goni nas, goni nas,
Goni nas, goni nas cały czas
Cały czas goni nas, goni nas,
Goni nas, dogoni, zgubi nas**

– usłyszała w głowie słowa dawno zasłyszanej piosenki i już wiedziała, że zaraz się zacznie.

Uśmiechnęła się do wyglądającego na dosyć zdziwionego postawnego mężczyzny. Był całkiem przystojny. Jaka szkoda, że musieli się spotkać w takich okolicznościach.

Kolejna fala tłumu zepchnęła ją na niego, lecz tym razem doskonale nad tym panowała. Niby przypadkiem musnęła palcami jego wielką, jak bochen chleba dłoń. Chyba nawet tego nie zauważył, może to i lepiej, może poczułby coś niemiłego, a przecież nie na tym jej zależało.

Kontury postaci delikatnie zadrżały, albo to drżał sam umysł Nany wijąc się i wyginając pod naporem rzeczywistości. Przez chwilę miała wrażenie, że właśnie ugięła się. Wielka moc cisnęła ją wprost w czeluści, gdzie czas i przestrzeń są jedym. Świat zawirował wokół niej, poczuła się jak przed zaśnięciem, będąc i tu i tam, lewitując. Następnie pociemniało jej w oczach.

Kiedy je otworzyła, stała wyprostowana, zarówno w posturze jak i oświeconej woli, która nie poddała się i zamiast zgiąć się, nagięła świat. Ruchy mężczyzny zostały spowolnione, wyglądał teraz, jak woskowa figura, idealna kopia człowieka, tyle tylko że martwa. On jednak martwy nie był i Natalya doskonale o tym wiedziała. Za chwilę efekt mógł minąć, więc nie było czasu do stracenia.*

Kobieta czmychnęła pod jego ślamazarnie poruszającym się ramieniem, przemknęła obok ludzi z oddziału szturmowego, wiedziona nie magyą, a instynktem przetrwania. Przepychając się między kolejnymi ludźmi dotarła wreszcie do wyjścia. Nie obył się bez paru kopnięć i bezczelnych pchnięć, ale nie było czasu do stracenia, więc grzeczność musiała poczekać na lepsze czasy.

Wybiegła na zewnątrz. Mroźne powietrze orzeźwiło ją na tyle, że wśród całego policyjnego rozgardiaszu zdołała dostrzec znajome twarze. Isamu i Wiktoria stali nieco na uboczu, chyba szykowali się do odejścia. Kobieta rozmawiała przez telefon. Nana właśnie w ich stronę skierowała swe kroki.

- Tak, z nami dobrze. Jest jeszcze nowa… – tchnęła do słuchawki WiktoriaNie, nie wiem gdzie są, do cholery! Wy lepiej dzwońcie do reszty...

Rozłączyła się. Isamu milczał, dziwne, że w takim mrozie był tylko w grubej bluzie i nie drżał z zimna.

- Nie jest dobrze – szepnęła dziewczyna usiłując nie zwracać na siebie uwagi. – Właśnie uniknęłam bliskiego spotkania trzeciego stopnia z Iterakcją. Myślę, że może ich być tutaj więcej. Powinniśmy się stąd ulotnić.

Oboje zmierzyli Nane wzrokiem. Głos zabrała właścicielka klubu:
-Jeśli był ktoś od nich, to do cholery nie uciekamy, a zajmujemy się resztą... Prawda?

Była jeszcze bladsza. Rozpaczliwym spojrzeniem szukała potwierdzenia w ich oczach.

-A co z resztą towarzystwa? – zapytała ze zdziwieniem. – Ktoś został w środku? Wydawało mi się, że ja byłam ostatnia.

* Korespondencja, Czas
** Akurat „Czas dogania nas”
***Post uzgodniony z MG
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 28-01-2010 o 19:48.
echidna jest offline  
Stary 06-02-2010, 14:29   #146
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Centrum Moskwy – pod klubem „Red Power”

Amy zaprzęgła do wysiłku swą oświeconą wolę. Co prawda wszystkie hamulce puściły, teraz to czyniła ona i jej avatar. Umysłowy grzmot ruszył z pełnym impetem, jakby z Amy zostały na chwilę zdjęte wszystkie ograniczenia. Przez ten ułamek nie akceptowalna magy, nie zrozumiała lecz stalą się jej częścią. dłoń na ramieniu, siła na ramieniu, cienie wydały się tańcować. Poczuła strach, paniczny lęk i siłę. Swoją siłę i ich strach. Wszystko wrzucone do jednego kotła, zmieszane i wylane na cienistą plamę. Nicy rzeczywistości wyszarpały się jej z rąk i powędrowały w dal.
Już myślała, że oni uciekają, cienie postaci za jej placem i poruszyły się lecz ten ruch był okropnie nienaturalny, falowanie, zniekształcenie, rozrost i niemal powstanie ciemności z podłoża.

Tymczasem Wiktoria, Isamu oraz Nana cichaczem starali się oddalić od największego zamieszenia. Właścicielka klubu była zdenerwowana, a Isamu tylko... Zmarznięty. Kamienna twarz została tylko złamana poszczękiwaniem zębami, w nocy było naprawdę zimno. Oczom całej trójki jawiły się niemal dantejskie sceny. Z mroków nocy rozświetlanej latarniami wyłaniała się fasa klubu otocznia kordonem radiowozów, a także kilku cięższych wozów. Niebywałe, jak niedawno musiały przybyć, sądząc po zauważonym przez Nane praktycznym braku pokrycia śniegu na ich dachach. Stłoczone, zmarznięte masy ludzi wylewały się z klubu kiedy to małe grupki specnazu wchodziły śmiało. Ludzie byli przerażeni, zmarznięci, wielu miało w szatni kurtki. Przypominało to wielką obławę, gdzie grupki wylewały się przez luki w policyjnym kordonie. Wrzaski, szarpanina, legitymowanie poszczególnych osób i dziwną łapanka poszczególnych osobników.



Centrum Moskwy – apartament

Grigorij po krótkiej rozmowie spojrzał na towarzyszy, milcząc.

-Mów!

Pogonił go nerwowo Jon który to rozłożył się już z komputerem i wpatrywał się weń z niecierpliwością.

-Więc tak... Isamu, Wiktoria oraz ta cała Nana są już na zewnątrz, raczej bezpieczni....

-Pozostał Grzegorz, Inna, Siergiej, Amaryllis oraz wszyscy inni ludzie z nami związani, zespół, akolici Wiktorii... No to jesteśmy w dupie! Jednej, wielkiej, śmierdzącej, włochatej dupie! A dzielimy ją z owsikami które zapadły na wściekliznę!

Jon podniósł nieznacznie głos, jeszcze na chwilę otwarł usta aby skończyć, lecz skończyło się tylko na westchnieniu człowieka który ma już wszystkie dość, który westchnięciem wyraża zarazem bunt jak i brak sił na aktywny sprzeciw. Błądzący wzrok Grigorija z obolałymi palcami padł na chwilę na oszroniony bęben. Muzyk padł na drugą kanapę otaczająca wysoki stolik, lecz wzroku wciąż nie odrywał od bębna. I kiedy Ravna spojrzała, ujrzała już dosłownie jakby odcięty fragment mazi która teraz przebrała formę czarnego ślimaka toczącego zmarzniętą, duchową strukturę bębna, tak jakby odkopała fragment tej istoty, związała przez niego całość, lecz tylko część pozostała w środku. W pomieszczeniu zapanowało milczenie. Muzyk znowu gwałtownie powstał i począł chodzić od jednej ściany do drugiej. Abraham ciągle wpatrywał się w odczyty komputera. Przez chwile dało się zasłyszeć cichutki wiatraczek w laptopie, póki informatyk nie przemówił.

-Dobra, najprawdopodobniej Inna i Siergiej są już zatrzymani, ale przez zwykłych policjantów. Powie mi ktoś, czemu technokracja miota się jak zwierz? Takie akcje nie są normalne...ehhhh... Dobra. Za dużo nie zrobicie, a ja już zaraz będę wyśledzony. Bierzecie kluczyki i jedziecie się gdzieś zamelinować. Ja i Ci co są na miejscu, zajmiemy się resztą, zaraz ściągnę kawalerię. Bo ty moja kochana, Ravna, zaopiekuj się tym czymś bo mi się kompletnie nie podoba....

Wyjął z kieszeni pęk kluczy i odczepił jeden, podając Grigorijowi instruując go, iż jest czarny, zakurzony wóz, do tego... Wołga. W normalnych okolicznościach zaśmiałby się z zbiegu okoliczności. Teraz tylko szepnął.

-Jon, nie przesadź.

-Oni zabili Anne i Oczmułenków. Dobra, idźcie już.

Kiedy wyszli z mieszkania i przywitał ich oświetlony neonówkami sterylny korytarz. Trochę błądząc ruszyli ku windzie. Mijali takie same drzwi do apartamentów, ciszę i spokój. Tylko oni nie byli cisi i spokojni.

-Ravna... Ja bym jednak coś zrobił. Pojeździł po komisariatach, aresztach czy w okolicy. Jak chcesz, to idź. Lecz chciałbym, abyś mi pomogła. Sam nie dam rady, a chyba oszaleje jeśli czegokolwiek nie zrobię... Nawet nie chodzi o naszych, z mini sobie poradzą. Ale pewnie przymkną mój zespół...

Wciąż młodzieńcze oczy „podstarzałego hipisa” padły na Ravnę i zatrzymały się na jej twarzy. Miała okazje w pełni przyjrzeć się Rubieliwskiemu. Zadbane, długie, przerzedzone i siejące włosy wsól grały z lekkim zarostem i stały w pozycji z jego wzrokiem oraz wyjątkowo dźwięcznym głosem. Za jego plecami zamigało oświetlenia, Raz, drugi i trzeci, jakby chciało zgasnąć. Ravna wiedziała, że to mieszkaniec bębna niezbyt lubiła światło....

Centrum Moskwy – pod klubem „Red Power”

Amaryllis Vivien Seracruz ujrzała cienistą plamę przed sobą która niemal oderwała się ze swego miejsca. Przeżyła już od przybycia do Moskwy wiele. Została postrzelona, zabita i trafiła gdzieś do Umbry. Dryfowała tam, straciła swego poufałego, była ranna, wpadła w konflikt z Avatarem, przetrawiać wybuch samochodu, została otoczona przez wilkołaki i uciekła z obławy. Teraz zaś za plecami słyszała tylko poruszenie, dźwięk przeładowywanej broni i... Ciszę.
Obłociła się, tak jak odpędził cień tak i zniknęli funkcjonariusze. Stała sama, w ciemnym zaułku, a wiatr dmuchał między ścianami, niosąc jej prosto na twarz grube płatki śniegu. Już po chwili podbiela do niej pozostała trójka magów. Nanie wciąż się wydawało, że Isamu bacznie ją obserwuje. Natomiast kiedy doszła do Amy usłyszała na granicy swego metafizycznego słuchu znaną już sobie przyśpiewkę.

”Nananananana.... Nana... To są oni... Kruki, możesz... Nananana... Ufać! Nananana... anna ...nnnnna! Wybacz Nana, szukałem czegoś. Nie znalazłem. Nana, wolałaś mnie.”

Duch zrazu wydał się jej słabszym rozerwany i rozbity jakby to on myślał o wielu sprawach jednocześnie i nie mógł się skupić na jednej sprawie. Cichy głos Wiktorii prawie zagłuszył przyśpiewkę.

- Amaryllis, chyba Ty tutaj jesteś... Najlepsza. Co robimy?

Isamu wymownym spojrzeniem wskazał na Nane jakby też pytał się co i z nią zrobić.
A kordon policyjny zacieśniał się przed klubem.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 16-02-2010, 11:47   #147
 
Drusilla Morwinyon's Avatar
 
Reputacja: 1 Drusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwu
Amaryllis Vivien Seracruz

"Co do...?"
Amerykanka zacisnęła zęby i potrząsnęła głową rozglądając się po miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stali napastnicy. Zaklęła pod nosem - im dłużej tu była tym nieprzyjemniej się robiło...
Przybycie reszty magów nie poprawiało jej nastroju, zwłaszcza, że zabrali ze sobą tą nową.

- Amaryllis, chyba Ty tutaj jesteś... Najlepsza. Co robimy?

Drgnęła lekko słysząc słowa Wiktorii i westchnęła przecierając wierzchem dłoni oczy.

- Najlepsza? Nie powiedziałabym...
- burknęła cicho i westchnęła ponownie. - Nie wiem jak wy, ale ja zamierzam się stąd wynosić, co robimy dalej możemy już zdecydować jak dostaniemy się w bezpieczniejsze miejsce, nie chce znowu odganiać od siebie tych cholernych psów... Zresztą potrzebuję odpoczynku, wy pewnie też.

Rozejrzała się ponownie.

- Tu i tak niewiele zdziałamy, a im szybciej nie będziemy musieli martwić się o siebie, tym szybciej będziemy mogli dowiedzieć się co jest grane. I co z resztą...

Skrzywiła się i nie patrząc na resztę rozejrzała się szukając najbezpieczniejszej drogi po czym ruszyła szybkim, zdecydowanym krokiem. Nanie nie poświęciła jak na razie nawet spojrzenia.
Parę minut zabrało jej i "nowej" dostanie się na przystanek, reszta widać nie uznała za stosowne się wynosić, więc maginie spędziły godzinna jazdę autobusem bez ich towarzystwa.
Ama nuciła oś pod nosem przyglądając się kobiecie, po jakimś czasie jednak przestała i odwróciła wzrok wpatrując się w okno.
Jej milczenie przerwało pytanie Nany o cel podrózy.

- Być może do Fundacji. - "A być może nie." Uśmiechnęła się blado.
Gdy wreszcie wysiadły Ama nadal bez słowa ruszyła w stronę lasu, po paru minutach zatrzymała się i spojrzała na Natalye.

- To chyba dobra chwila żebyśmy sobie parę rzeczy wyjaśniły, na przykład, kim jesteś, co tu robisz... I kto Cię wysłał.
 
__________________
Co? Zwiesz dekadentami nas i takoż nasza nację?
Przyjacielu, ciężko myślisz, w innych czasach miałbyś rację.
Czyżbyś sądził, żeśmy tylko tępo w siebie zapatrzeni?
Nie wiesz, lecz to się nazywa ironia i doświadczenie.

Ostatnio edytowane przez Drusilla Morwinyon : 16-02-2010 o 16:47.
Drusilla Morwinyon jest offline  
Stary 16-02-2010, 18:21   #148
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Nana podążyła grzecznie za Amaryllis. „Dziwne imię, rodzice musieli mieć ułańską fantazję.” – pomyślałam, jednak nie odezwała się ani słowem. To nie czas i miejsce na takie komentarze. Ama pomaszerowała na przystanek.

-Ale może pojedziemy samochodem? Zaparkowałam niedaleko, będzie szybciej i wygodniej – zaproponowała Natalya z uśmiechem.
-Może następnym razem – mruknęła tamta bez przekonania.

Autobus wlókł się niemiłosiernie, a one milczały, nawet nie patrzyły na siebie.Ama nuciła jakąś piosenkę, Nana podziwiała widoki za oknem.


- Gdzie właściwie jedziemy? – zagadnęła rudowłosa mając dość tego cholernego milczenia.
- Być może do Fundacji.

„Fantastycznie, w takim tempie może już za miesiąc zaczną się konkrety” – pomyślała Natalya ze złością.

Autobus się zatrzymał, obie wysiadły. Ama dalej szła bez słowa, a Nana podążała za nią. Wreszcie kobieta zatrzymała się. Spojrzała spode łba na rudowłosą i mruknęła:

- To chyba dobra chwila żebyśmy sobie parę rzeczy wyjaśniły, na przykład, kim jesteś, co tu robisz... I kto Cię wysłał.

Nana początkowo nie odpowiedziała. Zmierzyła swoją towarzyszkę od stóp do głów, oparła się plecami o drzewo, wreszcie zacmokała ze zniechęceniem i zaczęła:

- Już to mówiłam, ale może nie słyszałaś. Trudno, powtórzę. Nazywam się Natalya Siergiejewna Nazarova. Jestem dawną podopieczną Igora Szapołowa. Mam nadzieję, że nie muszę Ci tłumaczyć kim on jest, a może w tej chwili już „był”. Kilka dni temu dostałam list od Igora. Pisał, że mam jak najszybciej zjawić się w Moskwie, by wspomóc tutejszą Fundację, Białe Kruki, która – cytuję – na gwałt potrzebuje wsparcia. Spakowałam swoje manatki, załadowałam się do samochodu i przyjechałam, prosto z Archangielska. Igor poprosił, bym odnalazła Wiktorię lub Grigorija i przekazała im wiadomość, a także, bym skontaktowała się z Fundacją, co też właśnie staram się czynić. Czy takie wyjaśnienia ci wystarczą? – dodała na koniec powoli tracąc cierpliwość.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
Stary 22-02-2010, 18:30   #149
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
- Coś... - Ravna chuchnęła w ręce. - Coś zawsze można zrobić.
- Tam będzie Inna.
- Wiem
.
Zanurzyła rękę w otchłanie torby - Jakby co, schowam się potem za tobą.
- Przed mundurowymi?
- Ekhe? Przed hermetykami
- wycelowała w kultystę komórkę. - Teraz cicho.

Wystukała na klawiaturze numer komisariatu rzecznego i zaczęła się modlić. Żeby ktokolwiek był trzeźwy.

- Czego chciał? - burknął po drugiej stronie przepity baryton starszego aspiranta Aloszy.
Ravna wzięła głęboki oddech.

"Znowu kłamię. Dostanę za to Oskara. Albo pójdę do piekła."

- Alosza, serdeńko, jestem w kropce zupełnie, zgubiłam...
- Ło, Ravna, a mi odcisk zlazł po tej twojej maści, całkiem doszczętnie, jak kumplowi powiedziałem, że mi łajnem kazałaś smarować, to się w głowę pukał, ale...
- To wspaniale, Alosza. Ale ja mam problem. Posłuchaj...
- Czekaj, tylko krzyknę chłopakom, żeby gara pilnowali. No dawaj.


"To będzie niesamowite".

- Byłam dzisiaj w Red Power z narzeczonym, przyjechał do mnie. Coś się stało, chyba bomba, były aresztowania. I ten palant mi się zgubił. Chyba zapuszkowany siedzi, on zawsze fika do munduru, idiota. Sprawdzisz mi, gdzie on jest?

- Noooo...

- Proszę
- wyszeptała drżącym głosem.
- Jak się nazywa?
- Harald Moine.
- Oddzwonię.
- Dzięki, jesteś wielki.

Położyła komórkę na brzuchu i przymknęła oczy.
- Ufam, że wiesz co robisz? - chrząknął Grigorij.
- Może nie do końca. Jak zrobi się gorąco, to będę improwizować.

Komórka zamigała, wygrywając radośnie uwerturę z Wilhelma Tella.
- Halo? Ravna? - Alosza mówił teraz całkiem jak trzeźwy, co było niezwykłe i rzadkie. - Nie znalazłem twojego kochasia. Ale tam jakaś jatka była! Nalot zrobili że na terrorystów ponoć, i to info się sprawdziło. Dwóch naszych zastrzelili, a jeden leży w szpitalu, trójce bodajże. Jednego skurwysyna z tamtych zastrzelili na miejscu, a drugi zbiegł...
- Alosza...
- ... i jest wielu zatrzymanych, w coś ty się...
- Alosza, posłuchaj. Siedzieliśmy z jakimś Rosjaninem, nazywał się Bielyj. Może jego znajdziesz?
- E, Ravna, nie warto. Mamy kilku, co nie podali nazwisk i nie mieli dokumentów. Jedna kobieta i dwóch mężczyzn, zostali przewiezieni do aresztu w komisariacie pod Kremlem, do dziewiątki znaczy się. Może tam trzymają tego twojego.
- Dzięki.
- No nie ma sprawy.
- Naprawdę. Masz za to u mnie nalewkę z moroszek. Tylko nie rozgadaj, straszny wstyd.
- Napić się i fikać? I leżeć w pierdlu? Chyba u was na Zachodzie. Nu, buźka, zacier idę sprawdzić.


Zapakowała telefon do torby.
- Komisariat nr 9, pod samym Kremlem. Jedziemy.
- Ciekawe masz znajomości.
- Wszędzie są ludzie. I ludzie. Jedźmy.
- Jakiś plan?
- Obejrzymy okolicę. I będziemy improwizować, maestro.
- próbowała energicznie przetrzeć zamarznięte okno.



- A z tym co zamierzasz zrobić?
- wskazał na pokryty szronem bęben.
- Moja sprawa.
- Jak chcesz.
- Chcę.
 
Asenat jest offline  
Stary 25-02-2010, 16:37   #150
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Anglia

Colin Redrock od dawna wiedział, że coś się szykuje i spał dosłownie na zwaliskach. Rzeczy potrzebne czy nie, książki co posiadał – dobytek Adepta spoczywał gotowy do podróży która mogła się odbyć, a której i mogło ciągle nie być, a on zostałby tam gdzie był – w Anglii. Dzisiejszą noc spędzał typowo, ślęcząc przy kolejnym dziele bo tym razem „Arbatel de magia veterum” okazało się dziełem nadzwyczaj interesującym, w szczególności jeśli zdobyło się z Fundacji egzemplarz stary i o wiele różniący się od dotychczasowych, zarówno porzuceniem statyczności jak i symbolami na marginesie, dziś wyprutymi z mocy, acz starannymi i niosącymi dech dawnych wieków. Colin nie miał najmniejszego problemu z rozczytaniem niewyraźnego pisma i zawiłych frazeologizmów. Nic dziwnego, specjalizował się w czytaniu takich tekstów, a połączone z magyczną intuicją w kierunku odnajdywania porządku w chaosie tworzyły mieszankę doskonałą.
Światło za plecami hermetyka zamigało niepokojąco, niemal poczuł jego promienie na skórze. Chwila niepokoju czy to zwykły skok napięcia czy też reakcja rzeczywistości rozwiała cisza, a także małość sztuki. Miarowe pukanie do drzwi wyrwało niemłodego człowieka z zamyślenia. W Drzwiach stał przystrojony w garnitur Antoni Grove z jak zawsze wyrozumiałym spojrzeniem oraz dziwną mieszanką wyniosłości nauczyciela i pamięci uniżonego ucznia. Obok niego zaś stał drugi mężczyzna, nieznacznie niższy ustrojony mniej elegancko, za to bardziej rytualnie. Dyndający pod koszula kryształ, spinki do rękawów ze srebra niosące koptyjskie inskrypcje oraz sygnet z wygrawerowanym uroborosem. Colin nie był jeszcze do końca pewny czy to faktycznie to czy też zmęczony umysł sypie mu podpowiedź aby szedł za nieskończonością, idź za uroborosem. Ponadto nieznany mężczyzna promieniał lekko od środka i starał sobie dodać powagi gęstą, krótko przystrzyżona brodą kontrastująca z jego wiekiem. Widać bardzo cenił powagę wieku gdyż jak tylko zobaczył Colina, to wyprostował pierś i pierwszy zabrał głos, podając rękę.

-Wybacz nam tak późną porę. Ja jestem Adept Ars Essentiae Jon Jeremy Awaycraft z Domu Bonisagus.

-Adept Driscoll Moryet z Domu Bonisagus.

Zwyczajowe, hermetyczne formuły powitania były dość męczące, dobrze, w tym razem zrezygnowano z całego ceremoniału wraz zwyczajowymi imionami. Profesor Colin miał przeczucie, że pan Awaycraft miał już pewien związek ze sprawą, w której do niego przyszli. Stosunek ważny i pewny który chce zaciemnić. Teraz głos zabrał Antoni.

-Mógłbym przyjść dopiero jutro. Uznałem, że nie ma sensu Cię trzymać na walizkach. Ponadto przed chwilą dostaliśmy wszystkie papiery i potwierdzenia, a że jutro nie będzie w Fundacji jegomości specjalizujących się w Ars Conjunctions, a także posiadających odpowiednie klucze... Tak przyjacielu, nie będziesz leciał samolotem.

Uśmiechnął się naprawdę przyjaźnie i poprosiło przygotowanie rzeczy oraz ubranie się dość elegancko. Z mieszkania wyszli milcząc. Noc była chłodna, a w powietrzu dało się wyczuć wilgoć deszcze który miał niebawem nastąpić. Taksówkę spowijały tumany mgły. Kierowca, Jamajczyk w kwiecistej koszuli musiał być człowiekiem zaufanym skoro zaraz po ruszeniu z miejsca Mentor Driscolla począł mu tłumaczyć.

-W Moskwie trwa zażarta Wojna Wstąpienia, jak wszędzie zresztą. Natomiast nasza Tradycje jak i cała Radę Dziewięciu zaniepokoiła swoista nieudolność władz tamtejszej Fundacji. Fundacja Białych Kruków poprosiła o solidne wsparcie mając jedenastu członków.

-Dziesięciu, dziesięciu. Co nie zmienia faktu, że sześciu magów na wsparcie, samych Adeptów to wielka przesada. Z taką siła to można szturmować Mecha. Przesadzam oczywiście, ale...

-Mniejsza o to. Nad Fundacja w głównej mierze sprawuje patronat Porządek Hermesa i na nasz wniosek ustanowiono emisariusza który ma prócz bycia pomocą zobaczyć mechanizmy działania Białych Kruków, spisać raport oraz ocenić wszelakie nieprawidłowości w jej działaniu. Wybór padł na ciebie, Driscollu Moryet.

-Z niemałym poparciem twojego mentora, o czym sam milczy teraz. Masz tutaj obywatelstwo moskiewskie i kilka mniej ważnych papierzysk. Najważniejsze jest to - Jeremy wyjął zza marynarki najprawdziwszy w świecie zwój, nie zaś zwykły papier urzędowy jaki zwykło się nosić. Obwinięty srebrnym sznurkiem sam wydawał się pobłyskiwać Kwintesencją przeplatającą papier i utrzymująca w ryzach magyczne potwierdzenia. - Dodoment ten ustala cię nadzwyczajnym członkiem Rady Fundacji i daje odpowiednie uprawnienia jak dostęp do wszelakich akt czy prawo bezwzględnego weta. Dokument sygnuje Domy Bonisagus, Flambeau, Quaesitori, Tytalus i Fortunae oraz Tradycji Synów Eteru, Verbena i angielskie Fundacje Niebiańskiego Chóru.

-Przen Flambeau iesiesz się bezpośrednio do Fundacji gdyż mają dość dobre poleczenia. Jednak trafisz zrazu do zabezpieczonego rejonu. Musisz nie rozglądać się i wchodząc na środek, skręcić dolanie o dziewięćdziesiąt stopni.

Dalszą drogę milczeli, zaś w samej Fundacji z której hermetyk miał się przenieść, również nie zostali powitani nazbyt wylewnie. Z dość przestronnej sali zostały wymiecione wszystkie krzesła i stoły prócz jednego na którym to pewien zakręcony mężczyzna wykładał iskrzący sprzęt i podpinał go do rzeźbionego lustra na bieżąco mazanego symbolami przez parę heretyckich uczniów których to mentor z upodobaniem poprawiał jakby wcale się nie frasując tym, jak źle to wykonywali co było rzeczą niezwykłą. W powietrzu unosił się zapach ozonu uzyskanego przez wyładowania sprzętu i zniesmaczenia które wywoływał Syn Eteru w większości hermetyckim i verbeńskim gronie. Lecz to on tutaj był mistrzem ceremonii, a podregulowując prąd, rozświetlił salę wiązami wyładowań. Lustro zafalowało, po chwili przestało odbijać cokolwiek. Jej tafla stała się jakby rozciągniętym na boki łukiem elektrycznym na którym wymalowano akwamaryną stare symbole. Zapach przypalanych ziół i ozonu, naelektryzowane włosy, niesamowite bicie serca, przyspieszające. Teraz Colin poczuł również metafizyczne ujadanie paradoksu, jak wściekły pies któremu otworzona klatkę lecz jeszcze trzyma się na łańcuchu. Antoni jeszcze na porzyganie szepnął doń.

-Cała ta maskarada chyba tylko po to, abyś nakrył ich na czymś.... Bezsens.

Nic więcej nie było. Hermetyk przekroczył barierę, mrowie przeszło jego ciało...

Moskwa – plac przed Kremlem

Grigorij spojrzał na Ravnę wzrokiem wymownym. Tyleż było wymowności w jego spojrzeniu, że nic już nie potrzeba było mówić, zarówno podczas przydługiej drogi sterylnymi korytarzami i windą w kierunku parkingu jak i podczas jeszcze bardziej dłużącej się jazdy samochodem Jona. W innych okolicznościach byłoby to nawet przyjemność przejechać się dobrym, drogim i luksusowym samochodem. Teraz tylko Grigorij prowadził nader szybko przez mroki nocy rozświetlane ulicznymi latarniami, a zaciemniały gęste opady śniegu.
Zarzynali się w jednej uliczce z której przez śnieg migały baszty Kremla i plac przed nim, zaś bliżej, a drugiej ulicy widniała komenda policji, teraz jeszcze niewyraźna. Podczas drogi muzyk również milczał. Zdążyło już napadać tyle śniegu, że Ravna miały problemy z przemieszczeniem się, jednak glany jej towarzysza były do tego o wiele lepiej przystosowane.

-Wejdziemy i powiemy... Hej! My tutaj po naszych, oddawać! Ehhh... Oby nie było lustrzanek na komisariacie.

Obrzeża Moskwy - Jezioro

Nana doznała lekkiego przeczucia, że Amy prowadzi ją na manowce. Na początku kroczyły w większej jasności latarni przy drodze, lecz kiedy w pewnym momencie amerykanka skręciła w stronę ścieżki w lesie, a teraz droga to tylko ciemność. Szczęście, że księżyc świecił jasno nad ich głowami, a nawet śnieg zdawał się być płytszy. Nana zauważalna na nim słabe, przysypane ślady opon, urywające się na miejscu, gdzie dotarły. Mijały nierównym brzegiem wodną taflę dużego jeziora.Amy czuła się z gruntu nieswojo, chociaż ogólne przytępienie magycznej wrażliwości uniemożliwiało jej powiedzenie, cóż jest konkretnego. Natomiast Nana w mig zauważyła natarczywe spojrzenie prowadzącej ją amerykance. To było jeszcze do zniesienia, do zniesienia nie był natomiast niemal nadnaturalny ziąb oraz śnieg uporczywie lecący w stronę oczu. Musila ona odwrócić głowę na bok, a tam, w ciemnej tafli jeziora dostrzegła zaburzenie niczym po kropli wody. Lecz miast rozchodzić se miarowo, ono wirowało.
Zamrugała i fenomen zniknął tak gwałtowanie jak się pojawił. Czy oni tą Fundacje mają na drzewie czy co? Szły już naprawdę sporo czasu przez zaspy i w mrozie, a ponadto uważając aby przypadkiem, tam gdzie nie świtał księżyc, nie zobaczyć do wody. Duch znowu przemówił.

-Nanananan... Twój mentor mówił, że gdzieś tutaj jest, więc Cię dobrze prowadzi. Ale nie ufaj jej. Ona ci nie ufa. Nanananana... Do samego miejsca nie wejdę. Mają zabezpieczenia przed duchami. Nie kłopocz ich...

W krzakach coś się ruszyło, jakby duży zwierz. Przyśpieszyły, a kolejne poruszenie w następnej mijanej gęstwinie. Gorsze było jednak to, co podeszło do nich z mroku, stanowczy uprzednio na drodze. Staruszka. Mała, przygarbiona i wyschnięta staruszka którą ostatnio spotkała Ravna. Ta sama staruszka uśmiechnęła się do nich szczerze, i chociaż w ogólnej ciemności trudno było wyłowić coś charakterystycznego z jej ubioru, to oczy mówiły o niedawnym strapieniu. Na przywitanie potraktowała dziewczyny przeżegnaniem się.

-Myślałam już, że to dziwożony.. Tymczasem to Ty Amy.. Tej pannicy nie znam...

Chwile konsternacji przerwało zaświecenie się jej oczu niczym małych, nierażonych węglików. Nie dosłownie, lecz obydwie maginie ujrzały tak nuty inspiracji u staruszki.

-Tak, tak... Jestem Stanisława, maluszki. Mieszkam tutaj w lesie i podobnie jak wy, rozpalam ogień, spopielam zioła i oczekuję większego ogniska. Spotkałam już tutaj jedną z was, Ravnę. Pozdrówcie Ale.... Roberta! Pozdrówcie! Jak zawsze, pozdrówcie...

Zamilkła, zmieszana jakby przyłapany na czymś dzieciak, uśmiechała się ukazując kompletne acz żółtawe zęby.

-Nie zabłądzicie maluszki? Nie, nie...

Spojrzała na Nane i minę zrobiła taką, jakby ujrzała samego diabła. Zdecydowanym ruchem porwała rękę Amy i przyłożyła sobie do czoła. Ramieniem przebiegła jakby armia mrówek, zaś w głowie amerykana usłyszała szybki komunikat. Wcale nie nachalny, raczej jak szept który można zignorować lub przyjąć.

-Ona jest chora, ona jest zakażona... Nie, nie wolno jej zarazić innych... Ona ma za sobą ciemność, tutejsza ciemność. Nie wolno Ci...

Połączenie przerwało się. Drzewa zaszumiały wyraźnie, Nana poczuła swego avatara która ja objął swym ramieniem jakby przed czymś chroniąc. Amy doznała podobnego uczucia, chociaż wiele słabiej wyczuwalnego. Rękę szarpnęli, padające śnieg zakołował nad trojka tworząc wir. Nana czuła jak jej ducha się szarpie, wierzga i miota wszędzie tnąc, niszcząc i... Szalejąc.
Stanisława padła na śnieg jakby pachnięto nieznaną siłą, a śnieg zabarwiła struga krwi wypływająca z jej nosa i uszu. Amy również upadła jakby podcięto jej nogi, poczuła kłucie w piersi i dłoń która jakby zrzucała te kłucie. Obraz się rozmazał. Kontem oka, ze strony jeziora widziała jakby rozbłysk ciemności, nie materialny, lecz niematerialne iskry które miast światła, przynosiły zaciemnienie. Tylko z całej trójki, Nana stała na nogach, nic nie ruszona. Wir ustał, a duch uspokoił się. I wiedziała, że staruszka nie żyje. Kręciło się jej w głowie, mięśnie przebiegał impuls do ucieczki, strach. Lecz tylko stała wryta w śnieg, a buty jej przemakały. Czuła również, że z amerykanką jest coś nie tak. Jak z tym całym jeziorem. Tylko co?
A w nogi było zimno...

Horyzontalna Dziedzina Białych Kruków

Colin przeszedł przez lustro i wyszedł przez... Lustro. Dokładnie rzecz biorąc trafił do okrągłej sali której podłoga jak i ściany były jednym lustrem, chociaż ściany przynajmniej oddziałały srebrne listy, przez co mógł zauważyć, że wyszedł z jednego lustro z bagażami, a po bokach czekały na niego kolejne. Było w tym miejscu coś tak sterylnego, a zarazem odrażającego, że zrazu pragnęło się uciec. Tymczasem trzeba było być spokojnym. Hermetyk czuł, że spoglądając na boki, traci orientacje w tym krągłym terenie. Błędnik zresztą już też odmawiał, i chociaż mówił gdzie jest góra i do, to za nic nie chciał oznaczyć prawej i lewej, przodu i tyłu. Wreszcie mag dotarł na środek sali i tak jak mu kazano skręcił o dziewięćdziesiąt stopni, a przynajmniej miał głęboka nadzieje, że właśnie tak uczynił i idzie na przód do odpowiedniego lustra, a nie błądził wokół. Nie było lustro które pokazywałoby jego odbicie. Tylko bagaż.
Wydostał się, wydostał z tej piekielnej, magycznej machiny. Wchodząc w odpowiednie lustro, wyszedł przepuszczony przed drewniane rzeźby gąszczu roślin. Trafił on do holu głównego, krągłego pomieszczenia przykrytego szklaną kopułą przez któa dostawało się do pomieszczenia światło. Miękkie, wyraźne acz bardziej srebrzyste, tak charakterystyczne światłu księżyca. Lecz księżyca nie było, była tylko szklana kopuła. Podłoga kamienna i dziwnie ciepła, wszystko utrzymane w starej modzie, ściany obite solidnymi balami, zaś na środku szumiała fontanna zagrodzona właśnie drewnem. Na jednej z otaczających Fontanę ławek, siedział ktoś. Colin na chwilę jeszcze rzucił spojrzenie na troję drzwi odbiegających z holu głównego. Na ławce siedział nie kto inny jak Mistrz Aureliusz toteżDiakon Fundacji Białych Kruków. Jak tylko profesor pojawił się w dziedzinie, mistrz spojrzał mu w oczy z zastanowieniem. Dotychczas siedział on bokiem i obracał w dłoni kilka barwnych kulek. Drugą dłoń podpierał na swej lasce. Nawet w środku nocy prezentował się elegancko. Spodnie i buty pasujące do garnituru oraz biała, dopięta pod szyję koszula współgrały z czarnymi wąsami, drewnianym pentagramem na szyi i skórzanymi rękawiczkami na dłoniach. W ciągu tych ułamków sekund Colin zdołał dostrzec, że wrzodowcze tegoż morszczyzny pobłyskuje z Kwintesencji, a także stwierdzić, że chociaż wygląda na przeciętny wiek, nawet trochę młodziej od niego, to lat na karku ma dużo, bardzo dużo. Wręcz za dużo. Aureliusz wyspał kolorowe kulki do kieszeni, poderwał laskę i wymierzył ją w [b]Colina[?b] niczym mieczem. Zielone, surowe oczy pełne były zaskoczenia.

-Stój jeśli Ci życie miłe!

Adeptowi bagaż wypadł z ręki, a jego samego ogarnął lęk. Na tyle był zaskoczony i wystraszony, że dopiero po kilku sekundach dotarło doń, że ktoś właśnie prześlizgnął się po jego myślach, czysta, spokojna i zrównoważona siła zaczesała myśli podczas ich przeglądu. Kiedy już miał zareagować, Diakon stojąc, podparł się oburącz na swej krótkiej lasce. Głos miał surowy.

-Więc Adept Driscoll Moryet... Zabłądziłeś?

Driscoll bez słowa podszedł doń i przekazał mu dokumenty. Byli w holu sami, a dziedzinę spowijała cisza. Wielu było, którzy chcieliby teraz zobaczyć Mistrza Aureliusza. Bardzo dumny mag miał minę jakby kto mu strzelił w twarz, a sprawdzając potwierdzenia, przybierał pozę kogoś, kogo publicznie lży się. Wyglądał tak, jakby chciał za zniewagę wyzwać na certámen, a nie miał kogo. Otworzył usta, spojrzał tu raz na na Colina, a tu raz na dokument.

-Nawet Bonisagus... Nawet Bonisagus...

-To również mój Dom.

-Możesz i być wnukiem Porthosa i mieszkać w Doissetepcie czy Fundacji Horyzontu, ale taka potwarz!

Złożył dokument w pól, raz jeszcze w połowę, równo i dokładnie, a następnie wlepił wzrok w przybyłego. Już ochłonął, lecz spojrzenie wyjawiało niebezpieczną wrogość i obrazę.

-Pedagog Diakon Mistrz Ars Vis oraz Ars Materiae Aureliusz Marek Prim bani Bonisagus, Przewodniczący Rady Fundacji Białych Kruków, Pan i Twórca Perłowych Kamieni, jeden z twórców Dziedziny Białych Kruków, uczeń Księcia Diakona Mistrza Ars Fati, Ars Essentiae, Ars Vis i Ars Mantis Ahmeda Al-Aliastra bani Bonisagus

Wyjawiał wszystkie tytuły z niemała satysfakcją aby tylko umniejszyć Driscollowi.

-Dziwie się, że jeszcze nie przegraliśmy tej wojny. Fundacja prosi o wsparcie, a zaraz po nim dostaje inspektora któremu rzuca się największe uprawnienia, do tego w nocy jakbśmy kolaborowali z Unią. Czy ktokolwiek będzie wtedy prosiło pomoc, a nie wolał sczeznąć samemu?

Hermetyk usiadł, teraz dopiero wykładowca zauważył, że obok leżało drewniane pudełeczko z siedmioma łożyskami do których teraz mag zaczął wkładać kule z kiszeni. Te zaś wydawały się pod wpływem światła zmieniać barwę, lecz dalej były matowe. Dopiero dokładniejsze przyjrzenie się nim ujawniało tysiące barw jakimi naprawdę były pokryte. Aureliusz umiejscawiał je z wielkim namaszczeniem, nie patrząc na Colina, chociaż mówił cały czas do niego.

-Już możesz wpisać do raportu pierwszą porażkę Fundacji i śmierć Anny Flyborn, bo o wcześniejszym wypadku wiesz zapewne. Poczekaj do nocy, a zaraz będziesz mógł napisać o nieudolnie przeprowadzonej akcji. Unia, bo to jest pewne, przeprowadziła obławę i do tej pory nie wiemy którzy z naszych uszli, a którzy dostali się w ich łapska. Mamy masę roboty aby wyciągnąć resztę... Oczywiście, co teraz będzie czynił Diakon? Dodawał pana Adepta do zabezpieczeń dziedziny i mówił, że tam na skrzydle – wskazał dłonią drzwi prowadzące do skrzydła z pokojami zwykłymi i kuchnią - znajdzie dla siebie pokój. Jutro udostępnię dokumenty, pojutrze trybunał Teraz wybacz, strzelają do naszych.

I tak zimno i oschło skończył rozmowę, zamknął pudełeczko , a odchodząc, rozdzwonił się telefon w jego kieszeni z prostym dźwiękiem, a ponadto bardzo cichem.

-Tak, Robert już ruszył. Nie, Ravna i Grigorij jeszcze się ze mną nie kontaktowali. Podobno Amaryllis z tą niepewną dziewczyną ruszyły do mnie. Kontaktuj się z Robortem, ja sprwadzam co zresztą.. Tak, tych co nie było na koncercie. Tylko Michaił i Gustaw śpią w Fundacji.

Zakończył rozmowę i bez oglądania się w stronę Colina z walizkami dalej ruszył w stronę drzwi.

Moskwa – plac przed Kremlem

-Nawet jak będą...

Zza ich pleców przemówił czyjś spokojny, acz mocny głos. Grigorij obrócił się i pobladł. W ciemności trudno było zauważyć z kim się do czynienia, jednak Ravna uslyszła głos znajomy, a cała zaśnieżona sceneria, mniej intensywna lecz podobna do zamieci w jakim im było po raz pierwszy spotkać się z krukami zaowocowała trafnym tokiem rozumowania. To Mistrz Robert w swoich okularach i kurtce uśmiechał się do nich z wyraźną ulgą.

-Grigorij, przyjaciół nie poznajesz?

-Od kiedy zaczęto do mnie strzelać...

Burknął markotnie.

-Jon mówił mi przez Aureliusza, że nie macie zamiaru już się szwendać. Ja miałem się zając policją.

-Chcieliśmy coś zrobić... Chociaż to głupia rzecz w sumie.

-Dobra, nie marudź panie Rubielewski. Pod komendą powinien czekać prokurator. Może i media i policja, wojsko są ich. Ale sądy i muzyka to nasza działka.

Uśmiechnął się niemrawo na pocieszenie. Ravna wyczuwała w bębnie wielkie poruszenie, nie tyle szamotanie wyrwania się z więzów co poruszenie, że dalej, daleko to coś czyni. Bęben był strasznie zimny, a ręka kostniała jj od niesienia go.
Kiedy znaleźli się pod wysokim budynkiem komendy gdzie czekał na nich szpakowaty jegomość przyodziany w czarny płaszcz i w czarnym kapeluszu. Przypominał bardziej groteskowego funkcjonariusza KGB niż kogoś z prawem i Tradycjami za pan brat. Lecz Robert przywital się z nim wyjątkowo sterczenie przedstawiąc Ravne i Grigorija fałszywymi imionami – Iwan i Jola. Zachrypłym głosem prokurator Władimir oznajmił.

-Strasznie problematyczni Ci ludzie tutaj. Nic mi nie chcieli mówić. Aby było zabawniej, odsyłali mnie do komendanta na urlopie...Ale możemy wejść – zamilkł na chwilę. - [/i]Zapomniałbym. Ten facet, Grzegorz Lipa, nie żyje. To był jakiś przyjaciel?[/i]

Kolejny hermetyk miał minę jakby zdielono go w twarz.

-Niestety nie.

Mistrz Robert spojrzał skosem na bęben Ravny.

-A o tym opowiesz mi potem. Pilnie.

Zacisnął zęby i pociągnął klamkę, wchodząc do środka.
 

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 26-02-2010 o 22:33.
Johan Watherman jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172