Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-09-2012, 22:57   #71
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Kumalu nie zamierzał stać się karmą dla osobliwej menażerii, wyciągnął więc linę z plecaka i owinął się jej jeden koniec wokół pasa.

-Trzymajcie mnie mocno! - rzekł do przyjaciół i powoli, acz zdecydowanie ruszył przed siebie prosto w rwący nurt. Jeżeli coś takiego mogło się powieść to tylko jemu, dziewczyny nie miały dość krzepy, a Roland był zbyt poraniony na taki wyczyn.

Siła żywiołu zachwiała nim, ale wytrzymał. Mięśnie miał napięte niczym postronki i choć moc podziemnej rzeki była duża, to czuł że da radę.
 
Komtur jest offline  
Stary 27-09-2012, 03:53   #72
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
Widząc, że murzyn włazi w rwący nurt Kerin zarzuciła kuszę na ramię i wyciągnęła z plecaka nieduży młotek i metalowy kolec z dużym kółkiem wykorzystywane do wspinaczki i łażeniu po jaskiniach. Wiedziała, że jeśli Kumalu się poślizgnie to nie ma mowy by utrzymali linę stojąc po kolana w … no powiedzmy wodzie. Wybrała miejsce i szybko wbiła kawałek metalu w ścianę po czym przewiązała koniec liny przez oko zaraz też wbiła drugi kolec i przywiązała do niego resztę liny, obwiązała jeszcze starą koszulą ten kawałek który tarł po krawędzi muru, nie chciała by cholerstwo zerwało się gdy będzie na tym wisieć, odetchnęła gdy uznała robotę za skończoną. Teraz jeśli nawet Kumalu poleciałby z prądem to nadal mieliby szansę wyciągnąć go z powrotem, a jeśli udałoby mu się dotrzeć tam gdzie planował to reszta mogła podążyć za nim trzymając się liny. Oglądając się za siebie czy aby jakiś amator ludzkiego mięsa nie szykuje się do degustacji jej skromnej osoby wyciągnęła uprząż ze skórzanych pasów z metalowymi klamrami i zatrzasnęła na jednym z metalowych pierścieni otwarty bloczek. Po czym zaczęła nasłuchiwać sygnału od Kumalu, czy to wołania o ratunek czy wołania by ruszyli zadki. Miała nadzieję na to drugie…
 
Rudzielec jest offline  
Stary 05-10-2012, 14:49   #73
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Dexter odchrząknął, splunął, wypiął pierś i ogólnie się nadął, po czym pomaszerował w stronę furtki, dając znak reszcie, by ruszyła swe dupska za nim.
- Ej, wy tam! Tak, do was mówię, bumelanci parszywi! Przysłał nas pan O'Neill na inspekcję! Mamy sprawdzić, czy wszystko w porządku, czy zrewoltowany plebs aby się wam nie naprzykrza i czy przypadkiem braciszkowie nie kombinują czego z powierzonymi bogactwami, wykorzystując zamieszki! Wołaj zaraz kierownika tego kramu!
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 06-10-2012, 21:18   #74
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Potok rwał dziko smagając wyślizgane skalne występy, chłostał zalepione szlamem ściany, oczyszczał. Woda sięgała już prawie pod sufit: spieniony nurt wyskakiwał mu czasem na powitanie, obcałowywał spękaną powałę, nadgryzał kamienne wypustki. Obwiązany podwójnym zestawem sznurów Kumalu wystawał ponad toń tylko o jotę, nad zbałwanioną taflę dawał radę wyściubić ledwie nos i usta, elementy niezbędne, by zasilić płuca w paliwo. Zaopatrzony w żelazną żerdź uważnie stawiał kroki wbijając metal w posadzkę, szukając dodatkowego oparcia w wymacywanych w ziemi szczelinach. Wszystko szło dobrze. Czy, aby lepiej oddać sprawę: po prostu szło. Czarne cielsko południowca szło, poruszało się, brnęło naprzód chwiejąc się niby dziecięcy bąk na rozkołysanej łajbie. Szło, a nie spływało z nurtem w dół odbijane od ścian jak piłeczka.

- Połowa drogi za mną – pomyślał mocarz. I w następnym kroku poczuł jak grunt ucieka mu spod nóg, jak traci jakiekolwiek oparcie, a rzeka uderza od razu, wreszcie uwolniona spod konwenansu wyczekiwania. Zryte w środku kanału wyżłobienie, którym zwykle płynął ściek Kumalu miał teraz dokładnie pod sobą. Zaryczał, woda zalewała mu twarz, coś niesionego z nurtem pacnęło go w tył głowy. Była tylko ciemność, lepka, mokra ciemność. Alchemiczne cacka towarzyszy majaczyły gdzieś w oddali, ale teraz zniknęły z widoku. Czarny, mokry cień. Nic więcej.

Trzymaną w łapach żerdzią miotał, ile sił w mięśniach, walił, kłuł, stukał, dźgał. Nie znajdował oparcia, woda znosiła go coraz dalej, lina naprężała się wokół ciała, wrzynała w heban upuszczając ciepło w lodowatą wilgoć kanału. Wymachiwał i wywijał z coraz większą desperacją, już bez logiki, bez pomyślunku. Mechaniczne, nakręcane bezmyślnym strachem ruchy były wszystkim na co go stać. Przygrzmocił metalem w sufit, gruz posypał mu się na łeb. Szamotał się, szarpał, pluł mokrym piachem. Aż zamarł. Żerdź, którą nieudolnie szukał dna teraz wbiła się w sklepienie, ugrzęzła między skałami, wplątała się w żelazny szkielet konstrukcji.

Ledwo zipał. Ale na odpoczynek nie mógł sobie pozwolić. Ciągle sterczał na środku kanału, a umocowany w skale drąg mógł obluzować się w każdej sekundzie. Choćby drgnąć i Touv spłynąłby w nicość. Póki co – trzymał. Wytrzymał, gdy dopłynęła do niego lina z hakiem, którą obwiązał żelazo. I wytrzymał, gdy Kumalu w desperackim skoku dopadł do wystającego z przeciwległej ściany pręta. Tuląc się do ściany, paznokciami wrzynając w cegły, trąc korpusem o skałę aż puściły soki człapał do brzegu. I w końcu, udało się. Był po drugiej stronie. Tam, gdzie woda sięgała mu już tylko po pierś.

Reszta miała już łatwiej. Wbity w sufit pręt został obwiązany liną z obu stron i dziewczęta, które za nic w świecie nie dałyby rady utrzymać się na nogach, ani tym bardziej płynąć w zalewających je ponad głowy falach deszczowego potoku przebrnęły. Asekurowane z obu stron, posiniaczone i krztuszące się od połykanej wody, przebrnęły. Były po drugiej stronie.

Wszystkie pozostałe liny z hakami Roland przytwierdził do wszelkich możliwych wypustek i wyrw po jego stronie ścieku, reszta gęstą pajęczyną spinała drogę na drugi brzeg. Nie było czasu do stracenia, każdy spieszył się jak mógł. Ale dudnienie potoku głuszyło wszelkie inne dźwięki, szum godny był górskiego wodospadu. Gdyby nie to, gdyby świszczenie i wizgi dochodzące z głębi cienia za plecami Rolanda było słychać pewnie spieszyłby się jeszcze bardziej. Bardziej niżby się dało, prawom fizyki pokazując środkowy palec.

Piskowizg usłyszał już w wodzie, już na drodze do bezpiecznej przystani zaklinowanego w suficie żelaza. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie słyszał. Brzmiało jak skrzyżowanie świszczącego imbryczka, gwizd błotnego żółwia i rżenie dźganego ostrogami konia. Nie odwrócił się. Woda zabulgotała, Rost skoczył. Złapał się żerdzi, trzymał ile sił w ramionach. Ale z drugiej strony skoczyło na niego coś, czego metal nie był w stanie utrzymać. Krabie szczypce spięły się na potężnym korpusie wojownika, zacisnęły w pasie i na piersi stalowym imadłem, para modliszkowatych odnóży zaczęła rozkrajanie ofiary. Zaczęła, ale nie skończyła. Woda huknęła z mocą, Roland zawył, bestia zaświstała, a metal puścił i przebierający po ścianach tuzinem chitynowych odnóży stwór popłynął w dół podziemnej rzeki. Świszczał i gwizdał jeszcze długo potem. Na długo po tym, jak po krzykach Rolanda nie zostało już nawet wspomnienie.

Aeliana, Kumalu i Kerin byli po drugiej stronie. Byli. Bez mapy, lin, które zerwały się pod ciężarem owadziego stwora i większości zapasów. Przed sobą mieli zalany ściekiem korytarz, rozwidlający się w trzech kierunkach, wąskimi, identycznymi ścieżkami. Przed sobą mieli też coraz bogatszą gamę egzotycznych odgłosów. Znak, że na drugą stronę potoku prowadziła też jakaś inna droga. Bo, co do autorów dźwięczącej echem kakofonii pomylić się nie mogli.

AJT'owi dziękuję.
 
Panicz jest offline  
Stary 19-10-2012, 22:41   #75
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Nad ziemią

Morda zawieszonego na kościelnej furcie zbója nie wyrażała niczego. Niewiele mogła wyrażać, bo i brakowało w niej paru – wielu mogłoby rzec, że dla mimiki kluczowych – elementów. Jedno oko było na piracką modłę skryte pod czarną przepaską, wargi były urżnięte (ślad orczej terapii, popularnej na wiecznie rozpalonym południowym pograniczu), nos porozbijany pewnie z tuzin razy i z brakującymi kawałkami. Widać zielonoskórzy mieli zamiar dokończyć oprawianie zdobyczy, ale ktoś przerwał im robotę i teraz niesymetrycznie porzezany kinol zbira przedstawiał się mocno awangardowo. Biedak nie mógł nawet pytająco wznieść brwi. Spaliły się. Przy tej, a może innej okazji.

Dexter skrzywił się i pocieszył, że nie musiał podchodzić bliżej. Nie tyle zresztą nie musiał, co nie mógł. Kiedy tylko obrał kurs na furtę wszystkie kusze wycelowały w niego, a o'neillowa protekcja zdawała się słabą osłoną przed żelaznym grotem. A ryzyko, że taki właśnie grot palnie Dextera w czoło było spore. Jego drużynowi psychopaci zagotowali się widząc jawną wrogość ze strony odźwiernych i ci o mocno nadszarpniętych więzieniem (a pewnie i nie tylko więzieniem) umysłach byli gotowi strzelać. Biedny wyzwoliciel niezdrowych umysłów stał w pierwszej linii i po pierwszej wymianie ognia wyglądałby pewnikiem jak najeżony pinezkami słup ogłoszeniowy. Tylko szybka interwencja Urka i tego drugiego, faceta ze specsłużb posadzonego za gwałty na dzieciach, oszustwa podatkowe czy coś podobnego uspokoiła sytuację i uratowała Rothowi skórę.

- Ręce mam tutaj kolego. – Dexter pokazał, gdzie ma ręce, a miał w górze, czyli tam gdzie biorąc pod uwagę okoliczności mieć ręce było najrozsądniej. – Spokojnie, jasno chyba wyłożyłem sprawę, co? Wołać mi tu zaraz przełożonego świątyni, albo będziecie się gęsto tłumaczyć przed burmistrzem.
Morda kierownika warty wciąż niewiele wyrażała, więc Dexter spróbował obok. Napotkał japę ze wszystkimi jej detalami w komplecie, ale spojrzenie strażnika było równie zimne i puste.
- Biorąc pod uwagę, że jara się pół miasta to serio, ja nie chciałbym dodatkowo podkurwiać burmistrza. Zresztą, burmistrz – chociaż pewnie każe z was pasy drzeć – to pół biedy. – Roth zauważył jakiś ruch, jakieś mgnienie rysów na twarzach świątynnych zbirów. - Jest w mieście delegacja z Greyhawk. Nie, nie. Te ognie na dachach i wrzaski na ulicach... No, a do tego nieposłuszeństwo wobec rozkazów przełożonych. To im się nie spodoba, daję głowę, że nie.

- Dobra. – ten o awangardowej urodzie wreszcie przemówił – Wołajcie wielebnego Ozjasza. Jest ktoś od O'Neilla, niech wyjdzie.

Chwilę trzeba było poczekać nim łysawy, tu i tam cieszący się jeszcze szarą kępką włosów dziadek wyległ na dziedziniec sanktuarium. Przez moment szedł sam podpierając się metalową laseczką, ale zaraz dołączył do niego młodszy kapłan, barczysty, krótko ostrzyżony młodzian w kamizeli.

- Od pana O'Neilla? A w jakiej to sprawie? – zagadnął dopuszczonego blisko furty Rotha dziadek, bezpiecznie skryty poza zasięgiem rąk interesanta.
- Mamy skontrolować sytuację. Wewnątrz i na zewnątrz, widzi wasza świątobliwość, co się wyczynia – Dexter nie był pewien czy starzec w ogóle coś jeszcze widzi, ale słyszeć pewnikiem musiał. Krzyki i dudnienie słychać było nawet teraz. - Moi ludzie zapewnią świątyni dodatkową ochronę w czasie tych... Turbulencji. Zanim sytuacja zostanie doprowadzona do porządku.

Starzec zmierzył wzrokiem najeżoną orężem kompanię kilkanaście kroków za silącym się na uśmiech Rothem. Powoli skierował wzrok z powrotem na mówcę występującego w imieniu reszty przysłanej przez O'Neilla odsieczy.

- Jeśli idzie o kontrolę... Mogę cię wpuścić synu, zobacz, sprawdź. Wszystko jest w porządku, tak jak było wcześniej umówione z delegatem. – kapłan na samo wspomnienie przełknął ślinę – Sprawdzisz, skoro nam nie ufają. Zresztą, widzę co się dzieje, mają prawo. Ale ty sam. Nikogo więcej nie wpuszczę. Wóz albo przewóz, wybieraj sobie.

Wybór był. O dziwo. Ale i tak Roth czuł się niekomfortowo. Nigdy nie lubił lokali z taką ścisłą ochroną na bramce.
 
Panicz jest offline  
Stary 21-10-2012, 11:43   #76
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
-O żesz kurwa, ale wielki sukinsyn.- jęknęła Kerin kręcąc głową gdy usłyszała trzaski, nie było mowy żeby uratować tego biedaka, nawet magia pewnie by nie wystarczyła.
-Dobra, ruszajmy się bo nas tu jeszcze dopadnie rodzinka tego bydlaka.- zdjęła kuszę z pleców, zostały jej tylko cztery bełty, dwa z jej ulubionych noży i krótki miecz. Szybkie i nerwowe badanie plecaka ujawniło spore braki wśród jej klamotów, na szczęście została butelka z wódką. Strzeliła zdrowo czując mocny śliwkowy aromat i eksplozję gorąca w żołądku. Potrząsnęła butelką pytająco w stronę reszty ekipy ale ci jakoś nie zareagowali sięgnął tylko Kumalu. Też solidnie pociągnął, sapnął z zadowoleniem i kiwną w podzięce.
Ruszyła korytarzem w prawo mając nadzieję, że reszta ruszy za nią…
 
Rudzielec jest offline  
Stary 21-10-2012, 22:54   #77
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Pod ziemią

Gnali, jak mogli najszybciej. I o wiele za wolno. Najpierw prawie po pierś, potem po pas, w końcu już tylko po kolana w wodzie. Mięśnie pracowały na pełnych obrotach, ale brnąc przez lodowatą toń nie było łatwo. Gliniaste, muliste dno tańczyło pod stopami, zmieniało ucieczkę w groteskową pełzaninę.

Pocieszali się, jak umieli. Tym, że w pobliżu było cicho. Że poza pluskającą wodą i cichnącym poszumem oddalającego się potoku słychać było tylko szczękanie ich zębów. Niewiele więcej im pozostało. W pobliżu, owszem, było cicho. Ale w oddali, co i raz odzywały się nowe głosy. Świergotania, wycia, rzężenia. A dudniące echo i z każdą chwilą węższe, czarne, zlewające się w jedno korytarze myliły rachunki. Nie pozwalały ocenić odległości, oszacować pozycji wyjców.

Naprawdę ponuro zaczęło robić się dopiero, kiedy migoczący dotąd złocistymi iskrami patyk zaczął przygasać, jego światło mętnieć i pełgać. Kluczyli podziemnymi alejkami, zalanymi grotami i ciosanymi korytarzami. Błądzili po omacku, świadomi, że całej tej skalno-ceglanej gęstwiny ich prowizoryczna mapa, dawno porwana przez żywioł, nie obejmowała. Szli zatem kierując się wrażeniem, odczuciem, intuicją. I wątłą już nadzieją.

Ale wciąż żywą. I żywą słusznie, wkrótce zresztą napompowaną nową dawką wiary we własne szanse. Bo oto byli. Byli, gdzie być mieli od początku. Szeroki kanał z cuchnącym korytem pośrodku dał się odróżnić od dziesiątek takich samych ściekowych korytarzy znakami na ścianach. Dziwacznymi, geometrycznymi bohomazami, które pamiętali z utraconego pergaminu. Tyle, że znaki były małe. Prawie niewidoczne. I pewnikiem, by je przeoczyli, pominęli w pośpiechu. A jednak...

Potknęli się na trupie. Na pierwszym i na kolejnych. Leżało ich tu kilka, może kilkanaście. Różnej świeżości. W różnych pozach i kompozycjach. Jedne, zgniłe i capiące aż żołądek podchodził do gardła peklowały się w kałużach na brzegu rynsztoka. Inne były starsze, w większości obżarte z mięsa i tym samym mniej uciążliwe dla powonienia. Nie było wątpliwości, co do celu przybycia całej trupy nieboszczyków w to miejsce. Wszyscy, a było to chyba kilka grup połakomili się na świątynny skarbiec.

Między porozwalanymi flakami i poobgryzanymi kośćmi, które rozwłóczono po całej okolicy zalegały kilofy, dłuta, oskardy i cała masa innego sprzętu o mniej czy bardziej jasnej funkcji. Pewne było jednak, że na daną chwilę, gdy kakofonia pogwizdów i ryków znalazła sobie drogę do korytarza, gdzie wtargnęli świątynni rabusie wszystko, co da się złapać w ręce przyda się, by rozbijać obłupany już sufit nad głowami.

Kerin, Kumalu i Aeliana nie należeli do takich, którzy lękali by się pracy. Perspektywa przebijania się przez nadwątlone już wyraźnie wysiłkami poprzednich ekip sklepienie nikogo nie odstraszała. A jednak nie wszyscy mogli poświęcić się pracy.

Woda zaczęła wzbierać. Korytarz, w którym do tej pory jedynie koryto pośrodku zalane było mulistym ściekiem zaczął w tempie, które wpędziłoby do grobu cały zastęp hydraulików zapełniać się wodą. Było kwestią minut i to minut paru, nie kilkunastu, a nawet i nie dziesięciu, nim zator, gdzieś w oddali nie puści całkiem zamieniając śmierdzącą strużkę w potok, jak ten który skończył z Rolandem. I może nie byłoby tak tragicznie, bo cała trójka jakoś radziła sobie z pracą na akord. Nie byłoby, gdyby posykiwania i bulgotanie nie zjawiły się, gdzieś na granicy wzroku tercetu.

Bulwiasta, skórzasta potwora przetaczała się środkiem koryta na karłowatych kończynach, wyrastających z korpusu w zupełnie losowych – zdałoby się – miejscach. W ziemniaczanym cielsku stwora nie było miejsca na wiele anatomicznych ciekawostek. Większość stanowił łuskowaty, skórzasty pancerz i ogromna, najeżona - podobnymi krokodylim - zębami paszcza. Poza tym w fizjonomii ohydy nie było wiele: żadnych ślepiów, nozdrzy, uszu, ogonów, pazurów. Nic z tych rzeczy. Była za to jedna rzecz, którą Aeliana szczególnie dobrze kojarzyła. Cztery gumiaste, najeżone wypustkami macki wyrastające znad paszczy potwora. Zupełnie, jak te, które sprawiły jej niespodziankę w podziemiach, dawno już zapomnianej świątyni.

Wody było coraz więcej, a i pokraka była coraz bliżej. Jasne było zatem, że przyszedł czas na swoisty podział pracy. I że okaże się, komu jaki talent był pisany. Bo porzucenie pracy nad rąbanym sufitem dałoby zmęczonym górnikom tylko chwilę, nim krótki odpoczynek zamieniłby się na wieczny. A zignorowanie stwora... Młócący mackami po ścianach i bulgoczący spomiędzy zębów nie wyglądał na takiego, który daje się ignorować.
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 21-10-2012 o 23:05.
Panicz jest offline  
Stary 22-10-2012, 16:06   #78
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
- Służba nie drużba. - Dexter odegrał twardego służbistę, którego ani wiatr, ani deszcz, ani śnieg, ani nawet gołe baby nie odwiodą od wypełnienia obowiązku, będącego matką, żoną i kochanką, a przełożony surowym, acz sprawiedliwym ojcem, któego nie sposób zawieść nawet w myśli.
- Chłopy, poczekajcie tutaj z koleżkami, przejdźcie się też może wokół płotu, czy aby szczelny albo czy jakieś szelmy nie próbują przetestować jakości produktu.
No, panie kapłan, to jazda z tym koksem. Obskoczę szybko cały lokal, sprawdzę, czy wszystko jest git i znikam, bo pan O'Neill wyczekuje raportu.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 24-10-2012, 19:00   #79
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Kumalu zdecydowanymi uderzeniami kilofa porządnie nadkruszył i tak nieźle poharatany już sufit. Kamyczki i pył ze starej zaprawy posypały się na niego i gdyby było to na powierzchni, zapewne wyglądałby bardzo zabawnie, niestety nie było to na powierzchni, a i sytuacja nie napawała humorem, szczególnie to bulgotanie za plecami nie wróżyło nic radosnego. Murzyn przetarł pył z twarzy, chwycił kilof i powoli ruszył w kierunku stwora.

- No laski! - krzyknął do dziewczyn - Musicie się sprężyć, a ja się zajmę paskudą!

Za nim zamachnął się kilofem i rzucił nim prosto w jego kartoflowate cielsko, przez głowę przemknęło mu to, jak bezpośrednio na jego ojczysty język przetłumaczyć by słowo "laska". Po sekundzie zastanowienia wyszło mu że byłoby to mniej więcej tak: "kręcąca biodrami przy ognisku w rytm bunga-bunga", a potem proste narzędzie górnicze zafurkotało w powietrzu.
 
Komtur jest offline  
Stary 24-10-2012, 20:56   #80
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Aeliany nie trzeba było dwa razy pospieszać; sprężyła się, i to tak, jakby pół życia wymachiwała kilofem. Na bestię nie planowała się rzucić i nawet była rada, że to Kumalu właśnie zgłosił się na ochotnika do spacyfikowania tego wybryku natury. Już raz ją ta potwora mało co nie wykończyła, a na powtórkę z rozrywki ruda nie miała ochoty.

Złodziejka zupełnie zapomniała o nabytych manierach czy potrzebie zachowania urody; nawalała w ścianę jak zawzięta, próbując jak najszybciej wydostać się z zatęchłych, podziemnych korytarzy wypełnionych magicznie zmutowaną menażerią. O nie, nie dla niej były takie brzydkie sukinkoty. Ruda zdecydowanie wolała zarzynać ludzi i insze humanoidy. Łatwiej było je wyprowadzić w pole i zazwyczaj nosiły przy sobie pękate sakiewki. I co najważniejsze, nie mieli macek.
 
__________________
"Information age is the modern joke."
Aro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172