Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-10-2012, 06:29   #81
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
Ludzki mózg u swych podstaw to bardzo prosta konstrukcja, w sytuacjach krytycznych nie marnuje czasu na długie wewnętrzne monologi i egzystencjonalne debaty z samym sobą. Nie, jeśli dzieje się coś, co zagraża życiu lub bezpieczeństwu kwalifikuje reakcję pod jedną z trzech reakcji, walka?/ucieczka?/poddanie?. Kerin zamiast tej ostatniej miała „kombinowanie” jednak w sytuacji w której się znalazła ucieczka nie wchodziła w grę w tym momencie, kombinowanie także, zostawała walka, jak tylko zapadła ta decyzja wszystko było proste i jasne. Należało podejść do gnoja i go zabić, i miała już plan jak to zrobić, zostawiła łom, potem złapała jedno z leżących pod ścianą ciał, właściwie to połowę, druga pewnie leżała gdzieś tutaj w tej czy innej postaci. Zakręciła się dookoła własnej osi i jęcząc z bólu w obolałych żebrach rzuciła kąsek w zbliżającego się potwora. Nie widziała sensu w tym by nakarmić potwora murzynem, po prostu nic by to nie zmieniło zginęliby wszyscy tylko nie w walce. Ruszyła więc śladem Kumalu mając nadzieję, ze bestia złapie najpierw padlinę nim zabierze się za nich i że przeżyją to spotkanie.
 
__________________
Kasia(moja przyszła MG)-"Ale ja nie wiem czy pamiętam jak prowadzić sesje!"
Sebastian(mój kuzyn)-"Spoko to jak jazda na jeżozwierzu, tego się nie zapomina."
Rudzielec jest offline  
Stary 28-10-2012, 20:57   #82
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Aeliana była żwawą dziewuszką. Drobną, bo drobną, szczupłej budowy, jak panowie bracia lubieli, nie jakąś tam tęgą herod-babą, co to to nie, brońcie bogi! Ale teraz powabna sylwetka nie sprawdzała się. Raz, że było ciemno i nijak nie szło zadziwiać się zgrabną geometrią dziewczęcia, a dwa, że damulka miała do przebicia grubaśne, skalne sklepienie nad łbem. I och, ach, dysząc, ocierając z potu, co się z potu dawało obetrzeć robota jakoś, by poszła, bo rudzielec nie był salonową kotką tylko hardym dachowcem. Tyle, że w danych losu zaplątaniach nie o samą wytrwałość szło. Szło o czas, a zatem o siłę mięśni. Bo żeby przebić się przez skalną zaporę, zanim kotłująca się w oddali kipiel nawiedzi bezpośrednią okolicę trzeba było zasuwać kilofem, jak stukilowy sztygar, a nie dumać nad techniką czy chełpić się nieulękłym serduchem.

- Szkurwa – syknęła Kerin sprowadzając całe zamieszanie do brutalnego trivium: walić, walić ile wlezie. Aeliana walić miała metalem w oskrobaną, obłupaną powałę, a Jasna i Kumalu w bulwiastą, mackowatą potworę, która wyszła na żer. Techniki różniły się wprawdzie, ale zasada była ta sama.

Niewiasta śmignęła pierwsza, wysforowała się naprzód, zdołała wtargnąć jeszcze przed szarżującego wściekle Murzyna. W tanecznym pląsie uskakiwała z jednego martwego cielska na drugie, lądowała na nadgniłych truposzach jak na miękkich purchawkach, cięła młyńce, wirowała w piruetach. A kiedy zdecydowała się uderzyć, uderzyła zdradliwie. Potężnie, jak potrafiła najlepiej. Wespół z Kumalu, w pełnej synchronii, jednocześnie. Rąbnęli z dwóch stron, ona dwoma dzikimi sztychami na pełne wyciągnięcie rąk, aż zatrzeszczały stawy w wygiętych barkach. On uderzeniem ad dexter, półkolistym, wieszczącym krwisty wybuch.

Bestia zaskrzeczała, zajazgotała, wizgnęła. Brudnobrązowa ciecz żywo popłynęła ze świeżych źródełek w łuskowatym cielsku potwora, ochlapała odskakujących momentalnie napastników. To był start, ale start bez treningów i rozgrzewki. Od razu z wysokiego C, od razu bez zmiłowania. Zapłacili za to natychmiast.

Stwór był głodny, ale kto wie, może zalegająca w loszku padlina starczyłaby na potworzasty głód. Teraz to jednak było gdybanie. Bo potwór był zły. Zajazgotał bulgotliwie i potoczył się naprzód smagając mięsistymi mackami, jakby planował obrócić cały korytarz w perzynę. Wychodziła na jaw zwierzęcość, furia, która nawet potulne na pierwszy rzut oka istotki zmieniała w bestie. Tyle, że tego, co do kanału przypełzło za potulne stworzonko nie szło brać. Intuicja podpowiadała, owszem bestię, ale raczej ślimakowatą i ślamazarną, polującą z zasadzki i ruch darzącą wysoką pogardą. Może...

Może się omylili. Kerin poczuła, jak łuskowate odnóże zaciska się wokół jej talii, jak zaczyna dusić, jak ból narasta zmuszając do krzyku. Krzyku, którego nie da się stłumić. Szarpała się, robiła, co mogła. Głównie wrzeszczała. Kumalu próbował pomóc, ale podcięty drugą macką zatoczył się, otarł o zębiska stwora, o mało, co nie wpadł do cuchnącego pyska. Lada moment sam był w objęciach maszkary, naprężał rozbłyskujące potem mięśnie, szamotał się, jak mógł, ale wróg nie odpuszczał.

W końcu dziewczyna zdołała się wyślizgnąć, okrwawiona, z połamanymi żebrami, zamroczona wyzwoliła się z uścisku i nieprzytomna polunatykowała gdzieś na ścianę, rąbnęła w kamień. Kumalu nie miał takiej zwinności, nie był piskorzowatej sylwetki i słabo szło mu z gimnastyki. Był cholernie silny, ale tylko na ludzkie standardy. Na standardy zapomnianych przez bogów, podziemnych stworów był młodym kociakiem, któremu można z łatwością przetrącić kark. - Koniec – pomyślał Touv czując chrzęst kości i opadającą zewsząd ciemność, tracąc rezon do walki z nieustępliwymi powiekami. - Koniec! – usłyszał.

- Koniec, już! Biegiem, biegiem do cholery! – wrzeszczała Aeliana. Twarz miała całą w pyle, brudną, tylko zębiska i jaśniejące euforią ślepia wydobywały się zza kurzowej skorupy.

* * *


Furtka zachrzęściła niemiłosiernie na kocich łbach, kamyki zaskrzeczały jak żywe. Wrota otwarły się niby tylko o jotę, tyle tylko, żeby Dexter mógł wściubić do środka swoje cielsko, a hałasu było przy tym, jakby wybuchała fabryka fajerwerków. Węszący okazję poplecznicy młodego zabijaki musieli obejść się smakiem, bo brama błyskiem wróciła na swoje miejsce. Tak, jak kusze pięknolicych strażników. Rotha zaś puszczono do środka z dziadygą, jego barczystym pomagierem i jakimś lokajem, który zjawił się bogowie wiedzą, po co.

Środek, wielkie foyer, a potem hall. Poza kwestią rozmiarową nie robiły szczególnego wrażenia. Widać i tu oszczędzano monetę, bo stan nielicznych mebli i purytańskich zdobień był opłakany. Plus był tego rodzaju, że nie trzeba było tracić czasu na lampienie się w podziwie na witraże i inne cudowności, a zamiast ekstatycznego obcowania ze sztuką był szybki marsz do celu. Po drodze mijali kapłanów i akolitów kręcących się nerwowo wte i we wte, a w paru kluczowych miejscach, gdzie korytarze zwężały się obsadzono wnęki słusznej postury strażnikami.

Potem były schody w dół, długie, ciemne i nierówne jak przeżarte szkorbutem zębiska. Na dole posterunek, kolejne schody i znów. Dwójka drabów w brygantynach. Przy czwartym zejściu Roth zaczął poważnie obawiać się, że podróż w głąb ziemi nie będzie miała końca. Ale miała. Skończyła się przed potężnymi, stalowymi wrotami, które wytrzymałyby chyba same, choćby i cały zamek wokół poszedł wniwecz, rozjebał się na czerwoniuśkie cegiełki.

Przed drzwiami czekał przy wtoczonych tu niejasnym sposobem stolikach tuzin ludzi, pierwszorzędnych zabijaków, jeśli można było książkę oceniać po okładce. W żelaznych obręczach w murze żarzyły się pochodnie, świeczki i znicze kopciły, porozstawiane po wszystkich zakamarkach obszernego przedsionka. W tym świetle Dexter dobrze widział pysk wysokiego rudzielca, który ruszył ku niemu z dwójką przybocznych. Znał tę mordę. Ryży latał na mieście dla Harvisa, człowieka Gildii. Tu, o dziwo występował w roli reprezentanta kanclerza O'Neilla.

- I pan O'Neill tu Ciebie przesyła, jakże Ci tam? – żachnął się dryblas drapiąc po jajach.
- Rost. Sorley Rost. Nie traćmy czasu, otwieraj tę stodołę i daj mi robić, co do mnie należy. – Dexter westchnął i z ociąganiem odpiął pas z bronią. Sztylet też musiał opuścić cholewę buta. Skurwysyny fiskały dokładnie, a w tej jednej kwestii grunt wyglądał nie bardzo dyplomatycznie.
- Dobra, właź. – zgodził się w końcu piegus ze swędzącymi jajami – Droga wolna. Ale szybko.

Wrota otwarto. Nie bez trudu, bo wymagały pięciu różnych kluczy, z których cztery nosił ze sobą kapłan, a jeden miał w swej pieczy piegowaty, ale w końcu stało się, co miało się stać. Droga stała otworem. Dexter wkroczył w mrok niepewnie, idąc o parę kroków za kapłanem i jego młodym towarzyszem. Wrota zatrzaśnięto, a korytarz rozjarzył się dziesiątkami magicznych pochodni. Jeszcze. Jakby łażenia było mało jeszcze trzeba było leźć. Ale mordęga w końcu dobiegła końca. Dexter, kapłan i młody akolita weszli do skarbca. I osłupieli.

- Kurwa – zabrzmiało przekleństwo w pięknym unisono. I tu konsensus dobiegł końca.

* * *


Korytarz był pełen wody. Napełnił się nią w okamgnieniu, niespodziewanie, jakby poza czasem. Ale to było złudzenie. To dla zahipnotyzowanej na jednej czynności Aeliany i dla półprzytomnych Kumalu i Kerin czas się zatrzymał. Dla reszty świata płynął normalnym biegiem. Ot, choćby dla bulwiastego, przysadzistego monstrum, które mogło być silniejsze i cięższe od całej trójki razem wziętej, ale z racji mizernego wzrostu pod wodą zniknęło pierwsze. Zaczęło wymachiwać mackami, jak oszalałe, wyrzuciło nawet w wodę pozbawionego ducha Kumalu, ale nijak nie mogło się wydobyć nad coraz szybciej wzbierającą toń.

Kerin, dla której nieszczęście stwora było wybawieniem, ledwo ciepła sunęła pod ścianą naprzód, na wystających kostkach chodnika, gdzie wody miała wciąż tylko po pas. Każdy krok przybliżał ją do czekającej u wylotu z jamy rudej, ale każdy był coraz cięższy i mniej widoczny spod wzbierającej topieli. Ona jednak szła. Słaba, ale o własnych siłach. A może i nie własnych, może diabelskich, zasięgniętych gdzieś od demonów, którym zaprzedała duszę za wyratowanie z tego piekła.

Kumalu iść nie mógł. Był nieprzytomny, zakrwawiony, połamany. Ocuciło go dopiero chlapnięcie pyskiem w wodę, gdy rzucony niedbale przez stwora zatopił się w ścieku. Nie wiedział nawet, skąd ma jeszcze w sobie tyle woli walki, ale jakimś cudem zdołał wyściubić pysk nad wodę, ostatni raz zaczerpnąć powietrza. Byłoby po nim. Gdyby nie zęby. Wszystko zawdzięczał swoim mocnym, bielusieńkim zębom. Bo to kły i siekacze zacisnęły się wściekle na zrzuconym z góry skórzanym pasku, to one w pierwszej chwili wstrzymały spływającego w niebyt wojownika. Aeliana motała się, jak mogła, odpierała od ścian, ciągnęła, co sił, ale nie było łatwo. Dopiero z pomocą Kerin, która zdołała się chwilę wcześniej wgramolić do skalnej luki udało się dziewczynie wciągnąć w górę Murzyna, który schwycił już naturalnie pas rękami i ile tylko miał sił w umęczonym cielsku, starał się piąć do góry. Żyli. Wokół mieli ciemność, nad głowami i pod tyłkiem zimny, twardy kamień, ale żyli. Żywioł w dole rwał jak szalony, rozbijał wszystko na swojej drodze. Ale dla nich to potok szumiał kojąco, to fale delikatnie lizały piasek. Szum, szum, szum, szum.

* * *


Nie wiedzieli, czy żyją. Piekło miało być wieczną męką, nieustającym cierpieniem po kres czasu. Jeśli tak, rzeczywiście, mogli tam być. Bolało ich bowiem wszystko, co tylko boleć mogło, a najmniejszy ruch sprawiał ból. Leżeli zatem dalej, nie ruszali się, masochizmu nakosztowali się w ostatnim czasie aż nadto. W końcu jednak ruszyć musieli. Wtedy, gdy do ich skalnej wnęki zaczęła wlewać się woda, gdy zrobiło się mokro i bardzo, bardzo zimno.

Po omacku, na czworakach, szurając i klnąc brnęli przed siebie. Pełzająca na przedzie Aeliana zatrzymała się, kiedy lity chodnik dobiegł końca. Wymacała coś przed sobą. Schodek. Jeden, drugi. Następne. Wciąż na czworakach, ale już coraz bliżej pionu, w końcu z przygiętym karkiem i wreszcie... Wreszcie w bolesnej, ale dumnej pozie człowieka wyprostowanego stanęli u szczytu schodów, w jakiejś niewielkiej, ciasnej salce. Salce, która ni z tego, ni z owego rozjarzyła się dziesiątkami pochodni. Poza sunącymi w mokry mrok schodkami nie było stąd żadnej drogi. Ale domyślili się w czym rzecz. Kerin znalazła ją pierwsza. Obluzowaną cegiełkę w potężnej, tworzącej sklepienie płycie skalnej. Zachrzęściło, zaszurało, zadudniło. Niewielka płytka nad głowami obluzowała się, wspólnym wysiłkiem wciągnęli ją do środka. I weszli.

Komnata wokół była jasna, rozjaśniona magicznym światłem, jak plaża w słonecznym zenicie. Dzięki temu wszystko można było dobrze obejrzeć. Wszystkie, porozstawiane po przepastnym skarbcu skrzynie i kufry, niektóre zamknięte na kłódy, a inne, niedomykające się już, wypluwające złote talary i srebrne grosze, rzeźby i obrazy, oręż i zbroje mistrzowskiej roboty, puchary, kielichy, biżuterię wszelkiego rodzaju i instrumenty muzyczne ze wszech świata stron. Kamienie i kryształy, księgi i papirusy, wielkie tubusy ze zwojami i szklane gabloty kryjące dawne manuskrypty i świeże dokumenty handlowe. Po dwóch stronach skarbca stały dwa, kunsztownie rzeźbione w glinie posągi rycerzy, na ścianach wisiały tkane złotogłowiem arrasy, pękate sakwy i worki leżały na kupie w rogu sali, nad wiodącymi do wyjścia drzwiami wisiał wielki obraz w złoconej ramie, przedstawiał jakiegoś magnata w czerwieni wymachującego buławą... A pod obrazem, w drzwiach... W drzwiach stali ludzie.

- Kurwa – zabrzmiało przekleństwo w pięknym unisono. I tu konsensus dobiegł końca.
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 30-10-2012 o 21:11.
Panicz jest offline  
Stary 31-10-2012, 14:37   #83
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
- To tak pilnujecie skarbów? Byle górniki mogą se tu wybić biedaszyb i zajebać, co się żywnie spodoba? Hoho, za cholerę nie chcę być w waszej skórze, gdy O'Neill się dowie, jak prowadzicie ten interes. No i co tak sterczycie jak te kuśki na weselu? - Dexter wykrzywił się złośliwie w stronę kopaczy-amatorów, swych niedawnych towarzyszy, po czym zaczerpnął powietrza i ryknął na całe gardło:
- Alarm! Złodzieje! Napaaad! - po czym ruszył biegiem w stronę wrót do skarbca.
Wcześniej jednak, wykorzystując fakt, iż kapłan i jego pomagier odgrywali oskarowe role słupów soli, uwolnił starego od brzemienia pęku kluczy do rzeczonych wrót.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 01-11-2012, 20:34   #84
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
- O skurwysyn! - Kumalu zaklął całkiem poprawnie w miejscowym języku i zanim ktokolwiek się zorientował on już sięgał po srebrne talerze leżące na stoliku obok. Sekundę później naczynie, na którym jadali zapewne arcykapłani i hrabiowie, zafurkotało w powietrzu i popędziło w kierunku głowy Dextera. Murzyn nie czekając na efekt, śmignął kolejnymi spodkami w towarzyszy byłego kumpla, którzy ewidentnie zaskoczeni sytuacją stali jak posągi z rozdziawionymi mordami.

Później, nie za bardzo wiedząc jak, gdyż ból z poturbowanego ciała o mały włos nie odebrał mu przytomności, ale dotarł w pobliże drzwi. Tkwiąca na specjalnym stojaku flaga przeplatana złotymi nićmi, osadzona na długim trzonku wysadzanym szafirami, była idealnym narzędziem, które Kumalu chciał wykorzystać do zrzucenia ogromnego obrazu nad drzwiami w momencie gdy pojawią się strażnicy.
 
Komtur jest offline  
Stary 02-11-2012, 17:56   #85
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Aeliana, jak wszyscy inni obecni, zaklęła. Bo jakże tu nie walnąć starą, dobrą "kurwą"? Człapała przez tunele, dekapitowała chodzące zwłoki i wybebeszała jakichś typów spod ciemnej gwiazdy, i na co? Żeby wpaść na osobnika, który był ostatnią osobą, którą ruda chciała zobaczyć w tym momencie. Dexterowi co prawda zdolności nie mogła odmówić, ale ręce ją nieźle świerzbiły. Jakoś nie mogła do niego nabrać sympatii.

Decyzja zapadła w ułamku sekundy. Dokładnie tym, w którym Roth zaczął spieprzać z kluczami, goniony przez latającą, kumalową zastawę. Aeliany nie trzeba było dwa razy zapraszać; zaraz dobyła rapiera i śmignęła tuż za srebrnymi pociskami Kumalu. Młodego akolitę potraktowała jeszcze łokciem, posyłając w tył i nie czekając, zaraz rzuciła się w ślad za Dexterem.

- Masz przejebane! - Rzuciła w stronę dexterowych pleców, szczerząc zęby i przyspieszając kroku. Nie podaruje sukinkotowi.

Musiała się odstresować, i to tak porządnie. Miała na to dwa sprawdzone sposoby, ale pierwszy byłby teraz nie na miejscu. Świątynia, i te sprawy. Poza tym, brak chętnych. Druga metoda odstresowania się takowych nie potrzebowała, ale była równie dobra co pierwsza. Aeliana zamruczała z zadowolenia, wyobrażając sobie świątynną podłogę ozdobioną pięknym dywanem wyprutych, dexterowych flaków.

O tak, pomysł zdecydowanie spodobał się rudej; od razu też jakoś naszła ją chęć oraz motywacja na jego realizację, a aelianowe serducho, od zawsze na takową sztukę wrażliwe, zabiło szybciej z podniecenia.
 
__________________
"Information age is the modern joke."

Ostatnio edytowane przez Aro : 04-11-2012 o 01:47.
Aro jest offline  
Stary 05-11-2012, 18:18   #86
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Jeśli ktoś był zmęczony codzienną szarugą i szukał miejsca, gdzie nie zabraknie dobrej rozrywki podziemne skarbce były najlepsze. Nikt jeszcze nie słyszał, żeby plądrujący podziemne skarbce złodzieje skarżyli się na rutynę. Skarbce to było to. Zawsze można było spodziewać się mnóstwa przygód, niespodzianek i zwrotów akcji. Raj dla moli książkowych. Ale ot, żeby daleko nie szukać. Taki na przykład Dexter Roth...

***

Dexter Roth robił na swój własny rachunek. Albo i nie. W końcu jego niedawni kompani widzieli, jak rozrabia stojąc ramię w ramię z opiekunem dóbr, które sami planowali zwędzić. Kilka pięter wyżej zaś żądni juchy psychopaci trzymali za Dextera kciuki. Metaforycznie, bo zajęci byli ścinaniem się ze świątynnymi strażnikami, których zachowanie uznali za "prowokujące". Ciężko było ocenić, co w zachowaniu gwardzistów było konkretnie prowokujące, ale coś być musiało. Za darmo nikt by ich przecież nożami nie wybebeszał. Na pewno nie rozsądna i umiarkowana drużyna kontrolującego skarbiec inspektora. Drużyna, która wyraźnie się w starciu z ochroniarzami skurczyła, ale krwawą przepustkę do foyer uzyskała. I teraz szła na żer jak wygłodniały zwierz.

Za nimi wkrótce poszli zaś inni. Ci, którzy wcześniej zajęci byli ładowaniem pod pachy dobytku swoich bardziej przedsiębiorczych sąsiadów i tychże sąsiadów paleniem. Razem z ich kamieniczkami. Kręcący się wcześniej w okolicy zbóje – czy to za bramą sanktuarium, czy przed – w miarę skutecznie odstraszali tłuszczę od szukania szczęścia w murach świętego przybytku. Ale kiedy droga w głąb przysadzistego gmachu stanęła otworem... O, chętnych do zwiedzania zrobiła się cała rzesza. I nieuprzedzeni o tym, by w tak szacownym miejscu zachować należytą powagę rzucili się w głąb budynku drąc zapocone ryje i waląc po drodze wszystko, co się ruszało.

Biegi w ogóle gwałtownie zyskały na popularności. Toczyły się na wszystkich poziomach. Głęboko pod ziemią też, jasna sprawa. Tu biegł wciąż skryty ze swymi rzeczywistymi motywacjami Dexter Roth, biegli jego dawni zawiedzeni kompanioni i biegli już i strażnicy z oddziału rudego zakapiora. Schody i halle – od najgłębszych piwnic, aż po strych – zanosiły się stukotem kroków. I rykiem.

* * *

Taki na przykład Dexter Roth nie tracił czasu, widząc, jak oziębło uczucie dawnych towarzyszy do jego osoby. Wyrwał w głąb korytarza jeszcze zanim słyszący tupot podkutych butów Kumalu zwalił ze ściany ogromny portret karmazynowego magnata (z miny malowanego arystokraty można by świadczyć, że nieco zafrasowanego swą nagłą zmianą pozycji). Nim jednak sztuka runęła z piedestału na ziemię, obwieszczając swe upokorzenie żałosnym brzękiem złoconych ram, Aeliana i Dexter zdążyli wyrwać się ze skarbca. Ruda była na zbója zawzięta, prawie toczyła pianę widząc wykrzywiony w kpiącym uśmieszku pysk rozbójnika. Ale dopaść go nie mogła. Ani ona, ani Kumalu. Spudłowali, a drogocenne przedmioty rąbnęły gdzieś w kąt, między dziesiątki innych, podobnie zbytkownych rodowych klejnocików. Nie spudłowała za to Kerin. Ale ta robotę miała o niebo łatwiejszą, bo za cel obrała sobie stetryczałego siwulca. Chwyciła ciężką sakwę z monetami i ile siły w zgrabnych rączkach huknęła dziadygę w pysk. Staruch fiknął kozła, grzmotnął łysawym łbem w ścianę i kwiknął boleśnie. Młody akolita natychmiast dobiegł do przełożonego. Starzec z trudem łapał powietrze, czerwone bańki bulgotały w otworach złamanego paskudnie nosa, a sińce pod oczami rosły momentalnie, jak wylany atrament zawłaszczając kolejne połacie bladej przestrzeni.

O wy... – klecha jęknął nawet nie próbując wstać. Akolita odbił rzucony w niego mosiężny lichtarz, który miał wyłączyć kolejną przeszkodę z drogi wplątanych w ambaras włamywaczy. Odbił i szybkim, wprawnym ruchem dobył zza pasa krótkiego miecza, drugą łapę wyposażając w zaległy na którymś z kufrów hetmański buzdygan, pięknie inkrustowany srebrem. Ale to nie młodzian był tu dla napastników problemem. Oj, nie.

Emeth! Emeth, skurwysyny! Emeth! – wydarł się kapłan rozmazując rękawem krew po twarzy. Nie krzyczał do przeciwników, wiadomość nie była dla nich. Może poza owymi 'skurwysynami', ale Kumalu, ani Kerin specjalnie obrażeni się nie poczuli. Za to już po chwili odgadli do kogo skierowane było owo 'emeth'. Dwa wielkie, rzeźbione w glinie posągi rycerzy zadrżały, zakołysały się niebezpiecznie i nagle rozpostarły zwarte przy ciele kończyny. Ruszając ospale (acz całkiem żwawo nabierając tempa) ku uciekającym Kerin i Kumalu.

Za portretem karmazyna Roth szybko uporał się z zamkiem, a hassa zza wrót zrobiła, co do nich należało i otwarła drzwi z drugiej strony. Stary kapłan wchodząc do środka zamknął żelazo tylko na jeden z czterech zamków, do których kluczami dysponował uznając, że na czas krótkiej kontroli nie ma co przesadzać. Ochrona wszak była na zewnątrz, kilkadziesiąt metrów dalej. I teraz czekała na dostateczne rozwarcie wrót, by móc wcisnąć się do środka, gdzie Aeliana rzuciła się na klucznika jak kocica. Chybiła, Roth przyjął uderzenie na paradę tak mocną, że dziewczyna odskoczyła o parę kroków dając łotrowi okazję do otwarcia zamka. I teraz miała przed sobą nie tylko hultaja, ale i dwóch pierwszych zbrojnych, którzy władowali się do środka z kuszami gotowymi do wystrzału.

Może i by zresztą od razu z tychże kusz palnęli i podwyższyli statystyki ukatrupionych ludzi, z któych tak byli dumni, ale nie potrafili. W sytuacji, w jakiej się znaleźli po prostu nie potrafili. Ziemia wyskoczyła im spod nóg, a sufit pędem pognał na spotkanie. I tak samo było z Aelianą, tak samo z Dexterem i z przewróconym obrazem magnata.

Sprawczyni całego zamieszania też zresztą utraciła kontakt z ziemią, odczuła dziwnie przyjemny, acz chwilowy stan nieważkości i błyskawicznie przywitała się z sufitem, który postanowił zagrać w nowej roli, tj. podłogowej. Tak, to był kolejny psikus Olidammary. Blondyna, która gnała razem z Touvem do wyjścia chwyciła ułożony w centralnym miejscu, pieczołowicie zabezpieczony instrument z wyrytą na gryfie biało-czarną teatralną maską i... I przypadkiem, jak to bywa, zahaczyła którąś ze strun. I sufit zwalił się jej na łeb.

Obolała zgramoliła się z ziemi, a reszta boleśnie doświadczonych magią lutni razem z nią. Nie wstał za to staruszek, który nie znał kociej recepty na lądowanie i zmienił konsystencję ze stałej na ciekłą. Odszedł, a razem z nim metoda na wyciszenie golemów. Golemów, które niespecjalnie poturbowały się po upadku i teraz już naprawdę szybko gnały, by wyczyścić skarbiec z intruzów. Takie zresztą plany miało i więcej osób, Aeliana i Roth widzieli tychże. Wyraźnie zaskoczonych zmianą grawitacji, ale nie mniej krewkich. Lutnia zaś... Lutnia zaś wypadła Kerin z rąk w całym zamieszaniu i wturlała się pod opadły na sufit, czy obecnie podłogę, żyrandol. I leżała tak sobie, z teatralną, czarno-białą maską szczerzącą się złośliwie w paskudnym uśmieszku.
 
Panicz jest offline  
Stary 08-11-2012, 20:58   #87
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Nic, ale to absolutnie nic nie było w stanie zbić Dextera Rotha z pantałyku, z tropu, pozbawić go nonszalancji i pewności siebie - nawet nagła zmiana grawitacji.
Zerwał się jak wańka-wstańka, a upewniwszy się, że grunt pod nogami już pewny, wyrwał dalej.
- Do później, lalka! - obejrzał się przez ramię, posyłając rudej mrugnięcie i bezczelny uśmieszek. - Widzę, masz sparing za frajer, grzech nie skorzystać z bonusa!
Grupie ryżego cerbera, którego minął we wrotach, rzucił:
- Lecę po swoich ludzi, nie daj zbójom spierdolić!
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 10-11-2012, 18:03   #88
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Aeliana do upadków była przyzwyczajona. Skakała już z dachów, okien i raz nawet zdarzyło jej się opuścić dyliżans w sposób na tyle efektowny, co szaleńczy. Jak to w zawodzie złodziejki, trzeba było nauczyć się sztuczek, których niejeden akrobata mógłby pozazdrościć. Nic jej jednak nie przygotowało do nagłych zmian grawitacji, przez co rąbnęła tyłkiem o nowo-mianowaną przez Olidammarę podłogę.

Nie marnowała jednak czasu; otrzepała się, ścisnęła mocniej rapier i przelotnie zerknęła na dexterowe plecy.

- Śmiej się, kurwa, póki możesz. - Rzuciła w jego stronę.

W chwilę później skoczyła. Ale nie, nie w stronę komitetu powitalnego czy Rotha. Za cel obrała sobie przeciwny kierunek. Rzuciła się ku żyrandolowi i lutni pod nim leżącej.

Co prawda do żarliwych i zagorzałych owieczek żadnego z bogów nie należała, to Olidammara jakoś był bliski jej sercu. Na tyle blisko, oczywiście, na ile jakikolwiek facet mógł się tam znaleźć. Biało-czarną teatralną maskę znała tedy dosyć dobrze i, drogą dedukcji, domyśliła się co spłatało tego figla z grawitacją.

Teraz też, mając swój zgrabny tyłek przyparty do ściany, przypomniała sobie o dawnej, dawnej obietnicy. Ael poprzysięgła sobie kiedyś, że jak już przyjdzie jej coś spierdolić, to spierdoli to z hukiem i fajerwerkami. A że tą całą robotę mogła sobie teraz o kant dupy rozbić, bowiem w świątyni zrobił się jeden wielki burdel, to i przyszła okazja na coroczną chwilę dotrzymywania obietnic.

Wyginając się w iście ekwilibrystycznej pozie pomiędzy wygiętymi prętami żyrandola, sięgnęła po lutnię. Naklęła się co niemiara, mięśnie zaczęły protestować, a i zagrożenie nadchodziło ze wszystkich stron, ale w końcu udało jej się. Zaciskając palce jednej dłoni wokół szyjki, drugą rąbnęła o struny. "Abrakadabra, chuje," rzuciła sobie w myślach, modląc się, żeby podziałało. Na instrumentach nie znała się nic, a nic, a dźwięk jaki wydobyła z lutni pewnie przyprawiłby co poniektórych bardów o zawał serca i zaraz zostałaby przez nich obwołana bluźniercą. No, ale Aeliana wierszokletami nie przejmowała się nigdy przedtem, a i teraz miała ich głęboko w poważaniu.
 
__________________
"Information age is the modern joke."
Aro jest offline  
Stary 11-11-2012, 09:41   #89
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Gdy podłoga zamieniła swe miejsce z sufitem, Kumalu tylko dzięki młodości spędzonej w dżungli i nabytym tam umiejętnościom kontrolowanego spadania z drzew, nie rozpłaszczył się jak placek, tylko przeturlał się zgrabnie po podłogo-suficie. Nieszczęściem jego przewrót zakończył się blisko żądnego krwi golema, który właśnie odzyskiwał równowagę i z zimnym wyrachowaniem ożywionego przedmiotu zamierzał zmiażdżyć swą ofiarę. Kumalu nie wiele myśląc, puścił nogi w ruch i tak starał się manewrować by doprowadzić do zderzenia dwóch kolosów. Akcję taką prowadził do momentu, aż nie zobaczył Aeliny z harfą, bo gdy ją ujrzał to nie wiele myśląc dał nura w stos haftowanych złotem poduch.
 
Komtur jest offline  
Stary 12-11-2012, 11:56   #90
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
~ Ja pierdole, wiedziałam, że to jakieś magiczne gówno! ~ klęła pod nosem blondynka, przeturlała się na bok i wstała, gdyby nie obrażenia pewnie zrobiłaby to zręczniej ale liczyło się, że była na nogach. Wyciągnęła broń i chciała rzucić się na kapłana ale zauważyła Aeliane, ruda złapała za lutnię i najwyraźniej planowała rozpocząć naukę gry.
Planowała ostrzec Touva ale gdy się za nim rozejrzała znikał gdzieś wśród poduszek. ~ Skąd tu kurwa poduszki, korony jakieś na nich trzymają czy jak? ~ Zastanowiła się szukając odpowiednio pustej przestrzeni i spięła się w oczekiwaniu na coś, miała tylko nadzieję, ze magia tym razem nie obróci ich na lewą stronę albo nie wyrosną im oczy na zadkach. Taaaak, tego wieczoru ta świątynia szybko nie zapomni, to było pewne…
 
Rudzielec jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172