Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-06-2013, 18:38   #11
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Drużyna w większości rozeszła się po pokojach domu uciech lorda Balhiora z demonicami, które zdolne były spełnić wszystkie ich skrywane pragnienia. Nie wszystkim jednak dane było sprawdzić, czy rzeczywiście tak było - zanim jeszcze Faust zdołał wejść do środka ze swoją “kobietą wieczoru”, usłyszał świst i trzepot licznych skrzydeł, a po chwili przerażający ryk niosący się echem po całej twierdzy.

- Pan wrócił... - wszystkie demony w zamku były niezwykle poruszone tą wiadomością. Zaczęły się uwijać ze zdwojoną szybkością, zaś sukkuby które towarzyszyły dotąd członkom Siódemki, nagle zerwały się i uciekły w pośpiechu, ledwo tylko pamiętając żeby zabrać swoje ubranie.
Rozległ się drugi ryk, po którym Faust wraz z Travikiem poczuli jak ziemia się zatrzęsła. Było to spowodowane wylądowaniem nieopodal wyjątkowo wielkiej bestii.


Wszyscy wiedzieli, że balory są duże i niezwykle potężne, jednak ten konkretny był wielkości sporej karczmy. Wielki, barczysty i władczy stał teraz przed wejściem do swojej twierdzy i lustrował wzrokiem otoczenie. Zwłaszcza wielką dziurę w dachu.
Mimo iż nikt im tego nie powiedział, Faust i Travik wiedzieli - po prostu wiedzieli - że właśnie przybył prawdziwy Lord Balhior. I po raz pierwszy od dłuższego czasu zaczęli się bać: jeśli pozostała piątka ich towarzyszy wkrótce się nie odnajdzie, nie mogli liczyć na zbyt wielkie szanse na zwycięstwo w walce z balorem.

Rozległ się trzeci ryk, na dźwięk którego dwójka weteranów zatrzęsła się mimowolnie i cofnęła o krok. Po chwili zaraz za Lordem Balhiorem wylądowały kolejne demony: kilka świniopodobnych i wielkich Nalfeshnee oraz kilka tuzinów zwinnych Vrocków. Do latających demonów po chwili dołączyła też grupka pająkopodobnych Bebilithów.
Wszyscy oni stali za balorem i czekali na jego polecenia. A Lord Balhior miał już wzrok utkwiony w Fauście i Traviku (których sukkuby zniknęły niewiadomo gdzie i kiedy).
- Wy, zamordować tą dwójkę. - Głos Lorda był władczy, groźny i nieznoszący sprzeciwu. Zresztą wątpliwe było, by w ostatnim czasue albo wręcz kiedykolwiek ktoś mu się sprzeciwił. - Pozostali znaleźć i zabić resztę. Lady zapewne dała im wikt w środku.

W stronę Fausta i Travika poleciały trzy Vrocki i tyleż Bebilithów, a za nimi powlókł się ciężko Nalfeshnee. Pozostałe demony ruszyły czym prędzej do twierdzy, zaś sam Lord Balhior stał i obserwował wszystko. Od kiedy tylko wylądował, nie ruszył się o krok.

Wkrótce pozostali z Siódemki również dowiedzieli się co się działo. A działo się wyjątkowo źle: rychło okazało się, że ich szybki tryumf nad twierdzą Lorda Balhiora spowodowany był tym, że demony które dotąd w niej przebywały były jedynie służbą, a teraz wrócił „Pan” wraz z częścią sił, która była jego swoistą armią. Każdy z Bractwa przekonał się o tym wkrótce na własnej skórze: wszyscy byli bowiem rozbici po twierdzy i musieli stawiać czoła demonom samemu.
 
Gettor jest offline  
Stary 22-06-2013, 07:40   #12
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Thazar nie był aż tak zauroczony demonicznym domem publicznym jak niektórzy z jego towarzyszy. Owszem, sukkuby były całkiem nieźle zbudowane. W innych warunkach zapewne byłby zainteresowany skorzystaniem z ich wdzięków, ale z pewnością nie tu - w tym miejscu i na tym akurat planie.
Siedząc na pozór swobodnie na dość wygodnym fotelu oglądał występy kilku 'panienek', które na niewielkim podwyższeniu tańczyły kankana w rytm dobiegającej nie wiadomo skąd muzyki.

Gdy cały pałac rozkoszy zatrząsł się w posadach, tancerki zniknęły za kulisami, a Thazar uznał, że nie ma sensu pozostawać sam na sam z pustymi ścianami i wyszedł na korytarz, chcąc znaleźć pozostałych towarzyszy.
Idąc korytarzem Thazar początkowo nie spotkał ani jednego rezydenta twierdzy, gdyż wszyscy gdzieś pouciekali. Za którymś razem natknął się na korytarz, który kończył się rozgałęzieniem: w lewo lub w prawo. Mężczyzna zdecydował się na tą pierwszą opcję i stanął niemalże twarzą w twarz z wielkim, pająkowatym Bebilithem, który również dostrzegł Thazara.
Jednocześnie z drugiego końca korytarza dobiegł go wysoki pisk: nawet nie musiał się odwracać, wiedział że po drugiej stronie stoi Lady Balhior.
- Miło poznać - powiedział Thazar, częstując przy okazji potwora Świętym Słowem.
- Yuł! Pająk! - pisnął sukkub, rzucając się do ucieczki.
Mężczyzna wypowiedział słowo przepełnione wręcz pozytywną energią, na dźwięk którego pająkowaty stwór przed nim zawył z bólu i próbował złapać się odnóżami za miejsce w tułowiu, gdzie najprawdopodobniej miał uszy. Thazar usłyszał też inny krzyk dochodzący z głębi korytarza: ten z kolei należał do Lady Balhior, którą jego czar najwyraźniej też dotknął. Ponadto z sufitu spadło nagle kilka bezwładnych ciał małych quasitów, które natychmiastowo zginęły od energii czaru.
Rozwścieczony bebilith próbował ugodzić Thazara na oślep. Sługa boży nie spodziewał się aż tak celnego ciosu ze strony oślepionego wroga i gdyby nie jego liczne przedmioty ochronne, szpon demona z pewnością przebiłby mu bark na wylot: na szczęście skończyło się na zwykłym cięciu w ramię.
Thazar stuknął obcasami swych butów, uruchamiając ich magiczną moc, a potem odskoczył od pająkowatego demona.
- Fajro trafo - powiedział, wskazując bebilitha. Miał nadzieję, że ogniste uderzenie ostudzi nieco zapał przeciwnika.
Słup świetlistego ognia ugodził demona w sam środek tułowia. Zanim Bebilith zorientował się co się dzieje i że należy się uchylać, został uderzony pełną mocą zaklęcia, które przygniotło na chwilę jego ciało niemalże do ziemi. Przeciwnik Thazara jednak szybko się pozbierał: doskoczył na powrót do mężczyzny i ciął go jeszcze raz. Tym razem jednak Sługa Boży nie miał większych problemów z uniknięciem ciosu.
- Spodobała się kąpiel? - spytał uprzejmie Thazar, ponownie odskakując od swego przeciwnika, a potem po raz kolejny rzucając na niego ogniste uderzenie.
Kolejny słup oślepiających płomieni ugodził demona i ten znowu nie zdążył się uchylić. Bebilithy były zazwyczaj bardzo wytrzymałe na obrażenia, jednak ten już zwyczajnie chwiał się na swoich poparzonych kończynach. Demon najwyraźniej miał jednak odrobinę oleju w głowie, bo zamiast próbować ponownie ugodzić Thazara, rzucił się do ucieczki, znikając za zakrętem pobliskiego korytarza zanim Sługa Boży zdążył go ponownie zaatakować.
Thazar miał nadzieję, że wykończy przeciwnika, zanim ten zdąży się gdzieś ukryć i odzyskać siły.
- Zdałby się ktoś do pomocy - mruknął, ruszając za przeciwnikiem. Uważał jednak, by przypadkiem nie wpakować się w jakieś niebezpieczeństwo.
Ale nie miał zamiaru biec za daleko. Jeśli nie zobaczy go za zakrętem, zatrzyma się i postara się znaleźć przyjaciół.
I faktycznie, nie zobaczył pająka. Został natomiast dostrzeżony przez coś innego.
- Thazarze, Faust ciebie szuka. - Powiedziała skrzydlata postać, która wyłoniła się z przeciwległego zakrętu tak, że Sługa Boży musiał się odwrócić żeby ją zobaczyć. Był to młody mężczyzna o urodziwym wyglądzie: Brallani, jakich Faust lubił czasami przyzywać. - Musimy się natychmiast do niego udać.
- Witaj - odpowiedział Thazar. - Zaprowadź mnie do niego - dodał, wyłączając moc butów.
Niebianin skinął głową i chwycił Thazara pod pachy obiema rękami i wzbił się wraz z mężczyzną kawałek w górę, by zacząć lecieć we wskazanym kierunku. Dopiero teraz Sługa Boży docenił jak wysoki tutaj był sufit, chociaż wątpił by było to zrobione właśnie w tym celu. Po dosłownie kilkunastu sekundach Thazar był już na miejscu, a jeszcze wcześniej usłyszał swoich towarzyszy - zwłaszcza Filuta i Travika, który tego pierwszego właśnie ochrzaniał. Oprócz nich znalazł się jeszcze Faust.
Jeszcze trochę i będą w komplecie.
- Chyba się zrobiło małe zamieszanie - powiedział Thazar.
 
Kerm jest offline  
Stary 25-06-2013, 12:55   #13
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Faust dostałby szału, gdyby nie to, że zagrożenie traktował naprawdę poważnie. Zdrada! Poprzysiągł sobie, że jeśli sukkubica wyskoczy z jakimś tekstem “zapomniałam wam powiedzieć o tym, że stary lord może wrócić” to zabije ją niezależnie od Galbelaina. Nie miał czasu opanować wściekłości.

Doskoczył do Travika, łapiąc go za bark i zaraz obaj zniknęli, by pojawić się w głębi pałacu.

Jonnathan złożył dłonie w pieczęć i wyrecytował inkantację

“I nawet niebiosa rozewrą swe bramy i ześlą sługi gdy Sprawiedliwy zawoła!”

Przestrzeń została rozerwana. Wyrwy płonęła platynowym, oślepiającym światłem, a po sekundzie, gdy zniknęły wokół dwójki stały trzy piękne postaci, unoszące się w powietrzu, jakby w pogardzie dla czarciej ziemi.

]

- Bądźcie pozdrowieni, słudzy Ehlonny.

- I ty bądź pozdrowiony kapłanie.

- Wzywam was w potrzebie. Znajdujemy się w fortecy Balhior w Otchałni. Gdzieś w niej są moi towarzysze. Inni mieszkańcy Pierwszej Materialnej. Chciałbym obyście ich odnaleźli i sprowadzili do mnie. Być może będę potrzebował waszej pomocy w walce z wielkim demonem, ale do tego czasu unikajcie starć. Sprowadźcie moich przyjaciół.

- Jak sobie życzysz.

Z niesamowitą prędkością pomknęli we wszystkie strony, znikając za różnymi zakrętami w twierdzy.

Travik już chwytał za swój miecz. Na jego twarzy już malowała się radosna satysfakcja z nadchodzącej walki. Już zdołał zapomnieć o tych wszystkich paskudnych bestiach, które zaczęły się do niego dobierać... Ale nagle to wszystko zniknęło. Obrócił się w stronę istot które pojawiły się znikąd, ale zanim zdołał zareagować, te już się rozbiegły.

- Co... Ale... Jak... Gdzie... Czemu... Kto... - obrócił się w stronę Fausta i miecz opadł mu na ziemię, uderzając z brzdękiem w kamień - Ale... FAUST DO JASNEJ...

Uniósł miecz wskazując ścianę, prawdopodobnie z intencją wskazania miejsca, gdzie teraz kotłują się czarty, chociaż nie miał zielonego pojęcia gdzie to jest.

- Na rany Ilmatera, dalibyśmy radę! - powiedział z głosem pełnym wyrzutu - Mogliśmy po prostu to zakończyć, a nie uciekać jak tchórze!

- Z balorem?! - zapytał Faust - Balor to liga dla CAŁEGO bractwa. Będę BARDZO zadowolony jeśli nikogo z nas nie będę musiał wskrzeszać po tej walce.

Travik prychnął pod nosem, ale nie odpowiadał. W końcu wiedział, że są tutaj mądrzejszy od niego, nie chciał się kłócić. A chociaż nie zawsze zgadzał się z Faustem co do... Tego gdzie stoją na wiecznie chwiejącej się osi energii wszechświata, to zawsze ufał mu w takiej sytuacji.

- To co teraz? - oparł miecz o ramię i rozejrzał się.

- Na razie czekamy na resztę. Bralani są bardzo szybcy, niedługo powinni ich sprowadzić. Potem potrzebuję ciebie by przekonać ich do powrotu na piewrszą. Potem tu wrócimy, przygotowani do walki i spuścimy balorowi ostry łomot, ale na takiego przeciwnika trzeba się przygotować.

Wojownik nie wyglądał na przekonanego, ale zakręcił mieczem i oparł go ostrzem o ziemię, łapiąc oburącz za rękojeść. Jeśli trzeba było czekać i kogoś przekonywać, będzie czekał i przekonywał, nawet jeśli mu się to nie podobało. Brak rozlewu krwi był zawsze lepszy od rozlewu krwi.

Nie dane jednak było im poczekać w spokoju: po krótkiej chwili w jednym z bocznych korytarzy mignęła Travikowi sylwetka wielkiego, pierzastego demona. Vrock również musiał ich dostrzec, bo cofnął się po chwili by przyjrzeć im się uważniej i... poleciał z powrotem ze złośliwym skrzekiem, który prawdopodobnie wśród jego rodzaju był uznawany za śmiech.

Chwilę później też pierwszy z Brallanich powrócił, ciągnąc za sobą nikogo innego jak Filuta wraz ze swoim przybocznym wojownikiem oraz małą, pokraczną kreaturą będącą jego chowańcem.

- Faust, na bogów! Nie masz lepszych rzeczy do roboty?! - Mężczyzna wydawał się zdecydowanie niepocieszony tym, że został sprowadzony przez przywołańca kapłana. - Właśnie dobierałem się do takiej powabnej dzierladki, że kutasy same stają na jej widok i to całą armią! Takie kształty, że tylko je chwycić, zamknąć oczy i nie wiesz czy trzymasz cycki, czy piękne, dorodne jabłuszka. A do tego...

- FILUT, NA BOGÓW! - Travik uniósł aż dłoń w dramatycznym geście - DEMONY NA NAS POLUJĄ!

- Z cnotą jeszcze będziesz miał okazję się rozstać. - stwierdził Faust rzeczowym tonem, po czym zamknął oczy by spojrzeć na okolicę oczami swojego symulakrum wciąż krążącego wysoko ponad fortecą.

To co zobaczył Faust zląkło go nieco. W okolice twierdzy wciąż napływały nowe rzesze demonów i już teraz można było je liczyć w setkach, zaś Lord Balhior stał nadal na swoim miejscu, przyglądając się uważnie pewnemu miejscu, które było zaciemnione. Faust znał jednak magię, która tam działała. Wszędzie w tym miejscu były cienie i ogień, a w środku tego wszystkiego demony walczące z pewną niewielką postacią, którą mógł być jedynie ich druch i towarzysz: Leador.

- A bo to pierwszy raz? - Prychnął Filut i pstryknął kilka razy na swojego chowańca, który posłusznie przyniósł mu bukłaczek wina.

Chwilę później zaś wrócił jeden z Brallanich Fausta, niosąc ze sobą Thazara. Kiedy Sługa Boży został postawiony na ziemi, przywołaniec skłonił się przed Faustem i czekał na jego reakcję.

Wtem dostali mentalnego pingla od Gelbalaina.

- Jest źle - stwierdził Faust i zwrócił się do aniołów - Proszę cię abyś sprowadził Percy’ego i Gelbalaina, Ciebie byś sprowdził do mnie nasz cel. Człowieka którego tresuje sukkubica, podająca się wcześniej za Lady Balhior.

- Czekajcie tu. - polecił reszcie inkantując zaklęcie lotu. Uniósł się nad ziemię i wyleciał przez okno na tyle by widzieć co się dzieje własnymi oczami. Kolejne gesty kopia wskazała Leadora palcem.

“Kawaleria nadciąga. Złap się mojego wierzchowca i nie próbuj ratować mojego symulakrum.” - dotarła do niego wiadomość od Fausta i wtedy widmowy rumak zapikował z nieba w dół, osiągając niesamowitą prędkość, by wyciągnąć Leadora z tego burdelu

Anioły skłoniły się Faustowi i poleciały: jeden w kierunku z którego najprawdopodobniej doszła wiadomość zbirowego maga, zaś drugi w kierunku wielkiej sali bankietowej z której było wyjście na zewnątrz.

Następnie Faust pokierował swojego wierzchowca na Leadora, jednak ten nie zdążył zabrać elfa, gdyż demony już go dopadły. A dokładniej Lord Balhior pierw unieruchomił czarownika, a potem podszedł i brutalnie chwycił go za głowę, w międzyczasie posyłając trzech Nalfeshnee żeby przechwyciły lecącego rumaka Fausta.

Faust uśmiechnął się, ale symulakrum nie oddało tej mimiki. Manewrując wierzchowcem tak by uniknąć złapania straciło równowagę i spadło na ziemię. Oczywiście było to w pełni kontrolowane. Kilka szybkich gestów i w powietrzu zmaterializowały się wirujące ostrza otaczające fałszywego Fausta. Powinno to trochę zająć demony. Rumak zaś uciekał jak najdalej od fortecy, zwolniwszy na tyle by demony mogły go złapać, jeśli będą dość długo gonić. Tymczasem prawdziwy Jonnathan otworzył oczy.

- Leador jest bezpieczny. Teraz musimy się tylko zebrać razem bym mógł nas przenieśc z powrotem na Pierwszą. Jeśli ktoś ma lepsze pomysły niż czekanie aż moi Bralani się tym zajmą to jestem otwarty na propozycje.

Po chwili jednak do umysłu Fausta napłynęło kilka niepokojących sygnałów jednocześnie: jego symulakrum i wierzchowiec zostały unicestwione w dokładnie tym samym momencie i przez tą samą, nieznaną Faustowi siłę. Gdyby Jonnathan jeszcze przez chwilę zostawił swoją wizję na iluzji, pewnie wiedziałby co było skutkiem, jednak w obecnej chwili mógł tylko zgadywać. Ponadto poczuł, że czar przywołujący Brallani dobiegł końca i anioły wróciły do swojego świata.

Faust zmarszczył brwi. Przywołańce miały zająć demonom więcej czasu. Brallani mieli jeszcze sprowadzić resztę. Nie do końca idzie zgodnie z planem.

- Musimy ich znaleźć. Gdy tylko się zbierzemy i będziemy mieć nasz cel przeniosę nas na pierwszą. - stwierdził i ruszył bardzo szybkim marszem przez korytarz.
Faust pokierował częścią drużyny, nie zważając na ewentualne marudzenia i jęczenia jej członków, zwłaszcza Filuta. Sztukmistrz jednak wyjątkowo się nie odzywał, tylko co chwilę oglądał się za siebie, jakby ktoś go wołał. Poszukiwania poszły wyjątkowo szybko dzięki wcześniejszemu sygnałowi od Gelbalaina: dotarli do korytarza na którym był nie tylko mag ale i Percy wraz z Leadorem. Ten ostatni wyglądał, jakby również dopiero co tam dotarł. Największym zaskoczeniem była jednak nieprzytomna Lady Balhior leżąca na podłodze oraz leżące obok sczerniałe truchło bebilitha.
 
Arvelus jest offline  
Stary 25-06-2013, 12:57   #14
 
Aegon's Avatar
 
Reputacja: 1 Aegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwu
Leador, w związku z ogólnym rozprężeniem się sytuacji, postanowił zmienić zbroję i ekwipunek przeznaczony do walki na ubranie podróżne. Prawie natychmiast też źle się poczuł. O ile wcześniej cała jego postać miała jedynie barwy szarości, to teraz wróciły mu normalne kolory. Oprócz twarzy, ta była śmiertelnie blada. Zbierało mu się też na wymioty. Chwycił pierwszego z brzegu przelatującego quasita i wycharczał:

- Droga do łazienki... szybko.

Mały demon najwyraźniej przestraszył się okropnego wyglądu elfa, albo też nie zamierzał pozwolić na jakiekolwiek ekscesy w głównych pomieszczeniach kompleksu. Wkrótce Leador wypluwał z siebie czarną ciecz przypominającą płynny cień. W gruncie rzeczy, to był płynny cień. Objawy ustąpiły po kilkunastu minutach i elf mógł bardziej spokojnie opłukać twarz i usiąść w celu odsapnięcia. Nie dane mu jednak było nacieszyć się ulgą, bo w tym właśnie momencie usłyszał ryki balora.

- A żeby ich wszystkich... jeszcze w takim momencie. - rzekł i zaczął przygotowywać się do walki.

Nieco ryzykował nadużywając swoich zdolności, ale w tym momencie nie było większego wyboru. Poza tym był to znakomity test dla jego umiejętności. Przynajmniej jego zaklęcia jeszcze trwały. Czym prędzej ponownie się uzbroił i przybrał szarą barwę. Przed nim pojawiła się zbudowana z cienia, półprzezroczysta tarcza. Leador odnowił ponadto zaklęcia obronne. Pamiętając o tym, że Travik i Faust pozostali na dworze, elf postanowił przenieść się na zewnątrz i wspomóc ich w walce z przywódcą demonów. Użył zatem tajemnicy, by przenieść się na zewnątrz, w miejsce, gdzie niedawno rzucił powódź cienia.

Jeszcze zanim elf zdołał się w pełni zmaterializować w żądanym miejscu, wiedział że to był zły pomysł: zewsząd otaczały go demony wszelkich maści. Latające, pająkowate, świniowate, czy wreszcie "zwyczajne", wielkie rogacze. Jeden z tych ostatnich wyróżniał się ponad pozostałymi, gdyż emanował wyjątkową potęgą i był wielki jak stodoła!

I to ten właśnie przywódca demonów dostrzegł Leadora jako pierwszego.

- Łapać go! - Ryknął Lord Balhior. - Łapać i rozczłonkować! Przysięgam, że jeśli pozwolicie mu uciec tak jak tamtym, sam was rozszarpię! - po tych słowach w stronę Leadora rzuciły się ponad dwa tuziny różnego rodzaju demonów, bardziej z przerażenia niż z faktycznej chęci schwytania czarownika.

Leador zaczął przygotowywać się do odparcia ataku demonów. Najpierw rzucił czar kurtyny cieni tak, aby ta odgrodziła go od demonów. Z jednej strony pozwalało to na odpowiedni podział pola walki, ale z drugiej ani on, ani demony nie mogli zobaczyć nic przez kurtynę. Następnie, elf użył mocy magicznego pasa, by przyśpieszyć swoje ruchy i umieścił między kurtyną a sobą jeziorko ognia, które miało ranić wszystkich przechodzących przez kurtynę. Na koniec, elf przesunął się odrobinę do tyłu - na granicę wcześniej rzuconej powodzi cienia.

Z cichym sykiem cienie nagięły się do woli Leadora wystrzeliwując nagle przed nim do góry i zawisając w powietrzu tworząc ścianę czarną jak smoła. Elf słyszał z drugiej strony krzyki zaskoczenia demonów spowodowane pojawieniem się nowej przeszkody, do których po chwili dołączyły również krzyki bólu, kiedy pierwsze z czartów w nią wbiegły lub wleciały.

Leador jednak w tym czasie zajęty już był czym innym. Dwa z klejnotów na jego magicznym pasie zajaśniały nagle i zmieniły kolor na biały, zakrzywiając na chwilę czasoprzestrzeń dla elfa. Tą bezcenną chwilę Leador wykorzystał, żeby wyczarować złudne jeziorko ognia między sobą a kurtyną cieni i cofnął się jeszcze kawałek, do miejsca które wcześniej sam naznaczył.

Kiedy pierwsze z demonów wybiegły zza kurtyny, zatrzymały się nagle, jakby było tam nie jeziorko ognia, a bezdenna przepaść w którą wpaść oznaczało pewną śmierć. Dopiero po chwili okazało się, że część z tych kolizji nastąpiła w wyniku wpadnięcia na siebie już martwych lub właśnie umierających demonów.

To samo tyczyło się Vrocków, które leciały powyżej: z ponad tuzina latających bestii, przeprawę przez zabójczą kurtynę przeżyły zaledwie trzy osobniki, które bezzwłocznie rzuciły się na Leadora. Próbowały ciąć czarownika swoimi ostrymi szponami, jednakże tylko jeden atak go dosięgnął.

Leador syknął z bólu wywołanego szponami vrocka, po czym natychmiast zabrał się do działania. Użył węzła cienia, by w momencie przenieść się kilka metrów dalej, po czym użył mocy swojej laski magicznej, by przywołać kolejną morderczą iluzję, którą tym razem był stożek zimna wycelowany we vrocki i bebilitha. Planował następnie przesunąć się, aby zająć dogodniejszą pozycję obronną.

Elf zniknął, by po chwili pojawić się w pożądanym miejscu do "ostrzału". Stożek zimna okazał się kolejnym zaskoczeniem dla już poranionych demonów, jednak oprócz poważnego zmrożenia im kończyn i wywołania ryków bólu i wściekłości, nie zdziałał tym atakiem tak wiele jak wcześniejszą kurtyną ciemności: żaden z przeciwników nie zginął od jego ataku. Vrocki natomiast natychmiast go dopadły, jednak nie przebiły się swoimi pazurami przez zbroję czarownika. To było dla niego pocieszające. Elf zbladł jednak chwilę potem, gdy zobaczył, że wielkie świniowate Nalfeshnee również pokonały już przeszkody i były zaledwie kilka metrów od maga. Jakby tego było mało, Leador dostał nagle wiadomość telepatyczną od Gelbalaina z którą nie bardzo wiedział co w tamtym momencie miał począć.

Leador skupił się chwilowo na najbliższych przeciwnikach, ignorując wiadomość (aczkolwiek dał znać o swoim położeniu). Ponownie przywołał moce swej magicznej laski, by spowodować iluzoryczny wybuch płomieni wokół siebie.

W wielkim rozbłysku ognia zginęły wszystkie pozostałe vrocki oraz bebilith. Chwilę później dotarły jednak do elfa wielkie, świniowate Nalfeshnee. Demony były wystarczająco bystre, by rozumieć że nie ma sensu czarować w utrudniającym to polu cienia wyczarowanym przez Leadora, nie omieszkały jednak ciąć elfa swoimi wielkimi, obrzydliwymi pazurami: czarownik jednak przezornie przeteleportował się kawałek dalej zaraz po pierwszym, dotkliwym ataku.

To jednak nie było najgorsze, gdyż elf odkrył nagle że nie może się ruszać. Kompletnie.

Nie wiadomo skąd pojawił się nagle kilka metrów obok niego Lord Balhior. Balor musiał tam być cały czas, pod osłoną niewidzialności. Magicznie unieruchomił Leadora, nic sobie nie robiąc z jego powodzi cienia i kroczył ku niemu. Nalfeshnee, kwikając i pojękując, usunęli się na bok, robiąc miejsce swojemu władcy. Ten jednak, zanim dotarł do Leadora, spojrzał nagle w górę i rozkazał coś swoim trzem ocalałym żołnierzom. Nalfeshnee również spojrzały w górę i z trudem poderwały się do lotu, by przechwycić wierzchowca którego Faust wysłał Leadorowi na ratunek.

- Kim wy jesteście, że moi żołnierze wyglądają przy was jak dzieci w piaskownicy? - warknął Lord, chwytając elfa brutalnie za szczękę.

- Leador - zakrzyknęło symulakrum głosem Fausta - Nie opieraj się zaklęciu! - którego nie zdążył rzucić.
Niestety, słowa Fausta uderzyły w próżnię.

Będąc schwytanym przez balora, Leador nie marnował czasu.

- Nikim. - powiedział, uśmiechnął się paskudnie i … zniknął. Rzucenie czaru nie wymagało od niego nic więcej, niż tylko odrobiny skupienia.

Kiedy Leador niespodziewanie zniknął, zdołał usłyszeć jeszcze ryk wściekłości balora, któremu nagle jego ofiara się wymknęła z rąk, zaś sam elf wylądował w kompletnie pustym pokoju twierdzy, które służyło do oczywistych celów: ogromne, okrągłe łóżko świadczyło o tym jednoznacznie, zaś stan w jakim Leador zastał pościel na nim oznaczał, że niedawno ktoś opuszczał ten pokój w pośpiechu.

Elf czym prędzej przystąpił do dalszego działania. Po pierwsze, użył kolejnej tajemnicy magii cieni, by pozbyć się paraliżu, lecząc się przy tym odrobinę przy pomocy manipularza cieni. Następnie użył laski magicznej, by ponownie nałożyć na siebie czar migania i ruszył na korytarz w poszukiwaniu towarzyszy. Na wypadek niespodziewanych komplikacji, postanowił poruszać się po kryjomu.

Zadanie elfa okazało się nieskomplikowane - zaraz po wyjściu z pokoju został zbombardowany dźwiękami i hałasami ze wszystkich stron. Najwyraźniej pomieszczenie do którego przed chwilą trafił było dźwiękoszczelne. Leador szybko zorientował się w całym tym harmidrze i z satysfakcją stwierdził, że nieopodal słyszy Gelbalaina i Percy'ego. Skierował się czym prędzej w tamtą stronę i po chwili ujrzał dwójkę przyjaciół stojących na środku korytarza. Gelbalain akurat pochylał się nad ciałem nieprzytomnej Lady Balhior, zaś obok niego leżało zwinięte w kłębek sczerniałe truchło bebilitha.
 
Aegon jest offline  
Stary 04-07-2013, 11:54   #15
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
<<Vanadu>>
Gdy juz przeniesli sie do łóżka nastał...chaos. Dziewczyny uciekły. Gelbalain sie wkurwił. Ruszył na korytarze by spacyfikować przeszkadzajace mu chamstwo. Zatrzymał sie jeno by wcisnąc na palec pierścień, na ryja hełm, na siebie szatę a resztę szajsu do torby. Miał tam dość smutnych sztuczek dla wielu upierdliwych gości.
Mag wypadł z pokoju i zastał... nic. Z korytarzy najbliżej niego wszystko już zdążyło się ulotnić, tylko od czasu do czasu jakiś quasit przelatywał bokiem, żeby zniknąć za najbliższym zakrętem. Słychać było jednak, że w dalszej części twierdzy sprawy mają się o wiele bardziej chaotycznie, jednak co dokładnie wykrzykiwały te wszystkie demony, Gelbalain mógł tylko zgadywać.
Idąc wśród korytarzy w celu spacyfikowania ludu czarodziej w końcu natknął się na chudego Vrocka z pierzastymi skrzydłami. Demon również go zauważył, syknął przeciągle i rzucił się na Gelbalaina.
Gelbalain nie pieprząc się rzucił odrzucenie blokując przestrzeń wokół siebie, nastepnie zaś przyzwał Kościanego Diabła. - Bij chama, bij - wydarł się przeraźliwie Gelbalain.
Mag wyczarował przed sobą pole niewidzialnej bariery, a następnie wysokiego i wyjątkowo chudego kościotrupa z bardzo długim ogonem, który jednak poruszał się nader zwinnie. Twór nic nie powiedział, nawet nie spojrzał na czarodzieja, tylko rzucił się na szarżującego demona. Oba czarty wpadły na siebie. Vrock ciął szeroko w diabła: zdecydowanie zbyt szeroko, bo aż się zachwiał i naturalnie nie trafił. Kościany twór natomiast odwdzięczył się trafionym cięciem swoich szponów, które jednak nie pozostawiły na Vrocku najmniejszego nawet zadrapania! Gelbalain prychnął zirytowany posyłając we Vroka błyskawice.
Powietrze zatrzeszczało od energii elektrycznej, którą mag wyczarował w mgnieniu oka. Pojawił się oślepiający błysk i potężny piorun trafił Vrocka prosto w pierś - stwór nie miał żadnych szans, żeby się uchylić i zaskrzeczał żałośnie z bólu, jednak nadal wyglądał na w pełni zdolnego do walki
Demon wykonał serię szybkich ciosów w przyzwanego diabła, zaś ten czym prędzej mu się zrewanżował. Ataki te jednak nie miały większego efektu, gdyż obydwaj przeciwnicy mieli wyjątkowo twardą powierzchnię ciała i zadawali szybkie ciosy, zbyt słabe by ją przebić. Gelbalain widząc to, a zapominając pomyśleć podszedł i wyprowadził dwa wsciekłe kopy, mocno a z rozmachem.
Mag rzucił się z gołymi rękami (a raczej nogami) na potężnego stwora, jednak czuł jakby próbował kopać w kamień, albo żelazo. Jak to, przecież jego przeciwnik był cały w piórach! Od kiedy pióra są twarde jak kamień?!
Gelbalain szybko pożałował swojej decyzji: nie zauważył nawet kiedy Vrock wyprowadził pięć błyskawicznych ciosów w jego ciało, po których mag został rzucony o ziemię. Jego przywołany diabeł z kości próbował co prawda zasłaniać swojego aktualnego "pana", jednak Gelbalain sam w sobie miał za mało osłon, żeby Osyluth mógł mu pomóc, zwłaszcza że Vrock celował wybitnie w czarodzieja.
Nagle zza rogu Gelbalain usłyszał znajomy ryk i uśmiechnął się w duchu.
- ...rrrooogi kurwa! - wrzasnął Percy, rzucając się ze swoim bękarcim mieczem na Vrocka. Zaskoczony demon mógł jedynie przyjąć serię wyjątkowo celnych i paskudnych ciosów od wojownika.
Opamiętawzy się, Gelbalain odskoczył i cisnął kolejną błyskawice. Musiał to skończyć, łapać przyzwańca, Percego i przenieść się sprawdzić co z Faustem i Trevikiem. I co sie tam dzialo.
Czarodziej wyczarował naprawdę potężną błyskawicę, przed którą Vrock... nawet nie próbował się uchylić? Gelbalain skierował pełnię mocy czaru w demona, jednak potężne wyładowanie zadało mu zdecydowanie mniej obrażeń niż powinno w normalnych okolicznościach...
- Gelbalain, kurwa. - Percy zaklął, przygotowując się do kolejnych ciosów. - Opanuj się, one są odporne na elektryczność, nawet ja to pamiętam!
Wojownik ciął kilka razy pierzastego demona za którymś razem zwyczajnie odcinając mu łeb! Czarodzieja przeszły dreszcze: od kiedy Percy kupił sobie migbłystalny miecz, takie rzeczy działy się w miarę często, jednak wciąż nie sposób się było do nich przyzwyczaić.
- Ok, to co teraz? Co się tu w ogóle dzieje? - spytał wojownik, kopiąc odrąbaną głowę demona. Jego bezwładne ciało runęło na ziemię rozbryzgując krew na wszystkie strony.
-Rozpiździec jest. chyba ktoś nas atakuje. odparł Gelbalain aktywujac Pierścień błyskawic i chwytając Percego -Faust i Trevik byli na zewnątrz, musimy sprawdzic co z nimi Teleportacja zbiorowa,jak się da to z przyzwańcem też, to był jego plan. Przypomnial sobie że niestety nie może uzyc tego czaru więc nałozył wybuchajace runy na ściane i zdetonował je rzucajac kamieniem - by wybic sobie drogę na zewnątrz.
- Gelb, kurwa! - Percy wrzasnął ogłuszony wybuchem. Ściana była w kawałkach, jednak impet eksplozji powalił wszystkich na ziemię i wszystkim teraz mocno dzwoniło w uszach. Po dłuższej chwili jednak byli już zdolni do dalszego działania i cała trójka wychyliła się na zewnątrz.
A na zewnątrz była burza. Burza demonów. Już teraz stwory na zewnątrz twierdzy można było liczyć w setkach, a wciąż ich przybywało. Całe szczęście, że demony były zainteresowane wejściem do twierdzy, zaś Gelbalain i Percy wychylali się ze ściany która była skrajnie z boku twierdzy i nikt ich nie zauważył.
- Pierdolę, nie mam zamiaru tam wychodzić - stwierdził wojownik, chowając się z powrotem do środka.
Gelbalain odetchnał dwa razy głeboko i wyskoczył by odsłonić swoje cele. Błyskawica z pierścienia poleciała w kierunku szturmujących wejście.
- CZY TY DO KOŃCA OCHUJAŁEŚ?! - Percy szarpnął z całej siły Gelbalaina za fraki i wciągnął go z powrotem do środka, przyciskając maga do ściany. - CAŁĄ ARMIĘ DEMONÓW?! POWAŻNIE?!
-By się zmarnowała burknął mag -Poza tym jak my ich walniemy to oni nas nie walną, nie?
- Tylu naraz to ty możesz co najwyżej połaskotać. - warknął wojownik. - A oni nas zetrą w proch. Gdzie jest Faust albo Thazar kiedy są potrzebni... chodźmy lepiej ich poszukać.
- Ale znowu bedą jęczeć. Nie lepiej walnąć balora kulką ognia? Same pozytywy, wtedy reszta z naszych na bank nas zauważy. A szukac ich nie muszę, mogę ich telepatycznie złapać. jęknął Gelbalain.
- To na co czekasz? Wołaj ich! - Percy wyglądał na załamanego.
- Ale będą jęczeć. I pierścień burz mi się zmarnuje burknął jeszcze Gelbalain, z wyraźnym smutkiem na twarzy, po czym wysłal mentalnego pingla do pozostałych.
Wtem usłyszeli przeraźliwy, kobiecy krzyk i zza rogu wypadła doskonale im znana Lady Balhior, “goniona” przez olbrzymiego pająka. Sukkub nie patrzyła dokąd biegnie i zanim się z nimi zrównała, potknęła się o kawałek opadłego sufitu i byłaby upadła, gdyby stwór jej nie złapał i nie przytrzymał... opiekuńczo? Zaskutkowało to bynajmniej jeszcze większą paniką ze strony demonicy.
Gelbalain władował w pająka ładunek siedmiu błyskawic, skoro i tak miały się zmarnowac i przetreminowaqć.
Siedem błyskawic połączyło się w jedno wyjątkowo potężne wyładowanie, które zatrzęsło całą okolicą i spowodowało lekki odrzut samego Gelbalaina, jak również odpadnięcie kawałków kamieni ze ścian. Percy padł na ziemię, żeby uniknąć rykoszetu, zaś bebilith... sczerniał. Demon przyjął na siebie pełen impet ataku i zginął na miejscu, czerniejąc od całej tej dawki elektryczności. W powietrzu natychmiast rozszedł się smród palonego ciała i pisk Lady Balhior, która oberwała ułamkiem mocy Gelbalainowego zaklęcia. Demonica padła na ziemię bez przytomności. Gelbalain podszedł sprawdzić puls, wysyłając jednocześnie wiadomość do Leadora /telepatyczną/ -/ Gdzie ejsteś, widzisz co robia tamci?/
Puls był i to całkiem szybki: Lady Balhior musiała się zmęczyć uciekając przed pająkiem, którego Gelbalain dopiero co zabił. Zanim jednak mag zdążył chociażby wstać, z bocznego korytarza przyszedł nagle Leador, a chwilę po nim z innej strony przyszła cała reszta drużyny, z Faustem na czele.
- Ty, a wiecie taką rzecz - powiedział niespiesznie Filut, kiedy już się zatrzymali. Sztukmistrz zrobił pauzę, żeby pociągnąć solidny łyk z bukłaczka z winem. - A wiecie taką rzecz, że śledzą nas trzy niewidzialne demony?
 
vanadu jest offline  
Stary 04-07-2013, 14:18   #16
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
- Tak Filut, serio? To czemu nic z tym nie zrobiłeś? - zapytał Gelbalain tonem gawędy.
- Racja - zgodził się z nim Thazar. - Nie lepiej pozbyć się świadków?.
Leador był zadowolony, że w końcu dane mu było odnaleźć resztę Bractwa. Tymczasem jednak musieli rozwiązać bardziej nagląca sprawy, typu pozbycia się niewidzialnych demonów i znalezienia obiektu poszukiwań Bractwa. Skupił się na moment, by rzucić na siebie przebijające spojrzenie pozwalające ujrzeć niewidzialne istoty.
Faust podzedł do sukkubicy krzywiąc się i wyciągnął nad nią rękę
“Ni młot, ni miecz nie czyniły ran których Słowo nie mogło cofnąć”.
Czuł się źle używając zaklęcia leczącego na demonicy, ale była szansa, że to zaklęcie ją ocuci, a potrzebowali jej przytomnej. Lady Balhior drgnęła i jęknęła cicho.
Leador rzucił swoją magię i naraz dostrzegł najpierw kontury, a potem całe sylwetki nie trzech, a pięciu demonów: trzy Vrocki stały pod sufitem od strony z której przyszedł Faust, a dodatkowy Vrock wraz z największym Babau jakiego elf kiedykolwiek widział - od strony z której on sam przyszedł.
W tym samym czasie Filut wzruszył jedynie ramionami mówiąc:
- A co ja się będę produkował, skoro są inni, chętniejsi...
- Co się stało? - zapytała słabo sukkub, łapiąc się za głowę. Zdawała się nie wiedzieć, gdzie jest i co się dzieje.
Thazar wiedział aż za dobrze, co powinien zrobić w tym momencie. Jedno Święte Słowo w znacznym stopniu załatwiłoby sprawę. Ale Skoro Faust miał jakieś plany w stosunku do demonicy... Może warto by poczekać i dać szansę innym. Niech się wykażą.
Faust podniósł spojrzenie, dzięki wcześniej rzuconemu zaklęciu był w stanie, ten jeden raz, dostrzec drobne ślady, świadczące o obecności Vrocków.
“Po raz drugi zawołał Sprawiedliwy, a niebiosa posłuchały zsyłając na Grzesznych deszcz ognia”
Wyglądało to jak by przez sufit przetopiła się kolumna ognia, tak gorącego, że fala cieplna, która dotarła do drużyny zdawała się podkręcać pojedyncze włoski.
Zainspirowany tym Gelbalain posłał w nich kulę ognia z opóźnionym zapłonem.
- I po co ja wam jestem - powiedział z prawdziwym bólem w głosie Travik, wpatrując się w pomykającą w stronę niewidzialnych wrogów kule ognia. Cały czas ściskał swój miecz i był gotów do walki, ale widać walka się póki co nie szykowała. Spojrzał na demonicę z niemałym żalem.
- Magowie mają zabawę - odpowiedział na jej pytanie.
- Ups. wybacz. Obiecuję że następnych zachowam dla ciebie - odpowiedział ze w stydem skarcony Gelbalain.
- Magowie? - zapytała półprzytomnie, otwierając w końcu oczy. Obrzuciła ich spojrzeniem, po czym dostrzegła zwęglone szczątki pająka. Pisnęła głośno, cofając się rakiem w tył, zatrzymawszy się dopiero na nogach Fausta.
- Jak moja żona - westchnął ciężko Travik, z jakiegoś powodu nie przejmując się już specjalnie demonicą. W końcu była chyba w takich samych kłopotach co i oni... I była dość nieporadna. Nawet uznał ją za uroczą - Nie martw się Gelb, przeżyję. Co robimy z tą maleńką?

Ognista kolumna Fausta oraz równie płomienna kula Gelbalaina pomknęły w stronę demonów w niemalże tym samym czasie. Vrocki były szczerze zaskoczone takim rozwojem sytuacji i rzuciły się natychmiast do ucieczki. Ciężko było jednak powiedzieć, jak to wszystko się skończyło, gdyż potężna kula ognia Gelbalaina nie tylko podpaliła wszystko dookoła, ale i zawaliła korytarz w który została rzucona i po Vrockach nie było ani śladu, choć najprawdopodobniej po prostu uciekły. Demonów po drugiej stronie korytarza też nie było już nigdzie widać.
Po chwili jednak cała Siódemka towarzyszy została iście zbombardowana telepatycznym rykiem, który mógł pochodzić jedynie od Lorda Balhiora.
~WIEM ŻE TU JESTEŚCIE. ODDAJCIE MOJĄ ŻONĘ ALBO OSOBIŚCIE KAŻDEGO Z WAS WYKASTRUJĘ, NAKARMIĘ JEGO WŁASNYM CZŁONKIEM I OBEDRĘ ŻYWCEM ZE SKÓRY.

Travik zrobił wielkie oczy i powoli przeniósł spojrzenie na sukkubicę, opierając miecz o ziemię i samemu trzymając się go jak laski. Nie lubił jak ktoś wchodzi mu do głowy, a już tym bardziej nie chciał tam słyszeć ryków. Ale to... To już była chyba lekka przesada.
- Żona? - spojrzał na kobietą - Jesteś jego... Żoną? Uciekłaś mu? Ktoś cię porwał? O co tu chodzi? Nie możesz się z nim dogadać, żeby przestał nas zabijać?
- Nie ma facet inwencji, no serio - prychnął rozbawiony Gelbalain. - To jak Travik pytał, co jest grane?

Thazar skrzywił się, gdy w jego głowie rozległ się głos wściekłego Balhiora.
Najwyraźniej za długo tu siedzieli. Bo też i prawda - zamiast napawać się wdziękami ponętnych demonic powinni byli wziąć tego, po kogo przyszli i sobie iść. No i potem są skutki - przyłazi taki jeden z drugim i drze mordę.

Faust wydawał się mieć ochotę ryknąć ze złości, ale to dało się wyczytać tylko z jego wyrazu twarzy.
Chwycił sukkuba za <cokolwiek w co jest ubrana...> i wzniósł do pionu, przypierając, niemal brutalnie, do ściany. Może nie należał wcale do silnych, ale lady Balhior wciąż pozostawała lekką kobietką.
- Słuchaj dziewczyno. Mam już, na prawdę, dość. Niebiosa mi świadkiem, że nie obchodzą mnie twoje relacje z tym balorem. Jesteśmy tu na zadaniu. GDZIE. JEST. NASZ. CEL?
- Faust, weź se na wstrzymanie, zapasci dostanie i huj sie dowiesz burknął Gelbalain, próbując go odsunąć, ale Jonnathan nie ustąpił
- Av’e. - wyinkantował gdy zorientował się, że przyjaciel zamierza użyć siły i nagle wyrosła między nimi trzymetrowa, magiczna dłoń, która natychmiast odepchnęła Gelbalaina i zawisła pomiędzy nim a Faustem.
- Przeszkadzasz dzieciaku. - było jedynym wyjaśnieniem jakiego udzielił, po czym znów spojrzał na sukkuba.
- A mądrość Sprawiedliwego była wielka i nie mogła go omamić mowa Węży. - wyinkantował i zwrócił się znów do sukkuba.
- Gdzie? - wyartykułował pytanie powoli i spokojnie, ale nie trzeba było być bystrym by dostrzec kończącą się cierpliwość.
Sukkub był wyrażnie przerażony. Patrzyła na Fausta wielkimi oczyma i kilka razy otworzyła i zamknęła usta, nie wydając żadnego dźwięku. W końcu jednak, jej oczy przybrały inny wyraz.
- Rozmówcie się lepiej z panem tego miejsca. Zastępuję go jedynie podczas jego nieobecności - odpowiedziała, trzęsąc się cała. - Od samego początku pragnęłam rozwiązać to pokojowo, jednak wy mnie nie słuchaliście! Wyobraźcie tylko sobie! Wracacie do ukochanych żon z dalekiej podróży, a tu wasz dom jest zrujnowany! Jakie są wasze pierwsze myśli? Co?! - zawołała, wpatrując się wściekła w oczy wszystkich po kolei.
- Nie-ob-cho-dzi-mnie-to. - powiedział Faust tak powoli, że nie dało się tego nie zrozumieć. - Dla mnie wciągnęłaś nas w pułapkę i grałaś na zwłokę czekając aż balor przybędzie. Gdzie jest nasz cel? Nie będę się znów powtarzał.
Demonica jednak wykazała się iście kobiecym uporem i zacisnęła usta, ciskając z oczu piorunami. Brakowało tylko, żeby warczała na nich.
Po chwili wzajemnego mierzenia się wzrokiem, drużyna usłyszała gdzieś z boku stłumiony pisk i ujrzała Vilgreta tachającego za sobą po ziemi nikogo innego, jak tylko cel ich wyprawy.
- P-Pani! - zakrzyknął żałośnie czarownik, zwijając się w kłębek. Po chwili jęknął żałośnie, kiedy Vilgret kopnął go w bok.
- Zacnieś się spisał, paziu. - podsumował jego wyczyn Filut uśmiechając się szeroko i biorąc kolejny spory łyk z bukłaka z winem, po którym niemal natychmiastowo mu się odbiło.
- Dobra, zbieramy wszytskich i spierdalamy. Ktoś chce sie kłócić? - warknął coraz bardziej zirytoany Gelbalain, tonem sugerujacym żeby dalsze rozmowy sobie darować, i spadać póki nad soba panuje.
- Mam nadzieję, że jej nie chcesz ze sobą zabierać - powiedział Thazar, głową wskazując lady Balhior.
-Watpie by chciała być zabrana - odparł Gelbalain - Idziemy? - dodał znacząco.
- Nie! Zostawcie go! Jest mój! - wrzasnęła wystraszona demonica.
Gelbalain naprawde miał dość róznych wrzasków i nielogicznych argumentów. Naprawdę bardzo. Stwozył więc Kufer Leomunda i ...zamknąwszy tam przy pomocy Travika sukkuba, zapytał ponownie: -Idziemy? Bo jeśli kobieta sie udusi przez naszą dyskusję i tamci nie zdążą jej wypuścić, potraktuje to...osobiście
- Co powiecie na wyczarowanie małego huraganu w tej okolicy? Jeśli nie, to możemy się od razu zbierać. Transport przez Plan Cienia nie powinien zająć dużo czasu, aczkolwiek musimy jakoś zmusić nasz cel, żeby zechciał z nimi podróżować.
- Zabierzmy się stąd jak najszybciej, najlepiej nie dewastując już więcej okolicy - zaproponował Thazar. - Nie wystarczy dać mu w łeb - wskazał na czarownika - i do wora?
- Masz rację. - odparł elf i z jego palców pomknął na więźnia deszcz magicznych strzał, które nie zadawały rzeczywistych ran, ale za to sponiewierały człowieka aż do momentu, w którym ten stracił przytomność. - Teraz możemy ruszać.
Ze skrzyni ciągle dobiegał ich głośny protest uwięzionej lady Balhior.
Faust sięgnął do kieszeni płaszcza i wyciągnął z tamtąd sporych rozmiarów przenośną dziurę. W sumie to nie do końca była przenośna dziura, ale była bardzo podobna. Poza tym, że po rozłożeniu na ziemi ukazały się dębowe schody, kojarzące się z zejściem do wielgachnej, mrocznej piwnicy. Na drugim stopniu stała półka z mieczami i włóczniami, ale zajmowała niewielką część szerokości schodów.
- Pilnuj! Nie waż się zabić! - krzyknął w ciemność na dole i, z ekipą, wrzucił maga do środka, wprawnymi ruchami zwinął dziurę i włożył do kieszeni. - Leadorze, czyń honory.
- Trzymajcie się. - rzekł elf, po czym poczekał, aż wszyscy się go chwycą. Następnie skupił się na moment i ogarnęła ich ciemność.
 
Arvelus jest offline  
Stary 06-07-2013, 15:47   #17
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Sytuacja w twierdzy robiła się coraz bardziej napięta z chwili na chwilę: żołnierze Lorda Balhiora wciąż poszukiwali Siódemki wszędzie gdzie tylko mogli, sam balor też nie próżnował i miarowe wstrząsy ziemi świadczyły o tym, że wielki demon sam wkroczył do środka by własnoręcznie przeprowadzić poszukiwania. No i była też Lady Balhior, chwilowo uwięziona w skrzyni Gelbalaina, jednak jeśli telepatycznie powiedziałaby swojemu mężowi gdzie się aktualnie znajduje, to mogłoby być ciężko.

Wszyscy byli zgodni: znaleźli cel swojej wyprawy, czas się stamtąd wynosić.Cała Siódemka oraz Vilgret trzymający czarownika chwycili się wzajemnie za ręce, a Leador uruchomił jedną ze swoich tajemnic cienia, dzięki czemu wszystko stało się szare i matowe. Wciąż znajdowali się w twierdzy, jednak gdyby o tym nie wiedzieli, to nie mogliby tego już stwierdzić, gdyż przestrzeń dookoła nich była bardzo rozmyta i nie dało się już rozróżnić żadnych szczegółów.
Przeszli na Plan Cienia, gdzie powinni być bezpieczni przed Lordem i jego demonami. Teraz wystarczyło jedynie wrócić do domu i zgłosić wykonanie zadania.
Opuścili twierdzę Lorda jak najszybciej i nie niepokojeni przez nikogo. Prowadzeni przez Leadora skierowali się ku granicy międzywymiarowej, by powrócić do swojego domu.


Zazwyczaj podróżnicy na Planie Cienia obawiają się bytów, które mogą tam spotkać, jednak nie dotyczyło to Szóstki*, gdyż dzięki obecności Leadora, to oni byli najgroźniejszym bytem w okolicy. Otchłanny Plan Cienia był o wiele jaśniejszy, niż ten z Planu Materialnego, dzięki czemu widać było znacznie więcej ciekawskich oczu przyglądającym im się zewsząd.
Nikt ani nic ich nie niepokoiło, co w gruncie rzeczy było trochę podejrzane i niektórzy z Szóstki doszli do wniosku, że może warto się temu później bliżej przyjrzeć...

W końcu jednak Leador z ulgą stwierdził, że odcienie szarości zaczynają bardziej odpowiadać Planowi Materialemu, o czym poinformował swoich towarzyszy. Dotarcie do ich siedziby było już tylko kwestią czasu. Całość zajęła im kilka godzin, co zsumowane z wydarzeniami w samej twierdzy Lorda Balhiora dawało całej Szóstce ten sam wynik: każdy był wyczerpany.
Leador zlokalizował luksusową siedzibę Szóstki i zmaterializował wszystkich tuż przed wejściem, wywołując nagły pisk kilku pobliskich ogrodniczek.
Ledwo członkowie Szóstki się zdołali rozejrzeć, a przed nimi objawił się ich kamerdyner: Gerbert.


- Moi Panowie - skłonił się. - Tuszę, że misja przebiegła pomyślnie?

_________________________
*Przeczytaj komentarze
 
Gettor jest offline  
Stary 27-07-2013, 11:56   #18
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Faust się rozluźnił chyba pierwszy raz odkąd wkroczyli do otchłani. Chwilę potem jego płaszcz szarpnęła niewidzialna siła i, z kieszeni, wyleciał kotłujący się wiatr, formując się w coś humanoidopodobnego. Żywiołak zasyczał wściekle w aurańskim.
- Sam chciałeś. Ja ci mówiłem, że lepiej abyś został na materialnym. - odpowiedział chowańcowi, również po aurańsku. Dalszą dyskusję przerwało pojawienie się Gerberta.
- Bywało gorzej....chyba odparł Gelbalain siadając sobie wygodnie na czymkolwiek.
- Zdałoby się teraz coś przekąsić - stwierdził Thazar. - I wypić.
Minął Gerberta i wszedł do środka. Nie miał zamiaru siedziec i odpoczywać na schodach.
- Wszyscy jesteśmy cali, a zadanie wykonane. - podsumował Faust rozkładając Przenośną Dziurę na ziemi. Znów pojawiło się szerokie zejście do mrocznej piwnicy. Jonnathan poprosił Travika i Leadora o pomoc i poprowaził ich w ciemność mrucząc pod nosem inkantację. Na razie pozbawioną wszelkiej mocy.
Całą szóstkę uderzył natychmiast niewyobrażalny smród taki, że wszyscy bez wyjątku zasłonili w pierwszej chwili twarze. Już wiadomo było, że coś jest bardzo nie w porządku i Faust wszedł do środka wielce zaniepokojony. Kiedy tylko znalazł się wewnątrz, uderzyła go wyjątkowa duszność, taka że w pierwszej chwili kapłan zachwiał się i niemalże stracił równowagę.
Udało mu się jednak opanować mdłośni i duszności żeby wejść w głąb, do piwnicy. I wtedy wszystko stało się jasne: zamiast celu ich wyprawy, zamiast “Pieska” Lady Balhior, w kącie piwnicy siedział zwinięty w kłębek trup. Ich czarownik najzwyczajniej w świecie udusił się z braku powietrza.
- Trzeba by było go wskrzesić - mruknął Thazar. - Ma ktoś pod ręką odpowiedni czar? - spytał.
- Byleby się udało. - dodał Leador - Nie mam specjalnej ochoty na kolejną wycieczkę planarną, tym razem do Miasta Sądu.
Gelbalian westchnął głosno, po czym zapytał -Co to znowu....no bez kpin
- Hmmm... - Faust się zamyślił - Starzeję się. Albo jestem znacznie bardziej zmęczony niż przypuszczałem. Powinienem pamiętać o tym elemencie. Jutro mogę go wskrzesić. Tymczasem skorzystam z jego aktualnego stanu . - Jonnathan podszdł i wyciągnął dłoń nad ciało.
- Nawet Śmierć nie jest przeszkodą gdy pyta Sprawiedliwy.
W mrocznej piwniczce nagle znikąd zerwał się podmuch wiatru, ktory zatrząsł każdym tam obecnym: z kurzu i pyłu, które wzniosły się wraz z podmuchem widać było, ze siła skierowana jest na zwloki czarownika. Kiedy tylko ostatnia cząstka energii weszła w martwe cialo, to poruszyło się nagle. Zatrzeszczaly sztywne stawy, powietrze z nieprzyjemnym świstem weszło i wyszło mechanicznie z nozdrzy nieboszczyka, a on sam podniósł się do pozycji stojącej. Otworzył nieprzytomne oczy bez źrenic i spojrzał przed siebie. Czekał.
- Niech teraz nikt nie mówi nic zbędnego, a jeśli macie jakiekolwiek pytania, czy sugestie bardzo wyraźnie kierujcie je do mnie, np. Jonnathanie, zadaję TOBIE pytanie czy... Tymczasem - Faust zwrócił się do trupa - Czarnoksiężniku. Jakie jest twe imię?
Trup przez chwilę nie reagował i Faust już mial powtórzyć pytanie, kiedy zwłoki spojrzały na kaplana... tak jakby. Bez źrenic w jego martwych gałkach ocznych ciężko było to stwierdzić.
- Agnazar. - Powiedział w końcu zachrypłym glosem.
- Co cię łączy z luskańskim kupcem Haliorem?
- Jego córka. - Odpowiedziały zwłoki niemal natychmiast beznamiętnym głosem.
- Sprecyzuj. Jakie są twoje relacje z jego córką?
- Porwałem ją i spaliłem żywcem jako ofiarę dla Lorda Balhiora za większą moc. Kupiec myśli, że porwałem ją dla okupu. - Wycedziły zwłoki.
Gelbalain prychnął. No to niezły cyrk.
Faust skrzywił się.
- Czemu ją wybrałeś na ofiarę? - zadał czwarte pytanie.
- Nie ja. Lord Balhior ją wybrał. Ja tylko dostarczyłem. - padła odpowiedź.
- Supper. Panowie, nie bedący chwilowo martwi, pragnę zauważyć że zapewne pracodawca chce dziewczynę a więc po nia wysle nas nazad. Hujnia że tak powiem
- My zadanie wykonaliśmy. Gdy ty się szykowałeś ja jeszcze się rozmówiłem z Haliorem. Pieniądze dostaniemy za dostarczenie mu tego człowieka. Potencjalny marsz po jego córkę będzie kolejnym zadaniem, osobno płatnym. I wtedy to będzie baaardzo drogie. Mogę zadać jeszcze cztery pytania, więc jeśli ktoś ma jakieś pomysły niech się nie krępuje, ale pamiętajcie co mówiłem. - Po tych słowach Faust znów zwrócił się do czarnoksiężnika - Czemu lord Balhior ją wybrał?
- Nie wiem, jednak czytałem w grimuarach że demoniczni lordowie dają sobie nawzajem dusze niewinnych ludzi jako prezenty w dowód uznania i podejrzewam, że taki był jego powód.
Jonnathan zamilkł na chwilę, po czym zapytał
- W jaki sposób odesłałeś mojego Monolitha?
- Nie odesłałem. Uwięziłem w labiryncie. Sam go odesłałeś chwilę później. - powiedział Agnazar i Faustowi prawie wydawało się, że na nieruchomej dotąd twarzy zmarłego dostrzega cień satysfakcji.

Po chwili “rozmowę” przerwał Filut, którego głowa zaglądnęła do piwnicy.
-E chłopaki, mamy pewien problem. Ktoś zna jakiegoś Percy’ego? - zapytał.
- Percy? Był taki wykidajło w karczmie pod Luscan - odparł po chwili zastanowienia mag.
- Nie znam. - odpowiedział Faust i znów zwrócił się do maga. - Przedostatnie pytanie. Chcesz żyć?
Zwłoki czarownika pochyliły się lekko do przodu, po czym wyprostowały na nowo.
- To ciało nie posiada informacji na ten temat. - Powiedział Agnazar sztywniejszym niż dotąd tonem.
- E, bo wiecie - ciągnęła głowa Filuta. - Gerbert się pyta gdzie jest “panicz Percy” a jemu chyba nie zwykło się gadać o wykidajłach pod Luscan w ten sposób.
- Czy ktokolwiek kojarzy jakiegoś Percego co mógłby go Gerbert? Kurna, nieslubne dziecko ktoś po piwnicy chowa? - zapytał Gelbalain rozglądając sie po sali.
- Percywalów chodzi wielu po świecie. Rycerskie rody lubią takie miana nadawać swym potomkom. - wypowiedział się Jonnathan i po raz ostatni zwrócił do ciała -Więc zadam to pytanie inaczej. Jak duża jest szansa, że dusza która zamieszkiwała to ciało, w aktualnej sytuacji zechciała by zostać wskrzeszona?
- Duża. - Odpowiedziało ciało po raz ostatni i runęło znów martwe na plecy, wzbijając w powietrze tumany kurzu. Faust pokręcił głową i zabezpieczył wstępnie ciało - tego dnia nic więcej nie mógł zrobić, dopiero na następny dzień będzie mógł wskrzesić Agnazara. Najwcześniej.
Wracając do wielkiego, przestronnego salonu swojej siedziby, członkowie drużyny zobaczyli Gerberta krzątającego się ze zdenerwowaniem w tę i z powrotem. Widok ich kamerdynera - człowieka rozważnego, spokojnego i zawsze mającego na wszystko odpowiedź w takim stanie zaniepokoiła wszystkich. Czyżby wciąż chodziło o tego "Percy'ego"?
- Mówiłem, problem mamy. - Powiedział Filut pałaszujący akurat kawałek szarlotki przy stole, popijając go gęstym miodem. - On tak biega od kiedy zapytałem "Jaki Percy?".
- Ojej, wiedziałem, że ten dzień nastąpi, ojej... - kamerdyner, widząc że wszyscy są zebrani w sali, próbował się uspokoić. Zajęło mu to kilka chwil i trochę zachęty ze strony drużyny.
- No dobrze, sprawa wygląda tak... - Gerbert ostatecznie uspokoił się i wyprostował na powrót - że ktoś najprawdopodopodobniej majstrował w państwa przeszłości, wymazując z niej siódmego członka Bractwa: Percy'ego Varentina. Wygląda na to, że tylko ja jestem tego świadom dzięki specjalnej broszy ochronnej, którą mi panowie dali dawno temu.
 
Arvelus jest offline  
Stary 27-07-2013, 12:37   #19
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kamerdyner wskazał palcem na niewielką broszę w kształcie podwójnych mieczy przypiętą do jego garnituru. Faktycznie, wszyscy pamiętali moment sprzed lat kiedy Gerberta prawie zamordowano z ich powodu i postanowili go przed tym ochronić na przyszłość dając mu specjalną i bardzo potężną broszę magiczną, która miała w sobie bardzo dużo zaklęć ochronnych, a także kilka innych, przydatnych efektów takich jak prawdziwe widzenie, czy ochrona przed utratą pamięci.
Może faktycznie Gerbert wie o czym mówi?
- Pierdolisz. - Odparł sceptycznie i suptelnie Filut, ciągnąc łyk miodu. - Co nas to może obchodzić? Nawet jak kiedyś był jakiś Percy, ale został usunięty z naszej przeszłości to co z tego? Pamiętam że go nie pamiętam, czyli radziliśmy sobie doskonale bez niego.
- Ale... Paniczu... - Gerbert wyraźnie zbladł. - Ktokolwiek tego dokonał, z pewnością nie chciał się pozbyć tylko Percy'ego, ale was wszystkich. Jeśli szybko temu nie zaradzicie, wszyscy skończycie tak jak panicz Varentin!
- A... e... no dobra. - Filut niemalże zakrztusił się ciastem i spojrzał niepewnie na pozostałych.
- Filut, opanuj się i nie bredź trzy po trzy - powiedział Thazar. - [i]Nawet jeśli go nie pamiętamy, to w końcu, jak powiedział Gerbert, nasz kompan. Nie można go zostawić na pastwę losu. Czy kogoś tam. Mamy jakiś portret Percy’ego?[/] - zwrócił się do Gerberta. - I kiedy on zniknął?
Twarz Fausta pozostała kamienna przez cały czas jak słuchał o tym Percym.
- Gerbert. Czy jesteś absolutnie pewien, że nic ci się nie pomyliło? - zapytał Faust, a kamerdyner nerwowo potwierdził.
- Więc tak. Subiektywnie nic mnie nie obchodzi Percy którego nie znam w tej linii czasu, ale bardzo drażni mnie, że ktoś śmiał ruszać naszą przeszłość. Bardziej obiektywnie... jeśli Percy nie był jakimś zawszonym kutasem, co był z nami w bractwie z jakiś dziwnych powodów to ktoś wymazał mi z pamięci towarzysza, a najpewniej przyjaciela, a to już mnie bardzo złości.
- Taaa - zgodził sie krótko Gelbalain -Lekko to...niestosowne
Leador przez dłuższy czas był zajęty odreagowywaniem dużego użycia magii cieni. Na szczęście najgorsze miał już za sobą i co chwilę wypluwał z siebie tylko niewielkie ilości ciemnej cieczy. Zaintrygowały go jednakże słowa Gerberta i postanowił zdobyć się na mały wysiłek, by użyć tajemnicy Odsłonięcia [Unveil], mając nadzieję, że może ona usunąć efekty manipulacji, której podobno stał się obiektem.
- Portret... portret... - Gerbert zaczął się krzątać po salonie, jednak po chwili zatrzymał się i załamał ręce. - Niestety paniczu Thazarze. Percy nie został po prostu wymazany z waszej pamięci, on został faktycznie wymazany z przeszłości. Żeby go przywrócić, trzeba by się dowiedzieć gdzie i kiedy doszło do zaburzenia linii czasu i zapobiec temu zdarzeniu.
Leador również z zaskoczeniem stwierdził, że jego tajemnica nie przyniosła żadnego efektu i z lekką trwogą doszedł do wniosku, że albo Gerbert postradał zmysły, co było mało prawdopodobne, albo ktoś bezczelnie majstrował w ich przeszłości wymazując z niej ich siódmego kompana.
Dziwnie było w ten sposób o tym myśleć: Siódemka. Bractwo Siedmiu Mieczy. Przecież zawsze było ich sześciu. Travik wraz z Thazarem na pierwszej linii każdego konfliktu zbrojnego, Gelbalain i Leador robiący zamieszanie swoją magią z drugiej linii oraz Filut wraz z Faustem wspierający ich oraz zajmujący się dyplomacją. Kim mógł być Percy? Gdzie mogło być jego miejsce w drużynie?
-Mam pomysł, odprawmy rytuały wróżebne do bogów. To da nam wyjaśnienie. Mogę się tym zająć. - zaproponował w ramach olsnienia Illuskański mag.
-Trzeba będzie. Innej możliwości nie widzę. Chyba, że by urządzić rajd na Zhentarimów. Na wycieczkę do Zhentów zawsze się piszę. - zaśmiał się Faust i momentalnie znów spoważniał - Choć może... co powiecie na podróż do Limbo do Zerthyjskich Cenobitów? Nie licząc legend pokroju Uvardaanów oni najlepiej pojęli czym jest czas.
- A nie zaczną pierdolić jakichś głupot albo nie spróbują nas zabić i nic nie powiedzieć? - zapytał zaciekawiony mag.
-[i] Jak przyniesiemy im kilka illichidzkich łbów to przywitają nas jak królów. Nienawidzą bydlaków, kiedyś ich zniewolili. Do dziś mają tradycję nakazującą im co jakiś czas udać się na małą krucjatę by odciąć kilka mackowatych głów.
- To da się zrobić. Sport to zdrowie - przyznał Gelbalain -A zwęglone trupy też się nadadzą?
- Poznają illithida po samej czaszce więc możesz węglić ile chcesz.
- To się piszę. Gdzie to? - rozentuzjazmował sie piratomag.
-[i]Jutro. Musimy się przygotować. Najpierw udamy się do Podmroku trochę pozabijać. Potem gdy będziemy mieli piękny bukiet dla githzerai powędrujemy do Limbo.
- Kto zabije najmniej stawia flaszkę
Faust uśmiechnął się lekko
- Proponuję bardziej hardo. Kto zabije najmniej temu wszyscy stawiają flaszkę i ma to sam opróżnić
- A można sie podłożyć? Ale to nie fair, lubię też zabijać....niby co mam wybrać. Flaszki czy zabijanie - pokręcił smutno głową Gelbalain.
- Dobra, dobra, pijaczyno młoda. Kto zabije najmniej ten stawia picie całej Szóstce... Siódemce? Argh... w tej lini czasu, na razie, jesteśmy Szóstką, więc stawia Szóstce. Ktoś ma jakieś obiekcje?
- Proponuje działać drużynowo. Ja wezmę Moorona - zaproponował mag.
- Do Limbo? Ja nie chcę do Limboooo... - zajęczał Filut z grymasem na twarzy, który podczas jednej z wypraw do tego miejsca został wzięty jako zakładnik i nawet pod strażą nie umiał się zamknąć, więc został wykastrowany przez githzerai. Faust później musiał mu pomóc w regeneracji tego najważniejszego organu i kapłan sam się wzdrygał na myśl o tym wydarzeniu.
- Ekhm, to się może okazać niepotrzebne. - Przerwał mu Gerbert, chrząkając przy okazji i prostując się uniośle. Kamerdyner zachwowywał się tak za każdym razem, kiedy mógł udostępnić towarzyszom jakieś informacje, które mogłyby im pomóc w zadaniu. Lubił w ten sposób myśleć, że pomaga swoim pracodawcom w ich pracy. - W... jak to panicz Faust określił... poprzedniej lini czasu wykonywaliście pewne zadanie dla rodziny panicza Percy'ego w czasie którego natknęliście się na pewną istotę zwaną Panią Jeziora. Tak przynajmniej to później opowiadaliście. Opowiadaliście, że Pani ma moc przebywania w kilku miejscach i czasach jednocześnie, więc może będzie mogła pomóc z aktualnym zadaniem. Zdaje się, że ma nawet liczne konszakty na innych planach, nie tylko materialnym. Potrafi naraz przebywać w planie cienia, eterycznym, a nawet w Otchłani czy na Elysium.
- To... może zapytać naszego nieboszczyka z piwnicy? - Zaproponował po chwili Travik.
- Nie sądzę by on wiedział o czasie więcej niż ja, ale na to i tak musielibyśmy czekać tydzień. Da się zrobić. Proste zaklęcie zakonserwuje ciało, ale tego limitu nie ominę.- Potem zwrócił spojrzenie spowrotem na lokaja - Gerbercie. Wiesz coś więcej o tej Pani Jeziora? Choćby gdzie jej szukać?
- Czemu tydzień? - zdziwił się Travik. - Z tego co pamiętam, wskrzeszanie ludzi nie zajmuje ci aż tyle czasu? Chyba, że dla parszywych demonologów jest inne, tygodniowe zaklęcie?
W tym czasie Gerbert zmarszczył czoło i potrząsnął powoli głową.
- Niestety wiem tylko tyle, ile mi panowie wtedy powiedzieli. - Odparł. - Najwyraźniej teraz panowie nie pamiętają tego zadania... to znaczy nigdy go nie wykonali. Ach, to skomplikowane, że głowa zaczyna boleć! Panią Jeziora znaleźli panowie, jak sama nazwa wskazuje, przy jeziorze w środku jakiegoś lasu. Wtedy potrzebowaliście od niej informacje na temat prześladowców siostry pana... - Gerbert wzdrygnął się. - No tak, była jeszcze jego siostra! Ale... o tym później. W każdym razie wedle panów relacji, Pani Jeziora wie wszystko, jednak rząda przysługi za swe informacje. Zdaje się, że ostatnim razem mieliście bez rozlewu krwi pozbyć się niedoszłego ogra-amanta, który naprzykrzał się jej nimfom leśnym.
- Ale i tak wezmę smoka - podsumował Gelbalain zrywając jedną z zawieszek przy swej bransolecie.
- SMOKA?! DO ŚRODKA?! - Przeraził się Travik, jednak było już za późno. Zawieszka zafalowała i ulotnił się z niej cały kolor, który zamienił się w sporą ilość dymu. Po chwili prawie cała jadalnia była już zadymiona.
Nie nastąpił jednak żaden wybuch, ani nic destruktywnego. Dym zaczął powoli opadać, a z niego wyłonił się... kot.

Był to niewielki, biało-bury kotek, który popatrzył na wszystkich, jakby nie wiedział, o co chodzi. Usiadł i zaczął lizać łapkę, nie spuszczając z nich spojrzenia niepokojących, kocich oczu.
- To dopiero smok - rzekł Leador pochylając się, by podrapać kota za uchem.
- Mrr... rób mi tak jeszcze - powiedział kot, łasząc się do ręki.
 
Kerm jest offline  
Stary 06-08-2013, 00:21   #20
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
- Więc wszystko jasne. - Stwierdził Faust -Dzięki za taką formę która nie rozwaliła nam siedziby. Wracając do tematu... Racja, wskrzesić mogę go jutro, a nie za tydzień. Myślałem, że chodzi ci o kolejne przepytanie zmarłego.
Leador tymczasem kontynuował drapanie kota uśmiechając się lekko. Nie spotkał jeszcze smoka, który chciałby przybrać taką postać.
- Skoro mamy szukać Pani Jeziora, to może wyruszymy od razu na poszukiwanie Świętego Graala? - rzekł. Jeżeli mieli szukać legendarnych postaci, to czemu nie od razu mitów.
- Nie mamy pojęcia gdzie jej szukać. Jezior jest dużo. Lasów też i szalone ogry też się zdarzają. Znalezienie Cenobitów i przekonanie ich do pomocy zajmie znacznie mniej czasu.
- Szukacie Pani Jeziora? - zapytał nieoczekiwanie kot, dalej łasząc się do Leadora. - TEJ Pani Jeziora?
- Podejrzewam, że tak. Mamy problem bo najwyraźniej albo ktoś pomieszał Gerbertowi klepki, w co nie bardzo wierzę, bo specjalnie by temu zapobiec zrobiliśmy wielką zrzutę na arcypotężny amulet ochronny, albo ktoś namieszał w linii czasu i w oryginalnej, znaczy tej którą pamięta Gerbert, swego czasu z nią współpracowaliśmy i mogła by ona nam pomóc...
Kot uniósł ogon i zaczął się przechadzać dokoła Leadora, któremu nieoczekiwanie wskoczył na bark. Elf aż zachwiał się od cieżaru - niby mały kotek, a kilkanaście kilo co najmniej. Stwór tymczasem przespacerował się za jego głową.
- Aleś ty spięty... może masażyk? - zapytał, mrucząc.
Faust obserwował smoka licząc, że ten jakoś kontynuuje temat Pani Jeziora, ale najwyraźniej już się nim znudził.
- Nie wiesz gdzie szukać Pani Jeziora, prawda? - zapytał postanawiając wejść mu na ambicję.
- Ależ wiem! - obruszył się kot, wbijając pazurki w ramię Leadora. - Zarzucasz mi kłamstwo? - Zasłonił łapką pyszczek, robiąc zszokowaną minę.
Leador syknął z bólu czując pazury, które wbiły się w jego skórę, po czym wziął kota ze swoich ramion i położył na ziemi.
- Może wystarczy tego masażu.
- Ja? - zapytał Faust z miną niewiniątka - Czy ja coś takiego powiedziałem? Bardziej byłem ciekaw czy jesteś w mocy nam pomóc w tej sprawie.
- Oczywiście, że mogę... - odparł ko. Obrócił się tyłem do Fausta i usiadł, unosząc dumnie pyszczek. - Ale nie mam zamiaru tobie pomagać, bo jesteś stary i brzydki! Ot!
Faust uśmiechnął się jedynie i opuścił rękę wzdłóż uda kładąć ją na różdżce wszystej w spodnie.
- Haruun. - Szepnął i nagle jego włosy zaczęły rosnąć i ciemnieć. Opuścił głowę drżąc lekko. Jego ciało nabrało muskulatury, a gdy podniósł twarz należała ona do młodzieńca. Dokładnie Fausta sprzed czterdziestu lat, gdy był wciąż młody i piękny, jak zwykło się mawiać. Niemal czarna, lekko falowana grzywa okalała przystojną twarz, a ubrania się napięły gdy zwiotczałe, stare ciało nabrało masy.
- Czy wasza smokowatość jest zadowolona? - zapytał z niejakim entuzjazmem i żwawością charakterystyczną dla młodego wieku, tak, że nie dało by się rozpoznać, że na prawdę jest znacznie starszy. Nawet z oczu zniknęło zmęczenie, a twarz przyozdobił piękny uśmiech.
Kot obrócił głowę i przechylił ją, spoglądając na Fausta z powątpiewaniem. Westchnął cicho i podszedł, oglądając go krytycznie z góry na dół. Usiadł w końcu tuż przed nim, długo spoglądając w oczy.
- Hmm... przyznaję, że całkiem ładnie... jednak czy ty masz mnie za takiego głupka? Naprawdę? Syriously? - kot załamał się. Opóścił łepek i pokręcił nim, wzdychając głośno.
- Oj. Wybacz, ale to sztuczka DOKŁADNIE taka sama jak twoja obecna forma. Poza tym nigdy nie twierdziłem, że to nie magia. Jednak faktem jest, że ani jestem teraz ani stary ani brzydki. Więc może jednak podzielił byś się swoją wiedzą... hmm?

W tym czasie zza ramienia wciąż siedzącego przy stole Filuta wychyliła się mała, pokraczna istota, która zagulgotała nagle żałośnie na widok kota.
- JEZENIEEE! - Wycharczał homunkulus rzucając się w stronę kota, który obrócił się w stronę zagrożenia, jeżąc sierść i sycząc.
- NIE! ZŁY RANDAL! SIAD! SIAD! - Krzyczał Filut, co jednak nie przynosiło zbyt dobrego efektu.
Nagle zrobiło się ciasno. Coś huknęło, coś trzasnęło i wszystkich odrzuciło pod ściany, przyciskając i miażdżąc. Niektórzy zobaczyli jeszcze błyszczące, zielone łuski oraz pomarańczowe ślepia i nagle uczucie zniknęło... podobnie jak chowaniec. Zamiast tego, na środku pomieszczenia, pośród szczątków umeblowania, siedział kot, oblizując się.
Nagle zgiął się w pół i zaczął charczeć. Po chwili wypluł... coś...
- Kłaczek - skomentował, spoglądając zawstydzony na zebranych.
- Och... no cóż, zrobi się nowego. - Filut machnął po chwili ręką. - I tak nie był to zbyt grzeczny Randal.
- Au! - “Stwierdził” z wyrzutem młody Faust stając z ziemi i otrzepując się. - Poważnie? Syriously? Na takie pokractwo musiałeś przyjmować oryginalną formę i niszczyć nam wszystko? - dobrze odgrywał młodzieńczą butę
- No wiesz?! - obruszył się kot. - A kto przed chwilą mi zarzucał, że jestem sztuczny?! Ja wcale nie jestem sztuczny... - dodał, pociągając nosem, wyraźnie obrażony. - Nie lubię ciebie. Idę sobie. - I jak powiedział, tak zrobił. Odszedł w strone kąta i usiadł tyłem do wszystkich.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz, ale najwyraźniej przeceniałem twoją wiedzę... Więc panowie? - zwrócił do reszty. -[i] Jutro wycieczka do Podmroku, a potem do Limbo? Tylko po załatwieniu interesów z kupcem Haliorem.
- Pff... - burknął kot, uparcie tkwiąc w kącie.
- Moooron? - zapytał wyrwany z otępienia Gelbalain.Mag spojrzał na kota: -[i]To ty, magia mi siada czy mi z odwodnienia mózg wysiadł?[i/]
- Co? - kot obrócił się w stronę maga. - Ach! Kompletnie zapomniałem! - podreptał w stronę Gelbalaina. - No bo sprawa wygląda tak, że Morni jest moim kumplem od kielicha i właśnie byliśmy w knajpie i była tam taka jedna, która wpadła mu w oko, więc zaproponowałem, że go zastąpię.
- To dobrze, w temacie jesteś....jest zakład o flaszke i liczyłem że Mooron jako mój najlepszy kumpel mi pomoże, wiesz sprawa honorowa, o beczke na łba. wyjaśnił powoli mag. -[i]Ko więcej zabije takich kurdupli z mackami ten wygrywa, my dwa na tamten tłum.[i/]

- No wiesz... - mruknął kot, podchodząc jeszcze bliżej. Zaczął ocierać się o nogo maga, wyraźnie dając do zrozumienia, że należy złożyć mu hołd w postaci drapania za uszkiem co nastąpiło.- Ja też jestem całkiem niezły w te klocki... i jeśli tylko dokopiemy tamtemu pozerowi... - stwór zerknął z niechęcią na Fausta - ...byłbym w stanie tobie pomóc... Możemy się... zaprzyjaźnić... - dodał, a zabrzmiało to... nieco niepokojąco.
- A lubisz wódkę i najazdy łupieżcze po złoto i ksoztowności? zapytał prewencyjnie Gelbalain.
- No wiesz... lubić lubię... kto nie lubi złota i kosztowności? A i nieco procentów nie zaszkodzi... ale... - Stwór wyraźnie się zawahał. - A z resztą. Lubię, lubię.
- Co się stało? Mnie możesz powiedzieć odparł zasmucony nagle mag, intensywniej drapiąc go za uchem.
- Mrrr... - kot zamruczał, nadstawiajac ucho, oddając się błogości drapciania. - To ja wolę to, niż złoto.
- Wiesz, możesz zjeść ich wszytskich, serio. Tylko czaszki wypluj na dowód. zapewnił illuskanin - A magią da się wyczarować stowrka specjalnie po to by cię cały czas drapał.
- Nee... ale to nie to samo - zaprotestował kot. - I nie jadam, co popadnie... no... czasami się jakieś coś nawinie, ale potem mam niestrawność - pożalił się. - Wiesz... jeśli mnie jeszcze trochę podrapkasz, to może nawet ci powiem, gdzie jest Pani Jeziora... znam ją... nieprzyjemny babsztyl... - Wzdrygnął się lekko i czym prędzej wprosił na kolana maga. I teraz Gelbalain przekonał się, że mały kotek waży sporo kilogramów, ale jego sierść była przyjemnie puszysta i dobrze utrzymana, jakby stwór używał jakiś maści, odżywek, czy co tam jest do sierści.
- Ale wtedy ich nie napadniemy. Lepiej ja cie podrapie i wtedy pójdziemy ich załatwić, bedzie smieszniej, co ty na to? A później napdniemy na Luskan i rabniemy troche złota, to sezon na pobór podatków.
- Hmm... niech tak będzie - odparł uradowany kot, mrucząc rozkosznie i usadawiając się wygodniej.
Mag zaczął go dalej drapać. No właściwie nie przestał i tyle.
 
Arvelus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172