Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-03-2014, 15:25   #221
 
Demoon's Avatar
 
Reputacja: 1 Demoon jest na bardzo dobrej drodzeDemoon jest na bardzo dobrej drodzeDemoon jest na bardzo dobrej drodzeDemoon jest na bardzo dobrej drodzeDemoon jest na bardzo dobrej drodzeDemoon jest na bardzo dobrej drodzeDemoon jest na bardzo dobrej drodzeDemoon jest na bardzo dobrej drodzeDemoon jest na bardzo dobrej drodzeDemoon jest na bardzo dobrej drodzeDemoon jest na bardzo dobrej drodze
~ O, niespodziewana zmiana planów ~ Zdążył pomyśleć, gdy rozpoznał leżącego na ziemi kompana. Z jednej strony miło z jego strony, że próbuje go wyratować z opresji. Z drugiej strony, jakim prawem go śledzi? I dlaczego, do cholery jasnej, uważa, że Nagash będzie potrzebować pomocy? Stracić twarz w taki sposób...
Jednak emocje należało odstawić na bok. Możliwości klarowały się wspaniale. Mógł się wyrwać od tego towarzystwa, mógł też kogoś zyskać. Za rogiem dużo łatwiej kogoś zauroczyć lub uśpić, niż w pełnej karczmie. Chociaż hipopotama, albo wąsacza... Ich sakiewki wyglądały bardzo ponętnie. Za to gdyby poszedł za nimi Suel, to byłoby... Na pewno najciekawiej. Bo czort wie, kim on tak naprawdę jest, mógłby równie dobrze oprzeć się jego Sztuce.
~ Nie dowiem się, póki nie spróbuję. ~

- Na bogów! Trzeba im pomóc! - Krzyknął przez ramię do swoich kompanów. Przejęcie i zaskoczenie miał wyćwiczone jak nikt inny. - Niestety, chłopcze, nie trafiłeś na wojowników. Spróbuję swoich sił, ale obawiam się że sam nie wystarczę. - W tym miejscu udał nagłe olśnienie, po którym spojrzał na suela. - Ty wyglądasz na wojownika! Chodź, pomożemy im! - Zadysponował.

Nie czekając na reakcję towarzyszy, pozbierał Teda z ziemi i zaczął się z nim strategicznie wycofywać, tj. niby biec w kierunku odgłosów bójki.
 
Demoon jest offline  
Stary 23-03-2014, 20:49   #222
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Caspar postanowił dać się wykazać nowym kompanom i spokojnie obserwował sobie rozgrywającą się przed jego oczami scenę. Nie mieli pojęcia, z kim mają do czynienia i chłopak współczuł im nieco. W tych całych podchodach nastąpiła zamiana ról i to oni teraz znajdowali się po nieciekawej stronie. No, ale krętacze-kombinatorzy już obmyślali jak się tu wywinąć i Cas był bardzo ciekaw wyników.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 24-03-2014 o 01:33.
Aro jest offline  
Stary 25-03-2014, 12:35   #223
 
pppp's Avatar
 
Reputacja: 1 pppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skał
- Najpierw sprawdź co z nią, potem poćpasz - Belvor pouczył druidołaka mając nadzieję, że ten zdoła jakoś pomóc dziewczynie - Nie płaczcie, mateczko, mój najlepszy człowiek zajmie się waszą dziewczynką. Potrzebuje spokoju do pracy. Nadmił, wyślij kogoś po wiadro wody. Nie tej z rzeki, pitnej. Edwin, co tu się stało? Opowiedz w skrócie.

Słuchając Secutorusa szlachcic patrzył na rudowłosą kobietę. Starał się ocenić jak bardzo udawany jest jej żal.
 
pppp jest offline  
Stary 26-03-2014, 17:08   #224
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Owain przyglądał się krytycznym wzrokiem na niemrawe próby odratowania zabawowej dziewczyny, zapewne i tak już spóźnione.
- Pozbyć się trupa trzeba, a nie. - machnął w końcu ręką, nawet nie siląc się na udawaną żałobę. Pokłady jego empatii, nigdy nie będące zbyt przepastnymi, wydrenowały do ostatniej kropelki ostatnie harce. - Kamień do szyi i do rzeki, albo po prostu wyjebać gdzieś na ulicę. - poradził. - No, ale róbta, co chceta, ja mam coś do załatwienia. Będę za parę godzin.
Rzeczywiście miał, uznawszy bowiem, że skoro już się obudził, to równie dobrze może rozwiązać sprawę niedawnego geszeftu z dostarczycielami sproszkowanych akcesoriów imprezowych.
Postanowił samemu zrealizować pomysł, który rzucił zaraz po angażu w mefitowy interes. Raz, że jeśli chcesz mieć coś zrobione dobrze, zrób to sam, a dwa, nie będzie musiał się dzielić z innymi.
Owain nie był zbyt biegły w kulinarnej sztuce i nigdy nie było to jego celem, niemniej umiejętność pieczenie dwóch pieczeni na jednym ogniu starał się doprowadzić do perfekcji.

Po drodze do Okoniego łachu, Owain nabył woreczek mąki.
Dotarłszy do dzielnicy bogaczy, gdzie nadal unosił się smród spalenizny po byłej świątyni wiedzy, zainstalował się w pierwszej lepszej karczmie, gdzie wynajął pokój.
W jego zaciszu, zabrał się do pracy.
Niewielka miednica, służąca zwykle do ablucji, dziś została przeznaczona do mniej zbożnej roli. Owain wsypał do niej skradziony z laboratorium mefit, oprócz odrobiny, którą zostawił w jednym z woreczków, następnie kupioną mąkę, po czym jął intensywnie mieszać oba proszki.
Minęło dobrych kilkanaście minut, gdy uznał, że wystarczy. Mieszankę przesypał z powrotem do woreczka, który nadął się niczym biskup na ambonie, a woreczek schował pod wyłamaną w tym celu deską podłogi pod łóżkiem.

Opuścił karczmę i udał się na obchód co bardziej wystawnych lokali w dzielnicy, w poszukiwaniu złotej młodzieży z Critwall, która, jak liczył, zwyczajowo zabawiała się chlaniem na umór i wywoływaniem burd.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 02-04-2014, 18:51   #225
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Owain

Powietrze wciskało się w płuca z trudem oklapłego mężulka, próbującego wepchać się w ślubne spodnie od garnituru. Oddech wciąż bolesny, zrywający się z gardła z zestawem kłujących szpilek, uspokajał się bardzo powoli. Półleżąc na hamaku, z ciałem nieruchomym jak omszała rzeźba, Owain mógł wracać do siebie w zdwojonym tempie, ale już prosty spacer odzywał się w zaczadzonym organizmie alarmami o awarii.

Nic to! Zuch poklepał się po pysku dla wprowadzenia w ociężałą figurę odrobiny animuszu i niepomny gruźliczych poświstów dobywających się z wnętrza, ruszył zarabiać. Miał towar, miał rynek. Była podaż, w jego kieszeni wyciętej za pazuchą płaszcza, zatem musiał być i popyt. Młodzież, oceniał sobie Graeff, wyszaleć się musi. Takie prawa natury. Kultura, geny, hormony. Narkotyki. Oni żądali, on sprzedawał.

- „E kapitanie!” – Owain poufale szturchnął młodzika w rodowym rynsztunku, przyrosłego do ściany w przybytku Brudnego Billa. Chłopak miał nie więcej niż szesnaście lat, mordę mokrą od poalkoholowego potu i zbudowany na nieśmiałości smutek. Wdział bitewny kirys i przypasał opakowaną w lakowany jaszczur karabelę, ale pokazowa stylówa nie pomogła z pewnością siebie. Śledzone tęsknym spojrzeniem dzieweczki w przeciwległym końcu lokalu preferowały starszych adoratorów. – ”Co taka ponura mina? Wyglądasz w tych pancerzach jak hetman, albo lepiej. Gdzie tu miejsce na smutek?”

- „A dajże… Niech mi pan daj spokój.” – Młodzik zreflektował się po chwili, niepewny czy ten tu jegomość przed nim aby na pana zasługuje, ale nieskłonny ryzykować. Wpuścili go do Billa, więc chyba miał pieniądz przy sercu. A jak miał, musowo herbowy. ”Teraz nie poznasz, kto jaki” - pomyślał.

- „Też tak kiedyś miałem… Jeszcze przed wojną” – zwierzył się empatycznie Graeff. – ”Urodzony rycerz, ale skromny. Nie mogłem się tak od razu przełamać. Dopiero w wojsku, koledzy pokazali mi jak”.

- „Gdzie pan służył?” – Młodzik ożywił się z lekka. – ”Mój ojciec służył w 2. brittbrańskiej, rotmistrz Zygmunt Helve…”

- „A pewnie, że tak!” – Wszedł mu w słowo niespodziewany pocieszyciel. Ułamek sekundy, wymyślił i już wiedział. – ”Słyszałem, wielki człowiek. Ale ja byłem, gdzie indziej. W ‘Nocnych Szponach’. Słyszałeś bankowo”.

- „Eee…” – Gołowąs złapał zgryz, zauroczony fantastycznie nastoletnią nazwą i własną nieznajomością tejże. – ”No nie, niestety. Przepraszam, za mało się chyba interesowałem. Powinienem…”

- „E tam!” – Rozpromienił się Owain. – ”Powinieneś to się dziś trochę rozerwać i tyle, a przepraszać nie ma za co. Mogłeś nie słyszeć, bo operowaliśmy daleko na północy. Za linią wroga, w samym sercu imperium Iuza. Raz nawet zrobiliśmy podjazd pod samą stolicę, mówię ci zuchu, to było praktycznie samobójstwo. No. No prawie”.

- „Ho… Naprawdę?”

- „Z ręką na sercu. Słuchaj, usiądziemy, pogadamy. Opowiem, co nieco i dam parę rad.” – Graeff zaprosił młokosa do stolika pod oknem. – ”Przypominasz mi mnie samego, parę lat temu. Wielka przyszłość przed tobą”.

Pod karczmą

Jęki, mało koherentne, robiły swoje. Nie dało się jękliwie-burkliwych odgłosów zmontować w jakiekolwiek ludzkie słowa, ale taka już natura magii. Tederiusz zrobił, co mógł, bratersko gotów wesprzeć kolegę, ale plany – jak to z dzierganymi naprędce kompozycjami bywało – lubiły się sypać.

- „Święta racja.” – Suel, którego cała uliczka widziała w roli zbawcy zagrożonych, nie tracił zimnej krwi. – ”Ale wejdźcie szybko do karczmy, schrońcie się tam, a ja zbiorę ludzi i zaraz weźmiemy się do sprawy”.

- „Nie ma czasu do stracenia!” – Łysy kapłan nie dawał łatwo za wygraną. – ”Za chwilę może być po nim, błagam!”

- „Pędzimy.” – Dryblas porwał Nagasha pod rękę i pociągnął ze sobą po schodkach lokalu. Farbowany szlachcic próbował się wyrwać, ale gwałtowny, ratowniczy uścisk był solidny. Można było uderzyć, ranić, wyzwolić się jakimś czysto agresywnym manewrem, ale to przerwałoby całą pantomimę. Skończyło odgrywany teatrzyk definitywnie, prując snute misternie nici spiskowania. – ”Panowie, potrzeba pomocy. Biegiem tutaj.”

Nagash, puszczony wolno w obrębie gospody, zobaczył jak paru wojskowych podrywa się od stolika w rogu i rusza na komendę za organizatorem akcji ratowniczej. Zdążył tylko wychylić się przed drzwi i ostrzec kompana: ”Pomoc nadchodzi, pomoc nadchodzi!”

Ostrzeżenie nie wlało w kapłańskie serce otuchy. Przeciwnie, widocznie bożego sługę zmartwiło. Może wręcz, jak magiczne słowo-sezam, naruszyło jakieś skryte w nim mechanizmy stabilności, bo pasterz ruszył biegiem ku jęczącej ciężko scenie zbrodni. Nim jeszcze czwórka wybawców wypadła przed zajazd i przyjęła kierunek ‘na zaułek’. Zupełnie szaleńczo.

On sam wiedział, że w zagraconym śmietniku między kamieniczkami na odsiecz czekają tylko porozbijane skrzynki i marcujące dachowce. I w konsekwencji, zgadywał, spotkać może go za tę podejrzaną sztuczkę srogie manto. Chłopcy-ratownicy byli skorzy do pomagania, ale rachunek ryjów podpowiadał, że do bicia palą się jeszcze bardziej. Decyzja padła błyskawicznie, a cień pędzącego, co sił w nogach Tederiusza padł na murowaną ścianę sabotowanego zaułka.

Kapłan nie planował na wieczór biegowych wyczynów, więc ciężki pancerz, w który się wyposażył lekko przeszkadzał w joggingu. Pościg, który rychło załapał, że w pustej alejce zagrożeniem mogą być tylko rozochocone kocury, wyraźnie nie znał się na żartach, bo zamiast pogratulować figlarzowi z odległości, rzucił się za nim z wkurwem na pyskach.

Ale ten nie zasypywał gruszek w popiele. Pędząc zdrowo, na ile ciało zezwalało, wypadł na główną ulicę dzielnicy, a potem klucząc w alejkach, rozbijał za sobą napotkane przeszkody, spowalniając dwuosobową pogoń, której nie udało się zmylić. Dwóch, z rycerskim wielkoludem, zgubiło się na którymś z zakrętów i zostało na lodzie, ale ten duet uczepił się go jak bachor matczynej spódnicy.

BACH!

Tego nie spodziewał się nikt. No, może mógł to przewidzieć kołujący nad okolicą zwierzak łysego uciekiniera, ale jego nikt o poradę nie pytał. Tederiusz, wyskakując zza rogu w pełnym biegu, nie mógł hamować. Gdzie i kiedy niby? Po co?

Caspar słyszał odgłosy gonitwy, która w szaradzie uliczek zakręciła biegnącymi aż pod jego obserwatorium. Ale musiał coś źle obrachować, bo kolega wypadł na niego jak wystrzelony z katapulty pocisk. Uderzając boleśnie, ciężko i druzgocząco. Obaj zderzeni, opakowany w metal łysy i szczawiowaty Hayle, pacnęli na placyk w kanonadzie przekleństw. Obaj rozpoznali się błyskawicznie i obaj błyskawicznie porwali na równe nogi.

Ale pogoń zastała ich jeszcze na ziemi, wciąż wrażliwych na działanie wojskowych, podkutych buciorów. Dwóch dobrze zbudowanych zbrojnych. Z krótkimi mieczami i sztyletami przy paskach świadczącymi o tym, co mundury ledwie sugerowały.

- „Tu jest! Tu jest!” – wydarł się jeden, posiadacz nawoskowanego wąsiska zwiniętego w fikuśny loczek. – ”Dawać tu!”

- „Zbieraj się stąd, ale już!” – rzucił drugi, bardziej sumiasto-tradycyjny w kwestiach zarostu. – ”No co? Wypierdalaj, ale szybko!”

Słowa, mimo zaczopowanego pod chmurami księżyca jasność była tu absolutna, skierowano do Hayle’a. Chłopak mógł wziąć dupę w troki i zniknąć. Mógł i zostać. Mogli obaj z Tederiuszem próbować biec dalej. Możliwości były. I byli panowie wojskowi, które możliwości te planowali odebrać. Na razie z pomocą butów i płazów mieczy. A co potem…

Na barce

Bezceremonialna opinia Owaina, który ogłosił co miał ogłosić i wyszedł, nie spotkała się ze zrozumieniem matuli nastoletniej prostytutki. Przeciwnie, znikającego na nabrzeżu Graeffa żegnały salwy przekleństw, złorzeczeń i zawodzeń. Szloch był donośny. Aż dziw brał, że po paru minutach takiego zawodzenia, poprzetykanego smarkaniem i bekiem, kobieta miała jeszcze siłę oddychać.

- „Żeśmy, wiesz… Bawili się, a jej… No wcieraliśmy jej tego, no…” – Edwin, speszony niezwyczajnie dla siebie, tłumaczył się po cichu. – ”Miała dość trochę, ale z tym jest lepiej, wiesz. Lepsza zabawa. Może za mała na taką dawkę, może trochę…”

Nataniel, nie niepokojony przez nikogo, zniuchał resztkę towaru z rozbitego lustereczka i powstał, otrzepując spodnie.

- „Nic już nie można zrobić” – stwierdził kategorycznie, choć osąd Owaina rozwikłał wątpliwości już dobrą minutę wcześniej.

- „Mordercy! Mordercy!” – wydarła się rozmazana do cna ruda, matka dziewczęcia, jak wyznał na boku Secutorus. – ”Zapłacicie za to, o… Kto to widział, kto to widział? Nie może, to jeszcze? Nie może, to na siłę?”

Belvor stropił się nie na żarty. Krzyki kobiety przebijały znane mu skale i dolatywały daleko poza deski pokładu, a straż pilnująca zacumowanych barek z ładunkami nie była tu rzadkością. Nataniel wzruszył ramionami i pociągnął nosem, a reszta załogi była równie pomocna w radzie. Cliff skoczył ku furiatce, gotów uciszyć ją swymi sposobami, ale na taką agresję odezwały się z piskiem młodociane ladacznice w rogu.

W ogóle, było głośno. Jak za karnawału. Tylko jakoś niezbyt radośnie. No, nie było jeszcze strojów i zabaw. Poza piżamą El’skanda. Ten człowiek był zawsze na miejscu.

Nagash

- „Mavi, Mavik!” – Grubas wylewał z siebie niezgłębione pokłady przyjaźni.

- „Kurwa, nie wytrzymam już dłużej” – pomyślał, a może nawet i szepnął pod nosem Nagash. Nic go już w karczmie nie trzymało, poza natrętnymi przykładami poufałości ze strony kolegi. Suel zniknął w pościgu, więc moment na ulotnienie się był akuratny, ale magika znów musiał ktoś zaczepić.

- „E!” – Czarnobrody miłośnik żupanów złapał Sephirotha za rękaw. Szturchania i szarpania Sephiroth miał już serdecznie dość, ale zaklęcie trzymało się już tylko na wątłej nitce i niebezpiecznie było ryzykować awanturą. – ”Nie czekaj na Rodryka… Przypomniało mi się, że dziś miał być ‘Pod Czaplą i Kormoranem’. Coś tam, nie wiem…”

- „Dzięki, dzięki!” – Odparował natychmiastowo Nagash, który był już w półskoku przy drzwiach, z twarzą zmatowiałą nagle, ściągniętą w odganiającym iluzję grymasie. Uda się, uda się, uda się.

Udało się. Magik wyrwał na zewnątrz i za pospiesznie ewakuującym się czarownikiem ruszył tylko, ciągle zauroczony, grubasek. Elegant przesadził barierkę na schodkach lokalu i skulił się za stopniami, niewidoczny dla wołającego na puszczy przyjaciela. Kałuża pod dupą nie czyniła przyczajki przyjemną, a hipopotamek był naprawdę rozżalony i nim zrezygnował z nawoływania za ziomeczkiem minęły dobre trzy minuty.

- „KURWA” – warknął Nagash, gdy wreszcie skończyły się jego przyjacielskie przypadłości. Droga była wolna. Kierunek był znany. Jeśli kierunkiem miała być „Czapla”, droga była krótka. Pytanie, na ile Sephiroth wierzył brodaczowi. I na ile wierzył sobie. Że ma jeszcze siłę i możliwość zmierzyć się z kolejnym zadaniem.

Owain

- “No i my tak bawimy się w tych rycerzy, wie pan…

- „W rycerzy, w elfy, w czarodziejów.” – Uzupełnił drugi, spocony jak pierwszy, z rozbieganymi oczami za zasłoną binokli i ziemniaczanym nosem.

- „To pan jest taki naprawdę.” – Pokiwał głową z uznaniem pierwszy cel Owainowej dywersji, którego nieśmiali, nastoletni koledzy zjawili się przy stoliku, kiedy tylko dostrzegli, że ich kolega nie boi się rozmawiać z nieznajomym. – ”Tak jak u nas w tych grach, wie pan. Tacy, jak pan byśmy chcieli być. Pokaże nam pan?”

- „Tak się składa, że mam pewien… Pewien sposób na to, by wcielić wasze marzenia i te… Te wasze gry… W życie.” – Graeff pochylił się nad stolikiem, ściągając cztery pary oczu ku sobie. – ”Ale potrzebuję waszego pełnego posłuszeństwa” – szepnął konfidencjonalnie.

- „Jasne, jasne!” – Nastoletni, podekscytowany chórek był kupiony już dawno temu. – ”Słowo honoru!”
 
Panicz jest offline  
Stary 02-04-2014, 20:06   #226
 
pppp's Avatar
 
Reputacja: 1 pppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skał
Bezsensowna śmierć pozostawała bezsensowną śmiercią. Diagnoza szczurobandziora nie pozostawiała złudzeń. Szlachcic zamknął zmarłej oczy i nakrył ją jednym z czystszych obrusów jaki znalazł w pobliżu. Naturalnie, to był dopiero początek kłopotów.

- No nie - powiedział Belvor - Dobra kobieto - wypróbowanym chwytem podpatrzonym u jurniejszych kolegów z armii łagodnie objął płaczącą kobietę. W zależności od potrzeb mógł być to uroczy uścisk lub obezwładniający nelson (nazwany tak na cześć Horatio Nelsona, admirała floty Furyondy) - Współczuję ci z całego serca, ale co się stało, to się nie odstanie. Więc uspokój się i spokojnie porozmawiamy. Nie jesteśmy mordercami - zażartował Belvor - I w miarę naszych możliwości zrekompensujemy ci tę stratę. Ale w takich warunkach nie dojdziemy do porozumienia.

Arystokrata mówił powoli i dobitnie, sugerując zarówno starej jak i rozwrzeszczanym podlotkom, że lepiej porozumieć się z nim po dobroci.
 
pppp jest offline  
Stary 02-04-2014, 20:32   #227
 
Demoon's Avatar
 
Reputacja: 1 Demoon jest na bardzo dobrej drodzeDemoon jest na bardzo dobrej drodzeDemoon jest na bardzo dobrej drodzeDemoon jest na bardzo dobrej drodzeDemoon jest na bardzo dobrej drodzeDemoon jest na bardzo dobrej drodzeDemoon jest na bardzo dobrej drodzeDemoon jest na bardzo dobrej drodzeDemoon jest na bardzo dobrej drodzeDemoon jest na bardzo dobrej drodzeDemoon jest na bardzo dobrej drodze
~ Wszystko nie tak, wszystko nie tak... ~

Stopiony plecami ze ścianą Nagash oddychał głęboko, upajając się najwspanialszym uczuciem na świecie, jakim była ulga. Dzięki temu nie musiał na razie myśleć o wkurwieniu, które prawie sięgnęło zenitu. Tyle rzeczy pod rząd się spieprzyło, takiej czarnej serii nie miał już dawno. Złośliwy los wykorzystał nawet jego Sztukę, aby zagrać mu na nosie. No, ale w końcu nie miał o tym myśleć. Teraz liczyło się tylko to, że udało uniknąć się zdemaskowania i innych nieprzyjemnych rzeczy, jakie teraz mogły spotykać Tederiusza. No właśnie...

Serpent przygryzł wargi, bezcelowo próbując wypatrzyć coś, co dało by mu pojęcie o sytuacji jego towarzysza. Poczuł nawet przez chwilę coś, co było chyba... Troską? Lojalnością? Powinien mu pomóc. On próbował pomóc jemu, Nagashowi, zasługuje na to samo. Tylko że on to spartaczył. Ale próbował.

Sephinroth potrząsnął głową, próbując odgonić idiotyczne myśli. Przetrwają ci, którzy potrafią przetrwać. Skupił się na czymś, co przemyślenia potrzebowało jak ryba wody. Kim był ten cholerny brodacz? Tak od niechcenia wspomina całkowicie obcej osobie takie rzeczy? Informacje były cenne, nieważne jakie. To mogła być podpucha i zapewne była. Warto byłoby przepytać brodacza, jednak ten został w knajpie, do której Nagash już nie chciał się zbliżać za żadne skarby. Najchętniej to w ogóle padłby trupem w łoże, jednak nie mógł sobie na to pozwolić. Zadania należy wykonywać, a okazja która się pojawiła była jedynym punktem zaczepienia, jaki miał. Chcąc nie chcąc, ruszył do 'Czapli'.

Im bliżej celu się znajdował, tym bardziej ciemne uliczki wybierał. Jeśli to była zasadzka, to spodziewali się go, więc nie zamierzał ułatwiać im sprawy. Tym bardziej że nie planował znowu zmieniać twarzy, na razie chciał jedynie ocenić sytuację. Sprawdzić czy nie przerasta jego aktualnych sił i możliwości.
Ostatnie metry pokonywał niczym cień, przylegając do ściany jakby stanowił z nią jedność. Patrzył czujnie w każde dostępne dla jego spojrzenia miejsce, a przed każdym kolejnym krokiem omiatał wzrokiem także powierzchnię, aby przypadkiem nie wywołać żadnego hałasu. Próbował dotrzeć do okna i spojrzeć do środka, wyłapując jak najwięcej szczegółów. I oczywiście ten najważniejszy, zwany Rodrykiem. Choć typa nie widział na oczy to był pewien, że domyśli się, który to.
 

Ostatnio edytowane przez Demoon : 03-04-2014 o 00:10. Powód: ltieórwki
Demoon jest offline  
Stary 03-04-2014, 12:09   #228
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
- Ta melina jest spalona - mruknął do kumpli tak by dziwki, kapitan i jego chłopaki nie słyszeli - dziwki rozgadają tak czy tak. Nawet jakby wszystkie poszły na dno to i tak ktoś wiedział, że tu przyszły... a i słychać było z kilometr w około tak se marynarze pobrykali. Myślałby kto, że długo na ląd nie schodzili.
- Gdybyśmy mieli cokolwiek poza łachami na plecach to bym radził się pakować.
 
Mike jest offline  
Stary 07-04-2014, 21:40   #229
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
- Oto jest bowiem - Owain dramatycznym gestem wyciągnął z kieszeni torebeczkę z czystym mefitem - rozwiązanie wszelkich problemów! Magiczne!
Spróbujcie, a nie pożałujecie! Używają tego barbarzyńcy z mroźnych pustkowi na północy i dzicy z dżungli na południu. Podobno - ściszył głos do pełnego trwogi szeptu - faszerują się nim ponad miarę wojownicy i zabójcy Szkarłatnego Bractwa i to czyni ich tak straszliwymi przeciwnikami!
- sprzedawał swój produkt Owain.
- Nie, nie, to jest próbka do degustacji, o żadnych pieniądzach mowy być nie może. Bierzcie z tego wszyscy i o kolegach nie zapomnijcie, a nawet dalszych znajomych. Jak zasmakuje, sprzedam wam to na funty. No, to dobrej nocy panom.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 12-04-2014, 09:53   #230
 
pppp's Avatar
 
Reputacja: 1 pppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skał
Widząc, że zastrachana kobiecina jest odporna na argumenty natury finansowej, Belvor nie próżnował, tylko dalej pracował językiem:
- Daję ci moje szlacheckie słowo, że osobiście zajmę się ukaraniem winnych śmierci twojej córki. Nadmił, przypilnuj swoich ludzi. Ja pójdę po kapłana i mojego zwierzchnika. Pani, proponuję, abyś ty została tutaj razem z von Secutorusem. Nie potrwa to długo. Idziemy, Clif - wskazał na członka swojego najściślejszego zespołu, czyli Clifa- Zaraz wracamy. Mój najlepszy człowiek - zażartował Belvor wskazując na Nataniela - Przypilnuje tutaj porządku. Proszę się do niego ze wszystkim zwracać - von Admundfort kordialnie doradził kobiecie - Nataniel, mam tutaj trochę lekarstwa, które tak cenisz - Belvor wcisnął druidowi paczkę narkotyków, którą dostał niedawno od mordercy staruszek - Weź trochę i podaj innym, przyda się wam uspokoić nerwy - Secutorus, zachowuj się. Liczę na twoją odpowiedzialność. Proszę się nie bać, dobra kobieto, zostawiam panią w dobrych rękach - szlachcic skłonił się głęboko i wyszedł z pokoju. Narkotyki u druida, załatwione. Secutorus ma wolną rękę, załatwione. Znakomicie - w dziewięciu przypadkach na dziesięć łajba pójdzie na dno już w przeciągu następnej godziny.

Kiedy Belvor i Clif już znaleźli się poza barką i przecisnęli przez tłum gapiów, Belvor zasugerował:
- Skoczmy do Martwego Elfa, napijemy i może poznamy paru sympatycznych ludzi - bandzior nie oponował, może dlatego, że jeszcze nie słyszał o tej knajpie. Kiedy kwadrans później wesoła para znalazła się w ulubionym szynku członków Żagwi, Belvor prosto z mostu zagadnął karczmarza - Potrzebuję kontaktu z Mikaelem Bloomkvistem. Przychodzę w interesie Critwall.
 
pppp jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172