Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-02-2015, 22:03   #1
 
ObywatelGranit's Avatar
 
Reputacja: 1 ObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnie

- Oh nie obawiajcie się, ja dotrzymuję swoich umów. Nie zabiję was, czego niestety nie mogę obiecać waszemu półorczemu towarzyszowi. Jeżeli obchodzi was jak to działa w dziewięciu piekłach, przyjmijcie że nasza umowa będzie słowna. Powiedzmy, że ja obiecuję was nie zabić i udzielić informacji, wy zaś mnie uwolnicie. Nie jesteście do tego związani, ale oboje dotrzymujemy swoich słów, bo tak nakazuje etykieta, i tak, baatezu jak najbardziej się do niej stosują. Co do waszego towarzysza, tutaj wiąże mnie pakt dużo silniejszy niż dane słowo - pokusił się na sprostowanie pewnych słów diabeł. Przez większość czasu spoglądał na Blod’whuna triumfalnie, widocznie uznał nieobliczalność berserkera za tak dobrą kartę, że mógł odsłonić ich resztę.

- To jak, dalej będziecie rozmawiać na osobności, czy mam zacząć prowadzić dialog z zielonoskórym - zapytał Azerdeus z rozbawieniem w głosie.

- No widzisz, mógłbyś im coś zaproponować aby łatwiej przystali na umowę, jakiś gest dobrej woli. - Awiluma zwróciła się wprost do biesa. - Rozumiesz chyba niechęć do uwalniania Cię, zwłaszcza biorąc pod uwagę reputację jaką cieszą się mieszkańcy niższych planów.

- Oferuję wiedzę, ludzka istoto. Jeżeli chcesz czegoś więcej, paktu, to wiesz co musisz zrobić. W chwili obecnej trzyma mnie inny pakt, pakt nakazujący wybić wszystkich członków klanu or’Roghar. Dopiero po wypełnieniu go mogę zawiązać kolejny - zwrócił się bies telepatycznie, tym razem tylko do Awilumy.

- Jeśli choć podejrzewasz kim jestem to doskonale rozumiesz, że nie masz na co liczyć. W grę wchodzi jedynie uwolnienie. - Po tych słowach zwróciła się do swych towarzyszy. - Decydujcie się szybko, przypomnę tylko, że bez umowy bies z pewnością podąży za nami by dorwać Blodwyna. Więc albo umowa, albo walka, albo poświęcimy kompana.

Po słowach psioniczki bies zamilkł, usiadł w magicznym kręgu jakby czekając na decyzję pozostałych.

Vade wyciągnął miecz: - Opamiętajcie się! Dość już pertraktowania z tą istotą. Odwróćmy się i zajmijmy swoimi sprawami, póki potworowi nie udało się nas poróżnić - wskazał ruchem głowy na Blod’whuna. - Nigdy umowy z Biesami nie kończą się dobrze, tego jestem pewien. Ja nie zamierzam przykładać ręki do jego uwolnienia, ani tracić sił na walkę z nim. Odejdźmy, póki czas! - zawołał.
- My się odwrócimy i zajmiemy swoimi sprawa, a za kilka godzin krąg szlag trafi i będziemy go mieli wkurzonego na karku. - wtrąciła się wreszcie Meriel. - Moim zdaniem lepiej nie zostawiać sobie za plecami wroga.

-Mości Azerdeusie - zaklinaczka zwróciła się bezpośrednio do czarta. Miała już dość czczego gadania. Postanowiła przejąć pałeczkę i dokończyć te pertraktacje, by mogli kontynuować wyprawę i pozyskać informacje. - Czyli podsumujmy, my cię uwalniamy, ty nam udzielasz odpowiedzi na pytania, nie zabijasz nas, a dopadnięciem naszego zielonego towarzysza zainteresujesz się za pół wieku w okolicach jego naturalnej śmierci. Czy przystajesz na takie warunki i przysięgasz ich dotrzymać?

Mówiąc to kobieta podeszła bliżej kręgu. Nim uwolnią biesa, chciała jeszcze przyjrzeć się wiążącym go zaklęciom. Ostatecznie nigdy nie jest za późno na naukę.

- Może zatem, by okazać swoją dobrą wolę, zaczniesz od odpowiedzenia na nasze pytania. Na przykład, co się stało w wiosce?

- Podobasz mi się śmiertelniczko - diabeł zatrzymał spojrzenie na Meriel i wciągnął powietrze nozdrzami - masz wyjątkowo silną wolę jak na człowieka i nie boisz się walczyć o swoje w obecności baatezu - Cornugon ewidentnie zainteresował się kobietą, która jako pierwsza obdarowała go konkretami zamiast rozważać czy coś można, czy nie do końca.

- Mogę przystać dla pierwszej części umowy, uwolnicie mnie i ja was nie zabiję. Dodatkowo odpowiem na wasze pytania na tyle dokładnie, na ile pozwoli mi moja wiedza. Co do drugiej części… Myślę, że nie urazi was moja szczerość, ale jest ona dla mnie zwyczajnie niekorzystna. Mogę poczekać kilka dni aż moc kręgu wygaśnie i odnaleźć was wszystkich lub pozwolić się uwolnić i czekać pięćdziesiąt lat na wygaśnięcie mojego paktu z kimś, kto oddał duszę dla wybicia klanu or’Roghar - kontynuował swój wywód diabeł, nagle stał się dużo bardziej rozmowny. Być może spotkał godnego rozmówcę? Albo węszył szanse na pozyskanie kolejnych dusz do swojej sprawy.

- Moja ostateczna propozycja, śmiertelne istoty. Uwolnicie mnie i ja was nie zabiję, w zamian odpowiem na wasze pytania na tyle, na ile pozwoli moja wiedza. Waszemu towarzyszowi dam rok na odnalezienie kultu, który wydał na niego wyrok i zamordowanie osoby, która zawarła ze mną pakt - dłoń diabła zajęła się ogniem, kiedy płomień ugasł został w niej tylko zwitek pergaminu.
- Rok czasu to uczciwa umowa, prawda? Jednak to wymaga przypieczętowania danego słowa, przypieczętowania krwią i duszą. Kto z was, śmiertelni, nie boi się potępienia?

- Chodź no tu z tą umową. - Zażądała Awiluma ale sama bliżej kręgu nie podeszła.
- Jeszcze przed chwilą twierdziłeś, że 50 lat to nie tak znów długo i możesz poczekać. No i zapomniałeś o pakcie o nieagresji i nie szkodzeniu naszym interesom, oraz o tym, że umowa miała być ustna, sam to proponowałeś. Skoro na dzień dobry próbujesz nas oszwabić to my się jednak nie dogadamy. - ton głosu Meriel, oraz fakt, że zaczęła butem dłubać w ziemi miał świadczyć o tym, że przedłużanie przez diabła negocjacji zaczyna ją nudzić.

- Pakt o nieagresji rzecz jasna nas obowiązuje, nie zabiję was po uwolnieniu z kręgu. Wiedzcie też, że moja cierpliwość się powoli kończy… Waszemu towarzyszowi zaś mogę dać rok. I nie oczekujcie negocjacji, z których wyjdziecie zadowoleni, jestem diabłem na wszystkie warstwy otchłani! - Oburzył się Cornugon, powoli mając dość przekupek ze śmiertelnikami.

Gdzieś w całym zamieszaniu zebrani widocznie zapomnieli o kogo się targują. Meriel oraz Awiluma poczuły dłonie na swoich ramionach i zauważyły Blod’whuna wychodzącego naprzód.
- To prawda co mówisz? Ktoś kazał ci zabić moich? W takim razie Blod’whun musi ich też zabić. Weź moją duszę demonie, jeżeli zginę będzie na twoje, jeżeli zabiję tych co to zlecili, sam odnajdę cię w piekle - powiedział berserker zbliżając się niebezpiecznie blisko kręgu.

- To prawda worku mięsa, ale obawiam się że twojej duszy wziąć nie mogę. Ją zabiorę sam jeżeli w ciągu roku nie znajdziesz tego, kto kazał cię zlikwidować, aczkolwiek doceniam odwagę. I na dziewięć piekieł, nazwij mnie jeszcze raz tanar’ri, to osobiście cię wypatroszę! - Baatezu wstał z powrotem na proste nogi.

- Taran’ri? - Burknął pod nosem berserker.

Awilumie aż zabrakło słów, by określić impertynencję diabła. Nie miał w tej chwili żadej mocy, był zdany na ich łaskę, a targował się niczym władca świata.
- Przykro mi Azerdeusie, ale tak to my się nie dogadamy. - Powtórzyła po Meriel Awiluma. Następne słowa skierowała już do towarzysza. - Blodwynie jeśli naprawdę chcesz oddać dusze mordercy swych braci, droga wolna. Ja mam zamiar jeszcze chwilę się tu rozejrzeć, powodzenia wam obu panowie. - Po tych słowach odeszła, by przeszukać zgliszcza orkowej wioski.

Półork rozglądał się bezradnie po pozostałych członkach drużyny widząc, że raczej nie ma co liczyć na pomoc od kogokolwiek z nich. Być może całe to gadanie o wysokiej randze w hierarchii diabłów trochę popsuło mu morale, bo widocznie nie rwał się już tak do walki, jak wcześniej.
- Idźcie, wracajcie do górników. Ja zostaję tutaj i będę bił się z mordercą moich, jeżeli nie wrócę do wieczora to tu nie wracajcie - powiedział Blod’whun stając przed kręgiem, w dłoni ściskał topór, a w jego oczach znów zapłonęły iskierki szału.
- Chcesz mnie, to oznacza, że nie będziesz ich ścigał? - Zapytał półork baatezu, pokazując głową na pozostałych. Cornugon skinął głową potwierdzająco, rozprostowując skrzydła.

- Macie chwilę, potem go uwalniam.
- Powodzenia, Blod’whunie. - rzuciła Meriel. Przez chwilę chciała dodać, że dobry był z niego kompan, ale powstrzymała się, by nie niszczyć jego morale. Nie mniej jednak, szczerze wątpiła, by spotkali się jeszcze w tym życiu. - Pozwól nam się tu chwilę rozejrzeć, a potem rób, co musisz. - po tych słowach dołączyła do Awilumy. Skoro już pofatygowali się do wioski orków i odkryli jej zgliszcza, należało przynajmniej pobieżnie się rozejrzeć, do czego też zaklinaczka ochoczo przystąpiła.
 
ObywatelGranit jest offline  
Stary 28-02-2015, 14:20   #2
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
Nieznane, 4. Eleasis (Śródlecie); 1373 DR, Rok Zbuntowanych Smoków


Mrok zrujnowanej budowli oświetlały porozwieszane co jakiś czas pochodnie, spokój nie zakłócany przez dziesiątki lub nawet setki lat zaburzał rytmiczny stukot podkutego obuwia. Obity metalem obcas wydawał charakterystyczne, odbijające się echem po kamiennych ścianach, dźwięki. Mężczyzna poruszał się szybko, zwinnie, nawet kroki zdawały się być idealnie odmierzone, wyćwiczone wręcz. Przewieszony przez środek pleców miecz wydawał się nie ważyć nic, skórzana zbroja farbowana na czarno nie krępowała ruchów, przez swój kolor zlewała się z mrokiem otoczenia sprawiając wrażenie, że w powietrzu unosi się tylko burza długich, wściekle rudych włosów. Miecznik zatrzymał się w wejściu do jednej z większych sal, w odróżnieniu do pozostałych, oświetlonej dość dokładnie widmowymi, zielonymi i niebieskimi światłami. W dalszej jej części znajdował się ołtarz przy którym ubrany na czarno, zakapturzony mężczyzna zapalał kolejne świece jakby przygotowując obrządek religijny.
- Arcykapłanie… - Rozpoczął rudowłosy elf (bo w świetle pochodni okazał się być elfem), przestępując kilka kroków, rytm jego chodu gdzieś się zatracił. Mężczyzna w kapturze dopalił ostatnią ze świec i zwrócił swe spojrzenie ku niespodziewanemu gościowi.
- Panie Narbena, nie powinien pan realizować naszych planów w Telflamm? - Zapytał arcykapłan, jego głos nie okazywał żadnych emocji, wszystko wypowiadał w tym samym tonie, nie dało się rozpoznać żadnego akcentu.

Elf rozejrzał się dookoła sali, wokół leżały ciężkie tomiszcza, symbole religijne oraz… Zwłoki.
- Działania w Telflamm są już w na tyle zaawansowanym etapie, że moja jedno-, lub dwudniowa absencja niczego nie zmieni. Arcykapłanie, te wszystkie ciała, nie powinienem kazać kultystom z zewnątrz ich przenieść? - Zapytał zastanawiając się, jak ktoś tak wątłej postury ma zamiar przetargać te wszystkie trupy w okolice ołtarza.
- Niestety bracia o słabszej woli nie mogą przebywać w świątyni - zaczął arcykapłan, podnosząc jednego z trupów, zrobił to z niespodziewaną lekkością - mieli nieprzyjemny zwyczaj nie opierania się strażnikom i wpadali w szał. - Dopiero teraz elfi miecznik zdał sobie sprawę, że po tunelach ruin odbijają się echem złowieszcze podszepty podpowiadające mu rzeczy, które nawet on uważał za obrzydliwe.

- Arcykapłanie, powód dla którego przybyłem z Telflamm to nasza baza na Ferrbeth, obawiam się że Kaznodzieja może nie docenić zagrożenia, które mu przypadło. Mówię o awanturnikach wynajętych przez Cromwella - elf zrobił kilka kolejnych kroków, kierując się ku środkowi sali.

- Nie mówiłeś, że to amatorzy i Kaznodzieja sobie z nimi poradzi? - Zatrzymał się kapłan upuszczając trupa na kamienną posadzkę.
- Tak myślałem, jak na razie okazali się jednak być bardziej uparci niż zakładałem, ostrzegłem Kaznodzieję żeby się z nimi nie bawił i zlikwidował przy pierwszej, nadarzającej się okazji. Skorzystałem też z moich kontaktów i dowiedziałem się kilku rzeczy - miecznik wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki zwitek powygniatanych papierów. Nie odpakował jednak zawiniątka i wszystko wyrecytował z pamięci.
- O dziwo bardzo ciężko znaleźć o nich cokolwiek, ale wiem że dwójka z nich współpracuje z Harfiarzami, zaś jedna służyła w Purpurowych Smokach. Każde z nich ma coś, co sprawia że należy ich traktować poważnie, i jest jeszcze jedna rzecz, Kaznodzieja podejrzewa że jedno z Oczu jest w ich posiadaniu…

W pomieszczeniu zapadła cisza, jednak po samej atmosferze dało się wyczuć że coś wisi w powietrzu.
- Wydaj swoim kultystom odpowiednie rozkazy, ale nie skreślaj Kaznodzieji. Daj mu trzy dni, jeżeli do tego czasu się z nimi nie upora, każ wyrżnąć wszystko co żywe na Ferrbeth. Porażka nie wchodzi w rachubę...

Elfi miecznik skinął głową, odwrócił się i skierował ku wyjściu. Arcykapłan zawołał go jeszcze na odchodne.
- Panie Narbena, proszę sobie zapamiętać moje słowa. Jeżeli cokolwiek na wyspie pójdzie niezgodnie z planem, nie tylko Kaznodzieja zostanie pociągnięty do odpowiedzialności.

Ferrbeth, 4. Eleasis (Śródlecie); 1373 DR, Rok Zbuntowanych Smoków


Walka na statku nie była tym, czego spodziewał się Geth lecąc do marynarzy. Chciał dobrze, ostrzec wilki morskie przed zagrożeniami czającymi się na wyspie, jednak przybył zbyt późno. Załoga okrętu była martwa, wymordowana co do jednego członka, pobieżne poszukiwania przeprowadzone przez przywołane pająki i skorpiona nie wyczuły żadnego ruchu ani na, ani pod pokładem. Czarodziej odetchnął wiedząc, że nie czai się już na niego żaden zombie i że czarnołuski zabójca uciekł, jednak cała sytuacja stawiała pytanie, czy odpłynięcie z Ferrbeth będzie w ogóle możliwe? Przyzwane stworzenia powoli zaczęły znikać w obłokach gryzącego, wymieszanego z popiołem dymu, uciekając z powrotem na swoje rodzime plany egzystencji. Geth pozwolił magicznemu pasowi, który posiadał, doprowadzić się do stanu używalności i czym prędzej ruszył w kierunku serca wyspy, póki utrzymywane przez niego zaklęcie pozostawało w mocy.

Do wioski czarodziej dotarł bardzo szybko, teraz już nie łapał się na podziwianiu spacerujących między drzewami zombie. Ciągle miał w głowie myśl, że jego niedoszły oprawca mógł nie puścić jego tropu i gdzieś czai się, planując zemstę. Póki co jednak przywoływacz miał ten komfort, że niewiele istot mogło dorównać jego prędkości lotu. Do wioski dotarł wydawałoby się w dobrym momencie, bo definitywnie panowało tam poruszenie…

Geth wylądował w centrum osady przy wygaszonym już stosie spalonych ciał, kilku mieszkańców zrzucało trupy na wóz prawdopodobnie w celu wywiezienia ich za mury, kilku innych zaś zwróciło uwagę na jego przepalone i poplamione krwią szaty. Powodem zamieszania był Algow, który planował wziąć kilka osób i przeczesać okolice wioski w poszukiwaniu nieumarłych lub nawet źródła ich powstawania. Kapłan Lathandera stał w pełnym rynsztunku razem z trzema ochotnikami dopinającymi pancerze i poprawiającymi paski na uchwytach tarcz. Rzecz jasna w środku całego zamieszania pojawił się również Isherwood i to nie do końca zadowolony z roli, jaka przypadła Algowowi.
- Przyjmujemy cię do naszych domów, a ty widząc jaka jest sytuacja narażasz życia trójki moich ludzi? - Prawie wrzeszczał nieformalny przywódca osady, cały był czerwony zaś na jego czole wyszła gruba, pionowa żyła.
- Panie Isherwood, nie prosiłem o ochotników. Widząc, że uzdrowiłem kogo się da postanowiłem nie siedzieć na miejscu. Z was wszystkich mam największe doświadczenie w zwalczaniu nieumarłych, dlatego chcę przeczesać okolice. Może jest tutaj coś jak choćby kapliczka złego bóstwa sprawiająca, że zmarli nie mogą zaznać spokoju - odpowiadał spokojnie Algow, w jego oczach płonął znany już dobrze Gethowi płomień fanatyzmu, kapłan wykonywał właśnie świętą (w jego mniemaniu) misję i odwodzenie go od tego pomysłu było pozbawione sensu.

- Co do was - chcecie ryzykować życia dla znalezienia, być może, jakiegoś ołtarzyka w pobliżu? - Nie przerywał sobie Isherwood zauważając lądującego kilkanaście metrów dalej Getha, czym prędzej podbiegł do młodego czarodzieja próbując chociaż przez niego przemówić do rozsądku komukolwiek.

- Panie Karnax, czy jest pan w stanie przemówić swojemu towarzyszowi do rozumu? Ubzdurał sobie, że sam pójdzie przeczesać wyspę, a co gorsza namówił do tego moich ludzi! I tak jest nas niewielu w przypadku kolejnego ataku nieumarłych, a rozdzielanie się jeszcze bardziej nas osłabi! - Widząc przywoływacza w oczach Isherwooda zapłonęły iskierki nadziei, jednak Geth szybko wyprowadził go z błędu tłumacząc naturę Algowa i jemu podobnych wiarusów, wierzących w wypełnianie większego dobra i otoczenie ich boską protekcją. Sprawa de Brewila była sprawą przegraną z dyplomatycznego punktu widzenia. Jedyne co udało się czarodziejowi zrobić, to poprosić o usunięcie strzały z uda i życzyć powodzenia. I takim oto sposobem kapłan i trójka mieszkańców wioski zniknęła za bramami palisady udając się w głuszę.

Co by z resztą mówić, Karnax też nie miał dobrych wieści dla Isherwooda. Mężczyzna przyjął wiadomość o śmierci marynarzy głośną wiązanką nie omieszkując dodać kilku epitetów odnośnie dobrych bóstw, które najwyraźniej miały gdzieś wydarzenia na wyspie. Co było bardziej niepokojące, był to pierwszy raz kiedy usłyszał o gadzim stworzeniu mieszkającym gdzieś na Ferrbeth.
- Coś jak potomkowie ludzi i smoków? Humanoidalna istota pokryta łuskami? Na wszystko co święte, najpierw wszystko co pada wstaje jako nieumarłe, a teraz jeszcze smok? Co jest do cholery, robi nam się tutaj jakaś nowa warstwa otchłani? - Zapytał bardziej sam siebie. Dopiero po kilku sekundach zarejestrował, że czarodziej pyta go o kierunek, w którym poszła reszta jego drużyny i jak można się było spodziewać, pomysł samotnej podróży nie spodobał mu się.

- Eh posłuchaj, nie podobasz mi się samotnie włóczący się po pełnej nieumarłych wyspie. Natomiast rozumiem, że chcesz być ze swoimi i biorąc pod uwagę że wyruszyli oni jakiś kwadrans temu, masz szansę ich dogonić jak się sprężysz. Dlatego dam ci mojego najlepszego zwiadowcę, tylko bez bohaterskich szarż, macie oboje wrócić w jednym kawałku… - Isherwood rozejrzał się po placu widocznie kogoś szukając, ponieważ widocznie go nie znalazł, zawołał do jednego z ludzi wrzucających trupy na wóz.
- Duke! Ej Duke, zawołaj mi tu Vraara, niech stawi się w pełnym rynsztunku!

Nie minęło kilka minut, jak Geth poznał rzeczonego Vraara. Szczęka opadła mu dość nisko widząc, jak wielka góra mięśni wychodzi z budynku w którym wcześniej drużyna dyskutowała z Isherwoodem. Mężczyzna nie był może zawrotnego wzrostu, bo prawdę mówiąc był prawie o głowę niższy od czarodzieja, jednak w jego barach zmieściłoby się dwóch Gethów Blackwindów. Prawie nagi tors osłaniała jedynie koszulka kolcza bez rękawów, do której przypięta była wilcza skóra. Długie, ciemne włosy opadały na ramiona zlewając się z wilczym futrem, a na plecach dyndało wielkie ostrze, prawie wzrostu samego Vraara. Nie to jednak sprawiało, że po karku przywoływacza przebiegły ciarki. Każda odsłonięta część ciała barbarzyńcy (włącznie z twarzą) pokryta była bliznami i to nie takimi, jakich można się nabawić po cięciu miecza.

Blizny, które posiadał Vraar bardziej przypominały tatuaże wycięte w konkretnym wzorze i celu. Smukłe linie oplatały policzki, schodząc na szyję i ginąc pod pierścieniami kolczugi. Dalej znów wychodziły na ramionach i szły w dół rąk, a także z pod krótkich spodni odsłaniających uda. Mężczyzna podał rękę Gethowi prawie łamiąc mu palce uchwytem.
- Oto Vraar, nasz najlepszy zwiadowca. Dzięki jego pomocy powinniście w mgnieniu oka dogonić pozostałych - odrzekł Isherwood.

Ferrbeth, 4. Eleasis (Śródlecie); 1373 DR, Rok Zbuntowanych Smoków


Wiedząc, że półork nie da drużynie wiele czasu, ta czym prędzej zabrała się do przeszukiwania wioski zielonoskórych. Rzecz jasna nie było w niej żywego ducha, tak więc też nikt nie oponował niedoszłym rabusiom grobów. Większość domów zawierała graty codziennego użytku, trochę jedzenia, skór i tego rodzaju rzeczy. Sądząc po rozgardiaszu we wnętrzach budynków, ktoś musiał już mocno poszabrować na umarłych wybierając co lepsze kąski dla siebie. Drużynie dziwne wydawało się to, że w prawie każdej chatce znajdowała się (teraz już pusta) skrzynia, worek lub inny pojemnik na kosztowności. W końcu po co dzikusom skarby? Dopiero po jakimś czasie Awilumę olśniło w zakresie symbolu wymalowanego na praktycznie każdym domu.

Symbol dwóch gwoździ krzyżujących się w okręgu należał do Mammona, jednego z arcydiabłów słynącego z niesłychanej chciwości. Jego wyznawcy mieli w zwyczaju gromadzić skarby i oddawać je diabłom w zamian za protekcję. Widocznie ten tutaj Cornugon spóźnił się na dobicie targu. Niezależnie od tego, czy psioniczka podzieliła się tą informacją z pozostałymi, podwoiła swoje starania w znalezieniu czegokolwiek wartościowego.

Poszukiwania skupiły się ostatecznie wokół dwóch największych budynków mieszczących się w centrum wioski. Jeden, ten z wymalowanym wielkim symbolem Mammona na pozszywanych skórach, musiał należeć do swojego rodzaju szamana. Wewnątrz pełno było ludzkich czaszek, pogaszonych świec, ziół i pomniejszych składników do czarów. Kilka ksiąg zrobionych ze skór nie zawierało informacji, które w pobieżnym rzucie oka mogły okazać się przydatne. W kącie, niedaleko wyrysowanych magicznych kręgów znajdował się worek z proszkami przydatnymi do wyrysowywania kręgów przywołania. Drugi budynek, niewątpliwie należący do wodza wioski, zawierał przynajmniej kilkadziesiąt sztuk większego oręża rodzaju maczug, toporów lub dwuręcznych mieczy. Już na pierwszy rzut oka widać było, że właścicielem domu był ork znający się na swoim fachu. Multum osełek, olejków zapobiegających korozji i innych pojemniczków z maziami, na identyfikację których nie było czasu świadczyło o tym, że wódz dbał o swój oręż niczym ojciec o dziecko.

Będąc w namiocie wodza wioski dało się wyczuć słabą aurę magii, która wywodziła się od powieszonego nad prowizorycznym tronem pokrowca na miecz. Drużyna czym prędzej złapała przedmiot i prawie wybiegła na zewnątrz słysząc głos Blod’whuna.
- Za dużo czasu już czekam, uwalniam go - powiedział, po czym wstał i przetarł stopą inskrypcje magicznego kręgu. Drużyna poszła w długą nie chcąc być złapanym w walkę.

Moralna czy nie, decyzja została podjęta w chwili zezwolenia półorkowi na stoczenie boju ze swoim nemezis. Jeszcze przez ramię niektórzy zauważyli, że berserker naciera w szale na baatezu zmuszając go do defensywy, jednak ten też nie zamierzał ustępować w pewnej chwili odbijając topór uzbrojonym w kolce przedramieniem i zostawiając krwawą szramę na klatce piersiowej Blod’whuna. W ruch poszedł kolczasty łańcuch, z używania którego czarne diabły znane były jako niezrównani wojownicy. Stal owinęła się wokół nogi półorka przewracając go na ziemię. Każdy kto mógł pochwalić się chociaż odrobiną wojskowej ekspertyzy wiedział, że zielonoskóry nie miał najmniejszych szans wyjść z tego pojedynku cało.

Ponieważ nawet poszukiwacze przygód mogą biec tylko przez określony czas, tak i ten bieg zakończył się dość szybko. Drużyna zdążyła wbiec już w drzewa, na drogę prowadzącą do wioski górników, jednak dalej dało się słyszeć odgłosy walki diabła i berserkera. Cała czwórka ruszyła w ciszy wiedząc, że to na co się zgodzili dalekie było od dobrego uczynku. Nikomu nie było spieszno do komentowania całej sytuacji i dopiero spotkanie Getha wraz z jego przewodnikiem, Vraarem, wyrwało wszystkich z odrętwienia.

Rzecz jasna najpierw padły pytania, potem oskarżenia, na końcu zaś czarodziej bliski był wyruszenia na ratunek i nawet fakt, że prawdopodobnie było już po sprawie nie łagodził tematu. Wymieniających się argumentami towarzyszy pogodził dopiero Jagan zauważając coś, co umknęło zaaferowanym awanturnikom.
- Zamknijcie się! - Syknął w końcu widząc, że grzeczniejsze formy uspokojenia kompanów dalekie są od sukcesu. Pół-shou bez słowa wskazał palcem na puszczę dookoła ścieżki, która prowadziła do wioski górników. Wszędzie aż roiło się od nieumarłych zwierząt, chociaż żadne z nich nie podchodziło bliżej jak kilkanaście metrów. Było tego przynajmniej kilkadziesiąt i to przeróżnego rodzaju: zaczynając od małp i dzików, przez pojawiające się tu i ówdzie niedźwiedzie, kończąc na pojedynczych gepardach i tygrysach. Przysiąc można było, że gdzieś dalej między drzewami majaczyły jeszcze większe kształty. Dopiero po kolejnych kilku sekundach drużyna zorientowała się, że dżungla nie jest już niepokojąco cicha. Od strony wioski orków dało się dostrzec nadciągające roje owadów.

Żywych, ucztujących na trupach? Czy nieumarłych, chcących ucztować na żywych? Nikomu nie było spieszno przekonywać się o tym…

Nagle wiatr zerwał się na moment, a liście drzew rozproszyły się w szaleńczym tańcu. Gdzieś między kolejnymi podmuchami dało się usłyszeć szepczące, niewyraźne słowa.

- Uciekajcie. Uciekajcie z Ferrbeth jeżeli cenicie swoje życia, śmiertelni…
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline  
Stary 03-03-2015, 15:50   #3
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Cała ta sytuacja z diabłem w ogóle nie przypadła do gustu Jaganowi.

Gdzie popełnili błąd? - zastanawiał się szabrując w pośpiechu wioskę Orków. Jagan szukał wszystkiego co nietypowe i wartościowe. Myślami jednak wracał cały czas do sytuacji sprzed paru chwil.

Gdy tylko Awiluma rozpoczęła rozmowę, pół-Shou wiedział, że są w głębokiej, czarnej, śmierdzącej dupie. Takie spotkania mają to do siebie, że ich rezultat nigdy nie jest korzystny dla śmiertelników.

To co zaskoczyło mężczyznę to łatwość, z jaką kobieta targowała się ich życiem z biesem - jakby była pewna, że uda jej się wytargować coś. Nie uszło również jego uwadze informacja, że sama nie jest człowiekiem. Przyjrzał się jej dokładniej, ale nie zauważył żadnych cech, które mogłyby świadczyć o nieludzkim pochodzeniu. Z drugiej strony Po nie znał się za bardzo na rasach, ani na magii. Na wszelki wypadek, będzie potrzebował zaklęcia, które pomoże mu zobaczyć czym naprawdę jest.

Z rozważań wyrwał go półork, który niepostrzeżenie zbliżył się do kręgu z toporem gotowym do ataku. Jagan, Awi i Vade zareagowali natychmiast, każde na swój sposób próbując powstrzymać wojownika przed popełnieniem największego błędu odkąd postawili stopę na tej przeklętej wyspie.
Podczas gdy Awiluma i Vade starali się przemówić barbarzyńcy do rozumu, Jagan zajął miejsce za jego plecami wyczekując spięcia mięśni sugerującego atak. Pół-Shou nie spodziewał się zbyt dużych rezultatów po kimś tej postury, ale widział dokładnie wrażliwe punkty na ciele wojownika, które pod naporem paraliżowały ciało. Po chwili jednak barki Blod’whuna opadły, a wielki mężczyzna rozluźnił się. Wyglądało na to, że słowa, nawet wzmocnione magią do niego trafiły.
Jagan również się rozluźnił. Nie chciał walczyć z półorkiem ku uciesze diabła. Nie to, że zabójca bał się porażki. Był zdecydowanie mniejszy i zręczniejszy od swojego przeciwnika, a w razie czego chroniła go jeszcze mithralowa koszulka kolcza schowana pod czarną kamizelką, jednak brutalna siła i zmysł półorka nie mógł być ignorowany.


Jagan usłyszał głos półorka, niczym przesypujący się piasek w klepsydrze zwiastujący koniec czasu. Mężczyzna szybkim cięciem rozerwał ścianę namiotu i wyskoczył na zewnątrz. Widział resztę drużyny, która podążała w stronę drogi do osady górniczej i pobiegł ich śladem zostawiając za sobą odgłosy walki.

Przez chwilę jeszcze miał wątpliwości, czy dobrze robią zostawiając półorka na pewną śmierć, ale szybko zagłuszył sumienie - nie był wojownikowi nic winien, próbował go odciągnąć. Zresztą dlaczego miałby powstrzymywać samobójcę? Powinien się cofnąć i zgarnąć wartościowe przedmioty półorka.

Gdy w końcu zatrzymali się po ładnych paru minutach biegu, Jagan zauważył, że rozterki moralne, które on szybko w sobie zgasił wciąż targają innymi. Najbardziej burzył się nieobecny podczas rozmowy Karnax i w sumie pół-Shou mu się nie dziwił. Kto jak kto, ale brać czarodziejów ma inne spojrzenie na tematy paktowania z biesami, więc pozostawił im dyskusję na ten temat samemu sprawdzając łupy, jakie udało mu się zgarnąć.
Przejrzawszy wszystko zwrócił uwagę towarzyszy na widownię, jaka powoli zbierała się w okolicy. Gdy nie zareagowali, syknął głośniej i nieco bardziej dosadnie kierując uwagę najpierw na sobie, potem na zombi, które zaczęły powoli ich otaczać.

Czarodzieje, ku zdumieniu zabójcy nie przerwali dyskusji, ale że przeciwnicy nie robili żadnych gwałtownych ruchów, Jagan założył plecak na plecy, poprawił paski, sprawdził ułożenie i... wtrącił się do rozmowy.

To był jego błąd, o czym zaraz się miał się przekonać...

* * *

Krzyk Blodwyna zirytował Awilumę, tak wiele jeszcze było do przejrzenia. Tymczasem musiała na ślepo wybierać księgi i proszki które zawinęła w jakaś szmatę tworząc prowizoryczny tobołek. W tym momencie żałowała, że nie obezwładnili półorka i nie mogła dokonać inspekcji bez pośpiechu. No ale cóż, jak się nie ma co się lubi…
Niemałym wysiłkiem woli rozsunęła kurtynę wymiarów i przeskoczyła przez astral do najdalszego miejsca na ich drodze do którego mogła sięgnąć. Dało jej to chwilową przewagę nad resztą grupy, i dobrze bo sama do najszybszych sprinterów nie należała.
W końcu znów spotkała się z towarzyszami spory kawałek od wioski.

Psioniczka wychodząc ze szczeliny dzielącej oba wymiary poczuła jeszcze żar piekący po plecach, odruchowo obróciła się widząc jak diabeł ciska kolejnymi kulami ognistymi w próbującego ukryć się między domami berserkera. Cornugon zatrzymał się na moment, spoglądając na uciekających awanturników i psioniczkę oddaloną już o dobre dwieście metrów od pola walki. Nie obdarzył jej złowieszczym uśmiechem ani obietnicą ponownego spotkania, zwyczajnie zignorował uciekinierów koncentrując się na Blod’whunie. Reszta wkrótce dogoniła Awilumę zatrzymując się w chwili, w której wioska orków była już poza zasięgiem (głównie dzięki rosnącym tu i ówdzie drzewom) wzroku. Nastała - przerywana odległymi odgłosami walki - cisza, drużyna mogła zebrać myśli i uzgodnić plan, biorąc pod uwagę chwilowy spokój.

- Cośmy zrobili… - Vade oczywiście uciekł wraz z resztą. Blod’whun wybrał chwalebne samobójstwo (o ile taka konstrukcja w ogóle istniała), zwierając się w boju z Cornugonem. Bard próbował go powstrzymać, lecz nawet jego uroki okazały się lichą sztuczką w zestawieniu z czystym i nieugaszonym gniewem barbarzyńcy. Nie dość, że stracili dzielnego towarzysza, to uwolnili bestię. Dwie porażki za jednym zamachem.
- Próbowaliśmy go powstrzymać - mruknął pod nosem, starając się złapać oddech. - Naprawdę, próbowałem - teraz mówił raczej do siebie, niż do grupy. - Może ktoś jeszcze życzy sobie śmierci z rąk tego potwora? Śmiało, tym razem nie zamierzam strzępić języka! - krzyknął, nie zważając na strużki śliny pryskające mu z ust. Był wściekły i rozgoryczony.

Meriel, podobnie jak reszta towarzystwa, zabrała się do przeszukiwania wioski. Ją szczególnie interesowały magiczne ingrediencje i księgi z chaty szamana. Zgarniała do plecaka wszystko, co wydało jej się warte zabrania postanawiając przyjrzeć się temu później, w bardziej komfortowych warunkach.
 

Ostatnio edytowane przez psionik : 07-03-2015 o 20:35.
psionik jest offline  
Stary 07-03-2015, 22:08   #4
 
Balzamoon's Avatar
 
Reputacja: 1 Balzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputację
Gdy Geth dotarł do wioski starał się wszystko załatwić błyskawicznie by jak najszybciej spotkać się z towarzyszami. Nie podobała mu się wiadomość o tym że Algow planuję działania na własną rękę. Do tego jeszcze gromadzi sobie popleczników z wioski. Jednak dyskusja z fanatykiem nie miała sensu. Pozostagło mieć nadzieję że kapłan wie co robi. Blackwind musiał się zgodzić z jednym. Z nich wszystkich to właśnie Algow najlepiej radził sobie z nieumarłymi. Przed rozstaniem życzył kapłanowi powodzenia i prosił by w swych poszukiwaniach nie oddal się za bardzo od wioski. Rozmowa z Isherwoodem przebiegła szybko i zakończyła się tym że Geth w ślad za towarzyszami wyruszy razem z tutejszym zwiadowcą. Owy okazał się potężnym mężczyzną o ciele pokrytym tajemniczymi bliznami. Gdy uścisnęli sobie dłonie, Karnax zacisnął zęby by na jego twarzy nie pojawił się grymas bólu. Miał do czynienia z siłaczem, to było pewne.
-Witam panie Vraar, jak pewnie Pan wie nazywam się Karnax. Jestem czarodziejem, mistrzem przywołań. Z przyjemnością przyjmę Pańską pomoc. Jeśli nie ma Pan nic przeciwko proponowałbym wyruszyć jak najszybciej. - wypowiedział w kierunku barbarzyńcy, chowając dłonie do kieszeni płaszcza. Było to trochę niegrzeczne ale musiał trochę rozluźnić ścierpnięte po żelaznym uścisku wojownika palce prawej ręki.
- Witaj Karnaxie z Vremyonni. Skoro ci spieszno ruszajmy. Dognamy twych towarzyszy niedługo, więc nie trzeba brać niczego więcej niż broni. - potężnie zbudowany mężczyzna z szacunkiem pochylił głowę przed magiem. Podniósł swój ekwipunek i wskazał ręką kierunek.
- Trzymaj się przy mnie, ostatnio wielkie poruszenie zauważyłem wśród nieumarłych. - dziwny akcent i nieco archaiczna wymowa wskazywały wyraźnie że barbarzyńca nie pochodzi z tych okolic.

Vraar prowadził maga pewnie, widać było że tą drogę przemierzał nie pierwszy raz. Wciąż się rozglądał i co jakiś czas zatrzymywał by nasłuchiwać dłuższą chwilę. Wyglądało jednak na to że chwilowo ożywiona fauna wyspy dała im spokój. Gdy w końcu rozdzielona drużyna się spotkała, wymieniła się pobieżnie informacjami.
- Jestem Vraar Valkyrin z Rashemenu. Z chęcią poznam wasze miana. – wtrącił się do rozmowy barbarzyńca, skrzyżował ręce na piersi i spojrzał po dopiero co spotkanych towarzyszach Karnaxa. Zwłaszcza niewiasty przyciągały jego wzrok, więc lubieżnie i bezwstydnie dokładnie je sobie obejrzał.
- Na mnie mówią Jagan - powiedział pół-Shou. Mężczyzna uważnie, choć krótko przyjrzał się nietypowemu wojownikowi. Zwykle umięśnieni, półnadzy wojownicy przewyższali go co najmniej o dwie głowy, jednak ten wzrostem dorównywał szczupłemu Jaganowi. To co różniło mężczyzn to postura. Pół-Shou wyglądał jak niedożywiony żebrak, przy porządnie zbudowanym Vraarze, jednak atutem awanturnika nie była siła mięśni ale szybkość i intuicja.
- Vade Credo, herbu lira - rzucił lakonicznie bard. Wciąż nie doszedł do siebie po stracie Blod’whuna i nie był w nastroju na towarzyskie pogaduszki.
- Meriel - mruknęła zaklinaczka. Jej uwadze nie umknęło spojrzenie, jakim lustrował ją i Awilumę ich nowy towarzysz. Ona odwzajemniła to spojrzenie podobnym, równie lubieżnym i równie bezwstydnym. Wszak któraż niewiasta nie lubi popatrzeć sobie na obleczone potem i brudem umięśnione męskie ciało?
Vraar podchwycił spojrzenie kobiety i uśmiechnął się szeroko. Napiął mięśnie ramion, wyprostował się i wziął głęboki oddech wypinając pierś. Z cichym zgrzytem napięły się ogniwa koszulki kolczej i tylko legendarnej wytrzymałości mithralu, z którego była zrobiona, należało zawdzięczać że się nie rozdarła. Rahemeńczyk zdawał sobie sprawę że jego pokryta bliznami twarz kobiety nie przyciągnie, więc starał się zaprezentować to co miał najlepsze.

Karnax dał się ponieść emocjom, był zły na towarzyszy że tak postąpili z jednym ze swoich. Czemu nie powstrzymali półorka? Mogli przecież wzmocnić krąg i tym samym kupić trochę czasu na niezbędne przygotowania i dopiero wtedy razem zaatakować diabła. Ba! Nawet dać Blodwynowi w łeb wydawało się lepszą alternatywą niż pozostawienie go samego w tej nie równej walce. Gdzie podziała się wzajemna lojalność? To coś miało być honorową walką, honorową śmiercią? Barbarzyńca odbył całą tą podróż po to, by pomścić swój klan, swoją rodzinę a ostatecznie zginął na marne. Całkiem sam, na tej zapomnianej przez bogów przeklętej wyspie z przeciwnikiem, którego w walce jeden na jednego pokonać nie mógł. Czarodziej chociaż wiedział, że to głupie, chciał jeszcze wyruszyć do wioski orków, gdzieś płonęła w nim nadzieja, że może zdołałby uratować życie towarzysza. Dopiero uszczypliwa uwaga Jagana ochłodziła jego złość. Ta rozmowa, przeprowadzona trochę w zbyt podniesionym tonie, przyciągnęła uwagę nieumarłych stworów, które zaczęły się gromadzić wokół drużyny. Lecz nie to było najgorsze, gdzieś tam z kierunku skąd jego drużyna nadeszła, w ich stronę zmierzała masa robactwa.
Meriel nie włączyła się do kłótni z czarodziejem. Nie miała zamiaru mu się z niczego tłumaczyć. Nie mniej jednak jego jazgot, bo inaczej tego nazwać nie potrafiła, doprowadzał ją do szału. Panna Loreweaver bardzo nie lubiła, gdy ktoś na nią krzyczał. Nie lubiła tego do tego stopnia, że gotowa była strzelić w pysk blondwłosemu magowi. Nie dlatego, że poczuła się urażona jego słowa. Prawdę powiedziawszy jego zdanie o niej zwisało jej i powiewało. Dałaby mu w pysk ot tak po prostu, by się wreszcie zamknął no i może odrobinę dla własnej satysfakcji. Wypowiedziana w krótkich żołnierskich słowach uwaga Jagana w ostatniej chwili odwiodła ją od tej myśli.
-Co to jest?- spytał Karnax spoglądając na zbliżający się rój. -Walczymy, wycofuje…- urwał, gdy usłyszał jakiś niepokojący szept. Najbardziej przerażające było, że nie wiedział skąd te słowa dochodzą. Wydawało się jakby niósł je po prostu wiatr, wiatr który zerwał się nagle czyniąc atmosferę jeszcze bardziej przerażającą. Przez to jeszcze bardziej nie był pewny, jakie kroki teraz podjąć. Czekał na decyzję reszty.
- Możesz zostać i sprawdzić. - Odparła krótko psioniczka.

Barbarzyńca z pewnym rozbawieniem obserwował kłócących się zawzięcie poszukiwaczy przygód. O ile dobrze rozumiał chodziło o jakiegoś pół-orka pozostawionego na śmierć w nierównej walce, którą sam wybrał. Osobiście nie widział w tym problemu, każdy miał prawo wybrać sobie sposób w jaki chce zginąć. Śmierć w walce z potężnym wrogiem nie była taka straszna, przynajmniej była szansa, że ktoś zaśpiewa pieśń o tym pojedynku. Tak zajęło go rozważanie nad tym, że dopiero gdy jeden z jego nowych towarzyszy wskazał na otaczające ich nieumarłe zwierzęta, zorientował się że coś jest nie tak. Splunął siarczyście na ziemię i zaklął paskudnie, wyciągając błyskawicznym ruchem miecz. Rozejrzał się dookoła szukając ewentualnej drogi odwrotu, lub miejsca gdzie miałby chronione boki. Gdy usłyszał niesione z wiatrem słowa, skamieniał na chwilę, a następnie na jego usta wypełzł paskudny uśmiech.
- No, no, wygląda na to że jednak jest tu jakiś kawał chwosta, co umarłymi włada. Przedtem nawet nie znali my co się tu dzieje, chyba żeście komuś pod rzycią ogień rozpalili, bo się odezwał. Jak zostaniecie na wyspie to chętnie się do was przyłączę, chętnie jakąś czaszkę rozpłatam za mych znajomków co od truposzy zginęli. - było to raczej stwierdzenie niż pytanie.
- Nieumarłych jesteśmy w stanie przechytrzyć, ale przed tym rojem nie będziemy mieli zbyt wielkich możliwości ucieczki. - odpowiedział jak zwykle trzeźwo Jagan. - Chyba, że pan Karnax posiada czar, który mógłby nas ukryć przed rojem w międzywymiarowej kieszeni -

Awanturnik myślał gorączkowo, w jaki sposób pokonać to zagrożenie. Sam prawdopodobnie byłby w stanie uniknąć zagrożenia, niezależnie, czy rój byłby żywy, czy nie, ale tym razem powstrzymał się przed najprostszym rozwiązaniem. Tym razem pamiętał, że nie jest sam i powinien przestać myśleć tylko o sobie.
- Oczywiście cenię dobrą polemikę, lecz tym razem skupcie się na przebieraniu nogami. - Rzekła Awiluma mijając maga i barbarzyńskiego “przystojniaka”. Na plecach taszczyła niewielki tobołek który widocznie ciążył białowłosej niewieście.
-Mogę rzucić taki czar jak wspomniał Pan Jagan. Potrzebuję tylko liny a ukryjemy się w pozawymiarowej przestrzeni. Zapewni to schronienie do siedmiu osób na czas maksymalnie czternastu godzin. - skomentował oschle Karnax. Cięty komentarz Psioniczki zbył milczeniem i chłodnym spojrzeniem. Ciekawiło go czy w taki sam “zabawny” sposób Awiluma pożegnała Blod'whuna or'Roghara. Drużyna najwyraźniej ceniła tylko czystą siłę. Będzie musiał się dopasować i uważnie pilnować swoich pleców, jeśli chce przeżyć. Co się tyczyło aktualnej sytuacji czarodziejowi bliżej było do bojowej postawy nowo poznanego barbarzyńcy ale tym razem Karnax cicho poczeka w milczeniu, aż reszta drużyny zabierze głos i podejmie decyzję co robić.
- Karnaxie…- Awilumę aż cofnęło iedy usłyszała ten plan. - wyjaśnij mi jeszcze co zamierzasz po tych czternastu godzinach zrobić bo tego chyba nie dosłyszałam. I nie miej mi tego za złe ale czekanie w tym samym miejscu niewiadomo na co, to pomysł desperacji i stosunkowo niemądry. W wiosce przynajmniej będziemy po za zasięgiem szponów tych nieumarłych istot a rój jakoś wypalimy. - Nie kryła tonu zniesmaczenia w swym głosie, doprawdy spodziewała się po czarodzieju czegoś więcej niż rozwiązania tymczasowe.
- Bo ucieczka jest tak bardzo lepsza - burknął do siebie patrząc na Awilumę. - Wioski i tak nie uratujemy, jeśli nie powstrzymamy roju -
- Panienko Awilumio - Karnax uśmiechnął się do psioniczki a jego ton był wyjątkowo protekcjonalny. - ja tylko ustosunkowałem się do pytania Pana Jagana. Wytłumaczyłem że mam taką możliwość, stworzenia kieszeni międzywymiarowej i tym samym ukrycia was przed zagożeniem. Na czas dowolny ale nie dłuższy niż czternaście godzin. Nie wybiegam z żadnym planem. Czekam na wasze pomysły. Jeśli nie podejmujecie walki… albo nie zaskoczycie jakimś pomysłowym rozwiązaniem to ja wracam do wioski, spróbuję bronić górników w ramach moich skromnych możliwości. Bo jeśli rój nie obrał nas za cel to pewnie zmierza właśnie tam. - zakończył trochę rozbawiony stosunkiem Sarkissati do jego osoby.
- Najwyżej skończę jak Blod'whun... – dodał jeszcze na koniec szeptem, mówiąc bardziej do siebie niż innych. Karnax dalej czekał na decyzję jaką podejmą członkowie drużyny.
- Popełniając samobójstwo? - Upewniła się elanka. - To co, ruszacie się czy chcecie tu czekać na… to z czegokolwiek składa się ten rój? - Sama zaś zważyła w dłoni swój tobołek. - Chyba da radę. - Wymruczała pod nosem, myśląc na głos.
- Może samobójstwo ale przynajmniej w obronie wioski w której są ludzie… a tutaj jak widać nikogo nie ruszają tego typu rzeczy... Mogę wziąć ten ciążący Ci tobołek Panienko Awilumio. Mi nie będzie przeszkadzał. - powiedział do psioniczki. Swoją drogą elanka zadała dobre pytanie, zastanawiało Karnaxa czy rój jest złożony z żywych czy umarłych robaków i pewnie nie długo się przekona. Jeśli reszta drużyny zdecyduję się na podróż do wioski ruszy wraz z nimi.
- Obejdzie się… dziękuję. - Odparła mechanicznie lecz szybko przypomniała sobie o dobrych manierach. Jej uwagę zaprzątała ciemna chmura która rosła w niepokojącym tempie. Nie w głowie jej było teraz odpowiadać na szlachetne gesty, zwłaszcza, że nie była pewna czy czarodziej da radę dotrzeć w bezpieczne miejsce razem z tobołkiem. A co do ksiąg i proszków miała spore nadzieje. Może to nie był składzik magicznych rupieci jej mistrza ale zapewne da się z ich pomocą coś zrobić. Sama jeszcze nie wiedziała co takiego ale instynkt krzyczał, że każda wiedza jest przydatna.

- Możemy do cholery zająć się hordą wrogów?! - krzyknął Vade, dobywając swój miecz. - Nie wiem czy zauważyliście, ale otaczają nas W R O G O W I E!!! - przyjął postawę obronną. Nie miał najmniejszego pojęcia jak mierzyć się z takim mrowiem przeciwników, ale instynkt podpowiadał mu, że parę zaklęć ze szkoły wywołania rozwiązałoby problem.
Podczas, gdy białowłosa wymieniała się z ich dobrodusznym towarzyszem kąśliwymi uwagami, Meriel nie zamierzała czekać, by sprawdzić, czy ów rój zmierza na nich, czy na wioskę ani, czy jest złożony z istot żywych, czy ożywionych trupów. Miast stać i gadać zaklinaczka zakasała rękawy i odnalazła w plecaku potrzebne składniki jednocześnie mrucząc pod nosem odpowiednie zaklęcie. Ognista kula powinna w znaczący sposób ograniczyć zapał ich skrzydlatych przeciwników do ucztowania na kimkolwiek.
 
__________________
"Prawdziwy mężczyzna lubi dwie rzeczy – niebezpieczeństwo i zabawę, dlatego lubi kobiety, gdyż są najniebezpieczniejszą zabawą."
Fryderyk Nietzsche
Balzamoon jest offline  
Stary 08-03-2015, 16:42   #5
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
W czasie, w którym drużyna dyskutowała w najlepsze, sytuacja z kiepskiej zaczynała się stawać krytyczna. Zwierzęta dotychczas ignorujące żywych zaczynały powoli skracać dystans. Do tego kolejni reprezentanci nieumarłej fauny zaczęli wychodzić zza bardziej oddalonych drzew, zachodząc awanturników od flanki i powoli odcinając drogi ucieczki.

Rój zaś zbliżył się niebezpiecznie. Masy owadów wylatywały z między drzew sprawiając, że ku drużynie kierowała się bzycząca ściana robactwa oddalona już tylko o kilka metrów. Co gorsza, insekty wylatujące z pomiędzy drzew krążyły ponad awanturnikami widocznie czekając na resztę roju.

W tej chwili Meriel wyrecytowała formułę zaklęcia i posłała w stronę chmury insektów ognistą kulę. Sfera ognia eksplodowała w środku ściany spopielając robaki i pozostawiając po sobie szeroką na kilka metrów wyrwę. Ta istniała jednak tylko kilka sekund, po których reszta roju uzupełniła braki w formacji.

W tej chwili, jak na znak nieumarłe zwierzęta i owady ruszyły naprzód w ślepej szarży.

Vraar rzucił się przed towarzyszy, z którymi związał się kilka minut wcześniej. Chwycił Meriel za ramię i niczym zabawkę pchnął za siebie, dosłownie sekundy później zrobił to samo z białowłosą.
- Za mnie! Osłonię was! - warknął do reszty. Jego miecz ze świstem przeciął powietrze, gdy stawał w pozycji do walki. Miecz trzymał na wysokości pasa, równolegle do ziemi, szykując się do potężnych cięć. Wiedział z doświadczenia, że nieumarli rzadko unikają, więc miał sporą szansę trafić każdym ciosem więcej niż jednego wroga.

Widząc beznadziejność sytuacji oraz postawę reszty drużyny, Jagan wyjął miksturę, którą trzymał na takie okazje. Mała zielona fiolka wyciągała go już z podobnych kabał, jednak tym razem pół-Shou nie był sam. Westchnął jedynie zdając sobie sprawę, jak bardzo reszta drużyny go ogranicza i upomniał się, że przecież nie zawsze może liczyć tylko na siebie.

Chociaż przewaga liczebna przeciwników była znaczna Karnax był zadowolony z rozwoju sytuacji. Drużyna postanowiła stawić czoła zagrożeniu tutaj, w bezpiecznej odległości od wioski. Nie posiadał czarów, które bezpośrednio mogły by się teraz sprawdzić w walce z masą owadów i choć ogólnie jego zapas zaklęć był na wyczerpaniu postanowił w ramach swoich skromnych możliwości działać. Liczył że arsenał towarzyszek, szczególnie zaklinaczki Meriel poradzi sobie z otaczającym ich rojem. Niestety przez rozmowę z Awi nie zwrócił uwagi na bliskość zagrożenia i teraz musiał szybko działać. Pewnie stanął na nogach, z sakiewki wyjął niezbędne komponenty materialne jak maleńki woreczek i świeczkę, wykonał kilka gestów, wypowiedział kilka słów lekko je upiększając w celu wzmocnienia mocy zaklęcia i przyzwał małego potwornego pająka. Nagoprządek otrzymał proste telepatyczne polecenie. Przeciwników średniego rozmiaru, którzy zbliżą się na odległość kilka metrów ma próbować oplątać siecią.

Vade uświadomił sobie, że walka jest nieunikniona. Chcąc podtrzymać na duchu swych towarzyszy zaintonował wzniosłą pieśń:

Widziałem narodziny męstwa
która spowite w tajemnicę
leżało w promieniach słońca
pośród dziczy Ferbeth
gdzie pachnące wilkami wiatry
rozproszyły owce
a pasterze uciekli
przed szeptem piasków
blask w nim migotał…


Bard włożył w nią całe swoje serce. Starał się przelać żal i poczucie straty, ale przede wszystkim sprzeciw wobec bezsensu śmierci jakiej doznał ich towarzysz.

Awiluma widząc tych “niedobitych herosów” westchnęła ciężko i wykonała gest jakby chciała wskazać na las z prawej strony. Nie wyrzekła jednak ani jednego słowa lecz skupiła całe ciepło otoczenia w jednym punkcie. Po chwili z jej dłoni niczym z paszczy smoka buchnęły płomienie.

Nazwanie tego co się działo szarżą było lekkim nadużyciem, bo zwierzęta raczej powoli kroczyły w nieumarłym pochodzie, którego końcem była drużyna awanturników na zleceniu Cromwella. Jako pierwsze dotarły podróżujące drogą powietrzną ptaki, ale dziobanie i drobne zadrapania szponami nie robiły na nikim większego wrażenia, raczej bardziej przeszkadzał fakt że trzepotanie skrzydeł i ogólny harmider utrudniały ocenę sytuacji i obserwowanie otoczenia. Zaraz za nieumarłymi ptakami z drzew zeskoczyło kilka małp rzucając się na żywe istoty. Przygotowany na to Vraar machnął dwukrotnie ostrzem w szerokim łuku, tnąc na pół kilka najbliższych umarlaków. W ferworze walki dał się jednak zajść od tyłu, dwie, na pewno kiedyś słodkie (teraz mniej), małpki wylądowały mu na plecach i na karku wbijając zęby i szpony w jego skórę. Po plecach pociekły dwie strużki krwi, Valkyrin jednak nawet się nie skrzywił.

Okolica rozbrzmiała echem pieśni trubadura zagrzewającego wszystkich do bohaterskiej walki z tabunem nieumarłych. Mimo kolejnych żywych trupów pojawiających się dalej, za drzewami, drużyna jakby pewniej stanęła na przeciw zagrożenia. Gdzieś niedaleko barda, inkantacja Getha zlewała się ze słowami pieśni minstrela tkając Splot i otwierając wyrwę między planami. W chmurze gryzącego dymu i popiołu pojawił się niewielki, czarno-czerwony pająk który plunął kłębkiem sieci zgarniając nim jedną z małp i dwa ptaki, posyłając je na ziemię w daremnych próbach rozerwania przezroczystej nici.

Co dziwne, fruwające dookoła ptaki zdawały się jakby omijać Jagana który mimo dość wysuniętej pozycji na szpicy nie musiał się co chwila odganiać od latających trupów i skaczących małp. Do tego wszystkiego rój owadów zbliżał się coraz bardziej, pojedyncze insekty zaczęły obsiadać walczących, zaczynając od tych zostających najbardziej z tyłu.

W tej chwili psioniczka skoncentrowała moc i cisnęła jęzorem ognia przed siebie spopielając nadlatujące owady, latające przed nią ptaki i inne stworzenia. Zasięg ataku był tak duży, że dosięgnął nawet dopiero nacierające dziki i goryle, poważnie raniąc je zanim jeszcze zdołały do kogokolwiek dotrzeć. Co prawda moc nie ruszyła grubych pni drzew, ale wysuszona upałami trawa momentalnie zajęła się ogniem rozpoczynając niewielki pożar.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
Stary 08-03-2015, 18:33   #6
 
Nemroth's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetny
Awiluma cmoknęła niezadowolona, spodziewała się, że przynajmniej kilka gałęzi a może i liście zajmą się ogniem. No trudno nie będzie teraz traciła czasu na rozmyślania co by było gdyby. Odskoczyła pomiędzy wymiarami w tył i rozpoczęła inkantację.

Karnax postanowił nie ruszać się z miejsca. Może dzięki temu atakujący ich przeciwnicy skupią się prędzej na nim niż na towarzyszkach. Szczególnie że Awi zdecydowała się teleportować z zagrożonego miejsca a Meriel takiej możliwości nie posiadała. Przyjrzał się rojowi, próbując rozpoznać z jakich to żyjątek się składa, chociaż znajomość fauny nie była jego najlepszą stroną. Potem rzucił kolejne zaklęcie. Pod nogami małpich trupów najbliżej zaklinaczki i barbarzyńcy pojawiała się plama tłuszczu.

- Karnax, cofnij się, do cholery! - warknęła Meriel szykując się do kolejnego czaru. Zamierzała pójść w ślady Awilumy i podpalić las, przy okazji spopielić nieco ożywieńców.

Vraar roześmiał się głośno. Walka była jego żywiołem, wtedy czuł że żyje. Nie zwracał uwagi na krople krwi spływające mu po ciele, za nic miał zadrapania i drobne rany. Takie coś miało go powstrzymać? Sięgnął przez ramię i chwycił mocno jedną z nieumarłych małp siedzących mu na plecach. Cisnął ją na ziemię z taką siłą że dał się słyszeć wyraźny trzask kości, nastąpił na głowę stwora i zmiażdżył czaszkę. Rozejrzał się i ujrzawszy zbliżające się zombi większych zwierząt zawołał w ich kierunku.
- No chodźcie tu wy parszywe pokraki, tu kończy się wasza droga! Wybijemy was, a później przyjdziemy po tego co was przysłał! - widać było że w każdej chwili może ogarnąć go morderczy szał. Następnie ciął najbliższego zwierzaka.

Kolejnych kilka słów i gestów, i kolejna kula ognia wystrzeliła z palców Meriel i powędrowała w stronę drzew. Zaklinaczka miała nadzieję podpalić coś więcej niż tylko trawę, a przy okazji wytłuc trochę latającego paskudztwa i ranić kilka małp. W chwili wypuszczenia magicznej kuli z dłoni kobieta cofnęła się dwa kroki, tak na wszelki wypadek.

Bard nie przestając śpiewać ruszył na północ i dołączył do walczącego Vraara. Stanął u jego boku i ciął swym długim mieczem prosto w nieumarłego goryla. Każdy wykonywany przez niego atak wzmagał dynamikę muzyki.

Wykorzystując pojawienie sie przyzwanego pająka, Jagan skręcając się w biodrach płynnym ruchem znalazł się za plecami małpiego zombi pewnym ruchem naparł na przeciwnika. Uderzył od dołu w prawą z impetem wykorzystując moment i pociągnął cięcie w górę ku lewej łopatce. Grubsza część ostrza weszła w martwą tkankę i ciągnięta płynnym ruchem ruszyła w górę bez problemu tnąc kości.

Awiluma dosłownie rozpłynęła się w powietrzu i pojawiła kilka metrów dalej, już poza zasięgiem dziobiących i drapiących ptaków. Psioniczka szybko splotła inkantację zaklęcia i przyzwała niedaleko siebie dwa pająki do złudzenia przypominające tego przywołanego przez Getha. Jedyna różnica między przerośniętymi insektami była taka, że te przywołane przez Awilumę zdawały się być bardziej drapieżne, odrobinę większe i jakby bardziej narwane do walki. Czym prędzej plunęły sieciami w znajdujące się najbliżej małpy, jednak nieumarłe zwierzęta uniknęły lepkiej nici nie dając się unieruchomić, skupiając za to swoją uwagę na nowym zagrożeniu.

Geth w międzyczasie zajął się ochranianiem przeciwnej flanki i znajdującej się tam Meriel. Z trudem udało mu się skoncentrować przy latających i przeszkadzających ptakach, ale ostatecznie wyrecytował formułę przywołując plamę tłuszczu na ziemi. Stojące w tym miejscu dwie małpki, mimo wrodzonej (przynajmniej za życia) zwinności, fiknęły orła jak na komendę z ledwością zbierając się ze śliskiego gruntu. Vraar poszedł w duet z niedawno poznanym czarodziejem i po wykonaniu szybkiej trepanacji czaszki przy użyciu buta, przepołowił drugiego umarlaka przy pomocy miecza pokazując pozostałym, że razem z przywoływaczem skutecznie osłaniają tyły pochodu.

Meriel również zdołała utrzymać koncentrację podczas splatania zaklęcia i już wkrótce okolicę wypełnił huk i żar detonowanej kuli ognia. Płonąca sfera zebrała kilka zombie-małpek (w tym dwie próbujące ustać na plamie tłuszczu), spopieliła nadlatujące z lewej flanki insekty, raniła nacierających kotowatych nieumarłych oraz zostawiła po sobie płonącą trawę. Zaklinaczka podparła się rękami pod boki spoglądając z satysfakcją na swoje dzieło zniszczenia. Również Vade dołożył swoje w eksterminacji umarlaków nabijając jednego z nich na ostrze miecza i odrzucając jako nieruchome truchło. Obecność umięśnionego Vraara zdecydowanie napawała minstrela otuchą, zupełnie tak samo jak jego pieśń pchała do przodu barbarzyńcę.

Kolejna trupia małpa została rozszarpana nie wiedząc nawet co ją trafiło, a było to ostrze Jagana chwilowo nieuchwytnego dla przeciwnika. Najbliższa okolica nagle bardzo się przerzedziła pozostawiając tylko kilka podskakujących małpek i rzecz jasna inny inwentarz, dopiero nacierający zewsząd. Reszta najbliższych przeciwników ruszyła przed siebie na, cóż, mięso jednak ich starania okazały się daremne biorąc pod uwagę wyszkolenie najemników i miotającego sieciami pająka przyzwanego wcześniej przez Getha. Vraar oraz Awiluma nie zdołali jednak uniknąć pazurów i nabawili się niewielkich, powierzchownych zadrapań.

Trawa po prawej stronie zdołała odrobinę przygasnąć, chociaż dalej w głębi lasu płomień zaczął się powoli przenosić na korę drzew, zwisające liany i inne wyższe rośliny. Z płonącej części lasu czym prędzej ulotniły się większe małpy starając się widocznie otoczyć przeciwników (zakładając, że nie było to dzieło przypadku), zaś ranione już wcześniej psionicznym ogniem dziki wylazły wprost na spaloną trawę szykując się do ataku. Po drugiej stronie, gdzie jeszcze ogniste kule rzucane przez Meriel nie zdołały narobić takiego zamieszania, zza drzew zdążyło już wyłonić się kilka nieumarłych kotowatych starając się udowodnić, że niegroźne małpki to nie wszystko, co świat ma do rzucenia przeciw żywym intruzom na Ferrbeth.

Nieumarły rój insektów zbliżał się coraz bardziej, będąc już na wyciągnięcie ręki stojących najbardziej z tyłu Vraara i Vade’a
 
Nemroth jest offline  
Stary 09-03-2015, 07:42   #7
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Widząc, będącą już bardzo blisko bzyczącą i chrzęszczącą pancerzykami chmurę robactwa, Vraar zdecydował się na jedyne słuszne wyjście czyli oddalenie się od niej całej drużyny. Nie żeby się bał, ale zdawał sobie doskonale sprawę jak trudna może być walka gdyby oblazły ich owady. Oślepieni i kąsani byliby łatwym celem dla nieruchawych, ale nieustępliwych zombie.
- Ruszcie dupy tam z tyłu i oderwijmy się od wroga! Wystarczy kilkanaście kroków i już nas nie otoczą! Hathran i Vremyonni pierwsi, potem reszta! - głos jaki wydobył z siebie niski mężczyzna nie przypominał krzyku, a raczej potężny ryk rozwścieczonego niedźwiedzia który nauczył się mówić. Barbarzyńca przebił małpę która skoczyła mu do oczu pchnięciem miecza i nawet nie zaczekawszy aż ścierwo osunie się z ostrza, mrużąc oczy i wstrzymując oddech, wszedł w kłębiący się rój robactwa żeby potężnym uderzeniem znad głowy powalić zwierzę z którym walczył Vade, a później wykorzystując rozpęd ostrza, przeorać pysk kroczącego najbliżej dzika, również zwracając go objęciom śmierci. Następnie chwycił barda za ramię i pchnął w kierunku Meriel. Rashemeńczyk czuł że nadchodzi szał, a wówczas byłoby lepiej żeby nie było przy nim nikogo ze sprzymierzeńców.

Vraar walczył niczym jakieś uosobienie wojny, szlachtując wszystko co się do niego zbliżyło. Barbarzyńca chcąc uratować ledwo poznanego Vade'a wskoczył w rój nieumarłych owadów, jakkolwiek było to szlachetne, szybko okazało się bolesne.

Przypominające przerośnięte komary insekty obsiadły spocone ciało, wbijając w nie swoje żądła. Tym razem oprócz dziesiątek niewielkich ranek, Vraar poczuł jak uchodzi z niego siła życiowa. Rój pił jego krew!

Niby drobne zadrapanie ale wystarczyło by poważnie zranić dumę Awilumy, nie miała zamiaru pozwolić by coś takiego zdarzyło się ponownie. Zręcznie wymknęła się z zasięgu łap i szczęk trupiej małpy. Teraz nie niepokojona mogła skupić swój umysł na zanegowaniu ciążenia. To jednak było ciągle za mało, zaczerpnęła powietrza i znów zniknęła. Pojawiła się tym razem trzy metry nad ziemią i zawisła w powietrzu. Tu bezpieczna od ataków naziemnych stworzeń mogła spokojnie rozeznać się w sytuacji.
- Teraz mu się zebrało. - Skomentowała pod nosem krzyki małego mięśniaka.

Monstrualne pająki osłaniające Awilumę dbały zaś o to, by jak najbardziej ograniczyć mobilność nieumarłych nadchodzących z lewej flanki. Oba stawonogi plunęły sieciami w kroczące ku nim zombie-pumy. Sieć nie była może wystarczająco duża, by skrępować je unieruchomione na ziemi, ale na pewno zajęła ich uwagę na cennych kilka sekund.

Blackwind trochę zmieszany rozkazami barbarzyńcy nie był pewien co począć. Początkowo chciał zabezpieczyć jedną stronę potyczki kolejną plamą tłuszczu ale teraz nie widział jak wszyscy się ustawią i zareagują na słowa Vraara. Żeby nie ryzykować że ktoś padnie przypadkiem ofiarą jego zaklęcia przyzwał kolejnego pająka i podszedł blisko Meriel. Miał nadzieję że w takim ustawieniu bezmyślne zombie zaatakowały by bliższy cel, czyli jego. Pająki ustawił podobnie, by zabezpieczały zaklinaczkę i pluły w zbliżających się przeciwników siecią. Losem Awi uznał że nie trzeba się martwić. Z niemym podziwem spoglądał jak psioniczka teleportuję się po polu bitwy, tym samym bez większych problemów unikając wszelkich zagrożeń.

Pająki przyzwane przez Getha, podobnie jak te będące na wezwanie psioniczki, zabezpieczały flankę przed kroczącymi nieumarłymi. Jeden z nich skrępował i uwięził przy ziemi podskakującą małpę, drugi zaś wycelował w najbliższego kotowatego. Gabaryty tego ostatniego sprawiały, że sieć nie zdołała go nawet całego objąć, jednak na pewno chwilowo go spowolniła.

Wracaj do piekieł!
Przebrzydły małpiszonie!
Wracaj do piekieł!
Nikt nie załka po tobie!

Vade dał się ponieść bitewnej wrzawie. Jego zaklęty miecz furkotał jak szalony, rąbiąc, siecząc i tnąc nieumarłych na kawałeczki. Nim jednak raczej pokojowo usposobiony bard wpadł w berserkerski szał, Vraar sprowadził go na ziemię. Idąc za poleceniem berserkera dołączył do reszty drużyny. W dalszym ciągu snuł swoją pieśń.

Chwilowo bezpieczny Jagan odsunął się od najbliższego przeciwnika oczyszczając umysł. Wziął wdech uspokajając ciało i umysł, by następnie zaplanować walkę.

Przeciwnicy byli niczym legendarna hydra, w miejsce jednego pokonanego wyłaniało się z lasu dwóch kolejnych. Nie dało się ukryć, że wróg miał przewagę liczebną. W przeciwieństwie do swych towarzyszy Meriel nie mogła przyzwać z innych światów bestii, by walczyła u ich boku. Mogła jednak zmylić przeciwnika, odciągnąć jego uwagę, przekierować atak z siebie na trzy inne, identyczne z oryginałem, lecz czysto iluzoryczne postaci.

Nieumarli zaczęli powoli przytłaczać broniących się awanturników czystymi liczbami. O ile większość małych małp leżała już zaszlachtowana na spopielonej trawie i pozostałe były oplątane sieciami lub same nie stanowiły zagrożenia, tak nie były one już same. Zza linii drzew wyłaniały się kolejne nieumarłe dziki i drapieżne koty, a lada moment miały do nich dołączyć kolejne zombie, spowolnione tylko dwoma niespodziewanymi pożarami wywołanymi przez czaromiotów.
 
Googolplex jest offline  
Stary 13-03-2015, 10:27   #8
 
ObywatelGranit's Avatar
 
Reputacja: 1 ObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnie
Jedne dziki maszerowały spokojnie w kierunku swoich ofiar, te posiadające czystą ścieżkę zaszarżowały. Vraar w ostatniej chwili uskoczył przed atakiem odrzucając zwierzę butem, podobnie jemu Meriel i Vade obronili się przed atakami. Takiego szczęścia nie miał jednak Geth, który zajęty czarowaniem poczuł na swoim udzie twarde kły rozpędzonego zombie. Czarodziej skrzywił się i ledwo utrzymał równowagę po uderzeniu. W międzyczasie odsłonięty minstrel uskakiwał przed jeszcze jednym dzikiem, który obrał go sobie na cel. Jeden z przyzwanych przez Awilumę pająków został stratowany, a medytujący niedaleko Jagan również za późno zorientował się w nadchodzącym ataku. Uderzenie nie było bardzo dotkliwe, jednak zabójca zdawał sobie sprawę że przy takiej przewadze liczebnej ciężko mu będzie się bronić.
Co gorsza obie flanki nie były bezpieczne.
O ile z jednej trzeba było uważać na nieumarłe dziki, tak z drugiej nadciągały drapieżne koty. Jeden z nich wpadł na dopiero co przyzwanego przez Getha pająka i dosłownie rozszarpał go na kawałki. Dwa inne szybko rozprawiły się z drugim przywołańcem lewitującej Awilumy, na szczęście jednak kiepski refleks zombie nie pozwalał im operować tak szybko, jakby chciały więc drużyna najemników miała kilka sekund na przegrupowanie się.
Nie czekając aż zombi wytraci pęd, Jagan złapał trupa za pysk i pociągnął na siebie wbijając jeszcze miecz w miękki, rozkładajacy się brzuch, następnie przewracając się na plecy podkurczył nogi kłądąc na sobie przeciwnika, by chwilę później szybkim ruchem wyprostować je wystrzeliwując nieumarłe ciało w kierunku szybko poruszającego się truchła kota. Wykorzystując siłę wyrzutu, zabójca stał na nogach, zanim jeszcze dzik wbił swe kły w ciało nieumarłego tygrysa. - Spieprzajmy stąd, póki jeszcze możemy! - krzyknął do reszty, samemu dając przykład zręcznie mijając kolejnych zombi.
Pożar zaczynał się powoli rozprzestrzeniać na sąsiednie drzewa, liany i nisko rosnące rośliny. Nacierający od pleców rój (a przynajmniej ta jego część, która wleciała między płonące drzewa) szybko przekonał się o zgubnych właściwościach ognia. O zgubnych właściwościach roju zaś przekonali się Vraar, Meriel i Geth którzy nie decydując się na ucieczkę, sami wystawili się na pokąsanie dziesiątek nieumarłych insektów. Nawet lustrzane odbicia czarodziejki nie dały rady zmylić tylu żądeł chcących upuścić jej krwi. Stojący bardziej z przodu towarzysze mogli dostrzec, jak masa czarnych punkcików obsiada dwóch czaromiotów i barbarzyńcę. Lewitująca zaś Awiluma również zdała sobie sprawę, że proste zaklęcie może jej nie uchronić przed nieumarłym rojem.

- Nie posłuchali, cholera nikt nigdy mnie nie słucha! - wywarczał Vraar. Barbarzyńca nie był tytanem intelektu, ale miał dość wrodzonego sprytu żeby wiedzieć że musi wydostać się z zasięgu owadów. Miał tylko jeden problem, tuż obok byli inni którzy, tak jak i on, cierpieli od dziesiątek ukąszeń więc nie chciał ich zostawiać. Na dodatek zombi większych istot, takich jak dziki i pumy dotarły do reszty drużyny i szykowały się do jej rozszarpania. Z wściekłością splunął jakimś owadem który dostał mu się do ust. Na języku pozostał obrzydliwy posmak co przepełniło czarę goryczy. Nie dość że czuł się coraz słabszy, to jeszcze takie coś. Vraar poczuł jak gniew eksploduje w nim ze straszliwą mocą. Oczy zaszły mu czerwoną mgłą, miecz stał się lekki niczym piórko, a rany przestały dokuczać. Uderzył na odlew przecinając najbliższego dzika niemal na pół i kontynuując cięcie wbił ostrze w drugiego. Nieumarłe zwierzę zostało odrzucone samą siłą ciosu o kilka kroków i już nie wstało. Berserker zwrócił się ku kolejnym przeciwnikom i zupełnie przypadkowo wspomógł swych towarzyszy, gdy następnym okrutnym i pozbawionym finezji cięciem powalił zarówno zwierzę które go atakowało, jak i te które zagroziło Meriel.

- Dość! - Krzyknęła psioniczka i raz kolejny przeskoczyła po za zasięg przeciwników. Miała już serdecznie dość być gryzioną i spijaną z krwi przez te małe, brudne, martwe…

Obscurate est sol
Obscurate est aer
Salva me ab ore dragonis!
Wyrecytowała formułę uaktywniającą pełna moc jej płaszcza a przed nią w powietrzu otworzyła się widmowa smocza paszcza.
- Ratujcie się póki możecie! - Poradziła towarzyszom i weszła w smoczy pysk. Po chwili tak po niej jak i widmowym smoku nie było już śladu.

Wobec druzgocącej przewagi przeciwnika jedyną rozsądną taktyką był odwrót. Meriel nie miała zamiaru ginąć za słuszną sprawę, a już na pewno nie na tej zapomnianej przez bogów wyspie. Idąc za namową Elanki, Zaklinaczka postanowiła uciec.

- Uciekajmy, nie mamy szans, jest ich za dużo! - krzyknęła na odchodne, po czym puściła się pędem w stronę wioski górników lawirując między ożywionymi wrogami.

-Cóż…- próbował powiedział Karnax starając się odgonić rękami nieumarłe robactwo z przed twarzy - widać walka nie układa się po naszej myśli! Chociaż nie ukrywam początkowo spodziewałem się po tej smoczej paszczy czegoś innego! – krzyczał do reszty drużyny, najwyraźniej w taki sposób Blackwind radził sobie że stresem. -Meriel nie żałuj sił w nogach! – dodał na widok uciekającej towarzyszki. Karnax wykonał kilka kroków od strony roju, w miejsce gdzie burza insektów jeszcze nie dotarła, by nie przeszkadzała mu w inkantacji zaklęć. Skupił się i rzucił czar obronny. Jego ciało wzmocniła magia ziemi. - Vraar, Vade! Co robicie?! Wycofujecie się?! – krzyczał do towarzyszy którzy jeszcze widać nie zdecydowali się co robić dalej. - „Szkoda było by tu ginąć, na tej zapomnianej przez bogów wyspie, tyle jeszcze rzeczy do zobaczenia… odkrycia…” – przeleciała mu przez głowę myśl, ale nie mógł uciekać nie wiedząc na co zdecyduje się reszta. Wysłał też telepatycznie polecenia do jeszcze żywego pająka by przemieścił się obok barbarzyńcy i pluł siecią w rój.

Zrobiło się nieweosoło. Wróg napierał z każdej strony, powietrze drgało od żaru i kłębiącego się w nim roju. Żadne miejsce na polu walki nie było już bezpieczne:
- ODWRÓT! - zawołał Vade. Tylko właściwie dokąd?
Omiótł wzrokiem okolicę - zostali wzięci w ewidentne kleszcze między dzikami, a drapieżnymi kotami. Szalejący na północy Vraar mógł przerąbać im drogę do wolności:
- Vraar! Na południe! - krzyknął, starając przebić się przez bitewną wrzawę. Przerwał pieśń tylko na chwilę, by od razu do niej powrócić. Zasłaniał się magiczną tarczą utworzoną przez pierścień i ciął jak oszalały.
 
ObywatelGranit jest offline  
Stary 14-03-2015, 12:25   #9
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
Ferrbeth, 4. Eleasis (Śródlecie); 1373 DR, Rok Zbuntowanych Smoków


Odwrót z niekorzystnej pozycji nie był wcale prosty, zamknięci w kleszczach podróżnicy biegnąc machali mieczami na lewo i prawo, starając się jednocześnie uniknąć kłów i pazurów nieumarłej fauny. Jagan przeskakiwał pod i nad zombie w końcu uciekając z kotła, zaraz za nim wybiegli Vade i Meriel osłaniając się nawzajem, a chwilę później pojawił się i Geth. Czarodziej w przypływie adrenaliny nie zauważył nawet paskudnie wyglądającej szramy na swoich plecach, jednak przyzwana chwilę wcześniej elementarna moc ziemi dodała mu na tyle witalności, by nie musiał się martwić w tej chwili takimi sprawami. Zupełnie inną sprawą były szaty przywoływacza, które po dzisiejszych spotkaniach z kwasem i nieumarłymi wyglądały jak zawinięte wokół ciała łachmany uplamione od krwi. Ostatni z tłumu zombie wybiegł rozszalały Vraar tnąc na lewo i prawo wszystko co wpadło pod ostrze miecza. Barbarzyńca krwawił z przynajmniej kilku miejsc, a wyssana przez nieumarłe insekty krew wcale nie polepszała jego sytuacji.

W międzyczasie Awiluma przeskoczyła między wymiarami do wioski górników, podpierając się na kolanie po szybkiej teleportacji. Nie była może bardzo ranna, ale wiedziała co się zbliża. Rzecz jasna białowłosa elanka wyłaniająca się z paszczy widmowego smoka nie odbiła się wśród mieszkańców bez echa. Kilku strażników zaraz dobiegło do kobiety celując w nią mieczami i ostrzami włóczni, na szczęście większość z nich rozpoznała najemniczkę i opuściła broń. Ktoś zaczął wołać uzdrowiciela, ktoś inny pobiegł do największego budynku w wiosce co chwila pokrzykując za Isherwoodem. Zamieszanie wyciągnęło z domów innych, nie będących akurat na warcie, górników. Wokół psioniczki w ciągu kilku minut zebrał się tłum ludzi żądnych informacji o tym co się stało, dlaczego jest ranna i gdzie są pozostali (w tym będący ich ziomkiem Vraar, co zdawać się mogło interesowało ich najbardziej).

Zanim pozostali dotarli do wioski minęła godzina. Ucieczka kosztowała ich kilka nowych, niegroźnych ran. Najgorzej wyglądał Vraar chociaż lata bojów i potyczek sprawiały, że nawet teraz stał dumnie, wyprostowany. Barbarzyńca przez większość odwrotu osłaniał tyły początkowo ochraniając nowo spotkanych towarzyszy, później zaś będąc zbyt zmęczonym po szale, by biec na równi z nimi. Nieumarła fauna odpuściła po kilku minutach pościgu, zaś rój poszedł w ich ślady po kolejnych kilkunastu. Nie zmieniało to wcale faktu, że każdy biegł ile sił w nogach docierając do osady na granicy wytrzymałości, niemal wypluwając płuca. Ponieważ przez godzinę czasu Awiluma miała aż za dużo czasu by wyjaśnić co się stało, teraz mieszkańcy skoncentrowali się na opatrywaniu śmiałków. Szło im to bardzo topornie, jednak z instrukcjami miejscowego zielarza (a przynajmniej starca, który na takiego wyglądał) udało im się zatamować krwawienie zapobiegając dalszej utracie sił.

W centrum wioski zapanowała niezręczna cisza. Wszyscy wyczekiwali ataku zombie lub chmury nieumarłych owadów na niebie. Nawet część awanturników po dojściu do siebie weszła na palisadę, pozostali omawiali plan obrony z Isherwoodem. Nic się jednak nie stało, okolicę przepełniała martwa cisza…

Ferrbeth, 4. Eleasis (Śródlecie); 1373 DR, Rok Zbuntowanych Smoków


Wyczekiwany przez wszystkich atak nadszedł dopiero kilka godzin później, kiedy słońce zaszło i zapadł zmrok. Większość osób na palisadzie była zmęczona czekaniem, jednak czas względnego spokoju pozwolił na przygotowanie koksowników, umocnień i czegokolwiek co zasugerowali mieszkańcom najemnicy.

Skraj lasu rozświetliła jadowicie zielona łuna, wartownicy zaczęli krzyczeć na pozostałych kiedy na linii drzew pojawiły się pierwsze nieumarłe zwierzęta. Większość z nich pochodziła od hordy z którą walczyli już awanturnicy gdyż łatwo można było na nich dostrzec znamiona pozostawione przez ogień. Również jej skład niewiele się różnił od tego wcześniejszego: między drzewami snuły się nieumarłe dziki, drapieżne koty, małpy wielkości rosłego człowieka, niedźwiedzie i kilka tygrysów. Obrońcy z niepokojem obserwowali, jak wraz z trzaskiem łamanego drewna z ukrycia wyłania się wielki tygrys, zaś od drugiej strony nadciąga podobnych rozmiarów niedźwiedź. Okolicę zagłuszyło bzyczenie setek owadów wylatujących zza drzew, asystujących nieumarłej kompanii.

- Wszyscy na mury, przygotować płonące strzały i broń! - Wydzierał się Isherwood na zebranych, samemu machając mieczem niczym dyrygent batutą. Zwierzęta zombie kroczyły powoli w stronę murów deptając po gnijących już zwłokach orków zabitych ponownie poprzedniej nocy. Ludność biegła ile sił w nogach na umocnienia szykując łuki, włócznie i wszystko inne co mogło pomóc im w obronie prowizorycznych murów. Wszyscy oni zdawali sobie sprawę z tego, że walka toczyła się tutaj o najwyższą stawkę…

Nagle coś odciągnęło uwagę obrońców od nadciągającego zagrożenia. Wśród nieumarłych zapanowało poruszenie, a z lasu od zachodniej strony wyłoniła się czwórka ludzi, idący na czele mąż odziany od stóp do głów w stal trzymał przed sobą symbol Lathandera. Zombie cofały się przed nim gdy ich skóra skwierczała i paliła się w starciu ze świętym blaskiem boga słońca. Korzystając z chwilowej przewagi trójka górników szyła z kusz niczym z karabinów we wszystko, co znajdowało się w zasięgu bełtów.
- Harris, Cole, Nathan nie oddalajcie się ode mnie i kierujcie się do wioski! Dzisiaj odeprzemy nieumarłą hordą dzięki łasce, jaką obdarza nas Lathander!

Pojawienie się kapłana częściowo podbudowało morale górników, którzy jakby żwawiej wdrapywali się na skrzynie i prowizoryczne umocnienia. Wrzawę przerwał silny podmuch wiatru biegnącego znikąd (bo pogoda nie była w ogóle wietrzna), w podmuchu dało się słyszeć ciche, złowieszcze słowa.

- Opuśćcie wyspę póki możecie śmiertelni, tutaj czeka na was tylko śmierć...
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!

Ostatnio edytowane przez Sierak : 14-03-2015 o 12:29.
Sierak jest offline  
Stary 17-03-2015, 11:53   #10
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
- Spadamy! - Jagan próbował przekrzyczeć jazgot walki. Wokół niego panował chaos. Narastający szum setek tysięcy nieumarłych owadów zagłuszał myśli. Zabójca przeturlał się unikając ostrych szponów ożywionego plugawą magią tygrysa i wbił swój miecz głęboko w trzewia zbliżającej się z drugiej strony małpy. Broń przeszła na wylot, jednak przeciwnik jakby nie zareagował. Dopiero kopniak, który zrzucił truchło z miecza posłał przeciwnika na ziemię.
- Biegnijcie przy lesie! - krzyknął do Meriel, Vade'a i Vraara, jednak ten ostatni nie słuchał zatracony w krwawym szale.
Jagan zwinnie uniknął niezdarnego ciosu zombi tnąc przez małpę przez brzuch. Wykorzystując impet uderzenia uderzył w goleń łamiąc go.
Obok niego przemknęła czarodziejka. Mężczyzna od dobrych paru chwil nie widział czarów rzucanych przez elankę, więc założył, że ta nie czekając na innych postanowiła ratować własne blade dupsko.
~ Racjonalne ~ pomyślał unikając powolnych i niezdarnych ciosów przeciwników. ~ Trzeba będzie na nią uważać, nie ma skrupułów by poświęcić towarzyszy dla własnego bezpieczeństwa ~

Szmer owadów był coraz głośniejszy i zabójca mógł już zobaczyć poszczególne owady kręcące się niebezpiecznie blisko niego. Przywołał moc i wystrzelił krótkim jęzorem ognia z ręki spopielając najbliższych latających przeciwników i wycofał się.
- VRAAR! RUSZAJ SIĘ - krzyknął, ale okazało się to niepotrzebne. Z chmury owadów wystrzelił jak z procy barbarzyńca tnąc po drodze zombi na części. Jagan uśmiechnął się i podążył za nim. Tym razem ubezpieczał tył. Jak tylko mózg barbarzyńcy z powrotem opanuje ciało, wojownik będzie zbyt zmęczony by biec. Jagan odczekał jeszcze chwilę, aż sojusznicy znajdą się poza zasięgiem i ponownie przywołał tkwiącą w nim moc. Ostrze krótkiego miecza rozbłysło czerwienią, którą Jagan bez problemu zatopił w ciele nadchodzącego tygrysa. Jak zwykle w takich chwilach poczuł wszechogarniające ciepło. Zamknął oczy czując jak ciało przeciwnika eksploduje potężną kulą ognia. Płomienie omiotły pół-Shou nie czyniąc mu większych szkód, jednak spopielając trawę, owady i zombi w promieniu co 15 metrów.
Gdy Jagan otworzył oczy, stał w samym środku czarnego okręgu. Przez chwilę nie słyszał nic, a świat jakby zatrzymał się, by w ułamku sekundy z powrotem uderzyć. Rój nieumarłych owadów i zwierząt ponownie ruszył w jego kierunku, jednak nie miał szans dogonić zabójcy.
Jaga szybkimi susami dogonił drużynę, którą spowolniła nierówna droga i korzenie.
- Czy ktoś widział Awilumę? - spytał i dostał odpowiedź przeczącą.
- Jeśli uciekła do wioski, to górnicy będą ostrzeżeni, ale jeśli nie uda jej się, musimy ich ostrzec! -
Mężczyzna ruszył przodem przeskakując między drzewami, starając się znaleźć najkrótszą drogę do wioski. W przeciwieństwie do reszty, poruszał się zwinnie pomiędzy drzewami, krzakami i korzeniami, ani na moment nie spowalniając kroku. Nie zwracał większej uwagi na las i otoczenie, ale wydawało mu się, że widział gdzieniegdzie nieumarłe stworzenia powoli snujące się w kierunku wioski.


Gdy dotarł na miejsce, w wiosce praca szła w najlepsze. Od razu zauważył Awilumę i ucieszył się w duchu, że przynajmniej uciekła poinformować chłopaków, zamiast spadać z wyspy zostawiając ich na pastwę nieumarłych.
Szybko dołączył do niej i Isherwooda zdając swoją relację.
- Wszyscy żywi, ale zmęczeni i ranni. - odpowiedział krótko. - Nieumarli nadciągają z każdej strony, jednakże najgorszy będzie rój. Potrzebujemy dużych ognisk, które spopielą tych małych nieumarłych skurwysnów, albo gęstego dymu, który zlepi im skrzydła i uniemożliwi dotarcie tutaj.
Zombi będziemy w stanie pokonać, musimy mieć długie włócznie, lub naostrzone pale, na które nadziejemy ich z bezpiecznej odległości. Są bardzo powolne i z łatwością wpadną w pułapkę, ale jest ich dużo. -
podzielił się swoimi spostrzeżeniami z dowodzącym Isherwoodem.

- Jest jeszcze jedno. Możemy podpalić las. To ograniczy ilość zombich, które dotrą do wioski, a być może powstrzyma ich całkowicie. Nie wiem tylko jak się Pan na to zapatruje? - spytał mężczyzny, jednak w tym momencie przez bramę weszła reszta drużyny.
- Jesteście, dobrze. - Jagan kiwnął im głową na powitanie. Wyglądali jak obraz nędzy i rozpaczy. Porwane szaty, liczne rany. Zdecydowanie lepiej prezentowali się przed wyjściem do wioski orków. Zabójca spojrzał na swój podarty rękaw i brudną koszulę. Nie wyglądał o wiele lepiej, ale nie czas na to.
Posłuchał co reszta drużyny ma do powiedzenia i ruszył razem z miejscowymi przygotowywać wioskę do obrony.
 
psionik jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172