Edric wrócił do domu chwiejnym krokiem. Wypił najwięcej z grupy, ale i potrzebował więcej alkoholu niż oni, żeby zaczęło mu przyjemnie szumieć w głowie. Dwa metry wzrostu i ciężka waga (której większość stanowiły wyrobione mięśnie) zdecydowanie działały na niekorzyść jego sakiewki, gdy drużyna wybierała się do karczmy. Nocny spacer do domu trochę go orzeżwił, ale nie na tyle, by nogi przestały się plątać. Każdemu potknięciu towarzyszył cichy chichot, więc krótka zazwyczaj droga wydłużyła się o ładne parę minut.
Kiedy już Ed dotarł do domu - który połączony był z zakładem - wciągnął głęboko powietrze. Co prawda rodzice nie mieli nic przeciwko jego eskapadom do karczmy, a i stary Norrey nie stronił od alkoholu, ale obudzenie ich w środku nocy było niewskazane. Edric chwilę stał w przedsionku, pozwalając oczom przyzwyczaić się do ciemności. Ruszył ostrożnie w stronę schodów na poddasze.
Od stopni dzieliło go zaledwie parę kroków i już gratulował sobie zwycięstwa, gdy potknął się o Smołę. Kocur czmychnął, miaucząc żałośnie, a Edric zaklął pod nosem, chwytając się poręczy. Szczęśliwie hałas nie wyrwał rodziców ze snu. Chłopak zaczął wspinaczkę po schodach, w akompaniamencie skrzypienia i jęków drewna. Zdążył jeszcze odpiąć pas z mieczem, zanim runął na łóżko.
Zasnął momentalnie.
* * *
Poranek był do zniesienia. Co prawda pobudka nie należała do najprzyjemniejszych, ale szło przeżyć. Edric, chcąc uniknąć spędzenia dnia na pomocy ojcu, musiał wstać bardzo wcześnie, co - w połączeniu z późną godziną powrotu w nocy - nie dawało mu zbyt wielu godzin snu. Kąpiel w strumieniu pomogła zwalczyć te niedogodności.
Edric chętnie popływałby, coby rozruszać zastałe mięśnie, ale woda nawet w najgłębszym miejscu nie sięgała mu wyżej jak pod żebra. Zadowolił się więc tym, co miał i po paru przemyciach twarzy poczuł się rozbudzony. Norrey wrócił na suchy ląd, kierując się w stronę miejsca, gdzie zostawił swoje rzeczy. Koszula, bryczesy i proste buty - tyle starczyło na późnowiosenną aurę - a w dodatki wliczały się pas z mieczem oraz tarcza na plecach. Edric zastanawiał się nad wzięciem ze sobą łuskowej zbroi, ale koniec końców zostawił ją w domu. Wykopaliska nie brzmiały groźnie.
Drogę na miejsce spotkania spędził na pałaszowaniu suszonego mięsa i bochenka chleba, które zwinął z matczynej kuchni. Dotarł na miejsce spotkania i, zanim ktokolwiek z jego przyjaciół dotarł na miejsce, zdążył się najeść i uspokoić burczący żołądek. Wschodzące słońce podziwiał w milczeniu, czekając cierpliwie.
* * *
Gnorst jako przewodnik sprawdził się wyśmienicie. Norrey zawsze podziwiał, z jaką łatwością odnajdywał się w naturze. Można by wręcz posunąć się do stwierdzenia, że mu zazdrościł. Gałęzie trzaskały pod ciężkimi krokami Edrica, a on sam klął, co i rusz potykając się o jakiś korzeń lub kamień. Całe szczęście prędko dotarli na polanę, a syn kowala odetchnął z ulgą.
Edric po raz kolejny zdał się na drużynowych mówców w osobach Colina i Jorebhy. On sam zdecydowanie wolał działać, niż mielić ozorem. Słysząc ostatnie pytanie niziołka, zmarszczył brwi i rozejrzał się po trawie. Rzeczywiście, wcześniej namiotów było więcej. Edric zerknął na Gnorsta, który rozglądał się po okolicy, jakby wypatrując zagrożenia. Norreya korciło, żeby położyć dłoń na rękojeści miecza - ot, dla kurażu - ale wiedział że taki gest można było dwojako interpretować.
Zadowolił się zaciśnięciem pięści.