|
Handlarz niewolników uniósł brew, zdziwiony gwałtowną reakcją halflinga. Część gapiów zaczęła się jedynie głośno rechotać, część patrzyła się to na halflinga, to na handlarza próbując zrozumieć o co tak naprawdę chodzi. Kiedy Tupik donośnym głosem zawołał straż, trójka strażników podeszła bliżej, ale daleko im było do nadgorliwości. Obserwowali sytuację od początku, i prawdopodobnie mieli już wyrobiony pogląd na tą sprawę. Handlarz, widząc brak reakcji przytknął rękę do ucha, pokazując halflingowi, że albo nie słyszy, albo bawi się ich bezsilnością.
Tupika złapał pod ramię Cenhelm, który najwyraźniej nie był zadowolony z sytuacji -Mam nadzieję, że wiesz co robisz. Jeśli pojawi się tu setniczka, my też możemy skończyć w kajdanach obok niej! Jestem kurierem, nie dyplomatą. Wożę listy i nie mam tu władzy. Nie wiem dlaczego zostawiliście ją samą, ale wykupmy ją, jeśli wam tak na niej zależy. Tu wszyscy znają tego kupca. On nie kupuje trefnego towaru.Miejscowi wezmą jego stronę, a setniczka.... – Cenhelm wolał załatwić rzecz polubownie.
Gilgo panikował w najlepsze, gadając do siebie i mrucząc coś pod nosem, wywołując odruchy wesołości wśród gapiów dokoła. Lea, mała cicha dziewczyna stała obok Rathana. Kiedy jednak zabrała głos, jej smocze dziedzictwo zagotowało się w żyłach. Donośny czysty głos, spadek po jej potężnych przodkach wybił się ponad głośny hałas zgromadzonego tłumu, docierając do handlarza. Tłum, widząc wściekłość wypisaną na jej młodej twarzy rozstąpił się. Część widzów postanowiła, że znajdzie sobie inne zajęcie. Chen, widząc twarz Lei pokrytą delikatną łuską wpierw zbladł i zmieszał się, potem jednak jego oczy zalśniły dziką pożądliwością. Pozostali handlarze niewolników stali nieporuszeni, najwyraźniej widząc niejedną taką scenę, w której krewni sprzedawanych w niewolę skłonni byli poruszyć niebo i ziemię, aby powstrzymać handlarzy przed dobiciem targu.
Chen spojrzał na jednego ze strażników pytająco. Ten skinął przyzwalająco ręką. Tłum wyraźnie unikał skrzynki na której stał Tupik, a ludzie dokoła sprawiali wrażenie, jakby spieszyli się w inne miejsca, lub mieli do załatwienia inne, bardzo istotne dla nich sprawy. Strażnicy, widząc, że sytuacja została z grubsza opanowana, podeszli wolnym krokiem do skrzynki Tupika.
Rozpoczęły się targi jednak Jusron musiała poczekać na swoją kolej, sprzedawana jako ostatnia. Sprytny handlarz wiedział, że najlepszą okazję trzyma się na sam koniec, aby towar gorszej jakości również mógł znaleźć nabywcę. Grubas zachwalał więc walory rosłego człowieka z północy, chwaląc jego siłę, spryt i wymyślając na potęgę talenty, o których prawdopodobnie niewolnik w ogóle nie słyszał. Cenhelm....to twoja eskorta? Banda dzieciaków i kobieta? Velders schodzi na psy wysyłając Cię z takim orszakiem – Rathan rozejrzał się i zaklął cicho. Krasnoludów nie było już na placu. Aelfrik też się gdzieś zapodział. -Szukacie setniczki? Vaara jest we dworze, sądzi jakiegoś podróżnego za ubrudzenie swojej peleryny. Może coś z niego zostanie, o ile szybko skończy jej się bat. Gość wyglądał na kościstego – strażnik zaśmiał się wskazując duży, centralnie położony budynek na niewielkim wzgórzu, oddzielony od reszty wioski niskim częstokołem. -Wyglądacie na nietutejszych i kurwa serce mi się kraje, jak widzę podróżnych mających problemy. Nie lubimy tu problemów, prawda chłopaki?- Chłopaki wyglądali na znudzonych. Jeden z nich kiwnął głową, jakby ponaglając kolegę do przejścia do sedna sprawy. Strażnik podszedł do nich zniżając konspiracyjnie głos. - Racja. Dobra, zrobimy tak. Ta czarna pójdzie tak za jakieś trzysta dhimów, nie mniej a obstawiam, że więcej. To rzadkość w tych okolicach. Mogę ją Chenowi zarekwirować i ona sobie jakoś tak się zapodzieje w transporcie.....ale rozumiecie. Będą koszty-
Typ uśmiechnął się od ucha do ucha, puszczając oko do Lei. Rathan zauważył, że jeden ze strażników wykonał jakiś gest do stojących w alejce zbrojnych. Jeden z nich gwizdnął donośnie, a czujne oko łowcy wychwyciło więcej zbliżających się do rynku sylwetek. Rathan naliczył ponad tuzin zbrojnych, obserwujących targowisko, niczym wataha wilków czekających na sygnał do rozpoczęcia polowania. ***
Krasnoludy ruszyły szybkim krokiem w kierunku karczmy, zamierzając podziękować gospodarzowi za gościnę. Ciężkie buciory chlupotały w błotnistej alejce a kolczugi dzwoniły w rytmie szybkich kroków. Anbar dostrzegł kątem oka podążającego za nim Aelfrika, który wiedział co krasnoludy zamierzają właśnie zrobić.
Weszli do karczmy, trzaskając drzwiami. Tigg uniósł się znad ławy, wybudzony z drzemki. Zamiatająca izbę dziewka stanęła jak posąg. Karczmarz, wciąż oparty o ladę patrzył się niebieskimi, zimnymi oczyma. Koło schodów drugi wykidajło przechylił głowę. Wszystko jakby zamarło - jakby powietrze stało się gęstym, kleistym syropem.
Nad jedną z ław pochylał się strażnik, którego hełm z czerwoną kitą leżał wygodnie obok miski pachnącej cebulową polewką. Jednakże kiedy tylko głośny gwizd z okolic targowiska doszedł do uszu strażnika, przebijając się przez gwar podwórka i docierając do prawie pustej o tej porze karczmy, strażnik jak gdyby nigdy nic wstał, pospiesznie zbierając swój hełm i wybiegł w stronę rynku. Aelfrik zamknął za nim drzwi, odpinając jednocześnie krępujący nieco ruchy wełniany płaszcz. -Zostaw młot Anbarze. Załatwimy to normalnie. Za to można zawisnąć -
Oskar wstrzymał chwilowo wzniesioną do zaklęcia rękę, zaciekawiony. Jednocześnie Blodkuir mamrotał już modlitwę która miała posłać świetlistą moc Marthammora Duina prosto w kaprawą mordę karczmarza. -Młody Aelfrik. Jak tam twój wuj? Dycha jeszcze? - karczmarz zaczął chichotać, jednocześnie powoli wychodząc zza lady. Jego kompani sposobili się najwyraźniej do walki. Tigg nie wstając, nakładał na palce żelazne kastety, a wykidajło na schodach macał okutą pałkę w dłoniach, jakby badając, czy aby na pewno wytrzyma starcie ze zbrojami krasnoludów. - Żałuje, że nie upierdolił Ci twego zawszonego łba, żałosny skurwysynu. Może naprawię jego błąd – łowca podniósł pięści. -Klient, nasz.....-
Nie zdążył dokończyć, kiedy strumień niebiańskiej mocy uderzył prosto w karczmarza stanowiąc sygnał do rozpoczęcia brutalnej uwertury. Oskar dokończył inkantację, śpiewnie wykrzykując ostatnią sylabę czaru uśpienia. Zaklęcie, prawie widoczne w powietrzu niczym delikatne kręgi burzące wodę dotarło do zaspanego i gotującego się do walki Tigga. Wykidajło klapnął z powrotem na ławę, chrapiąc głośno. Jego kompan w pobliżu osunął się na schody, mięknąc jak szmaciana lalka, łomocząc głową po drewnianych schodach. Dziewka z miotłą pisnęła i padła na ławę, a potem pacnęła na podłogę wśród klekotu strącanych drewnianych naczyń. Karczmarz, popalony niebiańską mocą z bólu ruszył na Anbara i młodego łowcę, podnosząc wielkie jak bochny chleba pięści. Anbar zacisną swoją, również nie małą i ruszył na karczmarza. Piękny sierpowy łowcy plasnął w przedramię karczmarza, który niewzruszony napierał do przodu. Aelfrik, ustępujący osiłkowi krzepą zszedł z gracją na bok posyłając mu jednak podcinające kopnięcie prosto w piszczel. Anbar wysunął do przodu swoją tarczę uderzając nią prosto w długie i masywne nogi karczmarza który syknął z bólu i zgiął się prosto na rant tarczy wojownika. Po tym ciosie zatoczył się w tył, aby po chwili rzucić się ponownie do ataku. Anbar wkrótce zrozumiał, w jaki sposób wojownicza pół-elfka padła ofiarą tego nieludzkiego brutala. Ciosy miały siłę kopnięć muła – o ile Anbar mógłby to porównać z czymkolwiek innym. Sierpowy dosięgnął hełmu Anbara który zobaczył przez chwile jakby porwane i postrzępione na końcach gwiazdki. Kolejny cios niemal wyrwał mu powietrze z płuc. Cios jednak zamortyzowała wytrzymała kolczuga. Cudem tylko podniósł ponownie tarczę, w którą załomotała pięść karczmarza. Karczmarz złapał krasnoluda w żelazny uścisk zamierzając pogruchotać mu kości w ogromnych łapskach. Silny jak tur Anbar podjął wyzwanie zwierając się z rosłym oberżystą w morderczych zapasach. -Zajebię was kurduple....- sapnął okrwawiony karczmarz zaciskając zęby z bólu. Anbarowi nie wydawał się już taki straszny, może to od tej opalenizny na gębie zafundowanej mu przez zaklęcie Blodkuira. A może przez krwawiące knykcie, których skóra została na okuciach tarczy krasnoluda. Dwa wybite zęby nie poprawiły też nie najlepiej wyglądającej facjaty właściciela lokalu.
Drzwi na zaplecze otworzyły się z głuchym stukotem, a za ladę wypadł kolejny zbir, uzbrojony w okutą metalem pałkę. Za nim wychynął kucharz, w utytłanym tłuszczem fartuchu, z przekrzywioną mycką na głowie, z żelazną patelnią na długim trzonku. Zbir uśmiechnął się złowrogo widząc nadchodzące wsparcie. Blodkuir pomyślał sobie, że zbir mógł mieć rację...
|