Asmodian | 27-11-2016 21:02 | Strażnik, wciąż czyszcząc but wskazał nim widniejącą, ciemną galeryjkę, kręcąc głową. Krasnoludy ruszyły korytarzem, po pewnym czasie mijając koksownik, przy którym stał jeden ze strażników, który prawie nie zauważył ich obecności. Obrócił się jedynie na moment ale po chwili wrócił do obserwowania ciemnej czeluści miasta poniżej. Ledwie dostrzegalne mruknięcie, które z siebie wydał kiedy dwaj bracia mijali go w drodze do "wychodka" było jedynym jego komentarzem. Galeryjka ciągnęła się jeszcze jakiś czas kończąc się pomieszczeniem, najpewniej będącym owym wychodkiem do którego drogę im wskazano. Deskowane przepierzenie stanowiło jedyną przegrodę od szerokiej sieni którą w istocie ów wychodek był, a od sieni prowadziła dalej kolejna, nieco bardziej oświetlona galeryjka, na której widać było kolejnych dwóch strażników siedzących w oddali pod jedną z pochodni wbitych w ścianę. Trzy ciasne, osobne komory wydzielone cienkimi ściankami z nierównych desek najpewniej miały zapewnić owe minimum prywatności. Pod ścianą stały drewniane cebry, wypełnione zimną wodą, a na wieszaku zawieszonym nad wiadrami wisiał długi miecz wraz z okutym mosiądzem, czarnym pasie. Smród fekaliów i jęk z jednej z kabin podpowiedział, że w wychodku znajdowała się jedna z ofiar fatalnej pomyłki kwatermistrza. - Kurwa....jak ich dorwę, to będą żreć własne flaki....owcojebcy......, pierdolone pokurcze.... - stękał cierpiący strażnik. Anbar zerknął do jednej z komór, widząc ciemny otwór, przez który kilkadziesiąt stóp poniżej migotała w blasku księżyca i pobliskich świateł tafla fosy. Anbar oszacował odległość i spojrzał na linę którą mieli przy sobie. Brakowałoby jakieś dwudziestu, najwyżej trzydziestu stóp......
Jednocześnie Oskar usłyszał głośne człapanie podkutych butów w galeryjce którą przyszli. Przyzwyczajone do ciemności oczy krasnoluda szybko wyłowiły z mroku trzech strażników, najpewniej robiący rutynowy obchód. ***
Zelda wbiła broń prosto w gumiaste ciało duszącego ją wroga. Coś wrzasnęło, a macki zadygotały spazmatycznie, jednak uścisk nie zelżał. Kobiecie wydawało się, że jest wręcz na odwrót, jakby stwór wiedział, że uwolnienie swojej ofiary oznaczałoby jego koniec. Macki zacisnęły się z morderczą siłą, miażdżąc kobietę, której świeżo znaleziona zbroja jęknęła metalicznie, wyginana brutalną siłą przez to ukryte w ciemności stworzenie. Zelda próbowała krzyczeć, jednak jedna z macek umiejętnie owinięta przez sprytnego stwora wokół szyi paladynki zacisnęła się, jakby wyczuwając desperację swojej ofiary, i bliski jej koniec. Kobieta, czując mdlący, słodki odór śmierci osunęła się na deski mostu, który zaskrzypiał ostrzegawczo. Liny skręciły się niebezpiecznie łapiąc jednak obu, szczepionych w morderczym uścisku......
Thalgor machnął mieczem, próbując strącić oplatającego go wroga. Miecz zagłębił się w miękkie ciało wroga, który z głośnym skrzekiem na chwilę zwolnił uścisk. Ciemność ustąpiła, choć było to niewielkim pocieszeniem dla barbarzyńskiego wojownika, który zdał sobie sprawę, że pożerany jest żywcem przez monstrualną kałamarnicę......
Grieger dokończył zaklęcie uwalniając magiczne światło, próbując rozświetlić ten nienaturalnie wywołany mrok. Na krótką chwilę jasny blask odsłonił mroczną sylwetkę, której ani Tupik, ani mały iluzjonista nie spodziewali się zobaczyć w tym miejscu, a którą widzieli jedynie w starych książkach o morskich podróżach lub o których opowiadali marynarze w portowych tawernach. Stwór, który szamotał się przed nimi, zaplątany w liny wiszącego mostu przypominał z wyglądu czarnego jak noc kalmara, a może ośmiornicę, wielkości dorosłego człowieka. Potwór ten, najwyraźniej wystraszony, lub może zniechęcony nieudanym atakiem łypnął bladożółtymi ślepiami, które okalały jego tułów niczym jakiś ohydny pas. Gnom widział, jak pasemka nienaturalnej ciemności wylewające się wręcz z tej potworności powoli dławią jego proste zaklęcie, a światło, które mogłoby przechylić szalę zwycięstwa zaczyna przygasać...... aby po chwili rozbłysnąć ponownie. Kamień z procy Tupika uderzył stwora prosto między żółtawe ślepia, i choć kamień odbił się od najpewniej całkiem elastycznej skóry potwora, ten jednak zasyczał z bólu i wściekłości. Potwór wyciągnął swoje macki z pomiędzy desek pomostu, szykując się do podcięcia szamocącego się z podobnym stworem pół-orka, którego miecz, wbity pomiędzy łypiące dokoła żółtawe ślepia ociekał czerwoną juchą....
Rathan również walczył o życie. Oślizgłe macki szukały jego gardła, a łowca próbował mieczem dosięgnąć ukrytego w ciemności przeciwnika. Dźgnął desperacko, jednak z równym skutkiem mógłby próbować walczyć z księżycem w pełni. Ostrze uderzało bezsilnie w miękkie ciało przedziwnego stwora, który postanowił dodać łowcę do swojego dzisiejszego menu.
Zacisnął macki, próbując zmiażdżyć żebra Rathana w potężnym uścisku.....który przez chwilę nieco zelżał. Lucinda, cofając się na ślepo oparła się plecami o szamocącego się stwora po czym wszyscy przewrócili się na deski mostu, który momentalnie zaczął bujać się we wszystkie strony. Łuk wypadł z rąk bardki, która desperacko rozłożyła ręce, szukając oparcia i chwytając się szorstkich lin, które zdawały się być żywe, niczym węże poruszane piszczałkami fakirów na targowisku ku uciesze gawiedzi. Jej broń zawisła nad przepaścią, uwięziona między deskami pomostu a jedną z przytrzymujących most lin. Z każdym ruchem kołyszącego się nad ciemną otchłanią mostu broń powoli osuwała się w przepaść o kolejny cal.....
Łowca leżał na deskach bujającego się na wszystkie strony mostu, jedna ręką łapiąc się lin, a drugą kurczowo trzymając rękojeść broni. Przez moment błysnęło światło za jego plecami, jednak ciemność przed nim nie ustępowała, jakby stwór który przed chwilą próbował go udusić był jego źródłem lub samą jego częścią...... |