Kowal-Rebeliant | Msiopancerz
Mikel zaraz po śniadaniu zrobił szybką listę rzeczy do zrobienia. Chciał wyrobić się z pancerzem do końca następnego dnia, ale już teraz wydawało mu się to niemożliwe. Jednym z powodów było to, że w całym kompleksie udało mu się znaleźć tylko dwa kotły, które mógłby wykorzystać do barwienia skórzanych łusek, które musiał jeszcze wyciąć. Nastroje panujące przy śniadaniu, przekonały go do samodzielnej roboty. Oczywiście, jeśli ktoś pomoc zaoferuje, nie zostanie ona odrzucona, ale nie liczył na wiele. O ile praca z ziołami i woskiem nie była zbyt angażująca, o tyle potrzebował jakiejś sprytnej metody, żeby przyspieszyć wycinanie odpowiednich kształtów w materiale. Postanowił od tego zacząć.
Pierwszym krokiem było znalezienie przynajmniej dwudziestocentymetrowego kawałka drewna, grubego na tyle, żeby można było do boku wbić gwóźdź. Przeszukanie gruzowiska zajęło chwilę, ale efekt był zadowalający. Z grubsza kwadratowy kawałek, prawdopodobnie resztki krzesła będącego kiedyś na wyposażeniu kuźni, spełniał wymagania lepiej niż cokolwiek, co chłopak miał nadzieję znaleźć. Wśród narzędzi, będących na wyposażeniu, udało się znaleźć odpowiednie do wyznaczenia wzoru łuski na drewnie. Tutejszy komplet różnił się jednak nieco od tych, z jakimi chłopak miał styczność dotychczas i dopiero po kilku próbach udało się osiągnąć zamierzony efekt. Gotowy sześciokąt wrzucił do kotła z wodą, który później miał wykorzystać do barwienia. Teraz czekała na niego nieco trudniejsza część zadania.
Pozbawił trzonka znaleziony, mocno zardzewiały nóż, chwycił go szczypcami i umieścił w palenisku, by rozgrzać materiał. Przygotował też kilka żelaznych zniszczonych narzędzi, których uszkodzenia były zbyt duże, by warto było je w ogóle naprawiać. Były następne w kolejce do przekucia.
Mniej więcej w tym momencie w warsztacie pojawiła się Emi. Chłopak nie do końca wiedział co myśleć o tej rozmowie. Nie potrafił sobie wyobrazić jak to jest przez całe życie udawać innych i tak rzadko być naprawdę sobą. ~ Może źle na to patrzę? Może ciągłe zmiany to istota jej bycia? Jeśli tak to jest bardziej kobietą niż jakakolwiek, którą znam. ~ zaśmiał się w duchu.
Na pytanie, czy pożyczy jej swój świecący kamień, odpowiedział twierdząco. Na razie i tak go do niczego nie potrzebował. Szybko pożegnał się z dopplerką, która pognała do swoich obowiązków i zabrał się do dalszej roboty.
Wyjął z ognia już mocno plastyczny nóż, umieścił na jego miejscu kolejny przedmiot i zabrał się za przekuwanie. Plan był dosyć prosty. Chciał okuć drewnianą formę odrobinę szerszą i zaostrzoną po wystającej stronie, żelazną listwą, a następnie wykorzystać ją jako formę do wycinania w skórze. Odpowiednio mocne dociśnięcie do materiału i identyczne “łuski” mogły spod jego ręki wychodzić już taśmowo. Niestety potrzebował prawie pół metra listwy, żeby wystarczyło na całość. Na szczęście materiału było dość, a praca należała raczej do łatwych i niezbyt męczących. Po mniej więcej godzinie uporał się z zadaniem i zadowolony z siebie sięgnął do plecaka, po wciąż niedokończoną butelkę miodu. Kilka łyków dla pokrzepienia i był gotowy działać dalej.
Po zwolnieniu paleniska zawiesił nad nim dwa kotły, zapełnione w trzeciej części wodą. Do jednego wsypał prawie całę zebraną korę, oraz kilka kawałków zwęglonego drewna, znalezionego w warsztacie. Wybuch, spowodowany przez Jace’a, szczęśliwie dostarczył materiałów. Drugi kocioł wypełnił kwiatami i jagodami. Tutaj również nie wsypał wszystkiego. O ile szary kolor był dosyć przewidywalny w przypadku brzozy, węgla i dębu bo wystarczyło dodać tylko trochę octu, by wszystko rozjaśnić, o tyle uzyskanie zieleni wymagało już dobrej proporcji niebieskiego i żółci. Dobrze było mieć coś w zapasie, gdyby barwa nie była od początku taka, jak oczekiwał. Po wstawieniu “zupy” na ogień, mógł spokojnie zabrać się za wycinanie, dolewając tylko co jakiś czas wody, żeby wszystko nie wyparowało, ale żeby mieszanka była możliwie najgęstsza.
Robota szła dosyć mozolnie, ale w dobrym kierunku. Najgorsze we wszystkim było tylko ciągłe chrupanie orzechów. Mikel wiedział, że jeśli ma skończyć przed powrotem Sulima, musi poświęcić swój dzisiejszy obiad, więc postanowił dojadać cały dzień właśnie orzechami. Czemu akurat zdecydował się na tak mało urozmaiconą dietę? Zamierzał wykorzystać łupiny do uzyskania brązu. Niestety to musiało poczekać do jutra.
Mniej więcej połowę dnia pracował sam. Z nudów miał już ochotę gryźć ściany. Kiedy na poważnie zastanawiał się nad tym, żeby rzucić wszystko w cholerę, dołączyła do niego Emi. Chwilę pożartowali i chłopak szybko przekazał dziewczynie wycinanie. Miał już na tyle gotowych kawałków, żeby móc zacząć barwienie. Szarość wydawał się zbyt ciemna, ale wiedział, że na skórze wyjdzie zdecydowanie jaśnie, natomiast zieleń, po kilku korektach proporcji w trakcie gotowania, była idealna. Dbając, żeby w dalszym ciągu zachować minimalny poziom wody, dorzucił po czterdzieści łusek do każdego z kotłów. Zamieszał porządnie, poleciła towarzyszce by powtórzyła czynność za chwilę, a sam wyszedł z pomieszczenia i zaczął przygotowywanie ogniska w sali, gdzie walczyli z tym dziwnym śluzowatym sześcianem. W centrum postawił dwa tygle na improwizowanych stojakach i obłożył je wszystkim, co nadawało się do spalenie i było pod ręką. Za jednym zamachem pozbędzie się walających się wszędzie zniszczonych gratów i rozgrzeje naczynia. Wydawało mu się to dobrym pomysłem. W tyglach miał zamiar przetopić wosk, więc temperatura z ogniska powinna być więcej niż wystarczająca do tego celu. Wrócił do warsztatu po wosk. Zabrał dwie trzecie zebranego wosku i wodę. Obiecał Emi, że zaraz do niej wróci i znowu opuścił warsztat. Nalał wody do naczyń, odczekał aż zacznie się gotować i wrzucił łup zdobyty na pszczołach.
Reszta dnia upłynęła już dosyć przewidywalnie. Po trzech godzinach barwienia i odparowaniu większości cieczy w kotłach, dodali do nich stopiony wosk i gotowali całość do późnych godzin wieczornych, w międzyczasie zmieniając się przy wycinaniu łusek. Efekt końcowy był bardzo zadowalający. Mieli blisko osiemdziesiąt gotowych, utwardzonych fragmentów w różnych odcieniach szarości i zieleni. Efekt potęgowało to, że barwniki były nałożone nie tylko na skórę, ale i wymieszane z woskiem. To gwarantowało zdecydowanie dłuższą trwałość koloru.
Pozostało, przygotować jeszcze w podobny sposób brąz i będzie można zacząć składać pancerz. Ostrożne szacunki pozwalały założyć, że uwiną się ze wszystkim maksymalnie w ciągu najbliższych dwóch dni, plus ewentualnie dzień na poprawki. Przy dobrych wiatrach faktycznie zdążą przed powrotem Sulima. Po skończonym dniu pracy, Mikel udał się na poszukiwanie Psotniczka. Miał wyrzuty sumienia, że nie poświęcił mu ani chwili w ciągu dnia.
Misia udało się znaleźć nad sadzawką, którą dzień wcześniej chłopak okupował razem z Emi. Wyglądało na to, że ich kudłaty przyjaciel miał ochotę na ryby. Mikel uśmiechnął się i poczekał chwilę, żeby nie przeszkadzać mu w łowieniu. Następnie skorzystał z okazji, by wziąć kąpiel. Psotnik przyglądał mu się z brzegu, z zadowoleniem pałaszując to, co udało mu się upolować. Niedługo później, razem wrócili do jaskiń.
Ostatnio edytowane przez shewa92 : 04-03-2019 o 10:21.
|