|
Umorli dalej rozumiał bardzo mało z tego, co się wokół niego działo, ale hymkał i kiwał głową, dając znać, że rusza z resztą swoich przyjaciół i ich popiera. W myślach zaczął już planować odpowiednią zdradę - wszak nie mógł pozwolić, by "heretycy", to jest jedyni normalni i uczciwi ludzie w tym miejscu zginęli. Nie było to szczególnie paladyńskie (bądź krasnoludzkie) ale ciężkie czasy wymagały ciężkich wyborów. |
Plany mówiącego były zakrojone na szeroką skalę i Arthmyn potrafił zrozumieć, że podbój świata należy zacząć od najbliższego otoczenia. I rzeczą oczywistą było, że ci, co mają dużo, powinni się podzielić tym, co mają, z tymi, co planują zbawić świat. A że za grosz nie wierzył w to, że mówiący jest w stanie stworzyć lepszy świat, to już była całkiem inna sprawa. I w ogóle nie chciał, by świat został "ulepszony" przez grupę nawiedzeńców ubranych w żółte szatki. - Pomożemy - zapewnił, nie precyzując, komu owa pomoc zostanie udzielona. |
Gdy poszli do namiotu medyka. W środku znajdował się kuchenny stół, ślady krwi i prowizoryczne pasy wskazywały, że był używany do operacji… albo czegoś innego. Było tu kilka posłań, na których leżeli chorzy, a każde wolne miejsce było zajęte przez leki i sprzęt medyczny. Sam doktor z grubsza wyglądał na lekarza. Pod żółtą szarfą nosił kitel lekarski, niegdyś biały, teraz brudny i poplamiony. Był niegdyś przystojnym trzydziestopięciolatkiem i zadbanych włosach i brodzie. Był blady i wyszarzały, jakby od kilku dni nie spał. - Czego tu szukasz – warkną nie patrząc na nich, bo przestawiał właśnie jakąś butlę z płynem, gdy nagle zobaczył Imrę i zrobił wielkie oczy - To wy, z tych nowych…. Nie było was tutaj… Jak wyszliście z katatonii? – zapytał. |
Jeśli to było miejsce, gdzie leczono chorych i rannych, to równocześnie było to ostatnie miejsce, w jakim Arthmyn chciałby się znaleźć - szczególnie gdyby był ranny. Chociaż liczba leków była imponująca... - Tak, to my, z tych nowych - potwierdził. - A nasze obudzenie się to z pewnością zasługa Zandalusa - dodał z przekonaniem. |
- Tak po prostu się obudziliśmy - Imra dodała po Arthmynie wzruszając ramionami. - Mnie to ciekawi czemu znaleźliśmy nasze laleczkowe wersje po drodze tutaj. Zaskakująco wierne. Wojowniczce ciężko było mówić tak aby czegoś nie palnąć. Mimo to chciała uczestniczyć w tej rozmowie. |
|
Mężczyzna się zaczerwienił, tak zwyczajnie… - Ah, lalki… Wiecie… To był element terapeutyczny. Rozumiecie, oddawałem pacjentom ich ich lalki po skończeniu terapii. Znaczy się… – przełknął ślinę pod czujnym spojrzeniem Sadima – Znaczy się na początku, bo potem zostawiałem je sobie…. Jestem zapracowanym i odpowiedzialnym człowiekiem, a do tego inni ludzie mogę wyrządzić ci przykrość, zranić cię. A one mnie słuchały i nie oceniały, były moimi przyjaciółmi – Zandalus was przebudził? Ależ oczywiście, Zandalus widzi! – rzekł, ale Sadim dostrzegł, że jego uwielbienie dla Zandalusa było udawane. Tymczasem Kennick rozejrzał się, tych kilku pacjentów przyglądało mu się czujnie, ale nie dostrzegł nic specjalnego. |
Umorli kiwał uprzejmie głową, dalej niewiele rozumiejąc z całej tej sytuacji. Doktor wydawał się być w miarę normalny - jak na to miejsce, przynajmniej - i pamiętać ich, ale kto wiedział kto jest kim? I kim jest ten cały Zandalus? I co on widzi? Eh, tyle pytań, tak mało odpowiedzi... pomyślał, dalej się uśmiechając. |
|
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:40. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0