|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
23-08-2007, 20:04 | #251 |
Reputacja: 1 | Daleko poza murami Phalenpopsis Na bezchmurnym niebie świeciły dwa księżyca Pictarion i Deumonion(lub Sag i Sug po goblińsku). Według wierzeń goblinoidów oba były oczami ich najwyższego boga. Ale inne rasy miały na ten temat inne zdanie... Tugluk, potężny niedźwiedźżuk nie przejmował się jednak gadaniną innych. Stał tu z tyłach armii, gdyż naraził się wielkiemu Bossowi swoją gadaniną. Mało honorowe miejsce...Potężny Tugluk zacisnął łapy na gizarmie równie dużej jak on sam. Po chwili jednak ciemnopurpurowa chmura zakryła oba księżyce, ukrywając wszystko pod czerwonym cieniem. Nagle usłyszał jakiś szelest obrócił się gwałtownie , ale było za późno.. Przyczajony za nim łysy półelf o ramionach pokrytych tatuażami wykonał szybki pionowy sztych prosto w podbródek wielkim mieczem.. Miecz przeszył go, przebił język , podniebienie miękkie i utkwił w mózgu. Równie błyskawicznie jak pchnął, tak i szybko wyciągnął ów miecz z ciała Turgluka. Patrzył jak martwy już niedźwiedźżuk upada.. Powoli chowając wielkie ostrze do pochwy na plecach. Chmury przesunęły się na niebie i w blasku księżyców półelf był doskonale widoczny. Od pasa w górę był nagi, jego głowa była dokładnie wygolona za to twarz pokrywał dwudniowy zarost. Ramiona i tył głowy pokrywały misterne tatuaże znamionujące przynależność półelfa do Jidashi plemiona pustynnych nomadów. A ktoś znający się na ich tatuażach mógłby wyczytać powód wygnania półelfa z plemienia. Na plecach nosił dwuręczny miecz, a przy pasie dwa długie, bez zdobień... Seistan (Pustynny wiatr), tak zwą ich nomadzi i krasnoludy pustyni. Wojownicy mający własna specyficzną szkołę walki mieczami (lub toporami w przypadku krasnoludów piasku). Nagle wojownik wyjął szybko miecz i spojrzał za siebie, gotów rzucić się na nadchodzące zagrożenie. - Spokojnie Cardilu, to tylko ja.- z skupiska cieni skrytego w załomie odezwał się głos. -A więc i tobie udało się przejść ich linie...A co z resztą ?- spytał półelf. - Azamana wykryli, ale nie mogli powstrzymać.. Zdołał uciec, gdy zakryłam im drogę magią.- rzekła ukryta w cieniu kobieta. - A Mahal? A mój brat?- spytał. - Przykro mi Cardilu. Zginął jak wojownik, zanim zdołałam mu pomóc.- rzekła kobieta. - Śmierć przyjdzie po nas wszystkich. - Cardil rzekł pożegnalną formułkę Jidashi wypowiadaną zwykle nad grobem, po czym rzekł głośniej.- Nie powinienem go brać na akcję, nie był gotowy. - Nie obwiniaj się Cardilu.- odpowiedziała kobieta w ukryta cieniu.- nie powstrzymałbyś go. - Znajdź Azamana... Spotkamy się na tamtym wzgórzu.- rzekł Jidashi wskazując odległe wzgórze, ze starą szubienicą. -Potem ruszymy na południe, w poszukiwaniu celu naszych łowów. -Tak zrobię.- odparła kobieta ukryta w cieniu. - I nie śpiesz się.- rzekł na pożegnanie Cardil. - Rytuały pogrzebowa trwają chwilę, i przez tą chwilę muszę być sam. Phalenopsis, zamek króla czarodzieja, wieża astrologa. Beriand zszedł do astronoma i powiedział: -Byłem u góry... Widać Gella zgłodniałą i próbowała upolować gołębia. Mam pytanie, panie: Czy te gołębie są niezbędne i czy utrata jednego czy dwóch robi różnicę? Bo, jak wiesz, ruszać się stąd nie mogę... I jeśli mógłbym spytać, o ile nie jest to tajemnicą, to czy w gwiazdach wyczytałeś może mistrzu przyszłość twierdzy? Czy jest dla nas ratunek? - Zjeść gołębie?! A czy ja ci proszę o kawałek ogona twego kota?! Oczywiście, że nie.- krzyczał gniewnie krasnolud.- Niech je ryby...Przyniosłem parę , mogę się nimi podzielić. Gdy Gella jadła ryby astrolog nabił fajkę zapalił ją i rzekł. -Skąd jesteś chłopcze? Z jakiego królestwa. - Jestem z Etolien , z królestwa Alarnest.- rzekł Beriand. - Piękne zachodnie królestwo, całkiem przyjazne jak na krainę szpiczastod ...ehm... elfów.- rzekł krasnolud. - Szkoda, że już nie istnieje. - Nie istnieje?!- wykrztusił z siebie elf. - A tak, jakiś tydzień temu, może dwa dotarły do mnie wieści. Poprzez te gołębie, które twój kociak chciał zeżreć. - odparł krasnolud. - Dzika magia spowodowała rozrost i przemianę roślin. Drzewa zabiły większość żyjących elfów, niedobitki próbowały się schronić w królestwie elfów Celaristi. Ale tamci mieli własne kłopoty, więc nie byli zainteresowani pomocą uchodźcom...Wywiązały się podobno jakieś kłótnie i walki. Ale nie znam szczegółów. Astrolog poczekał przez chwilkę, aż elf przetrawi tą straszną wieść po czym rzekł. - Twierdza będzie istniała do końca świata... Czyli niezbyt długo... najwyżej kilka miesięcy.- -A ratunek?... Gdzie jest nadzieja, tam zawsze znajdzie się sposób.- rzekł po chwili milczenia i przymykając oczy astrolog. - Tyle, że ja jestem za stary i zbyt zmęczony by martwić się o swe życie. Phalenopsis, uroczy zakątek kanałów z miłym gospodarzem. Rasgan pognał na stwora i wykorzystując swój styl walki trafić go mieczami( co mu się akurat udawało, miecze elfa cięły ciało stwora, pozostawiając po sobie zapach trawionego kwasem mięsa). Jednocześnie przekomarzał się z kapłanem. I możliwe, że w tym tkwił błąd...Nie można walczyć dwoma mieczami w bojowym tańcu, unikać, i gadać jednocześnie...Uwaga elfa była rozproszona i potężny cios macki powalił go na ziemię. Stwór nie miał chyba takiego problemu...Mógł walić łapami niczym wielkimi młotami, jednym uderzeniem na truposza przemieniając cztery szkielety w kupki połamanych kości, unikać niezdarnie i już nieskutecznie , ciosów miecza Rasgana i Aydenna, wyprowadzać błyskawiczne ataki macką. Być może dlatego, że był skupiskiem setek prymitywnych móżdżków. Powaliwszy kwasową macką Rasgana zamierzył się na jego łapą, ale ta nim dosięgła celu została rozwalona celnymi strzałami Varryaaldy. Aydenn atakowała nisko i ostrymi cięciami korzystając ze stylu odrobinę podobnego do Rasgana. Nie bez powodu Aydenna zwano kiedyś "Pająkiem"...Jego styl szybkich doskoków niskich cięć i bardziej precyzyjnych ciosów , różnił się od tanecznego stylu szlachetnego elfa. Rasgan zdążył wstać i odtoczyć się by ruszyć do dalszego atakowania...Jego zbroja mocno ucierpiała. Nie była magiczna, więc kwas zaszkodził jej bardziej niż zbrojom jego towarzyszy. Aydenn podszedł do jednego z niezaangażowanych w walkę truposzy i bezceremonialnie złapał go za kręgosłup i wyczuwając odpowiedni moment aby nie przeszkodzić drugiemu elfowi, rzucił w nim prosto w jego rozpostarte ramiona. - No, przytul się do wujcia... - Mruknął pod nosem ze złośliwym uśmiechem i ruszył do ataku, tuż za nieumarłym pociskiem. Na stworze lekki szkielet również nie zrobił wrażenia. Odbił się od ciężkiej bestii i po chwili zginął przygnieciony ciężka łapa pijawkowego potwora. Podcinanie nóg niewiele dawało, gdyż stwór uderzył łapą, lub macką zmuszając to jednego to drugiego elfa, do odskoczenia, w tym czasie wypełniając ubytki pijawkami z głębi ciała. Stwór już nieco schudł od tej walki. Tymczasem do akcji wkroczyła magia.. Mildran sięgnął do najczarniejszej otchłani zła czerpiąc siłę do rzucenia potężnego czaru. "Magia zła jest potężna, ale za jej potęgę trzeba płacić... niekiedy bardzo dużo." -Wspomniał nauki swego ojca, gdy formował zaklęcie, a gdy rzucił zaklęcie skupiona czarna energia uderzyła stwora... Bestia wydała z siebie pisk, zaskakując wszystkich. Dotąd bowiem walczyła w milczeniu. Ten pisk, jakby agonalny, towarzyszył zwęglaniu się poszczególnych pijawek i odpadaniu. Czar jednak nie zabił bestii, choć zadał jej straszliwy ból i obrażenia. Ciałem Mildrana wstrząsnął ból, ale nie cielesny, elf czuł osłabienie ..jakby jego jestestwo i świadomość zaczynały pękać. Rozpoznał objawy Zgnilizny Duszy...Ceną za rzucenie czaru, było bowiem zarażenie się tą straszliwą chorobą. Zaklęcie kapłana spowodowało , że od niego uderzyła fala blasku i wszystkie pozostałe szkielety otaczające kapłana oderwały się od dna kanału i wylądowały na suficie. Kapłanowi nie pozostało nic innego tylko wypowiedzieć parę niepochlebnych słów pod adresem dzikiej magii i ruszyć ze swym straszliwym orężem do walki. Stwór błyskawicznie odtworzył odstrzeloną łapą, choć była ona wyraźnie chudsza niż zazwyczaj. Aydenn natarł z jednej strony, Rasgan żądny zemsty za upokorzenie jakim był oberwanie macką przy druidce z drugiej. Zaś kapłan nacierał centralnie swoimi dwoma mieczami na wroga. Mi Raaz w porównaniu z Rasganem i Aydennem walczył dość niezdarnie... Ale tylko w porównaniu do ich poziomu. Widać było że walka dwoma mieczami nie jest kapłanowi obca. Reszta towarzyszy przyglądała się ich walce z bestią. Amman z obolałą ręką nie czuł się potrzebny w tym boju...Również druidka nie chciała przywoływać kolejnych gromów z unoszącej się nad stworem, niczym przyczajona bestia, chmury. Oboje już przyglądali się rannym oceniając skalę pomocy medycznej jaką powinni udzielić. Mildran ni z tego ni z owego zaczął zdradzać pierwsze wczesne objawy zgnilizny duszy...Choroby którą można nabyć jedynie spożywając mięso złego przybysza. Nowo poznany ork stracił wiele krwi, bez potężnej magii uzdrawiającej się nie obejdzie. Innym też przydałoby się leczenie ran, aczkolwiek mogliby się bez tego poradzić. No i jest problem z Ammanen, Luinehilien widziała, że krzywi się z bólu, choć nie doznał pozornie żadnych obrażeń. Jedynie macki na jego ramieniu jakby przywiędły. Yokura odkuśtykał ,podpierając się swym mieczem, jak najdalej od stwora i odpoczywał. Natomiast Mildran osłabiony przez chorobę nie zdecydował się rzucać kolejnego czaru. Varryaalda czekał na koniec walki, wolał nie marnować strzał na ginącego stwora. Nie miał ich nieskończonej ilości, a kto wie, co jeszcze czai się w kanałach. Zaś Turam trzymał kuszę i przyglądał się walce z podziwem. Bał się, że strzelając, mógłby zranić któregokolwiek z wojowników. Ciosy ich mieczy bowiem szatkowały stwora.. Macka padła na ziemię odcięta ciosem elfa. A po kilku kolejnych ciosach stwór rozsypał się na setki martwych, umierających bądź żywych pijawek. A po chwili szkielety kapłana spadły z sufitu na ziemię. Turam spoglądał na kapłana, który nie wyglądał na wyznawcę boga przyjaźni, dobra i innych cnót. Jakoś kości i czaszki na zbroi kapłana (a musiał być kapłanem, bo rzucił czar) do wyznawców dobra mu nie pasowały. Zacisnął dłonie na spuście kuszy, zastanawiając się czy nie lepiej dla drużyny byłoby posłanie klechy w to samo miejsce co pijawkowego stwora. Ale nie był poszukiwaczem przygód, a ci podobno potrafili zawrzeć sojusz nawet z diabłem i przeżyć.. przeważnie.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. Ostatnio edytowane przez abishai : 23-08-2007 o 20:07. |
23-08-2007, 20:29 | #252 |
Reputacja: 1 | Amman Amman siedział na ściance kanału i starał się nie myśleć o ręce. Z uporem maniaka wpatrywał się w pole walki, z którego starał się zapamiętać jak najwięcej. ~~Może i mi się to kiedyś przyda?~~ pomyślał. Nie reagował na żadne wydarzenia tylko pochłaniał "wiedzę" o walce.
__________________ Wiecie że w człowieku ukryte jest zło?? cZŁOwiek... gg:10518073 zazwyczaj na chwilę - pisać jak niedostępny, odpiszę jak będę |
24-08-2007, 00:06 | #253 |
Reputacja: 1 | Mi Raaz, złożył swój miecz dwuostrzowy i potężnym atakiem wykończył bestię. Po czym rozłożył broń na powrót do dwóch długich mieczy i schował w pochwach na plecach. - Panie, dziękuje, że pozwoliłeś mi doświadczyć satysfakcji zwycięstwa w kolejnej walce. Odwrócił się, i dopiero teraz mógł ujrzeć dokładnie to co stało się z jego szkieletami. Po całych kanałach były rozsypane kości, część szkieletów wisiała nadal pod sufitem. ~~Szkoda, ale i tak spełniły swoją rolę, nie będą mi już więcej potrzebne, dziękuje Panie. Teraz nadejdzie czas wyjaśnień~~ Mi Raaz spojrzał na Rasgana. ~~Masz okazje się wykazać tym, czego nauczyli cię w kwestii retoryki.~~ W ciszy czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 24-08-2007 o 11:43. |
24-08-2007, 11:16 | #254 |
Reputacja: 1 | - Cholera - zaklął elf i wycofał się nieco robiąc miejsce Mi Raazowi, by mógł wykończyć bestię. - Nowa zbroja i już zepsuta - powiedział oglądając stan swojego pancerza. (Jeśli nie nadaje się juz do niczego to go ściągam i wyrzucam, jeśli jednak jest jeszcze sprawny i nadaje się do użytku, to zostaje) - Jakie straty? Kapłani, nie siedzieć, zabierajcie się za pomoc najbardziej poszkodowanym - Rasgan popatrzył po grupie towarzyszy, po ranach jakie odnieśli. Starał się znaleźć jakiś sposób by im pomóc, ale wiedział, że nie wyjdzie to nikomu na dobre. Podszedł więc do Turama: - I jak mości krasnoludzie? Czy uważasz teraz, że nadajemy się do zadania i czy choć odrobinę przypominamy bohaterów legend? - zapytał z uśmiechem na twarzy. Widać było, że jest pełen euforii, że cieszyła go możliwość walki. - A i ty kapłanie byłeś bardzo pomocny - przemówił do Mi Raaza. - Pozwólcie, że przedstawię wam mojego starego przyjaciela, człowieka, z którym znamy się od dawna, z którym walczyłem z niejednym wrogiem. To jest Mi Raaz. Jeśli nie macie nic przeciwko, chciałbym by dołączył do naszej świty.
__________________ Szczęścia w mrokach... |
24-08-2007, 11:54 | #255 |
Reputacja: 1 | Mi Raaz skłonił się lekko, nadal nic nie mówiąc. Spodziewał się fali pytań skierowanych w jego stronę, toteż teraz przeprowadzał chłodne kalkulacje. Nie przepadał, za czarami leczącymi, dlatego nie prosił Ashura, o takie czary w wieczornej modlitwie. Po walce stał się nieprzydatny dla drużyny. Dlatego, tak bardzo zależało mu na wykończeniu potwora. ~~Mam nadzieję, że to docenią i ten krasnolud przestanie do mnie celować. Swoją drogą, ciekawe co sobie teraz myśli ten nekromanta~~ Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 24-08-2007 o 11:56. |
24-08-2007, 13:19 | #256 |
Reputacja: 1 | Macka padła na ziemię odcięta ciosem elfa. A po kilku kolejnych ciosach stwór rozsypał się na setki martwych, umierających bądź żywych pijawek. Yokura przyglądał się temu siedząc przy ścianie. Wiedział że najlepszym rozwiązaniem było się wycofać, teraz oto ork przyglądał się grupie poszukiwaczy przygód. Miał nadzieję że jeszcze raz mu pomogą. Jeśli by go tam zostawili, zostawili by go śmierci. Niestety nie miał siły podnieść się z ziemi by podejść i porozmawiać z nieznajomymi. Wiedział jedynie ze oni już mu udzielili pomocy i będzie musiał spłacić ten dług, a następny dług maił dopiero zaciągnąć. Ork w dalszym ciągu przyglądał się nieznajomym i próbował odgadnąć kim oni są... |
24-08-2007, 16:49 | #257 |
Reputacja: 1 | Beriand podziękował krasnoludowi za ryby dla Gelli... Gdy usłyszał o zniszczeniu jego ojczyzny, zasmucił się.. ale nie bardzo. W końcu większość życia spędził poza ową krainą. -Koniec świata za kilka miesięcy... do czego to doszło. Ja nie mam powodów martwić się o własne życie, nie mam ani bliskich, ani przyjaciół. Chciałbym jednak jeszcze uczyć się magii. Cóż, mam nadzieję że starczy mi czasu- tu uśmiechnął się smutno.- Czy tymczasem mógłbym trochę poczytać, panie? Na przykład "Historia Wielkiego Cesarstwa Krasnoludzkiego"... interesuję się historią. Ostatnio edytowane przez Beriand : 29-08-2007 o 19:59. |
24-08-2007, 19:47 | #258 |
Reputacja: 1 | Luinehilien rozejrzała się po pobojowisku. Nie wiedziała, komu najpierw próbować pomóc. Zobaczyła wykrwawiającego się orka, który walczył po ich stronie. Podbiegła do niego. Od razu zauważyła, że stracił on dużo krwi. Wiedziała, że tu potrzebna jest magia, ale trochę bała się jej użyć. Zawahała się. Po chwili jednak postanowiła zaryzykować. Wyszeptała zaklęcie i przyłożyła ręce do głowy orka. Obawiała się, że czar nie zadziała tak, jak trzeba. Czekając by zobaczyć jak czar zadziała, usłyszała jak Rasgan mówił: - Pozwólcie, że przedstawię wam mojego starego przyjaciela, człowieka, z którym znamy się od dawna, z którym walczyłem z niejednym wrogiem. To jest Mi Raaz. Jeśli nie macie nic przeciwko, chciałbym by dołączył do naszej świty. Spojrzała najpierw na Rasgana, a potem na Mi Raaza. Z tego co wywnioskowała, był kapłanem, a sądząc po stroju służył złemu bogu. Jakoś nie była zbyt entuzjastycznie do niego nastawiona. Nie odezwała się jednak, zostawiając decyzję innym. Spojrzała znów na orka, mając nadzieję że czar się udał... |
25-08-2007, 15:43 | #259 |
Reputacja: 1 | Ciałem Mildrana wstrząsnął ból, ale nie cielesny, elf czuł osłabienie ..jakby jego jestestwo i świadomość zaczynały pękać. Rozpoznał objawy Zgnilizny Duszy...Ceną za rzucenie czaru, było bowiem zarażenie się tą straszliwą chorobą. Elf dobrze o tym wiedział. Wiele lat studiował zakazane dziedziny magii i zbyt dobrze się na tym znał, by móc teraz nie zdawać sobie sprawy z tego co go czeka. Znów dreszcze i drgawki przeszły po nim od stóp aż po głowę. Wiedział, że musiał to zrobić. ~~Cóż potęga kosztuje. Czasem zbyt wiele ... ale i tak wielu jest gotowych za nią tyle zapłacić...~~ przypomniały mu sie jego własne słowa. A wypowiedział je, gdy ojciec prosił, by nie zajmował się tą dziedziną magii. Lecz przeznaczenie było inne. Zupełnie inne i bardziej ponure niż wtedy mógł sobie to wyobrażać. Jednak nic na to nie mógł poradzić. Urodził się by to robić i gorąco w to wierzył. Raz jeszcze rzucił okiem na pole bitwy. Wszyscy towarzysze wyglądali na wycieńczonych, lecz jednak mimo mgiełki przesłaniającej cały ten obraz zobaczył kogoś, kogo do tej pory nie widział. W uszach odbiły się echem słowa: - Pozwólcie, że przedstawię wam mojego starego przyjaciela, człowieka, z którym znamy się od dawna, z którym walczyłem z niejednym wrogiem. To jest Mi Raaz. Jeśli nie macie nic przeciwko, chciałbym by dołączył do naszej świty. Wzrok powoli powracał, a obraz się wyostrzał. W miarę możliwości elf otarł pot z czoła. Postać, na której skupiła się jego uwaga nie wyglądała na zbyt przyjaźnie nastawioną do świata. Jednak elf nie miał w tej chwili chęci przyglądać się nowemu (zapewne wkrótce) członkowi drużyny. Nie stanowił on postaci na tyle oryginalnej, by skupic więcej uwagi elfa. ~~Wiele rzeczy widziałem, a ty kolego na pewno nie zaliczasz się w poczet tych najstraszniejszych. Choć nie wątpię, iż twoim celem jest wyglądać ponuro.~~ pomyślał. Zmysły powoli powracały, mimo iż ból pozostał. Czarodziej opierając się o ścianę starał się utrzymać na nogach. W głowie mu się kręciło. A zapach tego miejsca i okoliczności w jakich byli na pewno mu nie pomagały... Ostatnio edytowane przez Mohikanin : 25-08-2007 o 17:36. |
26-08-2007, 12:21 | #260 |
Reputacja: 1 | Walka dobiegła końca. Pijawki miotały się w szlamie, słabo widoczne w nikłym świetle, które dawała pochodnia do połowy zanurzona w ściekach. Veeryaalda przyglądał się przez chwile jak szkielety odpadały od sufitu, po czym stwierdziwszy chyba, iż zagrożenie mineło prostym ruchem zdiał cięciwe i niosąc kij w lewej ręce zbliżył się do tego co pozostało z ich przeciwnika. Pochwycił jedną pijawnkę, tak by ta nie miała okazji wbić się w jego ciało, i przyjrzał jej się dokładnie. Po czym odżucił ją, ponownie przywiązał kij do skurzanej pochwy miecza, podniósł z ziemi swoją pochodnie i nie zwracając najmnniejszej uwagi na poczynania pozostałych powrócił do korytarza, który wskazał im ten brodaty mistrz inżynierii nowoczesnej. Trzymając wysoko pochodnie, podążał nim spokojnym krokiem, właściwie nie starając się skradać, i tak tę walkę jak i rozmowy toczone za nim słychać było zapewne w odległy korytarzach, jednak nie przestawał zatrzymywać się co kilka kroków, aby nasłuchiwać czy coś się nie zbliża w jego kierunku.
__________________ "Celem jest szczęście, brak cierpień, wszelkie przyjemności. Dlaczego mamy się bać śmierci, jeżeli gdy my jesteśmy to jej nie ma, a gdy nas nie ma, to śmierć jest?" Epikur z Samos |