Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-11-2010, 22:27   #281
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Mnich czuł się lepiej, nie spotykając się Morgan i Tiarą. Zwłaszcza ta ostatnia patrzyła na niego, jakby był jakimś zdrajcą. Więc trafił jemu się pokój z Błazenkiem. Cóż...to chyba i dobrze. W końcu ktoś ( a dokładnie on) musiał nad nią czuwać. Spoglądał na stojącą przy drzwiach dziewczynę. I wreszcie rzekł.- Tooo...którą stronę łóżka wolisz?
Gwen uśmiechnęła się do Acaleema, po czym wskazała stronę od ściany. Następnie przeciągnęła się, po czym podeszła do okna, wyglądając na ulice miasta. Najwyraźniej więc nie miała jeszcze ochoty na udanie się w pierzyny...
Mnich usiadł na łóżku i przyglądał się jej. Wreszcie rzekł po dłuższej chwili.-Nie boisz się tego, co... Tej całej wyprawy na wampiry?
"Błazenka" spojrzała na Mnicha siadając na parapecie okna, po czym najpierw wzruszyła ramionami, po czym dodatkowo machnęła w lekceważącym geście dłonią. Najwyraźniej więc się nie bała, lub może było jej to obojętne?.

Nagle zacisnęła pięść, unosząc ją w górę, i grożąc jakby... sufitowi, po czym pacnęła się w kolano i zaczęła bezgłośnie śmiać do rozpuku. Teraz Diablę było już całkowicie pewne, że Gween naprawdę nie przejmowała się całą sprawą, być może przeżyła już o wiele poważniejsze wyzwania w swoim życiu. A patrząc na ostatnie wydarzenia, których i Acaleem był świadkiem, można było być niemal pewnym, że ta drobna kobietka jest równie dzielna jak on.

- To...dobrze. Nie chciałbym byś tylko przez mnie pakowała w te kłopoty.- rzekł nieco weselszym głosem mnich spojrzał w sufit. Przez chwilę milczał, by rzec.- A gdzie chcesz ruszyć potem? Z powrotem do Melvaunt? Waterdeep? Implitur jest ładne o tej porze roku...chyba. Wrota Zachodu?- przy każdej z wymienianych nazw, spoglądał na twarz Błazenka obserwując jej reakcję. Właściwie sam nie miał żadnych planów. Ale może ona miała.
Przy "Melvaunt" mocno zaciśnięte usta Gween stworzyły poziomą kreskę. "Waterdeep" i "Implitur" skwitowała wzruszeniem ramion, a z kolei na nazwę "Wrota Zachodu" teatralnie zaczęła pocierać swój podbródek w wielkiej scenie dumania.

A miała talent.

Chwyciła pergamin, po czym zaczęła coś na nim skrobać. Po chwili podała go Acaleemowi, siadając obok niego na łóżku.
"A ty gdzie byś chciał się udać?."

-Wiesz, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Idę gdzie mnie nogi poniosą. Czasem idę tam, gdzie jest okazja komuś pomóc...jak teraz. Choć...-odparł mnich spoglądając na pergamin, po czym skrzywił się.-... Nie będę ukrywał tego, że współpraca z tym pompatycznym paladynem nie bardzo mi pasuje.
Potarł rogi w konsternacji.-Myślałem, co by pożeglować gdzieś. Byłoby ciekawie, nieprawdaż?
Odpowiedzią Gween na ostatnie słowa Acaleema był duży uśmiech i parokrotne kiwanie głową. Najwyraźniej i ona miała ochotę na taki wyczyn, i zdawało się, że Mnich trafił na bratnią duszę w wielu sprawach pojmowania świata i związanych z nim spraw. Po chwili "Błazenka" znowu zaczęła coś pisać...

"Paladyni..."

Pokazała pergamin Diablęciu, po czym przewróciła wymownie oczami. Następnie wykonała gest, oznaczający, że chciałaby się czegoś napić?..
Acaleem objął dziewczynę ramieniem i przytulił uśmiechając się lekko, może nieco zadziornie.- Tak czy siak. Nie zamierzam spuścić cię z oka. Jestem za ciebie odpowiedzialny. Choć moi bracia w rodzimym zakonie, bali mi się powierzać nawet kury pod opiekę.
Po tych słowach zaśmiał się głośno i z lekkim zażenowaniem.
Następnie wstał i ruszył do drzwi dodając.- Zaraz wracam.
I rzeczywiście Acaleem po chwili wrócił, dzbanem pełnym wina i dwoma kubkami. Gween w tym czasie zmieniła swój wygląd, zaskakując mężczyznę prezentowanymi widokami. Uśmiechnęła się czarująco...


Mnich przez chwilę gapił się z otwartą gębą na strój kobietki. Jego ogon majtał nerwowo na boki jak u małego ratlerka. Dopiero po dłuższej chwili się opanował, po czym drżącą dłonią rozlał trunek do kubków. Wziął swój i rzekł wesoło.- No to do dna.
Gween stuknęła swoim kubkiem w kubek Acaleema, po czym wychyliła całą zawartość jednym duszkiem, kwitując to szerokim uśmiechem. Jak więc było widać, i tu mieli chyba wspólny język... usiadła ponownie na łożu, po czym znów zaczęła coś pisać.

"Co robimy skarbie?."

Ogon mnicha owinął się wokół tułowia dziewczyny, powoli masując nagą skórę. Spojrzał wesołym spojrzeniem na dziewczynę. Nachylił się w kierunku jej twarzy i czubkiem swego języka polizał jej zgrabny nosek. Następnie rzekł żartobliwym tonem.- Chyba cię zjem.
Gween uśmiechnęła się na reakcję i słowa Mnicha od ucha do ucha, po czym wyjątkowo mocno do niego przytuliła. Trwało to tak naprawdę sporą chwilę, w trakcie której można było romantycznie nacieszyć się bliskością drugiej osoby... "Błazenka" odkleiła się jednak w końcu od rogacza, po czym w rewanżu ucałowała jego w nos, i znów sięgnęła po skrawek papieru.
"Lepiej nie mów nic o jedzeniu, bo trochę głodna jestem."
Gdy Acaleem przeczytał jej wypowiedź, ta mrugnęła do niego porozumiewawczo.
Acaleem ucałował usta błazenka powoli wędrując po nich językiem, po czym... pogłaskał ją po błazeńskiej czapce mówiąc.- Wiesz, że jesteś na mnie skazana? Będę się tobą opiekował i nie spuszczę cię już z oka.
Uśmiechnął się, nalewając znowu alkoholu, podczas gdy jego koniuszek jego ogona głaskał pieszczotliwie odsłonięty brzuszek Gwen.Podał jej nalany kubek wina mówiąc.- Na przykład...dużo piję, i dużo baluję. Co prawda po paru głębszych, także lepiej walczę.
Zachichotał.- Nie odstrasza cię to?
Gween przekrzywiła uroczo głowę w bok, wpatrując się Mnichowi w oczy. Nagle pokiwała jemu palcem tuż przed nosem, po czym napisała kolejną wypowiedź.

"A więc jesteśmy ze sobą, może tak chciał los?.
Pić i bawić się ja również lubię, a jak będziesz normalny
po pijaku to problemów nie widzę!."

Po czym, jakby na potwierdzenie własnych słów, stuknęła kubkiem w kubek Diablęcia, wznosząc kolejny toast. Wypiła wino zaś dosyć zachłannie, aż zaczęło jej cieknąć po brodzie, a następnie parę kropelek skapnęło i na jej dekolt. Drobna kobietka uśmiechnęła się z tego powodu dosyć tajemniczo, po czym zebrała palcem jedną z kropelek na swoim biuście i kokieteryjnie oblizała swój palec.
Acaleem nachylił się i przesunął językiem po dekolcie wędrując śladem zebranych kropelek.
Spojrzał potem wprost w oczy Gwen i spytał.- A jest coś co chcesz wiedzieć o mnie?
Głaskając dłońmi ramiona dziewczyny, powoli całował jej szyję wracając ustami do dekoltu...Czubek ogona mnicha podrygiwał radośnie.
Gween objęła kark mężczyzny rękami, po czym pociągnęła go za sobą na łoże. Przeszli więc w ten łatwy sposób z pozycji siedzącej do leżącej, z Acaleemem na niej, a dokładniej, wtulonym między jej piersi. Mógł przez chwilę wsłuchiwać się w spokojne bicie jej serca. Poruszyła ręką, sięgnęła po coś na łożu, po czym do pierwszej ręki dołączyła druga, i "Błazenka" wykonywała jakieś dziwne czynności nad plecami Mnicha.
Po chwili podsunęła jemu towarzyszący nieodzownie ich "rozmowom" pergamin. Tym razem, z racji pisania w powietrzu, strasznie nagryzmoliła.

"Czy będziemy na zavvsze juz razem?."

Dłonie mnicha zacisnęły się na drobnych piersiach dziewczyny, ugniatając je w namiętnej pieszczocie. Spojrzał na tekst zapisany na pergaminie. Uśmiechnął, delikatnymi ruchami pieszcząc biust Błazenki skryty za skąpym w tej chwili strojem. Potem wzrok przeniósł się na samą twarz dziewczynę. Westchnął.- Nie mogę cię przecież zostawić samej. Jestem za ciebie odpowiedzialny Gween.
Nachylił się do przodu i pocałował jej usta czule i delikatnie. Bez pośpiechu. Odwzajemniła pocałunek nieco bardziej namiętnie niż Mnich, dołączając i w trakcie figle języczka, a nogami oplotła Acaleema w pasie. Nagle jednak... trzasnęła go w ramię! (choć z zadziornym uśmiechem). Gdy spojrzał na nią zdziwiony, sięgnęła ponownie po pergamin.

"Mieliśmy coś zjeść?."


Acaleem, położył wygodnie dłonie na sprężystym biuście dziewczyny i oparł podbródek na swych splecionych dłoniach. Spoglądał w oczy Gween uśmiechając się figlarnie.- Tooo na co masz ochotę? Co byś zjadła?
Gween zaczęła się wiercić pod Acaleemem, by po chwili, i kilku... dziwnych ruchach ciała, okręcić się pod wciąż leżącym nad nią mężczyzną na brzuch, po czym ponownie zaczęła pisać na pergaminie. Mnich z kolei mógł oddać się błogiemu przytulaniu do zupełnie innych, wypukłych i mocno pożądanych rejonów swojej nietypowej kochanicy.

"Coś dobrego, i wino!."


Mnich zlazł z Gween, dając jej delikatnego klapsa w pupę ogonem. Jakoś tak zawsze kończył jako sługa.
Dobrze, że wino już przyniesione. Zszedł na parter i uzyskał od gospodarza, całkiem sporego pieczonego kurczaka w zawiesistym sosie. Dla pewności zabrał też ze sobą dodatkowy dzban wina. Dobrego trunku nigdy za mało.
-Wróciłem...i jak nie zjesz to...nie wiem. Dam ci klapsa na goły tyłeczek?- zafrapował się mnich stawiając jedzenie przed Błazenką. Nie przychodziła mu jakoś żadna inna sensowna groźba.
W odpowiedzi zaś, Gween wywaliła ku mężczyźnie złośliwie, choć i jednocześnie wesoło, język. Zabrali się więc za pałaszowanie tego, co przyniósł, oraz za podnoszenie zawartości procentów w swych ciałach.
Acaleem nie jadł zbyt łapczywie, nie był za bardzo głodny... poza tym, to jak wyglądał obecnie kostiumik Gween, było lekko rozpraszające uwagę. Za często zerkał w dekolt... i na kuse majteczki. A przyłapywany na tym, opuszczał głowę czerwieniejąc na twarzy jeszcze bardziej niż zwykle.
Dostrzegła to, palcami podniosła podbródek mnicha, tak że ich twarze znalazły się naprzeciw siebie. I pocałowała go namiętnie, przedłużając pocałunek. Po czym wskazała łóżko, ziewnęła głośno i złożyła dłonie, razem na nich głowę, pokazując że chce iść spać. Była bowiem bardzo zmęczona.
Wkrótce usnęli razem... ona wtulona w niego. On oplatający ją w ogonem w talii. Jakby się chciał upewnić, że jest przy nim.


Poranek nadszedł, a wraz z nim realizacja planów których to Acaleem, Błazenka i Zora byli tylko dodatkiem. Więc gdy inni, knuli i zdobywali informacje, mnich siedział obok Gween, mając na oku Zorę. Co w zasadzie nie było potrzebne, bo wampirzyca była grzeczna. Acaleem wykorzystał więc okazję, by spytać Błazenkę cicho.- Jak w ogóle nabawiłaś się tego stroju? I... o co chodzi z tym demonem? Bardzo chciałbym wiedzieć, tym bardziej, że jestem twoim opiekunem.
Dosyć niespodziewanie dla niego, Gween ze słabym uśmiechem pokręciła jedynie przecząco głową, po czym wpatrując się prosto w oczy Mnicha, przejechała krótko dłonią po jego policzku. Czy to mogło oznaczać, że nie chciała z nim na ten temat rozmawiać?.
Wiem, że nie chcesz o tym...mówić.- mruknął Acaleem, pogłaskał dziewczynę po czapce.- Pewnie to bolesne, ale... kiedyś, kiedy będziesz gotowa. Powiesz mi, prawda?
Uśmiechnął lekko.- Wiesz... widziałem cię już poirytowaną. Nie przestraszę się więc prawdy.

"To przekleństwo. Jestem opętana."


Spojrzała na niego wyjątkowo poważnie, choć w jej oczach migały łzy. W tym też czasie, stojąca niedaleko Zora, przejawiła najwyraźniej zainteresowanie ich osóbkami, przybliżając się nieco do nich.
- Stało się coś? - Spytała młoda wampirzyca.
- Nie, nic...--rzekł mnich obejmując smutną Gween. Uśmiechnął ciepło biorąc ów papier i zgniatając go w kulkę. Po czym zmienił temat pytając wampirzycę.- Co ty zrobisz, jak już się uwolnisz od tego stanu, znaczy kłów i problemów ze słońcem?
Zora spojrzała wyraźnie zaskoczona na Mnicha, marszcząc słodko swoje brewki.
- Wiesz... ja w sumie o tym jeszcze nie myślałam. Ale na pewno najem się i napiję czego tylko będę mogła, aż niemal pęknę, a potem będę sobie leżała godzinami w słoneczku - Gdy to powiedziała, wyraźnie było widać, jak w jej oczach zamigotały łzy.

Gween na wypowiedź młodej wampirzycy wyciągnęła gwałtownie do przodu rękę, po czym uniosła w górę kciuk, popierając na całej linii taki plan. Po chwili obie dziewczyny się roześmiały...
A Yon? Co z nim? Spędziliście razem noc. Musi ci... albo nieważne, nie chcę...Nie musisz odpowiadać.- mruknął mnich machając nerwowo ogonem na boki. Czuł, że znowu wdepnął w drażliwy temat.
- Yon... - Zora powtórzyła imię mężczyzny dziwnym głosem - On jest... jest jedynym, kto mi jeszcze został. Jedynym przyjacielem - Dodała po chwili wahania.
-Nooo...teraz masz jeszcze nas.-mruknął na pocieszenie mnich, uśmiechając się....w swoim mniemaniu, przyjaźnie.
- Ehem - Odparła jakoś mało przekonująco Zora, uśmiechając się tylko na chwilę.
-Nie ma jakichś magicznych ustrojstw, by oddzielić dzidzię wampira od jego twórcy? Przecież chyba z czasem wampiry się usamodzielniają.-spytał mnich, pocierając palcem tuż przy podstawie lewego rogu.
- Dzidzię?? - Powiedziała zaskoczona Zora - A wampiry pozostają ze sobą w wiecznym połączeniu, nie ważne ile lat minęło...
-A jak znajdą lekarstwo na twój problem? To wtedy też nie udasz się walczyć z jak jej było?- mnich zastanowił się drapiąc za uchem. Imię głównej adwersarki jakoś mu z głowy wyleciało.
- Jest zbyt silna - Rudowłosa dziewoja pokręciła głową - Jak walczyć z kimś, kto jest już dwa stulecia na tym świecie?.
-Ale...- mnich spuścił głowę w dół zastanawiając się nad odpowiedzią. Wreszcie dodał wzruszając ramionami.- Niekonwencjonalnie?
- Jak masz ciekawe pomysły, to chętnie wysłucham - Zora zrobiła dziwną minę.

Przysłuchująca się całej rozmowie Gween w jej trakcie zaczęła niezwykle uważnie przyglądać się młodej wampirzycy...
-Ten... tego.- mnich zmarkotniał, podrapał się po głowie, by na końcu rzec.- Nadal jest wampirzycą, nadal ma słabości związane ze swą naturą. Poza tym... jest kapłanką? Czarodziejką? Czy może czymś innym? Kim jest i kim była za życia ta Yalcyn? Jakie ma cele? Jakich sojuszników?
- Jest Maginią - Odparła Zora po nieco dłuższej chwili, sama w końcu zaczynając się przyglądać wpatrującej w nią Gween - I kimś jeszcze, ale nie wiem do końca kim. Posiada dziwną władzę nawet nad obcymi dla niej wampirami... a kim była za życia, nigdy nie powiedziała dokładniej, choć opowiastki różne mi mówiła, choćby o jakimś bogatym szlachcicu co go uwiodła, a nawet za niego się wydała. Potem zaś doprowadziła jego ród niemal do upadku, kradnąc jakiś magiczny klejnot czy coś takiego...
-Acha... - ta opowieść coś mnichowi przypomniała. Na moment otworzył usta ze zdziwienia. Opowieści Morgan ! Ta Yalcyn musiała być za życia, kobietą która ukradła klejnot jej rodowi. Nic dziwnego, że jej bojowniczka nie mogła znaleźć.- A dużo ma ..."ludzi". I same wampiry?
- No... tak - Odezwała się dosyć banalnie Zora - Z dwa tuziny pomagierów, i tyle samo wampirów, różnych profesji, a jeden bardziej niebezpieczny od drugiego... i wy naprawdę chcecie się z nimi zmierzyć?. To będzie mocno niebezpieczne!.

Gween poruszyła wymownie brewkami. Najwyraźniej była równie... szalona i pełna werwy co do całej wyprawy, całkiem jak Acaleeem... No może nie całkiem jak on. Diablę miało mnóstwo sprzecznych myśli. Z jednej strony chciał ratować ... jak jej tam było?... Lunę.
Z drugiej strony, ruszali na potwora, który raz zabił Gween. I mnich nie chciał, by się ta sytuacja powtórzyła. Z jednej strony chciał pomóc Zorze, z drugiej strony ile ofiar wśród jego towarzyszy podróży. Z jednej strony Gween chciała im pomóc, być może by udowodnić swoje człowieczeństwo. Z drugiej jednak strony był ten krótkowzroczny, małostkowy, powierzchowny paladyn, którego Acaleem po prostu nie lubił. Więcej... nie miał żadnych powodów, by mu ufać. Nie było go, gdy wampiry napadły posiadłość. Pod jego pieczą zginęło wielu z jego towarzyszy. Może to pech, ale jeśli nie... To tym bardziej Acaleem nie był chętny do współpracy z nim.
Ostatecznie... zerknął rozentuzjazmowaną Gween i Zorę. Westchnął cicho i popatrzył w niebo.
Ostatecznie pewnie wyruszą na polowanie na Yalcyn i wampiry. Mnich nadal był w posiadaniu swego wózka, dobrego środka transportu na tą podróż. Za pasem mnicha tkwiło już oczyszczone żądło demona, które rankiem wygotował w kociołku by oczyścić je z mięsa i innych organicznych pozostałości.
Do siedziby zła jeszcze kawałek drogi trzeba przebyć. A póki do niego dotrą, nie ma co planować dalej. Uśmiechnął się do Błazenki, ciesząc się, że tę i inne podróże spędzi w jej towarzystwie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 04-11-2010, 16:06   #282
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Wypoiwedź małego, zielonego stworka była conajmniej straszna. I nie chodziło o fakt jakiś gruźb, czy tonu sprawiającego dreszcze na ciele, lecz reakcja kobiety której te słowa dotyczyły. Drżenie rąk i szczękanie zębami strażniczki nie wynikały z paniki ale z czystej i pierwotnej furii kobiety urażonej. Oj tak, jest się czego bać.

- Yyyyy... Smyrg, wiesz że to nie taaaak - rzekł maluch odwracajac się do plecaka i robiąc dwa kroki do tyłu. Na licach zakwitł mu rumieniec zawstydzenia, lecz wo czach czaiły się dwa białe płomyki przerażenia. - Ja frzefraszam fanią ale nafrawdę trudno wychować mały zielony śluz z butelki... Ach te dzisiejsze glutki... - zaczął nieśmiało sądząc, że to go uratuje.
Niziołcza kobieta, mimo słów Milo, nadal patrzyła złowrogim wzrokiem, zaciskając mocno swoją dłoń na trzymanej włóczni. Jej zamiary wcale, a wcale nie przypominały przedstawienie się kulturalne czy zaproponowanie herbatki.
- Trzymaj swoje zwierzaki, czy też i potworki na smyczy - W końcu powiedziała przez zaciśniete zęby.
- Sama jesteś... - Zaczął Smyrg szukając zaczepki. Przerwał mu jednak łotrzyk zdejmując plecak z ramion.
- Ej cicho Ty już bądź. Już za dużo bigosu naważyłeś - rzekł oburzony do plecaka
- No co?! - Obruszył się wielce zdziwiony Smyrg - My sobie tylko gadamy. - Dodał niewinnie.
- Naprawdę fanią frzefraszam za Smyrga. On nie obyty. Długo w zamknięciu siedział. Ale gdzie moje maniery?! Jestem Milo Greenbottle z tych Greenbottle'ów. - przedstawił się kłaniając - Zafewne słyszałaś o mym dziaduniu wielkim zwiadowcy, akrobacie i sfecu od zadań niemożliwych. Tak wiec ja jestem jego uczniem -zakończył dumnie się prężąc.
Mała kobietka przez naprawdę długą chwilę przyglądała się uważnie Milo, lustrując go chyba ze dwa razy z góry do dołu... Ten stał i uśmiechał się promiennie w pozycji "patrzcie i podziwiajcie".
- Krisatris Gladdenstone - Przedstawiła się w końcu, po czym dodała coś naprawdę nietypowego:
- Greenbottle'ów nie znam, ani twojego dziadunia tym bardziej panie Milo. "Zwiadowca, akrobata i spec" z kolei brzmi dla mnie jak złodziej - Spojrzała na niego z ukosa.
I w tym momencie szczęka maluchowi opadła. W jego jaksze szlachetnym postępowaniu nie było miejsca na słowa kradzież czy rabunek, a ideały dziadunia dalekie były od złodizejstwa. Zaczerpnał pożądnie dwa razy powietrza i ze świstem go wypuścił po czym jął łamiącym się głosem.
- Jakże to ta... aa... aak. Złodziej? Dziadunio? Toć to się tak nie godzi... dziadunio dobrym niziołkiem jest jako i ja kontynuuję jego wychowanie. Toż to... serce mi łamiecie takimi słowami fani Krisatris - rzekł prawie zdruzgotany. Ktoś podważył jego światopogląd i do tego naraził na uszczerbek dobre imię o dziaduniu.
- Nie fo to walczę ze złem w ramie w ramie z dzielnym faladynem. Nie po to łoję firatów na lewo i frawo gdy w morzu byłem. Nie fo to stanąłem twarzą w twarz z wielkim krakenem i olbrzymim rekinem. Nie fo to by nazwany być złodziejem. - rzekł i przyłożył rękę do czoła, jednocześnie zamykając oczy i unosząc twarz ku słońcu.
- Przepraszam - Wycedziła w końcu po dłuższej chwili milczenia Krisatris - Jako strażnik muszę być zawsze czujna... czasem chyba mnie ponosi - Więc jeszcze raz przepraszam. A tak z ciekawości, co was sprowadza do Wodospadów, bo wy chyba nietutejsi?
- Miło mi foznać - jeszcze raz się skłonił mały dżentelmen - foszukujemy fomocy kafłańskiej, gdyż nasza dzielna drużyna musi trochę odfocząć i zagoić rany odniesione w walce z siłami ciemności - rzekł napawając się dumą.
- Dwóch z waszych towarzyszy już tu było, o pomoc kapłańską jednak jakoś nie pytali, jedynie o nocleg - Odparła - No i o walkach z siłami ciemności też jakoś nie rozpowiadali... chwilka, nie byłeś to ty z jakimś mężczyzną?.
- O taaaaak - Rozległo się z plecaka - Nie ma to jak świątynne...
- Co ty tam masz?- Krisatris zbliżyła się do Milo, wpatrując w plecak - Małe i wredne... jakiś kobold czy co?.
- A to mój towarzysz, Smyrg - powiedział niziołek po czym otworzył plecak by pokazać jak owy stwór wygląda - tylko się nie frzeraź
- O żesz na wszystkich... - Nie dokończyła, odskakując krok w tył, na widok zielonego glutka w plecaku Milo.
- Heeeej lala! - Odezwał się Smyrg. Maluch załamał głowę i plasnął otwartą dłonią o czoło. Niektórzy są niereformowalni.
- Nie lękaj się niewiasto. On jest łagodny, a przy mnie nic Ci nie grozi - wypowiedział zalotnie i zamrugał do niej swymi oczyma.
- Niewiasto? - Spojrzała na Niziołka marszcząc brewki - Uważaj panie Milo, bo jak ci pokażę niewiastę... - Nie dokończyła, minimalnie jednak się uśmiechnęła.
Złe myśli przeszły Milowi przez głowę. Jeśli nie niewiasta to... wolał nie wiedzieć, ale różne typy za kobity się przebierały. - Przepraszam - rzekł cofajac się do tyłu. Jesli kto był na tyle zboczony by za dziewkę się przybrać, to nie wiadomo co mu jeszcze w głowie siedizało - chmmm. Wybacz.
Krisatris spojrzała na Milo zdziwiona, po czym wzruszyła ramionami.
- Czyli chcesz zakończyć rozmowę? - Spytała.
- Nie, nie nie. - zaprzeczył gdyz pewności nigdy nie miał. A po za tym ona miała taki ładny kobiecy głos... - fo frostu jeśli uważasz, że zbyt bardzo się sfoufalam, to fowinienem trzymać wiekszy dystans. Wybacz mi moją śmiałość. - odpowiedział. Nie był lowelasem ani uwodzicielem niewieścich serc, nie wiedział na co mógł sobie z kobietami pozwolić. Brak mu było obycia.
- Nic się w sumie wielkiego nie stało, ale sam przed chwilą powiedziałeś, że chcesz już iść? - Zdziwiła się Niziołcza kobieta.
- No w sumie to może ja już sobie fójdę jednak. - wypłynął chyba sam na głębokie wody. Ale jak to gnomy powiadają "jak se nie przewrócisz, to se nie nauczysz." - Tyle jeszcze wąfierzy do frzekołkowania... - rzekł udając bojową minę - Wsfomnij kiedyś naszą wyfrawę frzy cieple ognia. Żegnaj bo zapewne twe fiękne oczy już nie zobaczą mej twarzy - rzekł kłaniając się i obchodząc...
- Niech więc bogowie mają cię w opiece dzielny Milo Greenbottle, i obyś zbyt szybko do nich nie dołączył - Pożegnała się z nim kobietka, na moment machając nawet dłonią.
Maluch odwrócił się i ruszył w stronę karczmy, gdzie zapewne Sever będize czekał. Będą c w odległości dwudziestu kroków odwócił się przez ramię i puscił zalotnie oczko. Poprawił plecak na ramieniu i udał się do przybytku mniej religijnego niźli świątynia.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 04-11-2010, 20:13   #283
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Yon siedział przy stole, sprawdzając stan ekwipunku. Dwie świece rzucały na stół tyle światła, że można było dokładnie sprawdzić każdą sztukę broni, każdy element ekwipunku.
Nagle przez szparę pod drzwiami wleciał do izby mężczyzny biały obłok. Yon już sięgał po broń z paroma skromnymi epitetami na ustach, gdy obłok przybrał bardziej cielesną formę. Dokładniej to Zory, mającej na sobie jedynie białą, nocną koszulę. Spojrzała na niego, przez moment minimalnie się uśmiechając.
- Potrafisz zwrócić na siebie uwagę. - Yon pokręcił głową. - Całkiem jakbyś nie słyszała o pukaniu do drzwi.
- Zechcesz spocząć? - wskazał krzesło, a potem na miejsce na łożu. - Gdzie wolisz. Co prawda łóżko jest bardziej miękkie, ale wygodniej się siedzi na krześle.
Nie wspominając już o tym, że zaproszenie dziewczyny do łóżka tuż po jej przybyciu mogło zostać źle zrozumiane.
- Nie chciałam cię straszyć kolejnym przebudzeniem w moim towarzystwie pod pierzyną... - Wzruszyła ramionami, po czym usiadła na brzegu łoża, pozostawiając tak przyziemną sprawę, jak wspomniane wcześniej pukanie do drzwi bez jakiegokolwiek komentarza.
- Z czasem może bym się i przyzwyczaił - powiedział Yon - ale, prawdę mówiąc, chociaż urody ci nie brakuje, to jesteś nieco zimna. I to, trzeba przyznać, jest pewną wadą przy bliższych kontaktach. - Uśmiechnął się.
Zorze po tych słowach jednak jakoś do śmiechu nie było. Spuściła jedynie głowę w dół, wpatrując się w swoje stopy.
- Wiem... - Szepnęła w końcu.
- Przepraszam... - Yon przyklęknął przy Zorze i delikatnie dotknął jej dłoni. - Z pewnościa nie będzie mi przeszkadzać twoje towarzystwo. Tylko się nie rozpychaj - dodał.
Rudowłosa spojrzała na dłoń mężczyzny, znajdującą się na jej dłoni, po czym przeniosła wzrok ku górze, ku jego twarzy, spoglądając Yonowi w oczy.
- Wiesz że ja nie mam już nikogo? Nikogo. Wszyscy umarli. - Z jej oczu popłynęły łzy, a jedna z nieco chłodnych dłoni znalazła na policzku Yona - Zostałeś tylko ty...
Z tym całym "tylko ty' to była lekka przesada. Został jeszcze Milo i Sever... Ale Yon nie skomentował tej wypowiedzi. Ujął w swe dłonie dłoń Zory, całkiem jakby chciał ją ugrzać. Co, rzecz oczywista, i tak nie mogłoby się udać.
- Wszystko będzie dobrze - zapewnił ją.
Czy do końca szczerze? Co do tego miał pewne wątpliwości, ale nie miał zamiaru się nimi z nikim dzielić.
- Dziękuję - Szepnęła, przestając w końcu chliptać, i wciąż mając swoje dłonie w dłoniach Yona, zaczęła nagle powoli zbliżać swoją twarz do jego twarzy, wpatrując się mężczyźnie głęboko w oczy.
Sympatia do Zory nie sięgała aż tak daleko, by przekroczyć pewną granicę. Za to mógł zrobić co innego...
Odrobinę przesunął głowę i przytulił do siebie wampirzycę. Pogładził ją po plecach, jakby pocieszał małą dziewczynkę.
Zora wtuliła więc nosek w...szyję Yona, co samo w sobie po trzech sekundach takiego przytulania, wydało się nagle mężczyźnie bardzo nierozsądną pozycją. Jej kły znajdowały się teoretycznie bowiem tuż przy jego aorcie.
- Jesteś taki ciepły... - Szepnęła - Słyszę jak bije ci serce...
Tego akurat Yon nie mógł powiedzieć. Zora nie należała do osób najcieplejszych, a i z biciem serca byłyby pewne kłopoty...
Miękkie usta dotknęły jego skóry.
- Nie, Zoro. Nie teraz - powiedział Yon, odsuwając się.
Spojrzała na niego dziwnym wzrokiem, milcząc. Zdawało się, że nie wie co powiedzieć, czy też i co uczynić...
Męczącą ciszę przerwało dobijanie się do drzwi. Nim jednak Yon zdążył, z rapierem w dłoni, sprawdzić powód stukania, jakiś przepity głos wybełkotał przeprosiny, a niepewne dość kroki zaczęły się oddalać.
W zasadzie Yon mógłby wyjrzeć na korytarz i sprawdzić, kto zakłócał ciszę nocną, ale doszedł do wniosku, że tak daleko jego ciekawość nie sięga. Nie mówiąc już o tym, że na korytarzu mogło stać i czekać kolejnych parę osób, zainteresowanych kontaktem z nim właśnie. I chociaż był pewien, że Zora dałaby sobie radę ze wszystkimi, to jednak wolał nie ryzykować...
- Wszystko w porządku? - Spytała Zora, nie zmieniając swojej pozycji. Nadal więc siedziała na skrawku łoża, wpatrując się w Yona stojącego w drzwiach własnej izby - Chcesz może jeszcze o czymś porozmawiać?.
- Nie, na razie nie - odparł Yon. - Musimy odpocząć przed podróżą. - Co prawda jednej ze stron ta kwestia nie dotyczyła, ale zawsze lepiej było nie czynić takich podziałów. - A jutro, skoro świt, muszę się wybrać do świątyni. Może słudzy Pana Poranka będą mogli coś nam poradzić.
- To ja... ja... już sobie pójdę - Nagle wstała, wbijając wzrok w podłogę.
- Zostań - odparł Yon. - Zawsze jesteś miłym gościem - powiedział. - I z pewnością mi nie przeszkadzasz. A po co masz się gdzieś snuć po nocach.
- I po co mam zostać, skoro rozmawiać nie chcesz, zmęczony jesteś i... - Nie dokończyła, i ruszyła w stronę okna izby. Stojąc tam, plecami do Yona, założyła rękę na rękę.
Yon przez moment spoglądał na swoją rozmówczynię.
Zora była nieco... denerwująca. Czasami. Z drugiej jednak strony trudno było jej się dziwić. Przy jej stosunku do świata musiała mieć wiele kłopotów i bardzo mało znajomych, o przyjaciołach nawet nie wspominając.
- Nocne rozmowy mają swój urok - powiedział. - To nie ulega wątpliwości. Jednak dzieli nas, że tak powiem, pewien konflikt interesów.
- Nie rozumiem - Spojrzała na niego - Jakie interesy?.
- Ja muszę czasami odpoczywać, Zoro - odparł.
- Ktoś tam jest - Powiedziała nagle Zora, wpatrując się gdzieś w ciemne budynki na przeciw karczmy - Ktoś nas obserwuje. Zdmuchnij świece.
Nie zamierzał dyskutować chociaż sądził, że Zora zrobiłaby to dwa razy szybciej niż on. W pokoju natychmiast zrobiło się ciemno.
- Jeden ktoś, czy paru ktosiów? - spytał.
- Jeden. Siedzi na dachu, za kominem dokładniej. Chcesz tu podejść? - Spytała.
- To nic nie da - odparł Yon. - Niewiele zobaczę... Poczekamy spokojnie do rana, czy zapolujemy na niego? - spytał.
- Nie zrozum mnie źle, ale raczej nie będzie w tej chwili z ciebie pożytku. Musiałbyś się ubrać, a oprócz tego nie widzisz w mroku... za chwilę więc wrócę dobrze? - Spojrzała na niego, a w jej oczach pojawiła się lekko narastająca, czerwona, wampirza poświata.
Yon skinął głową.
- Tylko nie zrób sobie krzywdy - powiedział.
- To poczekaj chwilkę - Zora odeszła od okna, po czym przemieniła się w mały obłok mgły. Następnie zniknęła pod szparą drzwi...

Minął kwadrans i nic.

Minęły już prawie dwa, a ona wciąż nie wracała.

Yon czekał cierpliwie. Cóż innego mógł zrobić? Wybrać się na spacerek po dachach w nieznanym sobie mieście?
Gdyby chodziło o kogoś innego, to pewnie by zaryzykował, ale w przypadku Zory taka konieczność raczej nie zachodziła. Trudno było wyobrazić sobie złodziejaszka, którego Zora nie zdołałaby podejść, któremu nie dałaby rady. Prawdopodobnie miała ochotę wziąć go żywcem i wypytać, a to mogło trochę potrwać...

Sytuacja po godzinie jednak nie uległa zmianie. Zory wciąż jak nie było, tak nie było, Yonowi z kolei wszystko to zaczynało się coraz mniej podobać, powieki z kolei coraz bardziej opadać. Jeśli się nie mylił, było już sporo po północy. Czekać więc na "zgubę" dalej, ruszyć na jej poszukiwania, czy może udać się na spoczynek, oto pytanie...
Miał świadomość, że kiepsko to rozegrali. Powinni, na użytek szpiega, wylądować w łożu i dopiero wówczas zgasić świecę. Ale stało się...
Nie miał zamiaru czekać zbyt długo. Jeszcze parę chwil. A potem mała pożyczka od Milo, jeśli ten nie każe się egoistycznym skąpcem, i można ruszyć na poszukiwania zaginionej wampirzycy.
Kolejna chwila minęła, a Zory nie było, trzeba było zatem przystąpić do wykonania planu awaryjnego. Jako że podręczny ekwipunek był - zgodnie z nazwą - pod ręką, w niecałe dwie minuty Yon był gotów do drugi.

Milo nie wyglądał na wyrwanego z głębokiego snu. Wprost przeciwnie - zdawać by się mogło, że zajęty rozmową z Severem nawet nie pomyślał o położeniu się spać.
- Przepraszam za zakłócanie odpoczynku - powiedział Yon - ale muszę zrobić małą wycieczkę po okolicy. Czy mógłbyś pożyczyć mi na parę godzin pierścionek? Ten z Rath?
Milo, równie dobrze jak Yon, wiedział, że mogło chodzić tylko o jeden przedmiot - zdobyty na tajemniczym zabójcy pierścień niewidzialności. I widać uwierzył, że sprawa jest na poważna, że bez problemów sięgnął do kieszeni po metalowy krążek.
- Dzięki. - Yon skinął głową. - Oddam rano.
Ledwo drzwi do komnaty się zamknęły, Yon włożył pierścień i, nie niepokojony przez nikogo, opuścił gospodę.
Poszukiwania przeprowadzone przez Yona okazały się jednak wyjątkowo bezowocne. W pobliżu karczmy nie natknął się na nic, co mogło w jakikolwiek sposób świadczyć o podejrzanych osóbkach, obserwujących gości przybytku w ciemności. Karkołomne sprawdzenie okolicznych dachów, oraz mniej nadwyrężające przeszukanie ulic, nie przyniosło pożądanych rezultatów. Po Zorze również nie pozostał żaden ślad...
- Niech to... - Yon zmełł pod nosem przekleństwo.
Najwyraźniej Zora zrobiła sobie chwilkę przerwy. Szkoda tylko, że nie raczyła mu o tym powiedzieć wcześniej. Mógłby się przynajmniej wyspać, zamiast włóczyć po sąsiednich ulicach. I dachach.

Powrót do gospody nie nastręczył żadnych kłopotów. Dopiero przed własnym pokojem Yon zawahał się na moment. Wolałby nie paść ofiarą kogoś czającego się za drzwiami. To by było nader nieprzyjemne doznanie.
Ponieważ jednak nie potrafił, jak Zora, zamienić się w obłoczek mgły, ostrożnie otworzył drzwi ze słowami "To ja..."
Nikt jednak nie odpowiedział, ani co ważniejsze, nie zaatakował. Yon zastał pustą izbę, taką, jak ją zostawił. Nie pozostawało więc chyba nic innego, jak udać się na spoczynek, zważywszy fakt, iż był już naprawdę środek nocy...
Jednak postanowił się nie kłaść. Lepiej było posiedzieć w fotelu. Zdrzemnąć się w razie konieczności...
Zamknął drzwi na skobel, na wszelki wypadek podparł drzwi stołkiem, a potem ustawił fotel przy ścianie i usiadł wygodnie.

Zora nie wróciła aż do rana, Yonowi się więc przysnęło na fotelu. A wampirzyca pojawiła się w głównej sali karczmy, jak już wszyscy byli na śniadaniu... Tuż po tym, jak Yon oddał pierścień.

- I jak tam spacer? - spytał Yon.
Spojrzała na niego, i przymknęła na moment oczy. Nic jednak więcej, i ani słowa.
Yon, dyplomatycznie, powstrzymał się od komentarza.

~*~

Yon nie miał pojęcia, jak na całą sprawę patrzą inni, on jednak doszedł do wniosku, ze zadzieranie z bandą wampirów, choć w założeniach słuszne, może się źle skończyć bez odpowiedniego zaplecza i wsparcia. Dlatego też poszedł szukać nie tylko wiedzy, ale i współpracowników.
Wystarczyło nie przyznawać się do znajomości z paroma osobami i można było dostać się do środka świątyni. Tam zaś znalezienie kogoś, kto zna się na wampirach, było sprawą bajecznie prostą.
- Proszę za mną. - Zagadnięty przez Yona młody akolita ruszył korytarzem, nawet nie patrząc, czy Yon podąża za nim. - W tej chwili ojciec Kevamros jest w bibliotece. Z pewnością będzie w stanie odpowiedzieć na każde pytanie.

- Z wampira na człowieka? - Rozmówca Yona był pełen wątpliwości. - No można, oczywiście. Choć nie jest łatwo. Ów wampir musi chcieć, musi zginąć, a potem trzeba go wskrzesić. Jeśli naprawdę chciał przestać być wampirem - tu wątpliwości Kevamrosa wyraźnie wzrosły - i jest godzien cudu, to ożyje jako człowiek.
- A jeśli nie jest godzien?
- To trzeba będzie wampira zabić po raz drugi - odparł kapłan.
- No tak... Zabić wampira nie jest łatwo - powiedział Yon - ale skoro to konieczność... Czy trzeba odciąć głowę, czy też potrzebne są inne środki? Kołek i takie tam? Poza tym z ciałem wampira po śmierci dzieją się różne ciekawe rzeczy. Zwykle rozpada się w pył. Jak wtedy będzie z tym wskrzeszaniem?
- Ano łatwo nie jest, ale możliwości sporo - odpowiedział z dziwacznym uśmiechem kapłan Tempusa, przypominający wyglądem niedźwiedzia. - Jak przebijesz kołkiem, to się w proch zamieni, ale jak na ten przykład łeb zetniesz, to ciało zostanie. Podobnie z podpaleniem takiego nieumarlaka. A od tego, w jaki właśnie sposób go wykończysz, zależy później jak można go wskrzesić. Przy niektórych zaklęciach potrzebujesz całego ciała, przy innych kawałka, a przy kolejnym znowu nic nie musisz wiedzieć, poza tym, kim był owy typek. Oczywiście im wygodniej, tym drożej to wszystko wtedy wychodzi. A ogólnie, to może pomóc w wykończeniu wampirka, my bardzo chętnie... - Tym razem na gębie mężczyzny pojawił się wyjątkowo złowieszczy uśmiech.
- Sądzę, że z zabiciem jakoś dam sobie radę - powiedział Yon. - Natomiast gdyby były z tym jakieś kłopoty, albo nagle okazało się, że wampirów jest więcej niż jeden... Na jakich warunkach udzielacie pomocy?
- W ubiciu wampira, a najlepiej wielu z nich, to w sumie i bez żadnych kosztów. - Rosły kapłan wyszczerzył zęby.
- Mam na oku jedną taką sprawę... - Yon w zamyśleniu potarł brodę. - Jak tylko poznam więcej szczegółów, to się zgłoszę - dodał.
- Będziemy czekać niecierpliwie - odparł kapłan, po raz kolejny racząc mężczyznę uśmiechem, zapewniającym o wielkiej ochocie na ubicie nieumarłych...
- I druga kwestia, bardziej przyziemna. Ile kosztuje takie wskrzeszenie?
- Najtańsze to będzie za... 770 złociszy, i 500 za diament o takiej wartości, ale oczywiście najpierw należy taki znaleźć. Kapłani nie zawsze mają taki komponent od tak pod ręką
- Innymi słowy trzeba dostarczyć wampira w dwóch kawałkach, z diamentem w zębach? Chciałem powiedzieć - i diament?
- Nie tak do końca... w tym konkretnym przypadku stan wampira nie gra roli, ważne żeby było już po nim, a co z niego zostanie to nieistotne, kupka popiołu, czy też palec również wystarczy.
- Zdecydowanie praktyczniejsze - odparł Yon - przywieźć wampira w metalowym pudełku, niż targać w dużych kawałkach. Dziękuję za poradę. A wracając do tych wampirów w większej ilości... Jakość wampirów czy ich wiek nie grają roli, prawda?
- Walka z tymi truposzami to nie przelewki. A im starsze, tym oczywiście potężniejsze. Byłoby wskazane przekazanie nam jak najwięcej o nich informacji, w końcu trzeba wiedzieć z kim się walczy.
- Na razie nie wiem, gdzie i jakie. Jestem za to pewien, że może ich być tam dużo. A, tak na marginesie... Słyszałeś może kiedyś, kapłanie, o jakimś księciu wampirów czy czymś takim? Ponoć wygląda on mniej więcej tak...
I tu nastąpił opis stwora, który odwiedził rezydencję Bruille'a.

Kapłan zmarszczył na dłuższą chwilę brwi, słuchając opisu udzielonego przez Yona, po czym podrapał się po nieco nieogolonym policzku.
- To może być naprawdę... wiele. Gargulec? Chociaż nie, jakiś Demon, Diabeł, albo inne plugastwo? Możliwości jest naprawdę wiele, naprawdę wiele. A może to jakieś przebranie magiczne? Niestety nie umiem pomóc. Co do - jak to nazwałeś - "księcia wampirów" to zdarzały się takie gadziny co pewien czas na przełomie wielu stuleci, ostatnio jednak o żadnym nie słyszano, co jednak nie oznacza, że nie może taki istnieć.
- Demon współpracujący z wampirami? Rozkazujący im? Czy coś takiego jest możliwe? Ponoć nazywały go swoim 'mistrzem', czy jakoś tak...
- Czasem się zdarza. Te różne cholerstwa ciągnie do siebie, i mocniejszy pomiata słabszymi, jednak jakoś wątpię, by wampiry dały się podporządkować jakiemuś Demonowi... - Kapłan potarł w zamyśleniu podbródek - To samolubne, dzikie pijawy, jeśli już mają jakiegoś mistrza, to tylko wampirzego.
Yon z trudem powstrzymał się przed powtórzeniem gestu kapłana.
- Niestety to wszystko, co wiem. Jeśli kiedyś dowiem się czegoś więcej, to się zgłoszę. Na razie dziękuję za informacje i ofertę udzielenia pomocy.
- Nie ma za co, i pamiętaj, jak co to chętnie ich ukatrupimy! - Rosły mężczyzna trzasnął Yona po przyjacielsku na pożegnanie w ramię, choć w tym akurat przypadku oznaczało to raczej suche doświadczenie zderzenia z pędzącym wozem...

~*~

Nie po to się zbiera przeróżne informacje, by zachować zdobytą wiedzę dla siebie. Przynajmniej czasami. Z tego też powodu Yon postanowił porozmawiać z Zorą na tak zwane poważne tematy....
- Żeby stać się człowiekiem musisz najpierw zginąć, potem cię wskrzeszą - Yon bardzo streścił rozmowę. - W grę wchodzą jeszcze koszty manipulacyjne. Uda ci się pod warunkiem, że bardzo chcesz. Sama zatem widzisz, co cię czeka. I sama musisz odpowiedzieć na pytanie, czy jesteś zdecydowana to zrobić.
- Hm - Wielce elokwentnie wypowiedziała się rudowłosa dziewoja, po czym jej usta zacisnęły się w poziomą kreskę. Najwyraźniej nie tak wyobrażała sobie swój powrót do normalności...
- Nic na to nie poradzę. - Yon rozłożył ręce. - To ty się musisz zastanowić, czy chcesz zaryzykować. Trochę czasu jeszcze masz. Jesli powiesz 'nie', to chyba lepiej będzie, żebyśmy zaczęli się unikać - dodał.
Dyplomatycznie z kolei nie wspomniał o tym, że kwota ponad tysiąca złotych monet to nie jest wcale mało...
- Czyli żeby żyć, muszę... muszę umrzeć. Ponownie - Powiedziała Zora, dosyć grobowym tonem. Minę miała również nietęgą.
Tonowi Yon mimo wszystko się nie dziwił. Na jej miejscu też by miał pewne wątpliwości.
- To jest, niestety, podobno konieczność. Też miałem nadzieję na jakieś mikstury czy czary, ale ten kapłan postawił sprawę dość jednoznacznie.
- I co ja mam teraz zrobić? - Spojrzała ze szklącymi się oczami. - Dać się tobie zabić, od tak po prostu?
- Wiesz... - odparł Yon. - To już ty musisz zdecydować. Poza tym... na razie i tak nie mam takiego diamentu, jaki potrzebny byłby kapłanowi.
Wolał nie wspominać, że kapłani z przyjemnością zajmą się kwestią pozbawienia Zory jej niby-życia.
- Ja już sama raz... w Rath... powiesiłam się... i nic... - Wpatrywała się gdzieś w bok, nie chcąc najwyraźniej patrzeć mężczyźnie w twarz.
- Nie powiem, by przyjemne dla mnie było ucinanie ci głowy, albo też wbijanie kołka w serce. Samobójstwo jako takie jest dość mało skuteczne w wykonaniu wampira. Ale jeśli się zdecydujesz i będziemy mieć warunki, to dopiero wtedy warto będzie myśleć o sposobach pozbawienia cię życia.
- Więc... więc pomyślimy o tym później dobrze? - Jej wzrok zdawał się wprost błagać o zmianę tematu rozmowy.
- Zoro... mogłabyś coś powiedzieć na temat tego potwora? Owego "mistrza", jak go nazwała Yalcyn? Co to jest za stwór? czy ma jakąś nazwę? Imię? I gdzie jest jego siedziba?
- Mieszka w Twierdzy o nazwie Żelazny Kieł. Leży nad Morzem Księżycowym. - Przerwała na chwilę. - Mistrz jest potężny. Nie należy się jemu sprzeciwiać. Włada straszną i zabójczą magią - niemal wyrecytowała dziwnym tonem Zora.
- To wampir? Demon? Coś jeszcze innego? - spytał Yon.
- Wampir. Chyba... - Odparła rudowłosa - W każdym bądź razie nie widziałam jak pije krew, no ale... tak, to wampir. I do tego bardzo obeznany w magii.
- Obeznany w magii wampir to coś niezbyt przyjemnego - stwierdził Yon. - Chyba trzeba będzie skorzystać z opcji dodatkowej i zapewnić sobie jakieś posiłki. Nawet wiem, kto mógłby zaoferować swoją pomoc... Tylko nie wiem - spojrzał na Zorę - jak potraktują sprawę podróży wraz z tobą. Chyba nie byliby zachwyceni. Może lepiej by było, gdybyśmy z tymi pomocnikami spotkali się już na miejscu.
- Yonie, ja nie wiem czy to był kiedyś człowiek tak dla jasności - Powiedziała Zora - Na Demona, czy Diabła nie wygląda, Elfa i Półelfa również nie... w sumie często paraduje jako zwykły mężczyzna, ale to też może być jakaś magiczna forma. Co do waszych pomocników... wolałabym ich uniknąć.
Yon skinął głową.
- Porozmawiam z nimi i przedstawię ogólną sytuację, nie mieszając do tego twojej osoby - powiedział. - Nie chciałbym cię narażać na niepotrzebne nieprzyjemności.
- Już do nich przywykłam - Szepnęła smutnym tonem - Nawet ty... nie ważne.
- Nawet jeśli przywykłaś - odparł - to nie znaczy, że mają cię spotykać na każdym kroku.
- Łatwo ci mówić. Ty nie wywołujesz chęci mordu na tłumie który rozpozna twoją prawdziwą naturę. Nie musisz się ukrywać, nie jesteś odtrącony przez resztę. Staram się zachowywać... zachowywać normalnie, ale... - Nie dokończyła.
- Co innego mieć wrogów - odparł - a co innego samemu pchać się im w ręce. O tym myślałem, mówiąc o unikaniu kłopotów.
- To by z kolei w sumie oznaczało, że powinnam się gdzieś zaszyć z dala od każdej... żywej duszy?
- Uwagę na siebie będziesz zawsze zwracać - powiedział Yon - bez względu na to, czy ludzie rozpoznają w tobie wampirzycę, czy nie. Ale jedni szybciej rozpoznają twoją drugą naturę, inni wolniej. Tych pierwszych powinnaś zdecydowanie unikać i to właśnie miałem na myśli.

~*~

Nowa wiedza, kolejne informacje do przekazania odpowiednim osobom...
- Mam nowe informacje na temat tych wampirów - powiedział Yon. Jego rozmówcą był ten sam kapłan, co poprzednio. W końcu lepiej się rozmawiało z osobą będącą już w tak zwanym temacie.
- No gadaj, gadaj - Kevamros zatarł wręcz ręce, czekając na nowinki dotyczące wampirów. Już nie pierwszy raz było wyraźnie widać, że niezwykle pali się jemu do ukatrupienia nieumarłych, i wzięcia udziału w całej tej "Yonowej" sprawie...
- Najpierw ten cały mistrz... według mego informatora to wampir, potężny wampir, w dodatku bardzo dobrze znający w magię. Nie wiadomo, czy to kiedyś był człowiek, elf czy jeszcze coś innego.
- No dobrze... - Odpowiedział kapłan - I?
- Siedzibą owego mistrza jest Twierdza Żelazny Kieł nad Morzem Księżycowym - dodał. - I z pewnością nie jest tam sam. Towarzyszy mu, ponoć, z tuzin wampirów.
- To nic nowego, z reguły tacy "mistrzowie" mają własne... stado, do tego i pewnie jeszcze sporo sług, niekoniecznie wampirzych. O tej twierdzy nic do tej pory nie słyszałem, musiałbym parę ksiąg powertować.
- To ponoć jakiś tydzień stąd - powiedział Yon. - Czy zatem możemy się umówić na spotkanie w okolicach tej twierdzy?
- Jak najbardziej, jeśli oczywiście ta cała sprawa to nie jakaś podpucha - Kapłan spojrzał na Yona jakoś tak "krzywo". No ale pod samą twierdzą w jakimś szczerym polu czy jak?.
Yon westchnął ciężko, potem pokręcił głową.
- Mogę przysiąc na każdego z bogów, że nie żartuję - powiedział. A potem dodał: - Prawdę mówiąc nie wiem, czy gdzieś w okolicy tej twierdzy jest jakieś miasto czy port.
Kapłan przez dłuższy czas grzebał w regałach, szukając mapy owego terenu.
- W porządku... to pomożemy, jak już mówiłem, a spotkamy się na rynku w Mulmaster zgoda? To którego dnia dokładnie od dzisiaj?
- Planujemy wyruszyć dzisiaj - odparł Yon. - Zatem za tydzień, koło południa.
- A więc spotkamy się za siedem dni. Będziemy gotowi!
Tym razem obyło się bez klepnięcia w ramię, ale uścisk dłoni ponownie świadczył o tym, że kapłan, jak to powiadają, ma krzepę.

~*~

- Zaangażowałem kilku pomocników - powiedział Yon po powrocie do gospody. - Muimy dopłynąć do Mulmaster, a tam spotkamy się z kilkoma kapłanami, również zainteresowanymi rozprawieniem się z wampirami. Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko temu?
Co prawda mógł ich postawić przed faktem dokonanym, ale i poinformować o nowych członkach wyprawy na miejscu, ale... Miał nadzieję, że żadne z kompanów nie okaże się głupcem.
 
Kerm jest offline  
Stary 15-11-2010, 21:22   #284
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Wodospady Sztyletu


Mocno uszczuplona osobowo grupka śmiałków spędziła niemal cały dzień w miasteczku głównie na odpoczynku, oraz drobnych przygotowaniach, dotyczących dalszej podróży ku swojemu celowi. Nie oznaczało to jednak, że kilka z owych osóbek, nie postanowiło odpowiednio zadbać o ważne dla całej wyprawy szczegóły...

Nocna zguba, jaką była młoda wampirzyca, odnalazła się rano, siedząc sobie przy karczemnym stole, jakby nigdy nic. Na pytania Yona, dotyczące zniknięcia w nocy, oraz losu nocnego obserwatora, Zora odpowiadała w dosyć dziwny, zdawało się jakby, niechętny sposób. Ponoć jej uciekł.

Yon po kolejnym spotkaniu zapewnił wsparcie kleru Tempusa w miejscowej świątyni, gdzie Kapłan, którego w całe przedsięwzięcie wtajemniczył, obiecał niezwłocznie powiadomić swoich współwyznawców, mających wesprzeć awanturników w walce z nieumarłymi. Można więc było liczyć na kilka Paladyńskich mieczy i parę kropideł dzielnych Kapłanów, co było naprawdę dobrą nowiną.

Zora nie odezwała się w tej kwestii ani słowem.

~

Acaleem w tym czasie, wraz z towarzyszącą jemu Gween, załatwił w porcie nowy środek transportu. Łajba o wdzięcznej nazwie "Mała Syrenka" wypływała wieczorem w kierunku ich upragnionego celu. Stary Krag mógł ich zabrać przez Morze Księżycowe do miasta Mulmaster, leżącego całkiem już niedaleko Twierdzy Żelazny Kieł. Samo Mulmaster z kolei, z tego co zdołał od marynarzy dowiedzieć się Mnich, mocno przypominało Melvaunt, co nie było zbyt pocieszającą nowiną. Tym razem jednak, przygotowani na naprawdę wiele ewentualności, i mając już za sobą doświadczenie dotyczące takich miast, powinno pójść wiele rzeczy jednak bardziej po ich myśli.

~

Z kolei Milo, wraz z kuśtykającym Severem, wybrali się po zaopatrzenie. Zakupione flaszki wody święconej, spory zapas bełtów, kołki, proch strzelniczy, oraz parę świętych symboli miało znacznie pomóc w pokonaniu stojącego przed nimi wyzwania... a może by i czosnek kupić?.

- To wszystko i tak o dupę roztrzaść. Jak cię wampir posmyra kiełkami, to już po tobie - Skwitował wszystkie starania Smyrg. Na swój specyficzny, pokręcony sposób, miał jednak sporo racji. Do mięczaków jednak ani Paladyn, ani dzielny Milo nie należeli, więc po paru ciężkich komentarzach zielony glutek niespodziewanie przymknął jadaczkę.





~


Następnego dnia w południe wyruszono w morską podróż. Rejs "Małą Syrenką" odbył się bez żadnych niespodzianek. Stateczek okazał się w porządku, podobnie jak załoga, i sam kapitan. Morze Księżycowe również nie sprawiało problemów, będąc wyjątkowo spokojnym. Zupełnie jakby był to owy spokój przed burzą...

Kilka osób miało czas, by dokładnie przemyśleć parę spraw. Dwie z nich, doszły w spokoju do pewnych zaskakujących wniosków, jedna z kolei poczuła się cholernie samotna.

Zachód słońca na pełnym morzu wywołał sporą melancholię. Powróciło wiele wspomnień, i tych świeżych, i tych odległych. Radosnych, i również bolesnych. Walka ze złem, i z przeciwnościami losu, miała swoją straszną cenę.

Odeszło tak wielu, poległo już tyle osób, zarówno postronnych, jak i uwikłanych bezpośrednio, często tracąc życie w... w naprawdę nie-taki sposób. Czym jednak był ten "właściwy"?. Nieistotne, czy bohater, czy nie, śmierć zawsze pozostawiła pustkę i ból. A oni, herosi z przymusu, z kaprysu sił wyższych, musieli jakoś to wszystko ogarnąć, i poradzić sobie z tym co się wokół nich działo.

Nie zawsze jednak wychodziło.





~




Rozdział III


"Oczekując końca"







Mulmaster


Już po rozmiarach portu można było się przekonać, że miasto ma naprawdę sporą wielkość. Ruch jaki panował na wodach portu, oraz i w samym porcie, doprowadził do uniesienia się kilku brwi. Śmiałkom zdawało się, że trafili do wielkiego, ludzkiego ula, pełnego nieustannie pracujących, hałaśliwych pszczół.
Po załatwieniu formalności z cyklu "opłata za podróż", awanturnicy postawili po raz pierwszy od pięciu dni nogi na suchym lądzie, mając chwilowo naprawdę dosyć kołysania. Rozpoczął się więc kolejny etap ich życiowych perypetii, i oby nie ostatni.

Samo Mulmaster nie różniło się zbyt wielce od pamiętnego Melvaunt. Nie było na każdym kroku aż tak odpychające pomyjami na ulicach, żebrakami, półnagimi dziećmi, kalekami, brzydkimi ladacznicami, i podejrzanymi typkami, zerkającymi w stronę nowo przybyłych, do miłej atmosfery było jednak zdecydowanie daleko. Tak daleko, jak chyba do samego Vaast.

Liczna straż miejska, patrolująca miasto, wywołała u Gween i Acaleema dosyć specyficzne skojarzenia, często doprowadzające do nerwowego rozglądania się na boki. Zora nie odzywała się przez całą podróż z nieznanych powodów do Yona, Sever z kolei był myślami przy Lunie. Nikt tak naprawdę nie wiedział, co się z nią stało od momentu porwania, oraz, czy w ogóle jeszcze żyła. Takie rozmyślania doprowadzały Paladyna do bezsenności... Milo natomiast zrozumiał pewną istotną rzecz. Wcześniejsze wydarzenia były dopiero początkiem jego największej próby w życiu, co nic a nic nie ułatwiała obecność Smyrga.

Do ewentualnego przybycia posiłków z kleru Tempusa pozostał jeszcze dzień. Wiatry niezwykle sprzyjały "Małej Syrence", dając jeszcze dodatkową chwilę odsapnięcia przed zmierzeniem się z Yalcyn, stadem wampirów, i ich nieznanym przywódcą. Był więc czas na ostateczne przygotowania, zakupienie potrzebnych rzeczy, a przede wszystkim, na luźny, spokojny dzionek.


~

Milo znalazł na ulicy sakiewkę. Ot tak, po prostu sobie leżała. Początkowo, podejrzewając jakąś pułapkę, zbliżył się ostrożnie i nieufnie, oglądając owe znalezisko z zacięciem co najmniej prostego chłopa gapiącego się na smocze zwłoki. Nic jednak nie wskazywało na podstęp... a sakwa zawierała trzydzieści srebrników!. A więc wikt i opierunek opłacony?.


Karczma "Brodaty Woj" była dosyć droga, poprzez wysokie progi cenowe unikano jednak zwyczajowego motłochu, burd i tym podobnych. Służki były ładne, jadło smakowite, a piwo było piwem, a nie rozwodnioną breją.




~


Następnego dnia w południe, grupce awanturników przyszło poznać osoby wysłane przez kler Tempusa. Nawiasem mówiąc, było wiele przyglądania się wzajemnie... dwóch muskularnych wojaków, będących braćmi, Jamben i Kever, do tego Paladyn Tharven oraz Kapłan Qvross. Grupce zaś przewodził - już na pierwszy rzut oka - bardziej doświadczony, i nieco straszy od reszty, Paladyn Ronir oraz Elfia Kapłanka Zoe, nico zbyt nie pasująca do zakutych w metal osobników. Nastąpiło więc krótkie przedstawienie się, poparte kilkoma nieco zbyt przyziemnymi przechwałkami dotyczącymi czynów dokonanych za żywota. Ale w sumie to nie było aż tak istotne w obliczu nadciągającego przeznaczenia, ważne przecież, żeby się dobrze zgadać i współpracować.












***

Info w komentarzach
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 22-11-2010 o 22:04.
Buka jest offline  
Stary 21-11-2010, 15:29   #285
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Co należy zrobić, jeśli ma się w perspektywie spotkanie (niezbyt przyjazne) z (mało sympatycznymi) wampirami? Oczywiście nastawić się duchowo i przygotować fizycznie. Tudzież zorganizować kogoś, kto zechce wraz z tobą (albo jeszcze lepiej - zamiast ciebie) zmierzyć się z owymi nieumarłymi. Czy też może 'żywymi inaczej'. A taka pomoc przydatna była zwłaszcza w obliczu znacznego spadku liczebności grupy ratunkowej.
Na szczęście etap kaptowania pomocy Yon miał już za sobą. Kevamros, kapłan Tempusa, zapewnił, że doborowa ekipa stawi się na rynku w Mulmaster, by służyć pomocą w zwalczaniu wampirów. Można było mieć nadzieję, że kapłani obietnicy dotrzymają, choćby z racji znanego wszem i wobec braku sympatii do wspomnianych wcześniej wampirów. Pozostawała jeszcze sprawa dodatkowego wyposażenia. Woda święcona, butelki z łatwopalnym materiałem. Ciekawa była również dyskusja na temat tego, jaki rodzaj drewna jest najbardziej skuteczny, innymi słowy - z czego najlepiej wystrugać kołek.

Uzbrojeni i niebezpieczni ruszyli by zająć miejsca na statku wynajętym przez Acaleema przy współudziale Gween.
"Mała Syrenka" całkiem słusznie nosiła takie właśnie miano. Łajba była raczej kieszonkowych rozmiarów i prócz kapitana Kraga, matrosa pełną (chociaż nieogoloną) gębą, na pokładzie znajdowało się jeszcze czterech członków załogi, nie licząc kucharza okrętowego, czyli kuka.
Miejsca dla pasażerów również nie było zbyt dużo, ale na plus zaliczyć trzeba było fakt, że nie wylądowali, niczym kłopotliwy ładunek, w ładowni. Otrzymali nawet kajuty - jedno i dwuosobowe klitki, o połowę mniejsze od standardowej klasztornej celi. Nikt jednak, przynajmniej w obecności Yona, nie narzekał na brak luksusu.
Kapitan Krag wyjaśnił, że "Mała Syrenka" z równą chęcią przewozi różnej maści towary, jak i różnej maści pasażerów. I chociaż statek kursuje głównie na linii Wodospady Sztyletu - Mulmaster, to za odpowiednią zapłatą wozi się pasażerów tam, gdzie zechcą.
A że pieniądze od aktualnych podróżnych stanowiły niespodziewany acz miły dodatek do zarobku, zatem kapitan nie narzekał i nie traktował nikogo jak piąte koło u wozu...

Podróż morska, jeśli nie jest się załogantem, jest idealną okazją do zacieśniania więzów przyjaźni, wymiany poglądów oraz odpoczywania.
Yon przede wszystkim poświęcił się tej ostatniej czynności. Ostatnie dni, szczególnie pobyt na mokradłach, były tak pełne wrażeń, że trochę lenistwa fizycznego i psychicznego dobrze każdemu by zrobiło. Nie mówiąc już o tym, że kolejna porcja przeżyć czekała ich wszystkich wkrótce po dobiciu do brzegu.
Dopiero po dwóch dniach podróży Yon wyrzucił lenistwo za burtę i zabrał się za ćwiczenia. Troszkę szermierki, troszkę strzelania z kuszy, troszkę pracy z linami. Trudno było z góry przewidzieć, która z tych umiejętności może się przydać podczas spodziewanego starcia.
Gdy na horyzoncie pokazało się Mulmaster Yon był w pełnej formie.

Zora, ku zaskoczeniu Yona, nie zniknęła z pokładu "Małej Syrenki" ani w połowie rejsu, ani wtedy, gdy przybyli do okazałego nabrzeża Mulmaster.
Skierowane na nią spojrzenie Yona nie kryło wątpliwości, jakie go ogarnęły.
- Zostaniesz z nami dłużej, niż wcześniej mówiłaś? - spytał w końcu.
Co prawda jeśli Zora miała zamiar dać się zabić już teraz, to nic nie mógł na to poradzić, ale jednak wolałby wiedzieć o tym nieco wcześniej.
- Jeszcze trochę - odparła po naprawdę długiej chwili wpatrywania się w Yona rudowłosa. - Dzień - dodała.
- Zatem już nie będziesz czekać na tych kapłanów, z którymi mamy się spotkać?
- Jak chcesz to mogę zaczekać... - szepnęła.
- Byłoby to dla ciebie chyba dość ryzykowne, prawda? Chyba, że już teraz chcesz spróbować stać się człowiekiem... Nie wiem jednak, czy kapłani, z którymi mamy się spotkać mają odpowiednie zaklęcia, by móc cię wskrzesić...
- Na czole chyba nie mam wypisane kim jestem prawda? - Dziwnie na niego spojrzała.
- Sądzisz, że cię nie rozpoznają? Z drugiej strony... Kevamros z pewnością byłby zaciekawiony kimś takim, jak ty - osobą, która chciałaby przestać być wampirem.
- Nie wiem... po prostu nie wiem... - Odwróciła wzrok od Yona, i skierowała go na port do którego przybijali. - To wszystko mnie chyba przerasta.
Co Yona w zasadzie nie dziwiło. Sytuacja Zory nie była łatwa i prosta. Zdecydowanie nie należała do takich, gdzie bez myślenia wiedziało się, co można zrobić.
- Według mnie zdołasz sobie z tym poradzić - zapewnił.

- Niedługo czeka nas walka. - Yon zmienił temat. - Czy możesz mi jeszcze powiedzieć, coś, co mogłoby nam ułatwić zadanie?
- Dlaczego? - zadała wyjątkowo nietypowe pytanie.
- Bez względu na to, co się z tobą dalej będzie dziać, to chyba pozbycie się Yalcyn nie sprawiłoby ci przykrości?
- No zgadza się, ale dlaczego mam wam o wszystkim mówić?. Prowadzić jak po sznurku, i zdradzać sekrety, licząc na wasz sukces, a co ja z tego mam? Dziwną wizję przyszłości, śmierć przed oczami i brak pewności na normalne życie. A co, jak już będę niby ponownie żyła? Nie mam już żadnej rodziny, nie mam przyjaciół, jestem bez grosza, a jedyni znajomi to wampiry, które zabijecie. Zaopiekujesz się mną, zapewnisz uczucie bliskości i domu?
- Jeśli żywisz jakiekolwiek wątpliwości co do tego, by przestać być wampirem, to lepiej sobie daruj ten eksperyment z próbą powrotu do normalnego życia. Znajomych paru byś pewnie znalazła, nie wiem natomiast, co byś powiedziała na prowadzenie trybu życia poszukiwacza przygód. A czy byś potrzebowała opiekuna? Nie sądzę.
- Jeżeli chodzi o poprowadzenie nas... Oczywiście nie musisz nam nic powiedzieć, ale jeśli wyzwolisz się spod władzy Yalcyn, to nawet jeśli pozostaniesz wampirem to i tak zyskasz, prawda?
- A może - spojrzał na nią z zainteresowaniem - chcesz prowadzić życie porządnego wampira, poszukiwacza przygód? Skoro, jak głoszą plotki, istnieją dobre drowy, to może i dla dobrych wampirów znalazłoby się miejsce?
Zora głośno westchnęła, choć jako wampirzyca, nie musiała chyba oddychać...
- I po co to wszystko, i dla kogo? - Powiedziała wyraźnie łamiącym się głosem - To już raczej nie ma sensu, brak mi jakiejkolwiek podpory... przepraszam. - Odwróciła się nagle do Yona plecami.
Zdecydowanie nie miał talentu do prowadzenia rozmów z kobietami. Mara, Zora... Cokolwiek próbował, kończyło się totalną katastrofą.
Dotknął lekko ramienia Zory.
- Wiesz przecież, że na moją pomoc możesz liczyć - powiedział.
Dziwnie drgnęła, gdy dotknął jej ramienia.
- Problem w tym... - Szepnęła wyjątkowo cicho, nie zwracając ku Yonowi twarzy - Problem w tym... że... ja liczyłam... na coś więcej... - W końcu wydukała.
Yona zamurowało. Chociaż, prawdę mówiąc, powinien był spodziewać się takiego obrotu sprawy. Przy jego szczęściu do kobiet...
W pamięci, jak żywa, stanęła mu baronówna.
- Teraz chyba za wcześnie na taką rozmowę - powiedział. - Wrócimy do tego jak tylko cała awantura pomyślnie się skończy - zapewnił.


Gospód ci u nas dostatek, zdawało się oznajmiać Mulmaster. Tu zajazd, tam gospoda, obok pokoje do wynajęcia. I to nie na godziny...
Właściciel "Szczęśliwego Trafu" nie miał nic przeciwko przygarnięciu paru interesujących już na pierwszy rzut oka osób pod swój dach. I dysponował wolnymi pokojami.
Noc minęła spokojnie. A następnego dnia ruszyli na spotkanie z ekipą, którą miał zorganizować Kevamros.
Bez Zory, która tuż przed wyruszeniem w drogę zniknęła z gospody - całkiem jakby rozpłynęła się w powietrzu.
 
Kerm jest offline  
Stary 22-11-2010, 01:44   #286
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Wampiry… niektórzy uważali je za ciekawy „gatunek”, jednak dla Ronira były po prostu kolejną z tych rzeczy, która psuła naturalny porządek świata. Więc trzeba je było usunąć.

W tym celu szedł na czele niewielkiej grupki współtowarzyszy ze świątyni Tempusa, by spotkać się z grupą nieznanych mu „poszukiwaczy przygód”, czy jak im tam, i wspólnie stawić czoło przeklętym martwakom.

Słabo znał tych, z którymi teraz szedł na spotkanie. W ich oczach widział żar i zapał, zapewne na myśl o nadchodzącej bitce. Zaś oczy Ronira wypełniało… zmęczenie. Też kiedyś miał nadzieję wytępić wszelkie zło i kurestwo tego świata. Jednak potem przejrzał na oczy i dostrzegł, że kurestwo mnoży się bardziej niż zasrane króliki. Nie sposób go wytępić… jednak warto próbować: niszczyć tak zwane zło kawałek po kawałku, marzyć o lepszym jutrze…

Z zamyśleń wyrwał go fakt, iż się zatrzymał. To znaczyło, że są już na rynku… Nieco przytomniejszym wzrokiem ocenił zebranych. Pewien niesmak budziło w nim diablę o imieniu Acaleem, jednak paladyn nie mógł go rozgryźć.

Z kolei początkową… radość wywołała w nim obecność aasimira o imieniu Sever. Jednak i to prędko przeszło w rozczarowanie, bowiem Blake, będąc paladynem Tyra, zachowywał się co najmniej niegodnie.

Był również człowiek, Yon z imienia, który jako jedyny dotąd wzbudzał jakiekolwiek zaufanie Ronira. Chociaż i to mogło być mylące, czas pokaże.

Po wymianie zdań, dłuższej niż wymagało tego grzecznościowe przedstawienie się nawzajem, wreszcie postanowili ruszać. Kiedy ktoś poruszył sprawę wierzchowców, Ronir, tylko uśmiechnął się kącikiem ust i potrząsnął lekko głową.

To było trochę głupie, jednak nie wyobrażał sobie, by miał dosiadać innego konia niż swojego Błyska…
 
Gettor jest offline  
Stary 22-11-2010, 20:43   #287
 
Grytek1's Avatar
 
Reputacja: 1 Grytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie coś
Post wspólny mój i Andramila

Sever nie bał się śmierci, oswajano go z nią od dziecka, od chwili gdy pierwszy raz podniósł miecz. Ćwiczono go w zabijaniu, walka oraz rozlew krwi stanowiły dla takich jak on istotę życia. Często poniesiony szlachecką fantazją ryzykował ponad miarę by w obliczu wroga wykazać się zuchwałością godną pieśni bardów. To właśnie odwaga, jak mniemał była największą z zalet jakimi może się pochwalić wojownik. Oczy błyszczały mu na myśl o szaleńczej szarży na wampiry i demona zaskoczonego tym że ktoś chce go zgładzić we własnym leżu. Wiedział że gdy ruszy w bój jego serce będzie łomotało pompując krew ze zdwojoną siłą, wszelkie wątpliwości stracą na znaczeniu i będzie słyszał tylko szum gdzieś w uszach. Był to moment w którym czuł się panem życia i śmierci, był wtedy niemal równy bogom na niebieskim firmamencie. Nieujarzmiona chęć wyplenienia zła była silniejsza od niego, pierwotna żądza drzemiąca zazwyczaj na dnach duszy by wybuchać ze zdwojoną siłą w boju. Jak wielu młodych opuścił rodzinę i ojczyznę by pognać na spotkanie z przeznaczeniem. Obawiał się tylko jednego, dnia w którym nie otrząśnie się z zewu zaślepiającego zdrowe zmysły, chwili z której już nie zdoła powrócić do normalnego życia. Stałby się wtedy niczym demon żywiący się strachem i śmiercią - wrogiem wszystkiego co żywe. Balansując na granicy obłędu łatwo było zatracić sumienie a wraz z nim duszę. Potrząsnął głową, próbując odegnać ponure myśli i ruszył żwawo wprost przed siebie wiedząc że zrobi wszystko by ratować tę którą tak umiłował.

(***)

Uliczka była gwarna i zapewne paladyn minąłby ją szerokim łukiem gdyby nie to że powierzono mu sprawę zakupu zaopatrzenia na wampirobójczą wyprawę.




Nizioł zaś wręcz przeciwnie. Choć małych rozmiarów i mikrej postury, to jednak wrodzona i wyćwiczona zręczność w miarę sprawnie umożliwiała mu poruszanie się w tłumach. Prześlizgiwał się przodem między krasnoludami, elfami czy półorkami szukając na straganach tego co mogło by się im przydać. A było tego sporo.


- Jak myślisz? Ta oliwa nam się frzyda? - spytał się doganiającego go palladyna. - Jak sądzisz? A może by namoczyć ją kołki osikowe i fodfalić w momencie wbicia?
- Mam w sakwach trochę oleju do lampy, mimo to nie sądzę by wampiry cierpliwie nastawiały swe torsy na przebicie kołkiem i podpalenie.

Wtem na ławach ustawionych przed karczmą rozpoczęto śpiewy, sądząc po treści byli to marynarze. Z zaskoczeniem paladyn zauważył że mężczyźni byli niemal całkowicie trzeźwi lub wyjątkowo dobrze się trzymali.


Pieśń niosła w sobie coś czego aasimar nazwać nie potrafił, choć się starał. Pokrzepiony pozytywną energią, ruszył po resztę sprawunków.

(***)

Łupinka na której płynęli kołysała się niczym powóz na dołkach i kamieniach, młody paladyn czuł jak z każdą chwilą rośnie jego determinacja. Do diabłów, nie był starym wojakiem ani najemnikiem, to fakt, lecz nie pozostawiono mu już wyboru musiał walczyć jeśli chciał zobaczyć Lunę. Zaciskając zęby siedział na pokładzie i szorował rynsztunek.Czekał.

(***)

Byli u celu. Miasto wynurzyło się zza zasłony mgieł, ponure choć ludne. Wkrótce dowie się czy los mu sprzyjał. Podróż sprawiła że w ranach nie czuł już takiego bólu jak dawniej. Mógł go leczyć mocą swego patrona lecz nie chciał. Czuł się winny że nie było go w chwili gdy potrzebowała go najbardziej. Ból był tylko namiastką tego co czuła jego dusza.
 
Grytek1 jest offline  
Stary 23-11-2010, 22:49   #288
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Na grupkę pomocników, palących się do załatwienia sprawy wampirów, Yon trafił bez problemów. Nie miał również żadnych trudności z rozpoznaniem osób mających wesprzeć grupkę śmiałków w szczytnym zadaniu oczyszczenia kawałka Faerunu z paru nieumarłych, bowiem na czele owej grupy znajdował się kapłan znany Yonowi z Wodospadów Sztyletu.
Uścisk dłoni Kevamrosa był tak samo silny, jak podczas pożegnania, na twarzy malował się równie przyjazny usmiech.
- Witaj Kevamrosie - powiedział Yon. - Dobrze, że jesteście. Yon - przedstawił się na użytek tych, których nie znał. Oto członkowie naszej kompanii - Gween, Sever Blake, Milo, Acaleem.
Przy pierwszym i ostatnim imieniu Kevamros uśmiechnął się ciut ironicznie.
- Znamy się - powiedział. - Przynajmniej ze słyszenia.
Acaleem wzruszył tylko ramionami i odpowiedział równie ironicznym tonem.- To masz przewagę nade mną. Bo ja o tobie nie słyszałem.
Yon o mało co złapałby się za głowę. Zamiast obrócić wszystko w żart, albo też potwierdzić swą sławę, Acaleem poczuł się dotknięty (jakby miał czym) i zabrał się za obrażanie innych. Co kiepsko rokowało dalszej współpracy. Pozostawała tylko nadzieja, że Kevamros ma większe poczucie humoru niż Acaleem.
- Ja zaś nie słyszałem o żadnym z was. - wtrącił nagle Ronir z uśmiechem. - Jednak nie przeszkadza mi to. Tam, dokąd idziemy sława nie ma najmniejszego znaczenia. Jeśli nie planujecie uciekać na widok szczerzących kłów wampirów, to mnie to wystarczy.
- Zwę się Ronir Arendir, paladyn i wierny sługa Tempusa. - dodał po chwili.
- W naszym imieniu przemawiają czyny nie zaś słowa - wtrącił się Sever. - Z swojej strony ręczę że ludzie z którymi mam zaszczyt podróżować warci w boju są całą chorągiew, bez wahania można powierzyć im żywot. No z małymi wyjątkami - powiedział patrząc wymownie na Ancaleema.
- Aaaa tak dokładniej... co właściwie słyszałeś o mnie i Gween, Kevamrosie? - mnich wyraźnie nie zamierzał odpuścić tej sprawy, skupiając swoje spojrzenie na tym osobniku.
- Zapewne słyszał że pijesz za dużo i śmierdzi ci z ust ale poza tym nic więcej. - wtrącił złośliwie Sever po czym dodał: - Mamy chyba ważniejsze sprawy niż twoja wątpliwa reputacja. Powinniśmy skoncentrować się raczej na naszym zadaniu.
- Twoim zadaniu.- odgryzł się Acaleem.- Ja mam swoje zadanie i najpierw muszę się upewnić, czy ci tutaj bardziej nie zagrażają Gween niż wampiry. Dzięki tobie Severze, nauczyłem się że na paladynach nie można polegać, za bardzo.
Mało go obchodziły dowcipy Severa i motywy jego zachowania. Acaleem miał swoje priorytety i bynajmniej wampiry oraz Luna, nie znajdowały się na czubku tej listy.
-No więc cóż jeszcze tu robisz ? Uciekaj choćby do samiuśkiego Kara-Tur. Nikt nie zatrzymuje. Droga wolna.Jeżeli nie chcesz pomóc to nie przeszkadzaj. Nie mamy czasu na takie puste dysputy. - Zachowanie diablęcia irytowało szlachcica. Za kogo on się miał ? Myślał że jak schowa się w jakiejś norze to wampiry go nie dopadną ? Chciał wygarnąć jeszcze całą litanię ale darował sobie. Nie chciał zniżać się do poziomu diablęcia by ten nie wykończył go swoim doświadczeniem w byciu tchórzliwym pół-główkiem.
- Nie z twojego powodu tu jestem, tego bądź pewien.- odparł Acaleem paladynowi, nadal czekając na odpowiedź Kevamrosa.
- Zapewne słyszał o waszych wyczynach w świątyni - wtrącił się Yon, chcąc zakończyć ten wątek w dyskusji. - Ja również o nich słyszałem, bo to było zdarzenie dość szeroko komentowane.
-Pytanie, co słyszał.- burknął mnich i spojrzał na Yon wyraźnie zachmurzonym spojrzeniem.- I co ty słyszałeś Yonie.
Widać, było, że cokolwiek wydarzyło się w świątyni, było to dla diablęcia wyjątkowo drażliwym tematem.
- To może ty nam powiedz co powinniśmy słyszeć, Jaka jest prawda, aby nie było wątpliwości, że złe słuchy do nas dotarły. - wtrąciła się do rozmowy Zoe widząc jak Acaleem reaguje na wzmiankę o wyczynach w świątyni.
-Wystarczy ci wiedzieć, że...- mnich opuścił głowę w dół i zdawał się być wyraźnie zaciekawiony czubkami swych stóp. Albo też uciekał od niej spojrzeniem.-...Gween jest pod moją opieką i jest moją odpowiedzialnością. I nie pozwolę, na głupie pomysły wobec niej.
Kapłanka patrzyła to na jednego to na drugiego, to na kolejnego mówiącego. “Gorzej jak dzieci w piaskownicy. Kłócą się a jeszcze nawet swoich zabawek w piasku nie pobrudzili. Ech na co mi przyszło... po co mi to było?” Po czym odchrząknąwszy powiedziała głośno mając nadzieję, że przerwie sprzeczkę, która według niej świadczyła tylko o tym, że każdy tu sobie “swoją rzepkę skrobie”.
- Zoe jestem... Dalej chyba przyjdzie nam podróżować razem.
- Miło mi - Yon uśmiechnął się do przyszłej współtowarzyszki boju. - Sądząc z tej dyskusji, to chyba razem, ale osobno - powiedział.
- Wolałabym, jednak razem... Bez sensu jest nasze spotkanie tutaj, jeżeli każde z nas ma zamiar podróżować osobno. Może od razu rozjedźmy się do domów. - odparła dziewczyna uśmiechając się do Yona.- Nie chciałabym oglądać się wciąż za siebie zastanawiając się czy współtowarzysz nie zostawił mnie na lodzie w najważniejszym momencie wyprawy.
- Miałem raczej na myśli to, że pojadą patrząc na siebie spode łba i nie rozmawiając ze sobą - odparł Yon. - Jeśli zaś chodzi o zostawienie.kogoś w potrzebie... Chociaż za paladynami nie przepadam zbytnio, wybacz, Ronirze, jeśli czujesz się urażony - Yon skinął głową w stronę wymienionego - to jestem pewien, że Severowi taki pomysł nawet nie przyjdzie do głowy. Acaleema widziałem podczas walki, i w tej materii również jemu nie mam nic do zarzucenia.
- Cóż... pozostało mi wierzyć ci na słowo. - odparła kapłanka jeszcze raz z uwagą spoglądając na mężczyznę. Po czym przesunęła wzrok na resztę starając się dopasować imiona do twarzy i zapamiętać je.
W umyśle aasimara pojawiło się pytanie, ilu z tych ludzi zobaczy jeszcze swój dom. Z grymasem stwierdził że zapewne niewielu.
- Uraz do paladynów? - zaciekawił się Ronir. - Widać spotkałeś tylko idiotów w lśniących zbrojach, którzy mają gorzej niż błędne przeświadczenie o swoim powołaniu. - spojrzał kątem oka na Severa. - Albo jesteś zbrodniarzem, których tacy paladyni ścigają. Hę? Jak to jest, Yon?
Acaleem kucnął, poprawiając swój imponujący arsenał... osikowych kołków, zatknięty za mnisim sznurem, jakim diablę było przywiązane w pasie.
Cóż... całą drogę zabijał czas, przygotowaniem kolejnych “drewnianych oręży”. Pomiędzy nimi, zaś poczesne miejsce zajmowało żądło demona, oplecione przy kości rzemieniem... robiące za improwizowany sztylet. Ogon mnicha, przesuwał się na boki po ziemi, jak u ogromnego kota przygotowującego się do drzemki.Nie był specjalnie ciekaw, odpowiedzi Severa, więc na razie ograniczył się do obserwacji “nowych”.
Kapłanka z zainteresowaniem przyglądała się Acaleemowi i jego uzbrojeniu. “Ciekawe ile z tego zdoła użyć? Ciekawe jak nam pójdzie ta wyprawa. Patrząc na nich mam wrażenie, że wystarczy jedno słowo a sami siebie na wzajem zaczną ubijać. Są niczym beczka prochu... mała iskierka i wylecimy wszyscy. Mam tylko nadzieję, że nie oberwę z tej strony z której się tego nie spodziewam. Muszę mieć oczy i uszy otwarte.”
- Dość daleko mi do zbrodniarza - uśmiechnął się Yon. - Gdyby tak było, to z pewnością trzymałbym się daleko od jakiegokolwiek paladyna. Raczej chodziło mi o pewną... ciasnotę umysłową. Zaklapkowanie, można by rzec. I brak umiejętności zmiany poglądów.
- Skoro tak, to postaram się swą postawą zmienić twe poglądy. - paladyn odwzajemnił uśmiech. - Chyba wystarczająco dużo czasu tu zamarudziliśmy. Powinniśmy się zbierać, ludzie się na nas patrzą.
-Komu w drogę, temu czas... jak powiadają.- odparł mnich wstając.
- Jesteście pieszo - Yon zwrócił się z pytaniem do Kevamrosa - czy macie jakieś wierzchowce? Jeśli to drugie, to byśmy musieli wypożyczyć coś na parę dni.
- My konie mamy - Odparł Kapłan - Nie wiem jak z wami. Co jednak do mojego udziału w tej małej wyprawie, niestety nie mogę. Muszę natychmiast wracać, wydarzyło się coś o wiele bardziej nieoczekiwanego, i ważniejszego dla kleru Tempusa, niż ubicie kilku cholernych wampirów - Rosły mężczyzna uśmiechnął się markotnie.
- Komu w drogę, temu czas. Musimy się rozeznać w fortyfikacjach sadyby tych pomiotów piekła i wymierzyć im sprawiedliwość. Pozostaje nam życzyć Ci Kevamrosie chwały z przyszłych bojów. Bywaj zdrów - powiedział Sever.
- Szkoda, Kevamrosie - powiedział Yon. - Dobrze by było mieć cię przy swoim boku. Niech bogowie ci sprzyjają. - Uścisnął dłoń kapłana.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 25-11-2010 o 10:38. Powód: Uzupełnienie posta
Kerm jest offline  
Stary 25-11-2010, 12:52   #289
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Acaleem szedł obok kobiety, jadącej konno elfiej kapłanki, zerkając na nią ciekawie. Wydawała się taka krucha i chudziutka, taka delikatna. I to mimo zbroi jaką nosiła.
Więc mnich spytał.-Toooo...ile wampirów już ubiłaś?
Odchrząknęła i spojrzała na zadającego jej pytanie mnicha:
- A to ma jakieś znaczenie? A ty ile ubiłeś?
-Niech policzę...jednego, dwa, trzy...-Acaleem zaczął liczyć na palcach coś sobie przypominając.- chyba cztery... i paru dałem w zęby. Odcięcie ogona wampirycznemu demonowi, czy też demonicznemu wampirowi, się liczy?
- Liczy... jak je zabiłeś?- spytała przyglądając się z uwagą jak zagina kolejny palec przy wyliczaniu.
-Kołek w serce.- Acaleem wyciągnął zza sznura jedno z osikowych narzędzi do zabijania nieumarłych. W jego dłoni, drewniany kołek obracał się szybko i zmieniał położenie, niczym sztylet w dłoni kuglarza. -To całkiem łatwe... w każdym razie, dla mnie.
Zoe patrzyła zafascynowana co Acaleem wyczynia z osinowym kołkiem.- Łatwe jeżeli uda się zaskoczyć wampira,a co będzie jak on zaskoczy ciebie? Tylko kołka używasz. a woda święcona, lustra? Skąd wiesz, że z wampirem masz do czynienia? Jak go rozpoznajesz? - zaczęło padać z jej ust pytanie za pytaniem.
Acaleem zaśmiał się i rzekł beztroskim głosem.- Tam gdzie jedziemy, każdy którego nie znasz to twój wróg. Jeśli nie wampir to inna zaraza.
Potarł się po karku.-Widzisz, paladyni mają swoje miecze, elfy łuki, krasnoludy topory, a ja... mam moje pięści. I wszystko za co zdołam złapać. Nie potrzebuję miecza, by zgruchotać komuś żebra.
Mnich naprężył muskuły, imponujące ale bez przesady.
Popatrzyła na prężącego się tuż przed jej oczami Acaleema i odparła:
- Z tego co wiem wampiry posiadają ogromną siłę. Jesteś od nich silniejszy?- spytała ze zdziwieniem. - Czy po prostu wykorzystujesz, że śpią i wtedy są bezsilne?
-Siła to rzecz względna.-zaśmiał się mnich, po czym rzekł cichutko. -Pokażę ci to kiedyś, ale jak będziemy sami.
Po czym głośniej dodał.- Jestem doświadczonym mnichem, umiem obracać siłę, przeciw przeciwnikowi. No i...przecież muszę tylko wepchnąć kołek w serce, a nie bawić się w zapasy, prawda?
- Czyli kołkujesz każdego kto ci się pod kołek napatoczy?- spytała kapłanka aby się upewnić czy dobrze go rozumie.
-Każdego wampira...wiesz, jak rzuca ci się taki z wielkimi kłami i oczkami wpatrzonymi w twą szyję, to raczej nie jest to spragniona uczucia kochanka, prawda?-odparł żartobliwie mnich.
-Czemu nie... może to jakaś spragniona tulaka dziewoja pragnąca przytulić się do twej szyi w miłosnym całusie? - podpuszczała elfka mnicha.
-Ooooo... to pewnie skoczą na Severa, on taaaaki przystojny.- odparł żartobliwie Acaleem wystawiając język do dziewczyny. Po czym zapytał z ironią w tonie głosu.- Poza tym... która by mnie chciała ?
- No już nie bądź taki skromny - puściła oczko do mnicha i spytała: - a kim jest Sever? Staram się was rozpoznawać, ale jeszcze mi się mylą imiona i nie umiem ich dopasować do twarzy.

-Oszramiony paladyn Sever, wielki bohater Rath. Jedyny którego nie było podczas ataku wampirów. A który pojawił się po ataku i okazał się jednym z największych aroganckich pyszałków i krótkowzrocznych szlachciur, jakie miałem okazję poznać.- mruknął Acaleem z wyraźną niechęcią w głosie. Po czym sięgnął po glinianą butlę zawierającą niewątpliwie alkohol. Pociągnął sporego łyka. -Lubi się wywyższać, choć nie ma za bardzo czym. Jest jednym z powodów, dla którego nie podchodzę do tej wyprawy ...ze zbyt wielkim entuzjazmem.
- To czemu z wami... to znaczy z nami się tam wybiera?- pytała dalej kapłanka.
-To raczej ja z nimi się wybieram. -odparł Acaleem, wzruszył ramionami dodając.- Jestem mnichem Lathandera, zabijanie nieumarłych to trochę... mój obowiązek. Tak naprawdę, to nikogo poza Gween tu nie znam za dobrze.
- A Gween czemu tam jedzie? - spytała elfka próbując odnaleźć osobę o której mówili. Kobietę w pstrokatym stroju błazenka.
-Bo jest …. Bo ma dobre i czułe serce, po prostu. I odważne. Ja bym na jej miejscu się bał jechać. Ostatnim razem...- mnich na moment zmarkotniał. Jego dłoń zacisnęła się na prymitywnym kościanym sztylecie. Dopiero po dłuższej chwili milczenia rzekł.-...ostatnim razem, konfrontacja z wampirzą koterią kosztowała ją jej życie.
- Jej życie?- starała się upewnić czy dobrze usłyszała- Jak jej życie? Nie pomyliłeś się? - Z jeszcze większą uwagą zaczęła przyglądać się kobiecie, o której rozmawiali.
-Jej życie.-potwierdził mnich, wzruszył ramionami dodając.- Ja ją uratowałem... w sumie drugi, albo trzeci raz. Cóż... udało się ją wskrzesić, choć...- ogon Acaleem zaczął nerwowo uderzać na boki, a on sam mówił urywanymi zdaniami, jakby nie wiedząc co dokładnie chce wyrazić.-... udało się ją wskrzesić, choć... kosztowało to wiele... była z tym paskudna, sprawa... Gween jest wyjątkowa pod wieloma względami... a tacy ludzie, jak Sever są zbyt … oni osądzają sprawy po pozorach... dlatego go nie lubię. Sever mógłby być dla Gween zagrożeniem. A ja nią się opiekuję...rozumiesz?
- Tak rozumiem... otaczasz ją swoją opieką i chronisz przed takimi jak Sever. - zapewniła kapłanka - Jednak nie rozumiem czemu on są dla niej zagrożeniem. Wszak łączy ją ten sam cel co i ich... chce walczyć z wampirami, prawda?
-Sever to pogromca zła... -rzekł mnich, wzruszył ramionami.- ...Ale wierzący, że zawsze ma rację. I że złe jest wszystko, co on uzna za zło. Takich ludzi się wystrzegaj Zoe. Są gorsi od wampirów.
- To może go zakołkujmy i będzie po sprawie? - konspiracyjnym szeptem rzekła kapłanka do mnicha puszczając oczko.
-Nie kuś...-odparł szeptem żartobliwie mnich, po czym dodał jakby się zastanawiając.- Zawsze mu można wrzucić szczura do tych jego stalowych gatek.
- A jak on uzna... że szczur to... zło? - podpuszczała dalej Zoe. - Powiesz mi jeszcze kim są pozostali, którzy biorą udział w tej wyprawie?

-Yon to chyba ich lider... znaczy, najrozumniejszy z nich. Niziołek nazywa się Milo Grenbottle i jest całkiem rozsądną osobą.-Acaleem podrapał się po rogu, dodając.- Niewiele mogę ci rzec. Moi znajomi płynęli na innym okręcie, wraz Severem i Milo. I wszyscy poginęli. Tych tu... poza Gween, znam ledwo parę dni.
- To i tak dłużej niż ja... bo ja od paru chwil - rzekła kapłanka ponownie spoglądając po twarzach. - Mam nadzieję, że nie zawiodą w starciu z wampirami. Dobrze wiedzieć, że na tobie i Gween można polegać.
-Co w ogóle wiadomo ci na temat tej misji?- spytał Acaleem.

- Poproszono zakon o pomoc w walce z wampirami. Polecono mi udać się wam na pomoc. Tak więc zgodnie z poleceniem jestem tu i staram się dowiedzieć co mnie i was czeka. - odparła elfka diablęciu.
-Aaaa...to niewiele wiesz.- odparł mnich, zamyślił się na chwilę. Po czym rzekł.- Sprawa jest bardziej skomplikowana. Na ile ja wiem to czeka cię walka z … jak jej było? Z.. A tak...Z Yalcyn. To potężna i dość stara wampirzyca, mająca na swych usługach demonicznego wampira. Albo służąca mu. Siedzą w jakimś prastarym zamku cieni i do tego, porwali Lunę. -wskazał palcem na Severa.- Za każdym razem gdy o niej mówi, to wzdycha, więc pewnikiem coś do niej czuje. Wzajemności chyba nie ma z jej strony, bo jak inaczej wytłumaczyć to, że... była na przyjęciu z właścicielem posiadłości? I to on pierwotnie chciał wspomóc finansowo uwolnienie Luny.
- Ale w takim razie ona może być już według jego standardów już ta zła.Czyż nie tak? - zerknęła na mnicha zadając pytanie.
Acaleem wzruszył ramionami.- Prawdopodobnie, ale wiesz jak to jest z błędnymi rycerzami. Do końca wierzą w dziewice zamknięte w wieżach. I czekające na swych rycerzy w lśniących zbrojach.
- Czyli w sumie jeżeli się okaże, że jedynym wyjściem z sytuacji w jakiej się znajdziemy będzie potrzeba zabicia tej... jak ją nazwałeś? Luny? To na niego nie mamy co liczyć? - dopytywała się dalej.
-Możliwe, że wprost przeciwnie.- wzdrygnął się Acaleem i rzekł nerwowo.- I czy to nie byłby przerażający fakt?
- Bardowie i poeci opiewają nie raz takie fakty w balladach... czyż nie jest tak iż... “nie będziesz moja, nie będzie Cię miał żaden”?- zamyśliła się na chwilę kapłanka.
-Ja bym takiemu “romantykowi” walnął w szczękę tak, żeby zęby zbierał przez miesiąc. Co to za samolubne podejście? -odparł Acaleem, zaciskając pięść.- Zwykła męska pycha, żadna miłość.
- Domyślacie się czemu to właśnie ją porwali? - zadała kolejne pytanie.
-Nie wiem...z nudów, przez prypadek, z zemsty ? Trochę napsuliśmy jej krwi... tej Yalcyn. Namieszaliśmy na przyjęciu, na którym pożywiała się śmietanką miasta Melvaunt.- wzruszył ramionami Acaleem.- Trochę głupio wyszło. Ona chce zmienić rządzących miastem w wampiry, a tu wpada kilku najemników i zmieniają bal wampirów w jatkę pijawek.

- Czyli macie z nią na pieńku? To dlatego potrzebowaliście naszego wsparcia. - zaczęła analizować w myślach informację jakie właśnie usłyszała. - Pewnie przygotowana jest na kolejny atak z waszej strony.
-Ano... miała sporo czasu.- potwierdził mnich i spojrzał za siebie.- Możesz jeszcze uciec. Nie będę cię winił. Masz sporo życia przed sobą.
- Ja nigdy nie uciekam... co ma być to będzie... przed przeznaczeniem nie uciekniesz... - odparła Zoe pewnym siebie głosem - a ile życia mam przed sobą to tylko bogowie wiedzą. Według tego co mówisz ciężka przeprawa nas czeka, ale to, że ciężka nie znaczy, że niemożliwa do wygrania przez nas.Wiele też krwi się pewnie poleje i zapewne nie wszystkim nam się uda wyjść z niej bez szwanku, ale czy to jest powód do ucieczki? Ty byś uciekł na moim miejscu?
-Wiesz... ja już zaznałem wszelkich przyjemności życia.- zaśmiał się mnich, wzruszył ramionami dodając.- Mógłbym więc umrzeć szczęśliwy.
Potarł kark dodając poważniej.- Ja, to inna sprawa. Gdyby Gween nie chciała to... tak. To bym odjechał nie oglądając się za siebie. Wcześniej może bym i zaryzykował. Ale przedtem byłem sam. Moje życie, mój problem. Teraz muszę ją pilnować. Wziąłem na siebie to brzemię.
- Tak jak mówisz... “moje życie to mój problem”... nie uciekam i uciekać nie zamierzam. Czas pokaże czy dobrze robię czy nie - odparła kapłanka i znów pogrążyła się w myślach. - Ktoś musi podjąć się tego zadania, padło na mnie. A ja... nie uciekam! - dodała stanowczo akcentując ostatnie słowa.

-Dobra, dobra zrozumiałem. Nie musisz się unosić gniewem.- rzekł żartobliwie mnich, przy okazji klepiąc dziewczynę w udo. Po czym szybko odsunął dłoń i dodał z zawstydzeniem w głosie.- Wybacz to spoufalanie.
- Nie ma sprawy - odparła ze śmiechem klepiąc go z całej siły po plecach aż zadudniło. - Dziękuję za to co mi opowiedziałeś.Już teraz wiem więcej na temat tego czego mogę się spodziewać po tej wyprawie i po współtowarzyszach.
-Taaa...zobaczymy.- rzekł Acaleem spoglądając za siebie. Wzruszył ramionami dodając.- Tak czy siak, nie chcę by ta wyprawa stała się wyprawą samobójczą.
- Myślę, że nikt tu obecny tego nie chce. - stwierdziła patrząc na mnicha - nie tylko ty.
-Oby to było takie proste Zoe.- powiedział mnich bardziej do siebie, niż do elfki. Po czym spytał.- zamierzasz być wielką pogromczynią zła? Takie jest twoje marzenie? Twój cel w życiu?
- Raczej nie wielką... przy moim wzroście raczej “maleńką” -zażartowała - Nie Acaleemie nie jest to moje marzenie. Jest taka potrzeba i dano mi polecenie, pragnę je wypełnić jak najlepiej potrafię.Tym razem jest to walka ze złem i ja się jej podejmę. A celu w swoim życiu nadal poszukuję. Mam nadzieję, że prędzej czy później go znajdę.
-Ja swój znalazłem szlajając się od jednej karczmy do drugiej.- zaśmiał się mnich. Wzruszył ramionami.- Ale dopiero, jak opuściłem klasztor. Nie znajdziesz swego celu, jeśli ktoś inny ci go wyznacza.
- Znajdę, znajdę to że wyznacza nie znaczy że ogranicza - odparła pewnym głosem elfka - a kto wie może ja dla odmiany znajdę go szlajając się między jednym wampirem a drugim - puściła oczko do mnicha.
-Oby ci się udało.- odparł mnich uśmiechając się. Ale w jego głosie nie było żartobliwego tonu. Mówił poważnie.
- Dziękuję... - rzekła dziewczyna poważniejąc i spoglądając na Acaleema.
-Nie ma za co.- odparł mnich uśmiechając się lekko, a koniec jego ogona podrygiwał lekko.

Kapłanka zerknęła na ogon diablęcia i uśmiechnęła się myśląc: “Jest niczym psiak...popieścić go miłym słowem i merda ogonkiem”, przyszło jej do głowy skojarzenie. - Mam nadzieję, że uda nam się to co planujemy... choć właściwie czy my mamy jakieś plany czy raczej na żywioł idziemy? - zaczęła się zastanawiać, bowiem nie mogła sobie przypomnieć aby ktokolwiek cokolwiek o tym wspominał.
-To zależy co kto planuje.- rzekł żartobliwie mnich, mrużąc jedno oko w znaczący sposób. Po czym już poważniej rzekł.- Plany najlepiej zostawić na czas, gdy dotrzemy do zamku.
- Oby nie było wtedy za późno - westchnęła Zoe.
-Ciężko planować cokolwiek, nie wiedząc prawie nic.- wzruszył ramionami mnich.
- Masz rację... w sumie kto z nas wie co tam czeka? -poparła jego słowa kapłanka w zamyśleniu.
-Będzie dobrze.- zapewnił Acaleem i w geście pocieszenia pogłaskał Zoe po udzie. Cóż... głowy nie mógł dosięgnąć.
Uśmiechnęła się do diablęcia i położyła dłoń na jego dłoni. Uścisnęła chcąc jemu i sobie dodać otuchy. Patrząc na niego w tej chwili czuła, że cokolwiek spotkają - on stanie u jej boku, za jej plecami czy też przed nią gotowy do podjęcia walki z czekającym ich tam złem.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 27-11-2010, 22:08   #290
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Część 1.

Podróż zaczyna się od pierwszego kroku. Dla mnicha tym krokiem było sprzedanie wozu i osiołka. Zabrać go na pokład statku nie mogli. A gotowizna by się przydała. A propo statku... Mnich go załatwił. Miał bowiem chyba szczęście do okrętów.


Rodrigo di Macree... wygnaniec Sembijski i dumny kapitan „Morskiej Syrenki”. Dość rubaszny i lubiący wypić osobnik. Za to bardzo przyjacielski przy kufelku piwa. Gween i Acaleem poznali go w jednej z tawern i dość szybko zaprzyjaźnili Rodrigo.
I w ten sposób załatwili całej grupie zniżkę, na transport do Mulmaster. Morska Syrenka była małym statkiem, ale szybkim. I mimo, że statek był mały to mnich unikał spotkania z Yonem, oraz Milo... a przede wszystkim Severem. Wolał spędzać czas sam, lub w towarzystwie Błazenki. Nie chciał zapeszać, nie chciał wyjść na tego kto najmniej wierzy w powodzenie tej akcji...a w przypadku paladyna, nie chciał stracić nad sobą kontroli i wywalić go za burtę, wraz z całą jego pychą i arogancją.
Prawdą bowiem było, to że... za cały plan mieli, dobre chęci. Byli nieliczni, no i ... obcy.
Mnich poza Gween nie znał nikogo z całej ich drużyny. Także Błazenka znała tylko jego.
W Mulmaster mieli czekać na nich kolejni obcy. I potem wszyscy mieli wyruszyć do walki z potężną wampirzycą, na jej terenie?! Szaleństwo!
Acaleem tchórzem nie był. Wycofywać się nie zamierzał, ale wątpliwości wiele. I podczas rejsu, w myślach układa plany... i strugał kołki, na zmianę z opiekowaniem się Błazenką, która odchorowywała podróże w ich kajucie.
I tego dnia Acaleem też rzeźbił...Kolejne pociągnięcia noża odłupywały kawałki kory i drewna od palików z drzewa osiki. Statkiem kołysało, ale mnich się tym nie przejmował. Przywykł już podczas poprzedniej morskiej podróży. Spoglądał na dwa wyciosane już kołki, ostrzył trzeci. Ostatnio, poza piciem i ćwiczeniami, było to jego regularne zajęcie.
Coś na moment przesłoniło mu Słońce, spojrzał w tamtym kierunku, uśmiechnął się i zagadnął Gween stojącą nieopodal i opierającą się o burtę.- I jak ci się podoba pływanie po morzu?

Dziewczyna odwróciła głowę w stronę Mnicha, i ten mógł przysiąc, że mimo jej magicznego makijażu, Gween była blado-zielono-niebieska na twarzy. Najwyraźniej nabawiła się morskiej choroby, a jeszcze kilka godzin temu było wszystko w porządku... Pokręciła więc do Diablęcia jedynie przecząco, wysilając się na słaby uśmiech.
- Ma ktoś ochotę na solonego śledzika? - Odezwał się wtedy całkiem przypadkiem przechodzący nieopodal jeden z marynarzy "Małej Syrenki", co wywołało natychmiastową reakcję organizmu Gween.

Przy burcie rozległo się głośne, i obleśne "Błeeeeee".

Mnich wstał i pogłaskał dziewczynę po plecach, mówiąc.- Przywykniesz... zanieść cię do kabiny, księżniczko?
Gween w odpowiedzi machnęła jedynie lekceważąco ręką, po czym odwróciła się do Acaleema plecami i znowu "zawisnęła" na burcie głową ku wodzie. Tym razem jednak nie było słychać żadnych nieprzyjemnych dźwięków... w końcu jakoś pozbierała się do kupy, po czym ruszyła chwiejnym krokiem gdzieś pod pokład.
-Pomogę ci...- mnich podszedł do dziewczyny i wziął ją na ręce dodając.- Dobrze że nie umiesz mówić. Bo nie możesz protestować.
Niosąc dziewczynę na dół, kontynuował wypowiedź. - Nie musisz przy mnie udawać twardszej niż jesteś. Dobrze wiem że nie jesteś byle jaką wojowniczką.
W odpowiedzi Gween zmarszczyła nosek, po czym wydęła usta. I to było wszystko, co miała Acaleemowi do pokazania w trakcie niesienia do kajuty. Później już tylko wtuliła się w jego szyję, i tyle widział jej twarz...
Ułożył Błazenkę na koi i głaskał po głowie jakby była małym dzieckiem mówiąc cicho.- Nie martw się. Z czasem przywykniesz do kołysania na morzu.
Uśmiechnęła się markotnie, po czym przytknęła na chwilę swoją dłoń do jego policzka, patrząc w oczy. Najwyraźniej było jej daleko do przyzwyczajenia się do morskiego kołysania. Posłała Mnichowi skromnego, niemego całusa na odległość.
-Jestem przy tobie. No i opiekuję się tobą.- potwierdził mnich zastanawiając się kim dla niej jest. Opiekunem, ochroniarzem, kochankiem...czuł się każdym tym po trochu. I żadnym z nich w całości. Westchnął w duchu. Jakoś nie potrafił się wpakować w normalny układ z kobietą.
Wziął kartkę papieru i węgielek, podał je Gween mówiąc.- Opowiedzieć ci o czymś? Żebyś głowę miała zajętą, czymś innym niż kołysaniem.

"Powiedz mi, chciałbyś dzieci?"

Naskrobała Gween na papierze, wpatrując się z dosyć dziwną minką w twarz czytającego Acaleema, a gdzieś w kącikach jej ust czaił się uśmiech.
-Dzieci? Eeee...a powinienem mieć? Wyglądałyby pewnie jak ja.- zaśmiał się Acaleem. Puknął palcem w róg.- Z porożem. A jeszcze jakby urodziła się dziewczynka. Lepiej żeby nie dziedziczyła urody po tatusiu.
Zaśmiał się na samą myśl. I dodał.- Wiesz... spodziewałem się, że kiedyś skończę. Prześpię się z kim z mojego rodzaju. Rogatą i niezbyt ładną diabliczką. I że... założę rodzinę. O tym też myślałem. Ale nie potrafiłem sobie tego wyobrazić.
Gween zrobiła dosyć dziwną minę, lecz i uśmiechnęła się przelotnie. Następnie wskazała Acaleema palcem, czy też i jego twarz, a na końcu uniosła kciuk w górę. Cokolwiek miało to znaczyć... nagle jednak zwinęła się leżąc w koi w kłębek, po czym złapała za brzuch. Najwyraźniej nadal było jej niedobrze.
-No już, już...- Acaleem delikatnie głaskał ją po plecach wzdychając cicho. Miał nadzieję, że dziewczynie przejdzie. Inaczej nici ze wspólnego żeglowania. Przy okazji spytał.- Skąd pochodzisz? Gdzie są twoje rodzinne strony?
Ale Gween już nie odpowiedziała...zasnęła. Mnich pogłaskał dziewczynę po głowie i udał się na pokład kołki skrobać.
Nim jednak wyszedł, rozległ się krzyk z bocianiego gniazda.- Mulmaster na horyzoncie!!
Dopływali..

***

Mulmaster było miastem interesującym. Jak Melvaunt, tylko mniej wredne. Mnich zajął się zakupami, większość pieniędzy zostawiając jednak Gween, a samemu uzupełniając zapasy alkoholu. Kilka butelek wina powinno poratować Acaleema w sytuacjach podbramkowych.
Zapas osikowych kołków, zaś miał być jego asem w rękawie. Drewniane kołki doskonale się spisały w posiadłości z wampirami, więc mnich nie widział powodu, by nie skorzystać z nich i teraz. Zwłaszcza, że były tanie. Na magiczne przedmioty raczej pieniędzy by nie starczyło. Ale parę flaszek ognia alchemicznego i kwasu mogło by być równie skuteczną bronią, jak woda święcona. Zwłaszcza, że nie tylko wampiry można było tym ranić. A na wielkie demoniczne coś Acaleem oprócz kołków miał żądło owego „demona”.
Spotkanie z kupą żelaznych wojów okazało się być mniej groźne, niż diablęciu się wydawało. Bał się bowiem, że dzielni „pomocnicy Tempusa” wpadną na głupi pomysł likwidacji Gween w ramach krucjaty przeciwko demonicznym pomiotom. Na szczęście poza ironicznymi uwagami i uśmieszkami, nic takiego się nie wydarzyło. Sekret Błazenki, był bezpieczny. W dodatku mnich dośc szybko nawiązał wspólny język z Zoe, kapłanką Tempusa. Dziewczyny jakoś łatwo darzyły sympatią Acaleema. Co prawda dopiero ostatnio zaczęło się to przekładać na różne „romantyczne sytuacje”, ale... ogólnie płeć piękna lubiła diablę, mimo jego brzydoty. A pro po płci pięknej, mnich obiecał Zoe pokazać, że siła nie ma znaczenia...

Gdy więc dotarli do karczmy, w której mieli się zatrzymać.... Acaleem zaciągnął kapłankę na kamienny dziedziniec, pomiędzy budynek karczmy a stajnię.Wykonał kilka ćwiczeń rozciągających, prezentując swe muskuły. Po czym spojrzał na nią i rzekł.- No, rozdziewaj się...- i dodał z lekkim uśmiechem.- Znaczy zdejmuj zbroję. Będzie ci tylko przeszkadzała.
Zoe przyglądała się diablęciu z uwagą jak zaczął się rozciągać. “Nie jestem pewna czy dobrze zrobiłam godząc się na to”, przeleciało jej przez myśl. Jednak chęć nauczenia się czegoś nowego zwyciężyła wątpliwości. Słysząc “rozkaz” zaczęła się rozdziewać odkładając swoją zbroję na bok.
- Tylko mnie nie połam od razu... - zastrzegła jeszcze z niepewnością w głosie.
-Zgrabniutka jesteś.- rzekł mnich oceniając sylwetkę dziewczyny, po czym odpowiedział na jej pytanie śmiejąc się. -No nie żartuj kwiatuszku. Przecież masz się czegoś nauczyć. Poza tym co to za wyczyn, pobić nieuzbrojoną kobietę.
Dłoń mnich wysunęła się do przodu, palce lekko się poruszyły.- No chodź, walnij mnie z całej siły.
Kapłanka zrobiła krok w przód i w mgnieniu oka jej pięść wystrzeliła w kierunku mnicha, aby go uderzyć. “Sam kazał, więc niech ma”, przemknęło jej jeszcze.
Acaleem przechwycił jej pięść, drugą ręką chwyciwszy ją w pasie, skulił się by przerzucić ją nad sobą. Zamiast jednak puścić w kluczowym momencie, delikatnie położył dziewczynę na ziemi. Kucnął nad leżącą kapłanką mówiąc.- Widzisz ? Nie użyłem ani grama siły, by cię powalić, sama się przewróciłaś.
- Jak sama? Sama się nie przewracałam... jak to zrobiłeś? Pokażesz?- pytanie goniło pytanie. - A może się potknęłam? - zaczynała się zastanawiać. Poderwała się z ziemi na równe nogi i rzekła - Jeszcze raz!
-Dobra...jak już pokazałem, to teraz nauczę. - Mnich podszedł do dziewczyny, stanął za nią z tyłu, objął w pasie i przycisnął do siebie. Potem odpowiednio się ustawił, i rzekł.- Pominiemy teorię, za długo by trwało. Na razie powtarzają moje ruchy. Wyczuj je całym ciałem.
I Acaleem zaczął wykonywać powoli i ostrożnie chwyt, jaki zastosował, obserwując czy ruchy Zoe podążają za jego własnymi.
Kapłanka przymknęła oczy aby się wczuć tak jak jej kazał. Skupiła się na odczuwaniu jego ruchów. Dopóki trzymał jej rękę wiedziała co i jak, ale w momencie kiedy ją puścił odczuwanie było niepełne, zapomniała otworzyć oczu więc i nauka nie do końca jej wyszła.
Mnich miał też pewne problemy... trudno bowiem było zapomnieć, że Zoe jest atrakcyjną dziewczyną. I trudno było panował nad reakcjami dolnej partii swego ciała. I co gorsza, przytulona kapłanka pewnie prędzej, czy później ową reakcję zauważy. Zwłaszcza, że natura była hojna wobec diablęcia w tym przypadku... cóż, czarcia krew to pewne profity.
No cóż... Mówi się trudno. Acaleem kontynuował naukę wężowym ogon przesuwając po ciele Zoe i jego czubkiem poprawiając postawę i ruchy dłoni kapłanki. Zamierzał powtarzać ruchy, aż Zoe będzie je wykonywała bezbłędnie.
Doszła do wniosku, że jednak zamknięte oczy mimo iż pozwalają jej się wczuć to jednak nie pomagają w nauce. Otworzyła je więc i z uwagą śledziła ruchy diablęcia, a przy pomocy jego ogona starała się je najlepiej je powtarzać. Wdawało jej się, że wszystko czyni tak jak on a jednak poprawki jakimi ją raczył sprawiały że zaciskała zęby i dalej z uporem powtarzała ruch za ruchem.
- Teraz chyba było dobrze? Nie możesz narzekać!- odparła w pewnym momencie.
-Nie było źle...przetestujemy?- rzekł mnich odsuwając się od dziewczyny i mijając ją merdającym na boki ogon klepnął ją w pupę. Stanął przed nią i założonym za siebie rękami rzekł. -Cały trick polega w zgraniu w czasie. Musisz przechwycić uderzającą cię pięść, skierować impet ciosu w odpowiednim kierunku, chwycić wroga za pas i przechylając się użyć impetu ciosu jak i jego wagi do przerzucenia go nad sobą, zrozumiałaś?
- Tak! - zapewniła kapłanka kiwając jeszcze głową aby nie było wątpliwości. - Atakuj!
-Postawa. Postawa.- rzekł mnich sam przyjmując inną postawę. Po czym zbliżył się do dziewczyny i uderzył...cóż.. właściwie to machnął dłonią dość powoli i niedbale. By Zoe bez problemu chwyciła i jego rękę. A jako że cios miał za mały impet, Acaleem pomógł jej podskakując do przodu, gdy chwyciła go za sznur, którym był przewiązany w pasie. Reszta leżała w jej gestii i w opanowaniu przez nią ciosu.
Chwyciła jego rękę i sznur i zapierając się tak jak ją uczył starała się go powalić w efekcie czego sama wylądowała na plecach łomocząc nimi z całej siły o ziemię. Ostatni oddech z piersi wyparł jej Acaleem przygniatając ciężarem swojego ciała. Wywaliła go, to prawda, ale nie tak jak ją uczył, raczej pociągnęła za sobą. Starała się wydrzeć - Złaź ze mnie! - ale z jej ust wydobył się tylko jęk.
Mnich wylądował na dziewczynie uśmiechając się. Mruknął do niej.- Ciekawe ilu mężczyzn zazdrościło mi tej sytuacji.
Chciała mu coś odpowiedzieć złośliwie ale brak powietrza w płucach nie pomagał jej w tym, więc pominęła to milczeniem.
Po czym cmoknął ją, w sam czubek nosa, dodając po chwili.- W ramach kary za nadmierną pewność siebie.
Po czym wstał podając dłoń leżącej Zoe.- Wszystko w porządku, chyba trochę się obiłaś, ale da się to uleczyć.
Ujęła podaną jej dłoń i starając się podnieść jak najszybciej. - To był wypadek... potknęłam się.... - starała się przekonać zarówno jego jak i siebie. - Pokaż jeszcze raz. Przecież to nie jest trudne. Choć może tobie to wychodzi tak łatwo bo ja jestem drobniejsza?
-Siła nie ma tu nic do znaczenia. Specjalnie wybrałem taki cios, przy którym...-dłonie mnicha przesunęły się po brzuchu, i piersiach kapłanki, oraz po jej bokach. Zaś sam skupiony na tym mnich, mruknął.- Żebra chyba całe.
- Jeszcze raz. Pokaż jeszcze raz. - postanowiła przyjrzeć się bardzo dokładnie jak on to robi.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172