Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-06-2011, 01:32   #371
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Plan był szalony, plan był śmiały... zupełnie jak kreacja, jaką wszem i wobec zaprezentowała Zoe. Co jak co, nikt chyba jednak nie spodziewał się takiego wdzianka po Kapłance, toteż nie tylko Acaleem przez dłuższą chwilę wywalał gały, gapiąc się na Elfkę w wyjątkowo pobudzającej wyobraźnię bieliźnie, jaką skrywała pod zbroją.

Po krótkim ustaleniu szczegółów nieco wątpliwego planu, Zoe ruszyła w asyście Yona do sali balowej, w której tańczyła w najlepsze masa wampirów, pozostali zaś oczekiwali w komnacie na dalszy rozwój wypadków... z Gween na czele, niezwykle mocno marszczącej nosek, ze względu na Acaleema, robiącego wielkie gały do roznegliżowanej Elfki.


~


Kapłanka na nieco miękkich nogach wkroczyła na salę taneczną, zastanawiając się, co też ją w sumie podkusiło, by porwać się na tak wielce szalony pomysł. Wmieszała się więc bez większych problemów w lik rozbawionych osobników, nie zwracających na nią zbyt wielkiej uwagi... do czasu.

Wszak nie poświęcenie choćby chwili dla tak urodziwej kobiety, i to w takim stroju, zakrawało na naprawdę szczere powątpiewanie w funkcjonowanie znanego świata/światów. Zoe została więc najpierw zagadnięta przez trzech służących, mających niewiele więcej na sobie niż ona sama. Oferowali zaś różnego rodzaju wino, choć puchar z czerwoną zawartością nie musiał być w stu procentach winem.




- My się chyba jeszcze nie znamy... - Wyszeptał nagle szarmanckim głosem pojawiający się przed nią osobnik, będący z całą pewnością wampirem. Wszak jego uśmiechowi towarzyszył widok wystających nieco z ust kłów - Panienka tu nowa?. Zwę się Xavorin Chorster - Nieznajomy mężczyzna wyciągnął w jej kierunku swoją dłoń.





~


Stojący przed drzwiami Yon pilnował wzrokowo roznegliżowanej Eflki, znajdującej się przysłowiowo niczym owieczka wśród wilków. Owa obserwacja długo jednak nie potrwała, ledwie bowiem po minucie zatrzasnęły się przed jego nosem drzwi, odcinając kontakt wzrokowy z Zoe... Yon przeciągle westchnął. Chyba jednak to nie był najlepszy pomysł, żeby posyłać ją tam samą.

Nie mając innego wyboru, za to w posiadaniu pierścienia niewidzialności, wypożyczonego od Milo, odetchnął głęboko raz jeszcze, po czym po chwili wszedł prosto w paszczę lwa, spiesząc na ewentualny ratunek Zoe. I mimo bacznego rozglądania się i czujności, stracił ją po ledwie kilku sekundach w tłumie tańczących...

- A ty coś za jeden, jakiś strażnik czy co? - Zagadnęła go nagle jakaś...dziewczynka!. Powód mógł być tylko jeden: Nieznajoma musiała być wampirzycą, a pierścień nie działał na nieumarłych. Wampirza dziewczynka!. No pięknie.




~


Grupka przebywająca w pustej komnacie siedziała tam niczym na gwoździach. Zoe, Yon, a na końcu Acaleem gdzieś wybyli, reszta z kolei czekała... bogowie wiedzą na co. Kapłan Quvross nie miał się najlepiej, Gween dąsała się na Mnicha i jego kolejne, zbyt "gorące" reakcje względem Elfki, Ronir zaczynał się już wszystkim poważnie wkurzać, a wojowie się nudzili.

Wtedy też pojawiły się czyjeś odgłosy. Rozmowy i śmiechy, przybierające na sile, w końcu zaś ktoś otworzył drzwi. Trzy pijane, młode kobietki, przestały rechotać pod nosem, zaczęły natomiast się przyglądać widokowi, jaki zastały w przypadkowo odwiedzonej komnacie.





- A wyyyy... wy to ktoooooooo? - Wybełkotała jedna z nich.


~


Rzucona lampa trafiła w regały, oczywiście się rozbijając, a momentalnie zapalająca się oliwa prysnęła na spory obszar. Wszystko zaś wśród wzburzonego krzyku Luny, oraz Severa pędzącego do kolejnego nietypowego pocisku.

Nie było jemu jednak dane powtórzyć szalonego wyczynu. Nagle bowiem został w biegu podcięty, i wykopyrtnął się na całego, wyjątkowo nieprzyjemnie szorując nagą skórą po posadzce. Mężczyzna, którego przed chwilą jeszcze w bibliotece nie było, spojrzał groźnie na Paladyna, a nim ten, gramoląc się do wstania, uczynił cokolwiek innego, otrzymał pięść w szczękę.

Świat zawirował, i nim Aasimar stracił przytomność, obserwował przez krótką chwilę Lunę gaszącą magicznymi mocami pożar w bibliotece, słysząc jej bluzgi skierowane pod jego adresem.

Później była już tylko po raz kolejny dobrze znana ciemność...


~


Aceleem ruszył samotnie na poszukiwania kapliczki, lub czegokolwiek podobnego, znajdującego się w siedzibie wampirów, lub też i biblioteki, mając nadzieję na znalezienie w niej choćby planu ogromnej cytadeli, w której mieli (nie)przyjemność stawiania czoła rzeszy nieumarłych.

Po dłuższej chwili trafił więc zupełnie przypadkowo właśnie na imponujących rozmiarów bibliotekę.

I mocno roznegliżowaną białowłosą kobietkę, nieprzytomnego, zalegającego na podłodze w samych portkach Severa, oraz jakiegoś nieznajomego mężczyznę. Niewielki kąt był świeżo spalony, choć nie ucierpiało zbyt wiele wyposażenia, swąd spalenizny z kolei aż grał w nosie.

- Kolejny, nieproszony gość? - Odezwał się typek, przybierając dobrze Diablęciu znaną postawę Kung Fu - Szukasz guza? - Wychrypiał.










***

Komentarze później
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 19-06-2011, 15:30   #372
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Oceniwszy szybko sytuację (a także pobieżnie poziom upicia nowo przybyłych) Ronir zainterweniował.
- Szukaliśmy grupy podejrzanych ludzi, którzy wtargnęli do twierdzy, pani. - powiedział żołnierskim tonem. – Ale jeden z naszych jest ciężko ranny i postanowiliśmy się zatrzymać na chwilę w tym pomieszczeniu.
Dwie z trzech pijanych przyjrzały się jako tako Ronirowi, po czym...
- Bppppppppfffff...hahaha! - Zaczęły zaśmiewać się w najlepsze.
- Tak... Niech panie sobie nie przeszkadzają zatem i idą dalej się bawić. - uśmiechnął się Ronir robiąc dobrą minę do złej gry.
Panienki jednak zamiast sobie pójść, weszły do komnaty, niejako już ciągnąc swoją trzecią, znajdującą się między nimi towarzyszkę, najbardziej nawaloną z całego trio.
- Znaczy się...chik!... wypił za dużooooo? - Spytała jedna z nich.
- To tak jaaaaaaaak myyyyy - Dodała druga, chichocząc na końcu.

Tharven, obaj bracia, oraz Gween unieśli brwii. Na gębach obu wojów wyrosły jednak szybko szelmowskie uśmieszki.
- To co porabiacie gołąbeczki? - Spytał Jamber.
- A niiiiiiiiiiiiic - Odparła czarnowłosa, robiąc durnowatą minę.

Hmmm... co tu się kroiło?.

- To się ciekawie składa. - powiedział Ronir również podchodząc i uderzając Jambera lekko w bok. - Bo my właśnie musimy wychodzić. - po czym dał dwóm wojownikom znać, żeby wzięli Quvrossa wciąż leżącego na noszach i skierował wszystkich ku wyjściu mając nadzieję, że pijane kobiety zbyt wolno zareagują by ich zatrzymać.
Problem jednak polegał w tym, że ani Jamber, ani Kever tak po prostu wyjść nie chcieli. Zamiast więc posłuchać Ronira, robili obaj “maślane oczka” do wstawionych kobietek... na co Tharven i Gween przewrócili swoimi.
- To jak moje piękne, może się rozgościcie? - Odezwał się szarmanckim głosem Kever, podchodząc do wstawionych, a w odpowiedzi otrzymał kolejny chichot. Jamber zaś przeczesał dłonią włosy, i z uśmiechem wilka podchodzącego owieczki, poszedł w ślady brata.
- Rozgośćcie się, zabawimy się... - Powiedział.
Paladyn westchnął ciężko.
- Panowie, nie zapominacie o czymś? Po co tu przyszliśmy? - spytał po chwili, by następnie powiedzieć ciszej, tak żeby kobiety go nie usłyszały. – [/i]Słyszeliście kiedyś o syrenach, durnie?[/i]
- Przecie te rybich ogonów nie mają? - Zdziwił się Jamber.

Tharven zaś przejechał z rezygnacją dłonią po swej twarzy... kobietki z kolei, poczłapały w stronę leżącego Quvrossa, po czym odstawiły przy nim swoją ledwie przytomną towarzyszkę. Ta zaś, przytuliła się czule do Kapłana, marudząc coś pod nosem. Quvross z kolei, gdyby miał schodzić z tego świata, towarzystwo miał wyjątkowe...
- To co chłopaki... co checie rooobić? - Spytała rudowłosa.
- Nie zapominaj o dziewczynie. - Dodała ciemnowłosa, puszczając... oczko do zaskoczonej Gween.

"Rybich ogonów nie mają, ja im kurwa dam..." Ronir zrobił się czerwony na twarzy. Może to była tylko jego wyobraźnia, ale kobiety zdawały się mówić coraz... składniej. Jeśli były faktycznie schlanymi wampirzycami to mogło się to źle skończyć.

Paladyn najchętniej by je wszystkie ukartupił na miejscu. Ale, bądź co bądź, nie miał pewności czy są tak naprawdę "złe". Poza tym, musiałby najpierw zabić tych imbecyli, którzy zaczęli się do nich przystawiać.

- Teraz zachciało wam się zabawiać ze schlanymi wampirzycami? - rzucił cicho, kiedy tamte układały koleżankę obok Quvrossa. - Zapomnieliście już po jaką cholerę tu jesteśmy?
- Ronir, no nie bądź taki... - Zaskomlał nagle Kever – Pięć minut wystarczy...

Tharven znacząco odkaszlnął.

- Ludzie... - Szepnął nagle Quvross – Czy ona mnie właśnie żre?...

Spojrzenia wszystkich skupiły się na Kapłanie oraz towarzyszącej jemu pijanej kobietce. Ta jednak spała w najlepsze, przytulona do niego z dziwaczną miną. Wtedy też prym w całej sytuacji podjęła Gween, podchodząc do rudej, i zdzielając ją kantem dłoni w kark. Dziewczyna padła jak długa, jej towarzyszka zaś wybałuszyła oczy.
- No co ty?! Zgłupiałaś?! - Czarnowłosa zaczęła robić “Błazence” wyrzuty.

- Nie sądzę. Raczej dała upust swoim emocjom na myśl o dołączeniu jej do waszych dziwnych zabaw. - odparł Ronir zmęczony dawaniem wojownikom dyskretnych wskazówek. - A teraz Tharven, bądź tak miły i pomóż mi wynieść stąd Quvrossa, bo widzę że ci dwaj mają mózgownice pomiędzy nogami i nie potrafią racjonalnie myśleć.
Mimo swoich słów pełnych przekonania Ronir był wciąż wybitnie czujny, gotowy na ewentualny atak ze strony kobiet. Jednakże zamierzał jednocześnie wyjść wreszcie z tego pokoju i skierować się do... innego. Miał nadzieję, że pustych sal dookoła było pod dostatkiem.
Obaj bracia, klnąc na czym świat stoi, zabrali się jednak w końcu za wykonywanie poleceń Ronira. Pochwycili więc drzwi z leżącym Quvrossem, po czym dźwignęli go w górę, mając zamiar wynieść z pomieszczenia... śpiąca obok Kapłana dziewoja została pacnięta w bok, zalegając na podłodze z mocno wypiętym tyłkiem. Obaj mężczyźni westchęli...

- Heeeeej przysztojniaszczku - Wybełkoatała czarnowłosa, podchodząc do Ronira – Ty tu maszż coś do gadania, co nie? - Uśmiechnęła się niezwykle szeroko – To moższe ponecju... ponegoju.. pogadamy co? - Nagle chwyciła go dłonią za krocze! – Bo wieszsz... wieczór jeszcze młody...

Paladyn był zbyt zszokowany, by zareagować natychmiast na to co zrobiła kobieta. No i bądź co bądź... był mężczyzną, którego ciało miało swoje potrzeby, jakże odmienne od tych duchowych.
Tak więc po chwili, która trwała dłużej niż Ronir chciałby przyznać, otrząsnął się i chwycił jej nadgarstek by w miarę delikatnie odsunąć go od swojego krocza.
- Istotnie, wieczór jeszcze młody. - przyznał z uśmieszkiem, który krył w sobie cień kpiny. - Jutro zaś jest ciężki dzień, dlatego trzeba wykorzystać chwilę obecną, by się porządnie wyspać. Tak jak wasza towarzyszka, tam na podłodze. - uznał dyskusję za zakończoną i skierował się do wyjścia.
- Rooooooooonirrrrr... - Zamruczała kobietka, niespodziewanie “atakując” Paladyna od tyłu, i wieszając się na jego szyi – No nie byyyyć taaaaki - Zaczęła...zaczęła całować go po szyi.

- Ech... - Westchnęli obaj wojowie.
- *Nalegam* - warknął paladyn próbując, tym razem już siłą, zdjąć sobie kobietę z szyi. Kto by pomyślał, że zostanie kiedykolwiek postawiony w takiej sytuacji...
- Skarbie, no co ty... - Wyszeptała, po czym ponownie próbowała dobrać się do Ronira.
Miał dość. Miał serdecznie dość tych natarczywych kobiet. A zwłaszcza tej czarnowłosej. Toteż odepchnął ją od siebie ze znaczniejszą siłą, która mogłaby ją w sumie przewrócić.
Że też to on teraz musiał się odpędzać od kobiet... co prawda pijanych i potencjalnie wampirzych, ale zawsze...
Dziewoja upadła na tyłek, krzyżując jednak nogi w specyficzny dla kobiet sposób, ze stopami na zewnętrzną stronę, tworząc coś na kształt litery “T”, po czym, spoglądając na Paladyna poważnie przez drobny moment, zaczęła nagle... zawodzić szlochem.
- Czeeeeeeeeeeemuuuuuuuuuu... - Wybeczała.

Gween pokręciła jedynie głową, bracia zaś wyszli w końcu z komnaty z rannym Kapłanem.

Ronir jednak nie zaszczycił jej odpowiedzią, tylko wyszedł wraz z resztą. Będąc już na korytarzu odetchnął z głęboką ulgą, po czym zabrał się wraz z pozostałymi za szukanie nowej sali - w miarę możliwości na tym samym piętrze, żeby pozostali (kiedy wrócą) nie mieli za dużych problemów ze znalezieniem ich.

Paladyn musiał jednak przyznać, że ta czarnowłosa, jak na kompletnie pijaną kobietę, całkiem nieźle całowała i może w innych okolicznościach ich bliższe spotkanie potoczyłoby się zupełnie inaczej…
Z tego wszystkiego Ronir zupełnie zapomniał o zatłuczeniu obu braci po dotarciu do ich nowej „kryjówki”.
 
Gettor jest offline  
Stary 21-06-2011, 02:33   #373
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Zoe spoglądała podejrzliwie na kieliszki, którą w jej stronę wyciągali “trojaczki”. Zastanawiała się jak wykręcić się od ich wzięcia a tym bardziej od wypicia ich zawartości, kiedy jej uwagę zaprzątnął szept:
- My się jeszcze chyba nie znamy... - poczuła że wraz z tym szeptem jej włoski na karku się podnoszą... w panice? a może w przeczuciu? Sama nie wiedziała.
Uśmiechnęła się więc zalotnie do stojącego koło niej wampira i ignorując jego wyciągniętą dłoń, poprawiając koszulkę na swoim biuście, odszepnęła:
- Wielu gości tutaj nie znam. A ty znasz wszystkich?
- Znam wielu panienko...? - Xavorin wciąż cierpliwie wyczekiwał jej dłoni, oraz podania imienia.
Zoe tym razem aby go nie dotknąć zaczęła poprawiać włosy.
- To musisz być częstym bywalcem takich imprez... zawsze są takie tłoczne?
Mężczyzna w końcu opuścił wystawioną dłoń, i założył rękę na rękę, lustrując Zoe z góry do dołu.
- Widzę, że panna za miedziaka wychowania nie ma. Ani przywitać się jak należy nie chce, ani imienia swego wyjawić, wnioskuję więc, iż za dekorację tu robi? - Na końcu swoich wyrzutów uśmiechnął się dosyć złowrogo, ukazując Elfce swoje kły...
- De...kooo... rację... Waść prawisz - wyjąkała Zoe, po czym uśmiechnęła się do niego promiennie mówiąc: - Tatko miedziaków nie szczędził aby by mnie wychować a i kuśkańców też...- rozejrzała się wokoło i dodała: - Zoe mnie zwą. Jednak, nie będę się narzucać, jeżeli me wychowanie tak bardzo cię razi... - zrobiła krok aby wyminąć niepokojącego ją wampira.
- Wręcz przeciwnie - Odparł wampir, a jego ręka wystrzeliła ku przechodzącej obok niego kobiecie, i znalazła się na jej brzuchu. Sam Xavorin również szybko uczynił krok w bok, ponownie stając przed Zoe. Dłoń z brzucha ześliznęła się zaś na biodro, a do pierwszej dłoni dołączyła druga. Stał więc przed nią, niejako obejmując.
- Lubię takie niegrzeczne dziewczynki Zoe... - Powiedział, przesuwając się swym ciałem bliżej jej ciała, a Elfka poczuła przyjemny zapach jakiś perfum. Uśmiechnął się do niej szarmancko, spoglądając głęboko w oczy.

Kapłanka odwzajemniła uśmiech i robiąc krok do tyłu odparła mu na to:
- A mówią iż to kobieta zmienną jest. Przed chwilą narzekałeś na brak wychowania, a teraz mówisz, że lubisz. To co jeszcze oprócz tych niegrzecznych dziewczynek lubisz? - spytała zaciekawiona.
- Pozwól, że coś wyjaśnię... - Zrobił ponownie do niej krok, cały czas starając się być tuż przed Elfką - Brak wychowania i ogłady owszem, może być problemem, i nie powiem, że za tym przepadam, jednak droga Zoe... - Jego oczy na moment błysnęły - ...niegrzeczne dziewczynki można nauczyć dyscypliny, a ja lubię wyzwania.
- Czyli zastępowanie dziewczynie drogi gdy się oddalić chce... możemy porównać do braku ogłady? - spytała Kapłanka ponownie próbując go wyminąć.
- Och! - Pozwolił sobie na przewrócenie oczami - Filozofia. Czyli jednak nie taka niewychowana jesteś Zoe, za jaką się podajesz! - Pochwycił nagle jej lewy nadgarstek, po czym zaczął go dziwacznie oglądać.
- Przecież się nie podaje. To ty sobie wyrabiasz opinię o innych... po dwóch zdaniach. - mruknęła Zoe opierając się o niego biustem i starając się oswobodzić swój nadgarstek. - Dobrze się tu bawisz? - spytała przy tym rozglądając się dookoła.
- Coraz lepiej - Mruknął mężczyzna, dla odmiany chwytając, i oglądając jej drugi nadgarstek - A ty piękna?.
- Szukasz czegoś szczególnego, że tak mi nadgarstki oglądasz? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Zoe i sama zaczęła się im przyglądać. - Często tutaj bywasz? A może zamieszkujesz ten uroczy zamek?
- Szukam znaków, i nie znalazłem... - Uśmiechnął się naprawdę dziwnie - A i owszem, mieszkam tu, a ty nie? - Zdziwił się.
- Jakich znaków szukasz? - spytała uśmiechając się do niego przymilnie. i Ujmując jego dłoń by teraz samej przyjrzeć się jego nadgarstkom.
- Znaków przynależności - Odpowiedział, swoją wolną ręką ujmując jej podbródek - U mnie jednak ich nie znajdziesz - Podniósł nieco jej głowę w górę, by mogła spojrzeć w jego... czerwone oczy.
- Nie przynależysz do nikogo? - mruknęła Zoe prowokująco przy tym oblizując usta językiem. - Jest tu ktoś ciekawy? Mówiłeś, że wszystkich znasz.
- Teraz to jestem już całkiem pewien, że do nas nie należysz - Jedną dłonią wciąż trzymał jej podbródek, drugą zaś objął ją w pasie, przyciągając do siebie - Pozwól więc, że wyjaśnię Zoe, o ile to twe prawdziwe imię - Znaki, a dokładniej tatuaże przynależności posiadają wszelcy słudzy. Przynależności do poszczególnych wampirów-panów lub pań, lub też przynależności do ich rodzin. Kim więc jesteś, i czego tu szukasz? - Jego płonące czerwienią oczy zdawały się wprost przenikać powoli w ciało Elfki. Miała dziwne uczucie, jakby Xavorin wpatrując w jej oczy, mógł w nich odczytać naprawdę wiele.
- Aaaaaaaaaaaaaaa o taką przynależność ci chodzi... - przesunęła dłonią po jego twarzy pytając - To jak ty nie przynależysz ni do rodziny ni do żadnego innego wampira... to jesteś samotny? Baaaaaaaaaaaardzo samotny Xavorinie? Co stało się z twoją rodziną, jeżeli do takowej kiedykolwiek przynależałeś. A Zoe zwą mnie odkąd sięgam pamięcią. - Po czym ujęła go ponownie za nadgarstek i zaczęła ciągnąć w stronę drzwi. - Tłoczno tu... może znajdziemy gdzieś przyjemniejsze miejsce... na dalsze pogaduszki?
- Droga Zoe... - Szepnął czule, mocno ją trzymając w pasie, i nie ruszając się z nią z miejsca - Jest jeszcze trzecia możliwość, mogę być jednym z panów-wampirów, nie wzięłaś tego pod uwagę?. Pogaduszki z kolei pogaduszkami, ja bym jednak chętnie z tobą zatańczył.
- Zatańczyć też mogę... Jeżeli przedni z ciebie tancerz. Nie chciałabym byś mi palce u stóp podeptał. To jesteś jednym z panów-wampirów? - spytała wpasowując się w jego ramiona.

Pochwycił ją więc do tańca, w rytm skocznej muzyki, i Zoe musiała w głębi ducha przyznać, że ów wampir okazał się znakomitym tancerzem, potrafiącym się naprawdę bardzo dobrze poruszać, oraz i ją w tanie prowadzić, zaliczając nawet wiele obrotów i piruetów.
- To jak z tym twoim panowaniem? - wydyszała pomiędzy jednym a drugim obrotem Zoe do tańczącego z nią wampira. - Jesteś jednym z panów-wampirów, czy tak rzekłeś by mi zaimponować?
- Nie rzucam słów na wiatr panienko - Odpowiedział wampir, prowadząc energicznie Elfkę w tańcu - Może to samochwalstwo, mam jednak własną posiadłość, tuzin ludzi, drugi sług. Czy taka odpowiedź zadowala?.
- Zadowala... zadowala - wydyszała Kapłanka pomiędzy jednym obrotem a drugim - oprowadzisz mnie po twej posiadłości... chętnie bym zerknęła czy ona też taka zadowalająca jak twa odpowiedź.
- Nie znajdujemy się w mej posiadłości tak gwoli wyjaśnienia - Odparł - Moja znajduje się w innym, dobrze znanym tobie świecie, na Abeir-Toril oczywiście, Faerun.
- Mam chęć na spacer... może w takim razie po tej posiadłości pospacerujemy. Znasz ją, czy też jako gościa, jest ona dla ciebie niewiadomą?- zadała kolejne pytanie Zoe uśmiechając się przymilnie wampira.
- Znam posiadłość bardzo dobrze i chętnie cię po niej oprowadzę droga Zoe, tańczysz jednak tak wyśmienicie, poproszę więc o jeszcze jeden taniec - Xavorin uśmiechnął się do niej jakby podwójnie, zwłaszcza gdy rozbrzmiała nieco wolniejsza muzyka.
- Nie śmiem odmawiać tak miłej prośbie - odrzekła kapłanka szykując się do kolejnego tańca i spytała zerkając mu w oczy - Jesteś tu częstym gościem?
- Przebywam tu niemal co drugi dzień - Wampir przylgnął do niej swym ciałem, obejmując ją w pasie, a nos Zoe znalazł się gdzieś na wysokości jego lewego barku - Jeśli powiem, że twe włosy pachną niezwykle pięknie, nie będzie to nietaktem? - Szepnął, mając twarz przytkniętą do jej głowy.
- Włosy powiadasz? A czym tak pięknie pachną? - zainteresowała się kapłanka przypinając sobie, że najszybciej chyba spalenizną, jednak, może wampiry miały inne upodobania co do pięknych zapachów. - Oooo jako tak częsty gość zapewne znasz tu każdy zakamarek? - dodała jeszcze wtulając w niego nos i pociągając nim aby poczuć dla odmiany czym on pachnie.
- Czym pachną, dobre pytanie - Zastanowił się przez chwilę - Pachną... pachną włosami, naturalnie, co bardzo mi się podoba. A zakamarków znam wiele, choć mam ochotę poznać i parę nowych - Szepnął, a jego dłonie...znalazły się nagle na pośladkach Elfki, śmiało je obejmując. Sama Zoe z kolei wyczuła na nieco chłodnym w dotyku ciele krwiopijcy przyjemny, słodki zapach, którego jednak nie umiała sobie podporządkować. Z pewnością jednak były to jakieś drogie pachnidła.
- O toooo... są tu jeszcze jakieś zakamarki, których nie znasz? - spytała zdziwiona Zoe, wyginając ramiona do tyłu i ujmując dłońmi ręce wampira przyklejone do swojej pupy. - Czy twoja towarzyszka nie będzie zazdrosna iż inną dziewoje obmacujesz podczas tańca? - spytała rozglądając się wokoło z uwagą.
- O nic się nie martw, dziś jestem tu sam - Xavorin pochylił swoją twarz ku jej twarzy podczas gdy się rozglądała, i nagle jego usta znalazły się blisko jej ust, dłonie na pośladkach z kolei lekko się na nich zacisnęły.
- Taki atrakcyjny pan na włościach nie znalazł sobie żadnej towarzyszki na przyjęcie?- udała zdziwienie Zoe ponownie przywierając nosem do jego barku, aby uniknąć zbliżających się ust. Wymruczała przy tym - To cóż ciekawego jest tu do zobaczenia? Biblioteka? Kapliczka? Czy też inne ciekawe miejsce?
W momencie kiedy Elfka przesunęła głowę wampir stuknął nosem w jej czoło, niezrażony jednak tym faktem zaśmiał się cicho pod nosem.
- Towarzyszka, jak to ładnie nazwałaś, ma obecnie inne zajęcia - Jedna z dłoni Xavorina prześliznęła się z pośladka Kapłanki, wędrując teraz w górę po jej plecach. Druga jednak, zaczęła powolną wędrówkę ku... majteczkom Zoe, a dokładniej skrawkowi na środku jej pupy.
- A owszem, jest tu wiele ciekawych miejsc, jest i biblioteka, kaplica, wystawne sale, a nawet fontanny czy i ogromne łaźnie. Wszystko to jednak nie wydaje mi się tak interesujące jak ty, piękna.

- To w przeciwieństwie do mnie. Siebie mam na co dzień. Zatem chętnie obejrzałabym te interesujące miejsca. - odrzekła mu na to Zoe próbując wyśliznąć się z jego ramion. - Może więc nie marnujmy czasu i chodźmy pozwiedzać? I cóż takiego ważnego może mieć twa towarzysza, że woli się temu poświęcić, zamiast towarzyszyć ci w tak uroczej zabawie? A może ona już tobą znużona i woli odpocząć? - buzia się nie zamykała kapłance.
Mężczyzna trzymał ją jednak w swych ramionach wyjątkowo skutecznie, toteż Elfka nie potrafiła się wyswobodzić. Wampir nie czynił jej krzywdy, lecz trzymał przy sobie niezwykle zdecydowanie, można by i nawet rzec, że w “żelaznym uścisku”.
- Gadatliwa jesteś, nie ma co - Znowu się zaśmiał - Więc tak... znam moją “towarzyszkę”, jak ją nazwałaś, ledwie pięćdziesiąt lat, zapewniam cię więc, nikt nikim się jeszcze nie znudził. Co z kolei ona w tej chwili porabia, nie mój interes. Nie podchodzimy do takich spraw wyjątkowo sztywno... panno ciekawska.
Palce jednej z dłoni dostały się już powoli za rąbek bielizny Kapłanki, druga dłoń z kolei spoczywała na plecach Zoe. Wampir jednak nie działał pochopnie, lecz prześlizgiwał spokojnie centymetr po centymetrze, po skórze Kapłanki.
- Hmmmmm... ja tam bym wolała jednak na sztywno, ale cóż o gustach się nie dyskutuje... - mruknęła mu na to Zoe - Mogę nie gadać jak ci przeszkadza. Ty zaś mnie tak nie obmacuj, bo tańczyć mięliśmy. I oprowadzisz mnie po tych ciekawych miejscach czy może wolisz bym innego przewodnika sobie poszukała? - kapłanka ponownie próbowała wyśliznąć się z “żelaznego uścisku” swojego partnera do “tańca”.
- Może być i sztywno - Szepnął do jej ucha, które zaczął nagle lekko skubać ustami, a ponieważ Elfka ponownie trochę powierzgała, jego palce wyśliznęły się z jej majteczek, jednak nacisk jego obu dłoni uległ lekkiemu zwiększeniu. Pochwycił ją więc dosyć mocno za pupę oraz za plecy.
- Nie udawaj takiego niewiniątka - Powiedział - Jakoś jeszcze parę chwil temu moja dłoń ci nie przeszkadzała...

W tym też czasie muzyka uległa już zmianie, na nieco bardziej skoczną, oni jednak wciąż trwali w uścisku.
- Ojjjjjjjjjjj od razu niweiniątko... przeszkadzała nie przeszkadzała, mówiłeś ze kolejny taniec i pójdziemy zwiedzać. To jak będzie? - zaczęla marudzić Zoe. - A może ty wcale tutejszego zamku nie znasz tylko mnie tak zwodzisz, aby poobmacywać? To może ja sobie poszukam innego przewodnika, a ty w tym tłumie innej panienki do tańca?
- Kłamałem - Syknął, po czym podrzucił ją nagle w górę. Efektem tego, i refleksów ciała Elfki, znalazła się nagle... na nim, obejmując go nogami?. On zaś spojrzał na nią swymi czerwonymi ślepiami.
Zoe zaplotła nogi w kostkach za jego plecami, obejmując go udami w pasie i zaplatając mu pospiesznie ramiona wokół szyi - Tylko mnie nie upuść!!! - wrzasnęła mu przy tym, w ucho - W której kwestii kłamałeś?
- Od czego by tu zacząć... - Uśmiechnął się bezczelnie, jedną ręką przytrzymując ją za tyłek, drugą z kolei mając wciąż na jej plecach - Kłamałem chociażby z tańcem...
- Aaaaaaaaaaaa to i pewnie tej posiadłości o której prawiłeś nie ma, i tych służących, i tych ludzi i tej towarzyszki co jest niesztywna - odrzekła mu na to Zoe - możesz mnie też puścić, nogi mam jeszcze zdrowe to sama podrepczę tam gdzie trza.
Pokręcił głową.
- W sprawie jedynie jednego tańca kłamałem, no i oprowadzenia cię. Ponieważ nie mam zamiaru już cię wypuścić z rąk kruszynko - Powiedział wyjątkowo poważnym tonem, po czym dłonią na jej plecach zaczął ją przyciskać do siebie, by się znalazła twarzą bliżej niego.
- Aaaaaaaaaaa co do tańca to już wiem... były przecież dwa a nie jeden. Czemu nie chcesz iść ze mną na zwiedzanie? Przecież nie musisz mnie puszczać... spacerując po atrakcjach tego zamku? Wolisz się obijać o innych?- dopytywała się zerkając na niego.
- Pozwiedzamy później - Xavorin przyciskał ją coraz bardziej do siebie, i ich twarze znajdowały się już całkiem blisko siebie, Zoe zaś mogła z coraz bliższej odległości podziwiać jego płonące czerwienią oczy.
- Wiesz co? Wpadło ci chyba coś do oka. - mruknęła kapłanka - może jednak się stąd zabierzemy, stracę głos jak będę się tak wydzierać przekrzykując tą muzykę. I co będzie później? A co wcześniej? - spytała chcąc poznać plany... czerwonookiego amanta.
- A krzycz - Syknął. Jego dłoń z pleców znalazła się na karku Elfki, a twarz wystrzeliła do przodu. Wampir wgryzł się błyskawicznie w jej szyję po odchyleniu głowy Kapłanki w bok. Ta z kolei poczuła okropny, okropny ból, i własną, ciepłą krew wypływającą z jej ciała.


Oprócz bólu, który ją prześladował, Zoe przelatywały przez głowę niespokojne myśli: “Gdzie jest Yon? Miał mnie pilnować i pomagać mi? Zaiste jego pomoc jest nieoceniona. Już wiem czemu zawsze mnie ostrzegano bym nie dawała sobie robić malinek... ta chyba będzie wyjątkowa. Ech... i tyle z mojego pomysłu na zebranie pomocnych informacji. Ciekawe jak pójdzie innym, czy sobie poradzą, czy ktoś z nich wydostanie się z tego przeklętego zamku bez uszczerbku na ciele i umyśle? Co będzie ze mną? Czy wypije ze mnie cała krew? Czy teraz będę WAMPIREM?!” - Jedna niespokojna myśl goniła drugą, kiedy przyssany do niej wampir pił jej krew, a ona próbowała się oswobodzić od jego uścisku i zębów.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 21-06-2011, 20:51   #374
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wędrówka po mrocznym zamku samotnie, nie była szczytem marzeń mnicha. Ale cóż... byli coraz bardziej zdesperowani. Dlatego też diablę ruszyło samotnie szukając, samo nie wiedziało czego.
Karty atutowej, które miała odmienić losy tej desperackiej krucjaty.
Nie widział jednak, jak ta karta ma wyglądać. Biblioteka i jej zawartość mogłyby tą kartą atutową. Mogły też tylko zaspokoić jedynie ciekawość mnicha.
Niestety w bibliotece ktoś był, pół-goła dziewuszka, jakiś karateka i leżący na ziemi Sever.
Zamiast karty atutowej znalazł Severa. I Acaleem nie był bynajmniej z tego powodu szczęśliwy. Co prawda cieszył się, że paladyn żyw, ale to oznaczało, że niedobitki wyprawy zyskały nowy balast. Był jeszcze przeciwnik i... owa kobietka, która wzbudzała w Acaleemie instynktowną niechęć. Coś w niej go drażniło, choć nie potrafił określić co.
Było tu o trzy osoby za wiele, jak na gust mnicha.


-Nie szukam, ale mam talent do znajdowania.- mruknął Acaleem, wpierw pijąc eliksir przyspieszenia, potem zaś obficie racząc się winem. I tak pijany ruszył chwiejnym krokiem w kierunku przeciwnika. Przemieszczając się zygzakiem nabierał rozpędu zbliżając się do celu.
Ryknął wściekle, gdy był już blisko celu, minął przeciwnika i korzystając z rozpędu zmienił kierunek w ostatniej chwili. Towarzysząca nagłemu kopniakowi w ostatniej chwili siła odśrodkowa, zwiększyła impet uderzenia. Uderzył w bok wroga, mężczyzna jednak zastosował niespodziewanie oburęczną gardę, przez co cios został zamarkowany... a potem dłonie uzbrojone w kołki wyprowadzały kolejne ciosy, mające zabić wampirzego mnicha. Im szybciej tym lepiej. I jeden z nich okazał się celny, a kołek wbił się w brzuch wroga. To jednak, jedynie rozwścieczyło nieznajomego.

Odwrócił się wokół Acaleema, znajdując nagle na tyłach Diablęcia, po czym wyprowadził dwa kopniaki stawy kolanowe, przez co Mnich pacnął na owe kolana, mając przeciwnika za sobą. Naprawdę niebezpieczna sytuacja.

- Macie zamiar się pozabijać?! - Wydarła się skąpo ubrana białowłosa kobieta.
Acaleem zamachnął się ogonem, uderzając nim niczym biczem mocno i błyskawicznie. Tym szybciej, że poruszał się nadnaturalnie szybko. Uderzenia miały na celu odpędzenie przeciwnika, fikołek do przodu i przyczajony niczym duży kocur Acaleem znalazł się naprzeciw wroga.
-Cóóż... ostatecznie i tak nikt nie wyjdzie stąd żywy, prawda panienko?- odparł ironicznie nie spuszczając oka z przeciwnika.
Ogon Mnicha trzasnął wroga po nodze, przez co ten przez naprawdę krótką chwilę nieco kuśtykał. Wszystko jednak równie szybko się skończyło, co zaczęło. Wrogi mężczyzna, nie czekając na dalsze posunięcia Acaleema, wyprowadził całą serię ciosów, które jednak Diablę zręcznie zbiło, i mało tego, przy ostatnim z nich podstawił przeciwnikowi nogę, doprowadzając do zachwiania jego ciała...
I wyprowadził szybkie uderzenie w brzuch by powalić przeciwnika i rzucić na ziemię. I by przyszpilić go ciężarem swego ciała do podłoża. Acaleem wpakował nagle kolano w brzuch mężczyzny, a gdy ten jęknął z bólu, pochwycił go mocno w swoje łapy, sprowadzając na podłogę. Trzymając nieznajomego w mocnym chwycie, postanowił...
Załatwić sprawę szybko i z fasonem. Uderzył rogatym czołem prosto w twarz zamiarem szybkiego ogłuszenia delikwenta i posłania go w krainę... snów. Przeciwnik bowiem okazał się żywą istotą.
Więc Acaleem nie musiał go zabijać. I nie czuł ku temu powodu.
Zerknął na nieco roznegliżowaną kobietkę i spytał.- Nie powinnaś teraz uciekać, czy coś w tym rodzaju?
Po czym spojrzenie Acaleema spoczęło na paladynie. Nie tego się spodziewał. Teraz Sever był ubranym w portki kłopotem, a diablę nie szukało nowych problemów, a rozwiązań.
- Nic nie rozumiesz! - Odparła nieznajoma.
Mnich następnie co prawda przywalił głową w nos mężczyzny aż coś chrupnęło, później jednak zwrócił swoją uwagę na nieznajomą białowłosą oraz Severa. Był to spory błąd, który uświadomił Acaleemowi nagle ból... jego klejnotów rodzinnych. Wróg nie był bowiem zamroczony po ostatnim ciosie, pakując teraz swoje kolano między nogi Diablęcia. Acaleem więc jęcząc odturlał się w bok, szybko jednak przezwyciężając owy ból.
- Dobrze, dobrze... - Szepnął przeciwnik, również wstając z podłogi.
Acaleem przyczaił się niczym olbrzymi kocur bijąc o ziemię biczowatym ogonem gotów ponownie zaatakować, gdy tylko przeciwnik wstanie z podłogi. A gdy ten już się podniósł ruszył z furią skupiając się na czułych miejscach na jego ciele, by oszołomić przeciwnika, a potem zarzucić go gradem ciosów.
Diablę wyprowadziło kopa na tors mężczyzny, co zostało częściowo przez niego sparowane, z zamroczenia oponenta więc jednak nic nie wyszło. Nie czekając jednak ani chwili dłużej, wspomagany magią, Acaleem wyprowadził kolejnego kopniaka, tym razem z obrotu w miejscu, celując w głowę, trafił jednak zasłaniającą ją rękę. Na przeciwnika czekała jednak niespodzianka, w postaci pędzącego wraz z całym ciałem i wyprowadzającą cios nogą, w postaci równie szybko mknącego ogona, trafiającego mężczyznę prosto w skroń. Zatoczył się, zablokował jednak w ostatniej chwili własnym kolanem kolejny kopniak Acaleema.
Następnie sam wyprowadził serię trzech ciosów, wszystkie jednak Diablę zręcznie odparło.
- Powiedz no, nim to skończymy... - Sapnął z krwawiącą skronią - Skąd jesteś i jak cię zwą...
-Hmmm....Acaleem. A z klasztoru.... nie jest on zbyt sławny. Lathander mu patronuje. Jak widzisz ta walka ma swoje powody.- Mnich nie dawał za wygraną i atakował... próbując dosięgnąć celu jakim był przeciwnik. Ta walka przeciągała już zbyt długo. Czas ją więc zakończyć.
Obrócił się bokiem do wroga, markując atak ogonem i... wyprowadził silne uderzenia dwiema dłońmi na raz, celując w tułów i podbródek. Mężczyzna dał się nabrać na podwójny cios, i zamarkował jedno z uderzeń. Drugie jednak trafiło go prosto w mostek, aż wybałuszył oczy. Zachwiało nim, jęknął cicho, po czym padł przed Acaleemem jak długi, kolejne chaotycznie wyprowadzane ciosy Diablęcia nie były więc już potrzebne. Acz... na wszelki wypadek przyłożył, co by się upewnić.

Diablę spojrzało na dziewczę i na paladyna. Po czym znów na dziewczę, wskazują na paladyna i pytając.-To twoja robota?
- Ja z tym nie mam nic wspólnego - Odpowiedziała - To on - Wskazała na zalegającego na podłodze mężczyznę.
-A co on tu robił?- wskazał mnich na leżące go na podłodze Severa. I sięgnął po jeden z dwóch napojów trzymanych na czarną godzinę i chyłkiem wypił, obserwując kątem oka dziewuszkę, która mu się nie podobała. Co prawda ładniutka była... ale... co na wszelkich bogów tu robiła?
I co robił ten rozpłaszczony na podłodze typek? Też uciekinier z jakiegoś klasztoru?
Mnich się wzdrygnął nerwowo, słyszał bowiem o klasztorze poświęconym kultowi Shar. Pogłoski jedynie...ale wystarczające by obrzucić nieprzytomnego adwersarza nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Rozmawialiśmy sobie - Wyjaśniła mocno roznegliżowana panienka - W końcu jednak Sever wpadł na genialny pomysł, żeby podpalić bibliotekę, więc moja ochrona - Tu wskazała na leżącego Mnicha - Wybiła jemu to z głowy...
-Ja bym tego nie nazwał głupim pomysłem. Dla odmiany wpadł na coś mądrego. A ty jesteś?- spytał Acaleem, pokrzepiony leczniczym eliksirem.
- Zwę się Luna Wisewind. I jak to nie ma być głupi pomysł?. Czy wy wszyscy jesteście tak...tak...prymitywnymi gburami, że myślicie iż taki zbiór wiedzy to nic?!.
-A taaak. Ta porwana. No to ja pakuję na swój grzbiet, pana porciastego i ruszamy do reszty.
A potem na zewnątrz. Wiesz może gdzie jest wyjście? Bardzo by to nam ułatwiło sprawę panienko. A tam już czeka twój luby... jak mu było na imię ? A tak. Angaly Bruill... z tych Bruillów, tam na ciebie czeka.-odparł mnich rozejrzawszy się bez większego entuzjazmu po bibliotece. Jakoś papiery i litery nie wzbudzały w nim entuzjazmu.-Weź parę książek, na pamiątkę i... ulatniamy się z tej piekielnej twierdzy.
Luna westchnęła.
- Anglay to w sumie nie tak do końca mój luby, podobnie jak Sever, wielce do mnie wzdychający. Z wyjściem na zewnątrz może być problem, nie wiem czy widziałeś okolicę, dosyć nieprzyjemna, nie wspominając o żyjących sobie tam stworach. Ogólnie więc, raczej się stąd nigdzie nie ulotnimy, zwłaszcza że nam nie pozwolą - Na drobną chwilę rozłożyła ręce w geście bezradności.
-Cóż...-podrapał się po rogu Acaleem. Mnichowi też Sever wydawał się kiepskim materiałem na adoratora, ale cóż poradzić. Amantów się nie wybiera.- Zostać tu nie możemy, bo prędzej czy później skończymy jako zakąski.
Spojrzał na półki pełne ksiąg.- Pełne wiedzy, tak? A ile z tych książek zdradza sekrety i przeszłość zamku. Ile zawiera wiedzę użyteczną w naszej sytuacji? Bo jeśli żadna... to taką samą wiedzę mogę znaleźć w każdej portowej tawernie, przy kuflu piwa. O czym traktują te książki?
- Znalazłam kilka odpowiednich - Luna lekko się uśmiechnęła - Historię tej cytadeli, a nawet mapy, obawiam się jednak, że nie mogę ci ich pokazać Acaleemie.
-Nie możesz pokazać, booo?- spytał zdziwiony mnich.
- Oni na to nie pozwolą - Szepnęła Luna, wskazując palcem gdzieś za Mnicha...


...i ten spojrzał na czterech ciężkozbrojnych typków, ze świecącymi w hełmach ślepiami. Zapewne straż tego cholernego miejsca, lub kolejna ochrona, którą ściągnęły odgłosy walki w bibliotece?.
-Kolejni miłośnicy literatury, co ?- w dłoni mnicha pojawiła się buteleczka z pomarańczową cieczą.-Słuchajcie matołki. To jest ogień alchemiczny. Wiem, wiem... pewnie takim twardzielom jak wy, nic nie zrobi. Ale...- uśmiechnął się złośliwie.-... papier to co innego. Więc jeśli nie chcecie oglądać jak przerabiam to miejsce na...hmmm... plan żywiołu ognia, nie będziecie robić gwałtownych ruchów. Za to możecie zacząć robić striptiz.

- Obawiam się, że nie mogę na to pozwolić - Usłyszał nagle słowa Luny, i poczuł jak całe jego ciało ogarnia niezwykle przenikliwy chłód. Mnich spojrzał po sobie, i zobaczył na własne oczy jak wyjątkowo szybko zamarza, podobnie zresztą jak flaszka alchemicznego ognia trzymana w dłoni.
- Nie oczekuję że to zrozumiesz - Dodała Luna smutnym głosem, podczas gdy lód był już na wysokości szyi Acaleema.
-Ależ rozumiem... O taaak...-odparł z irytacją Acaleem. I splunąwszy na ziemię rzekł.- Sprzedałaś duszę pijawkom, za stertę papieru.
Lód zakrył w końcu twarz Mnicha, unieruchamiając również jego usta oraz oczy, mimo jednak tego nadal przez niego widział jakieś cienie. I jeden z owych cieni, naprawdę duży, pojawił się tuż przed nim. W tym też momencie nagle chłód ustąpił, twarz została ponownie odkryta, i Acaleem mógł zaczerpnąć powietrza. Na jego głowę opadła zaś sporych rozmiarów drewniana pała, a wszelkie światło gwałtownie zgasło.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 22-06-2011, 22:55   #375
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
No proszę... miła i niewinna twarzyczka, kto by pomyślał, że wampirzyca. Blade lico, to fakt, ale oczka były tylko przenikliwe, a nie czerwone. Ząbków, przerośniętych nieco, jak na razie przynajmniej nie zauważył. Czy jako wampir kiedyś dorośnie? Ciekawy problem.

- Kerion - przedstawił się. - Tam od razu strażnik. Wszak tu nie ma kogo i przed czym pilnować. Raczej ozdobnik. Przyjście w czyimś towarzystwie... Ponoć sprawia się lepsze wrażenie. A ty jak masz na imię? - spytał.
- Jestem Jantranna - Odpowiedziała dziewczynka, i zadała kolejne, wyjątkowo trefne pytanie - A czemu ja cię widzę takiego falującego niczym wodę?

Emmm... Yon nagle zdał sobie sprawę, że ma niezły orzech do zgryzienia, zwłaszcza iż zauważył, jak przechodzący przypadkowo obok nich mężczyzna spojrzał dziwnie na małą i na Yona, a właściwie na miejsce, gdzie Yon powinien się znajdować... no chyba że spoglądał na całkiem coś, lub kogoś innego, znajdujące się gdzieś za Early'm?

- Piękne i egzotyczne imię - stwierdził Yon. - Możemy na chwilkę usiąść? - spytał, wskazując na stojący pod ścianą stolik. - Tam możemy porozmawiać nie przeszkadzając nikomu.
- Ja bym chciała potańczyć! - Powiedziała Jantranna, robiąc krok w stronę Yona, i wyciągając do niego ręce...
- Już, zaraz, tylko odłożę te rzeczy - powiedział Yon, starannie ustawiając pod ścianą napierśnik Zoe. Pozostałe rzeczy kapłanki miał już schowane w plecaku. - Lubisz tańczyć? - spytał.
Dziewczynka podała Yonowi swoje lekko chłodne dłonie, a następnie... postawiła stopy na jego stopach. Najwyraźniej miała zamiar z nim w ten oto sposób potańczyć.
- Lubię - Uśmiechnęła się do niego i dodała - Masz ciepłe ręce! I nie powiedziałeś Kerion czemu tak migasz! - Wlepiła w niego swoje oczka.
- A nie wolno mi mieć malutkiej tajemnicy? - spytał, uśmiechając się lekko. - Poza tym podczas tańca powinniśmy powymieniać się przede wszystkim komplementami. No i może opowiesz mi coś ciekawego o wszystkich tu obecnych? Jakieś ploteczki? Ciekawostki?
Ruszyli w te niby-tany, w rytm tej muzyki, która akurat do nich docierała. Yon mógłby się założyć, że w innym kącie sali muzykanci grali coś innego.
- Lubię tajemnice! - Pisnęła radośnie - Ale ja tu nie znam wiele osób, jest mama i tata i ciocia i wujek, a ty sam tu jesteś?
- Przyszedłem tu z jedną panią, chciała pewnie pokazać, że nie szuka na siłę jakiegoś towarzystwa - odparł Yon. - Ale zaraz gdzieś zniknęła. No a teraz jestem z tobą - uśmiechnął się.
- Aha - Jantranna przytaknęła, i chciała powiedzieć coś jeszcze, gdy rozległo się z boku:
- Tu jesteś pannico, i tańczysz sobie w najlepsze, a ja cię szukam - Głos należał do kobiety, bez wątpienia wampirzej kobiety, przypatrującej się podejrzliwie Yonowi.


- Mama! - Pisnęła dziewczynka, wciąż jednak znajdowała się na butach swojego tancerza, i trzymała go za ręce.
- Dzień dobry - powiedział Yon, przyglądając się kobiecie, będącej matką Jantranny. - Gratuluję udanej córki.
- Dzień dobry - Odpowiedziała wampirzyca, wyciągając w kierunku Yona dłoń - I dziękuję.
- To była dla mnie czysta przyjemność - skłonił się Yon. - Musimy na razie się rozstać, skoro mama cię potrzebuje, Jantranno. - Udał, że źle rozumie gest wampirzycy i, zamiast podać jej dłoń, wyciągnął w jej stronę swoje obie ręce, trzymając stale dłonie dziewczynki. - Dziękuję ci bardzo za towarzystwo - powiedział.
- Papa - Jantranna pomachała Yonowi, gdy jej matka przyciągnęła małą do siebie. Trzymając córkę z przodu, i obejmując ją ramionami, wciąż z podejrzliwym wzrokiem, spytała:
- Jest jakiś konkretny powód, dla którego tu tańczysz pod wpływem efektu trwającej magii panie...?
- Taką fanaberię miała dama, z którą tu przybyłem - odparł Yon. - W zasadzie miałem ją tylko odprowadzić i iść, ale pani córka była tak miła, że zajęła się mną - dodał.
- Hmmm... - Zamyśliła się na chwilę kobieta - Dobrze, to my już pójdziemy...

Jak też powiedziała, tak zrobiła, odchodząc od Yona z córeczką, on z kolei przez chwilę obserwował odchodzącą nieumarłą... która zaczęła nagle rozmawiać z jakimś mężczyzną, a oboje co chwilę spoglądali w stronę Early'ego.

Yon poczuł się nagle jak nieproszony gość, którego ochrona ma zamiar wyrzucić za drzwi. W takiej sytuacji wolał wyjść bez cudzej pomocy. Nie czekając na to, aż będzie miał na karku kilkanaście osób mających w mniej czy bardziej martwych sercach chęć zrobienia mu czegoś niemiłego, miał zamiar wymknąć się za drzwi, zabierając po drodze rzeczy Zoe. Doznał jednak małego szoku, gdy miejsce w którym je zostawił, świeciło pustkami...
Na to jednak nie mógł nic poradzić. Wampiry widziały go aż za dobrze, wypytywanie kogokolwiek o zbroję było zbyt ryzykowne... Z dwojga złego wolał stawiać czoło kapłance, niż bandzie wampirów. Rozejrzał się jeszcze raz, czy czasem nie zobaczy kogoś trzymającego zbroję Zoe... i miał szczęście. W odległości około dwudziestu kroków zauważył plecy jakiegoś oddalającego się młodziana, niosącego interesujące Yona toboły.
Decyzja nagle stała się trudniejsza. Nie wypadało tak dać się okraść. W dodatku na oczach tłumów. Bez chwili wahania Yon ruszył za młodzianem.
- To nie nie twoje, młodzieńcze - powiedział, dogoniwszy go.
"Złodziejaszek" spojrzał na Yona, następnie na to co trzymał, i znowu na Yona.
- A może twoje? - Wychrypiał, starając się sobie nadać... męskości.
- Wiesz co... chodź na korytarz i tam sobie wyjaśnimy, co jest czyje - zaproponował Yon. - Chyba, że się boisz, że sprawiedliwość zwycięży - dodał. - Ale w takim przypadku lepiej od razu to oddaj, zanim poproszę Jantrannę by potwierdziła prawdziwość moich słów.
- Dobrze, dobrze - Odpowiedział chłopak - Bo to tak leżało i chciałem odnieść, nie że ja to dla siebie czy co... - Oddał nieco zdenerwowany Yonowi rzeczy.
- Dzięki, przyjacielu. - Yon obdarzył 'znalazcę' średnio szczerym uśmiechem.
Odebrawszy rzeczy skręcił w stronę najbliższych drzwi. Różnych od tych, którymi tu wszedł. Wolał, na razie przynajmniej, zniknąć z oczu matki Jantranny.
Stracił kilka sekund na malutkie zablokowanie drzwi, a potem zniknął za jedną z zasłon. Nie tą najbliższą... i nastała cisza.
Nikt za nim z sali balowej nie wybiegał, zablokowane przez niego drzwi pozostawały wciąż zablokowanymi, a ze środka dobiegała nadal muzyka. Spokój i cisza, zupełnie jakby jego pojawienie się wśród dziesiątek bawiących się tam wampirów, a nawet nieco bliższe poznanie dwójki z nich, nie miało większego znaczenia.

Wkrótce jednak pojawiły się czyjeś ciężkie kroki i chrzęst metalu, a zza rogu w korytarzu wyszło ośmiu ciężkozbrojnych, mogących chyba tylko i samym widokiem u co strachliwszych doprowadzić do niechcianego napełnienia portek. Na szczęście dla Yona przeszli zwyczajnie obok, kierując się w tylko sobie znanym kierunku.

Pierwszą i najważniejszą rzeczą było pozbycie się balastu w postaci rzeczy Zoe. Kapłanka balowała w najlepsze a Yon, z tymi manelami w rękach, wyglądał co najmniej dziwnie. W ciągu paru chwil rzeczy Zoe zostały złożone w zgrabny pakunek a potem, z wykorzystaniem linek służących do rozsuwania zasłon, podciągnięte parę metrów nad podłogę. Schowane za kotarą nie powinny zwracać uwagi żadnego przypadkowego przechodnia. Teraz można było ponownie wystawić nos zza zasłony.
Na korytarzu panowała cisza i spokój. Tylko gdzieś w oddali słychać było jeszcze tupot stóp ciężkozbrojnego patrolu.
Zdecydowanie siedzenie za kotarą nie miało sensu. Może lepiej by było zobaczyć, czy Zoe nie wpadła w jakieś tarapaty.
Ale chyba nie, skoro z sali stale dobiegała muzyka. Nikt nic nie wołał, nikogo nie gonił. A trudno było przypuszczać, by kapłanka dała się złapać bez jednego słowa protestu.
Jeśli jednak miał ponownie rzucić okiem na salę balową, to powinien znaleźć inne drzwi. I może jakieś przebranie...

Nie robiąc hałasu ruszył w stronę, z której przybył patrol. Po drodze miał zamiar odwiedzić niektóre pokoje... niestety, tych jednak na swojej drodze nie spotkał. Przed Yonem rozciągał się jedynie prosty korytarz, bez jakichkolwiek drzwi. Odrobinkę marudząc pod nosem przemieszczał się więc cicho niczym kot, szukając ewentualnej drogi powrotnej do sali balowej. Natknął się jednak ponownie na odgłosy buciorów i chodzącego żelastwa, dochodziły one z kolei z przodu, ze skrzyżowania czterech korytarzy, a dokładniej z lewego z nich.

Rozglądnął się za szybką kryjówką, pomstując na brak kotar. Jego wzrok nie odnalazł niemal niczego przydatnego poza... dekoracyjną zbroją. Nie mając więc innego wyjścia, starał się jakoś wkomponować za nią, używając równocześnie pierścienia niewidzialności, i wznosząc szybką modlitwę do Tymory.

Straż wyłoniła się faktycznie z lewego korytarza, nie byli to jednak tylko ciężkozbrojni, na ich przedzie bowiem maszerowała... Luna!. Tak!. Luna!. Yon aż kilkukrotnie zamrugał oczami. Strażnicy zaś wlekli nieprzytomnego Acaleema oraz Severa. Grupa podzieliła się po chwili, i "Kronikarka" wraz z czterema strażnikami oraz wleczonym Paladynem ruszyła jednym korytarzem, czterej zbrojni ciągnęli Diablęcie zaś innym.

Myśli o Zoe wyleciały mu z głowy. Jakoś przezwyciężył naturalny odruch, który podpowiadał, by wyskoczyć zza zbroi z okrzykiem "A my cię wszędzie szukamy?!". I, jak się okazało za moment, bardzo dobrze zrobił. To nie wyglądało najlepiej. Luna raczej nie była tu więźniem. Nikt jej nie pilnował, nie ciągnął na linie. W przeciwieństwie do Acaleema i Severa.
Co tu jest grane?
Tego nie wiedział. Oczywiście nie mógł spytać osoby najlepiej poinformowanej, czyli samej kronikarki. Za to pozostawała jeszcze tamta dwójka. Tylko który najpierw?
Gdyby Luna była jeńcem, to nie miałby żadnych wątpliwości, ale w tej chwili...
Szybko, ale nie robiąc hałasu, ruszył za zbrojnymi ciągnącymi mnicha. Gdyby tylko Acaleem dał jakiś znak życia... Machnął choćby ogonem...
Nic. Ani drgnął.

Czterej pancerni to nieco za dużo jak na jednego łotrzyka. Dlatego też Yon szedł spokojnie za całą piątką, chcąc dowiedzieć się, co się stanie z Acaleemem. Może, jakimś trafem, uda się go oswobodzić... przy sprzyjających warunkach. gdyby na przykład znalazły się jakieś schody, z których można by ich zrzucić... Pijakom krzywda się nie dzieje, a Acaleem raczej trzeźwy nie bywał...
Korytarz, jak na złość, nie kończył się żadnymi schodami. Biegł prosto, potem skręcił w prawo, po chwili w lewo, by znów ruszyć dalej prosto. Jednak towarzysząca Acaleemowi czwórka nie podążyła dalej. Pancerniacy zatrzymali się przed drzwiami identycznymi jak tysiące (zapewne) innych w tej siedzibie. Dwaj wojacy stanęli po obu stronach drzwi, niczym strażnicy, natomiast pozostali dwaj, ci, co wlekli mnicha, weszli do środka.
Na ile Yon zdołał zauważyć, nie była to cela, lecz jakaś zwykła komnata.
Już po chwili pancerna dwójka wyszła i oddaliła się z tupotem podkutych butów. Drzwi zamknięto, lecz z pewnością nie na zamek. Przynajmniej nie z tej strony.
Samozatrzask, czy też ktoś był w środku? Jednak aby się o tym przekonać, trzeba było wejść. Albo chociaż otworzyć drzwi. Co, nawet dla kogoś niewidzialnego, było - przy dwóch stojących obok posągach - dość trudne.
Wniosek był prosty - trzeba było jakoś się ich pozbyć.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 22-06-2011 o 22:59.
Kerm jest offline  
Stary 27-06-2011, 21:24   #376
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Kły wampira wbiły się w szyję Zoe, przyprawiając o okropny, okropny ból. Elfka miotała się, krzyczała, i starała jakoś wyzwolić z łap mężczyzny, przewyższał on ją jednak zdecydowanie siłą. Czuła jak wypija jej krew, jak zachłannie wysysa z niej życiodajny płyn. Krzyk Kapłanki rozbrzmiewał wśród muzyki, ona trwała tam sama w agonii ze swoim oprawcą pośród tańczących, i przyglądających się całemu zajściu z perfidnymi uśmieszkami osobnikom.

Z każdą chwilą sprawianego jej bólu, i z każdym wrzaskiem wychodzącym z jej gardła, ciało ogarniała coraz większa słabość. Było jednak coś jeszcze, coś co zwiększało się z każdym jej rwanym oddechem, wzbierając niczym tocząca się fala. Gdzieś w całej tej agonii, gorącu krwi i bólu rany, pojawiło się nagle... coś miłego.

Czy tak się czuje, gdy się umiera?.

Uczucie narastało coraz bardziej i bardziej, zacierając powoli straszny ból, i doprowadzając do pobudzenia naprawdę nietypowych rejonów jej ciała. Jej piersi zapłonęły bowiem nagle ogniem, a sutki aż zabolały z podniecenia. Powoli jej krzyki ucichły, nie tyle ze zmęczenia, co z niezwykłego stanu, jaki zawładnął Kapłanką, i przemieniły się w jęki.

Jęki rozkoszy?.

W końcu nieumarły jednak przestał wgryzać się w jej ciało, unosząc głowę wysoko, i wydając z siebie ryk. Zoe zaś, na granicy przytomności, bezwładnie wisiała w jego ramionach. Xavorin jednak jej nie upuścił na podłogę, nie rzucił otaczających ich, wygłodzonym zapachem świeżej krwi wampirom na pożarcie. Zamiast tego, zaczął gdzieś z nią iść, a do umysłu Elfki docierały, niby zza spowijającej ją mgły, odgłosy muzyki i cienie.

Zaniósł ją do jakiejś pobliskiej alkowy, kładąc na łożu. Tam spojrzał na nią z zakrwawionymi ustami wzrokiem pełnym pożądania, po czym zerwał z niej zwiewny strój, Zoe zaś ledwie poruszyła palcami.




- Prawda, że piękna? - Wychrypiał, przejeżdżając dłonią po jej nagim, drżącym ciele.
- Wyjątkowo... - Odparł wampirowi kobiecy głos.
- I tak też smakuje - Powiedział, obdarzając nieznajomą upojnym pocałunkiem, a ta oprócz odwzajemnienia go, zlizywała łapczywie krew Kapłanki z jego ust i podbródka.
- Weźmiemy ją wspólnie - Rozpiął swoje spodnie.
- O taaaaak - Szepnęła wampirzyca, wślizgując się na łoże.




Xavorin położył się na nagiej Kapłance, dla odmiany wgryzając się w jej prawą pierś, wampirzyca z kolei zadowoliła się lewym nadgarstkiem. Zoe, poza kolejnymi, początkowymi falami strasznego bólu, poczuła po chwili znowu błogie, ogarniające jej ciało uczucie...



~



Yon uciekał ile sił w nogach, byle jak najdalej od wyjątkowo odpornych na jego oręż zakutych blach. Nie, żeby Early był tchórzem, wszak stawił dwóm przeciwnikom czoła w pojedynkę, problem jednak polegał na brakach ewentualnego sukcesu w zadawaniu ciosów. Ani rapier, ani nawet bełty nie uczyniły jednemu z ciężkozbrojnych krzywdy, szczytem zaś już wszystkiego był pocisk wstrzelony prosto w wizjer naprzykrzającego się za bardzo Yonowi osobnika.

Ani krzyku bólu, ni syku, czy chociażby i komend wydawanych między sobą w trakcie walki. Mężczyzna zaczął mieć więc poważne wątpliwości co do natury paradujących po twierdzy strażników. W końcu nic żywego nie miało prawa gonić go z bełtem w gębie, z drugiej zaś strony, nawet i wampir miałby z tym problem. Dodatkowo, na rapierze, któremu przyjrzał się w trakcie biegu, nie było również ani kropli krwi.

Dosyć niepokojące.


....


Zgubić ciężko opancerzony pościg nie było zbyt dużym problemem, choć i należało wspomnieć również o pewnym istotnym fakcie, Yona gonił tylko jeden z nich, drugi najpewniej został przy drzwiach prowadzących do Acaleema. A właśnie, propo drzwi, i "prowadzących". Pędząc właściwie na ślepo korytarzami w nieznanym miejscu, Yon co prawda zgubił szybko zbrojnego, równie jednak szybko stracił orientację, i sam uległ zgubieniu. Wiejąc bowiem, człowiek stara się zapamiętać ten i owy szczegół, tym razem jednak do końca pewności nie miał.

Odsapnął więc chwilę, rozmyślając co począć dalej. Opcji pozostawało bowiem naprawdę wiele, każda z nich oznaczała jednak błądzenie po cytadeli: odszukać Lunę i Severa, Acaleema, czy może całą resztę?. Gdzieś tu również kręciła się zapewne Yalcyn, oraz Zora, do tego rzesze nieumarłych, i bogowie wiedzą jakie jeszcze cholerstwa...

Och, jak on czasem wprost uwielbiał los zgotowany jemu przez fortunę.

Dotarł w końcu do szerokich schodów, które na pierwszy, i drugi rzut oka ciągnęły się przez liczne piętra. Pozostał więc wybór udania się w górę lub dół, który jednak szybko nie okazał się tak do końca jego samodzielną decyzją. Oto bowiem, kondygnację niżej rozbrzmiały czyjeś kroki oraz głosy. Kilka osób weszło właśnie na piętro pod Yonem, po czym kierowało się w jeden ze znajdujących się niedaleko schodów korytarzy.




Jako pierwszy szedł wystawnie ubrany, i nieco pobladły mężczyzna, z rękami założonymi na plecy. Tuż za nim niewiasta z kosturem, na końcu zaś czterech "znajomych" już Yonowi ciężkozbrojnych.




- ...i to oni wywołali pożar w piwnicy - Relacjonowała kobieta - Trzech już mamy, pozostało ich jeszcze około pół tuzina. Dosyć dobrze zorganizowana grupa, to jednak już jedynie kwestia kwadransu póki ich wszystkich nie wyłapiemy.
- Postępujcie zgodnie z planem, chcę mieć jak najwięcej... i wtedy... - Odparł mężczyzna, grupka zaś powoli znajdowała się już poza zasięgiem słuchu Yona, rozpraszanego dodatkowo czterema poruszającymi się kupami żelastwa.



~



Acaleem powrócił do rzeczywistości czując mokrą szmatkę, dosyć przyjemnie przecierającą jego łupiące od alkoholu i guza czoło. Po otwarciu oczu ujrzał z kolei... uśmiechniętą Zorę. Dosyć obolały próbował się poruszyć, okazało się jednak, że jest unieruchomiony łańcuchami na dużym łożu z baldachimem. Same kajdany z kolei miały na sobie wyraźnie widoczne runy, najpewniej więc były magicznie zabezpieczone przed wszelkimi próbami pokonania ich siłą.

- Spokojnie - Odezwała się do niego młoda wampirzyca - Dostałeś nieźle w kość.


Mnich rozejrzał się na tyle, na ile pozwalała jego pozycja, po miejscu w którym się ocknął. Okazało się, że znajdował się w całkiem zwyczajowo urządzonej komnacie, w której poza łożem znajdowała się szafa, biurko, regały z księgami i zwojami, oraz stół w kącie, na którym stało kilka flaszek z kolorową cieczą, fiolek, i tym podobnych, będąc najwyraźniej namiastką pracowni alchemicznej.

Czy Diablę znajdowało się w prywatnej komnacie Zory, i do tego jedynie w samych spodniach?.

- Przypuszczam, że nie myślisz teraz zbyt optymistycznie o Lunie? - Posmutniała nieco dziewczyna - Sprawa jednak jest mocno skomplikowana. Trudno to wytłumaczyć, a tym bardziej zrozumieć.



~



Sever powrócił do rzeczywistości czując uderzenie w twarz. Skołowanym wzrokiem wodził po pomieszczeniu, póki ten się nie ustabilizował, i ujrzał znajdującą się blisko niego Yalcyn ubraną w czarną togę, a zajętą przygotowywaniem jakiś rzeczy, które przesłaniała Severowi jej zwrócona do niego plecami sylwetka.

Sam Paladyn leżał dosyć niewygodnie rozciągnięty na jakimś dużym stole, kompletnie nagi i skuty łańcuchami uniemożliwiającymi jemu praktycznie jakiekolwiek ruchy. Sala w której się znajdował była dosyć obszerna, choć mocno przyciemniona, i co chyba najważniejsze, wypełniona symbolami Shar, wszędzie płonęły również czarne świece, i czuć było dosyć wstrętny zapach kadzideł.

Oprócz Severa i Yalcyn w sali znajdowało się jeszcze kilka kobiet, otaczających stół z Paladynem kręgiem. One również były ubrane w czarne togi, a mruczały pod nosem jakieś plugawe modły do Pani Nocy, nie bardzo zwracając uwagę na to, co się działo wokół nich, pogrążone w jakimś rodzaju transu. Przez to, to jednej i drugiej z nich rozsunęła się nieco ciemna toga, Aasimar mógł więc do woli przyglądać się mocno odsłoniętym piersiom i nagim brzuchom...


Wszystko to było więc naprawdę, naprawdę dosyć mocno wzbudzającymi obawy faktami.

- Shar, Pani Nocy, nasza Mroczna Bogini... - Zaczęła intonować głośno Yalcyn, unosząc obie ręce w górę, stając już przy Paladynie ze sztyletem o falistym ostrzu w jednej z dłoni - ... zebrałyśmy się tu, by złożyć ci ofiarę z plugawego wyznawcy zawszonego Tyra, tej okaleczonej łachudry...

Nie

było

dobrze.



~



Reszta składu, przebywająca w jednej z komnat, czekając na osoby udające się "na zwiad"... cholernie się nudziła. Co bowiem robić w cytadeli wampirów, starając się siedzieć cicho jak mysz pod miotłą, czekając na bogowie wiedzą co. Ronir, Milo, Gween, Tharven, obaj bracia, zastanawiali się więc, jak potoczą się ich dalsze losy.

Co chwilę spotykali wrogich mieszkańców cytadeli, tracili siły na walkę, otrzymywali kolejne rany, i błądzili po licznych piętrach. Bez zbyt wielkiej nadziei na odnalezienie drogi powrotnej do domu, za to z coraz większą liczbą brakujących towarzyszy, i co gorsza, z coraz podlejszymi nastrojami.

A wszystko dopiero miało się sypnąć.

Nagle ciężko ranny Kapłan, leżący na prowizorycznych noszach, zaczął dziwnie oddychać, oraz niespokojnie się poruszać. Podniósł głowę z szeroko otwartymi oczami, po czym wskazując palcem gdzieś w ścianę, odezwał się przyciszonym głosem:

- Żeby mi to było ostatni raz.

Następnie wywrócił oczy białkami, jego ręka, jak i głowa bezwładnie opadły, z gardła zaś wydobyło się przeciągłe westchnięcie.

Ronir i Tharven skoczyli natychmiast ku niemu, starając się jakoś pomóc mężczyźnie. Drugi z Paladynów, przykładając dłoń do policzka Kapłana, użył mocy uzdrawiającej, jednak bez skutku. Wszelkie inne sposoby, w tym i masowanie torsu, czy energiczne cucenie po twarzy, również zawiodły.

Quvross zmarł.



Przybita już tym wszystkim Gween skuliła się nagle na pobliskim fotelu, po czym zaczęła bezgłośnie płakać, chowając twarz w swych ramionach. Pozostali mężczyźni, z pobladłymi twarzami, spoglądali w milczeniu po sobie.

....

Gdzieś blisko na korytarzu pojawiły się nagle czyjeś nawoływania, oraz jakby warczenie.

- Złapały ponownie trop! - Usłyszeli męski głos - Te gnidy muszą tu być gdzieś niedaleko!.

Odgłosy licznych, szybkich kroków, pobrzękiwanie metalu, głębokie w brzmieniu ujadanie. Trzask wyważanych drzwi, a po kilku chwilach kolejnych. Ścigający nadchodzili od boku, sprawdzając izbę po izbie...












***

Komentarze... kiedyś :P
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 01-07-2011, 20:25   #377
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dwóch wartowników... Przy odrobinie szczęścia z dwóch zrobiłby się jeden, w dodatku taki, który tylko i wyłącznie zobaczyłby swego towarzysza leżącego na ziemi. W tym celu wystarczyło tylko odwrócić uwagę. Przewrócić zbroję, pokulać po podłodze butelkę wina, rzucić monetę na posadzkę, zerwać kotarę...

Szarpnięta z całej siły zasłona runęła na posadzkę, odsłaniając ponury krajobraz za oknem i wywołując przy tym tyle hałasu, że jeden z pancernych strażników raczył ruszyć się z miejsca by sprawdzić, co się stało. Prześlizgnięcie się obok niego w dość szerokim korytarzu było równie proste, jak odebranie dziecku lizaka.
Okazało się jednak, że pozory mylą. Gdy Yon mijał strażnika, ten znienacka walnął go buzdyganem.
Cholerne żelastwo go widziało...
Odpowiedź łotrzyka była szybka i zdecydowana. Z takiej odległości trudno było chybić i bełt na całą długość wbił się w brzuch przeciwnika. Ten nawet nie drgnął. A raczej poruszył się, ale nie na skutek trafienia, lecz by zadać kolejne ciosy, z których przed jednym Yon nie zdołał uniknąć.
Nie pozostał dłużny, ale kolejne trafienie, tym razem cios rapierem w udo strażnika, również nie zrobiło wrażenia na zakutym w zbroję przeciwniku. Podobnie jak i kolejny cios (rewanż za trafienie w bark), który przedziurawił rękę pancernej puszki.
Co to było, na demony? Nawet ożywiona zbroja powinna coś odczuć, a tu nic. Żadnego efektu. Co gorsza drugi strażnik, zapewne widząc nieskuteczność działań swego kolegi, odkleił się od drzwi i ruszył w stronę Yona, co - na szczęście - było aż za dobrze słychać.

Można by powiedzieć, że cel został osiągnięty - drzwi już nikt nie pilnował. Porblem polegał tylko na tym, że osoba, która mogłaby je otworzyć, była zajęta. Bardzo zajęta...
Co za dużo, to niezdrowo, powiadają. W niektórych sytuacjach Yon był w stanie się z tym zgodzić. Na przykład teraz. Z jednym pancernym nie-wiadomo-czym może by sobie i poradził, takim czy innym sposobem, ale dwa 'cosie' to już było za dużo. Nawet sztych prosto w twarz, wymierzony na odchodnym, nie spełnił swego zadania. Pancerny mąż nawet się nie zachwiał, za to z zapałem ruszył w pościg za Yonem. Na szczęście był wolniejszy, co uchroniło Yona przed koniecznością opuszczenia pięknego pałacu przez okno...

Golem jakiś, czy co... mruknął Yon pod nosem, zwalniając i kontynuując wędrówkę w miarę spokojnym krokiem. I używając różdżki, by podleczyć swe rany.

***

Szlag by...
Ledwo zdołał się wymknąć cwałującej za nim zbroi, to od razu nadział się na ekipę poszukiwawczą. W dodatku roznoszącą niezbyt wesołe informacje.
Wieści o ekipie śmiałków, która w swej bezczelności wałęsała się po pałacu, przy okazji wyrządzając pewne szkody, między innymi podpalając piwnicę.
Na szczęście (nieszczęście - w zależności od tego, kto wyrażał swoją opinię) paru bezczelnych typków zostało ujętych, a chwile pozostałych były policzone.
Jako że Yon należał do tej grupki, która wolnością się jeszcze cieszyła, wizja dostania się w ręce wampirów lub ich sługusów niezbyt mu odpowiadała. Problem polegał tylko na tym, że nie bardzo wiedział, co teraz robić... Próbować kogoś ostrzec? Uwolnić? Czy też może uciekać z przeklętej siedziby demonów?
Najbardziej rozsądny, ostatni sposób, był niestety tak samo prosty w realizacji jak dwa pozostałe. Nie bardzo wiedział, gdzie się teraz znajduje, w związku z czym nie miał pojęcia, jak dojść do tych, co to niby byli jeszcze wolni. Jeszcze mniej wiedział o tym, gdzie mogą być przetrzymywani ci, co zostali już ujęci. Tam, gdzie trafił Acaleem?
W takim razie żeby ich odbić potrzebowałby pomocy. Problem polegał jednak na tym, że najbliższa gospoda, gdzie mógłby kogoś nająć, była dość daleko...

Jeśli nie możesz walczyć jak lew, postępuj jak lis.
Każdy rozsądny lis podwinąłby kitę i wiałby, gdzie pieprz rośnie. Czy jednak rozsądny lis wlazłby do tego pałacu? A Yon miał dodatkowy problem - nie miał pojęcia, jak stąd wyjść. I raczej nie sądził, by znalazł się tu jakikolwiek przewodnik, który pokazałby mu drogę. Zdawać by się mogło, że jedynym, co można by zrobić, to chować się po kątach i liczyć na szczęśliwy traf.

Powoli, po cichu, zszedł na niższe piętro. Jeśli tamto piętro zostało już przeszukane, to tam powinno być najbezpieczniej. Jeśli się mylił...
Mimo wszystko wolałby się nie dowiedzieć, co wampirowaty jegomość mówił po słowach "i wtedy".
 
Kerm jest offline  
Stary 06-07-2011, 22:21   #378
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
-Ależ to jest proste. Poddała się syreniemu zewowi. Sprzedała swą duszę za nieśmiertelność potęgę i stertę zapleśniałych książek.- syknął wściekle mnich. Przymknął oczy.- Dała się złapać na swą słabość.
Poruszył ogonem w irytacji, na który Zora spojrzała z zaciekawieniem.-Nie wyglądała na taką co została przemieniona czy wbrew woli. Nie było też w okolicy Yalcyn, która by ją kontrolowała.
- To nie znowu aaaż takie proste - Odparła młoda wampirzyca - Luna prowadzi badania na zlecenie Yalcyn, i jest w tym dobra. Dzięki właśnie owym zapleśniałym księgom może pomóc nam wszystkim, nam... wampirom.
-A to niby w czym?- zdziwił się Acaleem spoglądając na Zorę.
- Ja i tak już powiedziałam zbyt wiele - Odwróciła wzrok od Mnicha, wpatrując się na chwilę w ścianę - Ale mogę ci powiedzieć, że to nie są żadne diaboliczne i złe knowania - Uśmiechnęła się lekko.
Mnich zaczął przesuwać ogonem po łożu tam i z powrotem, przy okazji jego czubkiem macając kajdany.- Zapewne panienko... i oczywiście wierzę, że ty tak wierzysz. Ale szlachetnie intencje łatwo wybaczyć. A po tym co widziałem w tym miejscu, ciężko mi uwierzyć, że władczyni tego miejsca nie knuje nic złego.
- Yalcyn tu nie rządzi - Odpowiedziała, przyglądając się poczynaniom ogona Acaleema.
-A kto ?- zdziwił się mnich wijąc ogonem na boki. Dziwiła go reakcja wampirzycy. Co takiego ciekawego jest w jego ogonie?
- On - Powiedziała niezwykle krótko i poważnie.
-Bardzo wyczerpująca odpowiedź. Mówisz o tym byczku, któremu uciąłem?- zaśmiał się mnich i zerknął na Zorę.- Jeśli to ON to ten demon, to... cóż... tym bardziej to miejsce jest pełne zła. I nieważne jakie badania prowadzi biedniutka Luna. Naiwnością jest sądzić, że zostaną wykorzystane dla dobra innych.
Ogon drgnął zachęcająco wskazując na mnicha.- Jestem skuty i osłabiony. Nie bój się, nie ugryzę. Możesz śmiało podejść bliżej.
- Nie wolno wymieniać jego imienia, inaczej on to usłyszy. Jest potężny i stary, ma chyba z pięć setek za sobą, i to dosyć niezwykła kombinacja... demon-wampir... i nie boję się! - Fuknęła na niego, choć z uśmiechem, po czym przysunęła się z krzesłem, na którym siedziała przy łożu, tak blisko na ile to było możliwe.
-Potężny demon wampir... niewątpliwie poprowadzi was w kierunku dobra i powszechnej szczęśliwości.- zaśmiał się Acaleem i spojrzał na Zorę z litością. Przesunął ogon w jej kierunku i pogłaskał ją po policzku jego czubkiem.- Biedna dziewczyno. Tutejsze miejsce ci nie służy. Nawet nie zauważasz jakie bzdury opowiadasz.
- Nie wziąłeś jednak pod uwagę istotnego faktu - Powiedziała z czającym się na ustach uśmiechem, wpatrując w ogon Mnicha wyczyniający harce - Nikt nie powiedział, że wierzę we wszystko co mi Yalcyn i "on" powiedzą... ale w Lunę i jej badania pokładam nadzieję.
-A jakież to badania?- mruknął Acaleem wracając do grzecznego leżenia i wędrowania ogonem po łóżku.
- To tajemnica - Zora przymrużyła oczy.
Acaleem zaśmiał się.- Tajemnica? Przede mną czy przed Yalcyn? Czy przed tym którego imienia nie można wymawiać, a któremu przyciąłem ogonek?
Czubek ogona Acaleema przesunął się po zimnej szyi Zory i musnął jej dekolt delikatnie.-Obawiam się, że łudzicie się... ty i Luna.
- Nieładnie się wyśmiewać z czegoś, w co wierzą inni - Zrobiła smutną minkę, po czym musnęła palcami ogon Diablęcia - Ty tak zawsze się spoufalasz? - Szepnęła z nieznanych przyczyn.
-Tak.- wzruszył ramionami mnich i dodał spokojnym tonem.- Po prostu zignoruj ten dotyk.
Spojrzał w górę.- Z wiary się nie wyśmiewam. Ale ta urocza naiwność mnie śmieszy. Jesteście zapewne obserwowane bacznie. Tak jak i wasze badania. I kiedy przyjdzie pora... zostaniecie oszukane.
Spojrzał na Zorę ze smutkiem w spojrzeniu.- Albo przez Yalcyn, albo przez własną naturę. Jesteś wampirzycą Zoro i prędzej czy później ulegniesz złu wynikającemu z sypiania w trumnie.
I pogłaskał ją czubkiem ogona po policzku...czule. Jak głaszcze się małą dziewczynkę na pocieszenie.
- Ja... ja już... już uległam... - Wydusiła z siebie, po czym opuściła głowę, i nerwowo miętoląc palce na swoich kolanach cicho zapłakała - Pijam krew...
-No, no... już... już...-rzekł Acaleem głaszcząc wampirzycę po głowie ogonem. W normalnej sytuacji pewnie by ją przytulił, ale sytuacja nie była normalna. A on skrępowany, dosłownie.
Dlatego głaskaj ją ogonem i szeptał.- Wszak bogowie dobra doceniają skruchę. I potrafią przebaczyć złe uczynki.
- Acaleemie... chlip, dawno nikt... chlip, dla mnie nie był tak miły... - Dukała wciąż ze spuszczoną głową.
-Ja ciebie przytulić nie mogę, ale ty mi się możesz przytulić do klatki piersiowej, jeśli to cię pocieszy.- westchnął mnich głaszcząc ją po włosach.- A ta cała koteria pij...wampirza. Na pewno jest tu jakiś miły...hmmm...krwiopijca oprócz ciebie i Luny?
Co prawda mnich nie uważał Luny za miłą. A raczej za lodowatą. Niemniej dyplomatycznie pominął ten fakt.
Diablę ledwie skończyło ze swoją propozycją, a Zora już wskoczyła na łoże, po czym położyła się na nim, kładąc głowę na środku jego klaty. Mnich poczuł lekki chłód bijący z policzka wampirzycy, oraz z jej dłoni, znajdującej się na jego prawym boku. Kilka razy pociągnęła jeszcze teatralnie nosem.
- Nie spotkałam jeszcze nikogo w miarę miłego. Wszyscy tylko myślą o swoim interesie i są fałszywi - Powiedziała.
"A propo interesu... niektórym nie umarł."- pomyślał mnich. To nie przypominało tulenia. Wampirzyca nieumyślnie wykorzystała sytuację.
Mnich przymknął oczy w duchu przeklinając wigor swego ciała.-Acha... No cóż, młoda jesteś. Na pewno jeszcze jakiś się trafi. Ale... powinnaś uciekać stąd. Sama lub z Luną. Dobrze wiesz, że tu niebezpiecznie jest.
Mnich starał się odsunąć pragnienia swego ciała, na bok... niemniej jego ogon wił się na boki nerwowo jak szalony.
- Jesteś taki ciepły - Zamruczała Zora, pocierając policzkiem po skórze Mnicha, jednocześnie również minimalnie przesuwając dłoń w tą i z powrotem po jego boku - Brakuje mi ciepła...
-Jak każdy żywy, jestem cieplutki. Pod tym względem nie ma we mnie nic wyjątkowego.- mruknął Acaleem. A jego ogon przesunął się po pośladku wampirzycy wędrując ku plecom, które później głaskał miarowymi ruchami.-Zoro... nie wiem czego szuka Luna. Ale jeśli to jest odmiana w żywą istotę, to ci tutejsi nie dadzą wam tego znaleźć.
- Owszem dadzą... to właśnie "on" zlecił te badania, a pieczę nad nimi ma Yalcyn... ale pogadajmy o czym innym... czy Milo i Yon jeszcze żyją? - Spytała, drapiąc go lekko pazurkami po żebrach.
-Właśnie dlatego nie wierzę w te badania. W ostateczności przyniosą tylko ból i rozczarowanie.- mruknął Acaleem i łobuzersko pokusił się o muśnięcie uda wampirzycy pod sukienką. Raz tylko i delikatnie...z ciekawości, czy całe ciało jest zimne. I czy ma delikatną skórę. Po czym rzekł.- Yon żyw jak dotąd, nizioł też.
Ciało Zory faktycznie okazało się chłodne w wielu miejscach... sama dziewczyna zaś, wyraźnie przy dotyku ogona uniosła na moment jedną brewkę, nie odezwała się na ten temat ani słowem.
Za to jej zachowanie świadczyło chyba o czymś innym, jej dłoń bowiem zsunęła się z żeber Mnicha w dół jego ciała, a rąbki palców znalazły się wewnątrz spodni mężczyzny na jego biodrze.
- To dobrze - Szepnęła w końcu, po czym przesunęła się policzkiem z centrum klatki piersiowej Acaleema w okolice jego serca - Bije tak miło...
-Byłem ciekaw, naprawdę... nie chciałem nic zdrożnego ci uczynić wbrew tobie.- zaczął się tłumaczyć szybko mnich, nieco nerwowym tonem głosu. Tym bardziej, że reakcja jego ciała świadczyła przeciw niemu.-To... długo się znacie z Yonem? I z Luną?
- Znam ich od paru miesięcy, a ty? - Szepnęła krótką odpowiedź. Być może nie chciała na ten temat rozmawiać...
- Brakuje mi kogoś bliskiego sercu, kogoś do kogo mogłabym się przytulić jak teraz - Dodała po chwili.
-Prędzej czy później się trafi. Każda potwora znajdzie swego amatora. Ja jestem tego najlepszym przykładem. A ty jesteś wszak ładniejsza ode mnie.- odparł przyjaznym tonem mnich.
- Sam jesteś potwora... - Uszczypnęła go - ...czy to znaczy że kogoś masz?. Och, jak ja ci zazdroszczę...
-Niezupełnie. Raczej to ona ma mnie.- odparł Acaleem po chwili namysłu. I westchnął smutno.-Obawiam się, że nie jestem w tej roli... partnera, idealny.
Zachichotała.
- Lepszy kiepski, niż żaden - Powiedziała, choć z wyraźnym smutkiem w głosie, po czym jej dłoń zmieniła lokalizację z biodra Acaleema na jego brzuch, który Zora zaczęła... delikatnie głaskać.
-Mam diabła za skórą. Albo satyra... tak... raczej satyra.- westchnął Acaleem czując wyraźną aktywność ogonka. Tego drugiego ogonka...w spodniach.
Lekko drżał czując jak wąski biczowaty ogon wsuwa się pod sukienkę Zory delikatnie wodząc po pupie wampirzycy. Sytuacja lekko zrobiła się niezręczna. A mnich mruknął.- Przepraszam, za te... śmiałe ruchy. Liczył na to że wampirzyca, wyjmie jego ogon spod swej spódnicy. Z racji łańcuchów on tego zrobić nie mógł. A i skoncentrować mu się było coraz trudniej.
Młoda wampirzyca uniosła nieco głowę, spoglądając Diablęciu w twarz. Uśmiechnęła się tajemniczo, po czym ponownie położyła swój policzek na jego ciele.
- Nic nie szkodzi - Szepnęła, a jej masująca brzuch Mnicha dłoń powoli, naprawdę powoli, centymetr po centymetrze, przesuwała się w stronę spodni mężczyzny.
-Eeee...wiesz... to nie jest tak, że chcę cię wykorzystać. To naturalna reakcja mężczyzny, na którym leży ładna kobieta, naga kobieta... No, może nie naga, ale ta suknia jest raczej cieniutka. Musisz to przyznać.- zaczął nerwowo tłumaczyć Acaleem,wijąc coraz bardziej nerwowo ogonem po pośladkach Zory i coraz bardziej pieszczotliwie.
Nagle dziewczyna podniosła się z Mnicha, usiadła na nim okrakiem, po czym nachyliła się ku twarzy zaskoczonego mężczyzny.
- Za dużo gadasz - Uśmiechnęła się ponownie, kładąc dłonie na jego policzkach, i pocałowała go namiętnie w usta.
Acaleem zdębiał, jednak poddał się chwili oddając pocałunek drapieżnie. A jego ogon zaczepił o bieliznę na pośladkach Zory i drapieżnie zsunął ją nieco w dół. Przykuty mnich przez chwilę walczył z ogarniającym go pożądaniem... przez chwilę tylko był w stanie walczyć ze swą naturą.
Całował Zorę pieszcząc językiem jej zimne wargi. To jakoś mnichowi nie przeszkadzało, gdy jego umysł zamgliło pożądanie.
Młoda wampirzyca, wciąż namiętnie całując Acaleema, i wprowadzając do owych igraszek język, zaczęła uwięzionego lekko drapać pazurkami po klatce, jednocześnie i wiercąc się na nim tyłkiem, "atakowanym" ogonem Diablęcia.
Gdzieś tak w głowie tłukła się myśl "nie powinniśmy", ale instynkty wzięły górę nad rozsądkiem.
Ogon mnich zsunął majtki wampirzy na jej uda i zaczął pocierać jej najbardziej intymny obszar.
Usta smakowały słodyczy warg Zory. Może i dziewczyna była zimna, za to niewątpliwie zdołała rozgrzać rogacza.
Wampirzyca cichutko pojękiwała w trakcie owych pieszczot, drżąc na całym ciele, i ani na chwilę nie odrywając swoich ust od ust Acaleema, łapczywie, i dziko całując.
- Och... och... - Wiła się na Diablęciu.

Wtedy też skrzypnęły drzwi, i ktoś wszedł do środka. Zora poderwała się w górę, wciąż jednak siedząc na Mnichu, i spojrzała za siebie.
- Co to ma być? - Rozległ się męski, dosyć nieprzyjemny głos, którego posiadacza Acaleemowi nie było dane ujrzeć przez zasłaniającą jemu widoki dziewczynę.

- Boooo jaaaaa... - Zaczęła Zora, nie dane jej było jednak dokończyć. Jakaś niewidzialna siła zerwała ją z Diablęcia, po czym cisnęła gdzieś w bok. W tym czasie sam więzień wampirów mógł w końcu przyjrzeć się nowo przybyłym. W komnacie z nieco uniesioną dłonią w stronę posłanej w bok Zory stał jakiś blady mężczyzna w wytwornych szatach, a obok niego kobieta z kosturem.

- Wykorzystywanie więźniów to co innego niż spoufalanie się z nimi dla własnych korzyści - Blady jegomość strofował Zorę, trzymając ją pod wpływem jakiejś mocy w swych ryzach.
- Ja chciałam tylko...
- Milcz! - Ryknął, po czym przesunął minimalnie palcami, a Zora pofrunęła na pobliską ścianę, w którą brutalnie uderzyła wśród własnego pisku.
-Hej... bladolicy ćwoku. Nie tak się traktuje damę!- wrzasnął mnich. I dodał po chwili.- Masz szczęście, żem skuty.


Na tym jednak się nie skończyło. Nieznajomy używał mocy raz za razem, tłukąc dziewczyną to o ścianę, sufit i podłogę, a odgłosy jej uderzającego o twardą powierzchnię ciała, coraz cichsze piski, a w końcu i trzask łamanych kości, przyprawiły Acaleema o drżenie całego ciała.
- Może to cię czegoś nauczy - Warknął po chwili jegomość, lecz Zora leżące bezwładnie na podłodze nie odezwała się już ani słowem... czyżby ją "zabił"?.
Acaleem współczuł dziewczynie, wątpił jednak by była martwa.Wampiry tak łatwo nie giną. Spojrzał w kierunku typka i rzekł.- Niech zgadnę, jesteś naczelną małpką w tym cyrku. Masz jakieś konkretne plany, czy przyszedłeś wygłosić napuszone przemówienie?
- Przyszedłem z tobą porozmawiać obwiesiu, witasz mnie jednak bluzgami i ubliżasz, zaprawdę oryginalne Mnichu - Mężczyzna stanął obok łoża.
-Przesłuchać nie porozmawiać. To po pierwsze. Po drugie, liczysz na miłe słówka, po tym jak słabszą istotę na mych oczach bijesz? Tak czynią żałosne dupki żołędne z kompleksami.- burknął w odpowiedzi mnich.- Naucz się najpierw sam kultury, zanim zaczniesz wymagać ją od innych.
Wzruszył ramionami pobrzękując łańcuchami.- I przedstaw się w ramach tej kultury na początek. No i... rozmawiajmy. Ja najwyraźniej nigdzie się stąd nie wybieram. Mam więc czas.
- Wszystko jednak w swoim czasie - Odpowiedział - Owszem, będzie rozmowa, nie przesłuchanie, wszem, przedstawię się, lecz wpierw... - W jego dłoni pojawił się nagle znikąd płonący miecz, którym natychmiast wykonał zamach prosto na Acaleema.

Ból.

Ból odcinanego ogona.

- Teraz zdaje się, jesteśmy, jak to się mówi, kwita? - Wyszczerzył zęby, wraz z dwoma parami złowieszczych kłów, a miecz w jego dłoni zniknął.- Pozwól więc, że się przedstawię, zwę się Lord Sealamin Pegason z Ciemności, władca tego, i nie tylko tego miejsca, głowa rodu wampirów zamieszkujących Twierdzę Wieczności.
-Miło mi...Acaleem, ten który cię uśmierci. Niszczyciel twojego spokoju i takie tam.- odparł siląc się na uśmiech mnich, mimo że był na granicy zemdlenia.
- Wielkie słowa... niemal szalone, ale można i je podziwiać - Odparł Sealamin, po czym skinął dłonią na strażnika, którego dopiero teraz Acaleem zauważył w komnacie. Owy zbrojny, wraz z nieznajomą kobietą, po sporych wysiłkach, uporali się w końcu z dłonią Mnicha, i na jego palcu wylądował jakiś pierścień.
- A teraz słuchaj uważnie - Lord pochylił się nad Diablęciem - Pierścienia owego nie będziesz w stanie ściągnąć, jest on z kolei połączony ze mną. Gdy coś mi się nie spodoba, zada ci ból, a może nawet uśmierci, zrozumiałeś?.

Acaleem splunął mu w twarz i rzekł z szyderczym uśmiechem. -Za kogo mnie masz? Za te twoje pieski popiskujące po kątach? Za tą bandę wampirzych pokrak ssających żywych w nadziei odpędzenia nieuniknionego? Ja jestem Acaleem, jestem mnichem Lathandera, żyłem pełnią życia i w przeciwieństwie do ciebie... nie boję się umrzeć. Nie boję się także bólu. Nie równaj więc wszystkich swoją żałosną miarą.
Wampirzy Lord przetarł swoją twarz, po czym spojrzał wściekły na Acaleema. Z jego gardła zaczął wydobywać się coraz bardziej narastający warkot, sama zaś postura mężczyzny ulegała zmianie. Rósł i rósł, przybierał w mięśniach, ulegał transformacji, i w końcu stał przy Acaleemie w swej naturalnej postaci rosłego Demona.
- Jesteś głupi Mnichu! - Ryknął, po czym trzasnął Diablę łapskiem w twarz. Odrobinę za mocno... łamiąc rogaczowi kark.

Acaleem był martwy w mgnieniu oka. Bez żadnych, rozciągających się, melodramatycznych przemów, wygłaszania pamiętnych ostatnich słów. W jednej chwili jeszcze cierpiał, w drugiej zapadła już ciemność... Mimo to, na twarzy martwego mnicha widać było szyderczy uśmieszek. Ostatni gest triumfu. Nie został wszak ni wampirem, ni podlizującym się sługą żyjącym w strachu przed swym wampirycznym panem. Czasami zwycięstwem jest i śmierć.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 06-07-2011 o 22:27.
abishai jest offline  
Stary 07-07-2011, 20:35   #379
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Kapłanka leżała na łożu obserwując dwójkę oblizujących się wampirów. Kiedy mężczyzna rozebrał się i legł na niej wgryzając się w jej pierś kolejna fala bólu przelała się przez jej obolałe ciało, następna zaczęła promieniować od nadgarstka do którego przypięła się jego współtowarzyszka.
Zoe przymknęła oczy i zrobiła to co powinna zrobić już dawno skupiła swoje kapłańskie moce na odpędzaniu wampirów.
- W imię Tempusa zgiń, przepadnij zarazo wampirza - Szepnęła a Xavoris zarechotał. Puszczając jej pierś zębiskami. Zoe bowiem nie miała przy sobie swego medalionu, nie miała go nawet na sobie, a co dopiero w ręce, chcąc odgonić nieumarłego. Symbol Tempusa miała bowiem wcześniej ukryty... w majteczkach, nie chcąc w oczywisty sposób wystawiać się wampirom na odstrzał.

Zoe spojrzała na rechoczącego wampira i z całej siły wpakowała mu palec w oko... nie trafiając, bo sukinkot poruszył się w ostatniej chwili. Zastanawiając się więc czy uda jej się w jakiś sposób uwolnić od używającego sobie jej ciała napastnika, wyszeptała szybko cichą modlitwę i tym razem użyła czaru leczenia ran na Xavorisie.
Jakimś niewytłumaczalnym sposobem maltretowana Kapłanka zdołała rzucić czar, traktując nim napastującego ją wampira. Jego reakcja była naprawdę nietypowa.
- Mrrrrrrrr - Zamruczał(!) sukinkot, gdy odrobina pozytywnej energii potraktowała jego ciało, nie czyniąc jemu w sumie zbyt dużej szkody... szybko jednak złapał wolną rękę Elfki, wgniatając ją w poduchę. Następnie, nachylając się nad nią, wyszczerzył zakrwawioną gębę.
- Wreszcie pokazałaś swoją prawdziwą naturę złotko. Rozgrzewa mnie to jeszcze bardziej! - Parsknął śmiechem, po czym wykonał wyjątkowo mocne pchnięcie biodrami.

Na ten ruch Zoe poderwała głowę z poduszki z całej siły wychylając się do przodu aby przywalić w roześmianą twarz gwałcącego ją wampira. Przypuszczała, że poczuje ból uderzenia, efekty swych czynności przerosły jednak nawet i jej wyobraźnię. Grzmotnęła bowiem głową niczym w ścianę... prawie tracąc przytomność. A wampirzyca wciąż piła jej krew, osłabiając Elfkę coraz bardziej.
Zamroczona kapłanka leżała na łóżku starając się zebrać myśli, jej ciało wbrew niej reagowało na poczynania wampirów pulsującym bólem. Szarpnęła rękami próbując je oswobodzić. Szepcząc przy tym:
- Wstrętne zboczone poczwary... zmutowane truposze...
Xavoris zdusił swoją drugą dłonią gardło Kapłanki, uniemożliwiając jej dalsze złorzeczenie, oraz koleją rzeczy, odcinając jej dopływ powietrza. Spojrzał na bladą twarz Elfki, z szeroko rozwartymi oczami i ustami.
- Mówiłem, że biorę co chcę - Syknął - Dam ci jednak wybór. Skończymy to wszystko raz na zawsze, lub zostaniesz z nami na wieki. Twój wybór - Zwolnił uścisk na jej gardle.
- Z wami? Już bym wolała wylądować na cała wieczność w latrynie niż z wami pozostać... - wychrypiała kapłanka - kiedy tylko zamkniesz oczy wbiję ci kolek w twe wredne wampirze serce i będę się radować jak nic z ciebie nie zostanie... lodowaty zboczeńcu... - i ponownie zaczęła się szarpać by uwolnić swoje ręce.
- Jak sobie życzysz - Powiedział, po czym puścił jej dłoń, złapał za to brutalnie za włosy Elfki, wyginając jej głowę w bok, i odsłaniając ponownie szyję...
Zoe w geście desperacji ponownie uniosła dłoń próbując wbić palce w oczy wampira. Nie mogąc jednak ich namierzyć, zacisnęła dłoń w pięść i z całej siły jaka jeszcze w niej pozostała zamachnęła się i zaczęła nią w niego walić, mówiąc jękliwie przy tym:
- Używaj sobie póki możesz... rolę się odwrócą i to ja sobie na tobie poużywam... zetrę cię na pył i wyrzucę do pierwszego lepszego wychodka... bo nic nie warte ścierwo z ciebie.

Xavorin, nieczuły na okładającą go pięść Elfki, zbliżył swoje usta do jej ucha, po czym lekko skubnął.
- Poużywam sobie, oj poużywam - Syknął, po czym zniżył nieco głowę, wbijając się w szyję Kapłanki. Zoe zalała kolejna fala okropnego bólu i gorąca, i krzyknęła już tylko raz, po czym poruszała się coraz słabiej i słabiej, tracąc przytomność. Wampir zaś, do spółki ze swoją towarzyszką, w parę chwil zakończył jej żywot...


 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 18-07-2011, 00:00   #380
 
Grytek1's Avatar
 
Reputacja: 1 Grytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie coś
onownie go bito. Jednak nie wywarło to na nim już żadnego wrażenia. Jego serce stwardniało i zobojętniało na otaczający go świat. Po tym wszystkim co się ostatnio działo, dodatkowo ledwo widział na oczy. Po ostatnim uderzeniu w bibliotece oko zapuchło tak że jego zdolność spostrzegania zostawiała dużo do życzenia.
- Chcecie wiedzieć kto jest ze mną w twierdzy ? Dobrze powiem wam - rozpoczął kpiącym tonem, nawet nie próbując zorientować się gdzie jest. Zapewne znów grzał miejsce w przytulnej sali tortur.- Jest ze mną Czerwony Kapturek wraz z babcią i wilkiem - kontynuował uśmiechając się drwiąco mimo jawnego braku ku temu podstaw.- Uważajcie zwłaszcza na tego ostatniego - wyszczerzył się w uśmiechu zaś jego uzębienie pokrywała krew, ostatnio sporo jej tracił.- Strasznie nieprzyjemny z niego typ.- Przerwał zorientowawszy się gdzie jest. Głupi nie był.
Chcieli z niego złożyć ofiarę mrocznej bogini. W jednej chwili umilkł. Już się pogodził z tym że żywy twierdzy nie opuści ale to co działo się wokoło przekraczało jego pojęcie. Przynajmniej zginie nie straciwszy nic na swoim honorze. Zamknął oczy, przygotowując się na spotkanie z patronem rozpoczął szeptanie modlitwy.
- Milcz! - Syknęła Yalcyn, strzelając go otwartą dłonią w pysk z taką siłą, że Sever przez moment nie potrafił dojść do składu i ładu ze swoją szczęką, po czym kontynuowała ceremonię, wznosząc ponownie modły do Shar, i ubliżając Tyrowi, w końcu zaczęła również ciąć Paladyna sztyletem. Rany były jednak płytkie, ledwie nacięcia na torsie Aasimara, choć nie oznaczało to oczywiście, że były bezbolesne... czyżby ryła na jego skórze jakieś plugawe symbole?.
Młodzieniec postanowił utrudniać czynności Yalcyn. Zamarł w bezruchu chcąc uśpić czujność wampirzycy po czym gwałtownie się szarpał gdy ta przykładała sztylet do jego ciała. Możliwość śmierci stała się mu litościwą wybawicielką.
Sever rzucał się tylko przez moment... jedna z akolitek zarzuciła bowiem Paladynowi coś na szyję, po czym zaczęła zaciskać, dusząc w ten sposób Aasimara, który zaczął charczeć i walczyć o oddech. Kilka innych kobiet pochwyciło z kolei mężczyznę za ręce i nogi, Yalcyn zaś kontynuowała dzieło, nacinając sztyletem skórę mężczyzny.
- Nie zdechniesz tak szybko, to byłoby za łatwe - Warknęła wampirzyca - Gdy z tobą skończę zostaniesz moją zabawką na wieki!.
- Może i udało ci się mnie pokonać - wycharczał - lecz nie uda ci się mnie złamać.
Coraz ciężej przychodziła mu walka o powietrze, zdawało mu się że pole widzenia zawęża się zostawiając tylko nikłą iskierkę gdzieś na końcu długiego tunelu. Jego ostatnie słowa wyczerpały ostatki jego sił przynosząc ulgę zapomnienia.

(***)

Dźwięk nadciągał głuchy, nieprzerwany lecz wciąż jeszcze odległy. Niczym bicie serca olbrzyma skrytego wśród górskich kanionów lub pomruk gromu. Młody adept w służbie Tyra - Sever Blake znał ten dźwięk. Bębny bojowe orków. Spojrzał na równie młodych towarzyszy broni, nerwowo oblizujących wargi w oczekiwaniu na nieuniknione starcie. Nerwowo zacisnął palce na rękojeści miecza. Wpatrywał się w miejsce, gdzie niebawem miały pojawić się zastępy zielonoskórych, niecałą wiorstę dalej gdzie kanion się rozszerzał wokoło skalnego cypla, na razie skrywającego postępy wroga. Zdał sobie sprawę, że całkiem zaschło mu w gardle. Spojrzał w niebo, obłoki wróżyły rychły początek ulewy. Na teren przełęczy wstąpiły pierwsze plugawe totemy. Usłyszał wokół siebie kilka stłumionych okrzyków. Orki niespiesznym truchtem, zajęły pozycje wzdłuż całego obszaru.
- O bogowie ! - Odezwał się ktoś z tylnych szeregów.- Ilu ich ! Całe setki ! - Sever wyczuł strach w głosie mówiącego.
Potem rozległ się dźwięk rogu odbijający się echem od skał. Roje orków zastygły w bezruchu.Ciszę która zapadła można było niemal krajać nożem. Przed ich szeregi wystąpił szaman dzierżący w dłoni totem z ludzką głową zatkniętą na końcu.Przeklęte bestie. Przez chwilę odprawiał jakiś taniec wokoło grupy najroślejszych wojowników po czym zniknął za liniami wroga. Teraz gdy na własne oczy zobaczył zorganizowanie zielonoskórych uwierzył że to prawdziwa inwazja. Słyszał jakieś pogłoski o szamanie jednoczącym klany lecz sądził że to brednie wymyślane przy piwie w podłych spelunach. Obejrzał się za siebie. Stali w czterech szeregach naprzeciw niemal hordy wrogów. Sever zmusił się do szczerze wyglądającego uśmiechu. Potem zaś jego wola, skupiła się do tego by udowodnić otaczającym go ludziom że jest spokojny. Awansowano go świeżo na dziesiętnika. Popatrzył na swój hełm, zdobił go poprzeczny pióropusz oficera. Był z niego dumny. Od tego jak się zachowa w walce będzie zależał nie tylko jego los. Większego dopingu nie potrzebował.
- Spokojnie chłopaki. To tylko tępe świńskie ryje. - Słowa te wydawały się rozładować nieco napięte nastroje towarzyszy.
Orki zafalowały po czym ruszyły. Nienawykłe do trzymania się w jakiejkolwiek formacji rwały szyk i wprowadzały zamieszanie w szeregach wymachując nad głowami bronią.
Spokojnie chłopaki - przemówił Blake - Wkrótce posmakują dobrej stali z Neverwinter.
Wtem, niczym w odpowiedzi na jego słowa, nad głowami obrońców śmignęły warcząc rozpędzone bełty i strzały. Gdzieś w polu rozbłysły jęzory magicznego ognia.
Wielogwiaździste płaszcze dobrze się spisują - rozbrzmiał tenor wojownika tuż obok Severa.
Widzieli jak bestie padają rażone czarami. Jedna za drugą składały głowy na kamieniach by już więcej ich nie podnieść. Wśród szeregów Neverwinterczyków zapanowała radość. Rozległo się coraz głośniejsze łupanie mieczami o krawędzie tarcz toteż i młody aasimar przyłączył się do ogólnego bitewnego uniesienia. Ryki oznaczające wyzwanie dla orków sprawiły że co szybsze przyspieszyły rozdzielając się od głównych sił. Dalszą obserwację pola przerwała młodzieńcowi konieczność rozpoczęcia walki. Orki niesione żądzą krwi ochoczo rzuciły się na oddziały ludzi. Swoją krwawą pracę rozpoczęli stojący w pierwszym szeregu pawężnicy. Zażarta walka trwała zaledwie kilkanaście minut. Nie było trudnym przewidzenie wyniku tego szturmu. Nie zdążył nawet ani razu zadać ciosu. Po kanionie poniósł się huk wiwatów. Przeciwną stronę nadal zajmowały jednak gromady orków skupione wokoło totemów przedstawiających różne dziwadła. Nie przeszkadzało to jednak świętować zwycięskim obrońcom. Kolejny raz wśród gór poniósł się dźwięk rogu, Niosący totemy ruszyli naprzód zaś za nimi parli prawdziwi klanowi wojownicy uzbrojeni w prymitywne odpowiedniki broni. Jeśli wyznawcy Gruumsh'a liczyli na łatwy łup to się przeliczyli. Kolejny raz nad polem bitwy śmignęli pierzaści posłańcy śmierci zbierając swe żniwo wśród szturmujących. Tym razem jednak orki odpowiedziały pięknym za nadobne toteż i wśród ludzi kilka osób zwaliło się pozbawionych życia. Śmierć towarzyszy tylko wzmogła bitewny zapał, toteż gdy wojownicy obu ras starli się w boju okazało się że dzięki gniewowi oraz chęci zemsty nie ustępowali zielonoskórym ni na krok. Po obu stronach padali ranni i zabici. Trwała walka na śmierć i życie. Ludzie odpierali atak za atakiem broniąc swoich pozycji, wiedzieli że jeśli okażą słabość to przyjdzie im za to srogo zapłacić. Stojący przed aasimarem wojownik uzbrojony w krótki miecz i ogromną tarczę padł. Nim dotarło do niego, co się stało musiał odpierać szaleńcze ataki paskudnego górskiego kiełgęba. Prymitywne ostrze przeciwnika nieustannie bębniło z przerażającą siłą po tarczy młodzieńca lecz atak pełen furii sprawiał że nietrudnym zadaniem okazało się zadanie śmiertelnego ciosu. W takiej walce nie było miejsca na finezję czy taneczne uniki. Ork zakończył swój marny żywot z rozchlastaną szyją wywołując gejzer krwi. Nim padł pojawił się kolejny przeciwnik. Zabił go i już nawet nie zwracał na to uwagi, stało się to tak naturalne jakby było częścią codzienności. Ramię wznoszące się w nieskończoność wydawało się odmawiać posłuszeństwa. Górskie orki zaskoczone zaciętością obrońców odskoczyły od śmiercionośnej ściany tarcz. Przyzwyczajone do napadania na kupieckie karawany były w szoku po tak zaciętej i krwawej odpowiedzi od różowoskórych. Korzystając z przerwy w natarciu paladyn uniósł do ust gwizdek zawieszony rzemieniem u szyi. Dźwięk natychmiast sprawił że droga na tyły stanęła otworem przed pierwszym szeregiem dając czas do ochłonięcia.Taki sam rytuał kolejno wykonywały następne oddziały aż cała pierwsza linia znalazła się w bezpiecznych tyłach.
Widział jak kapłani zbierali ciężko rannych do lazaretu czuł zimny pot spływający po plecach i radość z tego że cało wyszedł z pierwszego starcia. Wzdrygnął się na myśl o tym co dzieje się
z zmarłymi pozostałymi na polu w takim ścisku.
Stojąc bezpiecznie za swoimi ludźmi czuł niepokój. Był już zmęczony zaś przed nimi nadal stały wściekłe orki które niczym fale szturmowały szańce jego pobratymców. Zapowiadał się długi i znojny dzień.

(***)

Pochłoniętego przez wspomnienia, zatopionego w przeszłości ominęły wszelkie plugastwa których dopuściły się wampirzyce na jego ciele.Może to i lepiej...
 
Grytek1 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172