Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-01-2010, 13:44   #1
 
Chester90's Avatar
 
Reputacja: 1 Chester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumny
Mordimer słysząc prośbę Arina o pomoc w przeniesieniu wyłowionego wojownika na łódź, którą wróci do Waterdeep, oderwał się od pomagania rannym żeglarzom i ruszył w ślad za pozostałą dwójką kompanów. Razem dźwignęli olbrzymiego wojownika i ułożyli na pokładzie w pobliżu burty, gdzie Sorin wydał rozkaz szykowania szalupy dla kapitana straży.

Potem przyszedł czas na szybkie przesłuchanie więźnia przez Arina, ale ten nie wykazywał żadnych chęci współpracy, w związku z czym Arin machnął ręką na informacje i kazał zapakować wielkoluda na łódź. Swoją drogą wojownik mógł okazać choć trochę wdzięczności za uratowanie mu życia. To, że byli wrogami nie znaczyło, że nie można już siebie nawzajem szanować. Cóż i tacy ludzie bez honoru najwyraźniej błąkają się po tym świecie. No, ale nie jemu ich oceniać.

Popatrzył na dziwne manipulacje Sorina z pochodnią i sznurami. Aż nie mógł uwierzyć własnym oczom. Czyżby jego kompan chciał podpalić wojownika? Kiedy tratwa pomknęła w dół Mordimer wyjrzał za burtę. Na szczęście kapitanowi udało się utrzymać pochodnię w górze. Podszedł do Paula, który już rozmawiał z marynarzem.

- Sorinie na przyszłość nie rób podobnych cyrków w mojej obecności. To, że tamten wojownik nie udzielił nam informacji i nie wyraził wdzięczności za uratowanie, jak się wyraziłeś, „dupska” nie oznacza, że masz go spalić żywcem na tej szalupie. Bądź lepszy od niego i co najwyżej okaż swoją pogardę dla niego w bardziej ludzki sposób.

Co do czarodziejki to proponuję porozmawiać z nią teraz, za nim zgłodnieje. Wyciągnijmy do niej przyjacielską dłoń skoro i tak ma już z nami płynąć. Może ona okaże się bardziej honorowa i wyrazi na swoją wdzięczność wyjaśniając dlaczego statek Waterdeep wyruszył za nami w pościg.
 
__________________
Mogę kameleona barwami prześcignąć,
kształty stosownie zmieniać jak Proteusz,
Machiavela, łotra, uczyć w szkole.
Chester90 jest offline  
Stary 23-01-2010, 15:58   #2
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zardzewiały klucz zgrzytnął w zamku.
Wchodzących do niewielkiej celi powitało pełne złości, ale i niepokoju, spojrzenie czarodziejki.
- Jeśli podniesiesz głos, albo jeśli zrobisz coś nierozsądnego, natychmiast cię z powrotem zaknebluję - uprzedził Paul. - Zrozumiałaś? A może masz skłonności samobójcze? - spytał.
Magiczka najpierw skinęła głową, a potem pokręciła. Prawdopodobnie miało to oznaczać, że nie rozedrze się jak głupia. I że nie zrobi nic głupiego.
Paul dobył sztylet i równocześnie wyciągnął knebel z ust czarodziejki; był gotów nie tylko zatkać jej ponownie usta. W razie konieczności był w stanie nawet ją zadźgać.
- Są tacy - powiedział - którzy najchętniej widzieliby cię na dnie oceanu. Ja, na twoje szczęście, do nich nie należę. Nie po to wyciągaliśmy cię z wody, żeby teraz utopić.
Nie miał zamiaru chwalić się tym, że osobiście skakał po nią do wody. A nuż nie byłaby wdzięczna...
- Niektórzy co bardziej przesądni uważają, że baba na pokładzie przynosi pecha. O innych pomysłach nie wspomnę...
- Mam do ciebie parę pytań... Ale najpierw jedno wyjaśnienie.
- Zabieramy cię z sobą i do Waterdeep nieprędko wrócisz. To, czy podróż spędzisz związana jak baleron zależy tylko od ciebie. Od twojej chęci do ewentualnej współpracy. I tego, czy zdołasz zyskać nasze zaufanie. Tam, gdzie płyniemy - specjalnie nie sprecyzował tego miejsca - i tak nie będziesz miała wyboru. Albo będziemy współpracować i może przeżyjemy, albo część z nas, a ty przede wszystkim, trafi do piachu. W razie współpracy masz szansę, taką jak my wszyscy, wrócić do domu.

Dom nie oznaczał w tym wypadku Waterdeep. Raczej jakiś inny port na Wybrzeżu. Zeznania magiczki - czy na ich korzyść, czy przeciw nim, w niczym i tak nie mogłyby zmienić ich sytuacji.
- A zatem pytanie pierwsze... Czy możemy liczyć na twoją współpracę? Jeśli tak... Jakimi czarami możesz nas wspomóc w razie konieczności? W czym się specjalizujesz?
- Pytanie drugie dotyczy tego, co się działo niedawno. A brzmi ono - kto za tym wszystkim stoi? Komu zależało na tym, by nasza mała wycieczka nie doszła do skutku? Kto postawił fregatę w stan gotowości? Kto wydawał rozkazy? Kto załatwił to, że byłaś na pokładzie tej fregaty?
- Innymi słowy... powiedz proszę, co wiesz o tej całej sprawie.
 
Kerm jest offline  
Stary 24-01-2010, 10:37   #3
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
- Nazywam się Vershla Varanfille'Morcast Savarlagun. - powiedziała jakby dławiąc coś w sobie. - Jestem adeptką gildii magów z Waterdeep... Specjalizuję się w magii wywołań.- rzuciła się w tył, uderzając głową o poduszkę.- Chyba postawiłeś mnie waszmość w takiej sytuacji, w której odmówić nie zdołam... Ani innego wyjścia nie widzę. Wiedz jednak, iż mimo współpracy nie zapomnę o hańbię jaką mnie naznaczyliście...- odwróciła spojrzenie, wbijając oczy w drewniane deski na ścianie.
- I o jakiej sprawie ? Mistrz Ogniotrzep odpowiedział na wezwanie straży miejskiej odnośnie pomocy z bandytami, którzy starają się umknąć z miasta w morze. Jedyne co wydaję się dziwne w całej sprawie to fakt, iż straż miejska takiej prośby wystosować nie zdążyła. Zatem ktoś zrobił to za nich... Oto co wiem.

Kilka chwil później , ujrzeli wschodzące słońce za swymi plecami. Tak jakby cały Fearun chciał pożegnać ich w ten niezwykły sposób. Właśnie teraz rozpoczynała się chyba najbardziej podła część całej wyprawy - żegluga. Trwająca, być może, niemal dwa lata. Przed nimi rozpościerał się ocean, który na ten cały czas miał się stać ich jedynym domem.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=mVBCzQxH2G0[/MEDIA]


****************
Dziennik kapitański 1374 RD. Alturiak. 30

Płyniem już trzy miesiące. Wygląda na to , że te psy lądowe od Gentrasha mają twarde kichy, bo żaden z nich jeszcze nie rzygał. Moje podejrzenia wzbudza tylko ten z bladym jak dupa staruchy ryjem. Nic nie żre , nic nie pije, a jak trafiamy na gorszą pogodę i fala zalewa pokład, ma spojrzenie jakby właśnie się zerżnął w gacie.
Podróż będzie trwała zapewne tyle, co ostatnim razem kiedy płynąłem na wyspę. Przez te poszatkowane żagle i dziurawy kadłub oraz ciągle trwające reperacje wleczemy się gorzej niż ta wielka bryła transportowa. Na szczęście wszystkie zapasy zostały spakowane , więc dożyjem.

Dziennik kapitański 1374 RD. Nocal. 30

Dzisiaj ostatni dzień roku ! Z tej okazji chciałem zafundować moim łajzą przednią biesiadę, ale morze jak to morze - plan miało inny. Złapał nas taki sztorm, że przez chwilę myślałem o posraniu się w portki... Tak na rozgrzewkę. Na szczęście Sroin w porę wydał rozkaz zwinięcia żagli na swojej wachcie , dzięki czemu dalej żyjemy. Nieco zniosło nas z kursu, podróż nieco się wydłuży... Ah, me serce już tęskni do Mrassli ... Do jej skóry, jędrnych piersi, gorących zakamarków jej ciała. Kiedy teraz wspominam te wszystkie piękne chwile spędzone z nią w zaciszu burdelu , łezka zbiera się w mym oku. A u pasa pewne napięcie... Czasami zastanawiam się czy marynarz wraca do portu na ląd czy jedynie na kurwie łono ?
W dodatku ta czarodziejka od siedmiu boleści... Wychodzi tylko w nocy, i to nie zawsze. A gada tylko z tym przemądrzałym wojownikiem o krzywym ryju... jak mu tam, Paul zdaje się.



**************
1375 RD. Kythorn. 15

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=NOcWtHlkk50&feature=related[/MEDIA]

- Ląd ! Ląd przed nami !
O świcie po pokładzie przetoczył się niemiły , ochrypnięty krzyk marynarza z wachty. Kto wybiegł na pokład gołym okiem dostrzec już mógł wyrastający z wody , ciemny zarys wyspy. Skryta we mgle, budziła chyba we wszystkich dziwne uczucie niepokoju. Nawet Vershla udała się na pokład, by na własne oczy ujrzeć to miejsce, tak skąpo opisywane w opowieściach admirałą Harvel'a. Zimny wiatr ciął skórę ich twarzy chłodem.

- Podajcie mi szklane ślepie ! No...- Harvel chwycił za lunetę i skierował ją w kierunku wysypy. Zdawał się wypatrywać czegoś konkretnego. - Na szczęście lody już stopniały, zatem do zatoki wpłyniem bez problemów. Szykować się psubraty ! - wrzasnął odkładając urządzenie. - I szykować się na najgorsze !


Po chwili wpłynęli już do zatoki, przez wąski przesmyk. Nad wodą unosiła się gęsta mgła, jedynie mały skrawek brzegu dostępny był dla oczu. Woda w zatoce była spokojna, niewzburzona. Powierzchnia cieszyła oko gładkim lustrem. Pierwszy raz od tak długiego czasu pokład przestał unosić się to raz w górę, po czym opadać niespodziewanie w dół.
Po pewnym czasie, zbliżyli się do brzegu na tyle, iż ich oczy dostrzegły drzewa, oraz co zaskakujące niewielką , drewnianą chatę.


- Dobra ! Panowie rekruci, tutaj się zaczyna wasze zadanie, ni ? Ja wasze dupska tutaj przytargał żem całe ! Spuszczać łódź na wodę ! Sorin, popłyniesz z nimi sprawdźta co się tam dzieje. I niech bogowie się nad wami zlitują , jeśli znajdzieta tam coś złego !
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline  
Stary 24-01-2010, 17:12   #4
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Lekko wyziębiony Stormak stał na tylnej części okrętu wpatrując się w oddalający się horyzont. Był ciekawy, co go czeka na tajemniczej wyspie, o której właściwie nic nie wiedział. Wydarzenia z całego dnia mocno go przybiły. Zginęło zbyt wiele osób, które tak na prawdę były tylko pionkami w grze wyżej postawionych, dla których czyjeś życie jest warte kilkadziesiąt sztuk złota za dekadzień pracy. Stormak pokręcił głową. Nie żałował decyzji, lecz miał świadomość, że wlazł w gówno po same uszy. Zastanawiał się co teraz będzie ich czekało. Długa droga przed nimi. Krasnolud wypuścił powietrze z ust, nadymając przy tym policzki. Skoro wstawił się za elfką należało się teraz zająć jej dobrem. Brodacz pokręcił głową i pokierował się pod pokład, obrał sobie wolny hamak i położył się na nim. W głowie kotliło mu się od różnorakich myśli. Co będzie po powrocie. Co stwierdzi Ogniotrzep i rada mistrzów gildii. W pewnym sensie rósł w potęgę, jednak nie tak do końca jakby chciał. Za wszystkie czyny musiał jednak ponieść pełne konsekwencje i był na to gotowy. Krasnolud odwrócił się na bok i wbił wzrok w plecak, który leżał rzucony tuż obok hamaku. Nawet nie wiedział gdy usnął. Następnego dnia zbudziły go krzyki marynarzy. Żartowali, czy kłócili się. Brodaczowi nie robiło to żadnej różnicy. Wartko wstał rozciągnął się i udał się do pomieszczenia, w którym zamknięta była elfia czarodziejka. Pilnujący ją marynarze wiedzieli, że krasnoluda mogą wpuścić. Po za tym miał w ręku tacę z porcją jedzenie i pitnej wody. Majtkowie otwarli mu drzwi on zaś wszedł do środka i położył tacę na ziemi. Elfka była lekko zdziwiona widokiem brodacz, wartko jednak przybrała złowrogiej miny i odwróciła wzrok w kierunku ściany. Stormak wiedział, że nie będzie mu przecie dziękować, to też bez zbędnego odzywania się, wstał i opuścił pomieszczenie.

Kolejną rzeczą jaką miał zamiar zrobić, to podziękować Mordimerowi za uleczenie jego ran, podczas bitwy z przeciwnikiem. Dość długo go szukał. W końcu jedna go znalazł. -Uleczyłeś wczoraj moje rany. Mam dług wdzięczności wobec Ciebie. Nie zapomnę tego. Pamiętaj, że krasnoludzkie słowo honoru jest cenniejsze niż sam mithril.- nie czekał na odpowiedź młodego kleryka. Nie chciał by ta rozmowa się rozwinęła, bo ktoś mógłby pomyśleć, że mag ma ludzkie uczucia. Klepnął jedynie młodziana w plecy i udał się z powrotem do wspólnej kajuty, gdzie odpoczywało kilka osób, ale panowała względna cisza. Brodacz usiadł na ziemi, skrzyżował nogi i sięgnął ręką do plecaka. Wyciągnął z niego swoją księgę zaklęć. Brodacz nie potrzebował zaklęć bojowych ani ochronnych, zatem przyszykował sobie tylko czary przyzwania bestii i Identyfikacji. Nigdzie się nie spieszył. Spokojnie przestudiował księgę zaklęć a gdy był już gotowy, odłożył ją z powrotem do plecaka. Zarośnięta -za sprawą magii Mordimera- rana po bełcie, jakim oberwał w porcie lekko go rwała. Nie czuł się do końca komfortowo, jednakże ból nie był nie do wytrzymania. Czarodziej wcześniej już rozpoznał działanie amuletu elfki i jej pierścienia. Nie znał jednak dokładnego działania sztyletu, zatem wartko zabrał się za wieszczenie. Czar zdradził tajemnice broni. Sztylet był magiczny. Nie tylko potrafił przebić twardy pancerz, ale i zadawał dodatkowe obrażenia od mrozu. Broń zdecydowanie dla Bronthiona. Tajemniczy mąż był chyba posługiwał się tego typu ostrzami, a w dodatku nawet chyba się upominał o sztylet. Krasnolud wartko wstał z ziemi i ruszył w kierunku górnego pokładu.

-Trzymaj.- rzekł do Bronthiona, wręczając mu rozpoznany sztylet. -Jak obiecałem. Dzięki wplecionej w ostrze magii, potrafi przebić większość niemagicznych pancerzy. Ponadto rani przeciwnika magią chłodu.- wyjaśnił, po czym podrzucił sztylet Bronthionowi. Kolejną osobą, do której krasnolud miał zamiar się udać był Paul. Czarodziej wręczył mężczyźnie pierścień, który wcześniej odebrał nieprzytomnej przeciwniczce. -Ten pierścień raz dziennie zwiększy twoją skuteczność w walce z złymi przeciwnikami. Ma niewielkie pole działania, pięć lub sześć metrów, ale zawsze coś. Zachowaj go, lub daj komu uznasz za stosowne. Mam też mikstury ognia alchemicznego. Są schowane w moim plecaku, jeśli ktoś uzna, że ich potrzebuje, to niech przyjdzie do mnie.- oznajmił, po czym ruszył z powrotem pod pokład.

***

Od wyruszenia z Waterdeep minął ponad miesiąc. Stormak dziennie witał do uwięzionej czarodziejki przynosząc jej jedzenie, oraz wiadro wody by mogła się regularnie myć. Ponadto, po przeczytaniu książki o krasnoludzkich budowniczych przyniósł księgę kobiecie, by choć odrobinę mniej jej się nudziło. Drzwi do pomieszczenia znów się otwarły. Dwójka ludzi pilnująca kobiety już dobrze znała czarodzieja. Brodacz wszedł do środka, położył tacę z jedzeniem na ziemi, pod ścianą i niespodziewanie się odezwał. -Jak się czujesz?- spytał chłodno. Jedyną odpowiedzią jaką go uraczono było piorunujące spojrzenie. Kobieta podniosła tacę, położyła ją sobie na nogach i zaczęła jeść. -Wiem, że jesteś wkurwiona na mnie... Może ci przejdzie... Mam nadzieję, bo wstawiając się za Tobą naraziłem się u kompanów...- rzekł powoli odwracając się na pięcie. Brodacz opuścił pomieszczenie i zamknął drzwi. -Nic nie gada...- syknął do jednego z strażników. -Pogadajcie krasnoludzie z Paulem. Do niego się odzywa.- wyjaśnił mu marynarz. Krasnolud zmrużył oczy i podrapał się po podbródku. -Tak zrobię.- Brodacz szukał Paula kilka długich chwil. Statek nie był olbrzymi, jednak wystarczająco wielki by sprawić problemu w odszukaniu konkretnej osoby. Stormak podszedł do mężczyzny i pokręcił lekko głową. -Nie chce się słowem do mnie odezwać...- rzucił szorstko. -Nie obchodzi ją fakt, że to ja dbam, żeby miała dostatecznie dużo jedzenia picia, a nawet miała się w czym umyć.- kontynuował. -Pilnujący ją strażnicy mówili, że gada tylko z Tobą?- wejrzał człekowi w oczy.


Paul skinął głową. -Słyszałem- powiedział. -Pytałem nawet czemu... Ponoć to z racji tego, że ją uratowałem od utonięcia...- mężczyzna wejrzał na brodacza -A potrzebujesz czegoś od niej? Może uznała, że nie warto się odzywać do nadzorcy więziennego- powiedział żartem. Krasnolud wzruszył ramionami -Przyda nam się bardziej, jeśli uzna nas za chwilowych towarzyszy a nie wrogów i ciemiężycieli. Chciałem z nią pogadać, jednak nie odzywa się nawet słowem. Przecież nie będę jej na siłę gadać, że jako pierwszy zaproponowałem darowanie jej życia, a nawet wstawiłem się za nią by nikt nie zrobił jej krzywdy. Pomyślałem, jednak, że skoro rozmawia z Tobą, to może Ty spróbujesz ją przekonać do moich dobrych intencji. Zmiana jej nastawienia przyda się każdemu z nas.- wyjaśnił.
-Spróbuję z nią pogadać, ale sam pewnie wiesz, że kobiety bywają uparte, bez względu na rasę. Słyszałem, że czarodzieje nie zostają w tej dziedzinie daleko z tyłu. Biorąc pod uwagę, że to kombinacja obu czynników... Nie wiem, czy uda się ją przekonać. Boję się, że jej współpraca dość długo będzie się brać z przymusu, a nie z sympatii dla nas...-
-Nie wymagam rzeczy niemożliwych. Ale jeśli będzie świadoma, że chciałem jej dobra i bezpieczeństwa, może chociaż nie wbije mi noża w plecy kiedy tylko ją wypuścimy z tamtego aresztu.- uśmiechnął się. Ten żart mógł stać się straszliwą ironią losu gdyby się ziścił. Na samą myśl lekko się wzdrygnął.
-Nie ma obawy.- zapewnił Paul. -Ona, mimo wszystko, jest rozsądna. Nie zrobi nic na tyle głupiego, bo skłonności samobójczych nie ma. A tak na wszelki wypadek dopilnuję, żeby nie miała pod ręką nic ostrego, jak będziesz w pobliżu - uśmiechnął się lekko. Krasnolud kiwnął głową i już chciał odejść, kiedy coś mu się przypomniało.
-Nie ma skłonności samobójczych?- spytał uśmiechając się pod nosem. -Przecież posłała na dno okręt, na którym tu przypłynęła...- znów się uśmiechnął.
-Chyba pamiętasz, że wtedy nie stała już na pokładzie- przypomniał mu Paul.
-Hehe...- zarechotał brodacz -Fakt, nie stała, za to stali jej kompani.- uśmiechnął się -Dobra, już Ci nie przeszkadzam.- rzekł do Paula, po czym ruszył w stronę dolnego pokładu, gdzie znajdowała się jego prycza.
-Nie przeszkadzasz.- odparł Paul.

***

-Kurwa mać, zdechnę z nudów!- rzucił do ogółu, zamykając okładkę ostatniej, przeczytanej książki, którą zabrał z Waterdeep. Co kilka dni przywoływał różne stwory by pomagały w czyszczeniu okrętu. Nie przynosiło to mu zbyt wiele emocji i satysfakcji, więc znalazł sobie inne zajęcie. Był jeszcze dość niedoświadczonym magiem, by rzucać imponującą ilość zaklęć. Z tej racji wyciągnął z plecaka księgę zaklęć, otwarł ją od tyłu i sięgnął po czysty pergamin. Następnie otwarł księgę tam, gdzie były w niej zapisane czary i począł żmudny proces przepisywania ich na zwoje. Nic go to nie kosztowało, po za uwagą, a przynajmniej w boju nie braknie mu zaklęć, jak w trakcie poprzedniej bitwy. Przepisując zwoje czas leciał mu wielokroć szybciej...

***

Spodziewał się dotarcia na ląd. Wszyscy się spodziewali. Nie mógł spać z radości. Długo przed świtem wyciągnął swoją księgę zaklęć i przygotował czary, które mogą się przydać. Przede wszystkim przywołanie bestii, pomocnych w boju. Potem coś ofensywnego i może odrobina defensywy. Gdy czary były przygotowane położył się z powrotem na hamak, chcąc się zdrzemnąć do rannych godzin. Usnął. Niedługo potem obudził go krzyk z pokładu. Na galeonie panował chaos i zamieszanie. Marynarze szeptali, że już prawie są na miejsce. Krasnolud wartko włożył swój strój i czerwoną szatę, którą był zmuszony poszyć. Stormak wszystko spakował do plecaka i wybiegł na górny pokład. Gołym okiem widać było majaczącą w oddali wyspę. Spowita była gęstą mgłą, co krasnoluda nie dziwiło. Czarodziej już nie mógł się doczekać zapachu ziemi, dotyku liści i normalnego jedzenia. Galeon płynął jakby spokojniej. Już tak nie bujało, gdy tylko wpłynęli do niewielkiej zatoczki. Brodaty mag rozłożył ręce na boki -Kheri Khauru There!- syknął, wykonując kilka skomplikowanych gestów. Po krótkiej chwili powtórzył czynność. Nagle z mgły wyłoniły się dwa orły o ciemnoszarym opierzeniu, z którego tylko wyróżniały się białe łby. Orły śmignęły tuż nad głowami marynarzy lądując na burcie tuż obok Stormaka. -Lećcie i sprawdźcie czy ktoś tam jest. Jeśli będzie to piszczcie głośno.- wydał polecenie a dwa masywne ptaki poderwały się do lotu, lecąc w stronę brzegu. Jeden z orłów krążył wokół chaty, przy brzegu, drugi zaś poleciał dalej badając gęste knieje za domostwem. Minęło kilka minut, a pierwszy orzeł wrócił siadając tam, gdzie poprzednio. -Jest spokojny. Dobra panowie. Nikogo tam nie ma. Przynajmniej wokół chaty.- rzekł po czym wejrzał na budowlę -W środku może ktoś być, dymi się lekko z komina.- dodał po chwili. -Schodzimy na ląd.- rzekł z uśmiechem na ustach.

[c][/c]
 
Nefarius jest offline  
Stary 24-01-2010, 19:35   #5
 
Elthian's Avatar
 
Reputacja: 1 Elthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodze
Rejs się rozpoczął. Rejs... Brzmi to jak spokojna, relaksująca morska podróż. Mogło by się tak zdawać... Do czasu gdyż wkrótce dotkliwa zaczęła być wszechogarniająca nuda.
Elf znalazł kilka sposobów by wypełnić ogrom wolnego czasu.

Przede wszystkim zaczął rozmyślać nad powrotem wizji... Na szczęście zjawa nie ukazała się więcej, jednak sam fakt jej powrotu był niepokojący. Podczas medytacji rozmyślał nad tym kim może owa zmora być, elf kojarzył twarz, oczy, lecz za nic nie mógł przywołać do pamięci imienia tajemniczej zjawy.

Kwestia magiczki została uzgodniona, przystał, lecz niechętnie, na propozycję Stormaka popartą wkrótce przez wyższych marynarzy. Tropiciel jednak przesiadywał każdego dnia przed celą wpatrując się w czarodziejkę. Oczy pokazywały pragnienie zabicia elfiej kobiety, jednak ani razu elf nie próbował podnosić ostrza na czarodziejkę. Nawet sami marynarze pilnujący elfki niejednokrotnie trymali rękojeści swoich mieczy w pogotowiu gdyby tylko szalony tropiciel rozpoczął krwawą szarżę na uwięzioną.

Z czasem jednak Ilian zaczął przywykać do obecności kobiety. Czas zdążył zatrzeć złość za spowodowaną ranę, jeszcze wtedy - podczas morskiej bitwy. Wkrótce obserwacje czarodziejki ograniczały się do przyglądania się elfce podczas jej normalnych zajęć. Nigdy nie odezwała się do elfa słowem, jednak widać było iż wolałaby gdyby sobie poszedł. Wizyty wkrótce się skończyły, wraz z faktem gdy elfce dano możliwość poruszania się po statku. Często wychodziła nocą. Elf robił to samo. Nie lubił medytować na dolnym pokładzie, byłą to znaczna bariera pomiędzy nim a i tak odległą naturą. Jedynie odpływanie w najgłębsze zakamarki umysłu podczas medytacji pozwoliło mu utrzymać więź. Mimo częstych wspólnych wieczorów oba elfy nie wymieniły ani jednego słowa, żadne z nich nie trudziło się rozpoczynaniem konwersacji, sam tropiciel nawet utrzymywał pewien dystans.

Poza samym rozmyślaniem o lasach i zwierzętach, których mu brakowało, elf oddał się również modlitwie. Od dawna nie oddawał się wyznaniom swojemu bogowi, religie odstawiał na bok, jednak przy takiej ilości wolnego czasu, nie odmówienie choćby jednej modlitwy mogło by być wielką zniewagą. Corellon Larethian jednak okazał się łaskawy, zapewne także dzięki wielkiemu oddaniu i tęsknocie za leśnymi zakamarkami. Obdarzony łaską tropiciel zyskał pewną cząstkę magicznej mocy. Niby nie było to jego domeną, lecz wywołanie sił natury mogło się przydać całej drużynie.

Oczekiwał stanięcia na ląd, na twardą ziemią. Pragnął znów móc przebywać ze zwierzęcymi przyjaciółmi. To była także szansa na odnalezienie przyszłego towarzysza. Taka szansa szybko się zbliżała, bowiem galeon, a wyspę dzieliła już mała odległość.

W końcu wyczekiwany przez wszystkich dzień nastąpił. Okręt wpłyną w wody otaczające wyspę. Rekruci zaczęli się krzątać. Drużynowy mag postanowił działać, jednak elf miał zamiar to zrobić już na konkretnym lądzie.

Poza szczęściem zaczęła ogarniać go niepewność... Na barwną, lazurową wyspę gdzie wszyscy sie kochają nikt nie wysyłałby wyszkolonych rekrutów.
 
Elthian jest offline  
Stary 24-01-2010, 21:00   #6
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Paul nie miał wątpliwości, że czarodziejka prędzej czy później postanowi się odpłacić za doznaną porażkę. I, w zasadzie, nawet się nie dziwił. Pokonani zwykle nie żywią zbyt ciepłych uczuć do zwycięzców.
- Paul White - przedstawił się. - Zapomniałem wcześniej się przedstawić, przepraszam. Będzie ci łatwiej, gdybyś kiedyś miała ochotę mnie odszukać i odpłacić za wszystko.
W spojrzeniu magiczki nie było ani cienia ciepła.
- Zapamiętam. - Skinęła głową. To chyba była obietnica, że bez względu na to, co się będzie dziać w mniej czy bardziej odległej przyszłości, czarodziejka nie usunie z pamięci tego, co się niedawno stało.
Paul schował sztylet i rozsupłał więzy, krępujące dłonie czarodziejki.
- Postaram się, żeby nikt cię nie niepokoił - powiedział.


Światło księżyca srebrnym blaskiem zalewało pokład.
Paul wraz z Vershlą stali przy relingu. Od paru dni utarł się taki zwyczaj, że wraz z czarodziejką wychodzili nocą na pokład. Vershla oddychała świeżym powietrzem, jakże różnym od tego spod pokładu, zaś Paul pilnował, by nie stała się przyczyną jakiegoś zamieszania, po którym parę trupów mogłoby znaleźć się za burtą.
Nie rozmawiali zbyt wiele, ale i tak było to dużo w porównaniu z pozostałymi członkami ich niewielkiej drużyny.
- Czemu nie chcesz z nikim porozmawiać? - spytał. - Nawet ze Stormakiem?
- A co tu rozmawiać? I o czym? O tym co było? Wszyscy pamiętają walkę. O tym co będzie? Wszak nikt nie wie, co nas tam czeka. Ani ja, ani wy, ani Harvel. To o czym rozmawiać? I z kim? - Najwyraźniej Vershla zdawała sobie sprawę z tego, że parę osób żywi do niej niezbyt przyjazne uczucia. - Z marynarzami? Tych bardziej by interesowały moje cycki, niż to, co mam do powiedzenia.
- A Stormak? - Vershla odruchowo dotknęła miejsca, gdzie jakiś czas temu wisiał naszyjnik, obecnie noszony przez krasnoluda. Wzruszyła ramionami. - Kolega z kolegium magów... - powiedziała z goryczą.
Paul wolał się nie chwalić tym, że w sakiewce miał magiczny pierścień do Vershli wcześniej należący.
- W takim razie czemu ja zawdzięczam ten zaszczyt?
- Uratowałeś mi życie
- powiedziała. - Dzięki tobie nie utonęłam...


Czas na galeonie płynął powoli.
Cóż można było robić? Zajmować się ekwipunkiem? Łowić ryby? Podziwiać kształty chmur? Opowiadać o swych przygodach? Prowadzić dyskusje filozoficzne? Trenować szermierkę czy strzelanie? O piratów się modlić?
A trudno było traktować sztorm, co omal łajby nie zatopił, jako miły przerywnik nudnego rejsu...


- Ląd!
Ten okrzyk wywabił na pokład wszystkich. Vershla, jak to miała w zwyczaju, stanęła obok Paula i spoglądała na brzeg i stojącą tam samotną chatę. Informacja o schodzeniu na ląd dotyczyła również jej.
Wrócili pod pokład, by zabrać ekwipunek.
- W razie czego trzymaj się za moimi plecami - powiedział cicho do czarodziejki.
- Bardziej się przydam żywa, niż martwa? - bardziej stwierdziła, niż spytała Vershla.
- Z pewnością masz rację - odparł Paul. Ton jego głosu był równie ciepły, jak dmuchający im w twarze wiatr.
 
Kerm jest offline  
Stary 25-01-2010, 17:06   #7
 
Whiter's Avatar
 
Reputacja: 1 Whiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kiedy już się ocknął ze zmęczenia, leżał tam gdzie go zostawiono. Po pokładzie kręciło się jeszcze kilku marynarzy, który doglądali i łatali okręt. Wszyscy pozostali ulotnili się gdzieś.

-Zimno - wycedził sam do siebie. Nikt nie raczył go nawet obudzić, czy też pomóc mu. -Cholernie zimno !

Wstał, a nogi z każdą chwilą odmawiały mu posłuszeństwa. To nie było pierwsze lepsze zmęczenie. To było wyczerpanie. Dwie walki na śmierć i życie, najpierw na lądzie, a potem na okręcie były nie lada wyczynem. Dwa razy na domiar tego wpadł w wściekłość, co osłabiało go niewiarygodnie.

Kiedy już dopomógł sobie opierając się o burtę, poczuł jak skrzep krwi pęka, otwierając mu ranę. Krew ponownie zaczęła sączyć się wolnym strumykiem poprzez szczeliny w kolczudze. Kilku z marynarzy przyglądało się temu co robi, ale bali się do niego podjeść. Albo po prostu nie mieli ochoty tego zrobić. Nagle doznał olśnienia. Przed bitwą postał pelerynę, która rzekomo może leczyć. Skoncentrował się na ów przedmiocie, ale to raczej nic nie dało. Zachodząc w głowę, starał się przypomnieć sobie, jak z owego płaszcza skorzystać. Smużył oczy, wypowiadając starą orkową modlitwę. Każde słowo wypowiadał starannie, i uważnie. Po chwili powietrze wokół niego zafalowało, a rana która broczyła krwią, po woli zasklepiała się. Ork zadowolony z siebie, ruszył do swego hamaka podpierając się mieczem.

***
Dnia kolejnego, kiedy po raz tysięczny przeklinał ten pokład i to morze, wyszedł jak co dzień potrenować. Na sam przód wykonał serie pompek, potem jeszcze wiele rozmaitych ćwiczeń, po czym chwycił za miecz. Markując udawane ciosy, starał się uderzać jak najlepiej potrafił, lecz z małą siłą. Pozostali raczej nie wchodzili mu w paradę, nie chcąc oberwać stalą w głowę. Po pewnym dłuższym czasie, kiedy ćwiczenia stawały się już nudzące, ktoś nad jego głową wydarł mordę. Coś tam zobaczył, lecz on sam przez tą śmietanę by nie dostrzegł smoka. Nagle na pokładzie zapanował harmider i chaos. Najwidoczniej dotarli do celu. Nareszcie !

Zerwał się do swojej pryczy, gdzie leżały jego manele. Zbroja leżała zawinięta w jego starą pelerynę. Na pokładzie nie była mu potrzebna. Ubrał ją tak jak się należy, przewiązał rzemienie, i przypiął miecz do pleców. Teraz był gotów na wszystko.

-Czas coś obić - powiedział sam do siebie. Uśmiech jaki tej wypowiedzi towarzyszy, był iście diabelny. Wybiegł na pokład, skąd widać już było lepsze zarysy lądu. Pozostali już powoli zbierali się na pokładzie.
 
__________________
"Znaj siebie i znaj przeciwnika, a możesz stoczyć 100 bitew nie odnosząc porażki"
Sztuka Wojny
Whiter jest offline  
Stary 27-01-2010, 17:54   #8
 
Chester90's Avatar
 
Reputacja: 1 Chester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumny
Rozmowa z czarodziejką niczego niestety nie wyjaśniła. Wciąż bowiem nie było wiadomo kto tak właściwie nie chciał, by kompania wyruszyła w swoją podróż. Cóż najwyraźniej trzeba było zdać się na czas i szczęście, którego udzieli im bogini, w rozwiązaniu tej zagadki. Dlatego Mordimer po rozmowie z czarodziejką udał się na spoczynek do wspólnej kajuty. Po drodze został jeszcze zagadnięty przez Stormaka. Niesamowite krasnolud podziękował mu za pomoc w uleczeniu ran i jeszcze obiecał się odwdzięczyć. Kto by pomyślał, że po poprzedniej szorstkości maga można się spodziewać od niego takiego gestu. Kapłan skinął odchodzącemu Stormakowi głową. Nie zamierzał bagatelizować obietnicy rewanżu. Wiedział, że krasnoludy nie łamią danego słowa honoru i cieszył się, że mag teraz jemu pomoże. Z tą myślą ułożył się na jednym z wolnych hamaków we wspólnej kajucie i zapadł w regenerujący sen.

***

Nuda. Wszech ogarniająca nuda. To właśnie było najgorszego w długich morskich podróżach. Co prawda parę razy było niebezpiecznie, kiedy złapały ich przelotne sztormy, ale po za tym nie działo się nic. Człowiek wychodził na statek oparł się o jedną burtę, a za nią morze. Robił parę kroków, druga burta i znowu morze. Łaskawa Tymoro jak można kochać żeglugę, kiedy człowiek prawie umiera z nudów. Mordimer starał się wypełniać sobie czas różnymi zajęciami. Pomagał kwatermistrzowi w magazynie, kucharzowi podczas przygotowywania posiłków, wszystko byle tylko coś robić, by nie zgnuśnieć tutaj do końca. Codziennie też się modlił i prosił Uśmiechniętą Panią o jak najszybsze zakończenie rejsu. I w końcu po niemożliwie długim czasie jego modlitwy zostały wysłuchane.

***

Mordimer wraz z resztą kompanów wyszedł na pokład, by bliżej przyjrzeć się wyspie, na której mieli najwidoczniej spędzić dłuższy kawałek czasu. W sumie nic szczególnego. Wyspa jak wyspa. Kawałek lądu i tyle. Ciekawe co takiego szczególnego widzą w niej ich pracodawcy. Kapłan był gotowy wyruszyć, by zbadać wszystkie sekrety zbliżającego się lądu. Wreszcie zakończy się ta wszechogarniająca nuda. Czas zacząć działać.
 
__________________
Mogę kameleona barwami prześcignąć,
kształty stosownie zmieniać jak Proteusz,
Machiavela, łotra, uczyć w szkole.
Chester90 jest offline  
Stary 01-02-2010, 15:00   #9
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Po kilku chwilach marynarze spuścili na wodę niewielką łódź. Wszyscy rekruci wraz z Sorinem i Arinem kolejno weszli na jej pokład. Ptaki przywołana przez Stormaka nie mogły zapewne wypatrzeć zbyt wiele. Jak okiem sięgnąć, w głąb lądu rozciągała się tylko gęsta puszcza. Kres miała dopiero u stóp odległych gór, których szczyty skryte były w gęstej mgle. Co bardziej zaskakujące - pełen zieleni. Nawet nieporośnięty drzewami skrawek ziemi, tuż za plażą pokrywał zielony dywan z trawy. Wiosna dopiero się zaczęła, we Fearunie o tej porze roku zapewne nikt nie spodziewałby się jeszcze tak bujnej zieleni.
Arin wydawał się spokojny, jednak pod zieloną szatą podróżnika, dłoń jego cały czas spoczywała na rękojeści miecza. Przez cały czas patrzył w kierunku lądu, dokładnie badając każdy jego skrawek.
- Pamiętajcie, żeby nie dać ponieść się emocją ... Wątpię aby w chacie był ktoś wrogo nastawiony.


Przez długi czas obserwowali w milczeniu jak ląd staje się wyraźniejszy, coraz bliżej nich. Cisza pełna napięcia, zaburzana jedynie przez rytmiczne uderzenia wioseł o wodę. W końcu łodzią wstrząsnęło, i usłyszeli charakterystyczny dźwięk - kadłub szorujący o piaszczyste dno.
Arin nie zwlekał, i śmiało wyskoczył z łodzi. Byli jeszcze zbyt daleko od brzegu by uniknąć zmoczenia nóg. Wojownikowi w zielonej szacie, ta sięgała nad kolana. Chwycił ręką za przygotowany bolec i zaczął ciągnąć łódź w dalej, po chwili przyłączyło się do niego kilkoro z rekrutów. Zimna woda, nawet u najwytrwalszych , powodowała ból skóry, oraz charakterystyczne łupanie w kościach. W dodatku zimny wiatr, dalej uderzał o ich twarze.
W końcu stanęli na suchym lądzie. Paul pomógł zejść Vershli z pokładu, lecz ta , kiedy tylko dotknęła stopami piachu niewielkiej plaży ( pas zaledwie metrowej szerokości ) , wyraźnie zadrżała. Spojrzała w kierunku Stormaka, jakby badając jego reakcje.
Krasnolud zapewne poczuł to samo co ona - niesamowitą magiczną aurę. Nie niezwykle silną. Jej niezwykłości polegała raczej na tym... iż wytwarzało ją wszystko dookoła. Las, trawa, liście, piasek - wszystko posiadało, dla zmysłów czarodziei, niemal namacalną . Kapłani z pewnością też mogli tego doświadczyć, być może jednak nie w tak mocnym stopniu jak para magów.
- Panie bosman, razem z Helmitą pilnujcie łodzi. W razie czego musimy mieć się gdzie wycofać. - Arin zaczął wydawać rozkazy. - Bronthion i Ilian, widzicie tamte zarośla za chatą ? Świetnie. Sprawdzicie co tam jest, ale nie włazić mi dalej niż na dziesięć , piętnaście stóp. Rozejrzyjcie się tam. - Spojrzał na Orka.- Ty zielony przyjacielu będziesz pilnował naszych piromanów.- uśmiechnął się lekko do Stormaka.- Zatrzymacie się w połowie drogi między łodzią a chatą. I miej oczy szeroko otwarte. W razie czego, będziecie wiedzieć co robić, nie ?- cały czas mówił szeptem, a z jego ust wydobywał się biały obłok pary. - Paul i Mordimer. Wy idziecie ze mną do chaty.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=2pxFcFI6lvg&feature=related[/MEDIA]
Upewnił się , że wszyscy dokładnie zrozumieli jego polecenia, po czym dał sygnał i ruszyli. On wraz z Paulem i Mordimerem przykucnięci, lekkim truchtem prosto w kierunku chaty. Kątem oka obserwował poczynania wysłanych zwiadowców - Bronthiona oraz Iliana.
Trawa porastająca gęsto glebę, była sztywna, pokryta lekkim szronem. Trzeszczała pod ich ciężkimi butami, jednak nie było na to rady w obecnej sytuacji. Zbliżyli się w końcu do jednej ze ścian budynku. Arin przycisnął do niej plecy i wysunął ostrze miecza. Rzucił przelotne spojrzenie w kierunku Geraxa, Stormaka i Vershli, którzy mieli być ich ratunkiem w razie nieoczekiwanych kłopotów. Następnie skinął głową podążającej za nim grupie.
Sunąc niemal plecami po drewnianej ścianie, minął narożnik, i skierował się pod same drzwi. Do niewielkiej szczeliny między framugą a nimi, przycisnął ucho nasłuchując w bezruchu dźwięków ze środka. Po chwili skinął głową, decydowanym ruchem odskoczył od ściany, obracając się jednocześnie na nodze tak, by manewr zakończyć twarzą skierowaną w kierunku drzwi.
Potężne kopnięcie otworzyło je z hukiem. Kolejno wpadli do środka.
- Mieczy nie unoszą na swoich, to krzywda się nikomu nie stanie !- wrzasnął Arin, kiedy czterech mężczyzn znajdujących się w środku , poderwało się do góry z posłań chwytając za broń.
Na chwilę zapanowała cisza, po czym jeden z mężczyzn odezwał się niepewnie.
- K... Kim wy jesteście ? Czego szukacie w tej samotnej chacie ! Mało niedoli nam ta ziemia dała ? Jeszcze sami musim sobie jej przyprawiać ?!
- Jesteśmy najemnikami wysłanymi z Waterdeep przez Spółkę Kupiecką Gentrash'a.
- Tyś zmysły postradał , a? Kto tutaj nie jest nim !
- Właśnie przybyliśmy...

Słysząc te słowa oczy mężczyzny wyraźnie się rozszerzyły. Przełknął ślinę i przez chwilę w milczeniu badał ich kolejno spojrzeniem.
- na wszystkie skarby Fearunu ! Mielikka czuwała nad swym sługą ! - poderwał się na równe nogi i podbiegł do Arina. Na chwilę uspokoiło go ostrze przysunięte pod samą twarz.
- Przyjacielu, myślisz , że któryś z nas skrzywdzi wybawcę zesłanego przez samą Mielikke ? Niech uścisnę twoją dłoń !
Dopiero teraz zrozumieli, że całą czwórka była czystej krwi elfami.

Elf uścisnął całej trójce dłonie.
- Wołają mnie Faereth. Wraz z moimi braćmi byliśmy pewni , że pomoc już nie nadejdzie. Że przyjdzie nam umrzeć na tej przeklętej wyspie !
- Spokojnie przyjacielu, spokojnie. Pozwolisz , że zawołam tutaj pozostałych i wszystko nam opowiesz ?
- Naturalnie.
- odwrócił twarz do pozostałych elfów, i władczo rzucił im coś w rodzimym dialekcie. Tamci poderwali się do góry, i zaczęli uporządkowywać wnętrze obszernej chaty. Wnętrze zdawało się niezwykle przytulne. Palenisko wypełniało je ciepłem, do tego suszone zioła , mięso , ryby uwieszone gdzieniegdzie. Feareth wskazał na duży biesiadny stół wyżłobiony w konarach drzewnych, stojący pod ścianą.
- Proszę, zawołaj swych ludzi i spocznijcie.

Po chwili wszyscy zasiedli w ciepłym wnętrzu izby.
- Powiadajcie zatem przyjacielu. Do czego tutaj doszło ? Gdzie są pozostałości faktorii ?
- Och... To co widzicie wokoło naszej chaty, to jej pozostałości.
- elf opuścił smutne spojrzenie na blat stołu. W tym czasie pozostali postawili na nim już poczęstunek - plastry suszonego mięsa w ziołach oraz miód pitny. - Moja chata częścią powstałej wioski jest. Nie widać jej gołym okiem. Niedaleko stąd, głębiej w gęstwinie znajdują się jeszcze trzy chaty. Tam też żyją osoby, które postanowiły zostać tutaj...
- Postanowiły ? Mów jaśniej, proszę.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=CNX5386NfjE&feature=related[/MEDIA]
- To był dzień pełen okrucieństw... Myślę, że wszyscy bogowie odwrócili wtedy od tego miejsca swe spojrzenia. Być może jest to ziemia przez nich zakazana ? Być może stało się to wszystko, gdyż w swej próżności postawiliśmy tutaj nasze kroki ? Wykarczowaliśmy las. Wtedy było tutaj puste pole, wyjałowiona ziemia a na niej obsadzone domostwa, wzniesione z trucheł owych drzew. Tamtej nocy... Z lasu przybyły istoty... Niczym leśne duchy, jednak okute w żelazo. Pancerze ich, symbole na nich. Tak różne, i tak stare. Nosiły czasem herby królestw , które istnieją już tylko w Fearuńskich legendach. Nikt się tego nie spodziewał, dlatego też nasza obrona chaosem przepełniona była. Mimo to, odparliśmy szturm. Wszystkie statki odpłynęły, jednak morzem nagle wstrząsnęła wielka wichura. Widzieliśmy jak dwa odpływają dalej , resztę prąd zniósł gdzieś za skalny cypel, widoczny z brzegu u wejścia do tej zatoki. Większość budynków spłonęła, gdyż istoty przybyłe tutaj ogniem nie zasypały. Wierzcie mi lub nie... Ale dalsze wydarzenia, które wam zdradzę są prawdą ! Ten las... to co teraz tutaj widzicie. Puszcza ta z ziemi wyrosła tak obficie w przeciągu kilku miesięcy. Ci co się przy życiu ostali, rozeszli się we wszystkie strony. Kapłan Algen postanowił przebić się w góry, gdzie kiedyś kopalnie górnicy nasi założyli i tam szukać schronienia. Poszło za nim tuzin ludzi. Po nim odeszła kolejna grupa, a po niej następna i następna. Każdy chcąc szukać bardziej przyjaznego miejsca. Wieści od nich nie mamy żadnych, nie wiemy czy się im powiodło. Być może o nas zapomnieli ? Cóż się dziwić... Wszyscy byli pewni , że statki już nie wrócą. A działy się tutaj dziwne rzeczy. Co jakiś czas, w niewyjaśniony sposób ktoś znikał... Jednego wieczora kładł się na sen w izbie, bądź też wychodził na chwilę w puszczę i już nie wracał. W końcu ostaliśmy się tutaj tylko my. W sumie dwadzieścia dusz... Zostało dziewięć. Gdyż owe zniknięcia dalej mają miejsce. Żyjemy z jak pustelnicy. Z tego co oferuje nam puszcza... Ta sama, która chyba chce nas uśmiercić...




Gdzieś w nieprzeniknionej ciemności...
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=RyoNWuKHrC0[/MEDIA]
W ciszy , otulonej przez ciemność zdawało się nie istnieć żadne życie... W tej próżni dla zmysłów, zdawał się nie istnieć czas. Jedynie dźwięk uderzającej o skałę kropli wody, co jakiś czas , był manifestacją istnienia tego miejsca.
Nagle, gdzieś pośród tej ciemności pojawiło się słabe, zielone światło. Z sekundy na sekundę coraz silniejsze. W końcu ukazując cały swój majestat - Obelisk wyciosany w przezroczystym krysztale. W jego wnętrzu , niczym owad w zastygłej żywicy, ciało człowieka . W czarnej szacie, spętane ręce i wykrzywiona w przerażeniu twarz. Na zawsze już.
- Saarshiee ... Saarshiee ...- echo rozniosło szept. Zdawać się mogło, iż wydobywa się z rozświetlonego obelisku.
- Jestem Mistrzu...- z mroku wydobyła się postać. Buty uderzały z hukiem, niesionym przez echo o kamienne podłoże.
- Saarshiee... Przybyli. Tak jak przewidziałem.
- Tak Mistrzu. Nigdy nie zwątpiłam w twe proroctwa.
- Już niedługo, Saarshiee... Już niedługo. Strzeż świątyni. One teraz są najważniejsze... Odnajdź kolejne podarunki. Napełnij Jeden Z Ośmiu , a cel nasz zostanie osiągnięty.
- Jak sobie życzysz. Moje ciało i umysł należą tylko do Ciebie, Mistrzu.
- Saarshiee ... Pamiętaj, aby mnie o wszystkim informować. I strzeż świątyni. Pamiętaj, że Oni się jeszcze nie poddali. Pamiętaj, że nie pozwolą nam tak łatwo Napełnić Ośmiu.
- Nie zapomnę Mistrzu .
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline  
Stary 01-02-2010, 19:01   #10
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Osiemdziesiąty trzeci dzień żeglugi

W czasie rejsu brodacz nie miał zbyt wiele roboty. Mógł jednak znaleźć sposób na nudy wiele łatwiej niż Gerax. Czarodziej podszedł do półorka i wejrzał na niego z tajemniczym uśmiechem. Podejrzewał, że waleczną postawą w porcie, jak i w czasie morskiej bitwy zaskarbił sobie choć trochę sympatii kompana.
-Skąd pochodzisz duży?- burknął pod nosem. Pseudonim, jaki nadał mu krasnolud nie był przypadkiem. Gabaryty półorka były dla Stormaka nieosiągalne, chyba, że po użyciu odpowiedniego zaklęcia. Ork zmierzył go wzrokiem, kiedy ten odważył się zagadnąć do niego bez żadnej obstawy, czy też magicznego przywołańca. Uśmiechnął się zacięcie w stronę rozmówcy
-Z stoków gór, z daleka z tond. Tam...- zmierzył krasnoluda ponownie wzrokiem-Prowadzimy naszym plemieniem otwartą wojnę z jednym krasnoludzkim klanem.-Splótł ręce na klatce piersiowej, oczekując odpowiedzi. Nie wiedział, czy aby nie uraził go tym, a jeśli już, to może znaczyć dwojako. Brodacz kiwnął głową.
-W mej rodzimej twierdzy również zielonoskórzy są uważani za jednego, z największych wrogów. Moi kuzyni, są jednak ludem zamkniętym w sobie. Niewielu tak na prawdę miało okazję poznać zielonoskórego, który nie chciałby ich zabić.- skomentował brodacz, spoglądając gdzieś w dal. -Jeśli uda nam się wrócić żywcem do Waterdeep, to po ukończeniu nauk w Gildii wrócę do swej ojczyzny i opowiem o półorku - wojowniku, który ramię w ramię walczył po mojej stronie.- uśmiechnął się kwaśno.

-Miło to słyszeć z ust wroga.- spojrzał na niego z wzrokiem pełnym zdziwienia. Nie sądził, ze kiedykolwiek będzie walczył ramie w ramie z krasnoludem. Ale lepszy krasnolud niż elf. -Jeśli przeżyjemy, to i ja może opowiem o tobie staremu szamanowi.- Krasnolud kiwnął głową porozumiewawczo.
-Jak myślisz, co ta na nas może czekać?- spytał spoglądając znów gdzieś w dal.
-Coś, to powinno być śmiertelne.- podrapał się po głowie -Bo jeśli nie, to biada nam. Lecz istnieje pewien sposób...- zamilkł na chwilę wpatrzony w kamrata - Tam gdzie me ostrze nie dotrze, winna dotrzeć twoja magia.- Brodacz zmrużył oczy. Jego kompan może zachowywał się odważnie ale widać było nie był głupcem. Nie potępiał magii, może też jej nie do końca doceniał, ale miał świadomość, że jest przydatna. Takie przynajmniej wnioski wysunął Stormak.
-Damy radę, nie?- spytał klepiąc towarzysza w ramię. -Damy radę, damy. Jak Ty przeciwnika nie rozłupiesz, to moja magia go wyśle w Otchłań.- dodał jakby sam chciał sobie odpowiedzieć na pytanie. Stormak odwrócił się i poczłapał w stronę przodku okrętu.

***

Stormak był spokojny. Kompani z którymi znajdował się na łodzi, byli godni zaufania i jeśli to co pokazali w czasie walki na okręcie, nie było kwestią umiejętności, to musieli mieć cholernego farta. Krasnoludowi to zupełnie wystarczało. Stormak wytężał wzrok w poszukiwaniu czegoś godnego jego uwagi. Brodacz wyskoczył z łodzi i chwilę szedł zanurzony w lodowatej wodzie, gdy w końcu wyszedł na ląd znieruchomiał. Jego oczy zastygły, wbijając gdzieś jakby martwy wzrok daleko w niebo. Mężczyzna nigdy czegoś takiego nie czuł. Całe te miejsce było nasycone olbrzymim potencjałem magicznym. -Na Azutha... Co to za miejsce...- syknął pod nosem kręcąc głową z niedowierzaniem. Początkowo myślał, że to miejsce zostało dotknięte konsekwencjami strącenia Mystry z niebios, w Czasach Kłopotów, jednak po chwili zwątpił. Magia chyba działała normalnie, czego dowodem były dwa przywołane orły, którym nic się nie stało. Czarodziej przełknął ślinę i wejrzał na Vershlię. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Też to czuła. Stormak wypuścił powietrze z ust i ruszył do przodu. Rozkazy, były jasne i klarowne. Gdyby, otrzymał inne to raczej by był zdziwiony. Wszak nikt nie posyła maga na zwiady, czy na pierwszą linię grupy, kiedy się wchodzi do niezbadanego miejsca.

Stanął więc. Był spokojny, choć lekko drżał z zimna. Był gotowy do ciśnięcia ognistym czarem, lub przywołania bestii z innego planu, która wspomogłaby walczącą część kompanów. Stormak zdziwił się jedynie, że Geraxowi nakazano stać z tyłu, kiedy to on powinien kopniakiem drzwi otwierać. Nie komentował, bo Gerax sam miał gębę i potrafił odezwać się o swoje. Mag przyglądał się z tyłu, jak towarzysze pakują się do chaty. Po chwili dobiegły z jej wnętrza krzyki, a potem już normalny ton głosu ich dowódcy. Arin przywołał pozostałych do siebie, zapraszając ich do chaty. W środku znajdowała się trójka elfów. Z tego co czarodziej wywnioskował okazało się że elfy są pozostałością po niegdyś sporej społeczności tej wyspy. Gdy towarzysze siedzieli przy stole, wysłuchując opowiadania Faeretha, krasnolud stał przy palenisku, grzejąc nogi i dłonie. Stormak słuchał z skupieniem. -A więc kapłan żyje.- odezwał się w końcu -A przynajmniej nie zginął w czasie walki z tymi dziwacznymi istotami.- dodał krasnolud. -Nie wiem jak wy, ale mi się zdaje, że trzaby było pozbierać, wszystkich którzy przeżyli i razem udać się w góry, odszukać tamtych. W kupie będzie raźniej. Dopiero, gdy będzie nas więcej, będziemy mogli zacząć myśleć o czymś innym. Niestety nie znam, żadnych zaklęć wieszczących, dzięki którym mógłbym poznać położenie pozostałych mieszkańców wyspy. Nie wiem jak Vershlia.- mag spojrzał na elfkę.
 
Nefarius jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172