Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-11-2011, 18:54   #411
 
Lynka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemu
Potworne zmęczenie. Właśnie to opanowało wszystkich “bohaterów Levelionu”, również Tuę. Niemal zasypiała nad wieczornym posiłkiem, a gdy wreszcie mogła wsunąć się pod koce zasnęła niemal zaraz po zamknięciu oczu...

Ale sen nie miał jej przynieść odpoczynku. Najpierw nękały ją straszliwe obrazy ostatnich zdarzeń. Przeraźliwe zjawy przenikały ją budząc dreszcze. Żywe, na wpół rozłożone ciała wyciągały po nią ręce. Widziała swoją rodzinę więzioną w kryształach, ale nie mogła się ruszyć bym im pomóc. Potem pojawili się też inni... jej matka, Sorg i Aesdil, który wyglądał jakby chwilę temu znów został popalony... Wszyscy oni zaczęli się zbliżać do czarodziejki, wyciągać do niej ręce i szarpać jej ubranie. Krzyczeli coś do niej, coś o tym, ze giną, że umierają, że to ona ich zabiła, ona jest winna. Tua próbowała się od nich uwolnić, ale nie potrafiła. Gdzieś ponad ich ramionami zobaczyła Meave, zawołała do niej o pomoc, ale zaklinaczka spojrzała tylko na nią długim spojrzeniem bez wyrazu, odwróciła się, chwyciła Houruna za rękę i odeszła.

W końcu udało jej się wyrwać nękającym ją bliskim i zaczęła biec najszybciej jak tylko mogła, byle tylko od nich uciec. Pędziła przez zniszczone Pyły, co chwila napotykając duchy i nieumarłych. Udawało jej się im wyrywać, ale wszyscy sunęli tuż za nią. Czekali tylko aż zwolni, by móc ją pochwycić.... W końcu ujrzała przed sobą otwarte bramy Strażnicy, przed którymi stała dostojna Ruda Wiedźma ze swoją uczennicą po lewej i Madragiem po prawej stronie.
- Jestem niewinna! Pomóżcie! - krzyczała już oddali, ale oni stali niewzruszenie dopóki do nich nie dobiegła.
- To nie moja wina - wydyszała zlękniona.
- Jesteś pewna? - zapytał Madrag.
- Ha! - oburzyła się stwierdzeniem Tui Ava’lee. - Spójrzcie tylko! - Krzyknęła i brutalnie chwyciła ręce młodej czarodziejki i zwróciła jej dłonie wnętrzem w górę. Dziewczyna spojrzała na nie i krzyknęła przerażona.



Tua spojrzała na Elethienę szukając w niej ostatniego ratunku, ale stara czarodziejka pokręciła tylko ze smutkiem głową i z pozostałą dwójką cofnęła się poza bramę, która zaczęła się zamykać.

Dziewczyna zaczęła krzyczeć, wołać, że to nieporozumienie, błagała o pomoc, ale nieumarli, Sorg, Aesdil i jej matka już po nią sięgali....

***

Dziewczyna obudziła się gwałtownie ciężko oddychając. Przed oczami ciągle miała krew na swoich rękach, widok ciał wszystkich dziś poległych. Po chwili odsunęła koce i zadrżała. Było zimno. Wstała i cicho, na palcach szła w stronę, gdzie, jak pamiętała, spał Kario. Stanęła na jego łóżkiem i wyszeptała:
- Kario! - Bez rezultatu. Kucnęła by lepiej ją słyszał. Delikatnie dotknęła jego ramienia. - Kario!
Chłopak wzdrygnął się na dotyk i otworzył szeroko oczy, gotów do obrony. Ze zdumieniem zamrugał oczami widząc czarodziejkę.
- Tua? - zdumiał się nieco zbyt głośno. Leżący nieopodal Kerstan zaburczał przez sen. Chłopak szybko podniósł się z łóżka i szepnął - Co się stało?
Dziewczyna zawstydziła się nieco i odwróciła na chwilę wzrok.
- Boję się. Nie mogę spać.
Kario zmarszczył brwi i wsunął nogi w buty. Chcesz się przejść? - rzekł cicho. Nie pytał czego dziewczyna boi się w strzeżonej potężną magią strażnicy. Widzieli zbyt wiele by móc spać spokojnie. Czarodziejka powoli skinęła twierdząco głową. Nie wiedziała właściwie czego chce. Było zimno, wciąż wszystko ją bolało, a ona nie chciała tylko być sama. Wstała, wzięła cieplejsze ubrania i poszła za najemnikiem.

Noc była mroźna; kręcący się gdzieniegdzie magowie - głównie elfy, które nie potrzebowały tyle snu co ludzie - też nie nastrajali do przechadzek. Kario poprowadził więc Tuę do stajni. Promieniujące od zwierząt ciepło i wrodzona im flegmatyczność działały na większość osób uspokajająco. Chłopak miał nadzieję, że Tua lepiej poczuje się wśród koni, które rytmicznie przeżuwały siano niezależnie od tego co przyszło im oglądać w czasie pracy.
Ciepło zawsze pomaga. Dziewczyna zbliżyła się do miejsca, gdzie stały ich konie i podeszła do tego, na którym podróżowała. Nawet go nie nazwała... A obok stała Skat, klacz martwej Sorg...
- Miałam koszmary, Kario. Wszystko co dziś się stało... - mówiła cicho, choć tutaj nie miała już możliwości nikogo obudzić. Głos jej drżał. - Przebudzałam się, ale wciąż to widziałam. Ich twarze, i ciała, i... i dużo krwi...
Kario współczująco ścisnął jej dłoń. Cóż mógł powiedzieć... Po Pyłach każdy miałby koszmary, zwłaszcza kobieta. - Zrobiłaś dla nich co mogłaś... - rzekł wreszcie. - To tylko sny... wspomnienia dnia wczorajszego kiedyś zbledną i w końcu będziesz ich widziała takich, jakimi byli za życia - wyszeptał, choć wcale nie miał takiej pewności. Jednak to do niego Tua przyszła po pociechę, więc chciał coś dla niej zrobić.
Dziewczyna pokręciła głową. Mogła więcej. Mogła krzyknąć do Meave, by użyła kuli, gdy był na to czas. Mogła nie oddać Meave pierścienia. Mogła ruszyć, by pomóc teraz Aesdilowi. Mogła w ogóle nie wyjeżdżać, by odciążyć matkę...

- Boję się, Kario. - Czuła jak do oczu cisną jej się łzy. Oparła głowę o ramię chłopaka. - To wszystko wraca, a ja nie chcę... - siorbnęła nosem. - Kalel, Sorg... I Aesdil z Meave... Nie chcę żeby wracali i... I boję się. Nie chcę być sama.
Najemnik przytulił ją opiekuńczo i zaczął delikatnie głaskać po włosach. Tua nie zauważyła nawet jak bardzo urosły podczas podróży; sięgały jej już niemal do pasa. Kario zamiast krótkiej czupryny miał teraz włosy do ramion, opadające mu często czarną, aksamitną falą na oczy.
- Zmarli nigdy nie wrócą by zrobić ci krzywdę; byli twoimi przyjaciółmi, kochali cię -zaryzykował młodzieniec. Widział przecież jak blisko była z młodymi towarzyszami podróży. - Maeve nie chciała cię zawieść... ale pewnie nie chciała zawieść też siebie i swego mężczyzny. Gdyby nie ona, kto wie... może Atoli chwyciłby pierścień i było by jeszcze gorzej? - spróbował marnej pociechy. - A Aesdil... on zawsze sobie poradzi, wiesz przecież - ostatnie zdanie nie przeszło mu przez gardło zbyt łatwo.
Dziewczyna milczała przez chwilę uspokajając się. Przypomniała jej się sytuacja z drogi do Pyłów, gdy zaatakowały ich harpie, a Kario bez namysłu rzucił się jej na pomoc. Poczuła się bezpiecznie.
- Dziękuję ci.
- Chcesz... chcesz, to możemy tu zostać do rana...? - po chwili wahania rzekł Kario dziwnie schrypniętym głosem.
Tua siorbnęła ostatni raz nosem i odsunęła się od najemnika.
- Nie trzeba, już mi lepiej. Dziękuję i... przepraszam. Możemy już wracać.

Ruszyli do komnaty, w której spali. Zimna i cicha, choć czuwająca strażnica sprawiały, że w czarodziejce rósł niepokój. Miała obok siebie Karia, ale znów się bała. Może faktycznie to spokój bijący od niczego nieświadomych zwierząt tak koił jej nerwy? Im dalej od stajni tym większy strach czuła Tua, z większą niepewnością szła w kierunku drzwi do komnaty. Tuż przed nimi zatrzymała się i powstrzymała przed wejściem najemnika.
- Kario, ja... - zaczęła znów drżącym głosem. Chyba jednak nie powinna o to prosić, ale... nie chciała być sama. - Mogłabym dziś spać z tobą?
- Co?! - zdumiał się Kario. W mroku korytarza, rozświetlanym jedynie słabym blaskiem płonącego na dziedzińcu ogniska, nie widział jej twarzy. - To znaczy... jeśli chcesz... khem... to oczywiście... - odchrząknął zakłopotany.
- Koszmary wrócą, gdy będę sama. - Dopiero teraz podniosła wzrok na chłopaka. I jego zmieszanie już całkowicie zbiło ją z tropu. - Ale to chyba zły pomysł...?
- Nie!! - gorąco zaprotestował najemnik, po czym stropił się jeszcze bardziej. - Znaczy... chciałabyś tam, razem... - wskazał na komnatę; nawet w półmroku widać było, że jest czerwony jak burak. W końcu jednak wziął się w garść. - Jeśli moja obecność pomoże ci zasnąć to możesz na mnie liczyć - rzekł, wykazując się iście rycerską szlachetnością. Tua nawet się nie domyślała ile wysiłku kosztowały go te słowa.

Widząc reakcję Karia, dziewczyna nie była pewna, czy dobrze zrobiła prosząc go o to. Weszła do komnaty, zdjęła buty przy swoim łóżku, potem podeszła do posłania najemnika. Mocno skrępowana weszła pod koce. Najemnik zzuł swoje obuwie i również położył się na sienniku, który ugiął się mocno pod jego ciężarem. Nie próbował jej dotknąć; leżał sztywno, bojąc się choćby głębiej odetchnąć. Lecz tworzące się zagłębienie w materacu sprawiało, że czarodziejka mimowolnie staczała się w stronę młodzieńca.
Tua przestraszyła się trochę tej sytuacji. W sumie nie miała pojęcia jak chłopak zareaguje... Inną sprawą było to, że czuła teraz na tyle bezpiecznie by spróbować zasnąć, a zmęczona była potwornie...
- Uwaga. Staczam się w twoją stronę - wyszeptała ostrzegawczo i powoli zsunęła się w jego kierunku. Ich ramiona, dłonie i biodra zetknęły się. Przez ubrania czuła, jak młodzieniec drży. W końcu uniósł rękę i niepewnie podłożył jej pod głowę tworząc prowizoryczną poduszkę, obejmując ją tak ostrożnie, jakby miała się zaraz zgnieść.
Dziewczyna zamknęła oczy.
- Dobranoc - szepnęła i wkrótce usnęła. Nie miała koszmarów. A biedny Kario dopiero o świcie zdołał zapaść w niespokojną drzemkę...
 
__________________
"A może zmieszamy wszystko razem i zobaczymy co się stanie?"
Lynka jest offline  
Stary 22-11-2011, 20:48   #412
 
Lynka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemu
Ze słów Melchiora wynikało, że “bohaterom” nie będzie dane wypocząć... Tua miała nadzieję, że zdąży dotrzeć do rodziny przed wojną. Rzuciła zdziwione spojrzenie Herso i odpowiedziała krótko na pytanie:
- Ja chcę ruszyć do Uran.
Stojący obok niej Kario również skinął głową na znak, że udać się do tego miasta, podobnie jak Herso i Atoli. Kerstan przez chwilę zastanawiał się, czy nie przyłączyć się do wojennych magów, ale w końcu jego tchórzliwa natura wzięła górę i także postanowił wrócić do domu. Maeve i Hourun zdecydowali się na Esper - stamtąd do majątku rodziców zaklinaczki był niecały dzień drogi.

- Atmeeil. - Rzucił krótko tropiciel. - Jest to możliwe magu?
Melchior potrząsnął głową. - Elfy chronią się przed zewnętrzną magią; nie ma tam teleportu. Będziesz musiał wrócić konno... lub mogę przenieść cię pod Twierdzę Topora, stamtąd jest bliżej i bezpieczniej (a przynajmniej było bezpiecznie). Ponad to będziesz mógł pozbyć się tam zbędnych bagaży.
Helfdan skinął głową bo trudno było się nie zgodzić z magiem. Nawet jeżeli z Twierdzy nie było bliżej to z całą pewnością bezpieczniej. - Paladyńska Twierdza mnie urządza.
- Niech więc tak będzie. Teleport znajduje się na podgrodziu, nie wewnątrz twierdzy, ale straż na pewno zainteresuje się podróżnikiem. Otrzymasz ode mnie list, by nie robili ci wstrętów. Członkowie Gildii mogą podróżować bez przeszkód, - czarodziej skinął w stronę pozostałych - choć niepewne czasy dla silnej magii. - W ciszy jaka zapadła mag wyjął zwitek pergaminów i skreślił na jednym z nich kilka słów. Rozpuścił nad świecą trochę laku, odcisnął w nim symbol Gildii, podpisał i wręczył tropicielowi. Na zewnątrz teleport lśnił blaskiem widocznym dla wybranych, informując inne miasta Królestwa, że magiczne przejścia niedługo zostaną otwarte.

- Chciałabym jeszcze o coś zapytać - zaczęła Tua, gdy wydawało się, że Melchior powiedział już o wszystkim o czym chciał. - Nasza wyprawa tutaj opierała się głównie na informacjach ze snów, wizji i przepowiedni, a także ze strzępek bardziej rzeczowych informacji - wyjaśniła. - Gildia z pewnością wie więcej. Nie wiem jak moi towarzysze, ale ja chcę wiedzieć dokładnie co się właściwie stało i jak do tego doszło.

- Tego, panienko, nawet my nie wiemy. Przysłane przez Elethienę i elfy informacje dołożyliśmy do strzępków posiadanych przez nas, lecz to z trudem starczyło, by przekonać władze o potrzebie wyprawy. Gdyby tu nic nie było... - urwał i zadrżał. Gdyby w Pyłach nie było Pathoxa, wśród przywódców Gildii potoczyły by się głowy. Moc magii, którą wysłali do Levelionu mogła przecież przechylić szalę zwycięstwa na korzyść paladynów Torma. W czasie wojny nawet jeden mag mógł zaważyć o wiktorii...
- Wśród dokumentów schwytanego szlachcica (Tulip mu chyba było), który trudnił się przemytem magii z południa znaleziono nazwiska - podjął mag. - Nie elfów, lecz szlachcica, którego kochanicy od dawna próbowaliśmy udowodnić czczenie Shar. Laila, Lilith... - sięgnął w stronę dokumentów, próbując przypomnieć sobie imię matki Sorg, lecz w końcu machnął ręką. - Mniejsza z tym. W każdym razie wśród ludzi łatwiej dojść prawdy niż elfów, które swoje tajemnice zamykają za magicznymi murami. Jego łatwiej było wytropić niż Pathoxa, którego działania w Wilczym Lesie chroniły przywileje starego rodu. Ale mało którego człowieka stać by było na zakup tak potężnej magii, a taką magię można wyśledzić, zwłaszcza na pustkowiu - uśmiechnął się krzywo, po czym spoważniał. - Gdybym nie widział tego na własne oczy nigdy bym nie uwierzył, że zbieranina przypadkowych osób, podróżująca przez kraj w zupełnie innym celu zdołała wpaść na trop spisku, którego korzenie sięgają wojny z Urgulem. Że przypadkiem wpadniecie na zaginiony list, prawdziwego wróża, bandytę, który będzie wiedział o słowo za dużo... - pokręcił z niedowierzaniem głową, mrucząc bardziej do siebie. - Lecz to wciąż za mało, a chydra ma wiele łbów. Posłali nas za kultem Shar - spojrzał Tui w oczy. - Za elfim zdrajcą i nekromacką potęgą, która mogła odrodzić się w tej ruinie. Ale wiemy niewiele; zaś Gildia wciąż szuka korzeni problemu. Bo choć Pathoxowi mogło wydawać się, że działa sam, kontunuując dzieło matki, to inni pociągali za sznurki jego pychy i pewności zwycięstwa.

- Może ja spróbuję, choć nie wiem ile z tego jest prawdą a ile ochłapami, rzucanymi nam przez Pathoxa, gdy domyslił się prawdzowego powodu podróży z nim - nieoczekiwanie odezwał się Hourun. - Pathoxa mało interesowała nekromacja, choć nie zawahałby się jej użyć byle dopiąć celu. A celem był złoty wiek złotych elfów w złotym Levelionie. Ze sobą jako magiem-królem, czczonym jak bóg - prychnął z niejaką pogardą. - Roiło mu się, że za sprawą Shar i pierścienia życzeń wróci świetność miastu, które padło za sprawą zdrady jego rodu. Choć pewnie nie tylko tego... Ale pierścienie trzech życzeń potrafią wykuć tylko najpotężniejsi magowie, zaś Elethiena była poza jego zasięgiem. Co innego moc dzierżona niegdyś przez Urgula - po nią gotów był sięgnąć nawet za cenę utraty rozumu. Leila ściągnęła mu z południa kapłanki obeznane w rytuałach przyzywających upiorne służki Shar. Były zbyt słabe, by ich głosy dotarły do dziedziny bogini, lecz wystarczająco silne by obudzić duchy zamordowanych tu Tancerek. Mimo to dla pewności dała mu coś, co tylko ona mogła mu dać... dziecko unurzane w krwi i magii, zrodzone na chwałę i ofiarę dla Shar - waszą przyjaciółkę. - zaklinacz umilkł na chwilę. - Miała być naczyniem dla tancerki, najlepszym z możliwych, bo poświeconym Shar w chwili poczęcia. A Stick miał je w stosownym czasie odnaleźć i nakierować na ścieżkę przeznaczenia. Nie wiem kim on był - potrząsnął głową. - Myślę, że nawet Pathox i Leila nie wiedzieli. To dzięki niemu zbiegali się do nas najemnicy, on osłaniał grupe przed wieszczą magią, zbierał informacje z najdalszych zakątków Królestwa i muzyką odganiał w lasach potwory. Ale nie był stąd. Myślę, że jeśli znajdziecie jego - zwrócił się do Melchiora - znajdziecie łeb chydry.
Tua tylko skinęła głową dziękując za ja wyjaśnienia. Nie dowiedziała się tego czego chciała, ale najwyraźniej na więcej nie mogła liczyć.
 
__________________
"A może zmieszamy wszystko razem i zobaczymy co się stanie?"
Lynka jest offline  
Stary 22-11-2011, 20:53   #413
 
Lynka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemu
Kiedy już zostało ustalone w obecności Melchiora kto i gdzie planuje się udać nie było potrzeby go kłopotać więcej i mieszać w wewnętrzne rozliczenia „bohaterów Levelionu”. Ich drogi ewidentnie się rozdzielały dlatego powinni zakończyć kilka spraw, dlatego Helfdan będąc najstarszym w grupce zarządził zebranie na pożegnanie.
- Jak wiecie ja udaję się na jakiś czas do elfów… i pewnie trochę tam zabawię. - Przez jego twarz przebiegł grymas przypominający uśmiech. Znać było, oprócz poczucia obowiązku przemawiała przez niego grzeczność. W końcu gdy był zapraszany na świętowanie z nimi przesilenia wiosennego powiedział, że czegoś takiego chętnie doświadczy. – Zresztą mam tam Ptaszysko do odebrania ni i wypada im odwdzięczyć się informacją co tutaj tak naprawdę zaszło. Dlatego jeżeli macie jakieś wieści do przekazania to mogę być posłańcem. Na pewno będą chcieli wiedzieć o swoich krewniakach co to poszli z Pathox’em. - Tutaj wymownie popatrzył na Houruna. - Z rzeczy, które winni jesteśmy zrobić to dostarczyć prochy Silvercrossbowa, jego miecz i ogiera rodzinie. Ja to mogę uczynić, aczkolwiek pogrążona w rozpaczy kobieta po stracie wiarołomnego męża to ostatnia rzecz jaką chcę widzieć. A i paladyn ostatnią osobą jaką by chciał widzieć przy niej to ja. Maeve, mogłabyś się tym zająć?
Maeve uśmiechnęła się słabo słysząc słowa towarzysza. Nie wypadałoby jej odmawiać, w końcu paladyn był częścią ich drużyny i poświęcił się dla ich dobra. Co prawda nie był to obrazek, który ona chciała zobaczyć, ale skoro on Silvercrossbow się poświęcił...
- Tak. Zrobię to. Nie ma problemu. - Powiedziała niemal automatycznie.
- Elidor pozostawił w Atmeeil list. Chciał, by dotarł on do matki jego córki - wtrąciła Tua.
- Tym też mam się zająć? - Zapytała Maeve ciężko wzdychając. Do elfów było jej zupełnie nie po drodze.
- Helfdanie, ty będziesz w Atmeeil. Może mógłbyś tego przypilnować? - zapytała czarodziejka.
- No nie może być przecież inaczej...

- Houronie, podróżował z wami pewien krasnolud… właściciel tego oto pchlarza. - Helfdan wskazał głową Tora, który od powrotu tropiciela z wyprawy nie odstępował go na krok; nawet w wygódce. - Zostawił listy, które trzeba by przekazać jego rodzinie. Jeżeli wiesz coś co pomogłoby mi ich odnaleźć to chętnie cię wysłucham. A jeżeli sam będziesz chciał to zrobić, bo on druhem był tobie, nie mnie, tedy nawet i dla mnie to lepiej.
- Nie był zbyt rozmowny, ale z pewnością pochodził z Mirad. Krasnoludzkie klany znają się dość dobrze; mając nazwisko nie powinieneś mieć problemów z odszukaniem adresatów. Aczkolwiek na twoim miejscu nie obnosiłbym się zbytnio z poszukiwaniami; krasnoludzi podróżujący samojed i najmujący się do miecza to często wywołańcy. Możesz też zostawić list w krasnoludzkiej gałęzi kupieckiej gildii z paroma sztukami złota. Najbliższa karwana powiezie go wtedy na północ; choć na pewno nie przed wiosną. - zawahał się chwilę, po czym wzruszył ramionami. - Tylko obrożę bym bydlęciu przemalował, żeby cię jaki jego znajomek o kradzież nie posądził. Dorosłymi mabari rzadko się handluje.
- Dzięki za rady, na pewno skorzystam... a co do malowania, chyba kiepski ze mnie malarz. Uśmiechnął się Helfdan. - Chyba równie rzadko kradnie się takie bydlaki.
- Też - odpowiedział uśmiechem zaklinacz. Mabari prędzej rozrywały gardło złodziejom przy pierwszej nadarzającej się okazji, niż zmieniały pana. Sprzedane zresztą również.

Kiedy już wszystkie najważniejsze sprawy wydały się ustalone Helfdan wywołał temat, który dziwnym trafem zdawał się zawsze budzić niesmak, czy wręcz poczucie wyższości w oczach jego rozmówców. Jako, że był najemnikiem (no, może prawie zawsze narażającym cztery litery dla złota) uznał, że i tym razem on powinien poruszyć ten temat. – Nie znam testamentu Sorg, Silvercrossbowa czy Kalela. Z słów Melchiora Aesdil chciał żebyśmy podzielili jego rzeczy na nas… jak rozumiem miał na myśli to co zostało z połączonych drużyn. Swego czasu był w posiadaniu pewnego jaja, które oddał na przechowanie pewnemu treserowi w Uran. Niestety nie wiem, któremu więc jak któraś z was wie to byłbym właśnie tym zainteresowany… nad wszystkie inne magiczne błyskotki, które nosił przy sobie. Ale oczywiście możemy o tym podyskutować bo być może inni też lubują się w podniebnych lotach na gryfie - rzucił na koniec, choć złotem z błyskotek też by nie pogardził. Starczyły dwie doby z magami, by dobrze wycenił sobie ile kosztuje utrzymanie podniebnego wierzchowca. Gryf co dnia przeżerał majątek; nie wspominając o tym, że w byle stajni nocować nie mógł. Jak objaśnił go jeden z pachołków, konina była ulubionym daniem bestii.

- W rzeczach Sorg jest testament Raydgasta - powiedziała Tua. Sięgnęła do odpowiedniego plecaka, po krótkiej chwili go wyciągnęła i przebiegła szybko wzrokiem. - Z najważniejszych rzeczy to chciał, by jego miecz trafił do sir Torwalda Thunderdragona. Kusza i zbroja miały pozostać z jego szczątkami. Jego mistrzowski miecz i sygnet miały trafić do jego żony. Chciał by spalono jego ciało - zrelacjonowała czarodziejka wyławiając z tekstu najważniejsze, jej zdaniem, informacje. Niestety z wymienionych rzeczy mieli tylko mistrzowski oręż.
- Co do gryfiego jaja, to wiem gdzie ono jest. Powiem ci wszystko co o tym wiem, Helfdanie. Chyba, ze ktoś inny jest nim zainteresowany - pytająco rozejrzała się po innych. Nie sądziła, żeby Laure chciał cokolwiek pozostawiać tropicielowi, wiedziała mniej więcej w jakich byli stosunkach, ale zamierzała się o to wykłócać.
- Jak tam chcesz kwiatuszki. Mnie za jedno czy tego wezmę czy jakiego sobie kupię. Więc jeżeli tego nie chcesz mi oddać to nie będę miał żalu. Powiedział zgodnie z prawdą tropiciel, bo nie był w nastroju do targów. Nie dzisiaj. Na szczęscie nikt nie kwapił się by przywłaszczyć sobie gryfiego pisklaka, toteż tropiciel odtrzymał od Tui wszelkie niezbędne wskazówki. Odnalezienie w Uran starego żołnierza z jeszcze starszą gryficą nie powinno było nastręczyć półelfowi problemów.
- A co z rzeczami Sorg i Kalela? - zapytała Tua, oczekując propozycji pozostałych.
- Sama nie wiem...Nie czuję się godna, żeby brać rzeczy od Sorg, w końcu ją zawiodłam gdy było to najważniejsze... - odpowiedziała Meave.
Tropiciel westchnął tylko na te słowa... niektórzy mogliby sądzić, że miał krew ich obojga na ręku. Słowo “zawiodłem” chyba w jego przypadku też by było lekkim niedopowiedzeniem. - Zostawiam to na twoich barkach.
Czarodziejka skinęła powoli głową.
- Wobec tego zajmę się nimi. Tylko co zrobić z prochami Kalela?
Na to nikt nie miał odpowiedzi. Ostatecznie w pośpiechu pogrzebano je na cmentarzu pod murami strażnicy.

- Rzeczami zdobytymi pod ziemią podzielmy się po równo, zgodnie z ich wartością. Przeklęte lustro oddajmy magom. - Tua spojrzała po wszystkich, którzy razem z nią walczyli w podziemiach, na końcu na dłużej zatrzymała wzrok na Kario. - Pomyśleliśmy także, żeby wydzielić część należną Rado. Pieniądze dotarłyby do jego chorej rodziny. Nie macie nic przeciwko?
Helfdan wzruszył ramionami na znak, że nie ma nic przeciwko temu. Kario udowodnił już jakiś czas temu jak cienka jest granica pomiędzy najemnikiem a pełnoprawnym członkiem drużyny. W mniemaniu tropiciela chyba nawet chłopak bardziej zasługiwał na to miano niż on.
- Uważam, że tak będzie najlepiej. Ktoś powinien zadbać o jego rodzinę teraz, gdy jego nie ma... - zgodziła się zaklinaczka.
- Poprośmy zatem magów żeby odpowiednio wycenili przedmioty, które zdobyliśmy. Potem podzielimy się nimi po równo - zaproponowała czarodziejka, a Maeve skinęła głową.

Melchior był zbyt zajęty przygotowaniami do drogi, ale podesłał im magiczkę o chytrym wejrzeniu kupieckiej córki, sporo starszą od Maeve. Helfdan bezbłędnie rozpoznał, ze dziewka nie uczestniczyła w wyprawie do miasta umarłych. Teraz ponuro przypatrywała się towarzyszom z dumą błyskającym gildiowymi medalionami; na zdobycze bohaterów spoglądała zaś z nieskrywaną zawiścią. Z namaszczeniem przekładała magiczne przedmioty, zidentyfikowane wcześniej przez Tuę, mrucząc orientacyjne ceny.
- Moglibysscie kupić za to zamek z pssyległossciami - syczała przez szparę w zębach, która zapewne przeszkadzała jej w splataniu zaklęć. - I nając wojssko do obrony. Ssama lasska to dobre dwie wssie, a kula widzenia mussiała być kupiona pokątnie, bo Gildia pilnuje handlu wieszczą magią. Ciężko będzie wam ssię tym podzielić przed ssprzedażą...A i zbyć trudno; mało który kupiec tyle gotowizny na stanie trzyma, zwłaszcza teraz. Wszystko w najmitów idzie - wodziła wzrokiem po Tui, Hourunie, Maeve, Helfdanie, Kario i Atolim. Herso i Kerstan przysiedli z boku. Co prawda przyobiecane przez Raydgasta łupy należały im się jedynie z podziemi dworu, ale i tak chciwie spoglądali na zebrane dobro. Równą część Tua przyobiecała też wydzielić rodzinie Rado, zaś przedmioty okazały się być kosztowne i kłopotliwe nie tylko do podziału. - Może szacowny Melchior zamieniłby je wam na weksle; przynajmniej kulę, bo reszta pewnie się Gildii nie przyda - zasugerowała, z czułością gładząc przedmiot, którym najpewniej szpiegowano drużynę, po czym zamyśliła się na chwilę. Jak najbardziej zgadzała się z Tuą, by lustro oddać pod opiekę magów; nawet zużyty przedmiot nadal był niebezpieczny spaczoną, mroczną magią Shar. Również Hourun na to nalegał; nie chciał by ktokolwiek skończył jak on i jego kompani.

Na zewnątrz słychać było stuk kopyt wyprowadzanych na dziedziniec wierzchowców i pokrzykiwania pakujących się ludzi. Magowie, podzieleni na dwa oddziały, byli niemal gotowi do drogi. Bohaterom pozostawało też podzielenie się nadmiarem wierzchowców, spyży i obroku. Wozy musiały zostać w strażnicy; portale nie były przystosowane do ich transportu.
 
__________________
"A może zmieszamy wszystko razem i zobaczymy co się stanie?"
Lynka jest offline  
Stary 22-11-2011, 21:50   #414
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Helfdan nie lubił łzawych pożegnań i to też do takich nie należało. Tui życzył szczęścia i powiedział „do zobaczenia” potem ucałował ją w policzek. Meave pogratulował determinacji i wyraził nadzieję, że ta nigdy nie zwątpi w swoje wybory i nie dogonią ją konsekwencje decyzji… a jeżeli tak się stanie to niech go odszuka i wtedy wspólnie wypiją za błędy. Houronowi powiedział, że mu nie pozazdrości nic a nic sytuacji w jakiej się znalazł dzięki zaklinaczce, a najemników zapewnił że zawsze chętnie napije się z nimi wódki i zagra w karty. Inaczej rzecz się miała z jego nowymi kolegami z gildii… cóż jak to z pracodawcami bywa polecił się na przyszłość. A z młodymi wymienił jakieś żarty i poprosił żeby nie wspominali o jego męstwie, bo się nie będzie umiał opędzić od panienek… Dłuższą chwilę poświęcił Aidzie…

- Obowiązki wzywają więc nie będę cię zatrzymywał elfi kwiatuszku.
Zaczął ze swoim typowym uśmiechem. – Dobrze jest czasem pozytywnie się zdziwić. Jeżeli będę mógł kiedyś pomóc wal jak w dym… a jak kiedyś będziesz chciała mieć odważnych i przystojnych synów to grzechem będzie mnie nie poprosić. Powodzenia na wojnie! Elfka początkowo przybrała nieco purpurowej barwy, czy to ze wstydu, czy z oburzenia, ale potem się tylko uśmiechnęła i stwierdziła krótko – Dziwny z ciebie człowiek… może jeszcze kiedyś nasze drogi się skrzyżują.

A potem już był teleport i Twierdza. Dla Helfdana to był pierwszy raz… może i wygodne, może i bezpieczne… ale to nie było to, co chciałby często powtarzać. Zawroty głowy i mdłości na pewno nie będą w nim powodować tęsknoty. Paladynów potraktował tak jak oni jego – pełna zlewa. Nic nie miał do nich a oni do niego. Opowiedział się strażnikom, co zlecieli się do teleportu jak gzy i tyla. Większą część dnia stracił na podzamczu pozbywając się nadmiaru dóbr i wierzchowców. Zakupów jakiś większych nie popełnił. Ot rutynowe uzupełnienie zapasów i wymiana zużytego ekwipunku. Na jakieś większe inwestycje w sprzęt i ten lepszej jakości i ten magiczny będzie miał czas w elfie osadzie. Chyba, że wreszcie zrealizuje swoje plany i kupi sobie jakiś burdel na własność… kto wie, może w Uran.


Póki co dał zarobić komuś innemu… właściwie to tak dał im zarobić, że tyłków nie będą musiały nadstawiać przez kolejny miesiąc, a o takim hojnym kliencie będą tutaj legendy krążyły. Ale to dla tropiciela była inwestycja to co zainwestował w złocie odebrał ze sporom nawiązką w przyjemności i rozkoszy. Wieczór spędził w zamtuzie z jakimiś oferującym płatną miłość dziewczętami… ich pocałunki popijał mocnym miejscowym trunkiem, którego nazwy nie spamiętał. Za to skuteczność wychwalał. A potem poranek, południe i kolejny wieczór i jeszcze jeden. Mało z tego pamiętał… tak miało właśnie być. Chciał zapomnieć i zapominał jak tylko potrafił. Chciał zapomnieć o Sorg. Chciał zapomnieć o Kalelu. Chciał zapomnieć o Silvercrossbowie. Chciał zapomnieć o Iuliusie. Chciał zapomnieć nawet o Aesdilu. A przede wszystkim chciał zapomnieć o tym cholernym Levelionie… i zapomniał na moment, a może dwa. Jak przez mgłę pamiętał awanturę, jaką wywołał w karczmie jak ktoś się z nim nie zgodził, że prawdziwa walka działa się nie w Pyłach tylko na jakimś zadupiu z orkami. Komuś złamał nos, a innemu powybijał zęby jak mu zarzucono kłamstwo, że tam był… a potem pojechał do elfów… świętować!
 
baltazar jest offline  
Stary 23-11-2011, 19:54   #415
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
1 Tarsakh

Królestwo Pięciu Miast
Wieś na południe od Futenberg


Tua siedziała przy oknie, splatając długie włosy w warkocz, a potem upinając jak przystoi gospodarskiej córce. Na podwórku Kario wraz z jej braćmi rozjeżdżali konie; ich własne i te, które dziewczyna zakupiła dla rodziców po pierwszych roztopach. Zima trzymała jeszcze mocno, ale z powodu wojny ceny żywności i wierzchowców rosły w zastraszającym tempie; nie było więc na co czekać. Za radą najemnika - nie, teraz już przyjaciela - uzbroiła też całą wieś, a znudzeni zimową monotonią i przerażeni widmem wojny wieśniacy bez protestów otoczyli ją niewysokim ostrokołem. Co prawda nie wyglądało na to, by orki miały przełamać oblężenie Darrow, lecz bandy dezerterów, nieludzi, lub zwyczajnie pospolitych bandytów krążyły po kraju. Po prawdzie Tua mogłaby nawet wykupić całą wieś... tylko po co? Nie przyniosło by jej to ukojenia. Myśli uparcie wracały do wydarzeń z Levelionu, a twarz zmieniała jej się czasem tak bardzo, że przerażona matka nie raz i nie dwa chciała wołać kapłana czy mądrą babę dla odpędzenia od córki złego. Wtedy czarodziejka spoglądała na nic nierozumiejącą matkę przytomniej i uśmiechała się lekko, przypominając sobie dzień, w którym z uzdrawiającym kordiałem stanęła nad jej skromnym łóżkiem; i te wcześniejsze, po opuszczenia strażnicy.

***

Oboje z Kariem znieśli teleportację nadspodziewanie dobrze; w przeciwieństwie do Kerstana, który rzygał jak kot, wzbudzając pogardliwe rozbawienie u pilnujących urańskiego przejścia magów. Każde z nich miało przy sobie weksle od Melchiora oraz pomniejsze przedmioty magiczne, którymi udało im się w miarę sprawiedliwie podzielić. Czarodziejka dostała najmniej - rzeczy po Aesdilu wynagradzały łupy z naddatkiem, a mało kto wierzył, że elf upomni się o swoje. Nauczyciel Gildii odkupił od nich kulę widzenia oraz heksaedr (choć zapewne był mu zbędny), po czym wysłał w drogę. Nie zwlekając spieniężyli laskę iluminacji i rozeszli się w swoją stronę. Dziewczyna miała wrażenie, że Atoli wręcz nie może się doczekać, by stracić ich z oczu i upić się w pierwszej lepszej karczmie. Nie dziwiła mu się. Jej samej śpieszno było oddać weksle rodzinie Rado i podążyć do domu, lecz Kario przystopował jej zapędy.
- Głupie nie będą wiedziały co zrobić z takim majątkiem; starczy, że nagle błysną złotem, a ktoś ubije je za najbliższym zakrętem. Odpocznij w gospodzie, a ja się wszystkim zajmę - to powiedziawszy poprowadził ją do przyzwoitego przybytku - nie za drogiego, by nie zwracać na siebie uwagi, lecz czystego, z dwoma osiłkami przy drzwiach. Idąc gwizdał dziwną melodię, a okoliczne wyrostki zlatywały się do niego jak ćmy. Początkowo nie chciały gadać z Głupim Kariem, ale magiczna sztuczka połączona z błyskiem srebra sprawiły, że wkrótce każdy z chłystków mknął w inną stronę miasta ze stosownym poleceniem. Sam najemnik również zniknął; dopiero późnym popołudniem zjawił się w pokoju magiczki i poprowadził ją w górę miasta, do świątyni Ilmatera. Tam Tua zakupiła eliksir leczenia chorób i kilka innych; ot tak, na wszelki wypadek; po czym wśród zalegających posłania chorych odnaleźli żonę i dzieci Rado.

Tua miała wrażenie, że kobiecina bierze ich obecność za majaki wywołane chorobą - nawet gdy opłacili kapłana (rzecz jasna z pieniędzy Rado), który uzdrowił ją i wzmocnił jej brzemienną córkę; a potem gdy zaprowadzili do rzemieślniczej dzielnicy, gdzie Kario zakupił dla niej jasne mieszkanie w porządnej kamienicy, wraz z małą szwalnią i przyległym do niej sklepikiem. Tam wręczył chwiejącej się na nogach, niepiśmiennej niewieście papiery świadczące, iż jest wdową po szanowanym kupcu z Esper, Rado Aluvierze, a tutejszy krasnoludzki bank będzie jej wypłacał po sto sztuk złota miesięcznie na utrzymanie jej i bliźniaków, i tyleż samo dla jej córki. W razie ożenku otrzymają również posag. Obie niewiasty były tak oszołomione rozwojem wydarzeń, że tylko kiwały głowami. Na radość i żałobę przyszedł czas później. Na koniec Kario przykazał papierów strzec jak oka w głowie, nikomu nie wspominać skąd wzięły się pieniądze i nigdy nie zapuszczać się w przestępcze dzielnice, gdzie ktoś mógł je rozpoznać. Czarodziejka podejrzewała, że dobrze ubrana, umyta i odkarmiona czeredka nie zostałaby rozpoznana nawet przez samego Rado, jednak najemnik był tak dumny ze swego pomysłu, że nic nie powiedziała.

Kolejnego dnia wynajęli dużą łódź i pożeglowali na zachód. Wioślarze mozolnie kruszyli lód w miejscach, gdzie mocniej skuł jezioro (pasażerowie dopomagali im czarami), lecz mimo to podróż trwała o połowę krócej niż przejazd konno. Futenberg ominęli sporym łukiem - według rybaków miasto wypełniali szczelnie uchodźcy z północy; trudno było nie tylko o nocleg, ale nawet i wikt. A po kolejnych kilku dniach jazdy stanęli u wrót domostwa Meravelów, gdzie w objuczonej dobytkiem pani ledwie poznano małą Tuę. Bracia wyrośli przez ten rok; ojciec zmarniał nieco, jak to zwykle na przednówku bywało, lecz ją interesowało jedynie czy matka jeszcze żyje. Tylko w pieśniach bohater wracał do domu z wszelkim dobrem i wyrywał rodzinę z objęć nędzy i śmierci. Tua wiedziała jednak, że opowieści często mijają się z prawdą, a ona po powrocie zastanie najpewniej niewielki kopczyk usypany z zamarzniętej ziemi i symbol Lathandera na nim, ułożony z polnych kamieni. Lecz matka jeszcze dychała - wbrew zapowiedziom znachora i strasznemu kaszlowi, który wyrywał jej niemal płuca z piersi kurczowo trzymała się życia. Może po to, by dożyć ukarania jedynej córki za ucieczkę, bo ledwie mikstura wróciła jej rumieńce matczynym prawem zdzieliła Tuę ścierką przez łeb, aż dziewczynie gwiazdy w oczach stanęły. A potem długo płakała i zwoływała sąsiadów, by wraz z nią radowali się z powrotu córki żywej, zdrowej i nie brzemiennej.

***

To wszystko wspominała czarodziejka siedząc w oknie swej rodzinnej chaty i patrząc na galopującego wraz z braćmi Karia, który zimował u bezdzietnych sąsiadów Meravelów. Nad nimi kołował Sherim, popiskując radośnie. W dłoniach Tua mięła pergamin, w który zmieniła się magiczna jaskółka, powołujący ją do garnizonu stacjonującego obecnie w Futenberg. W Królestwie wrzała wojna...



 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 24-11-2011 o 19:03.
Sayane jest offline  
Stary 24-11-2011, 20:15   #416
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
1 Tarsakh

Królestwo Pięciu Miast
Miasteczko na zachód od Esper



Maeve poprawiła koc okrywający jej nogi i podrapała Łobuza za uchem. Kociak znów podrósł i powoli zaczynał nabierać kształtów dorosłego kocura. Zaklinaczka nie żałowała mu mięsa podkradanego z kuchni, toteż sierść zwierzaka lśniła w blasku płonącego w kominku ognia jak jedwab. Z głębi domu dobiegał płacz dziecka i kobieta uśmiechnęła się krzywo. Nigdy nie miała cierpliwości do dzieci, lecz malutka siostrzyczka nie wadziła jej zbytnio. Zwłaszcza teraz, gdy sama rozumiała jak cenne jest życie. Nie tylko po Pyłach; także po tym, jak Belven przywiózł Maurice’a, chwiejącego się w siodle i bredzącego w gorączce spowodowanej zatrutą, hobgoblińską strzałą. Sam Belven kulał do tej pory; tłukł się po domostwie jak wściekły pies i poprzysięgał zemstę zielonoskórym, którzy zranili jego, brata i zabili wielu spośród jego druchów - w tym nieśmiałego maga, którego po prawdzie Maeve ledwie pamiętała. Jego nastrój wprawiał dziewczynę w jeszcze większy niepokój.

Niby wszystko wreszcie układało się dobrze, dokładnie tak jak trzeba. Bez przeszkód przenieśli się do Esper, w którym wojna stanowiła zaledwie kolejną okazję do zarobku. Dobrze odśnieżonym traktem dotarli do domostwa Talaudrym, gdzie powitały ich radosne okrzyki matki i wystraszony wrzask noworodka. Belven najwyraźniej nie wspomniał rodzinie co też jego nieznośna siostra wymyśliła, gdyż rodzice rozwodzili się tylko nad wojenną kurzawą, która omal nie pochłonęła ich dwóch synów. Nie wspominali nic o Pyłach, a i Maeve nic nie mówiła. Chciała zamknąć tułaczy rozdział swojego życia; zostawić go daleko za sobą, jak zły sen. Miała dość złota by zacząć samodzielne życie, kupić mieszkanie, otworzyć sklep, warsztat; kto wie - może nawet mały magiczny sklepik lub alchemiczną pracownię? I miała Houruna, którego niemal nie odstępowała na krok, jakby bojąc się, że znów zniknie. Lecz mężczyzna nie wspominał o nowych podróżach. Porzucił skórzane, podróżne odzienie na rzecz mieszczańskich pludrów i jedwabnych koszul. Uprzejmie adorował paniąTalaudrym , która szybko przestała kłaść córce do głowy myśli o ożenku z zasobnym kupieckim synem i polubiła tego mrukliwego bruneta, który przybył wraz z jej Mewką. W nocy dyskretnie prześlizgiwał się między pokojem gościnnym a komnatą zaklinaczki pod osłoną niewidzialności - i wszystko było tak, jak powinno być. Tylko gdy pod ich oknami przejeżdżał oddział najemników, lub podkuchenne plotkowały na temat przyjezdnego maga kobieta widziała w jego oczach błysk tej samej tęsknoty, która dręczyła i ją.

Nie rozmawiali o tym, co stało się tamtego zimowego popołudnia w jaskiniach Levelionu. Smakowali swoją obecność, unikając swarów i plotek o wojnie. Chwytali chwilę. Uczyli się siebie na nowo - bez wstydu, oporów i fałszywej dumy, którą zniszczyli tak wiele. Bez tajemnic. Temat Pyłów wypłynął tylko raz, gdy Belven opowiadał o aresztowaniu Tulipa. Podsłuchał wtedy to i owo, i chciał wiedzieć, czy opowieść paladyńskiego kapitana o dzieciakach zmierzających na wschód była prawdziwa. A potem spojrzał w oczy siostry i nie pytał więcej.

O aresztowaniu władyki rozprawiał z mieszaniną złości i rozbawienia. Wojsko przydybało Gardara w jego własnym domu, otaczając posiadłość podwójnym kordonem, po czym wysłało po Tulipa mały oddzialik, licząc na polubowne załatwienie sprawy. Szlachcic aż się zapluł z wściekłości, gardłując o pańskich swobodach i wyzywając kapitana od najgorszych, że śmie porywać się na tak zacną personę. Na koniec poszczuł zbrojnych brytanami i jakąś magiczną gadziną, która pluła kwasem tak obficie, że jednemu z żołdaków musiano rękę odjąć, a dwóch tulipowych parobków, których ciekawość zagnała na podworzec, zabiła na miejscu wypalając twarze. Na takie traktowanie - opowiadał Belven - rzecz jasna kapitan godzić się nie mógł. Jeden czar helmowego kapłana rozwalił w drzazgi bramę i część palisady, a wojsko wsypało się na podwórze łapiąc i płazując kogo popadnie. Jak sobie przypomnę minę Tulipa... - młodzian zaniósł się śmiechem. - Oczywiście wtedy nam do śmiechu nie było. Tulip wołał najmitów do walki; paru nawet chwyciło za miecze, ale nam ani się śniło nadstawiać karku. Na szczęście przylgnęliśmy w jego służbę zaledwie chwilę wcześniej, toteż kapitan przepytał nas w przytomności kapłana raz i drugi, po czym puścił wolno. Ale Tulip tak łatwo się nie wywinął; ponoć we dworze znaleziono tyle dowodów jego sprawek, że głowę da. Nawet zejście do Podmroku; choć to pewnie plotki. Najlepsze jest to - znów zaniósł się śmiechem - że to zastraszone chuchro, jego żona, co ją prał tak często jak inni harty karmią, z własnej woli poszła przeciw niemu zeznawać i ponoć to przypieczętowało wyrok. Nawet nikt specjalnie nie obruszał się na takie przeniewierstwo małżeńskie, bo i nikomu do łba nie przyszło Tulipa żałować. A pewnie dzięki temu kobiecinie ziemie i dwór zostawią.

I tak spędzali wieczory - na słuchaniu o przewagach Belvena, na które matka sykała z przyganą; na zabawianiu małej Ivi; na uprzejmym potakiwaniu Maurice’owi, gdy rozprawiał o zyskach z jesiennego handlu... Lecz Maeve coraz bardziej mierziły dyskusje o cenach zboża i sukna, spotkania z wyfiokowanymi sąsiadkami przy korzennym winie i małmazjach; irytował stukot kołyski i cichy szmer nici sunącej po materiale za igłą. Lecz uparcie udawała, że nie wie dlaczego. Że to zmęczenie, te dni, pogoda... Przecież wszystko było tak, jak powinno być.

Niestety w głębi ducha dobrze wiedziała co powinna zrobić; a teraz nie było już sensu tego odkładać - ani tego, ani rytuału przemiany kota w prawdziwego chowańca. W kominku płonął list z Gildii wzywający ją do Uran. Obok w pył rozpadało się wezwanie dla Houruna, a nabyty przez niego kilka dni wcześniej kruk metodycznie rozrywał sztukę zakrwawionego mięsa.


 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 24-11-2011 o 20:18.
Sayane jest offline  
Stary 25-11-2011, 11:05   #417
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
1 Tarsakh

Królestwo Pięciu Miast
Atmeeil


Helfdan leniwie drapał się po kudłatej piersi patrząc jak Sern’sal grzeje dłonie przy kominku czekając aż wino zawrze w kociołku. Srebrna elfka przylgnęła do niego niedługo po tym jak wrócił do miasta; a jej ojciec nawet nie obijał go zbyt mocno, gdy tropiciel z rzadka zboczył na majdan. “Bohaterowi Levelionu” wybacza się wiele, a elfy z krańca świata miały mniej uprzedzeń niż te ze Srebrnych Marchii. Bohater... Helfdan fuknął i odwrócił się do kobiety zadkiem. Senr’sal nawet nie spojrzała w jego stronę. Przez ostatnie dekadni przywykła do jego humorów i nie zadawała pytań. Właśnie tą małomówność, tak inną od ludzkich kobiet, tropiciel sobie w niej cenił. Oczywiście nie tylko; dziewczyna miała rozliczne zalety, z których korzystał często i gęsto; podobnie jak z innych dobrodziejstw Atmeeil. Lecz w sielance elfiego miasta coś uwierało tropiciela, choć uparcie starał się nie zastanawiać co. Bo po prawdzie było mu całkiem dobrze. W gospodzie Cefida miał tani kąt. Velie’l często przepijał go niego, a nawet uprosił zasadniczego Ymiela by swym alchemicznym sposobem napędził tropicielowi trochę porządnej siwuchy - takiej co nieledwie dziurę w stole wypala. Od elfich łuczników podpatrzył kilka ciekawych sztuczek i zupełnie już oswoił się z nowym łukiem. Myśliwi często brali go na polowania, a i z leśnymi strażnikami wybierał się na insze łowy, by nie skapcanieć od tłustego żarcia i puchowych piernatów. A było na co polować - zgodnie ze słowami Melchiora z gór zlazło się pełno wszelakiego paskudztwa, które atakowało ludzi i nieludzi po równo. Obłowić się na nim nie obłowił, lecz czasami jakiś pazur czy łuskę na dobro wymienił - nie chciał wiedzieć do czego są magusom potrzebne.

Zresztą gotowizny miał w nadmiarze. W Twierdzy Topora załatwił co trzeba. Konie i muły sprzedał, a Persifala i paladyński miecz zdał tormitom, których niedobitki stacjonowały w helmickim zakonie. Przynajmniej nie musiał tarabanić się przez pół kraju by oglądać niewieście śluzy i rozpacz sierotek. Nawet krasnoludzki list udało mu się zbyć, jak się uparł. Zresztą po zastanowieniu doszedł do wniosku, że wyprawę zakończył jako gołąb pocztowy: list tu, koń tam, pies sram... W Atmeeil czekał na niego jeszcze pergamin Elidora i - jak się okazało na miejscu - medalion Aesdila. Z tego drugiego wykręcił się szybko - w końcu to Tyrion, nie on obiecywał dostarczyć tą marną schedę do Scorunbel. Zaś z listem elfa pomogła trochę Tua. Nie wiem gdzie mieszkała żona Elidora - rzekła - lecz jeśli chcesz znaleźć jego córkę Lidię, to szukaj w Twierdzy młodego paladyna Lususa de Crowfielda. Jeśli wszystko dobrze poszło jest teraz jego żoną. - Ostatnie zdanie czarodziejka wypowiedziała z pewnym wahaniem, ale tropiciel wiedział, że nie ma co wtykać nosa w paladyńskie romanse. Zwłaszcza z półelfkami. Za to młodziak mógł już ziemię gryźć, więc zamiast obtłukiwać sobie cztery litery w siodle jeżdżąc wte i wewte Helfdan zajął się przyjemniejszymi sprawami, z których jedna miała bardzo przyjemne krągłości.

Lecz na północy wiosna przychodzi późno. Do święta Zielonych Traw pozostał jeszcze miesiąc i półelfowi cniło się już siedzieć wśród długouchych, mimo że siarczyste mrozy i grasanci na traktach nie zachęcały do długich podróży, a przyobiecano mu przecież dekadzień orgii i ucztowania. Coraz częściej patrząc na swobodnie kołujące wśród chmur Ptaszysko mimowolnie przypominał sobie innego jastrzębia; potem zaś łuski, futro, włosy i dłonie; swarliwe przegadywanie i chrapliwe przyśpiewki przy dźwiękach poobijanej lutni; skrzypienie śniegu pod płozami wozu i ciche pobrzękiwanie przytroczonej do siodeł broni. A na końcu nieodmiennie z nieba spadała nań gwiazda otoczona widmowym całunem i burzą zlepionych krwią włosów. Sarkał wtedy i klął, pędził na majdan by wśród bólu mięśni szukać zapomnienia; lub trzaskał drzwiami “Smoczego Kwiatu”, a Cefid bez słowa stawiał przed nim flaszkę skrywanej skrzętnie krasnoludzkiej gorzałki. Spity jak bela toczył się następnie do łoża, wygrażając belkom powały: Ja temu kurwiemu synowi kark skręcę, skręcę jak gęsi na pasztet! Bo na końcu zawsze wracał myślami do Herso, który - znikając w blasku portalu prowadzącego do Darrow - wyszczerzywszy się od ucha do ucha wrzasnął: Alehandra przesyła gratulacje - dobrze się spisałeś! Potem miotał klątwy w poduszkę, a Tor powarkiwał przez sen, wtórując swojemu panu. Rankiem lał wodę na łeb i wskakiwał na koń, wypuszczając się coraz dalej od miasta. Gdzieś tam, na zachodzie wrzała wojna, a przecież nie mógł pozwolić, by ktoś utrupił najemnika przed nim. Nie póki nie złapie go, nie przydusi i nożem nie wydłubie ze zdradzieckiej gnidy wszystkich tajemnic, od których roił się ten przeklęty kraik.

Potem zaś spoglądał na wschód, w stronę Pyłów i siedziby rodu, którego nigdy nie widział na oczy. Plotki o mieszkającym tam smoku zataczały coraz szersze kręgi...
 
Sayane jest offline  
Stary 27-11-2011, 18:40   #418
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Poruszył łbem otrząsając się z zamyślenia. Niespokojny sen zastąpił koszmary dręczące go przez tyle lat, aż do dnia zejścia w podziemia Levelionu. I choć zniknięcie czerni rodem z piekielnych czeluści powitał z ulgą, to jednak obraz przewijający się w snach również do przyjemnych nie należał...

Co noc Imiogaliela wpatrywała się w jego zmaltretowane, elfie ciało, rozszarpane na strzępy, spalone, połamane czy naszpikowane bronią. Dogorywające w jakimś mrocznym korytarzu, stygnące na zmrożonej na kamień nienazwanej ziemi, wykrwawiające się na białym śniegu. Jej nieubłagane i skore do gniewu oczy jak zwykle płonęły złotem i czerwienią a wiotka sylwetka drżała i rozmywała się gdy bijący od niej gorąc łamał tafle powietrza naokoło. Niczego nie mógł wyczytać z nienaturalnie obojętnej twarzy, nienaturalnie, bowiem w tak dobrze przecież pamiętanym obliczu zaklinaczki wszelkie emocje odbijały się niczym w lustrze. Uczuć i myśli Imiogaliela nigdy nie skrywała i widzieć ją tak doskonale niewzruszoną … niepokoiło go to. Tylko jej złote dłonie zaciskały się i prostowały, jakby obdarzone wolną wolą...



Odetchnął. Gubił się w domysłach co sen może oznaczać i na próżno obracał go w głowie szukając wyjaśnienia. Dziś jednak nie był to dzień na wspomnienia czy dywagacje. Dzień to był walki! Wpatrzył się w przeciwnika wzrokiem lodowatym niczym otaczająca ich zima. Brak Kulla w pobliżu odczuwał niczym ćmiący ból zęba, ale jastrzębiowi przykazał pozostać w forcie, o wiele bezpieczniejszym i przytulniejszym niż zmrożony na kość las czy górskie szczyty.

Niemożność użycia zaklęć sprawiała że musiał polegać na fizycznej sile i zmyślności. Było to odświeżające doświadczenie, podobnie jak to, że zdany był na własne siły i sam jeden musiał mierzyć się z losem. Przeżył pierwsze, okropne dni bólu, głodu i zagrożenia by, tak jak to nie raz już się stało, powstać z upadku niczym feniks z popiołów. Wyszukał bezpieczne schronienia. Z dnia na dzień nabierał wprawy w panowaniu nad własnym ciałem. Polował i uczył się. Napełnił żołądek i zaleczył rany. Ponownie z dumą unosił głowę.

Przyznać musiał że się pomylił. Zmiana nastąpiła, zrazu subtelna i nic dziwnego że nie zauważył jej w rozmowie z magikami Królestwa. Później jednak uzmysłowił ją sobie. Smocza część jego osobowości dochodziła do głosu i dopiero po prawdziwej umysłowej bitwie zdołał ją okiełznać. Ale nie zamierzał się od niej odcinać, tak samo jak nigdy nie zapomniał o paplaninie furtiana Ambrożego. Inni wyśmiewali bajdurzenia starego pijanicy o potworze niosącym zawiniątko a i sam Aesdil nie raz śmiał się gorzko, tak samo jak inni w przytułku gdy opowiadali zmyślone historyjki. Synowie i córki książąt czy królów, avarieli czy półbogów, bukanierów czy rycerzy - ileż razy nimi byli? A jednak...

I gdy legendy ożyły i stoczyły walkę o miejsce dla siebie w mroźnej rzeczywistości Królestwa - konkretnie zaś o jaźń Aesdila - musiał nauczyć się z nimi żyć w jednym ciele, umyśle i duszy. Dziękował Lathanderowi, Corellonowi i Bahamutowi że los chciał by był potomkiem metalicznego rodu. Gdyby było inaczej, wewnętrzny konflikt mógłby go złamać i zniszczyć, pozostawiając jedynie morderczą, chciwą bestię w środku biednego kraiku gdzieś na krańcu świata. Na szczęście tak się jednak nie stało i głównym problemem było postanowienie co ze sobą dalej zrobić - a nie katowanie resztek zdrowych zmysłów (gdyby jakieś pozostały) ogromem zła, które by wyrządzał.



Wspomnienie o smoczej chciwości sprawiło że wykrzywił pysk w uśmiechu i spojrzał na posiadłość. Porządnie się przygotował do tego co sobie zamierzył. Cierpliwie obserwował bestię poznając jej zwyczaje, zresztą wiele godzin spędził już na tym wcześniej. Z fortu przywlókł ogień, płachty, rzemienie i koce by starannie zapakować zdobycz mającą być zaczątkiem nowego skarbca. Księgi. Księgi traktujące o magii. Objawień, wtajemniczeń... Sporo ich zabrał już wcześniej ale te były już dla niego stracone. Tu jednak czekały następne, kilkadziesiąt - jeśli nie kilkaset - i gdy ibrandlin wybrał się na łowy z niecierpliwością wylądował w zrujnowanym dworze. Potężne, masywne łapy szparko zaniosły go w głąb podziemi. W blasku pochodni pospiesznie segregował księgi, zawijał je w osobne pakunki, całe zaś ich bele bezpiecznie w nieprzemakalne płachty by zgrabny - i odpowiedni do rozmiarów - pakunek móc unieść z lochu. Suchą i niedostępną grotę wypatrzył już wcześniej, teraz zaś ukrył tam cenny skarb i przywalił go głazami. Nie zamierzał zwlekać, ale czas jakiś księgi mogły tam przeleżeć bezpiecznie i wolał by pozostawały tam, a nie w podziemiu. Powtarzał to do skutku, nie wiedział wszak jak potoczy się walka. A poza tym kiełkowała w nim nadzieja że z pomocą Imiogalieli, i za pieniądze uzyskane ze sprzedaży tomów, powróci mu zdolność używania zaklęć... Wszak smoki potrafią rzucać zaklęcia, sam o tym czytał w księdze Tui. Nawet właściwe jedynie kapłanom! To sprawiało, że nieprzyjemne buzowanie Płomienia w ciele nie irytowało go jak zawsze gdy wlatywał w obszar działania przekleństwa Pyłów.

Potrząsnął łbem a dynamika tego wprawiła w ruch całe ciało, aż po koniuszek ogona. To przywiodło jednocześnie rozbawienie i zadziwienie. Ogon wydawał się być zbędny … ale tylko do momentu w którym wzbił się w powietrze i użył go po raz pierwszy jako steru. Nigdy wcześniej nie latał, ale posiadał wszak Kulla, co sprawiło że znał niejakie podstawy manewrowania i walki w powietrzu. I teraz skrzętnie zamierzał je wykorzystać. Bowiem obiecał coś ibrandlinowi, podobnie jak wcześniej Pathoxowi i Stickowi. Z tego co pamiętał bardowi niczego nie będzie w stanie już uczynić, Pathox … cóż, podejrzewał że wyrządził zdrajcy naprawdę dużo bólu, natomiast co do ibrandlina wszystko było jeszcze przed nim. Omiótł wzrokiem pole bitwy raz jeszcze. Sterty głazów i pni które pracowicie zgromadził i rozmieścił naokoło posiadłości były poza polem widzenia, ale dostrzegał kamienie i fragmenty ruin które “urozmaicały” krajobraz. Nie widział większości zgromadzonych przedmiotów ale wiedział że tam są i czekają na użycie. Podobnie jak mięso które ukrył by w razie potrzeby posilić się pospiesznie. Skrzywił się w duchu. Zmiana zwyczajów żywieniowych była jedną z tak zwanych ewidentnych, mimo tego że nigdy nie był specjalnie wybredny jeśli chodzi o jedzenie.

Wzruszył potężnymi barkami. Był najedzony i wypoczęty, a rany już zaleczył. Nie pamiętał walki która jako pierwsza pozostawiła na nim blizny, ale boje z potworami ściągającymi z gór już tak i jego łuski nosiły tego ślady. Wraz z tymi walkami zaś rosła jego pewność siebie i sprawność. Bardzo się miały teraz przydać.
- Raz maty rodyła - mruknął i uśmiechnął się, kończąc w myślach znajomą sentencją. Powoli wycofał się z punktu obserwacyjnego. Ibrandlin był podenerwowany przez ostatnie dni, wyczuwając zapach innego drapieżnika w pobliżu, niezależnie od tego że Złocisty starał się pilnować kierunku wiatru i w oparciu o niego wybierać miejsca z których przyglądał się wielkiemu gadowi. Odbiegł od posiadłości, czerpiąc przyjemność ze sprawności wielkiego ciała. Wskoczył na skałę i przymknął oczy na chwilę, ofiarowując bogom modlitwę i skupiając się przed walką. Chwycił głaz w przednie łapy, podkurczył tylne, po czym wybił się w górę, rozpostarł skrzydła i uderzył nimi wznosząc się wysoko, ogarniając z powietrza otoczenie. Do tego czasu sprawdzanie przestrzeni wokół siebie było tak naturalne jak oddychanie i dopiero gdy upewnił się że z góry nic mu nie zagraża spojrzał na ibrandlina. Ten niedługo wyruszy na łów, z tego co obliczył, i to że wielki gad był głodny też ujął w rachubach.



Rozpoczął niespieszne szybowanie, ważąc głaz w łapach i pilnując by nadlatywać od strony słońca. Opanowanie techniki “bombardowania” nie było łatwe i długo ją ćwiczył, teraz zaś pierwszy raz miał jej użyć przeciwko tak dużemu i groźnemu stworzeniu.

“Pamiętaj o jego długiej szyi i zionięciu, może też stanąć na tylnych łapach” - napomniał sam siebie, czując jak mięśnie ramion naprężają się w oczekiwaniu a spowalniający przeciwników gaz gromadzi mu się w płucach. Adrenalina spotężniała bicie masywnego serca i przyspieszała reakcje. Słowa bojowej pieśni rozbrzmiały w powietrzu gdy Aesdil nagle zanurkował ku ibrandlinowi.

Selûne jasno lśni ponad nami!
Nasze miecze wykuto przed wiekami
Lecz wciąż ostre niczym Sahandrian
Chciwych wrogów potężne legiony,
Złodziei światła i potęgi tną.
Niech włócznie błyszczą i strzały w cel mkną!
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 03-12-2011, 11:10   #419
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Ibrandlin był podirytowany od wielu, wielu dni. Coś kręciło się po jego terenie, pojawiało się z nienacka na wzgórzu, a nawet - o zgrozo! - wlazło do budynku! Ogniowy smok nie raz i nie dwa przeczesywał teren, sprawdzał okoliczne jaskinie, zapuścił się nawet do lasu - lecz nie mógł wytropić skrzydlatego przeciwnika. Kilka razy próbował wytrzymać szarpiący trzewia głów i przydybać intruza - niestety bezskutecznie. Był pewien, że stworzenie chce zająć jego teren; wszędzie zostawiało swój zapach i nawet zaczęło już gromadzić budulec na leże. Ibrandlin nie był zbyt mądry ale wiedział, że atak jest tylko kwestią czasu. Zresztą życie w Pyłach nauczyło go, że nigdy nie jest bezpieczny. Wiele stworzeń było zbyt zdesperowanych lub głupich, by lękać się dwudziestometrowego gada. Więc ułożył się na swoim miejscu... i czekał.

Ognisty smok nie mógł zauważyć nadlatującego z wysoka przeciwnika. Ale nie mógł też przegapić elfiej pieśni bojowej, podobnie jak świstu powietrza wywołanego niemal dwutonowym cielskiem. Zmrużył oczy i z nienacka uniósł się na tylnich łapach, po czym plunął ogniem. Laure nie miał innego wyboru jak puścić kamień i umykać z zasięgu śmiercionośnego oddechu. Ogień osmalił mu skrzydła, wywołując bolesne pieczenie delikatnych błon, a głaz rąbnął o ziemię wywołując tuman kurzu i nie czyniąc ibrandlinowi większej krzywdy. Ryk, jaki wydał czerwony gad był chyba bardziej wynikiem frustracji niż bólu - tak się przynajmniej Aesdilowi wydawało, gdy ponownie nabierał wysokości.

“Na kły Piekła!” - miedzianołuski próbował uspokoić łomoczące od nadmiaru adrenaliny i bólu serce i w przestrachu oglądał skrzydła. Dopiero po chwili spojrzał z powrotem na ibrandlina. Z respektem. Właśnie odebrał nader cenną lekcję. Bólu ostatnio zaznał zdecydowanie w nadmiarze i - gdyby nie skrzydła - nawet by nie pomyślał żeby atakować takiego kolosa. Ale nawet zdolność latania nie gwarantuje nietykalności.

Wylądował w słusznej odległości od ognistego gada i chwycił kolejny głaz, po czym wystartował wybijając się w powietrze muskularnymi łapami i nabierając pułapu po okręgu wokół ibrandlina. Machinalnie rozejrzał się naokoło i po niebie, co teraz było tak naturalne jak oddychanie. Spojrzał na przeciwnika, wiążąc spojrzenie swych zielonych oczu z piekielnym czerwonym poblaskiem większego stwora.

- Naprzód, Złocisty - warknął.

Zanurkował łagodniej decydując się zrzucić pocisk i wyrównać lot na większej wysokości, ale tym razem przygotował się do zionięcia gdyby ibrandlin poderwał się jak poprzednio. Zdawało mu się że jego gazowy atak niesie na większą odległość i zamierzał zrobić z tego użytek.

Ibrandlin kręcił się niespokojnie, obserwując przeciwnika. Gdy Laure wylądował, zaczął kłusować w jego stronę, ale szybko zrezygnował. Wrócił na upatrzone wcześniej miejsce i tylko z uwagą śledził lot miedzianego młodzika. Mimo to nie zdołał całkowicie uniknąć pocisku - kanciasty głaz uderzył w bok smoka, wywołując pełen bólu ryk. Laure zawrócił i zniżył lot, by plunąć na przeciwnika gazem, lecz ten z nienacka poderwał się na tylnie łapy i wyskoczył w górę, wykorzystując jako odbicia... jeden ze zrzuconych głazów! Potężne kły wbiły się w jedną z łap Aesdila i ibrandlin całym swym ciężarem pociągnął przeciwnika w dół. Laure runął jak kamień, szarpiąc się rozpaczliwie, a opary spowalniającego gazu objęły obydwa stworzenia. Ognisty smok wydał głuche stęknięcie, gdy niezdarnie wylądował na ziemi, lecz nie puścił zdobyczy.

Aesdil zwinął się niczym wielki kot, złapał kłami łeb ibrandlina. Zaciskał na nim szczęki i wbijał pazury w wielkie cielsko. Uderzał skrzydłami usiłując ogłuszyć przeciwnika i utrzymać się na wierzchu by utrudnić ibrandlinowi atak łapami, zaś ogonem spróbował opleść szyję ognistego smoka. Ibrandlin rzucił pyskiem, gdy pazury Laure wbiły mu się w głowę i szyję, po czym z całej siły rąbnął łbem o ziemię. Były bard stęknął, gdy jego cielsko zderzyło się z zamarzniętym gruntem, ale poczuł, że zęby przeciwnika puszczają jego łapę. Uniósł głowę, chcąc uciec spoza zasięgu tego niby-smoka, gdy napotkał złośliwe spojrzenie ibrandlina - spojrzenie starej, zaprawionej w bojach bestii, która nie bez powodu przeżyła w Pyłach tyle lat. W następnej sekundzie czerwony gad plunął prosto w brzuch miedzianego smoka, zalewając całe jego ciało morzem ognia.

Wyjąc z bólu Złocisty zwinął całe ciało jak sprężyna, ogonem i skrzydłami odpychając się od gruntu, przetaczając się na łapy i ruszając do ataku mimo morza cierpienia w którym się zanurzył. Ucieczka nie wchodziła w rachubę - większy gad zdoła go złapać nim umknie z zasięgu jego szczęk i pazurów. Rzucił się ku łbowi ibrandlina gdy ten unosił się do skoku, gryząc i szarpiąc szponami i próbując owinąć się ponownie wokół szyi przeciwnika ogonem, by pozbawić go możliwości ugryzienia. Ibrandlin zaryczał gdy drobne pazury zaczęły żłobić krwawe szramy w jego szyi. Szarpnął się raz i drugi, próbując zrzucić młodego, po czym uniósł przednie łapy i sięgnął nimi ku miedzianemu. Laure z przerażeniem uświadomił sobie, że olbrzymie pazury ibrandlina drą na strzępy błony jego skrzydeł i łamią delikatne kości. W furii zacisnął szczęki na ciele przeciwnika i z lekkim zdumieniem poczuł w pysku smak smoczej posoki; równocześnie jednak uczuł, jak z kolejnych partii skrzydeł zostaje krwawy strzęp. Przez ciągnące się w nieskończoność sekundy mały i duży smok mocowały się ze sobą, próbując uzyskać przewagę. Ibrandlin przewrócił się na bok, próbując tylnimi łapami sięgnąć miedzianego młodzika, lecz tylko zahaczył o ogon. Z kolei Laure wykorzystał podporę gruntu i ze zdwojoną furią atakował przeciwnika. Nie miał zresztą wyjścia - łapy i pysk wielkiego gada co i rusz chwytały jego ciało, uniemożliwiając ucieczkę. Wreszcie były elf poczuł, jak przeciwnik słabnie. Ruchy ibrandlina były coraz wolniejsze, a z gardła dobiegało głuche charczenie. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że łapy ślizgają mu się w wielkiej kałuży krwi. Szarpiąc się wokół łba czerwonego smoka musiał mu - zupełnie przypadkiem - przerwać tętnicę. Ibrandlin także czuł, jak szybko wycieka z niego życie, jednak nie miał zamiaru się poddać. Ostatkiem sił zwinął się w kłębek jak kot i przywalił Laurego swym cielskiem, by nawet w chwili śmierci jak najbardziej zaszkodzić przeciwnikowi.



Cierpienie było wszechogarniające, nawet mimo tego że ibrandlin w końcu znieruchomiał, groźny nawet po zgonie. Każdy fragment ciała Aesdila zdawał się być obity rozżarzonymi prętami, o każdy oddech musiał walczyć przygnieciony ciężarem wielkiego cielska przeciwnika, każdy ruch przeszywał go dreszczem i falą nudności. Długie minuty minęły nim Złocisty zmusił swe broniące się przed jeszcze większym cierpieniem ciało do poruszenia. Z jego gardła wytrysnął kwas, paląc pancerz i mięśnie ibrandlina. Raz, drugi, trzeci, aż tkanki od strony gdzie Laure miał szansę się wydostać jęły się rozpuszczać i spływać na podobieństwo pokrywającej ich juchy, z wolna uwalniając mu łeb, szyję, barki. Każde użycie kwasu sprawiało że smok czuł jak kręci mu się w głowie, nie wiadomo - od wstrętnego oparu czy wysiłku. Ale alternatywą było wygryzienie sobie - dosłownie - drogi i związane z tym katusze i z dwojga złego wybrał wypalenie sobie wyjścia.

Wreszcie, wyszarpując łapy i ogon spod cielska ognistego smoka, Aesdil wydostał się jakoś. Przekrwionymi oczyma rozejrzał się wokoło. Nie zastanawiał się w jaki sposób przetrwał uderzenia które powinny rozedrzeć go na strzępy a które “jedynie” wyrzeźbiły w nim głębokie rany. Nie obchodziło go jak potężne stworzenie udało mu się pokonać, a czego nigdy się nie spodziewał. Wystarczająco zajęty był łapaniem powietrza krótkimi, płytkimi oddechami i wysiłkiem utrzymania się na nogach. Kusiło go by lec na ziemi tuż obok martwego cielska i pogrążyć się w nieświadomości, ale instynkt pogonił go naprzód, byle dalej od miejsca walki. Wkrótce zaroi się tu od padlinożerców - najpierw nieśmiało ściągających do zapachu krwi, potem żarłoczną hurmą szturmując obficie zastawiony “stół”. A przy okazji pochłaniając Aesdila niczym przystawkę albo deser … w zależności od okoliczności.

Postąpił kilka chwiejnych kroków w kierunku gór i zatrzymał się. Ryk boleści wydarł mu się z gardła. Raz już umykał z Levelionu w podobnym stanie i nie sądził by drugi raz mu się to udało. Krew wyciekała z ran, połamane skrzydła były tylko zawadą a sił brakowało. Z wolna odwrócił się w kierunku nieszczęsnego dworu Vel’te’nel. W przyćmionym bólem umyśle coś zamigotało, jakieś niewyraźne wspomnienie.

“Tak, tak, tak, tak”

Jak by nie było znienawidzone to miejsce, tylko ono oferowało ciężko rannemu smokowi szansę na przetrwanie. A gdy Aesdil podjął decyzję nie wahał się już. Wydarł kawał pokrytej łuskami skóry z martwego przeciwnika. Wlokąc się na poszarpanych kończynach, cały pokryty zasychającą krwią, kwasem i demony jedne wiedzą czym jeszcze i bardziej podobny przez to do brunatnego czy czarnego pobratymca zmierzał ku dworowi. Tam, w podziemiu, po zamknięciu kamiennych drzwi oznaczonych tak dobrze znanym symbolem mógł wylizać rany i nabrać sił, w miarę bezpieczny przed innymi drapieżnikami - przynajmniej do momentu gdy głód nie wypędzi go z ukrycia. Na razie jego udręczonemu umysłowi wystarczało że ma gdzie przeczekać chwile największej słabości. Powoli, nisko niosąc łeb, stąpał noga za nogą w górę zbocza. Gęsta krew skrapiała jego trop, bezlitośnie mrożona chłodem zimy i zacierana drobinkami niesionego wiatrem śniegu.

Dowlekł się wreszcie do dworu, zataczając się z wysiłku. Wszedł do środka, przystając jedynie na chwilę by spojrzeć na schody prowadzące w górę. Wspomnienie przytulającej się do niego Tui opanowało jego umysł. Ruszył wreszcie dalej, w głąb domostwa. Obrócił się i wpełzł do zejścia w podziemia rodu Vel’te’nel, drżąc z wysiłku pchnął kamienne wrota i zamknął je, blokując jedynie ochłapem skóry, by nie zatrzasnęły się na głucho.



Jęcząc z bólu sięgnął pyskiem do ran by oczyścić je ze spalenizny, resztek łusek i brudu. A gdy skończył zaległ na posadzce i zapadł w kamienny sen, ignorując upiorne zawodzenie wiatru...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 09-12-2011, 20:17   #420
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
--- Uran ---


Helfdan stał pod jedną z wielu kupieckich markiz, jaka była rozwieszona nad ulicą w tej części miasta. Chroniła ona zarówno przed deszczem jak i słońcem prezentowane produkty… a czasem i klientów. Wpatrywał się w budynek naprzeciwko… właściwie to w boczne wejście do „gniazdka”, w którym kilka miesięcy temu spędził parę bardzo przyjemnych wieczorów. Od czasu do czasu sięgał po gorącego prażonego kasztana, chwilę zmagał się ze skorupką poczym dostawał się do słodkiego miąższu. Następnie ten znikał w jego ustach przy akompaniamencie mlasków. Zdawał się być pochłonięty innymi myślami… i jakby w ogóle nie zwracał uwagi na parzące mu palce smakołyki. Jakiś dostatnie odziany mężczyzna pojawił się na drewnianych schodach, przyglądnął się małej szklanej fiolce by chwilę później z zadowoleniem na twarzy schować ją do kieszeni kaftana i pospiesznie się oddalić. Tropiciel miał już ruszyć w tamtym kierunku, kiedy drzwi ponownie się otworzyły i wybiegła z nich jakaś młódka… wyglądała kapkę w kapkę jak wspomnienie wczorajszej nocy. Chwilę się, z czymś krzątała na wewnętrznym podwórzu a następnie wróciła z wyładowanym koszem… Odczekał jeszcze chwilę. Nie wyszła. Pech… Cholera jasna, że też nie przyszedł tutaj zaraz po przyjeździe do Uran. Jak to on postanowił wstąpić wczoraj na jednego… i skończyło się na jednej. Niestety akurat tej. Chwilę jeszcze przypatrywał się Ptaszysku, który przycupnął sobie na jednym z dachów i od czasu do czasu poskrzekiwał. Gwizdnął na Tora i ruszył na spotkanie przeznaczeniu… nie wiedząc nawet jak brzemienna w skutkach będzie ta decyzja. Dosłownie i w przenośni.

Półelf już nie bardzo przypominał tego mężczyznę, który zjawił się tutaj parę miesięcy temu… oczywiście nie chodziło tylko o to, że nie był pijany… poobijany i śmierdzący. Cóż, teraz może był poobijany może nawet jeszcze bardziej niż wtedy jednak nie było tego widać na pierwszy rzut oka. Znać było po nim, że jest majętnym jegomościem. Odziany był na elfie modłę nie tyle z faktu, iż starał się do nich upodobnić. Nie, tradycyjnie względy praktyczne zwyciężyły – relacja ceny do zajebistej jakości. I tak teraz na co dzień nosił wspomnienie Atmeeil. Żaden przepych… żadna tandeta… czysta funkcjonalność z delikatnym haftem elfie wrażliwości. Tak delikatnym, że w lesie go nie zdradzał ale w mieście ciężko było go pomylić z pachnącym dymem traperem czy przewodnikiem z pierwszej lepszej gospody. Mówiąc krótko, miał na sobie mistrzowskie zbroję, ciuszki, oręż czyli sporo złota! Jak na bohatera przystało.

--- Atmeeil ---


W Atmeeil nie wysiedział długo… a właściwie to nie doczekał do święta chuci. Nosiło go i wiedział, że wcześniej czy później coś go trafi i doprowadzi do jakiejś awantury, której będzie potem żałował. Tego nie chciał… Pierwsze dni spędził tak potrzebne na regenerację sił, kolejne na nadgonienie damsko – helfdanowskich relacji, kolejne na oderwanie się od natarczywości ludzi… Jeszcze kilkanaście następnych na krótkie wypady i podpatrywanie miejscowych myśliwych i tropicieli. Niestety im więcej czasu tam spędzał tym bardziej to towarzystwo było dla niego uciążliwe. A może to nie towarzystwo tylko burza jaka panowała w jego głowie – nie umiał zapomnieć Levelionu, nie umiał zapomnieć tamtych wydarzeń… nie potrafił też zapomnieć roześmianej gęby Herso. Ciężko było mu powstrzymać się przed pognaniem za tym szczurem, ale wiedział że tak będzie lepiej. Wiedział, że teraz najemnik zaszyje się i zniknie… wolał aby poczuł się bezpieczny, aby gdzieś wypłynął. A nade wszystko musiał odpocząć i nabrać dystansu. Nie był typem psa gończego, który raz złapany trop nie wypuszcza do czasu aż ma dech w piersiach. Nie! Właśnie tacy z Pyłów nie wrócili, wszyscy ci którzy nie potrafili powiedzieć dosyć… czekają tam na niego.


Oprócz budowania elfio-ludzkiej przyjaźni sporo zajęło mu przekonanie Ptaszyska do siebie. Cholerny jastrząb dąsał się jak jakaś panna na wydaniu… rzecz jasna nie zrozumiał, że Levelion to nie jest dobre miejsce łowieckie. Helfdana kosztowało dużo zdrowia i polędwicy zanim na powrót zaczął jego pupil reagować na gwizd… a to dopiero był początek naprawiania ich trudnych relacji. Tor oczywiście w tym nie pomagał, szczęściem czworonóg nie był tak podobny do tropiciela jak Ptaszysko. Nie miał zatem kłopotów z przywiązywaniem się i posłuszeństwem… w końcu jak to pies. A jako, że Helfdan był psem na baby tedy i wspólne cechy z Torem odnajdywał.

Hucznego pożegnania nie było… ale na szczęście nikt jeszcze nim nie był tak zmęczony aby go z hukiem wykopać. Nie wiedział ile było w tym kurtuazji, ale zaprosili go na następne święto skoro do tego nie był w stanie dotrwać. Nawet widział w oczach kilku przedstawicielek tej bardziej powabnej części społeczności spore rozczarowanie… ale cóż, tak to już z nim było. A może to Sern’sal skutecznie mu wybiła z głowy pomysły zbliżania się do „tych innych”. W końcu lepiej mieć w takim mieście jedną pewną przystań niż za każdym razem szukać bezpiecznej zatoki. Tym bardziej jeżeli ta „przystań” miała boskie kształty i umiejętności godne najlepszych kurtyzan.

--- Uran ---

Kiedy przestąpił próg uderzyły go znajome zapachy… kadzidła, zioła i pachnidła wszystko jakby nie z tego świata. Zapachy budzące wiele przyjemnych wspomnień. – Gdzieś ty przepadła dziewczyno. Woda już mi prawie ostygła. Odezwała się jego dawna kochanka z głębi pomieszczenia. Tam się skierował…

Kiedy ją zobaczył stała obmywając swoje bardzo ponętne ciało. Uśmiechnęła się na jego widok bez śladu wstydu, kiedy przypatrywał się jej krągłością. Oczywiście taki znawca kobiecych krągłości nie mógł nie dostrzec, że tu i ówdzie te krągłości były większe! Niby jeszcze nie tak dużo… a jednak. Cholera! Na potwierdzenie jego myśli Meaya zatrzymała dłoń na dłużej na rosnącym jej już brzuszku.


– Czyżbyś chciał jeszcze trochę popracować nad potomkiem? Zapytała zaczepnie.

- Cóż… takiego orszaku powitalnego to się nie spodziewałem.
Wydukał Helfdan. – Kto by pomyślał, że akurat ty zapomnisz jak przygotować wywar na spędzenie płodu.

- Są płody, co to nie łatwo je spędzić i jest nasienie, którego szkoda zmarnować… tym bardziej, kiedy przepowiednie spełnić się muszą a nie wiadomo czy krew, która winna to uczynić na zatracenie nie polazła. Uśmiechnęła się, w taki sposób, że aż ręce mu opadły. Tutaj nie było już, o czym dyskutować. Wszystko zostało przemyślane. – A może po prostu się zakochałam…

Helfdan próbował zachować spokój… szukał jak mógł jakiejś riposty na tak podstępny, niewieści atak. Nie znalazł. Nawet w akcie desperacji spojrzał tęsknie w kierunku wyjścia jednak nie drgnął ani o milimetr. Zapytał krótko i typowo męsko – To moje?

- To ty mi powiedz, czy będziesz ojcem…


Mężczyzna tylko się roześmiał na niewieścią przewrotność. W tym momencie wparowała do pomieszczenia Stella z wiadrem gorącej wody. Na widok kudłacza mało co nie wylała całej jego zawartości na podłogę. Wzrok jej przeskakiwał raz na tropiciela raz na swoją panią w końcu bezwiednie pozwoliła sobie zabrać wiadro. – Dziękuję, wolelibyśmy zostać sami. Odprawił ją, pozostawiając samą ze sporym rumieńcem.


- Wiesz kudłaczu, że znam takie eliksiry, po których to i przez tysiąc lat kuśka ci nie stanie? Pomyśl o tym kiedy raz jeszcze przyjdzie ci do głowy tak powłóczyć oczętami za moją służką.
Dała mu dobrą radę niczym czarnowłosa żmija.

- Nad rozlanym mlekiem nie będziemy płakać ani wypominać sobie błędów z przeszłości. Co było to było a co nam przyszłość przyniesie to jeszcze zobaczymy. Dał jej jasno do zrozumienia że pewnych rzeczy już się nie zmieni. - Ale pamiętaj kobieto, że kijem mnie nie zastrasz… więc lepiej zadbaj o marchewkę. Odpowiedział jej tropiciel, po czym przytulił i pocałował namiętnie…

***


Tylko bogowie wiedzieli co więcej wysiłku go kosztowało ułożenie gryfa pod siebie czy tej dzikiej kobiety.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 09-12-2011 o 20:24.
baltazar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172