Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-06-2011, 12:04   #1
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Zielonoskórzy wiedzieli, że nie ma szans na pertraktacje. Mimo ich tchórzliwej natury nie błagali na kolanach o darowanie życia. Z piskiem rzucili się do ostatecznego ataku, niczym bohaterowie opowieści dla dzieci, rzucający się samotnie na potężnych przeciwników służących złu. Dla goblinów ta historia nie skończyła się jednak tak, jak by tego chcieli. Po chwili wszystkie trzy niskie postacie leżały na ziemi. Z gardła jednego wystawał bełt, a trafiony goblin dławił się i wykrwawiał powoli. Dwa kolejne leżały obok usieczone mieczami innych członków grupy. Walka została zakończona zwycięstwem świeżo upieczonych bohaterów.

Stan Iana nie polepszał się, ale też nie było z nim gorzej. Rana wciąż krwawiła, ale organizm pół-elfa bronił się twardo przed wycieńczeniem. Towarzysze złożyli rannego kamrata na jednym z czystszych posłań znalezionych wśród rzeczy poprzednich właścicieli. Przykryto go kocami i przysunięto do ogniska na tyle, by ciało nie traciło temperatury, pozostali mężczyźni wzięli się za oczyszczanie jaskini i jej przeszukiwanie.

Szybkie acz w miarę dokładne oględziny wykluczyły obecność jakichkolwiek pułapek. Wśród ekwipunku należącego do śmierdzących goblinów znalazły się liczne racje żywnościowe których jednak człowiek nie tknąłby będąc nawet w sytuacji kilkunastodniowej głodówki, beczka stęchłej wody w której pływały dziwne stworzenia, ubrania, prymitywne zbroje i oręż którego jakość była najwyżej kiepska. Z drewnianych rękojeści wystawały drzazgi, a metalowe elementy ledwo trzymały się całości. Ostrza, jeśli kawałki tempego, zardzewiałego metalu można było tak nazwać, nie nadawały się do ostrzenia patyków, o walce już nie wspominając.

Ciało goblińskiego szamana śmierdziało spalonym mięsem. Szaty w większości były zniszczone, kilka elementów jego wyposażenia musiało jednak być wyższej jakości, przetrwały bowiem nienaruszone. Wśród ocalałych rzeczy towarzysze znaleźli czarny, nieduży woreczek z przedniego materiału prosto z dalekiego wschodu.


Przedmiot wysokiej jakości był znaleziskiem niezwykłym przy goblinie, i jak się okazało był to przedmiot magiczny. W jego wnętrzu znajdowało się wiele dziwnych ziół czy korzeni oraz innych komponentów niezbędnych do rzucania czarów. Ponadto na jego ręku błyszczała dziwna bransoleta w kształcie krzyża. W całości wykonana była z mithrilu, co również wprowadziło mężczyzn w zdziwienie, był to bowiem drogi i szlachetny materiał, na który gobliny z pewnością nie było stać.


Identyfikacja przez czarodziejów nic nie dała, obaj magowie wiedzieli jednak doskonale, iż jest to przedmiot magiczny. Aura bransolety była silna i dziwna. Ani Tim ani Gerard nie mogli jej jednak scharakteryzować. Gerard był jednak pewien, że gdzieś już widział ten znak.

**************************************

Kilka lat wcześniej

Jeden z adeptów magii biegł przez dobrze mu znany korytarz. W około rozbrzmiewały odgłosy walki i śmierci. Duża część klasztoru zajmowanego przez magów stała w ogniu. Ironia losu. Magowie władający żywiołem ognia tracą wszystko z jego powodu.

Młodzieniec z szeroko otwartymi oczami przebiegał przez kolejne pomieszczenia. Kierował się do pomieszczenia jednego z jego opiekunów. Miał nadzieję go tam znaleźć, wszyscy inni byli bowiem zajęci walką. Chłopiec wpadł do wielkiej sali, gdzie adepci spożywali posiłki, przez otwarte szeroko drzwi. Potknął się o leżące na wejściu ciało, i tylko to uratowało go przed odkryciem. Na środku sali stało kilku mężczyzn. Otoczyli oni jednego z czarodziejów, z którym młody Gerard miał zajęcia.


Andarius stał dumny, mimo licznych ran na swoim ciele. Patrzył prosto w twarz jednego z mężczyzn, zapewne dowódcy pozostałych. Mężczyźni wymienili kilka zdań między sobą, Gerard nie był jednak w stanie zrozumieć o czym rozmawiają z powodu zgiełku i odgłosów walki.
Nagle Andarius wykonał kilka szybkich ruchów. Jego ręce poruszały się tak szybko, że ludzkie oko nie było w stanie nadążyć za nimi i rejestrowało jedynie rozmywającą się smugę. Pomiędzy rękoma maga zalśniła kula ognia.


Gerard znał ten czar bardzo dobrze i wiedział co za chwilę się stanie. Zdążył schować się za jednym z przewróconych stołów. Kula ognia wybuchła, pochłaniając wszystko w promieniu kilku metrów. Kiedy ponownie wystawił głowę znad stołu, dostrzegł jedynie cztery stojące sylwetki. Trzech mężczyzn musiało nie przeżyć wybuchu. Z kolei ci, którzy przeżyli, musieli posiadać wielkie umiejętności, skoro kompletnie nic im się nie stało. Gerard nie widział twarzy żadnego z nich, zapamiętał jednak jeden element ich stroju. Na płaszczach widniał wyszyty czarno-czerwony znak.



**************************************

W jaskini mężczyźni nie znaleźli nic godnego ich uwagi. Kilka sztuk złota wrzucili do wspólnej kasy, resztę niepotrzebnych rzeczy poskładali na jedno miejsce i pozostawili. Ciemność panująca na zewnątrz nie nastrajała do wyjścia na zewnątrz choćby na patrol. Ciepło płynące z ogniska rozleniwiło wszystkich. W przeciągu kilku ostatnich dni nie było okazji do normalnego odpoczynku, nie licząc dwóch godzin po uwolnieniu przez rycerzy z rąk kultystów.

Ciepły posiłek dodał wszystkim sił. Drewno na opał było na szczęście zniesione przez poprzednich lokatorów jaskini. Nie trzeba było wystawiać nosa przed jaskinię, szczególnie że na zewnątrz w powietrzu roiło się od białych płatków uparcie atakujących ostatnie odsłonięte jeszcze miejsca na ziemi. Do rana z pewnością nie będzie już żadnych miejsc bez śniegu. I to bardzo dużej jego ilości.

Zasłużony odpoczynek towarzyszy zakłóciło pojawienie się w jaskini dwóch postaci. Towarzysze od razu rozpoznali kim byli goście.
Stojąca bliżej ogniska kobieta była elfką, która powiedziała towarzyszom o jaskini. Pani okolicznych ziem, dostojna elfka.


Tym razem była lepiej widoczna z powodu blasku ognia i bliższej odległości. Tuż za nią stał elf który towarzyszył jej podczas pierwszego spotkania grupy z elfami. Stał wyprostowany, chłodno przyglądając się mężczyznom. Ręce luźno leżały oparta na rękojeściach broni. Na żadnym z gości nie widać było śladu po padającym śniegu czy wysiłku po przedzieraniu się do jaskini.
-Witajcie.- krystalicznie czystym głosem przemówiła elfka.
-Winna jestem wam podziękowania za oczyszczenie tej jaskini. Zapewne zastanawialiście się, czemu nie mogłam zrobić tego sama. - uprzedziła najbardziej logiczne z pytań.
-Otóż jest to dla mojego ludu miejsce święte, w którym nie możemy przelać żadnej krwi. Dlatego nieproszonymi gośćmi musiał zająć się ktoś inny.- spojrzała w stronę leżącego Iana i ruszyła do niego. Bez słowa uklękła obok rannego pół-elfa. Obejrzała jego ranę po czym zwróciła się w języku elfów do swojego towarzysza.
-Morië caita i meldó.-
-F�-rië?- odparł elf z tatuażem na czole beznamiętnym tonem.
-Eruva lissë ie.- po tych słowach kobieta skupiła się i rozpoczęła cichą modlitwę. Ręce położyła tuż nad raną Iana. Po chwili jej dłonie otoczył delikatny blask, który za chwilę ustąpił.
-Wasz przyjaciel został zraniony zatrutym bądź przeklętym orężem. Nie jestem mu w stanie pomóc tutaj. - oznajmiła towarzyszom, wstając. Niespodziewanie w jaskini pojawiło się czterech elfich wojowników. Bez słowa podeszło do rannego i unieśli go z łatwością dziecka podnoszącego kamień.
-Możecie zostać tutaj do wschodu słońca. Śpijcie spokojnie, nic wam tu nie grozi.- dodała, kierując ku wyjściu. Przystanęła na moment i odwróciła się do grupy mężczyzn.
-Wybaczcie. Jeśli macie jakieś pytania, słucham.- powiedziała z chłodnym uśmiechem na twarzy.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 05-06-2011, 15:17   #2
 
Nathias's Avatar
 
Reputacja: 1 Nathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znany
Walka dobiegła końca. Zak oparł się o miecz dysząc ciężko.
~Na przyszłość zapamiętać! Mieć coś w zanadrzu na wkurwiającego, zielonego szamana...~ - powiedział do siebie i ruszył pod najbliższą ścianę. Jego nowi towarzysze rozpalili ogień i zaczęli uprzątać ciała poległych goblinów. Jaskinia była dość przestronna, jednak wypełniona nieprzyjemną wonią poprzednich lokatorów. Cóż, nikt nie mówił, że będzie przyjemnie. Mężczyzna szedł powoli. Gdy kompani mijali go z truchłami zatrzymał jednego by wytrzeć ostrze o łachmany poległego goblina. Odpiął od pasa pochwę miecza i schował wsuną w nią delikatnie klingę. Zdjął płaszcz oraz kaptur, który do tej pory skrywał jego twarz. Na ramiona opadły mu jego długie włosy w kolorze śniegu, przez który się dopiero przebijali.

Usiadł pod ścianą. Miecz położył tuż obok a płaszcz podłożył pod plecy. Odetchną. Przeżył kolejną potyczkę. Ile jeszcze takich go czeka? Chyba sami bogowie tego nie wiedzą.

Kątem oka dostrzegł cień poruszający się u wejścia do jaskini, sięgnął do rękojeści miecza, jednak okazało się, że odwiedziła ich elfia pani, którą spotkali na szlaku. Rozpoczęły się pytania i wyjaśnienia. A elfka od razu zaczęła jakąś przepowiednią. Typowe.
 
__________________
Drink up me hearties, yo ho...
Nathias jest offline  
Stary 07-06-2011, 10:41   #3
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zmęczonym wzrokiem kapłan powiódł na osobę elfki. Marsz, walka, opieka nad rannym dawały mu się we znaki, lecz niczym nadmorska skała nie dawał za wygraną.

- Pozwolisz pani, brat Asgard. Kapłan w służbie Korda - przedstawił się kwitując lekkim skłonem - Nie uznajcie to za brak wdzięczności, czy też chamstwo, ale co zamierzacie zrobić z naszym przyjacielem?

Elfka odwzajemniła ukłon delikatnym, niemal niezauważalnym skinieniem głowy.

- Wasz przyjaciel jak już powiedziałam, został poważnie zraniony. Nie jestem w stanie mu pomóc tutaj. Zabierzemy go do naszej siedziby i tak postaramy się przywrócić mu życie i duszę - odparła bez cienia emocji w głosie.

- Ian został zraniony tutaj - wtrącił się Xander - przez gobliny. Czy mogłabyś rozpoznać oręż, który tego dokonał? Należałoby go zniszczyć jak najszybciej.

- Pokażcie mi tą broń
- bardziej zażądała niż poprosiła elfka. Kiedy otrzymała sztylet przyjrzała się mu dokładnie. Krótkie oględziny okazały się bardzo trafne.

- To ostrze jest przeklęte. Sprowadza śmierć na ofiarę, ale i mordercę. Zniszczcie je jeśli jesteście w stanie. Potrzebne do tego będzie zejście do wnętrza ziemi i odnajdźcie miejsce, gdzie woda jest ciemniejsza od najgłębszej ciemności na ziemi - powiedziała enigmatycznie.

- No jasne! Tak jak roboty nie było to nikt dać nie chciał. A teraz jak mamy coś innego do roboty to nagle oferty sypią się na prawo i lewo... - niziołek skwitował słowa elfki. - Bez urazy, o Pani, ale czy wydaje cię się, że nic lepszego do roboty nie mamy tylko biegać to tu to tam jak chłopcy na posyłki? A niech ten nóż sobie tutaj leży, bo nam pod ziemię to nie jest po drodze. Mamy sprawy do załatwienia ot co. Ważne sprawy, żeby nie było.Zresztą... widać wyraźnie, że lepiej sobie jesteś w stanie z tym poradzić od nas, a więc... to ostrze to nie nasza brocha. Nie że nie pomógłbym chętnie, tym bardziej gdyby się opłaciło, ale nasza droga niestety, bądź może stety, nie biegnie przez wnętrze ziemi. Mam nadzieję, że oczyszczenie tej jaskinii przysporzyło nam wystarczająco elfiej wdzięczności, żebyśta Iana wyleczyli hmm?
- Z tego co mi wiadomo, elfi bogowie posiadają niezwykłą moc leczenia ran oraz regeneracji
- powiedział kapłan. - Dokładając do tego ich znajomość medykamentów śmiało można stwierdzić że trafia pod najlepsze skrzydła. Oby zdrowiał szybko

- Z pewnością sztuka magiczna nie jest ci obca.
- Xander ponownie zwrócił się do elfki. - Czy mogłabyś coś powiedzieć na temat któregoś z tych przedmiotów? - W dłoniach Xandera znalazł się miecz oraz znaleziona u goblina bransoleta. - Wiemy tylko, że są magiczne.

- Zostaw te przeklętą bransoletę - mruknął Gerard siedzący pod ścianą. Od kiedy zobaczył przedmiot na ręku goblina zmarkotniał i prawie w ogóle się nie odzywał. - Oddaj mi tę błyskotkę, jest mi potrzebna do badań - dodał jeszcze zirytowanym tonem i wyciągnął przed siebie dłoń. - Można powiedzieć, że długo tego szukałem - dorzucił, po czym tym samym lekko agresywnym tonem zwrócił się do elfki. - Co tu właściwie się dzieje, skoro to święte czy też ważne dla was miejsce to czemu nikt go nie bronił, przed wejściem goblinów? No i skąd wzięły się tu gobliny których przywódca nosił TEN znak!? - niemal krzyknął mag wskazując na mithrilową bransoletę trzymaną przez Xandera.

Smukła przywódczyni elfów popatrzyła z wyższością na Gerarda. Ten miał szczęście, że nie został od razu unicestwiony. Kobieta nie przywykła bowiem do krzyków pod swoim adresem.

- Nie wiem skąd goblin posiadał tą bransoletę. Nie wiem też co ma oznaczać TEN znak - odpowiedziała, podobnie jak Gerard akcentując jedno ze słów.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 07-06-2011 o 10:47.
Kerm jest offline  
Stary 09-06-2011, 10:59   #4
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Kiedy to mówiła Kaldor sięgnął po bransoletę. Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę, po czym założył ją na swoją rękę. Przez moment nic się nie działo. Nagle jaskinię wypełnił na ułamek sekundy oślepiający blask. Kiedy wszystko wróciło do normy, na miejscu gdzie przed momentem znajdował się Kaldor, stała wysoka, szczupła kobieta.
Tropiciel nie do końca rozumiał dlaczego wszyscy się na niego patrzą. No dobra, założył bransoletę. Wielkie halo. Ale to jeszcze nie powód, żeby się na niego gapić jak na słup soli.
- Co wy... - zaczął, lecz przerwał. Zamiast jego normalnego, niskiego głosu, usłyszał wyższy, melodyjny... kobiecy głos?
Mimowolnie przytknął dłoń do ust. I zobaczył, że jego palce są jakby mniejsze... smuklejsze.

Spojrzał w dół, na swoje ciało. A potem wygiął głowę oglądając się z różnych perspektyw. Albo przynajmniej próbując.
W końcu zmierzył wściekłym spojrzeniem wszystkich zebranych, którzy wciąż się na niego gapili.
- Pierwszy, który się zaśmieje, będzie miał to piękne ostrze w gardle. - zasyczał... to znaczy zasyczała.
Niziołek już zanosił się do gromkiego śmiechu na widok zniewieściałego Kaldora, gdy padło jednoznaczne ostrzeżenie, a salwa chichotów, która już miała wyrwać się z ust Tima, została powstrzymana przez przyłożone szybko do ust małe dłonie. Tim mało nie zaksztusił się, a po oczach widać było, że wewnątrz niego aż kotłuje się, żeby parsknąć śmiechem.
- Teraz przynajmniej atrakcyjnie wyglądasz - skwitował niziołek ledwo powstrzymując się od łez - Moja mama zawsze mawiała, że we wszystkich trzeba znaleźć jasne strony.
Gerard tylko w milczeniu gapił się zaszokowany na Kaldora, a raczej Kaldorke. Spodziewałby się wszystkiego, ale nie tego!

Xander, podobnie jak wszyscy, dobrze wiedział, że ciekawość to pierwszy stopień i do wiedzy, i do piekła. Teraz, dzięki Kaldorowi, można było się przekonać, że są również inne możliwości. Zmiana płci... co najmniej zabawne.
- Jak widzę o właściwościach przekonał się, to znaczy przekonała się wasza nowa przyjaciółka - zażartowała elfka.
- Ciekaw jestem, czy to by się dało jakoś mądrze wykorzystać - powiedział Xander. - Na przykład podczas ucieczki - wyjaśnił, zanim komuś przyszły do głowy różne ciekawe myśli. - Z pewnością nikt by cię nie rozpoznał. Problem, zapewne, byłby z pozbyciem się tej błyskotki.
- A co z tym mieczem?
- zwrócił się do elfki. - Jeśli jest przeklęty, to nie od razu się to ujawnia.
Kobieta popatrzyła na broń.
- Ta broń jest wzmocniona magią. Jeśli dobrze rozumiem to, co w niej drzemie, to jest to zguba goblinów. Broń przeznaczona do walki z zieloną plagą. Nie jest przeklęty. - odpowiedziała na ostatnie pytanie Xandera.
- Dziękuję - odparł Xander. - Z pewnością skorzystamy z tej wiedzy przy najbliższej okazji.
Po tych słowach elfka odwróciła się i odeszła.

- Widzę, że twoi kompani niezbyt przejęli się klątwą Gerardzie. Jednak myślę, że nie będzie zbyt trudne jej zdjęcie, mam rację? - odezwał się Zak, pierwszy raz od pojawienia się elfów. Siedział w głębi jaskini.
- Skoro chcecie zabrać Iana do swoich na kurację, myślę że możemy się udać tam wszyscy. Odpoczniemy trochę i zastanowimy się co dalej. O ile oczywiście elfy będą skore udzielić nam takowej gościny.
- Nie, no, jak to się nie przejęli. Nie widzisz ubolewania na twarzach wszystkich. Wszyscy ubolewają, że tyłek Kaldora będzie nas teraz rozpraszać i odciągać uwagę od istotniejszych spraw
- powiedział cicho niziołek, szczerząc się do Zaka.
- Mówiłem by nie tykać tej bransolety... - mruknął mag do siebie po czym dodał głośno. - Ten przeklęty sztylet, który to mieliśmy zniszczyć w ciemności czy jak to tam szło. Jak go chętnie wezmę badań nad klątwami nigdy za wiele. Gdy Kaldor pozbędzie się już tej uciążliwej... przypadłości? - Gerard nie był pewnym czy to dobre słowo. - Kategorycznie żądam by tę ozdóbkę przekazać mi. To dla mnie bardzo ważne, jak i osobiste. - wytłumaczył już z lekka się uspokoiwszy.
- Co, też chcesz zobaczyć jak to jest mieć cycki? - prychnęła tropicielka obrzuciwszy pierw Tima morderczym spojrzeniem.
Gerard spojrzał na tropiciela z politowaniem. - Takie zabawy zostawiam tobie. Ta bransoleta, to prawdopodobnie wskazówka... drogowskaz na mojej drodze. -zakończył enigmatycznie mag.

- Ciekawe, jak działała na szamana... - powiedział z namysłem Xander. - W końcu miał ją na ręce. Udawał szamankę, czy też był odporny na jej działanie?
- Logiczniejsze się wydaje, że to była szamanka udająca szamana. - odparła kobieta. - Między innymi dlatego, że wśród goblinów mężczyzn darzy się o wiele większym szacunkiem. O ile można mówić o czymś takim wśród tych ścierw.
- A zdejmij ją i zobacz czy znowu z ciebie chłop będzie. Jeśli tak toż to przedmiot błogosławiony bym rzekł, a nie przeklęty. Pomyślcie... czasami kobiecie chętniej na rękę idą. Poza tym zawsze jest to doskonały kamuflaż. Jak go ściągniesz i będzie jak dawniej, a nikt jej nie chce to ja ją chętnie wezmę - zaproponował niziołek - A ty Gerard co? Jaki znowu drogowskaz? Ty już tutaj nie mąć bo i tak się zmąciło wystarczająco... - powiedział Tim spoglądając na Kaldora a rękami wykonując ruch, który mógłby świadczyć że podnosi sobie biust - ino gadaj prędko o co chodzi.

W pierwszej chwili kobieta miała *wielką* ochotę kopnąć Tima w tyłek, tak że niziołek przeleciałby przez pół jaskini. Jednak w końcu pomajstrowała przy błyskotce, próbując ją ściągnąć...
- Nie da się. - odparła, jakby wiedziała to od początku, po czym zebrała swoje rzeczy i skierowała się ku wyjściu z jaskini.
- Wrócę... później. - oznajmiła. Miała zamiar posiedzieć nieco w samotności u wejścia. Zdawała sobie sprawę, że mroźna, zimowa noc da się jej we znaki, ale musiała przemyśleć kilka spraw. W końcu po coś targała ze sobą gruby koc, prawda?
Xander jakoś nie był zaskoczony tym, że bransolety nie dało się ściągnąć. To by było zbyt wiele szczęścia, gdyby w ich ręce wpadł taki wspaniały przedmiot nie obarczony poważną wadą. Ciekawe tylko, czy klątwę da się zdjąć, i za ile. A jeśli nie? Do końca życia zostanie Kaldora, a nie Kaldor? Zabawne, czy straszne? Zapewne zależało to od punktu widzenia...

Odsuwając na dalszy plan rozmyślania związane z bransoletą Xander rozłożył posłanie w kącie sali. W końcu kiedyś trzeba było się wyspać. Zasłużył na to, tak jak inni.
- Ajj tam chcesz żeby iść z tobą? Ale nie... czekaj - przerwał na moment Tim - ...zaraz, zaraz - nie traćmy celu z oczu. Gerard o jakich to nam tutaj drogowskazach prawisz? Bo jak jedziemy za drogowskazami to dobrze przecież wiedzieć dokąd prowadzą. I tak już jedziemy po bezdrożach, więc jakbyśmy mieli trafić jeszcze gorzej to będzie kiszka jak się patrzy.
 
Gettor jest offline  
Stary 13-06-2011, 13:33   #5
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Ognisko płonęło na środku jaskini. Wysuszone drewno poddawało się bez walki niszczycielskiemu działaniu płomieni. Trzaski nadawały zimnemu wnętrzu jamy namiastkę domowej atmosfery. Cienie tańczyły wesoło na ścianach. Na małej, podróżnej patelence podgrzewał się ciepły posiłek, pierwszy od kilku ostatnich dni. Powietrze wypełnił zapach podgrzewanego posiłku, dodatkowo skurczając i tak już mocno ściśnięte, puste żołądki niczym wiązane coraz mocniej sznurki w gorsecie taniej portowej dziewki, chcącej przypodobać się powracającym z rejsu marynarzom.


Posłania ułożone w około paleniska zapraszały, obiecując ciepło i błogi sen, jak w ramionach matki w czasach dzieciństwa, tak bardzo przez wszystkich wyczekiwany. Kilka ostatnich dni przyniosło dużo nieoczekiwanych zdarzeń, co wyczerpało zasoby energii najwytrwalszych z towarzyszy. Kiedy ostatni z kamratów ułożył się na swoim miejscu i zamknął oczy, w jaskini zapadła głęboka cisza przerywana jedynie odgłosami wydobywającymi się z ogniska.

Sny nawiedzające każdego z osobna, lub też wszystkich jednocześnie były tej nocy spokojne. Widać święte miejsce elfów służyło spokojowi i odpędzało koszmary senne.

Ranek nadszedł zdecydowanie za wcześnie. Z ogniska pozostał jedynie żar, jednak temperatura we wnętrzu jaskini utrzymywała się na znośnym dla człowieka poziomie. Lekkie śniadanie na początek dnia przed kolejnym etapem ich podróży zjedli dość szybko.
Próba odnalezienia elfów nie przyniosłaby żadnych efektów. Mimo chęci dowiedzenia się czegokolwiek o swoim rannym kompanie, było to po prostu niemożliwe. W okolicy nie widać było ani jednego elfa, nie mówiąc już o śladach należących do przedstawicieli tej zakochanej w naturze rasie. Pozostawało mieć nadzieję, że Ianowi nic nie grozi.

Wszyscy byli gotowi do wyruszenia w drogę po spakowaniu się w dosłownie kilka minut. Wszyscy z wyjątkiem jedynej kobiety. Ta pakowała wszystkie elementy swojego ekwipunku ze starannością zakonnika, przepisującego jedyny egzemplarz niezwykle wartościowej księgi w nieznanym sobie języku, nie reagując na jakiekolwiek komentarze i prośby o pośpieszenie się.

Na szczęście grupie udało się opuścić jaskinię przed południem. Słońce nieśmiało zaglądało spomiędzy licznych chmur. Nieliczne jednostki zwierząt latających, zwane popularnie ptakami, przysiadły na bezlistnych gałęziach, wyszukując jakiegokolwiek pożywienia.


Panujące warunki pogodowe nie zachęcały do spacerów. Prawdę powiedziawszy nikt przy zdrowych zmysłach nie pchałby się na spacer o tej porze roku. Jednak grupa poszukiwaczy przygód wplatana w większą aferę niż się spodziewali brnęła przed siebie, kierując się do Suzail. Pogoda nie byłaby straszna, gdyby tropiciel, który do poprzedniego wieczora był mężczyzną, nie zgubił się po drodze trzykrotnie. Strata poczucia kierunku była nad wyraz bolesna dla całej grupy, która kilkukrotnie krążyła wokół jednego miejsca.

W końcu pod nogami zagubionych nieco podróżników dało się wyczuć kamieniste, równe podłoże. Świadczyło to o jednym: trafili na drogę. Po ustaleniach, które z racji przebywania w grupie kobiety trwały nieco dłużej niż normalnie, drużyna ruszyła w kierunku południowym, a przynajmniej taką mieli nadzieję. Śnieg na szczęście nie był zbyt duży i ciężki, przez co podróż nie była aż tak męcząca.

W oddali zamajaczyła mała karawana. Im bliżej do niej było, tym dziwniejsze się wszystko wydawało. Trzy wozy, z czego tylko jeden stojący na kołach, przysypane były delikatnie śniegiem. Nigdzie nie widać było śladów koni. W okolicy wozów oraz w kilku miejscach dookoła widniały ślady krwi. Wniosek mógł być tylko jeden. Niedawno miała miejsce walka. Towarzysze stali w pewnej odległości od wozów. Mogli obejść pobojowisko, nie podchodząc do miejsca zdarzenia, bądź sprawdzić czy ktoś nie został. Wszystko zależało od ich sumienia. I ewentualnie chęci zysku, bowiem karety wyglądały na dość mocne, co mogło świadczyć o transporcie złota bądź innych kosztowności.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 13-06-2011, 14:49   #6
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Widać bransoleta wpływała nie tylko na wygląd, ale i na charakter. Kaldora grzebała się i grzebała, jakby mieli przed sobą wiele godzin dziennego światła, a nie bardzo krótki, zimowy dzionek.
Wniosek był prosty - trzeba było pozbyć się tego paskudztwa, lub też (jeśli mieli dalej podróżować w towarzystwie tej 'kobiety') wziąć odpowiednią poprawkę. Co prawda na statku (a taki środek transportu zakładał Xander) Kaldora mogłaby się grzebać do woli, ale później, gdy ich misja albo i życie mogły zależeć od pospiechu lub choćby punktualności, byłoby to nie do zniesienia.

Nie chcąc patrzeć na to, co wyrabia Kaldora Xander wyszedł przed jaskinię. Dzień zapowiadał się bezśnieżny i to było najważniejsze. Za to nigdzie, w zasięgu wzroku, nie było żadnego elfa... Najwyraźniej elfy nie dość, że nie chciały oddać Iana, to jeszcze nie zamierzały poinformować ich o jego stanie.
Bieganie po lesie i szukanie elfów, które postanowiły się nie pokazywać, raczej mijało się z celem. Straciliby jeszcze więcej czasu, niż zabrała im panna niewygrzebalska. Potrzebna jej była służąca?

Na widok wozów zatrzymał się na moment, a potem ruszył w stronę tego, co pozostało z karawany. A nuż był jakiś ranny...
Wnet okazało się, że prócz trzech wozów i śladów krwi nie zostało nic. Były jeszcze ślady stóp wokół wozów, ale to wszystko. Przede wszystkim nie było wiadomo, skąd przyszli napastnicy i dokąd odeszli. I w jakiej liczbie zaatakowali. Zniknęli jakby pojawili się z powietrza i tam wrócili.
Xanderowi od razu przypomniał się tamten truposz, który też zniknął w nie wiadomo jaki sposób...
Śnieg pokrył lekką warstwą wozy, za to na zamarzniętej krwi już go nie było. Mogło to oznaczać, że napad nastąpił wkrótce przed chwilą, gdy śnieg przestał padać.

Dziwne było to, że napastnicy zabrali wszystko to, co żywe, natomiast zostawili ładunek. W przewróconym wozie, do którego zajrzał Xander, z pootwieranych kufrów wysypywały się klejnoty, złote monety. Na bocznej ścianie, która nagle stała się podłogą, obok ozdobnej broni walała się piękna zbroja.
Wzięli to, co nadawało się do jedzenia?
Widać zbytnio hałasował, sprawdzając teren, bowiem gdy zbliżył się do jedynej stojącej na kołach karocy z jej wnętrza rozległ się męski głos, niby pewny siebie, lecz dźwięczały w nim nuty przerażenia:
- Odejdźcie bo zaatakujemy was!
Zaglądanie do środka przez niewielkie okienka zdało się Xanderowi nader ryzykowne. Okienka były idealne dla strzelców i przy odrobinie pecha można było oberwać bełtem prosto w oko.
Na wszelki wypadek stanął tak, by nie stać się celem dla kogoś siedzącego w środku, a potem powiedział:
- Nie róbcie z siebie idiotów. Gdybyśmy byli wrogami, już byście nie żyli. Kiedy zdarzył się napad? - spytał.
Z wnętrza wozu dobiegały niezrozumiałe szepty.
- Skąd mam wiedzieć kim jesteś? To znaczy, skąd mamy wiedzieć? - dobiegł was w końcu męski głos.
- Bo gdybyśmy byli napastnikami to już byście się dusili w dymie - odparł Xander.
- Czego chcecie? - padło pytanie po chwili nerwowego milczenia. Pytanie wskazywało na to że mężczyzna jest albo ignorantem, albo jest mocno zdenerwowany.
- Pomóc wam - odparł Xander. - Wyleczyć, jeśli macie rannych. Idziemy do Suzail. Możecie się zabrać z nimi. Tutaj zginiecie z zimna.
- Jesteście sami? Nie ma już tamtych?
- Co to znaczy 'sami'? Jest nas tu parę osób. I kim są tamci? Ci, co was napadli?
- Tak - padła krótka odpowiedź.
- Kto was napadł? Jak wyglądali? - Widać było, że mężczyzna nie zrozumiał poprzedniego pytania.
Zamiast odpowiedzi dobiegł was odgłos otwieranych drzwi. Odsuwano kilka rygli i zamków, co świadczyło o dużej wartości przewożonego towaru bądź osób. W końcu drzwi otworzyły się, a z wnętrza wyszedł niski mężczyzna. Był dobrze zbudowany, miał długie czarne włosy i kilkudniowy zarost. Mrużył oczy od blasku. W prawej ręce trzymał załadowaną kuszę. Był nienaturalnie blady, a jego oczy były wściekle czerwone.
- Nie wiemy. Nie było ich widać. Zdawało nam się że byli wszędzie. Albo nigdzie - odparł zagadkowo.
- Niewidzialni? - spytał Xander.
- Nie. - w jego czerwonych niczym krew oczach widać było obłęd. - Widzieliśmy ich ślepia. W ciemności.
- A wy skąd jesteście? I dokąd wieźliście te skarby? - spytał Xander.
Mężczyzna zdawał się nie słyszeć słów Xandera. Patrzył przed siebie nieobecnym wzrokiem. Nagle z jego oczu popłynęła krew, a on sam osunął się bez tchu na ziemię. Kusza wypadła z dłoni i znalazła się na ziemi. Bełt wystrzelił, szczęśliwie nie trafiając nikogo. Nasuwały się nowe pytania, lecz brakowało odpowiedzi.
Xander przyklęknął przy leżącym. Mężczyzna nie żył. Nie miał żadnych ran, prócz paru drobnych zadrapań.
W tej mniej więcej chwili z karety wyszła kobieta w towarzystwie chłopaka i dużo mniejszej dziewczynki.
I kobieta, na oko nie mająca trzydziestu lat, i piętnastolatek, mieli takie same czerwone oczy jak mężczyzna. Czy kolor oczu miał jakiś związek z jego śmiercią? Tego
Xander nie wiedział, lecz w krótkiej modlitwie zwrócił się z prośbą do swego boga. Złocisto-błękitne światło spłynęło z jego rąk najpierw na kobietę, potem na chłopaka.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 13-06-2011 o 22:46.
Kerm jest offline  
Stary 16-06-2011, 00:17   #7
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Grzebień… gdzie był jej grzebień?!
Ach, no tak… nie miała grzebienia. Jeszcze poprzedniego dnia zupełnie nie był jej potrzebny. Tropicielka zupełnie nie mogła pojąć jak mogła się bez niego obejść. Przecież… szlak czy nie szlak, trzeba jakoś wyglądać przed ludźmi!
Na marudzenia kompanów reagowała tylko krótkim „chwila!”, albo „już kończę!”. Rany, jak można być tak niecierpliwym?! Przecież wyprawa nie zając, nie ucieknie! A jak coś jej się przypadkiem złamie lub zepsuje, bo źle to spakuje to będzie przecież tragedia!

Kiedy wreszcie wyruszyli, Kaldora czuła się trochę nieswojo. Ciągle się jeszcze nie przyzwyczaiła do tego co ma między nogami… a przy maszerowaniu dawało to o sobie znać co chwila.
No i nie mogła się przez to skupić. A przez to z kolei zgubili się…
…trzy razy. Za każdym razem jej wyjaśnieniem było bezsilne westchnienie i wzruszenie ramionami z lekkim smutkiem na twarzy. Bo to oni nigdy się nie zgubili, czy jak…

A potem znaleźli wozy. Kobieta już chciała obojętnie powiedzieć, żeby je zostawili i nie interesowali się, ale Xander najwyraźniej wiedział lepiej. Na nagłą śmierć mężczyzny z karety zareagowała instynktownym przytknięciem dłoni do ust. Coś jakby ją zemdliło na widok krwi… czy może raczej śmierci?
Ją, która to sama potrafiła zabijać na potęgę mdliło nagle na widok krwi?!

Wściekła na samą siebie Kaldora znowu spróbowała rozpaczliwie zdjąć bransoletę. Aż rozdrapała sobie skórę na nadgarstku, na co zareagowała cichym jękiem i przekleństwem.
Nie dało się! Czemu tak bardzo nie dało się tego zdjąć?!
Była tak zła, że prawie przegapiła fakt wyjścia z karety kobiety i dzieci. I była przez to jeszcze bardziej wściekła, bo poczuła niezwykłą litość do ocalałych – ten mężczyzna był prawdopodobnie jedynym żywicielem rodziny, a teraz będą musieli radzić sobie sami…

Jak ona to robiła jako mężczyzna, że takie rzeczy nic a nic ją nie obchodziły?!

Tropicielka była zbyt zdenerwowana, by przyłączyć się do rozmowy z ocalałymi. Zamiast tego zainteresowała się śladami, które były wszędzie dookoła.
 
Gettor jest offline  
Stary 18-06-2011, 23:55   #8
 
Nathias's Avatar
 
Reputacja: 1 Nathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znany
Tak na dobrą sprawę niczego konkretnego się nie dowiedzieli. Elfy zabrały rannego i oddaliły się bez słowa. Cała ta sytuacja z bransoletą wydawała się kuriozalna, jednak Zak nie wyobrażał sobie, żeby jego to spotkało i nie zazdrościł Kaldorowi.

Zak był jeszcze poważnie osłabiony po potyczce. Leżąc na posłaniu opatrzył draśnięcie, które otrzymał od martwego już goblina. Nic poważnego. I mimo, że ciepły posiłek wrócił mu odrobinę sił, nie był w stanie zasnąć. Wstał więc i cicho wyszedł przed jaskinię. Noc była mroźna i rześka. Zak otulił się szczelniej płaszczem, wyjął zza pazuchy fajkę i po kilku skrzeszeniach krzesiwa, odpalił i już po chwili dookoła uniosła się przyjemna woń fajkowego ziela.

***

Ranek jak zwykle przyszedł zbyt wcześnie, jednak kojący sen wyraźnie wrócił siły Zakowi, który skoro świt gotów był już do drogi. Drużyna po chwilowych wahaniach ruszyła w dalszą drogę. Dzień był pogodny. Zawierucha dnia poprzedniego minęła i na drodze grupy stały już tylko śnieżne zaspy. Szczęśliwie brodząc w śniegu trafili w końcu na wybrukowany trakt, który znacznie przyspieszył marsz.

Dzień dłużył się. Od czasu do czasu słychać było krótką wymianę zdań. Zak szedł przodem, jak poprzedniego dnia, pykając powoli fajkę. Widać było, że wydarzenia wczorajszego dnia odcisnęły się na reszcie grupy. Nawet Tim nie był skory do rozmowy. Przenikliwą ciszę przerwał niepokojący widok. Wóz wyglądał na porzucony, jednak pokrwawiony dookoła śnieg nie wróżył nic dobrego. Zak zatrzymał grupę, jednak Xander wyszedł pierwszy, by zbadać sytuację. A ta okazała się być co najmniej dziwna. Jednak jeszcze dziwniejsze było to, że nadal nic nie czuł...
 
__________________
Drink up me hearties, yo ho...
Nathias jest offline  
Stary 20-06-2011, 00:54   #9
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
- Ta bransoleta to moja prywatna sprawa. -odparł Gerard Timowi po czym już nie wdawał się w dyskusje. Ciepły posiłek dobrze mu zrobiło, zaś widok śpiącego przy ognisku Gustawa ukoił zszargane nerwy. W nocy jednak nie mógł zasnąć. Owinął się kocem i wyszedł przed jaskinie gdzie uciął sobie pogawędkę z ich nowym kompanem, jednak w końcu i jego dopadło zmęczenie, tak więc wrócił do przygasającego już ogniska i oparty o swego muła zapadł w sen.

~*~

Rano wraz z innymi musiał sporo czekać na przemienionego w kobietę Kaldora. Może przekleństwo bransolety pomieszało mu też w głowie?
Większość drogi spędził na grzbiecie Gustawa, który był wytrwałym i wygodnym wierzchowcem, chociaż niezbyt szybkim. W czasie podróży przyglądał się sztyletowi który to miał nieść śmierć nosicielowi jak i jego ofierze.

Gdy dotarli do zniszczonej karawany mag trzymał się na uboczu rozglądając się bacznie. Najpierw symbol odnaleziony u goblińskiego szamana, teraz karawana której członkowie umierają w dziwny sposób. Czyżby mag zbliżał się do swego celu, czy gdzieś tu czai się podpowiedź.
Mężczyzna pogłaskał kruka siedzącego mu na ramieniu i dobył swej lekkiej kuszy. Naładował ją i z błyskiem dziwnej determinacji w oku oświadczył.
- Idę się rozejrzeć czy coś tu się nie czai w okolicy. Ktoś chętny do pomocy? - nie czekając na odpowiedź ruszył w stronę najbliższych krzaków.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 20-06-2011, 15:23   #10
 
Cosm0's Avatar
 
Reputacja: 1 Cosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputację
Timowi w przeciwieństwie do reszty drużyny nie przeszkadzało ociąganie się Kaldora. Gdy patrzył na zachowanie swojego kompana coraz bardziej uświadczał się w przekonaniu, że od tej pory należy go raczej tytuować per Kaldorka. Wskazywał na to nie tylko wygląd ale i zachowanie. Ku cichej uciesze niziołka Kaldor cały ranek krzątał się po jaskini jak baba, a to starannie pakując rzeczy, a to roztrząsając sprawę swojego uczesania. Wiedząc, że wykłócanie się z babą o takie pierdoły jak naglący ich czas nie ma sensu - one tego po prostu nie pojmowały. Nie próbując zatem przekonać Kaldorki, aby przyspieszyła odrobinę pakowanie - usiadł przy wygasłym już ognisku i wyciągnął ze swojej torby małą, oprawioną skórą i szytą na grzbiecie grubą nicią książkę, z której co rusz wystawały jakieś zakładki i luźne kartki. Tim był początkującym magiem i grubość ani też jakość wykonania nie napawały podziwem, jednak niziołek był również bardzo skrupulatny w tym co robił to też każda niemal strona z zaklęciem zawierała także na marginesach i na rzeczonych, luźnych, wystających co rusz karteczkach, zapiski na temat obserwacji poczynionych przez Tima przy okazji nauki znanych sobie już czarów. Były tam także rozważania na temat możliwych modyfikacji i wykorzystania. Niziołek pogrążył się w lekturze, by jak przystało na każdego szanującego się czarodzieja mieć tego dnia w zanadrzu coś odpowiedniego w razie kłopotów. Pakowanie Kaldora przedłużało się, a Tim w międzyczasie po wnikliwej analizie sytuacji i kilku dylematach zdecydował, które zaklęcia mogą być przydatne - usiadł ze skrzyżowanymi nogami, odłożył manuskrypt na kolana i zamknął oczy. Wziął parę głębokich oddechów by wyrzucić z głowy resztki zaśmiecających jego umysł myśli, w czym świetnie przeszkadzała mu krzątanina Kaldora. Niziołek tak jak był uczony zbudował sobie w wyobraźni wizualizację własnej księgi magii. W wyobraźni niziołka było to rzecz jasna tomisko znacznie większe niźli w rzeczywistości - oprawione w smoczą skórę okładki spięte były mithrilowymi zawiasami o fantazyjnym kształcie. Rogi okute były na podobną modłę, a całość dopełniał zdobny zamek z symbolem Mystry i Azutha zamiast dziurki na klucz. Był to magiczny zatrzask, który mógł być otwarty jedynie przez osobę władającą magią i to w dodatku taką, która była nikim innym jak właśnie Timem. Zatrzask bronił dostępu do grubych, wykonanych z wyśmienitego papieru kart chronionych wszelkimi możliwymi zaklęciami tak by nie imał się ich kurz, ogień, woda, ani nic co mogłoby zwykłe zapiski obrócić w niebyt. Tak właśnie wyglądała jego w rzeczywistości mizerna księga czarów w wyobraźni. Tim otworzył tomisko i ujrzał puste karty, które jedynie czekały by zostać zapełnionymi. Reprezentowało to stan jego umysłu - oczyszczony i spokojny, gotowy by zapamiętać formuły zaklęć. Raz po raz Tim zapełnił te mentalne karty formułami odczytanymi w swoim manuskrypcie, a gdy skończył zatrzasnął księgę, klasnął w dłonie i rzekł:

- No to komu w drogę temu czas! Te... Kaldorka! Uczesałaś już czuprynę?

Ich 'nowa koleżanka' zbyła uwagę zniecierpliwionym sykiem. Mimo to niedługo po tym wszelkie czynności związane z pakowaniem i codziennym make-upem musiały najwyraźniej zostać dopełnione, gdyż drużyna ruszała z jaskini w dalszą drogę.

Śnieg skrzypiał pod stopami, a Tim coraz bardziej zainteresowany był noszoną przez Kaldora branzoletą. Musiał to być zaiste potężny przedmiot, skoro potrafił z zaprawionego w wędrówkach tropiciela w tak krótkim czasie zrobić nierozgarniętą, gubiącą się kilkukrotnie na prostej drodze fajtłapą. Nie pomagały jęki i stęki, ani też prośby by eks-tropiciel/-ka się pospieszyła i bardziej pilnowała. Tim skłaniał się już powoli ku pomysłowi by zakneblować temu 'balastowi' usta, związać ręce i wlec ją na linie za sobą jak psa, który spuszczony ze smyczy popędzi w siną dal.

Wnet Xander zatrzymał się i Tim po raz kolejny o mały włos nie wpadłby na bardowi na plecy. Przed nimi zamajaczyła karawana. Gdy podeszli bliżej jasnym stało się, ze musiał tutaj mieć nie tak dawno temu miejsce napad. Sądząc po śladach krwi nie tylko rabunkowy ale także połączony z morderstwem. Tyle tylko, że nigdzie nie było ciał. Xander podszedł bliżej a niziołek podążył jego śladem wyciągając dla bezpieczeństwa swoją małą, ręczną kuszę i nakładając na nią bełt. Sprawa zaczęła śmierdzieć jeszcze bardziej, gdy tylko niziołek dostrzegł, że w jeden z wozów pełen był kosztowności. Złote monety, srebrne sztabki... bądź tez na odwrót, szafiry, rubiny i bogowie jedynie wiedzą, co jeszcze. Timowi oczy się zaświeciły. Był co prawda magiem, a nie cmentarną hieną, jednak jak każdy niziołek lubił błyskotki - tym bardziej im większą prezentowały wartość. Zresztą... byłoby jawną głupotą zostawiać taką fortunę w środku lasu. Wcześniej czy później i tak ktoś by ją zabrał, wiec czemu to nie miałby być właśnie Tim. Niziołek zaczął pakować do kieszeni i wolnych toreb, a także do tych pozajmowanych na tyle na ile się dało, co tylko się dało i chwilę później wyglądał niczym przyozdobiona choinka, a przy każdym kroku dzwoniło mu w kieszeniach.

- Może pomożecie? Sam przecież wszystkiego nie dam rady wziąć, a wierzcie mi że chciałbym. Szkoda przecież to tutaj zostawiać nie? Wilki z tego pożytku mieć nie będą a my możemy. Chodźta no... ruszcie się bo was dewaluacja zastanie... Nie wolno w życiu marnować uśmiechów losu, a teraz to ten los to się do nas szczerzy i pajacyki robi. Jeszcze nas Tymora ukarze, że nie odwzajemniamy jej uśmiechu - paplał Tim a słowom jego towarzyszyło brzęczenie monet przy każdym jego ruchu.

- Odejdźcie bo zaatakujemy was! - rozległo się trwożne wołanie. Tim podskoczył w miejscu szykując kuszę do strzału lecz nie dostrzegł nigdzie źródła gróźb.
- Nie róbcie z siebie idiotów. Gdybyśmy byli wrogami, już byście nie żyli. Kiedy zdarzył się napad? - odkrzyknął Xander, który najwyraźniej wiedział skąd się owe groźby wzięły.

Obserwując barda, Tim zdał sobie sprawę, że dźwięki dochodzą prosto z wnętrza jednego z wozów, którego okienka strzeleckie, po tym jak bard usunął się z drogi wychodzą prosto na niego. Przełknął głośno ślinę i szybciutko dołączył do reszty kompanii stając jakby nigdy nic za plecami najbliższego z nich. Po chwili pertraktacji drzwi otworzyły się i stanął w nich niski blady mężczyzna o przekrwionych ślepiach wpatrzonych gdzieś w dal. Niziołek obejrzał się za siebie starając się zobaczyć na co tak gapi się ten dziwak, a gdy spojrzał na niego z powrotem mężczyzna leżał już stygnąc na śniegu.

- Idę się rozejrzeć czy coś tu się nie czai w okolicy. Ktoś chętny do pomocy? - zapytał Gerard.
- O nie, nie. Za duże się tutaj dzieje żeby to przegapić - odparł Tim kierując swoją uwagę ponownie na Xandera i leżącego u jego stóp trupa - Daj że spokój. Trzeba zabrać żyjących do miasta i lecimy dalej. Nie ma co zgrywać samarytanina. Mamy robotę pamiętacie?

- Ejj wy co wy za jedni jesteście i co tutaj się stało? - wypalił niziołek, gdy z powozu wyszli pozostali ocaleni.
 
__________________
Wisdom of all measure is the men's greatest treasure.
Cosm0 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172