- Dobra, dość tego cyrku - powiedziała Zoriana. Szybkim ruchem złapała kota za kark, mocno zaciskając dłoń na jego skórze i pociagneła go do góry. - Przestań sie szarpać i puść tego dzikusa - powiedziała do Icariusa - Bo inaczej wyleję ci wodę na łeb i się skończą figle. - Kapitanie! - rzuciła do Valentine'a - Ja się zajme tym zwoierzakiem, a ty bądź łaskaw zając sie tym drugim - wskazała na leżacego na pokladzie mężczyznę. |
Widząc zaistniałą sytuację,staję z lagą obok Pani Harkonnen i czekam na rozkaz ogłuszenia dzikusa lub chociaż zdzielenia go przez łeb.Dzień bez burdy jest dniem straconym. |
Dzikus zwijał się z bólu, na deskach pokładowych. No a przynajmniej tak to teraz wyglądało. Cóż to dzikus, nie ma się co dziwić, robi głupie rzeczy dla normalnych ludzi. Z drugiej strony może chciał po prostu uwolnić kobietę od pazurów kota i dlatego go szarpnął. Aktualnie nie miało to większego znaczenia. Leżąc na deskach, chapnął do wora roślinkę, którą trzymał w dłoni. I spojrzał po kolei na wszystkich w zasięgu wzroku. |
- Lukrecja, do cholery, zrób coś z tym ramieniem! Musze iść do silnika, a teraz nie jestem nawet na wpół sprawny! - Jester, nie wiedział, co się dzieje wokół niego. Nie interesowało go to. Musiał się szybko dostać do swojej maszynki, inaczej na pewno Winowajca przepadanie. |
Septimus obserwował cały cyrk nieco bokiem. Zostawił w spokoju swoje igły, po bliższym przyjrzeniu się, balon nie wyglądał na aż tak tragicznie sfatygowany jak mu się zdawało, bywało gorzej, za to cała reszta niedawno zaliczyła bliski kontakt z gałęziami. Wziął za to linę, obwiązał się i zabezpieczył ją, prawie wypadła mu z ręki kiedy kot zaczął kląć nieludzko a pani bosman zareagowała wręcz błyskawicznie. Chociaż niewątpliwie miała ku temu powody sądząc po pozycji w jakiej chwilowo wisiał Iaculis. - To ja sprawdzę co z rufą. - Wysapał Sep jak astmatyk po sprincie, w takim momencie wolał zejść z oczu uroczej Harkonnen. Dołożył obciążenie na drugi koniec liny i zszedł za burtę ocenić zniszczenia. |
Cóż, kapitan nie należał do osób, które lubią, jak przy pomocy jego zwierzaka kaleczy się kobiety, nawet tak... urokliwe, jak bosman Harkonnen. Gdy tylko Zoriana zabrała kocura w "bezpieczne" miejsce, Valentine ruszył w kierunku zwijającego się z bólu dzikusa. Zdaje się, że strzał w kolano wykluczył go z dalszego obmacywania piersi i stóp dowolnego członka załogi. (to miejsce prosi się o seksistowski żart, ale się powstrzymam; przypisek Fielusa) Valentine złapał bezimiennego za ramię i siłą postawił go do pionu. Drugą ręką sięgnął do pasa i szybkim ruchem dobył Surji. Pięknie wykończona, wypolerowana na najwyższy połysk katana zalśniła w promieniach słońca. Poza niewątpliwymi walorami estetycznymi w tym przypadku miała jeszcze kilka istotnych zastosowań - była chłodna, co z pewnością powinno przynieść dzikiemu ulgę, a jednocześnie na tyle śmiercionośna, by spacyfikować go, gdyby ewentualnie postanowił nadszarpnąć kapitańskie zdrowie. Valentine dotknął płazem ostrza oparzenia na kolanie dzikiego fetyszysty, modląc się w duchu, by nie szarpnął się nagle i nie zmusił go do dokonania szczególnie niehigienicznego mordu. - Dobra, drodzy państwo.- Rzucił, zarzucając sobie jedną rękę nagiego na ramię, by wygodniej go prowadzić.- Zabiorę go do Lukrecji, niech przebada mu głowę, a wy tymczasem sprawdźcie co jeszcze ucierpiało poza balonem. Zrobimy prowizorkę i postaramy się dolecieć do najbliższego portu, gdzie poszukamy możliwości taniej renowacji. A potem wracamy do zwykłej roboty. To, że rektorowi udało się zabić samego siebie, nie oznacza, że jesteśmy spłukani, albo bezrobotni. Madame Harkonnen, w mojej kajucie powinna chyba ocaleć apteczka, jeśli krwotok z dekoltu bardzo pani przeszkadza. Jeśli jej tam z jakichś względów nie będzie, Lukrecja na pewno ma bandaże, albo plastry.- |
Kossori dokładnie obejrzał sobie człowieka z lasu. Na pierwszy rzut oka wyglądał na silnego i sprawnego. I kompletnie zdziczałego. Co nie znaczyło, że głupiego, z pewnością wiedział już, że broń palna oznacza niewyobrażalny ból i rany. Gdy padał strzał muzyk właśnie krzątał się po pokładzie, w pobliżu zejścia do maszynowni znalazł skórzaną kurtkę wiadomego pochodzenia. Nie tracąc czasu, dostarczył ją do właścicielki. -Proszę pani bosman – Kossori podał kobiecie kurtkę – co do tego tu… Pani go zostawi, przecież od razu widać, że to dzikus, człowiek w lesie wychowany. Niech kapitan się nim zajmie. Po co ma pani marnować czas i pioruny. |
- Kapitanie - czyli olewamy wszystkich ewentualnych cierpiących pracowników akademii, którzy z pewnością ucierpieli w tym dzikim wybuchu magii? Ignorujemy również skarby, które niewątpliwie tam zalegają i które przecież były gromadzone dla pogłębiania wiedzy i dobrobytu ludzkości, a teraz mogą trafić w niepowołane ręce jakichś rabusiów? Ratujmy dziedzictwo ludzkości! Nie godzi się tak tego zostawiać! - powiedziałem do kapitana. Sprawdzam możliwości zejścia na ziemię, no bo jesteśmy na jakimś drzewie, więc nie wiem co dalej. I jak daleko od akademii jesteśmy? To jakiś las nieopodal akademii czy dziesiątki kilometrów od niej? |
Harkonnen narzuciła kurtkę na plecy i schowała pistolet do kabury. Kiwnęła głową Kossoriemu w podziękowaniu. Trochę się zawstydziła swoim wybuchem gniewu. -Chcesz zejść na dół? - zwróciła się do kuka. Nie czekała na odpowiedź, ruszyła do barierki i nogą kopnęła leżący na pokładzie zwój lin, nie mogła go podnieść, nie jedną ręką - Chodź, nauczę cię podstawowych węzłów, żebyś przestał być taki bezużyteczny. |
Jako odpowiedź dla Harkonnen wyjmuje z kieszeni kolejne ciastko i je zjadam. Czekam na odpowiedź kapitana. Jeżeli uzna, że odlatujemy to idę szukać butelki rumu na statku, a nawet lepiej jakby była butelka wódki. Jeśli natomiast będzie mówił z sensem i również zapragnie ratować życie ludzkie i zająć się ocaleniem dziedzictwa kulturalnego ludzi, aby nie wpadło w łapy piratów tj. sprawdzić co w Akademii to będzie zupełnie inna rozmowa... jakakolwiek rozmowa. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:07. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0