Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-06-2013, 10:49   #71
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Rathar stał niczym skała, nie cofając się nawet na pół kroku po tym, jak razem z Mikkelem zajęli nowe pozycje za prowizoryczną barykadą. Pokryty krwią i górujący praktycznie nad wszystkimi uczestniczącymi w bitwie, oprócz samego wielkiego orka, stanowił barierę nie do przejścia dla hordy, wpinającej się po grani i zatrzymującej w wąskiej grani, gdzie stali obrońcy. Nie dbał o to, co jest za nim, póki miał świadomość stojących tam towarzyszy. Nie dbał o to, że głowa bardyjczyka chodzi jak obrotowa, co chwilę zerkając na swoją jakże cenną żonę, a także o fakt, że mężczyzna ostatecznie cofnął się do tyłu, pozostawiając na froncie jedynie beorninga i leśnego człowieka, którzy zatrzymywali chwiejącą się i przerzedzaną co chwilę hordę zielonoskórych. Nie narzekał. Nudna wędrówka wreszcie zmieniła się w wyzwanie, a podejmowali je w słusznym celu.

Wszędobylski zwyczajnie miał pewność, że musi mu podołać. Wielki orzeł spadający z nieba i działający na małe pokurcze jako bardzo wyraźny straszak tylko dołożył do tej pewności. Olbrzym nawet nie próbował się zastanawiać skąd się wziął. Wędrując po górach widział już kiedyś te stworzenia, daleko w oddali. Należało się tylko cieszyć, że postanowił się włączyć do tej potyczki. Szeregi goblinów nagle przerzedziły się i Rathar miał chwilę do wzięcia głębszego oddechu i lekkiej zmiany pozycji. Do szarży się nie rzucił, nie walczył w ten sposób.
Zamiast tego z jego gardła wydobył się głośny, potężny i prowokujący ryk, gdy wojownik patrzył przy tym na orczego wodza, próbującego poderwać swoich podwładnych do walki. Kilka małych pokurczów uciekło przerażonych.

Ubhurtz dostrzegł go i usłyszał. Zrozumiał to dokładnie tak, jak zrozumieć miał. Wezwanie do starcia, którego wielki ork, mimo ran ciągle wyglądający niezwykle groźnie, odrzucić nie mógł. Wzniósł swój olbrzymi miecz i ryknął w odpowiedzi, rzucając się do szarży. Beorning zaparł się mocniej jedną z nóg, uginając kolana i szykując się do przyjęcia tej wściekłej szarży. Włócznię cofnął delikatnie, wbijając w ziemię.

W końcu zderzyli się, z głośnym uderzeniem metalu o metal, wrzaskiem i charczeniem. Wszędobylski tuż przed tym postąpił krok do przodu i pchnął Żmiją, jednocześnie unosząc tarczę. To ona najdonośniej zadudniła, gdy wielkie ostrze trafiło w nią, odbiło na bok i tym samym jeszcze cięciem wbiło się w kolczugę człowieka, rozrywając w mozole splatane przez płatnerza metalowe kółeczka i pozostawiając na ciele krwawiącą ranę.
Wielki ork zacharczał. Ten gwałtowny atak okazał się ostatnim w jego życiu, bowiem swoim własnym impetem nabił się piersią na wyjątkowo przecież długi grot włóczni. Drzewce wytrzymały, a Rathar cofnął się, pozwalając by wielkie cielsko głośno zwaliło się na ziemię. Ubhurtz poległ, a wraz z nim poległo zupełnie morale zielonoskórych. Nie było już dużych orków, które mogłyby nimi dowodzić i zmuszać do walki.

Kilkadziesiąt paskudnych stworów rzuciło się do szaleńczej ucieczki, byle dalej od siejących spustoszenie i śmierć obrońców. Beorning nie miał siły na pogoń. Rozejrzał się, a chwilę potem usiadł ciężko, z trudem zsuwając z ramienia uchwyt tarczy. Gdy walczył, nie czuł nic. Teraz ból i zmęczenie uderzyły ze zdwojoną siłą. Daleko mu jednakże było do padnięcia na ziemię bez ruchu. Musiał zająć się ranami. Swoimi i innych. Zaczął rozwiązywać rzemienie kolczugi i zdejmować ją, by przyjrzeć się jak głęboką ranę zadał mu ork.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 15-06-2013 o 20:34.
Sekal jest offline  
Stary 16-06-2013, 21:47   #72
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Smak zwycięstwa bardzo szybko zmienił się w ustach Pszczelarza ze słodkiego w mdławy taki przypominający zatęchły miód. Żyli. Wszyscy! Co już zakrawało na cud. Wprawdzie dwóch było bardzo ciężko rannych… jeden nieomalże śmiertelnie zatruty… a bez szwanku nie wyszedł nikt. To jednak mimo to, że pewnie wszyscy dotrwają świtu to jednak nie upilnowali hobbita. Doderick przepadł jak kamień w wodę…

Właściwie to został porwany. Podstępne gobliny dostały się do kręgu przez sekretny tunel. Uprowadziły spóźnialskiego braciszka i zwiały tą samą drogą. Pszczelarz znalazł między skrzynkami odsunięte kamienie i wyrwane kępy traw odsłaniające dziurę w ziemi mogącą pomieścić jednego człowieka na raz. W środku widać było korzenie, a tunel wiódł w kierunku zbocza… a nie w głąb ziemi. Był to zapewne tunel wykorzystywany przez dawnych właścicieli ruin. Gobliny musiały znaleźć wyjście. Iwgar wszczął alarm. Szybko przesadził kamienny krąg z pochodnią. Odnalazł trop… usłyszał nawet krzyk… ale wyczerpany i w ciemnościach nie zdecydował się ruszyć dalej. Był ledwo żywy podobnie jak inni. Było jeszcze przed świtem… a po okolicy kręciło się sporo rozproszonych goblinów i wilków. Mało tego, że łatwo mogli przypłacić to życiem to najzupełniej w świecie mogli stracić trop. Był zmęczony i praktycznie działał resztkami sił mimo to przejął komendę. On znał się na leczeniu jak nikt inny. Dlatego został samozwańczym dowódcą tego lazaretu.

***

Miał prawo być zmęczony. Jak każdy… on wszedł tym razem w nie swoje buty. Perypetie z Kresem poniekąd go do tego zmusiły, a poniekąd sam Mikkel swoim wycofaniem się do Fanny. Wprawdzie rola Iwgara z tarczą i toporem sprowadzała się głównie do obrony i dbania raz o to aby nikt nie zaszedł Rathara, a dwa żeby nikt nie przeszedł przez krąg ich umocnień. Rzecz jasna pojedynczy przeciwnik nie raz i nie dwa gdzieś przemknął to jednak na tyle był wymłócony albo spodziewany, iż łuczniczka nie miała najmniejszych kłopotów ażeby posłać go na tamten świat. Samemu Leśnemu Człowiekowi też udało się zatroszczyć o dwóch paskudnych pokurczów. Jednemu goblinowi rozorał bark tak, że gruchotany obojczyk trzasnął niczym łamane koło u wozu… a drugi dostał od dołu w pachwinę udową bardzo nieeleganckie cięcie… odskoczył… ale sądząc po krzyku bólu i ilości krwi nie mógł uciec daleko.

Kiedy zobaczył zbliżającą i ryczącą kupę mięśni pokrytą blachą i opętaną żądzą mordu nogi zrobiły mu się miękkie. Usłyszał śpiew Mękki… żałował, że nie ma możliwości użyć Kresu… ale tak po ludzku poczuł pietra… a potem ulgę. Fanny raniła potwora. Nie zatrzymała… ale raniła. Równie groźny ryk Rathara sprowokował orka i ten nie zdecydował się przebiec po trupie Pszczelarza. Choć obawiał się czy aby drzewiec włóczni Beorninga wytrzyma masę przeciwnika… Ale wytrzymał… i to był ten kluczowy moment bitwy. Ten, który zwiastowało pojawienie się potężnego orła… Dzieci Nocy ostatecznie straciły ducha walki i tej nocy już nie mogły wygrać… już im nie mogli zaszkodzić… Wtedy tak sądził. Wtedy otumaniony był zwycięstwem…

***

- Nie podejmiemy poszukiwań przed świtem. Musimy opatrzyć rany, a nie dać się zabić. Zawyrokował. Stanowczo jak nigdy. Szczęściem w nieszczęściu wóz był w jakiejś tam części wyładowany lnianym płótnem… a jeden z chłopaków z Bree znał się wcale nie najgorzej na leczniczej robocie. Ale i tak najtrudniejsze zadanie przypadło Mikkelowi. Musiał usadzić Fanny na tyłku. Strzały, które ją raniły były prawie na pewno zatrute… ale rany były na tyle lekkie, że Iwgar nie mógł się nią zająć w pierwszej kolejności. A ruch mógł spowodować szybsze rozchodzenie się po organizmie trucizny. Dlatego musiał ograniczyć ruch do minimum.

Pomocnika potrzebował najbardziej przy pierwszym rannym. Ciężka rana na głowie wymagała koniecznie szycia. Płat skóry z uchem włącznie luźno zwisał… czaszka na szczęście była w jednym kawałku ale i tak nie wyglądało to dobrze. Sporo szycia i sporo modlitw było potrzebnych temu chłopakowi. Mimo wszystko jednak zrobili co w jego mocy. Jednak krzywe usta Toma to już nie będzie jego największy kłopot. Z drugim, Andym już nie było tak trudno… lżejsze rany, z którymi Iwgar mógł sobie poradzić sam. To czego się obawiał to czy aby nie doszło do jakiś wewnętrznych krwotoków jednak na to poradzić za wiele nie mógł. Jego pomocnik, Bill mógł w tym czasie przygotować mikstury i maści na trucizny. Bo w końcu przyszedł czas na zatrutego weterana. Wyciągnął zatrutą strzałę i zrobił co tylko mógł z tym co posiadał. Ingund był spokojny… wedle oceny Pszczelarza pogodzony z losem aż za bardzo… - Nie takie rzeczy widziałem i nie z takich ran ludzie wychodzili. Dlatego zacznij walczyć… tym razem nie o życie Dodericka czy tych dzieciaków, a o swoje. Pij ten napar co dwie godziny. Co dwie. A do tego dużo wody… bo gorączka będzie cię trawić niczym pająk muszkę… cały oblepiony będziesz od potu… a jak się zioła spiszą to będzie to pot cuchnący i lekko brunatny.

Na koniec podszedł do Fanny jednocześnie Billowi przykazał doglądnąć ran Rathara i Mikkela. Jeden miał przebite udo a drugi draśnięty bark. Widział już wcześniej, że dla takich zuchów to tak naprawdę nic poważnego. Kronikarka, przyjrzał się jej a potem spokojnie powiedział – Nie bój się to nie będzie bolało. Uśmiechnął się do dziewczyny jakby nie raz takie głupoty wygadywał. Koszula była skrwawiona na barku i roztargana tuż nad obojczykiem, a i przedramię znaczyła krwawa plama. Szczęściem żadna strzała nie była w ciele i nie pozostawiła w nim za wiele trucizny… i pewnie tylko dlatego dziewczyna jeszcze funkcjonowała jak należy. Iwgar rzucił na to okiem odsłaniając kawałek ciała. Cmoknął i westchnął. – Cóż, nawet jakbym się postarał to blizną nie będziesz mogła się chwalić w saunie. Nad obojczykiem ledwo ślad będzie za trzy tygodnie… a na przedramieniu zostanie może ze dwa centymetry. Zeszyjemy to i damy na wszelki wypadek tej papki na trucizny. Może oprócz Mikkela jeszcze jakie muchy do ciebie będą się lepić.

Zabrał się do pracy. Nić i igła były potrzebne… a pomimo zmęczenia stanął na wysokości zadania… tak mu się przynajmniej zdawało. Bo Pszczelarz cholernie się starał. Może tak bardzo dlatego, że to była Fanny. Może dlatego, że to była żona jego przyjaciela. A może dlatego, że strasznie nie lubił blizn na kobiecym ciele…

A potem przyszedł czas na niego bo jak się okazało czworonożny rudzielec nie był tak pokiereszowany jak się wydawało. Ale swoją maść dostał no i właściciele dla spokoju ducha jakiś opatrunek założyli. Bill zajął się jego draśnięciami.

Kiedy już wszystkie rany były oczyszczone i opatrzone. Kiedy każdy wiedział jak ma daną papkę czy miksturę stosować Pszczelarz przegryzł suchara maczanego w grzanym słodkim winie. Do tego wrzucił dwa kawałki wysuszonej kiełbasy i zamknął oko… dosłownie na kwadrans. Potrzebował tego. Potrzebował znacznie więcej… ale kiedy padły na niego pierwsze promienie słońca czas jaki dał sobie na wytchnienie właśnie minął.

Przemył twarz. Popatrzył raz jeszcze na opatrunki… - Wyruszymy za kwadrans. Wrócimy z hobbitem jak bóg da… a wy w tym czasie spróbujcie coś zrobić z wozem.

***

Potem usiadł przy Kresie. Przyjrzał się resztkom jakie zostały z poprzedniej cięciwy i poczuł pieczenie na policzku. Mimowolnie popatrzył na Fanny. Uśmiechnął się patrząc jej w oczy. – Pech. Nic więcej… a my żyjemy. I tak na to patrzę.

Sięgnąwszy do plecaka zaczął rozplątywać swoją plecionkę, którą swego czasu Kronikarka odradziła mu zakładać. Utkana z kilkudziesięciu konopnych nici z wplecionymi dziesięcioma stalowymi żyłkami… cienkimi niczym włos. Założył ją na łuk. Kres był gotowy… on prawie.

Wyciągnął z sakiewki dwa ziarna ciernioplątu. Uśmiechnął się i uniósł je do ust. Przegryzł je od razu… bardziej odruchowo czując na języku gorzki smak. Zamierzał je chwilę potrzymać w ustach by nacieszyć się przyśpieszaniem pulsu w przyjemnym oczekiwaniu. Usta wypełnił mu dymny, gorzko – cierpki smak. Przeżuł i połknął… był gotów na uderzenie.

Przyszło szybko, jak zawsze po całych ziarnach. Przed chwilą był wykończony i senny, a teraz zalała go fala ożywienia. Uśpione zmysły zastąpiła czujność. Mięśnie nieco się rozluźniły… Przestał się czuć jak wyżęta szmata. Wiedział, że jego ciało długo nie będzie dało się oszukiwać. Wiedział, że potem odbierze sobie za ten wymuszony nadplanowy wysiłek… ale cóż miał zrobić.

Zabrał swój dobytek i ruszył w miejsce gdzie odnalazł wczorajszej nocy trop.
 
baltazar jest offline  
Stary 24-06-2013, 08:25   #73
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Pszczelarz opatrywał rany kompanów najlepiej jak umiał. Serca dużo i nadziei w to wkładał jakby niemal mógł samą siłą swej woli leczyć rannych. Jednak nie tylko to miał na podorędziu. W ruch poszły papki, maści i dziwaczne mikstury. Niektóre już gotowe, inne przygotowane podczas zabiegów. Słońce wschodziło, gdy wraz z Breelandczykiem uporali się ze wszystkimi potrzebującymi. Stan przewodnika był bardzo ciężki i Igwar wiedział, że dzielny mężczyzna umrze. Było za późno na mikstury Leśnego Człowieka. Pomóc mu mógł tylko cud lub lecznicza magia, której namiastkę niektórzy pobratymcy Pszczelarza kultywowali z pokolenia na pokolenie w postaci leczniczej pieśni, której on jednak nigdy nie zrozumiał by móc nią władać.

Rathar i Mikkel podążyli za Pszczelarzem. W porannym świetle czerwonego wschodu słońca, zwiadowca bez problemu podjął trop, który zgodnie z przypuszczeniami Rathara prowadził do groty. W tej okolicy było sporo podziemnych kompleksów jaskiń, tuneli, ciągnących się pod górami kamiennych korytarzy, które były często domem goblinów i orków. Beorning wiedziało tym doskonale, choć nigdy nie zapuszczał się w głąb ziemi ani sam, ani głęboko, bo zawsze z kimś i zawsze raczej blisko wyjścia.

Trop faktycznie zaprowadził do niewielkiej rozpadliny w skale. Beorning znając góry zatroszczył się o żagwie wręczając każdemu po dwie i po chwili ostrożnie oświetlił czarną dziurę. Wąski tunel mieszczący jedną osobę na raz w swym przejściu, opadał w dół, wgłąb ziemi, stromym zejściem po ostrych głazach i rozpadlinach mokrych od wody. Spomiędzy kamieni sączyła sie woda leniwie opływając skale schody. Rathar spuścił na dół linę mocując ją do wystającego z ziemi olbrzymiego kamienia.

- Miejmy nadzieję, że trzeba iść głęboko. – posępnie zauważył Pszczelarz. – Pochodnie nie wystarcza nam na długo, a jeszcze musimy myśleć o drodze powrotnej.

Rathar kiwnął głową. Wiedział, że choć tunele biegną niemal w nieskończoność istnymi labiryntami w głąb serca góry, to i tak poruszanie się w wąskich i niebezpiecznych tunelach ograniczy ich do poruszania się z prędkością kilku mil na cały dzień.

- Na pewno niosą Hobbita do swego legowiska pod górą. – stwierdził Wszędobylski. - Dostali łupnia w nocy to i za dnia nosa więcej spod ziemi nie wystawią. To pewne. Ale spieszyć sie musimy, bo inaczej z Dodericka zostaną wyssane kości.

Mikkel poczuł nagły przypływ dziwnego wrażenia cierpienia drugiej osoby. Zawrót głowy sprawił, że oparł się o skałę. Zatoczył się w kontrolowany sposób ale nie upadł. Czuł nagle świadkiem śmierci umierającego lecz tak, jakby potrafił znać jego uczucia, doświadczać ich. Jakby był w skórze konającego, choć sam bezpieczny. Przyłapał się na przyglądaniu i delikatnym gładzeniu pierścienia, którego Rubin był tego dnia chyba jeszcze bardziej czerwony niż zwykle. Czuł, że ktoś cierpi i że czeka na pomoc z gasnącą nadzieją.

Ostrożnie zeszli pod ziemię. Tym razem przewodnikiem był Rathar pierwszy wybierając drogę, pokazując reszcie gdzie stawiać stopy. Kamienie były zdradzieckie i wędrówka niekoniecznie miała wiele wspólnego ze zwinnością. Po prostu trzeba było wiedzieć jak iść, żeby nie połamać sobie karku na śliskim, często ruchomym podłożu. Otwór wpadającego przez grotę światła nad ich głowami ich dawno zniknął im z oczu za pierwszym zakrętem. Byli na dole, jeśli tam można było nazwać zejście do podziemi a teraz tunel wąskim przejściem wił się niemal poziomo, choć dalej łagodnie opadając ku wnętrzu ziemi. Nieprzenikniony mrok panował w podziemiach i bez ognia nie byliby w stanie posuwać sprawnie jeśli w ogóle. Jakże łatwo było sie zgubić nawet z pochodnią!?

Kroczyli jeden z a drugim a na rozgałęzieniach skalnych korytarzy góral z Pszczelarzem podejmowali decyzję, którędy iść dalej. Taka wędrówka męczyła a oni przecież nie spali całą noc wędrując po wymagającym szlaku Gór Mglistych, walczyli o życie, odnieśli rany. Na swej skórze każdy odczuwał znużenie. W pewnej chwili Mikkel zatrzymał wszystkim nastawiając ucha. Po ścianie niosło się złowieszczo brzmiące Tap-tap-tap. Powtarzało się co jakiś czas, w końcu ucichło. Obudziło w nich niepokój oraz przeszło ciarkami po plecach. Tap-tap-tap. Cokolwiek to miało znaczyć... Póki co jednak, choć spodziewać się mogli nawet najgorszego i bliżej trzymali sie siebie i własnych broni, to nie spotkała ich żadna niespodzianka wrogiego ataku.

Po kilku godzinach wędrówki, które zdawały się trwać po trzykroć dłużej, do uszu tropicieli doszło niesione echem po skałach ohydne krzyki układające się w prostą pieśń o banalnej choć agresywnej melodii, której towarzyszyło bicie bębnów.

Gobliny w grotach mieszkają,
I puste brzuchy wciąż mają!
Puste brzuchy, ostre kły,
Czarne ostrza ostrzymy my!
Gobliny to lud dostojny
Zawsze miły i przystojny!
Kiedy zwyciężym po walce,
Zjemy wroga liżąc palce!
Khazady twarde niesmacznie,
Elfy smakują dziwacznie,
Ludzkie mięso pasuje nam,
Wędź, piecz lub surowe jedz sam!
Do gara włóżmy Hobbita!
Najem się wszyscy do syta!
Na ucztę go nieśmy naszą!
Na ucztę go nieśmy naszą!


Wkrótce potem wraz z rosnącym krzykliwym, fałszującym śpiewem orczych gardeł, ciężkie powietrze jaskiniowego tunelu wypełnił smród.

- Jesteśmy prawie na miejscu. – Rathar odezwał się szeptem i zgasił wypalają się juz i tak pochodnię.

Pozostali zrobili to samo.

- Pójdę przodem. – zaproponował Igwar.

Pszczelarz potrafił być niewidoczny nieporządnym oczom. Trzeba był mieć tylko nadzieję, że zdoła oszukać też ślepia przywykłe do ciemności.

Wrócił po pół godzinie.

- Dwa orki. Wartownicy. Piją razem z jednej butelki wino z Shire drąc się głośno, bo śpiewu to jednak nie przypomina ich pijackie zawodzenie... Co robimy? - zapytał Leśny Człowiek.










Fanny zajęła się naprawą wozu wydając instrukcje jak sama włączając się do pracy. Na szczęście rozładowany, drewniany wehikuł nie był na tyle ciężki,żeby nie mogła sobie z nim poradzić przy pomocy chłopaków z Bree. Przewodnik zaczynał tracić przytomność co i raz zapadając w odrętwienie, by majaczyć trawiony gorączką.

Pens nie przyszedł nawoływany przez Mikkela. Fanny uzbrojona w łuk, Bursztyna i Pszczelarzowe maści ruszyła w kierunku, gdzie ostatni raz widziała galopującego ogiera. Pies okazał się idealnym tropicielem. Kronikarka dając nieco również pokiereszowanemu przyjacielowi do wąchania zgrzebło, którym jej mąż codziennie wieczorem czyścił i jednocześnie rozcierał strudzone mięśnie Pensa, musiała niemal biec za trzymającym trop Rudym. Z początku nie widziała krwi. Potem był jej sporo. Ziemia stratowana, co nawet i ona mogła odgadnąć bez trudu. Pens walczył o życie w samotności. Kiedy oderwała wzrok od miejsca walki zobaczyła Bursztyna na skraju urwiska. Stał nieruchomy jak posąg a kiedy zbliżyła się do niego, obrócił na nią smutny wzrok. Położył się z pyskiem wpartym na przednich łapach i ciszy przerywanej szumem świszczącego wiatru patrzył w przepaść.

Kronikarka nie widziała wypełnionego mgłą dna urwiska lecz ślady na ziemi, krew oraz kępy końskiego włosia z ogona i grzywy dosyć wyraźnie sugerowały najgorsze. Pens walczył do końca aż zabrakło mu pod kopytami twardego gruntu. Fanny, wychylając się najdalej jak mogła, zobaczyła na skalnej półce pionowej ściany roztrzaskanego wilka oraz rycerskie siodło zawieszone na wyrastającej z niej gałęzi, którym w istocie było małe, skarłowaciałe drzewo o skąpych, zielonych liściach.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 28-06-2013, 14:23   #74
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Została i patrzyła jak odchodzą. Skupiony Iwgar, pewny siebie Rathar i zawsze postępujący słusznie Mikkel. Gdy tylko słońce zaczęło wznosić się nad horyzontem, mężczyźni ruszyli na pomoc Doderickowi. Została, bo tego chciał od niej Mikkel, a ona była zbyt słaba żeby mu się sprzeciwić, bo niczego na świecie tak nie pragnęła jak być tą dziewczyną, którą w niej widział; mądrą, dobrą i łagodną. Zupełnie inną, niż ona sama.

Bo ta prawdziwa Fanny za nic w świecie nie zostałaby w obozowisku. I nie dlatego, że tak bardzo chciała pomóc porwanemu hobbitowi, choć oczywiście chciała, nie dlatego też, że była wyśmienitą łuczniczką i mogła być potrzebna przyjaciołom w niebezpieczeństwach pościgu, nie dlatego w końcu, że jej głupie serce wyrywało sie z piersi tak silnie, że bolało i utrudniało oddech, bowiem zaczęła przywykać do tego, że boli, czasem nawet wtedy, gdy Mikkel jest obok. Nie, ta prawdziwa Fanny, teraz unieruchomiona jednym Mikkelowym nie, pierwsza ruszyłaby w pościg, bo to była JEJ przygoda. Jej wytęsknione heroiczne czyny i wspaniałe niebezpieczeństwa. Podarunek losu, wymarzona gwiazdka z nieba, właśnie ją dostała i nie mogła wypuścić z rąk, bez względu na cenę.

Ale Mikkel poprosił.

Sylwetki towarzyszy zniknęły jej z oczu już jakiś czas temu, lecz Fanny nadal nie mogła oderwać wzroku od miejsca, w którym weszli między krzewiaste zarośla. Plamy słońca migotały na zielonych igłach, skakały po szarych kamieniach, pląsały na czarnej ziemi. To był piękny taniec i Fanny zdawało się, że właśnie odkryła wielką prawdę. Jeśli coś jest złem, to właśnie to. Oto prawdziwy wstyd i występek - nie zauważać prawdziwego piękna. I obiecywała sobie, że teraz będzie mądrzejsza, patrząc wokół. Bursztyn zniecierpliwiony nienaturalnym bezruchem swojej pani, obszczekał ją kilkakrotnie. Dopiero wtedy Fanny niechętnie odwróciła się do obozowiska.

Została ich piątka. Dwaj ciężko ranni leżeli na posłaniach, tam gdzie zostawił ich Iwgar. Ranny w brzuch Andy był przytomny, podała mu wodę, jak kazał Iwgar, nie pozwoliła pić, ale zwilżyła usta i namoczyła czystą szmatkę, którą przyłożyła do rozgrzanego czoła. Chłopak wyglądał trochę lepiej, a przynajmniej tak zapewniała go Fanny. Dużo gorzej było z Ingundem Długonogim. Przewodnik zapadł w niespokojny sen. To dla niego przede wszystkim, trzeba było spieszyć się z naprawą wozu. Ciężki oddech starszego mężczyzny stał się dla nich zegarem. Gdy przyspieszał, oni też przyspieszali, gdy na chwilę zwalniał pozwalali sobie na uśmiech i żarty. Niemniej cały czas pracowali w skupieniu. Naprawa złamanej osi nie była żadną filozofią, ale było ich tylko troje, w tym ranny Tom, który co i raz potrzebował odpoczynku, zaś ramię Fanny odmawiało uczestnictwa w próbach podnoszenia ciężkich drewnianych kół. Ale determinacja czyni cuda i poszło im naprawdę szybko, i kiedy we trójkę, delikatnie, ułożyli na wozie Ingunda i Andy’ego, a Bill i Tom zabrali się za rozpostarcie płóciennej płachty nad głowami rannych, zaprzęganie konia i załadunek tego, co ocalało z majątku Dodericka, Fanny była już wolna.

Nie było to dla niej dobre. Wrócił ból w piersi i gniewna niecierpliwość. Nasłuchiwała, a każdy szelest przez chwilę oszukiwał, że przyjaciele wracają. Bo przecież już czas, bo przecież nie ma ich zbyt długo, bo nie zostawiliby jej tu samej na tyle. Nawet nie zauważyła jak do oczu napłynęły jej łzy, a palce dłoni zacisnęła w pięści tak, że zraniły ją własne paznokcie.

Tym razem z zamyślenia wyrwał ją Bill. Musieli postanowić, co dalej. Uradzili, że mężczyźni poczekają na resztę jeszcze dwie godziny. Potem wyruszą w dół, między ludzi. Tu w dziczy prawdopodobieństwo spotkania kogoś, kto zna się na truciznach lepiej niż Iwgar było właściwie żadne, a w dole może się uda. Trzeba wierzyć. Bo nadzieja, jak z żarliwym przekonaniem tłumaczyła Fanny zmęczonym młodzieńcom z Bree, to jedna z najdziwniejszych cech ludzkiego serca i jako jedyna zdolna do prawdziwych cudów. Trzeba więc zawieźć Ingunda do najbliższych osiedli. Dłoń młodej kobiety instynktownie wędrowała do starannych opatrunków na własnym barku. Iwgar powiedział, że jeśli w ciągu dwóch godzin nie będzie oznak zatrucia to znaczy, że miała szczęście. Myślała o tym, że przecież już na pewno dawno minęły te dwie godziny, a Iwgar z pewnością wiedział, co mówi.

Ponownie przeszukała ciało powalonego przez Rathara olbrzyma. Cuchnął tak, że musiała wstrzymywać oddech. Zajrzała do kieszeni, obejrzała zbroję i broń, nawet wnętrza twardych dłoni i spody butów. Było to zajęcie na tyle paskudne, że zajmowało prawie wszystkie myśli. Niestety była to jedyna korzyść z wysiłku i przelotne marzenie Fanny o zgłębieniu tajemnic wroga i poznaniu przyczyn zwiększonej aktywności goblińskich watah, nie zdążyło się nawet na dobre sformułować. Poszukała też przy martwych goblińskich łucznikach trucizny. Zawinięty w skóry i brudne szmaty kościany róg wręczyła Billy’emu.
- Jeśli –zaczęła, ale zaraz poprawiła się - Kiedy znajdziecie pomoc dla Ingunda, warto to pokazać. Gdy wiadomo, co jest trucizną, łatwiej leczyć.

Potem, uzbrojona w Bursztyna, łuk i Pszczelarzowe maści, ruszyła szukać Pensa. Rudzielec od razu podjął trop, jak gdyby od dawna czekał na to właśnie polecenie. Ale gdy tylko opuścili obóz na wzgórzu, zmęczenie dopadło Fanny. Nie zaatakowało mięśni, lecz odwagę. Usilnie starała się myśleć o Bursztynie. On zawsze rozśmieszał Fanny. Odkąd go miała, rozumiała jak wiele ludzie mogliby nauczyć się od psów. Bursztyna cieszyło wszystko, drobiazgi sprawiały, że śmiał się całym pyskiem, radowało go jedzenie, i zabawa, i praca, cieszył się, kiedy się budzili, kiedy mówili coś do niego, kiedy Mikkel wsiadał na Pensa, albo Fanny brała łuk w dłonie. A kiedy pisała albo strugała, kładł się u jej stóp, uradowany, że może odpocząć, bo przez jakiś czas Fanny na pewno zostanie w jednym miejscu. Jego miłość do niej i Mikkela była bezgraniczna i nie przyszłoby mu do głowy czegokolwiek udawać. Dlaczego ona tak nie potrafiła? Nie powiedziała, nie zostanę tu bez ciebie Mikkelu, to głupia propozycja, gniewa mnie i nie powinieneś o to prosić. Więc Fanny patrzyła na Bursztyna, uśmiechała się, a z oczu płynęły jej łzy. Nie umiała znaleźć w sobie tej nadziei, o której z takim przekonaniem mówiła w obozie, jeszcze przed chwilą. A potem odnaleźli miejsce walki.

Bardyjka usiadła obok Bursztyna i rozpłakała się rozdzierająco. Było coś śmiesznego i dziecinnego w tym jej płaczu i zdawała sobie z tego sprawę. Nogi tupały, pięści uderzały o skałę w proteście, bo przecież mogło zdarzyć się inaczej, Pens mógł paść się nieopodal na trawie a ona patrzyłaby jedynie na wilcze truchło w dole. I choć Fanny wiedziała, że nie wolno chcieć wszystkiego, znowu wszystkiego chciała, i przygód, i Mikkela, i chwały zdobytej w walce. I chciała żywego Pensa.

Wreszcie podniosła się. Musiała odzyskać Mikkelowe siodło. Zejście na półkę było w tym miejscu bardzo strome. Przez chwilę zastanawiała się, czy jednak nie zaryzykować. Wzięła ze sobą uwiąz dla Pensa, sukienkę na tej wyprawie związywała długim skórzanym paskiem, mogła stworzyć dość długa linę, żeby przywiązać ją do drzewa i opuścić się na dół. Dawka wrażeń związanych ze wspinaczką dobrze by jej zresztą zrobiła, a gdyby spadła i potłukła się, to Mikkel miałby nauczkę. Przez chwilę z iskrą w oczach kontemplowała tę głupią i złośliwą myśl, a na jej ustach pojawił się nawet uśmiech. No, ale gdyby stało się coś naprawdę złego, na górze zostałby cierpiący Bursztyn, wiec Fanny na razie zrezygnowała ze swego pomysłu. Mogła też wystrugać hak i spróbować na linie wyciągnąć siodło, ale dziś zabrakłoby jej cierpliwości i precyzji do takiego rozwiązania. Na szczęście półka skalna, na której leżało ciało warga i na której zawisło siodło była naprawdę duża. Miała szerokość od metra do dwóch i ciągnęła się w prawo, aż do zakrętu, gdzie znikała za ścianą. Kronikarka ruszyła, żeby poszukać łagodniejszego zejścia.

Półka ciągnęła się i ciągnęła. Fanny miała już wracać, by zrealizować swój pierwotny plan, kiedy Bursztyn zaszczekał, tak jak to robił gdy coś znalazł. Rozejrzała się i dostrzegła, co chciał jej powiedzieć. Wysoko, na skałach, prawie sto metrów nad nimi, spoczywał ... Wielki Orzeł.

Fanny zadrżała. W jednej chwili nastrój dziewczyny całkowicie się zmienił. Wielkie Orły. Silne, mądre, wytrwałe i …stare. Jedna z najbardziej niezwykłych opowieści, którą słyszała dawno temu, mówiła o zaklętych w ich ciałach duszach Majarów. Bez wątpienia to Orły przechyliły szalę zwycięstwa, na rzecz sojuszników w Bitwie Pięciu Armii, to one uratowały Gandalfa i krasnoludy, dzięki czemu pokonania Smauga w ogóle było możliwe. A teraz jeden z nich, zapewne ten, który pomógł im wcześniej w walce, był tuż obok. Nie wahała się ani chwili. Prawie nie zauważała trudów wspinaczki. W końcu stanęła w cieniu, w którym leżał Orzeł.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 30-06-2013, 18:53   #75
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Gdy wiązał linę, mającą zaprowadzić ich wgłąb jaskiń, Rathar zastanawiał się po co to robi. Szanse na odnalezienie hobbita malały z każdą chwilą, a zemsta na orkach nieszczególnie do niego przemawiała. Dla własnej satysfakcji, że nie poddał się? W końcu właśnie po niego przybyli w te góry. I nie mogli odpuścić i tak. Mimo tego, z każdym gwałtowniejszym ruchem, który wywoływał ból w świeżych ranach, pytanie wracało. Umierając tu nie osiągnie tego, czego pragnął. Nie zostanie zapamiętany. Może ktoś coś wspomni, że kiedyś taki żył i zginął jak głupiec biegnąć w głąb gór za kilkoma zielonymi szkodnikami.

Niestety może być wspominane bez najmniejszego nawet śladu pochwały w głosie. Każdy Beorning bowiem wiedział, że do takich miejsc się nie wchodzi. Nie i już.
A oni pchali się w ciasne przejścia. Rathar wątpił, że skończy się to dobrze.

Mimo tego, czuł się znacznie bardziej "u siebie" niż w całej Mrocznej Puszczy. Prowadził całkiem pewnie, wskazując innym drogę. Przystawał nawet przy co trudniejszych fragmentach, głosem dając kompanom wskazówki jak pokonać fragment trasy. Pochodnie nie dawały tyle światła, ile by chcieli. Na dodatek z każdą chwilą była coraz mniejsza szansa, że starczą choćby w jedną stronę. A co dopiero na drogę powrotną. O ile tak będzie możliwa. Ciasne, klaustrofobiczne korytarze nie przerażały go mocno, ale i on czuł się w nich nie za dobrze. Tutaj jego wielkość była problemem, małe gobliny mogły tędy przemykać nie zwalniając. Przynajmniej nóżki miały krótsze.
Gdy wreszcie do ich uszu dotarł prymitywny śpiew. Rathar pozwolił sobie na chwilę oddechu, przykucając i sprawdzając stan pulsujących bólem ran. W ciemności niestety nie wiele widział. Nawet cieszył się, że to Iwgar podjął się zwiadu.

Gdy Leśny Człowiek wrócił, Beorning nie zastanawiał się prawie wcale. Miał dość tego pościgu. A teraz, będąc już tak blisko, wróciła mu nadzieja na wyjście z tego cało. A uratowany niewątpliwie jego imię musiał zapamiętać. Podniósł się i sprawdził broń.
- Nie bawiłbym się w kombinowanie. Oni mogą być urżnięci, a mogą nie być. To tylko wino. Podkradłbym się cicho i zarąbał obu, jeśli nie będzie pewności przejścia obok nich. Te cholery widzą w tych jaskiniach nieporównywalnie lepiej. Jak ich dorwiemy, sami możemy zacząć się drzeć, skoro pozostali śpią. Przerwana pieśń może kogoś zaalarmować. Trzeci dotrze do hobbita i go uwolni. A potem znikamy. Jak zaczną nas gonić... cóż, te wąskie korytarze nie dają im wielu przewag, jeśli nas nie okrążą. Warto ich będzie zastraszyć. Nie mają zbyt wysokiego morale.
Nie lubił teoretyzować, dlatego miał już topór w ręku. Wysłuchał kompanów. Jasne jednak było, że nikt cofać się nie zamierza, a sytuacja do ataku była odpowiednia. Ruszył ku przeciwnikom, nie zamierzając okazywać jakiejkolwiek litości.
 
Sekal jest offline  
Stary 01-07-2013, 22:57   #76
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Odwrócił się. Sam nie wiedział po co, ale to zrobił. W świetle porannego słońca po raz ostatni mógł podziwiać ruiny dawnych fortyfikacji. Zbocze wokół zmurszałego muru pokrywały orcze i goblinie trupy. Gdzieniegdzie można było dojrzeć pośnięte gęstym futrem cielsko warga. Sporo dobrej roboty zostało wczoraj wykonane… sporo. Kamienie mokre od rosy błyszczały i odbijały promienie. Musiał przymrużyć oczy by dostrzec samotną postać na murze. Stała tam tak jak wtedy gdy opuszczali ich nocny bastion. Leśny Człowiek nie rozumiał dla czego została, myślał że ją zna… ale chyba jednak tak nie było. Podniósł prawe ramie wysoko w górę. Wyprostował je w goście pożegnania… nie machał. Po prostu pożegnał się i ruszył dalej.

Ledwo kilka godzin temu Iwgar marzył o poranku. O świcie… o tym żeby do niego dożyć. Teraz podążając z kompanami krzywił się z niezadowolenia. Świt nastał ale nie upragniony… bo był bez wytchnienia. Bez chwili na oddech. Nie przynosił ukojenia a nowe obowiązki. Nowe zadanie które musiało zostać wykonane. Dlatego zmuszał się do kolejnego kroku… i kolejnego wysiłku.

Iwgar był nawykły do tego, że przyroda z jaką obcował na co dzień wymagała od niego gotowości na różne ewentualności zabrał ze sobą sporą część ekwipunku między innymi linę. Dodatkowo oprócz pochodni przygotowanych przez Rathara zabrał ze sobą niewielki, litrowy bukłaczek łatwopalnej oliwy oraz parę łojowych świec. Miał też strzały i lniane opatrunki więc w razie czego można było i z tego zrobić źródło światła… mimo wszystko uznał, że nie ma co tracić na próżno tego co mieli dlatego uważał że wszyscy nie potrzebują pochodni. Dwie palące się na raz w zupełności powinny wystarczyć.

Zakradnięcie się do wartowników i sprawdzenie sytuacji zajęło mu sporo czasu i kosztowało niemało wysiłku. Było warto… dawało im to sporą przewagę. Ci którzy powinni ich wykryć sami zostali wykryci przez nich. Na jego oko przekradnięcie się obok strażników graniczyłoby z cudem dlatego upierał się za uśmierceniem orków. Był to chyba najprostszy sposób ale i nie tylko… w razie konieczności ucieczki lepiej żeby nie mieli przed i za sobą wrogów… konieczność walki na dwa fronty w tych korytarzach właściwie oznaczałaby dla nich śmierć. Był pewien, że z tych jaskiń było wiele wyjść dlatego jak najszybciej po znalezieniu Hobbita musieli wyjść na światło słoneczne… jednak nim to się stanie będą musieli zabić tych orków. Iwgar ruszył za towarzyszami. Wartownicy mieli tak rozlokowany swój przyczółek, że było odrobina przestrzeni między wyjściem z korytarza do niewielkiej jamy a nimi… to dawało szansę na użycie jego refleksyjnego łuku.

Dwójka orków balowała zamiast wartować tuż po drugiej stronie niewielkiej pieczary. Odrobina przestrzeni niczym bańka powietrza w skale rozdzierała wąski korytarz. Z jednej strony ludzie… a z drugiej orki. Bestie zdawały się nie przejmować swoim zadaniem, widocznie nikogo się nie spodziewały albo po stracie swojego wodza dyscyplina się rozprężyła i to bardzo. Jeden z obibików odszedł parę ładnych kroków od towarzysza najwidoczniej nie chcąc oddać nadmiaru płynu z pęcherza wprost na buty kompana. Iwgar dał znak towarzyszom. Wskazał tego stojącego u wylotu przeciwległego korytarza jako swój cel. Pokazał, że czeka na ich ruch… by strzelić. Od przeciwników dzieliło ich ledwie parę metrów.
 
baltazar jest offline  
Stary 02-07-2013, 13:22   #77
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Powietrze przesiąkło walką. Dymem i potem. Smrodem goblińskiej juchy. Mokrym zaduchem wilczej sierści. A ponad wszystko stalowym zimnem jakim tchnęło podnóże Gór Mglistych. Gęste obłoczki pary unosiły się z ust zwycięzców rozpływając się w ledwo rozświetlanej przez dogasające ognisko ciemności. Gdzieś daleko na wschodzie jednak mrok powoli ustępował. Niebo zaczęło nabierać odcieni pierwszej szarości. Pierwszych zwiastunów świtu, który miał wkrótce nadejść. Ocaleli. Wygrali. Przeżyli. Wszyscy.

Mikkel poczuł jak włócznia drży w jego dłoni. Goblińska posoka kapie z jej zbroczonego grotu. Uchwyt jest śliski od jego własnej. Dopiero potem doszło do niego, że to dlatego, że to on dygocze. Nie z zimna jednak. Nie ze strachu, czy ze szczęścia. Z niedowierzania. Mikkel bowiem na widok pierzchających goblińskich niedobitków, pozwolił sobie na oczywistą myśl jaka chciała zaświtać w głowie każdego z obrońców gdy Ubhurtz krzyczał swoje drwiny. Że nie mieli szans. A jednak.

Upuścił broń i spojrzał w górę, w ciemne niebo, na którym widniały nieliczne wychodzące zza całunu chmur gwiazdy. Przymknął oczy z dziękczynnym szeptem na ustach.

A potem podbiegł do Fanny i bez słowa objął ją mocno. Jakoś spojówki dziwnie go zaszczypały gdy przylgnął twarzą do jej policzka. Jakiś stłumiony wcześniej strach sprawił, że usta mu zadrżały. Że ją straci. Że będzie bezsilnie patrzeć jak umiera od goblińskiego żelaza...
Zamrugał półprzymkniętymi oczami tuląc ją mocno do siebie. A potem ujął delikatnie jej twarz i pocałował. W spojrzeniu miał najprawdziwsze szczęście. Umazany krwią, z włosami posklejanymi od potu i brudu i z ledwo widocznymi łzami szklącymi się gdzieś tam głęboko w oczach.
Uśmiechnął się.

***

Radość Bardyjczyka, mimo iż nie całkowicie, ostudziły rewelacje i co tu dużo mówić, fachowa postawa Iwgara. Pszczelarz, po dokonaniu niewesołego odkrycia związanego z nieobecnością hobbita w obozie, nie tracił ani chwili na zbędne słowa, czy rozmowy. Pomagał rannym. Opatrywał. Instruował. Leśny Człowiek. Szkoda, że Thorald tego nie mógł zobaczyć.
Mikkel mimo zaoferowanej pomocy nie na wiele mógł się zdać Pszczelarzowi. Tym bardziej, że wśród Breelandczyków znalazł się taki, który w przeciwieństwie do niego wiedział jak sporządzać maści lecznicze.
Zajął się więc napaskudniejszą robotą. Znoszeniem goblińskich ścierw na jeden kopiec. Oddalony od szańca tylko na tyle, żeby smród nie dawał się za bardzo we znaki. Po godzinie uporał się ze wszystkimi. Wszystkimi poza Ubhurtzem, ktorego Fanny chciała rankiem przeszukać na okoliczność jakichś wskazówek. Poinstruował Toma, by za dnia spalili zwłoki.
Potem dołączył do Fanny, z którą oboje przy ognisku siedzieli i odpoczywali czekając na wschód słońca.

- Zostań tym razem w obozie Fanny. Dobrze? Proszę Cię.
Do tej pory siedzieli oparci o sękate polana. Fanny oparta o jego ramię na przemian drzemała i wybudzała się. Teraz odsunęła się od niego. Na jej twarzy widać było grymas bólu. Nie wiedział, czy wywołany naruszeniem rany, czy jego prośbą.
- Wiem co ustaliliśmy. Ja przyzwyczajam się do tego. Ale proszę Cię nie za dużo na raz. Valarowie tylko wiedzą jakby przebiegła bitwa gdyby nie ten orzeł. Albo gdyby Rathar wykonał choć jeden fałszywy ruch...
Urwał. Widział to w jej spojrzeniu.
- Po prostu proszę. Tym razem zostań.
Nie odezwała się. Chwilę patrzyła na niego. Bez wyrzutu, czy żalu. Cienia złości. A może jednak? Nie umiał odgadnąć. Patrzyła mu prosto w oczy, a potem opuściła spojrzenie. Na spoczywającą obok nich mikkelową tarczę z widniejącym na niej porysowanym już godłem Dali. A potem przytuliła się do niego ponownie.
- Dobrze, Mikkelu - odpowiedziała cicho patrząc na tańczące w ognisku płomienie.

***

Pens nie wrócił na zawołanie. Mikkel próbował dobrych kilkanaście minut. Wspiął się nawet na najwyższą skałę by dźwięk gwizdu lepiej i dalej się rozchodził. Bez skutku. Nie pozostawało nic innego jak zbierać się i ruszać za uprowadzonym hobbitem.

Ale wcześniej jeszcze musiał zrobić coś na co wcale nie miał ochoty.

Wygrali bitwę. I należało to wykorzystać. Strach jakim nasączyli robaczywe goblińskie serca.
Świński ryj Ubhurtza zastygł w wyrazie niepomiernego zdziwienia.
Cięcie było czyste. Jucha bryznęła na suchą karłowatą górską trawę, a obmierzły orczy łeb wylądował w worku.
Jeśli mieli we trójkę wydostać Dodericka z goblińskich łapsk, będzie im potrzebna siła nie tylko stali, ale i przerażenia, jakie Mikkel miał nadzieję, wzbudzi przypomnienie losu okrutnego przywódcy.

***

Kiwnął głową na znak, że zgadza się z obojgiem towarzyszy. W tej ziemskiej rozpadlinie, którą gobliny zapewne nazywały domem, nie mieli ani miejsca, ani czasu na planowanie. Szczególnie czasu w przeświadczeniu Mikkela. Z każdym krokiem miał coraz większe wrażenie, że hobbit zbliża się do kresu swojej wytrzymałości. Że nawet jeśli oni zdążą, to jedyne co ocalą to strzęp istoty, którą musiał wcześniej być. Ciało zaledwie. Wrażenie to determinowało Mikkela. Pobudzało do działania.
- Na okoliczność zastraszenia - powiedział wyciągając orczy czerep z worka - I nie przeczę, że nie zamierzam taszczyć go z powrotem na górę. Ciężkie to świństwo.
Łeb rzeczywiście był ciężki. Mikkel poza nim na podróż zabrał ze sobą wyłącznie włócznię.
- Jeśli z zakradania się nic nie wyjdzie, myślę, że powinieneś Ratharze wziąć czerep i przywitać się z gospodarzami z typową beornińską kurtuazją.

Skinieniem głowy dał znać Pszczelarzowi, że ciśnie włócznią w tego drugiego. Rathar już czekał z toporem w razie gdyby któryś z nich chybił...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 06-07-2013, 23:00   #78
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Na ścianach kładły się długie cienie rzucane na nierówne skalne ściany przez płonącą pochodnię nieco dalej za pilnującymi przejścia orkami. Iwgar, Rathar i Mikkel zbliżyli się całkiem blisko dwójki zajętej butelczyną wrogów. Mimo stanu widocznego odurzenia przednim winem z Shire, jeden podniósł łeb i pociągnął powietrze agresywnym haustem wciągniętego przez nozdrza powietrza.

- Ludzkie mięcho! – warknął wstając.

- Hobbiciowe... – zarechotał mniejszy machnąwszy ręką. – Głodnemu zawsze ludź na myśli. – potrząsnął łbem a niezapięty, za duży hełm zadyndał luźno.

Dryblas warknął gardłowo pod nosem i wcisnął butelkę w mniejszego, którą tamten objął rękoma tuląc do piersi, a sam wstał i odszedł kilka kroków w kąt za potrzebą.

Pszczelarz naciągnął cięciwę pewnie i zwolnił widząc kątek oka składającego się do rzutu włócznią Mikkela. Strzała trafiła oddającego mocz orka pod żuchwę mijając zbroję brutala na karku i pogięty hełm. Wartownik zachwiał się nie przestając odcedzać ziemniaczków. Ciężki łeb zwisł na piersi i chwilę potem bezwładnie jak ścięte drzewo runął jak długi na plecy.

Mniejszy z orków widząc padającego kompana zaśmiał się parszywie i dopiero widok sterczącego z gardzieli trupa smukłej strzały z głupiego grymasu zmył rozbawienie.

Wstawał lecz oklapł wciśnięty w skalną ścianę Włócznią Króla Bladorthina. Rzut Mikkela przeszył wartownika lśniącym w locie, złotawym grotem oręża. Z ust konającego buchnęła czarna krew gdy usiłował krzyknąć. Zacharczał krztusząc się. Drugiej próby nie miał, bo topór Rathara ciężko spadł na niego i ork zamilkł za zawsze.

Wąskie przejście, którego pilnowały gobliny, stało otworem. Doleciał ich zapach pieczonego mięsa w przyprawach. Ostrożnie zakradli się kilkanaście kroków zakręcającego tunelu i wyjrzeli zza skały.

Ich oczom ukazała się jaskinna grota, niewielka, lecz w sam raz aby pomieścić skrzynki, garnki, kociołki, rożna, sztućce ubrania i co jeszcze znajdowało się w towarach hobbiciej karawany. Pośrodku towarów siedział przy ogniu z zawieszonym nad nim kotłem porwany Doderick. Siedział i pieczołowicie obierał ziemniaki. Był sam, choć z oddali przez otwór korytarza po drugiej stroni groty, słychać było echo niesionej korytarzami wesołej, hulaszczej biesiady.

Hobbit dojrzał ich i westchnął.

- To bardzo miłe z waszej strony, że staracie sie mnie uwolnić. – powiedział. – Jednak obawiam się, że to jest całkiem niemożliwe. Patrzcie! – wyciągnął unosząc do góry owłosioną stopę, na której widniała żelazna bransoleta połączona solidnym łańcuchem ze ścianą.

W kącie leżały ludzkie kości. Szczątki poprzednich więźniów tej celi.

- Wódz goblinów uwięził mnie tutaj. Zażądali, żebym upichcił im ucztę... A ja... myślę, że ja jestem daniem na deser! – ciężko przełknął ślinę blady całkiem jak jego wystająca z kieszonki kamizelki, biała chusteczka.










Fanny stanęła w cieniu skały. U stóp Kronikarki spoczywał Wielki Orzeł. W opierzoną szyję ptaka wbita była czarna strzała. Jego pierś unosiła się powoli w sporej kałuży krwi. Żył! Otworzył oczy i spojrzał na Bardyjkę bez cienia trwogi.

- Czyj głos Gaerthor usłyszał na wietrze tej nocy? Komu przyszedł z odsieczą jak niegdyś tych kilka lat temu pod Samotną Górą? – Fanny usłyszała niski męski głos we wspólnej mowie.

Orzeł był spokojny a jego ton przyjemny i kurtuazyjny, choć widać było, że przychodzi mu wypowiadanie słów z wielkim trudem. Wysiłkiem, za który odpowiedzialna była goblińska strzała. Był słaby i prawdopodobnie umierał.

Bursztyn bał sie podejść bliżej i tylko obwąchiwał z bezpiecznej odległości rannego ptaka. Z zaciekawieniem zerkał na panią odczytując z jej twarzy i ruchów co robić dalej.

Fanny nie znała sie może tak dobrze jak Pszczelarz na ranach, lecz zdawała sobie sprawę, ze orczy grot mógł być zatruty i że musiał być usunięty a rana odkażona. Tylko czy zdoła tego dokonać? Czy nie zaszkodzi ptaku usuwając grot tkwiący w tak delikatnym miejscu jego ciała.

Nieopodal na głazie przysiadł kos z przekrzywioną główką, ciekawskim okiem przeglądając się wszystkim.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 13-07-2013, 22:18   #79
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
post zbiorowy
-----------------------------------------------------------------

Iwgar skoncentrował się na łańcuchu uniemożliwiającym ucieczkę Doderickowi wierząc, iż za sprawą stali jaką dzierżyli szybko uwolnią hobbita. Niestety Mikkel pozbawił go złudzeń. Łańcuch był zrobiony z nie byle jakiego żelastwa… a wprawione kowalskie oko stwierdziło, że nie podołają. Mało tego kłódka przy nodze więźnia i nawet mocowanie do skalnej ściany nosiło znamiona perfekcji i starożytnej biegłości. Wyglądało na to, że te cholerne gobliny znalazły w tej trudnodostępnej jaskini coś takiego… z kluczykiem. Leśny Człowiek nie ogarniał tego po jakiego grzyba miałby ktoś w naturalnej jaskini daleko od wszystkiego robić coś takiego… ale kto znał Iwgara zwanego Pszczelarzem w życiu by nie pomyślał, że jest z niego mędrzec mogący zrozumieć starożytne ludy. Przepatrzył dokładnie co miał przepatrzyć. Kłódkę. Łańcuch oczko po oczku. Nawet kółko i zaczep w ścianie. Sprawdził nawet czy jakby posmarować oliwą nogę Dodericka to przejdzie… niestety wielka, owłosiona stopa nie chciała się zmieścić. Ze skwaszoną miną o swoich refleksjach poinformował kompanów. Na obecną chwilę to jedyne co mu przychodziło do głowy to amputacja…

Odszedł od reszty parę kroków. Najpierw na skraj skalnej komnaty, a następnie w wąski przesmyk. Chwilę nasłuchiwał czy aby ktoś się nie zbliża, a potem się nieznacznie wycofał tak by w razie czego ostrzec kompanów o zagrożeniu. Jednym uchem słyszał rozmowę jaka się wywiązała… póki co jednak się w nią nie włączał.

Rathar zamrugał oczami, z trudem powstrzymując się przez niezbyt miłą wiązanką odnośnie zapobiegliwych goblinów, którym ktoś dał rzecz, której sami nigdy w życiu by nie stworzyli. Przyjrzał się kajdanom, przez chwilę próbując zsunąć je ze stopy hobbita. Pszczelarz ze swojej strony upewnił się, że trzymają się mocno ściany.
- Kojarzysz może, który ma klucz? - Beorning spytał cicho. - Może go gdzieś odłożył?

- Klucz ma wódz goblinów. - westchnął Doderick.

- Wódz? A czym to się on różni on innych pokurczów? - Rathar drążył temat. - Większy, ubrany inaczej czy w innym miejscu się raduje, ze udało mu się całą dupę wynieść z potyczki?

- Nie sposób go nie wyróżnić na tle reszty. Z pewnością go rozpoznasz od razu, bo najmniej przystojnym jest ten jegomość, nieco wyższym i utuczonym niż inne gobliny. – Hobbit skrzywił się z odrazą.

- Dobra, to skoro tak, to nie ma co dłużej ozorem mielić - Beorning wydawał się zdeterminowany do tego, by uwolnić hobbita inaczej niż ucinając mu stopę. - Iwgar, spróbujemy podkraść się cichcem? Mikkel mógłby malca popilnować... może przy okazji wymyśli coś innego. Ile tych stworzeń tam jest? - wstając jeszcze rzucił pytanie Doderickowi. *

Hobbit przełknął ślinę i niemal jęknął zrozpaczony. - Niezliczone rzesze... Setki myślę, albo wiecej, albo tylko tak halasują... - obejrzał się przez ramię w kierunku "wesołych" odglosów z głębi korytarza.

Bardyjczyk wzruszył zrezygnowany ramionami i skinął Pszczelarzowi głową.
- Rathar ma rację. Idźcie. Nic więcej nie wydumamy przy tej stali. Nie w takich warunkach i nie z watahą goblinów na karku. Weźcie ze sobą łeb Ubhurtza. Nie zaszkodzi w razie wykrycia jak już mówiłem spróbować zastrzaszyć. A jeśli i to nic nie da, wiejcie co sił w nogach. Ja tu spróbuję przygotować ewentualnemu pościgowi kilka niespodzianek. I... będę gotowy.
To ostatnie dodał patrząc na ostrze swojego miecza i żarzący się pod kotłem ogień. W końcu też na nogę niziołka, który chyba nie do końca rozumiał, że z kluczem, czy bez klucza nie zamierzali go tu zostawiać.

Niezliczone rzesze… to zabrzmiało naprawdę bardzo złowrogo i smutno. Iwgar nie wiedział co miał zrobić. Z jednej strony przekradnięcie się niezauważonym do wodza goblinów uważał za niemożliwe z drugiej cóż mieli począć. Chociaż jak tak trochę nad tym pomyśleć to na jego rozum to chyba gobliny nie miały zamiaru gotować hobbita z łańcuchem. Więc być może ktoś się jednak zjawi z tym kluczem… a jak się zjawi to lepiej tutaj go capnąć a resztę goblinów trzymać w wąskim przejściu i uwolnić Dodericka. – Możemy sprawdzić teren ale lepiej tutaj się zasadzić na tego skurczybyka. Jak go ucapimy i rzucimy łeb tego drugiego to powinno to wywrzeć odpowiednie wrażenie na reszcie. Ten przesmyk w razie czego daje nam dużo więcej możliwości obrony niż pakowanie się pomiędzy ich leża.

- Tooo... - Mikkel chwilę myślał drapiąc się po brodzie i cały czas patrząc na nieszczęsnego niziołka. Biedak mimo ich obecności wcale nie czuł się podniesiony na duchu. Nie pomagało to w podjęciu trudnej decyzji - To zupełnie niezła myśl Iwgarze. Jedyne co w tym planie mnie jednak boli to fakt, że gobliny najpierw przyjdą po - wskazał kocioł - normalne jedzenie. Bez klucza. I że zapewne sprawdzą wówczas co słychać u ich dwóch kamratów, którzy pilnowali wejścia. Poza tym, to naprawdę dobry plan. W wąskim przejściu można rozlać i podpalić oliwę... Dobrzeby jednak wiedzieć ile jest tych niezliczonych rzeszy. A i upewnić się, czy wódz nie śpi gdzieś pijany pod jaką ścianą i czy nie da mu się tego klucza zabrać... Nawet można by Cię bez większego trudu Iwgarze przebrać za goblina - uśmiechnął się do leśnego człowieka z pewną dozą przyjacielskiej złośliwości w oku - Dwa pełne stroje wszak są i tylko czekają na nowego właściciela.
- Jeśli jednak myślisz, że jest to pozbawione sensu - dodał już poważnie - to chętnie przystanę na poczekanie tutaj na gobliny.

- Tak czy inaczej, ze zwiadu nie warto rezygnować. Nie wierzę w te bujdy o niezliczonych setkach - Rathar wyraźnie wolałby zrobić to bardzeij bezpośrednio i ani myślał się sam przebierać, za to nie dyskutował z pozostałą dwójką. - Odprowadzę cię kawałek, potem możesz iść sam, Iwgar. Tyle by pamiętać, że trzeźwy i czujny goblin słyszy poruszenia kamieni na tych wąskich ścieżkach - wzruszył ramionami, ale widać było, że zastanawia się czy nie zdjąć kolczugi i nie pójść samemu.

***

Leśny Człowiek idąc za pomysłem Mikkela przywdział część orczego moderunku. Łachy i pancerz śmierdziały niemiłosiernie a oręż był ciężki… ale ta maskarada dawała mu dodatkową osłonę. Słabą bo słabą ale jednak stwarzającą jakąś przewagę. Iwgar zgodnie z ustaleniami ruszył na mały rekonesans. Opuszczając zagraconą kuchnię zdał sobie sprawę ile tutaj jest różnego typu klamotów… ale spora ich część nadawała się do spalenia. Do zadymienia ładnego kawałka jaskini. To mogłoby im dać przewagę podczas ucieczki.

Krok po kroku oddalał się od towarzyszy. Stąpał miękko i cicho. Ukryte głęboko korytarze okazały się znacznie bardziej przyjazne dla ich użytkowników. Równe klepisko, szersze przejścia… brak przeszkód w postaci stalaktytów. Te szlaki znacznie częściej były wykorzystywane przez te lubiące mrok cuchnące pokurcze. Przeszedł paręnaście metrów, może ciut więcej nim dobiegły go odgłosy jakiejś rozmowy. Kolejna dwójka wartowników. Tym razem gobliny… tym razem też piją. Przez myśl Iwgara przeszło pytanie skąd te małe pierdy mają tyle wódy?!



Wycofał się. Wrócił do jaskini z prowizoryczną garkuchnią.

- Może to ostatnia para wartowników, a może nie. Odezwał się do kompanów z orczym hełmem na łepetynie. – Brak tych zauważą na pewno jak będą szli do kuchni. A jak będzie jakiś sprytniejszy to zauważy też ślady krwi. Czyli może się skończyć tym, że eliminując ich nie zostawiamy sobie alternatywy w postaci pułapki tutaj. Zatem Panowie jaka jest decyzja? Idziemy po goblinskiego wodza czy zostajemy tutaj i przygotujemy tutaj zasadzkę? Zaatakujemy ich, zgarniemy klucz, uwolnimy Dodericka i podpalamy to a potem dajemy dyla czy idziemy?
 
baltazar jest offline  
Stary 15-07-2013, 11:30   #80
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Kuchnia. Jakkolwiek Mikkel, spodziewał się jakiejś wielkiej groty pełnej pleniących się niczym robactwo goblinów, napotkanie samotnego halflinga spełniającego się jako kucharz, przyjął oczywiście z ulgą. Co więcej, miał przez chwilę nadzieję, że uda się wydostać stąd malca bez dalszej konfrontacji z goblinami. Miał. Miał dopóki nie zobaczył łańcucha, którym hobbit przykuty był do skalnej ściany. Spod tłustego brudu, sadzy i kurzu, wyzierała matowa stal, której nie mogła sporządzić żadna orkowa kuźnia.
Podniósł łańcuch z ziemi i przetarł kilka ogniw dłonią. Ledwo widoczny zgrzew. Zwany przez khazadów ogniowym. Nie do złamania. Widział kiedyś piec, w którym można było czynić takie cuda z najtwardszą stalą. W Ereborze. Żar od niego buchał tak wielki, że młody wówczas Bardyjczyk czuł, że lada chwila padnie na ziemię bez przytomności. Chyba tylko sam smoczy ogień Smauga mógł się równać z gorącem w jakim krasnoludy Spod Góry kształtowały najpiękniejsze dzieła swojego kunsztu.
Ten łańcuch musiał pochodzić, albo z bardzo daleka, albo z dawnych dni, kiedy ponoć te góry widziały najwspanialsze królestwo krasnoludów o jakim słyszał świat. Valarowie wiedzą jakim cudem trafił on w łapska tych szkarad, które wykorzystywały go by więzić wędrowców.
Odłożył ogniwa na ziemię i pokręcił głową Pszczelarzowi, który, sądząc po wyrazie twarzy, nie mógł pojąć, że pokonanie łańcucha może przekraczać możliwości trójki uzbrojonych między innymi w topory mężczyzn.
Rathar zdecydowanie szybciej przyjął ten fakt do wiadomości.

***

Po krótkiej rozmowie Beorneńczyka z zafrapowanym Doderikiem, a następnie przeobrażeniu Iwgara w pierwszorzędnego orka, przyszedł czas na kilka skromnych przygotowań. Mikkel jednak nie zdążył nawet rozeznać się w stanie zaopatrzenia kuchni, bo Pszczelarz wrócił szybciej niż by mogli przypuszczać. Z wieściami właściwie nijakimi. Kolejni strażnicy.

- Zasadzka zatem - skwitował rewelacje leśnego człowieka Mikkel - Przyjdą tu. Raczej niezbyt licznie. Powinniśmy się skryć wśród stert tego ładunku i zaatakować gdy się okaże, że mają klucz, że mają zamiar zrobić coś złego Doderikowi, lub że zaczynają coś podejrzewać. Raczej nas tu nie wywęszą. Za dużo zapachów. Jeśli uda nam się uwolnić hobbita, podpalamy za sobą drogę i rzucamy im łeb tego drania od wargów. Jeśli zaś cokolwiek zawiedzie... - zawiesił głos trochę nieprzyjemnie - Tak, czy inaczej, zabieramy Cię stąd Doderiku.

I wrócił do przygotowań.

Na składzie karawany było jak się okazało kilka stągwi przedniej oliwy, która miała zapewne służyć podniebieniom gości Wschodniej karczmy. A że hobbici szybko zasłynęli z przedniej kuchni, w której nie żałowali najlepszych składników, nie było niczego dziwnego, że stągwie te były pokaźne i pełne po wrąbek.

Szybko zostały opróżnione do drugiego kotła, który zastąpił nad paleniskiem miejsce pierwszego.
- Będziesz musiał coś wymyślić Doderiku jak zapytają co to. Że tak najlepiej dusić mięso, albo cokolwiek innego. Powinny uwierzyć bez problemu. Co więcej...
Tu zaczął ponownie przeglądać zawartość skrzynek w poszukiwaniu jakichś nieokreślonych rzeczy chyba trochę na chybił trafił. Wziął bowiem na przykład słoiki z octem, kilka futrzanych czap, łój do konserwowania skórzanych ubrań i aromatyczną skrzyneczkę opisaną napisem “Old Toby”. Następnie zawartość tychże bez jakiegokolwiek szacunku wrzucił do pichcącej się w pierwszym kotle zupy, na jego nos, gulaszowej. Z ust Doderika wyrwało się zduszone jęknięcie na ten widok.
- Co więcej, trzeba sprawić, żeby goblinom nie posmakowała Twoja kuchnia i żeby szybko wróciły po Ciebie. Jeśli przychodzi Ci jeszcze do głowy jak zepsuć to dzieło, to nie krępuj się.
Ocenił raz jeszcze spojrzeniem grotę kuchenną. W teorii była płaska, ale w praktyce im dalej wgłąb leża goblinów tym głębiej. Gorąca oliwa z wylanego tu kotła spłynie korytarzem w dół i podpali się bardzo szybko. Doderikowy ładunek w grocie też powinien się zająć utrudniając pościg.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172