Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-05-2013, 00:00   #61
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Ruszyli przed świtem. Fanny gnana do przodu obawą przed tym, co nastąpi, i chęcią przyspieszenia nieuniknionego, z trudem zmusiła się do pozostawania w tyle, koniecznego, bo oczywiście w całej ich małej grupie najgorzej sobie radziła z zachowaniem ciszy. Mikkel trzymał się blisko żony. Było to opieka tak jawna i tak sprzeczna z buńczucznymi deklaracjami o własnej samodzielności, którymi Fanny ledwie co raczyła Rathara, że przyszło jej na myśl, że powinna się wstydzić. A tymczasem czuła się z tą opieką szczęśliwa.

Gdy Iwgar i Rathar podeszli śpiących mężczyzn niezauważenie, najtrudniejsze było za nimi.

Ci, którzy spodziewali się po Fanny jakiś oznak dezaprobaty dla brutalności, jakiej trzeba było do zmuszenia złoczyńców do mówienia prawdy, zdziwiliby się zapewne jej spokojem. Fanny nie zaprotestowała ani razu. Cieszyła się bardzo, że sama może stać z boku i nie brać udziału w przesłuchaniu, i współczuła mężczyznom, którzy wzięli na siebie ciężar tego wydarzenia. I choć gniew Iwgara budził w niej przestrach, pilnowała się żeby go nie okazać. Starała się natomiast pomóc w sposób, w jaki umiała, dlatego, nie odwracała wzroku i słuchała przesłuchiwanych uważnie. Wiedziała, że intuicja, co do ludzi rzadko ją myli, więc przekazywała swe przemyślenia szeptem, zazwyczaj stojącemu najbliżej niej Mikkelowi. Że faktycznie jak puszczeni wolno uciekną jak najdalej stąd, bo są solidnie przestraszeni. I że raczej nie wrócą, bo jeżeli coś się stanie hobbitom, to im się przypisze tę zbrodnię, nawet jak zrobi to ktoś inny.

Niepokojący był tylko ostatni wniosek, kłamstwo, które rozszyfrował też Rathar, że nie było żadnej kradzieży. Fanny sądziła, że zostali banitami swego ludu, bo zrobili coś znacznie poważniejszego niż kradzież. Że już mają na sumieniu ludzkie życie.

Przemówiła do Otberta i Sigiberta, gdy tamci powiedzieli już wszystko. To było trudne, bo jakaś jej część, co bardzo chciała zostać niezauważona, jakby Fanny nigdy tu nie było, protestowała przeciw kierowaniu na siebie uwagi. Ale jeśli Leśni Ludzie nie byli doszczętnie zepsuci, może istniały takie słowa, które trafiłyby do ich duszy. Byli braćmi i trzymali się razem nie tylko ze względu na wspólny paskudny los. Musieli wiedzieć, czym jest miłość i współczucie, choćby tylko wobec brata. I druga część Fanny buntowała się przeciw możliwości, że darowanie im życia, czyli dobry uczynek, przyniesie tylko złe konsekwencje. To zbyt by przypominało … zwycięstwo Cienia.
- Nie wiem, co okropnego zrobiliście wśród swoich. – Powiedziała więc głośno i wyraźnie, występując przed towarzyszy. - I nie chcą wiedzieć. Myślę, że kłamiecie nie tylko żeby ocalić głowy, ale i ze wstydu. I choć sami pewnie nie wierzycie, że to Cień wami kierował, tak właśnie było. W ludzkim sercu jest zawsze odrobina dobroci. Przecież kochacie się nawzajem. I nawet, jeśli zapomnieliście, czym jest odwaga i honor, gdzieś głęboko w waszych sercach one czekają. Na dzień, kiedy je sobie przypomnicie. Będę się modlić, żeby doczekały. I może kiedyś, gdzieś znowu się spotkamy. I będzie to dobre spotkanie.
Dziwne mieli miny, gdy jej słuchali. Skrzywione, niechętne, może gniewne nawet. Fanny cofnęła się odruchowo, ale potem znowu zrobiła krok w stronę braci.
- Tego bym chciała, nawet, jeśli to niemądre. I tego wam życzę. Jeśli odnajdziecie w sobie nadzieję, wszystko może się udać.

***

Majestat gór nikogo nie zostawiał obojętnym. Fanny wędrowała tego dnia urzeczona rozciągającym się przed nimi widokiem. Rozbili obóz tuż przy trakcie, w miejscu, które musiało służyć już wielu wędrowcom przed nimi, na lekkim wzniesieniu, gdzie dwie stare, skruszone zębem czasu, kamienne ściany tworzyły zaciszny zakątek, a wypalony krąg znaczył miejsce, gdzie nie jeden raz płonęło już ognisko.

Wędrowca wypatrzył Mikkel. Fanny oczekiwała nadchodzącego w pewnym napięciu i być może dlatego roześmiała się, kiedy siwy mężczyzna bez pytania rozsiadł się przy ich ognisku. Ale prawdę mówiąc poczuła też podziw dla naturalności, z jaką to zrobił. Oto człowiek, którego domem były trakty i gościńce. Od razu wyobraziła sobie o wszystkie te niezwykłe opowieści, które musiał znać ktoś taki. Potwierdziły to słowa obcego o grobowcach. Ale zapach nieproszonego gościa był niezwykle trudny do zniesienia, nawet dla Bursztyna, że Fanny zmusił żeby wstała od ogniska nim zdążyła o cokolwiek zapytać. I bardzo zdziwiła się, że słowa Rathara aż tak ubodły Czyraka. Sądziła, że niezależnie od ich woli mężczyzna zostanie z nimi. Przynajmniej póki pali się ogień.
Ucieszyła się, kiedy Iwgar wręczał wędrowcowi zupę i chleb i cicho zwróciła się do Rathara.
- Pozwólmy mu zostać. Tak się obruszył, na to co powiedziałeś, bardziej jak wstydliwa panna, nie stary awanturnik. Myślę, że to dlatego, że samotność już mu dopiekła. I żal mi go. Wystawimy podwójne warty. To i tak przez burzę nie będzie łatwa noc. Naprawdę w kupie raźniej. – I nagle roześmiała się. Słowo kupa w towarzystwie Czyraka nabierało jednego, niezależnego od kontekstu sensu.

Nadciągająca burza martwiła przejętą swoimi obowiązkami Kronikarkę. U podnóża gór mógł towarzyszyć jej niezwykle gwałtowny wiatr, dlatego, mimo że było chłodno, uznała, że lepiej będzie nie rozstawiać namiotów. Mikkel uwiązał konie dodatkowymi linami. Poprosiła też, by mężczyźni donieśli nieco drew. Osobiście zabezpieczyła bagaże przykrywając je płachtą namiotu i ciężkimi kamieniami. Starannie owinęła w skóry i płótna Księgę Waldy. Głęboko schowała swoją tubę, tak jak doniesione drzewo, mające ułatwić rozpalenie ogniska po deszczu.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 14-05-2013, 02:06   #62
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Spowite chmurami szczyty widać było już z tarasów Ereboru. Kiedyś tam był. Widział. Sięgający po horyzont południa i północy łańcuch odległych gór, za którymi gdzieś tam bym wielki Eriador. Ongiś królestwa potomków wielkich władców z zachodu. A jeszcze dalej niekończące się morze. To nawet brzmiało jak magia. A teraz podchodzili pod to wielkie pasmo górskie i szczyty z każdym krokiem rosły i rosły, jakby nigdy nie miały przestać. Wiedział, że Góry Mgliste to potężne i wysokie pasmo. Ale to były tylko słowa. W dodatku dla kogoś kto w swoim życiu widział tylko Erebor i porastane przez roślinność Żelazne Wzgórza, nic nie znaczące. To trzeba było zobaczyć. Szare ściany pikujących w niebo turni. Całe połacie jałowych gołoborzy u ich stóp. I to zimne, lecz jakże rześkie powietrze, które spływało na podróżnych z góry... Trudno było się dziwić, że Rathar wyraźnie odżył gdy dotarli na płaskowyż. Beorning najwyraźniej dużo bardziej związany był z górami niż z doliną Anduiny gdzie żyli jego pobratymcy... I kto wie, czy nie fakt, że on był człowiekiem wychowanym przez góry, a Mikkel przez otwarte stepy, nie różnił ich bardziej niż tradycje króla Barda i Beorna.
Dziw brał, że ludzie, których wychowała ta ziemia zupełnie nic nie wiedzieli o swojej przeszłości i dziedzictwie. Że pozwalali by okoliczne ruiny murszały i pogrążały się w nicości. A przecież być może ich daleki przodek własną piersią bronił tych murów?
Mikkel z ciekawością poświęcił jeden w popasów na przyjrzenie się ruinom, których kamienie albo ledwo trzymały się całości, albo służyły Beorneńczykom za podporę do walącej się Starej Drogi. Nie szukał niczego konkretnego. Po prostu pierwszy raz oglądał szczątki dawnych królestw. I pierwszy raz widział na własne oczy owoc zapomnienia. Tego wieczora też trochę pomęczył Fanny o możliwe pochodzenie tych ruin zastanawiając się czy to możliwe by Beorneńczycy byli pozostałością ludów zamieszkujących północne rubieże władców z zachodu.

***

Wtedy w obozie Sigiberta i Otberta, Mikkel miał chwilę zwątpienia. Szli tam z jasnym zamiarem. Ukarania i upewnienia się, że ukarani szybko nie powrócą na drogę występku. Żadne z nich się nimi nie interesowało. Nie istniało w nich nic więcej niż planowany rozbój. I jako tacy ukarani zostali należycie. Obici, sponiewierani i złamani. To i tak niewiele. Wszyscy wspólnie uznali się za litościwych gdy wyruszali do obozowiska leśnych ludzi z zamiarem bądź co bądź oszczędzenia ich żyć. Fanny najbardziej bodaj wzburzona groźbą jaka zawisła nad rodziną niziołków, nawet zdawała się gotowa szybko zmienić zdanie. Ale potem gdy tamci klęczeli spętani i zbici, zabrała głos. Jak wtedy w leśnym pałacu elfów. Stała obok Mikkela. I mówiła. O tym na co żadne z nich nie wpadło. Że to nie z Cieniem mają do czynienia a z biedakami, którzy do Cienia uciekli... Oczywiście żalu za obicie w Dalijczyku to nie wzbudziło, ale... trochę wstyd. Że sam siebie przed sobą uznał za litościwego. A winien był za głupca. Słuchał żony wpatrując się w oblicza grasantów. Zacięte i wystraszone zarazem. Zamknięte w sobie, ale i chciwie dopatrujące się nadziei w każdym jej słowie. W końcu chyba trochę jakby... wdzięczne?
Nie powiedział niczego więcej. Nawet gdy milczenie swoją prośbą przerwał Iwgar. Tylko przez ułamek sekundy rzucili mu zlęknione spojrzenie. Ale Mikkel zobaczył to u Leśnego Człowieka. On też poczuł słowa Fanny. Zostawili więc zbirów na jego łasce.

Dopiero później w podróży, Iwgar przyznał się do tego co uczynił. Mikkel uśmiechnął się z uznaniem.
- Gdy już wrócimy do Dali, przypomnij mi, bym Cię polecił do bardyjskiej gwardii królewskiej. Pewnie lata by minęły nim by udało im się cię wyuczyć czego trzeba, ale mógłbyś być dobrym dalijskim rycerzem.

***

Czyrak. Mikkel tak jak i Bursztyn zapałał niechęcią do tego typa. Ale swoistą naukę z uprzedniej przemowy Fanny chyba wyciągnął, bo choć w pierwszym odruchy był wdzięczny Ratharowi za suche powitanie, jakie Beorneńczyk zaoferował wędrowcowi, w drugim pomyślał, że... Przecież nie po to opuścił Dal, by nosić ją cały czas ze sobą.
Iwgar sprytnie zamiast tłumaczeń posłużył się artefaktem znacznie bardziej w takiej jak ten wieczory pożądanym niż grot ratharowej włóczni. Ciepłą zupą. Ale zupa, zupą, a prawda prawdą.
- By tu dotrzeć przeszliśmy przez Wielki Mroczny Las, Czyraku. A tam prawie wszystkie spotkania kończyły się dla nas nieprzyjemnie. Stąd i takie powitanie. Nie rozkopujemy jednak grobów i nie grabimy żywych. Takie już nasze przyzwyczajenia. Źle też znosimy przypuszczenia, że jest inaczej. Myślę, że sam byś źle zniósł gdybyśmy nawet nieświadomie poszargali twoje świętości - Ciężko było co prawda Mikkelowi wyobrazić sobie takie świętości, ale tak po prawdzie nawet najnikczemniejsi jakieś mieli. A w każdym razie Bardyjczyk miał nadzieję, że podpowiada mu to rozum, a nie naiwność. Warujący obok Bursztyn nadal powarkiwał - Ponieważ jednak nie mogłeś o tym wiedzieć, uznajmy rzecz za niebyłą i zjedzmy razem. Iwgar może zbyt szerokiego wachlarza potraw przygotowywać nie umie, ale jego potrawka z królika ponoć z tych najlepszych jakie można zjeść Leśnym Grodzie...

W przypadku ulewy poza usłuchaniem wskazówek żony, dodatkowo poza drwem zgromadził sporo szyszek z okolicznych świerków, które jak wiadomym było dzięki zawartej żywicy paliły się niemal jak dziegieć i łatwiej było z nimi podtrzymać ogień niż zwykłym drwem.
Gałgana uwiązał najmocniej i najpewniej. I tak jak Fanny był za ustaleniem wart dwuosobowych.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 14-05-2013, 06:47   #63
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




Czyrak naciągnął buty i bez słowa ruszył w swoją stronę zarzuciwszy przez ramię rzemień skórzanego plecaka, który zawisł przy biodrze wędrowca. Sznurował go idąc jakby słowa Rathara moc magiczna miały przepędzania niepożądanych istot lub rzucania uroków na takowe.

Kiedy jednak Pszczelarz wysunął za nim dymiący drewniany półmisek króliczego gulaszu, włóczykij zatrzymał się w pół kroku. Zapach jakie roztoczył się wokół wszystkich unosił się leniwie niemącony absolutnie żadnym westchnieniem wiatru, wszak on przed burzą nabierał powietrza. To westchnął Czyrak. Nozdrza mu zadrgały jakby głodny wilk węszył w lesie świeżą krew.

Słowa Fany to ciężko powiedzieć czy przeważyły szalę, czy może stary wagabunda już i tak decyzje podjął w sercu swoim, dosyć, że odwrócił się jak gdyby nigdy nic i bez słowa przyjął miskę od Leśnego Człowieka. Usiadł bezceremonialnie między Igwarem a Fanny, Ratharowi posyłając wilcze spojrzenie spode łba. Dwójce nowych przyjaciół czyraka, oczy załzawiły ze wzruszenia lub też zapachu który roztaczał wokół siebie jegomość. Zajadał się drewnianą łychą wybierając największe kawałki mięsa. Mlaskał i ciamkał nie zważając na dymiącą potrawy temperaturę. Czy słuchał słów Mikkela, nie dał po sobie poznać. Gdy dosiorbał resztę sosu beknął przeciągle i klepnął się w udo.

- Dobrze pichcicie w Leśnym Grodzie! Dawno tak dobrze podanego króla nie konsumowałem! – zaśmiał sie uraczony ukazując zgniły, szczerbaty zgryz.

Potem wyjął zza pazuchy woreczek. Miał w ziele, które nabił do nowiutkiej, pięknie rzeźbionej fajki.

- Gobliny są na Wysokiej Przełęczy. – kiwnął głową ubijając cybuch.

Po chwili roztoczył się przyjemny znawcom przyjemności palenia aromat fajkowego ziela.

- Gdzieś kupił taki wyśmienity towar i te nową faję? – zapytała spokojnie Fanny, której ciekawskość połączona z dobrą pamięcią zanotowała skrzętnie, że podobnie zdobiony przyrząd do palenia miał w Esgaroth poznany "U Bilba" halfling z Shire.

- Od hobbita. - odrzekł lakonicznie jakby to wyjaśniało wszystko. Po chwili dodał nie spiesząc się. - Dzień przed przedwczoraj z rana. – zaciągnął się głęboko. – Nie ma to jak zapalić po wieczerzy. – rozmarzył się opierając na łokciu. - Z wozem przez góry przechodził. Głuptas nie wiedział, że orki w okolicy od niedawna są. – zaśmiał się gorzko jak z kiepskiego żartu. - Pewnie nie przeszedł. Kilku ludzi nie poradzi se z goblinami. Bo nie pojedyncze to były, zbłąkane pokurcze... Za dużo śladów widziałem. Ale co ich tam miałem straszyć... Takie życie. - splunął.

A więc jednak Doderick żył jeszcze i zdrowym był handlując z Czyrakiem dwa dni temu w górach! Ta złą wieścią była obecność orków...

Czyrak wstał i odszedł skinąwszy rąbkiem potarganego kapelusza małżeństwo z Dali i kucharzowi. Bursztyna obrzucił niechętnym spojrzeniem, takim samym, którym raczył górala.

- Wywęszą was jak warg barana... – rzucił przed siebie nie obracając się ni razu za sobie, gdy szedł tym razem szybkim, prężnym, miarowym krokiem w obranym kierunku.










Następnego dnia na wieczór byli już u stóp samych gór. Trudna była przed nimi wędrówka, zwłaszcza przywykłym do stepów koniom. Dotarli do miejsca, w którym pełno było szczątków fundamentów, murów i łuków i filarów kolumn, z których nie zostało wiele kamieni na kamieniu. Rozłożenie ruin, które układały się w jakby kontury budynków a ich ilość utwierdziła ich w przekonaniu, że stało tu niegdyś przy szlaku miasto. Zapomniane przez leśnych ludzi, których potomkowie niegdyś zamieszkiwali te strony. Z czasów zapewne sprzed pojawienia się Nekromanty w Wielkim Zielonym Lesie. Przyniósł on zagładę, przyniósł wojnę, przyniósł zarazę, przyniósł wszystkie dary Cienia ze sobą. Wiedziała o tym Fanny. Rathar znał to miejsce. Nigdy go nie lubił. Było coś niepokojącego w aurze otoczenia. Choć obóz zamierzali rozbić na noc a miejsce do którego zaprowadził ich droga, było placem tego niegdyś tętniącego życiem ludzkiego osiedla i zdawało sie być idealnym wręcz na to – niedaleko płynął strumień świeżej wody, a i widać było ślady obozowisk ognisk innych wędrowców – to Kronikarka nie chciała słyszeć o nocowaniu w tym miejscu.

Nie musiała to tego nikogo długo przekonywać. Rathar stwierdził, że zna dogodną grotę nie tak znowu daleko stamtąd, więc ruszyli zostawiając za sobą jakby szykujące się do skoku, nieprzyjazne miejsce bez żalu. Weszli w góry i choć przyszło im wędrować przy blasku pochodni Wszędobylski zaprowadził ich do obiecanego miejsca uprzednio ruszając na zwiady zniknąwszy w ciemnościach.










Następnego dnia Ratahr z Pszczelarzem znaleźli świeże orcze tropy. Po południu zaś poszukiwacze Dodericka natknęli się na wystraszonego konia. Stał z wysoko podniesioną głową przestępując nerwowo z nogi na nogę. Dał się jednak podejść Mikkelowi i złapać za rzemienną uprząż. Z zadu młodej kobyłki sterczała czarna strzała pośrodku zakrzepłej na białej sierści brunatnej plamy krwi. Pszczelarz usunął orczy pocisk. Nie był na szczęście zatruty a mimo sporej dozy strachu I bólu koń nie doznał większego uszczerbku na zdrowiu.

Zaczynało pomału zmierzchać, gdy bractwo dojrzało, spory ogień na następnym szczycie górskiego wzgórza. Z daleka rozpoznali ludzkie sylwetki krzątające się pośród ruin muru, który okalał wierzchołek. Znaleźli karawanę. Tylko czy był wśród nich Doderick?

Ruiny fortyfikacji okazały się być pozostałościami po starej warowni lub pasterskiego domu. Wokół szczytu wznosił sie usypany z ziemi i kamieni, porośnięty trawą wał, z którego sterczały pozostałości muru. Z samej budowli nie zostało nic prawie, prócz kilku głazów wewnątrz pierścienia. Jedynie z dwóch kierunków można było bezpiecznie dotrzeć do tego miejsca, a były nimi pochyłe granie wyznaczające górski szlak.










Szybko dotarli do ludzi. Mężczyzna w sile wieku wyglądający na dowódcę wyszedł im na spotkanie. Nie było czasu na eleganckie powitania i kurtuazyjne przedstawienia.

- Ingund Długonogi jestem! W służbie Dodericka Brandybucka. – wskazał na bladego hobbita. – Orki wracają! Odparliśmy już dwa nocne ataki, za każdym razem liczniejsze, lecz teraz wrócą zapewne w wielkiej sile... Jeżeli przetrzymamy tę noc, to znowu ruszymy o świcie. Tak daleko na wschód orki się nie zapuszczą za nami w teren Beorningów. Jakżem myślał...

Niemal wyszeptał ostatnie słowa mrużąc oczy jakby nie mógł uwierzyć, że po tym wszystkim co przeżył, przeznaczenie nieubłaganie zesłało jeszcze więcej wrogów, których sylwetki już majaczyły w szybko zapadającym mroku. Dało się też słyszeć groźne pomruki wargów. Los zesłał im jednak również sojusznikówm, więc Długonogi szybko otrząsnął się oddając przygotowaniom do obrony. Wkrótce wydawał polecenia trzem młodym wojownikom. Młodzianom niewiele starszym od Sveina syna Gundruta, którego bractwo zapoznało w dniu obrony Baldora przed zbójcami. Obecni ochroniarze, może z wyjątkiem przewodnika, wszyscy pochodzili zapewne z miasteczka Bree i na oko nie mieli jeszcze dwudziestu wiosen. Andy Zadzior, Bill Łucznik i Tom Krzywousty. Byli strudzeni, niewyspani, zlęknieni. Z licznymi bruzdami i zadrapaniami. Splamieni krwią. Jednak tylko Ingund był poważnie ranny. Jego skórzana zbroja penetrowana była strzałą, po której teraz została dziura wraz z okalającą ją nasiąknięta czarną plamą. Iwgar w lot pojął, że człowiek o przekrwionych oczach jest śmiertelnie ranny. Nie od postrzału lecz od trucizny. Strzała była zatruta. Jeżeli ranny przeżyje, jeżeli oni wszyscy jakiś cudem przeżyją, to bez antidotum, przewodnik i dowódca ochrony karawany umrze w okropnych męczarniach i pewnie nikt mu już nie pomoże.

Doderick mimo dobrych wieści, że jego brat z obawy przed najgorszym wysłał za nim kompanię ratunkową, niewiele sie tym w obliczu nadchodzącej śmierci ucieszył.

- Niezwykle wdzięczny jestem, żeście dobrzy państwo wstąpili na herbatkę! Bardzo wdzięczny zaiste! – przerażony hobbit mówił tak grzecznie jak tylko pozwalały na to okoliczności. - Lecz zbliżają sie nieproszeni goście, więc mam nadzieje, że wybaczycie mi mili ludzie, że was zostawię chowając się pod tymi skrzynkami!

Od razu było widać, że do walki halfling był bezużyteczny, więc Ingund kazał Dodiemu pilnować ognia, które płonęło na środku kamiennego pierścienia. Taktyka Ingunda była prosta. Trzymać wielki ogień, który pochłaniał zebrane w ciągu dnia z okolicy drewno oraz resztę skrzynek i to co zostało z wozu.

- Skoroście nam z nieba spadli, to brońcie tego podejścia, a my zajmiemy się drugim. – zaproponował mężczyzna.


W międzyczasie zrobiło się już zupełnie ciemno. Nasyp wału ze szczątkami muru sięgał do ramienia dorosłego człowieka i zza niego ludzie dostrzegli zbierającą się gromadę wrogów. Czarne kształty powoli gnieździły się w oddali jak leniwe węże. Przemykały swodobnie wcale się nie kryjąc swojej obecności. Ludzie wytężali wzrok nie byli w stanie orzec w jakiej sile jest banda przeciwników. Były wśród nich wargi, tego byli pewnie, słyszeli je. Wśród konturów mrocznych ciał rozpoznać jedynie mogli, że ponad tłumem mniejszych goblinów górowały też gdzieniegdzie i wyższe postacie większych orków. Wilki warczały, orki chyba zresztą też. Pobrzękiwały zbroje i oręż.

Wtedy obrońcy dojrzeli wyłaniającą się z czającej się w mroku, poza światłem ogniska, sylwetkę potężnego orka w czarnej zbroi. Zatrzymał się kilkadziesiąt kroków od obrońców na krawędzi blasku i cienia. Usłyszeli jego donośny, gardłowy głos.

- Raggh! Złapani w małym kręgu jak szczury w grobie! Jestem Ubhurtz i jestem tu by was wszystkich zabić! Wyrzućcie miecze i włócznie! Poddajcie się, a może Ubhurtz pozwoli komuś z was odejść żywym!

Przerażony Andy Zadzior desperacko ruszył z wyraźnym zamiarem wyrzucenia za mur dobytego miecza, aby się poddać.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 14-05-2013 o 07:22. Powód: niektóre literówki
Campo Viejo jest offline  
Stary 19-05-2013, 16:13   #64
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Rathar ucieszył się, że mimo lekkiej rozbieżności zdań odnośnie Czyraka, ten nie pozostał w ich obozowisku. Beorning pewnym ludziom nigdy zaufać nie potrafił, a praca jako strażnik górskich szlaków nauczyła go wiele. W tym zaufania i jego braku, gdy przychodziło co do czego. Pewnie, gdyby taka burza zbliżała się w chwili przebywania w wysokich górach, mogłoby być inaczej. Ale tutaj? Olbrzym odprowadził wzrokiem wędrowca, nie mając ochoty spotkać go ponownie. Miał najwyraźniej znacznie mniej zaufania do obcych niż jego towarzysze, a zwłaszcza Fanny, wierząca, że ludzi można zmienić - Wszędobylski uważał bowiem, że ludzie się nie zmieniają, a już na pewno nie na stałe.
Nie mógł jednakże nie docenić ważności wieści, które mimochodem przekazał im Czyrak. Szczęśliwy zbieg okoliczności, można by rzec. Jakże mniej szczęśliwym okazała się informacja o grupie orków i goblinów. Zmuszała do pośpiechu i wybierania najkrótszych ścieżek.

Mimo tego, nie napotkali wielu problemów na swojej drodze. Następnego ranka Rathar miał nawet czas ściąć niewielkie drzewko i ociosać je, przy okazji słuchając podstawowych rad odnośnie tego, jakie powinno być. W przypadku tych drzewc nie zamierzał patrzeć, jak robił to przy pracy Fanny przy Żmiji, a zrobić wszystko samemu. Znał podstawy, toteż po wysłuchaniu porad, zabrał się do roboty korzystając z chwil odpoczynku czy swojej warty w nocy. Ciężko było określić, czy na koniec nadawało się to do czegoś, ale z drugiej strony - chciał, by służyło wyłącznie do ciskania. Przetestować porządnie nie miał już czasu.
Odnaleźli ślady orków.
Potem konia.
A ostatecznie tych, których szukali. W stanie nie za dobrym, ciągle jednak żywych.

Dalej już toczyło się szybko. Rathar, nie wdając się w rozmowy, wyjął z tobołków swoją kolczugę, której wcześniej podczas wspólnych przygód jeszcze nie miał okazji użyć i zaczął ją ubierać, narzucając na skórznię i wiążąc rzemienie. Robił to sprawnie i szybko, widać było, że nie zapomniał tych prostych, wyuczonych czynności. Oszczep do rzucania wbił w ziemię, sprawdził czy topór sprawnie wychodzi zza pasa i nałożył na głowę hełm, również mocując go rzemieniem. W lewe ramię chwycił tarczę, w prawe Żmiję, wykonując kilka próbnych ruchów. był gotowy, zajmując pozycję. Formalnie nie mieli dowódcy, który wydawałby polecenia w trakcie takich sytuacji, zmilczał więc widząc, jaką taktykę chce przyjąć Mikkel. Posłał mu tylko bardzo zdziwione spojrzenie. Walka konna przy pozycji obronnej i w górach? To mógł wymyślić tylko bardyjczyk.

Beorning ustawił się przed Fanny dokładnie w chwili, gdy doszedł do nich głos orka. Skomentował to cicho.
- Gadający ork. Lepsi są jak tylko charczą i warczą.
Odpowiedź w postaci wysłanych ku niemu strzał była znacznie lepsza, ale Rathar wcale nie żałował, że nie ma łuku. Zdecydowanie wolał się mierzyć twarzą w twarz. Albo twarzą w pysk, w tym przypadku, bo najpierw nadleciały strzały, nie wyrządzając wielkich szkód, a potem rzuciły się na nich małe pokurcze. Mikkel zaszarżował, ale Beorning nie zmienił pozycji, jedynie trochę obniżając środek ciężkości i nadstawiając tarczę. Krótka broń oponentów nie dawała im wiele możliwości, toteż pierwszy szybko został nadziany na włócznię i odkopnięty, gdy olbrzym uwalniał broń. Przed drugim przeciwnikiem osłonił się, czując niezbyt mocne uderzenie w tarczę. Z kilkunastu goblinich paskud prawie połowa padła, gdy nadleciała kolejna salwa a z przodu pojawiły się orki.

Jego uwagę na chwilę odwróciło tylko rżenie wierzchowca. Rathar tylko ułamek sekundy spojrzał w tamtą stronę. To wystarczyło.
- Osłaniajcie mi tyły!
Warknął bardziej niż zawołał w stronę Fanny i Pszczelarza. Sam ruszył do przodu, pierwszego przeciwnika uderzając tarczą i zwyczajnie spychając z grani. Poleciał z dość satysfakcjonującym wrzaskiem. Krok po kroku szedł do przodu, starając się odciągnąć wrogów od Mikkela, do którego także krzyknął polecenie.
- Cofaj się, cholera! Porzuć konia jak trzeba!
Beorning miał jasne priorytety. Życie człowieka w bitwie jest zawsze ważniejsze od życia zwierzęcia. A teraz musiał przerwać bardzo marny szyk. Prawie nie zauważył orka, który wyłonił się nagle nieco z boku i nie zdążył unieść tarczy. Szczęśliwie kolczuga wytrzymała.
Plan był prosty - umożliwić bardyjczykowi cofnięcie się. Otoczony nie miał szans. A potem powrót do wcześniejszego szyku. Za siebie nie miał czasu się nawet obejrzeć.
Lepiej, żeby stworów nie było już wiele więcej.
 
Sekal jest offline  
Stary 21-05-2013, 23:55   #65
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Wieści jakie za sprawą zupy przekazał im Czyrak oczywiście nie musiały być prawdziwe. Podróżnik ten, a może raczej włóczęga, jawił się takim co to wszystko mógłby powiedzieć gdyby miał w tym jakiś znaczniejszy interes. Niczym nieskrępowana obojętność jednak z jaką mówił o prawdopodobnym losie hobbita, podpowiadała, że przekazał im prawdę. Odchodząc więc tego wieczora z ich obozowiska, Czyrak, zostawił za sobą nie tylko złe powietrze, ale i niemały problem. Groziło im bowiem spotkanie z banda goblinów, którego efekt Mikkel przy obecnej liczebności ich Bractwa uznawał za z góry przesądzony. Co więcej nie była to nienazwana groza Mrocznej Puszczy, a bardzo konkretna zgraja goblinów. Morderczych istot, które bez wahania podrzynają gardła wędrowcom zostawiając ich ciała na pożarcie swoim wargom i padlinożercom.

Porozmawiali jeszcze trochę. Mikkel nie miał za dużo do powiedzenia. Kraj był dla niego obcy, a natura gór nieprzewidywalna. Zgodził się tylko z Iwgarem, że warto nadłożyć czasu jeśli ma to oznaczać bycie niezauważonym, a planowanie drogi pozostawił swojej małżonce i Ratharowi. Słuchając trzasku ognia drapał za uchem Bursztyna, który teraz konsekwentną nieufnością prześcigał Beorneńczyka. Pies przez dobrych kilka chwil patrzył na ciemności, w których zniknął Czyrak. Jakby nie chcąc dać się omotać kłamstwu, że człowiek ten tak zwyczajnie odszedł równie nagle co się pojawił. Dopiero gdy zaczęli kłaść się spać, a Fanny wzięła pierwszą wartę, pies złożył swój pysk już spokojnie na ziemi i westchnął miło od bijącego od ogniska ciepła. Znać było, że gdy nadszedł odpowiedni moment zrzucił z siebie wszelkie troski by dać ciału odpocząć. Niesamowita cecha. Nim usnęli przyglądali się jeszcze chwilę Fanny, która łaskocząc się piórem po nosie siedziała zamyślona nad otwartą księgą.

***

Nazajutrz znaleźli więcej ruin. Kamienne pozostałości jakiegoś starożytnego miasta. Porośnięte mchem i karłowatą roślinnością. Serce znów zaczęło rosnąć w piersi Mikkela. Miejsce to zdawało mu się tchnąć mnóstwem wspomnień. Tych tragicznych i tych wielkich... Miasta nie powstają z niczego. A ich siła to nie tylko kamień i drewno, z ktorego są wykonane. To coś więcej. Coś co ludzie opanowali i ujarzmili znacznie lepiej niż krasnoludy, czy elfy. Hordy goblinów mogą je niszczyć. Smoki mogą je palić. Głód może możyć mieszkańców. Ale człowieka nie da się tak łatwo złamać.
Bardyjczyk spojrzał na beztrosko żującego jakiś korzeń Pszczelarza. Fanny twierdziła, że te ruiny to pozostałość po przodkach leśnych ludzi, którzy podlegali wówczas władcom z dalekiej wyspy na zachodzie. Dlaczego by zatem Iwgara nie mógł być ich potomkiem? Cień, który sprowadził na tę krainę Nekromanta zrównał to miasto z nachodzącym na nie od zachodu skalnym rumowiskiem. Fanny mówiła cicho o strasznych chorobach, które toczyły mieszkańców. Przelewaniu bratniej krwi. Wreszcie o okrutnym końcu, który jakby do dzisiaj wisiał nad tym miejscem.
Mikkel czuł coś z goła innego. Dale również pochłonął niegdyś Cień. Smaug zwany Złotym pozostawił z wielkiego miasta królów Północy zaledwie zgliszcza. I to bynajmniej nie po zażartej bitwie. Zwyczajnie. Jakby po prostu, któregoś dnia spadł deszcz. Tylko, że potem Dale już nie istniało. Ale teraz smok nie żył, a Bardyjczycy znów byli silni. Nekromanta odszedł, a Iwgar wesoło pogwizdywał jedną ze swoich przyśpiewek...
To było dobre wrażenie.
Otrząsnął się z niego dopiero gdy zdał sobie sprawę z dziwnego bólu jaki malował się na twarzy Fanny gdy powiedziała, że nie ma mowy, by przenocowali w ruinach.

***

Koń zakwiczal boleśnie gdy Iwgar wyciągnął wbitą w zad strzałę. Krew nie była jeszcze dobrze zakrzepnięta. Gdzieś w pobliżu musiało niedawno dojść do walki, a ogłowie i krzywe drzewce wskazywały na fakt iż gobliny zaatakowały jakiś wóz, w którym ranna kobyłka musiała być zaprzęgnięta. Los więc kierujących wozem mógł być już przesądzony. Tym bardziej zważywszy na znalezione w pobliżu wcześniej ślady orków.
Obdarowawszy kobyłkę i przy okazji pozostałe wierzchowce, dzikim jabłkiem jakie znalazł dzień wcześniej w ruinach, przytroczył jej uwiąz do kulbaki Pensa. Nic dobrego rannego konia nie mogło czekać w tej górskiej głuszy.

***

Doderick żył. Żyła też grupka ochraniających go Breelandczyków. Banda goblinów, która jednak już wcześniej wytropiła wóz, miała najwyraźniej nadzieję zmienić ten stan rzeczy. Zanosiło się na atak, który stwory przypuszczą wraz ze zmrokiem. A na to nie trzeba było długo czekać.
Mikkel wysłuchując relacji człowieka, który Ingundem kazał się zwać, pośpiesznie zaczął zakładać swój kaftan kolczy i Pensowi napierśnię. Dopinać wszystkie sprzączki... Fanny. Popatrzyli na siebie...
Już o tym rozmawiali. Nawet z dzisiejszej perspektywy patrząc to było całkiem dawno temu. Jeszcze w Dale. W domu. Nie najlepiej wyszła mu ta rozmowa. Kronikarka była... Była wspaniałą Bardyjką. Gdy tylko rozpoczęto odbudowę królewskiego pałacu, król Bard ogłosił, że wszyscy młodzi dalijczycy, którzy powrócili by odbudować miasto będą uczeni rzemiosła walki. Sprowadził w tym celu easterlińskich mistrzów siodła i elfich łuczników, których kunszt przewyższał możliwości Bardyjczyków. Oboje przeszli surowe ćwiczenia. Wtedy jeszcze ledwo się znając. I Fanny wcale mu w nich nie ustępowała. I nie tylko przez wzgląd na imponujące umiejętności łucznicze. A jednak mimo to często miał taki odruch traktowania jej jak słabszej. Dopiero teraz podczas podróży co raz częściej czuł się jej partnerem. A nie tylko obrońcą. I właściwie nie zdziwiłby się już gdyby to ona jego ratowała. Kto wie, czy nie dziś... Walka bowiem miała rozpocząć się lada moment...

Był już na Pensie gdy orkowie zaczęli gromadzić sie wokół ruin. Kary rumak czuł zdenerwowanie ludzi. Czuł wiszące w powietrzu napięcie. Był koniem bardyjskiego szlachcica. I tak jak i jego jeździeć liznął sporo bitewnej nauki u dalijskiego źwiernika w pierwszym roku Odbudowy. Nie był mu więc straszny wysoki buchający falami gorąca ogień. Od zapachu krwi drobił nogami, ale nie z obawy, a z napięcia przed walką. Ciemność zaś nawet w bezgwiezdną noc nie mogła być tak czarna jak jego połyskliwa sierść i szeroko otwarte w buńczucznej pasji oczy. Pens oczywiście tej świadomości już nie miał, ale wyglądał teraz naprawdę okazale.
Mikkel spiął konia i błyskawicznie obaj znaleźli się między murkiem, a Andym Zadziorem. Eriadorczyk nie mógł nie zatrzymać się.
- Chcą, żebyście złożyli broń, bo się jej boją - powiedział spojrzawszy wpierw na wystraszonego chłopaka, a potem na jego kompanów - Boją się, bo wiedzą, że wielu z nich będzie padać martwych od tych ostrzy tak długo jak będziecie je dzierżyć w dłoniach. Nie proponują wam życia. Chcą je sami zachować. - Wyciągnął swoją srebszystą włócznię i wskazał nią ciemności - Te ścierwa tam pochowane to orkowie. Rasa kłamców i tchórzy, która najchętniej zabija bezbronnych. Ty jesteś Andy Zadzior, tak?
Kiwnął głową. Mikkel pochylił się lekko w siodle.
- Jeśli chcesz przeżyć, musisz pokazać im, że boją się jeszcze za mało.
Eriadorczyk spojrzał na niego, ale nim jego serce powzięło decyzję, zagrały dwie wypuszczone strzały... i ciche przekleństwo Pszczelarza w ślad za nimi.

Andy zmieszał się, zawstydził lecz nie odrywał wzroku od Mikkela. Inspirująca postawa rycerza z Dail dodała mu odwagi. Młodzieniec zebrał się w sobie, pewniej uścisnął rękojeść miecza i z podniesioną głową wrócił na swoje miejsce wzrokiem przepraszając wszystkich za chwilę słabości.
- Ja jestem Andy Zadzior z Bree! - chłopkak wydarł się na całe gardło potrząsając mieczem w górze.- I jestem tutaj aby was zabić przeklęte pomioty cienia! - wykrzyczał w noc ku orkom.

Orki w odpowiedzi na wypuszczone przez ludzi strzały, choć Zadzior mógł wierzyć, że na jego słowa, odpowiedziały salwą furczących w ciemnościach pocisków, które przecinały czarne niebo by spaść na pozycje obrońców. Zbyt pewni jednak swojego goblińscy łucznicy nie zdołali trafić nikogo.

Strategia Mikkela była równie nieskomplikowana jak Ingunda. Choć nieco bardziej otwarta. Grań była szeroka, twarda i nadająca się do manewrowania koniem. Liczni orkowie nie mogli więc zwyczajnie zalać pozycji obrońców, a musieli korzystać z tych dwóch przejść. Niezbyt wąskich, ale i wcale nie jakoś bardzo szerokich. Wystarczająco by zmieścił się tam koń z jeźdźcem. Wpierw więc szarża, potem nawrót do towarzyszy. Każdy goblin, czy ork, który chciałby uniknąć stratowania, lub ostrza długiego miecza musiałby się liczyć ze spadnięciem z grani. Może nie była ona jakoś bardzo stroma, ale dzięki niej niskim kosztem można było pozbyć się dużej liczby przeciwników na raz...

Gobliny zawyły. W mroku pojawiły się ich sylwetki. Pens parskał głośno i grzebał kopytem w ziemi. Jeździec jeszcze poczekał aż Iwgar i Fanny przymierzą. Aż wielki Beorneńczyk stanie w wejściu do kamiennego kręgu...
Spiął konia.
Pens ruszył w ciemności. Zamigotały krzywe wykrzywione w złośliwych uśmieszkach twarze. Pierwsza wpadła pod końskie kopyta. Kwik i wrzask zginął gdy stratowany stwór wyleciał za krawędź grani zsuwając się po niej bez ruchu. Inną sięgnął długi podszykowany pomysłem Friera długi miecz. Wrzask zabitego dołączył do kilku innych, którzy padli ze strzałami w piersiach.Gdy jednak jeździec zwolnił do nawrócenia, z ciemności wyskoczył na niego jeszcze jeden goblin. Zbyt nieudolnie by dosięgnąć zakrzywionym nożem Mikkela. Ale wystarczająco by wbić go po rękojeść w koński zad. Szybka kara za nieostrożność Mikkela...

Pens strzelił tylnymi kopytami w powietrze. Bardyjczyk ledwo utrzymał się w kulbace. Wokoło gobliny. Ogier rżał i kwiczał wierzgając z bólu. Z dala nadbiegali kolejni wrogowie. Orkowie...

I w tym zgiełku krzyków, rżenia i zgrzytu stali, coś jeszcze...

“Wargi, uciekaj Mikkelu, wargi biegną. Duży ork je spuścił na ciebie przyjacielu!”

Bardyjczyk uspokajając panikującego Pensa rzucił jedno niepewne spojrzenie okolicy. Zamiast jednak dojrzeć kogokolwiek kto mógłby wypowiedzieć te słowa, poczuł jak nóż jednego z goblinów rozcina jego nogowicę... Ból otrzeźwił go momentalnie.
Szarpnął wodzami na lewą stroną obracając gwałtownie wierzchowca w kierunku fortu i zmuszając najbliższych przeciwników do uników przed wizgającymi to przednimi to tylnymi kopytami.
- Naprzód Pens! - krzyknął na konia pewnie. Po easterlińsku. Wiedział, że koń posłucha. To był ten moment gdy musiał posłuchać. Opanować się zobaczywszy niedaleko wielkiego ognia stado. Perłę i Gałgana. Jego rana wyglądała na głęboką, ale to nie był przecież zwykły koń pociągowy do wozu, co od strzały w zadzie tracił zimną krew...

Nim jednak Pens ruszył, Rathar wyrósł tuż przed nimi. Wielki Beorneńczyk zostawiwszy Iwgara samego przy wejściu do fortu, rozpłatał kolejnego goblina i... krzyknął do Mikkela, by ten się cofał. Czym nawet w tym ferworze trudnej walki niespodziewanie trochę ubawił nawykłego do radzenia sobie samemu Bardyjczyka.
- Przybiegłeś tu by mi to powiedzieć?
Rathar w odpowiedzi zasłonił się chyba nienajskuteczniej puklerzem przed cięciem jednego z orków, a Mikkel znów pociągnąwszy za wodze uniknął drugiego.
Orkowie z poczucia humoru nie słynęli.
Skinęli sobie z Beorneńczykiem głowami, że pora się cofać. A skoro byli już we dwóch to mogli to robić powoli. Dałoby to Iwgarowi czas wykończyć to plugastwo, które minęło obu wojowników by zaatakować fort...

A potem gdzieś z boku doszło do nich psie i wilcze ujadanie...
- Bursztyn!!! - krzyknął na psa mając w pamięci wspomnienie o wargach. A złożyło się tak dobrze, że krzyknął w tym samym momencie co Fanny dzięki czemu ich głos rozbrzmiał ponad wrzawą walki - Do fortu! Broń Fanny!
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 23-05-2013, 23:48   #66
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Dzień po burzy nastał pogodny. Fanny jechała na Perle sycąc płuca rześkim powietrzem, radując się lekkim, chłodzącym czoło wiatrem. Góry Mgliste przeczyły dziś swojej nazwie, na horyzoncie ostre granie wystrzeliwały prosto w niebo, nie pozostawiając żadnych złudzeń co do swojej potęgi i przestrzegając niemądrych podróżnych, którzy ośmieliliby się z nią zmierzyć. Na mapie Fanny przełęcz, przez którą biegła Stara Droga nazywała się Bramą Goblinów. Czyrak z niepokojącą, amoralną niewinnością uświadomił im wczoraj, że miano to ma mocne uzasadnienie. Ale Fanny obudziła się uśmiechnięta i promienny nastrój wydawał się rozgościć w niej na stałe, jakby z przekazanych przez wędrowca wieści Bardyjka postanowiła usłyszeć i zapamiętać tylko to, co dobre. Rzeczywiście, jeszcze bardziej niż zazwyczaj potarganej wiatrem głowy Fanny, nie zaprzątały żadne wątpliwości. Wkrótce odnajdą Dodericka i pomogą mu bezpiecznie wrócić do brata. Przecież w tej chwili po to właśnie są.

Podnóże gór tętniło życiem. Niewielkie stada saren i jeleni pasły się na widoku nie zawsze nawet umykając przed ludźmi. Krążące w górze drapieżne ptaki pokazywał jej Mikkel, rozpoznając w niewyraźnych kształtach wysmukłą sylwetkę orła, zwrotnego sokoła czy kolorową pustułkę. Bursztyn płoszył na łąkach kuropatwy, bażanty i zające, ciesząc się z tego jak z najlepszej psoty i szczekaniem oznajmiając wszystkim swoją radość, aż Mikkel go odwołał, tłumacząc stającej w obronie zabaw psa Fanny, że za wiele ruchu zdradza ich z bardzo daleka. Niewielki, połyskliwie czarny ptak z żółtym dziobem pojawiał się na wszystkich postojach niewielkiej karawany.

Gdyby Fanny miała się na coś skarżyć to może jedynie, że to trochę mało usiąść obok, oprzeć się na chwilę, dotknąć w przelocie dłoni. I że może lepiej wcale tak nie robić, bo można oszaleć od tej nagłej fali gorąca, miękkości nóg, tego dziwnego brzmienia własnego głosu w chwili, gdy Mikkel stoi zbyt blisko, patrzy za długo, wyciąga w jej kierunku rękę.

Pozostałości zniszczonego miasta Leśnych Ludzi z daleka wydawały się Fanny wymarzonym miejscem na postój. Oferowały wszystko to, co kochała. Osłonięte zakątki, malownicze stare mury, wyblakłe reliefy na szczątkach kamiennych płyt, wysmukłe kolumny, których nawet czas nie potrafił obalić. Tajemniczy krajobraz przesiąknięty historią. Ale zdała sobie sprawę jak bardzo się pomyliła, gdy tylko wjechali między ruiny. Coś złowrogiego czaiło się pośród tych kamieni. Jakby tragedia wydarzyła się wczoraj. Porośnięte mchem, ocienione mury nie opowiadały żadnych wspaniałych historii. Jęczały bólem matek, płakały minioną rozpaczą. Jeśli śpiewały, była to pieśń o braku nadziei. Kronikarka musiała uciec stąd bez zwłoki. Wtedy Mikkel zapytał ją o to miejsce. Nie patrzył na Fanny. Urzeczony widokiem zachłannie pochłaniał wszystko wzrokiem. Mimo zadanego pytania zupełnie nieobecny, jakby otoczenie oplatało go niewidzialną siecią. Fanny nie mogła znieść zachwytu malującego się na twarzy męża. Gdy powoli, niemal z czułością dotykał omszałego muru, gwałtownie odtrąciła jego rękę.
-Zostaw –wyszeptała błagalnie.
Jeszcze chwilę w oczach Mikkela płonął ten obcy płomień. Gdy ustąpił, Fanny poczuła bezgraniczną ulgę.

I choć wszystko to trwało zbyt krótko by inni mogli dostrzec ich poruszenie, do serca młodej kobiety wdarł się niepokój. Przyszło jej na myśl, że Mroczna Puszcza odcisnęła na Mikkelu głębsze niż na innych piętno.

Odczucia Fanny, co do zniszczonego miasta w pełni podzielał Rathar. Sam, bez jej prośby, zaproponował na nocleg pobliską grotę. Znalazł ją bez trudu. Fanny zabezpieczyła wejście, wyznaczyła warty i kiedy zasypiali a Mikkel tym samym, co w poprzednie noce, gestem przysunął ją do siebie i wtulił twarz w opadające na kark rozpuszczone, jasne włosy żony, fala szczęścia gwałtem wyparła niepokój Fanny.

***

Wstała wcześnie, z przeświadczeniem, że powinna opisać wydarzenia wczorajszego dnia i przeklęte przez los miasto. Pełniący ostatnią wartę Rathar strugał właśnie drzewce do mniejszych grotów. Zamiast pisać sprawdziła więc czy dobrze wybrał drzewo, czy aby właściwą długość, czy na pewno wystarczająco giętkie, i sprężyste by nie złamały się przed spotkaniem z celem. Popisywała się swoją wiedzą z zapałem i skupiony na pracy Beorneńczyk musiał cierpliwie wysłuchać paru ciesielskich przykazań nim w końcu Fanny oderwała się od ulubionego tematu.

Potem opisała, co z wielkim miastem zrobił Cień i miała wrażenie, że pióro zgrzyta i skrzypi na pergaminie z jakąś złowrogą niecierpliwością, atrament ciemnieje bardziej niż zwykle, a jej własne palce trzymają stalówkę niezgrabnie i z niechęcią, jakby przedmioty stawiały opór zapisywanym słowom.

Tego dnia pierwszy postój wypadł wcześniej niż zazwyczaj, gdyż Iwgar znalazł orcze ślady. Wszyscy jak na rozkaz, który przecież nie padł, zrobili przegląd swojego oręża. Fanny poprawiła mocowania juków, a Księgę Waldy wyciągnęła na wierzch, żeby jeszcze raz, jeszcze dokładniej, owinąć ją w impregnowane skóry i dwa razy mocniej przywiązać do troków.

Już od jakiegoś czasu Kronikarka nie jechała na Perle. Dereszowata klacz, choć z natury wytrwała, nie dałaby sobie rady w górach, z jeźdźcem na grzbiecie. Mikkel dzięki swoim umiejętnościom jeździeckim radził sobie dużo lepiej, ale i on zsiadł z Pensa, gdy tylko zrobiła to Fanny. Za to Gałgan, wyraźnie tym różniąc się od pozostałych koni, wyglądał na zadowolonego. Gdy Pens i Perła prąc do przodu po wąskich szlakach, co i raz przechodziły do kłusa by poradzić sobie z wysokościami i miały już mokre boki i ciężkie oddechy, on szedł spokojnie i równo, i nadal sprawiał wrażenie jakby dopiero przerwał popas. W końcu pozostałe konie musiały uznać wyższość Gałgana i po raz pierwszy w tej wędrówce, to kudłaty górski konik szedł pierwszy, wybierając najwygodniejsze dla małego stada ścieżki.

Ostatni przed wieczorem postój wymusiła na nich złapana przez Mikkela zagubiona kobyłka. Iwgar opatrzył bok wystraszonego zwierzęcia i ruszyli dalej, tym razem parci do przodu już przez wyraźny niepokój o hobbista i jego karawanę. Nic dziwnego, że gdy z daleka zobaczyli ognisko na jednym ze wzgórz, prawie zapomnieli o ostrożności.

***

Jeszcze nim pierwsze sylwetki wrogów zamajaczyły w tle Fanny zdjęła Mękę z pleców. Zrobiła to właściwie odruchowo. Najpierw spojrzała na MIkkela, jakby chcąc się upewnić, że jest obok i ma na sobie zbroję. Mąż ruchem powiek podpowiedział jej gdzie ma stanąć. Fanny cofnęła się kilka kroków. Potem wszystko sprawdziła. Kołczan wygodnie wisiał na ramieniu. Tuba na drugim. Bardyjka dopięła w swojej skórzanej kurtce guzik. Zerknęła, czy Mikkel też o to zadbał. Dobrze zapamiętała dzień, kiedy oboje walczyli z orkami, dlatego za pasek zatknęła strzały o romboidalnych kształtach, zakładając z góry, że przeciwnicy mają mocne zbroje. Ramiona Męki, które w taki strachu rzeźbiła, na wzgórzu za Karczmą, we wszelkich próbach, spisywały się doskonale. Teraz miała się przekonać jak będzie w walce. I znowu, jak zazwyczaj przed walką, Fanny czuła … radość. Dziwną, pełną napięcia, niepozbawioną strachu, ale jednak radość. Oto ona, Fanny Kronikarka, córka Kolbeinna Młodszego ze swoja srebrzystą Męką w dłoni, znowu ma okazję się przekonać jak wiele potrafi, co może osiągnąć, czy jest wystarczająco dzielna, a jej Łuk celny i szybki? Czy wykuto ją ze szlachetnego kruszcu, czy mogłaby być bohaterem na miarę króla Barda? Czekali. Sekundy przed walką zawsze trwały nieskończenie długo. Bursztyn węszył w skupieniu, dobrze wiedząc, że nie czas na żarty. Bardyjka bez powodzenia próbowała policzyć wrogów. Ciemność zapadała zbyt szybko, a fortyfikacje zabezpieczające przed szczelnym oblężeniem, zasłaniały widok. Gdyby miała trochę elfich umiejętności, mogłaby zapytać Bursztyna. Pies tyle potrafił wyczuć. Skupiony patrzył w jednym kierunku. Fanny zaufała rudzielcowi. Napięła cięciwę i zaczęła celować jeszcze nim pojawił się wódz orków. Miała szczęście i dobrą pozycję. Sama prawie niewidoczna, choć nie stała za murem tylko obok Doderickowego wozu, wszystko widziała dokładnie. Ork przemawiał. Fanny napotkała spojrzenie Iwgara. Uśmiechnęła się. Męka i Kres. Niech sprawią się jak najlepiej. Dokładnie wycelowana strzała poszybowała we wroga. Uderzyła z metalicznym dźwiękiem. Fanny westchnęła z zawodu. Strzeliła prosto w hełm olbrzymiego przeciwnika. Zatoczył się i opadł do tyłu podpierając się ręką, aby nie wywrócić się całkiem. Klapnął na zad. Grot chwilę wcześniej krzesząc iskrę przeorał blachę. Strącony ze orczego łba stoczył się ze zbocza. Ubhurtz wstał i odbiegł w ciemność. Nie zdążyła posłać za nim drugiej strzały.

- Świeże mięso na kolację chłopcy! - ryknął ochryple z oddali.
Zawtórowały nienawistne krzyki pobratymców i skrzek goblinów. Zafurkotały lotki czarnych strzał. Mieli szczęście, pociski nie trafiły nikogo.

Dostrzegła, że Iwgarowi pękła cięciwa dopiero jak Pszczelarz pochwycił Melieraksa. Zbladła, otworzyła usta, ale co mogła powiedzieć. Iwgar był znakomitym strzelcem. Fanny musiała źle skręcić nową cięciwę.
- Obmierzłe pomioty!
Wyładowałaby swą złość w większej ilości przekleństw, ale zabrakło jej słów i czasu, i wprawy. Kolejna, wystrzelona z wściekłością strzała wbiła się prosto w serce jednego z nadbiegających goblinów.
-Pomór, na was pomór! –wykrzyknęła znowu Fanny.
Padł następny goblin, strzała wbiła się aż po lotkę, Męka bezbłędnie wybierała cele.

Kronikarka widziała, że Mikkel walczy na Pensie. Jak zwykle najbardziej wysunięty, przyjmując na siebie najwięcej ataków wroga. Kiedy Pens raniony w zad stanął dęba, a Fanny krzyknęła. Odetchnęła, gdy Rathar wyskoczył do przodu, do Mikkela. Choć w kolejnej fali goblinich strzał, jedna drasnęła ją w ramię, Kronikarka właściwie tego nie poczuła. Bursztyn widząc pana w niebezpieczeństwie wyrwał się za krąg fortyfikacji. Nie umiałaby go powstrzymać i nie chciałaby tego robić.

W krąg światła wbiegły orki z zakrzywionymi mieczami. Cztery. Fanny znowu strzeliła. W jednego z nich. I znowu zmieciony przez Mękę przeciwnik runął na ziemię. Mikkela atakowano z trzech stron. Fanny wskoczyła na pochylony wóz, ale i tak nie mogła dostrzec dokładnie, co się dzieje. Kolejna strzała drasnęła ją w to samo ramię. Tym razem zabolało. Dostrzegła goblina, który z boku fortu, od strony stromego podejścia na mur wdrapał się na nasyp i kamienie. Wskoczył do środka i biegł z nożem w zębach w stronę ogniska i Dodericka. Hobbit spostrzegając nadciągającego z parszywym uśmieszkiem na gębie pokurcza, schował się pod skrzynką mamrocząc w przestrachu „Rety, rety!”. Fanny odczuła pokusę żeby potrząsnąć wystraszonym kupcem. Czemuż nie strzelała szybciej. Napinała cięciwę zdecydowana atakować przeciwników otaczających Mikkela i Rathara. Ale Doderik jęczał poddając panice i w ostatniej chwili Fanny zmieniła zdanie. Strzała pofrunęła w stronę goblina. Wtedy bardzo wyraźnie z ciemności usłyszała Bursztyna. Krzyknęła, przywołując psa. W tym samym momencie krzyknął na Bursztyna Mikkel.

- Natychmiast bierz broń! – Fanny wrzasnęła do hobbita. W jej głosie nie dźwięczały żadne miłe nuty. Prędzej Doderick mógł odnieść wrażenie, że kolejną strzałę Kronikarka pragnie wpakować mu w wystający z ukrycia tyłek.

Bardyjka nie czekała na efekt swojej wściekłości, sięgając po następną strzałę pobiegła aż do murów fortyfikacji, w kierunku, z którego spodziewała się zobaczyć Bursztyna. Zaraz wystrzeli ponownie. Może w tego kto będzie gonił rudzielca, albo w któregoś orka. Ne wiedziała tylko, co zrobi jeśli Bursztyn nie nadbiegnie. Nie mogła zostawić go tam samego. Myślała gorączkowo, ale dłonie miała spokojne. Już. Cięciwa przy policzku. Kolejny strzał.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 25-05-2013, 17:56   #67
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Ruiny były częścią tych gór… i częścią historii ludu Iwgara. Czy tego chciał czy nie poruszał się nieomalże po kościach przodków… swoich lub swoich kuzynów. Zdawało mu się, że każdy z jego towarzyszy patrzył na to miejsce inaczej. On zapewne też. Rozglądnął się… jak wszędzie. Szukał tropów i śladów czyjejś bytności… to co znalazł go nie zaniepokoiło. Nie był to bowiem odcisk orczej stopy czy sierść warga, a zabawka… Dziecięca zabawka. Gliniany gwizdek… chyba przypominający kształtem słowika… jednak farba już dawno uleciała… a i tak było cudem, że skorupa została w jednym kawałku. Dźwięk jaki się wydobył kiedy dmuchnął w zabawkę pewnie już niczym nie przypominał tego jaki był przed laty… był cieniem dawnego. To jednak był. Przetrwał wbrew pragnieniu Cienia.

Uśmiech na chwilę zawitał na twarz zwiadowcy… do czasu aż nie dostrzegł w pobliżu resztek kości. Ludzkich. Dziecka.

Poczekał na resztę. Siedząc na pozostałościach po zewnętrznej palisadzie. Nie przysłuchiwał się rozmowie małżeństwa. Siedział sobie tak sam i gwizdał jakąś melodię. Gwizdał wesoło. Nie dlatego, że ten dzień i to miejsce napawały go optymizmem. Bo tak nie było. Natomiast dzisiaj na niego spadł obowiązek… ale i przywilej zamknięcia pewnej klamry. Życia tego dziecka. Iwgar był jednym z tych dla którego pochówek nie był najważniejszy. To nie ważne jak spoczywały kości, czy pod ziemią czy je palono i rozsypano na cztery wiatry. Nie. Pogrzeb dla tego wesołka był wtedy kiedy smutek śmierci zamieniał się w ciepłe wspomnienie. Kiedy łzy bliskich zamieniały się w uśmiech… kiedy pamięć przywoływała radosne chwile a człowiek nie rozpaczał nad stratą… a radował się z chwil wspólnie spędzonych.

Wieczorem przy ognisku wyciągnął gwizdek mówiąc wszystkim o swoim znalezisku. Oczywiście nie znał chłopca. Nie mógł przywołać żadnych wspomnień ani historii. Nie mógł opowiedzieć o jego narodzinach ani o dobrych chwilach. Nie mógł… ale mógł przywołać coś innego. Poszukać tej radości jaką kiedyś zaznało to dziecko. Przypomniał sobie pewną zabawę… Fanny wręczył pasterską piszczałkę, Wszędobylski miał swoje gwizdki do wabienia zwierzyny… a Mikkel… cóż. Musiał ułożyć usta w dziubek i świergolić. Sam zaś wyjął gliniany gwizdek… On rozpoczynał pewne melodie a inni próbowali je powtórzyć… Był pewien, że tak właśnie nieraz bawił się właściciel tej zabawki ze swoimi rówieśnikami. Wiele lat temu… i podobnie jak drużyna mieli trochę śmiechu przy nieudolnych próbach jednego z uczestników zabawy… trwało to chwilę… do czasu aż przy którejś z kolei melodii gliniany słowik po prostu się nie rozpadł Iwgarowi w rękach…

A wtedy melodię podjął tylko skrzydlaty przyjaciel Mikkela siedzący na jakiejś gałęzi w mroku.

Rzecz jasna myliłby się ktoś gdyby sądził, że te wesołe dźwięki daleko niosły się wśród górskich szczytów. Każdy był świadomy czyhającego ich niebezpieczeństwa. Jednak radosne wspomnienie i chwila zapomnienia nie zaszkodziły nikomu. Tym bardziej pamięci tego dziecka… które od tego wieczoru było związane z miłym wspomnieniem dla Iwgara

***
Rany Ingunda i odnalezionego poprzedniego dnia wierzchowca tylko potwierdziły jego wiedzę na temat walki z orczymi wojownikami. Te bestie nie omieszkały i tym razem posłużyć się trucizną. Iwgar miał tego świadomość i już wchodząc w góry z zasłyszanymi w karczmie opowieściami o hordach rozglądał się za odpowiednimi roślinami. A o nie wbrew pozorom nie było trudno jeżeli się wiedziało czego szukać i co z tym potem robić. Kiedy Czyrak poinformował ich o bezpośredniej bliskości to Pszczelarz przeszedł do decydującej fazy przygotowań. Wprawdzie po tych stworach nigdy nie można było być pewnym jakim dziadostwem zatrują swą broń ale z całą pewnością czymś ją pomarzą. Trucizny raz były mocniejsze raz słabsze raz wywoływały paraliż a innym razem nie pozwalały się goić ranom i wywoływały zakażenie. Pszczelarz słyszał różne teorie od robienia przez nich trujących past z jadu pająków przez trujące rośliny i jaskiniowe grzyby aż po mazanie broni fekaliami… Jak by nie było z tymi, które zajmowały tą okolicę to z całą pewnością pokonanie ich w polu nie będzie oznaczało końca kłopotów.

Może i wydało się im dziwnym widok kiedy to pierwszy raz zastali Iwgara fikającego po jednej z wysokich sosen… w poszukiwaniu czegoś. Nim reszta drużyny dołączyła do wysuniętego na szpicy zwiadowcy. Jak się okazało nie wybierał z gniazd żadnych jaj a pod drzewem leżało już całkiem sporo zalążków szyszek… a właściwie to bardziej jeszcze kwiatostanów. Pszczelarz coś tam tłumaczył, że są ich dwa rodzaje i nie wszystkie się nadają… no ale nie każdy na wszystkim musiał się znać… Dlatego Leśny Człowiek uznał, że to czego powinni dowiedzieć się jego przyjaciele to jak w razie czego użyć tych specyfików. Bo były dwa. Jedne które przygotował właśnie z tych sosnowych owoców – lepki o intensywnym zapachu, dokładnie wymieszany z machorką, i jakimiś niezwykle ostrymi w smaku jakby suszonymi jagodami. To trzeba było dać po oczyszczeniu rany pod opatrunek… nie było tego za wiele ale spokojnie powinno wystarczyć. Umieścił to w glinianych kubeczkach. Bo cholerstwo brudziło ubrania i lepiło się jak co najmniej miód… i niestety przyciągało muchy. Drugi specyfik natomiast podzielił do płóciennych sakiewek… był to susz do naparów. Jeden woreczek był na dwa kubeczki. Każdy napar trzeba było dwukrotnie przegotować i wypić chłodny… woreczki intensywnie pachniały. Właściwie śmierdziały… nieomalże jak Czyrak. Fanny dopytywała się co tam jest bo widać było, że Iwgar do przygotowania tego używał nawet moździerza… ale jak jej powiedział to i tak nie uwierzyła. A przynajmniej nie we wszystko. No bo w końcu kto na wyprawę przez Mroczną Puszczę zabiera zasuszoną śledzionę kozła i wątrobę niedźwiedzia? Pewne rzeczy wścibska dziewczyna rozpoznała ponieważ czasem Iwgar używał ich do niektórych potraw. Kiedyś jej tłumaczył że to nierozkwitłe pąki jednego z drzew które po zasuszeniu tak wyglądają. Ale nie wszystko… sporo rzeczy tam wymieszał ze sobą.

***
Pszczelarz nie po to nosił ze sobą łuk żeby nie sprawić aby jak najmniej tych ryczących bestii do nich dobiegło. Kres był w pogotowiu. Przed zwiadowcą ustawiony rząd strzał. Lustrował okolicę w poszukiwaniach najbliższych celów. Do czasu… do czasu, aż przewodzący tej bandzie bydlak nie postanowił zabrać głosu. Ryczał, wygrażał się i pozornie dawał szansę na uratowanie czyjejś skóry. Jednak Iwgar słyszał tylko – tutaj jestem, jak potrafisz to mnie ustrzel… tutaj jestem. Nie byłby sobą gdyby nie spróbował.

Przez ułamek sekundy jego wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem Fanny. Czuł, że zna jej myśli… Ona też wiedziała jaką mają szansę. Dłoń sama powędrowała mu do kołczana. Sięgną po strzałę ze specjalnie wykutym grotem. Romboidalny kształt. Dobra stal. Odpowiednio uformowana i naostrzona miała przebijać zbroje. Napiął mięśnie. Kres jęknął. Iwgar wstrzymał oddech. Przymierzył. Spokojnie. Spokojnie. Głosy jakby przycichły. Widział tylko koniec grotu i wielkiego orka. Spokojnie. Mierzył.

Kres już miał zaśpiewać pieśń śmierci jednak cięciwa nie wytrzymała. Jęknęła i zakończyła żywot boleśnie informując o tym Iwgara. Napięta struna nie wytrzymując pękła rozcinając policzek łucznika. Jednak złość i rozczarowanie zagłuszyło pulsowanie z rany… to miała być próba generalna. Nie udało się… w takim momencie. Nie było jednak czasu na rozpamiętywanie i zastanawianie się czy nie lepiej było jednak założyć tej cięciwy którą ukręcił on sam. Z konopnych i stalowych nici. Nie było czasu na otarcie krwi z policzka. Rozglądnął się nerwowo. Dostrzegł pozostawiony łuk przez Mikkela.

- Uważaj na siebie. Rzucił krótko do Fanny i skoczył ku broni. Jednak czas jaki stracił na dobiegnięcie do niej i przygotowanie się do strzału pozwolił zbyt wielu przeciwnikom pokonać wąską grań. Wystrzelił raz jeszcze. Strącił jednego goblina. Jednak Wszędobylski samotnie stojący i broniący wejścia to było za mało. Dobył więc topora i tarczy i ruszył go wesprzeć.

Mocno stojąc na nogach, chowając się za tarczą i czekając na te pewne ciosy wyprowadzał odpowiedzi bronią. Jakiś wyłaniający się z ciemności pocisk trafił go w ramię. właściwie drasnął. Czuł, że przebił się przez skórznię. Dotarł do skóry ale mięsień był nienaruszony. Jednak jeżeli strzała była zatruta to powoli zaczynała krążyć we krwi. Z każdym wyprowadzonym atakiem topora. Z każdym parowaniem. Bliżej serca.

Nie był tak skuteczny jak Rathar w walce bezpośredniej. Nie musiał być. Stał obok broniąc nieosłonięty tarczą bok druha. Nie pozwolić dostać się do kręgu krwiożerczych przeciwników. Tak by mieli okazję wykorzystać swoją przewagę liczebną. Nie był tak skuteczny ale to nie znaczy, że jego topór nie posmakował krwi. Wręcz przeciwnie. Parę goblinów o tym się dotkliwie przekonało. A tarcza dzięki bogom skutecznie póki co powstrzymywała ich furię.
 
baltazar jest offline  
Stary 26-05-2013, 09:04   #68
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Fanny stała z napiętą cięciwą Kresu. Kronikarka była silna. Silniejsza od niejednego mężczyzny. I nie tylko duchem. Bardingowie ukochali sobie długie łuki, długie tarcze i długie miecze. Długowłosa, długonoga Fanny z cierpliwością, której brak zdradzał tylko wzrok domagający się już wreszcie widoku Bursztyna, stała zaklęta jak posąg pośród walczących ciał i cieni.

W krąg światła, z mroku czarnej jak smoła nocy, wskoczył Bursztyn. Zagarniał łapami zbocze wzgórza pędząc wprost ku Fanny. Za nim, depcząc mu po ogonie, gnały trzy czarne cienie zbitych kłaków i mięśni. Wargi. Najbliższy psa już niemal go dopadał. Bardyjka zwolniła lotkę. Większy od Bursztyna wilk wybił się do wielkiego skoku lecąc, by spaść na grzbiet Rudego. Fanny nie słyszała świstu wypuszczonej strzały. Dobrze widziała, mimo wciąż sporej odległości utkwione w nią oczy przyjaciela. Potargana sierść. Zakrwawiony kark i pysk. Mogłaby przysiąc, że Bursztyn uśmiechał się do niej. Jakby biegł do pani oderwany zawołaniem od zabawy lub po długim rozstaniu. Cieszył się na jej widok głuptas mimo groźby śmierci jakby jej długo nie widział. I Fanny i śmierci.

Iwgar może do najsilniejszych z wojów nie należał. Wzrostem też ustępował innym, tak samo jak i tuszą. Lecz zwinnym był niczym wiewiórka. Z tarczą uwijał się pośród wrogów samotnie stojąc w przejściu na grani. Coraz więcej goblinów wyciągało ku niemu zakrzywione sztylety i krzywe miecze, a on, jakby tańczył między zwalonymi na ziemi truchłami wrogów. Zasłona tarczą. Półobrót. Kolejny cios zderzył się z drewnem. Odskok. Zasłona. Ryk wściekłości orczych gardeł rozdzierał noc. Z większą furią rzuciły się na niego. Wykorzystał impet naporu rozpędzonego goblina. Zderzony z obciągniętymi deskami skórą, którą Pszczelarz ustawił przeskakując ku niemu jakby po skosie, mniejszy przeciwnik potoczył się koziołkując na dół. Leśny człowiek w ostatniej chwili zdążył przenieść ciężaru ciała na drugą nogę wyprowadzając na odlew topór. Krew ze zdruzgotanej czaszki goblina zrosiła twarz Iwgara czarną posoką. Napastnik, ze wzniesionym wysoko sztyletem, upadł na plecy. Zaraz potem dogoniły resztę ciała spadające jako drugie, krzywe nogi.

Kolczy kaftan, zarzucony na skórznię, wcale nie ułatwiał ruchów. Mimo to Beorning górował nad coraz liczniej osaczającym wrogiem. Jak skała wystająca z morza rozgarniał czarne wody. Rozbijające się o niego fale goblinów. Żmija siała zniszczenie w szeregach najbliższych wrogów. Potrząsnął głową odrywając od oczu i policzków kosmyki długich włosów. Zlepionych potem i krwią. Jednym pchnięciem nabił dwa ciemnoskóre ciała na włócznię. Przebijając pierwszego na wylot - drugiego nadział na grot. Kątem oka widział druha z Dali. Mikkel wreszcie opanował konia. Wszędobylski, kopniakiem uwolnił drzwiec z trucheł. Nie zdążył sparować ani uniknąć ciosu. Zakrzywiony miecz większego orka przeorał lewy bok Beorninga zadając ból. Co najmniej solidnie obijając żebra. Odskoczył. Włócznia z impetem spadła z góry na orka. Grot przebił odsłonięty, umięśniony kark wojownika zagłębiając się aż po żebra.

Syn Thoralda obracał się w siodle na lewo i prawo. Miecz ciął wroga wzniecając strumień krwi. Gobliny wyrastały jednak jak spod ziemi. Skakały za i przed koniem. Po bokach. Bardyjczyk stratował Pensem, który wciąż podrywał się do dostawania dęba, pechowego goblina. Koń docisnął go do grani kopytami. Zdruzgotał klatę piersiową. W przejściu kręgu, jak w ukropie, uwijał się Pszczelarz osaczony przez dwa gobliny i orka. Od niego dzielił Mikkela odcinek pustej grani. Rathar walczył przed koniem. Odpędzał włócznią zapędy napierających orków. Biegło ich coraz więcej. Z nienawistnym gardłowym rykiem paszcz uzbrojonych w krzywe, ostre kły.

Fanny odciągała cięciwę z kolejną strzałą, gdy posłany chwilę przedtem pocisk, przeleciał nad głową Bursztyna. Z impetem trafił warga w locie. Drzewiec ugodził spadającego wilka w masywną pierś. NIm zderzył sie z ziemią, wierzgnął łbem do góry i na bok, jakby chciał się obejrzeć. Od razu stracił władanie nad kończynami. Bezwładnie runął na bok, wprost pod nogi nabiegającego pobratymcy. Obaj przetoczyli się, lecz tylko jeden z nich, znajdując równowagę po przekoziołkowaniu, parł dalej. Ustrzelony przez Kronikarkę wilk, sunąc przez moment po zboczu, zatrzymał się z połamanym kikutem drzewca sterczącym spod krótkiej szyi. Fanny posłała drugą strzałę ku trzeciemu prześladowcy. To on teraz zagrażał z bliska Bursztynowi. Pocisk dosiągł celu lecz nie zabił na miejscu. Warg z miejsca zwolnił, lecz Bursztyn nieoczekiwanie zatoczył półkole. Rzucił się na rannego wilka. Pies był odważny. Pies nie był głupi. Lecz pies stepowy nie był równym przeciwnikiem dla warga. Dopiero ledwo co wyrastał z szeroko pojętego szczenięctwa, stając sie w Mrocznej Puszczy młodym, dojrzewającym samcem. Niemniej jeśli miał tego świadomość, to pamięć w takich chwilach była krótką lub zupełnie niepotrzebną. Szczęściem wilk był ranny. Bursztyn zwarł się w morderczym uścisku szczęk i pazurów z większym od siebie przeciwnikiem. Stworzyli kotłującą się na zboczu, warczącą kupę mięśni i sierści. Kronikarka, choćby chciała, nie miała szans oddać strzału nie narażając Rudzielca. Co się stało z pozostałym, żywym wargiem?

Wilk spowolniony upadkiem zmienił kierunek szybko pokonując zbocze. Piął się ku graniu, na której konny rycerz opędzał się od goblinów. Mikkel zobaczył to, co zapowiedział mu chwilę wcześniej głos w głowie. Lecz było już za późno. Warg wielkim skokiem pokonał przestrzeń dzieląca go od jeźdźca i spadł na zad Pensa głęboko orząc pazurami zad i bok. Kłapnął masywnymi, niczym żelazne wnyki szczękami. Jednak tylko potargał zbroję człowieka. Koń przysiadł na zadzie. Na chwilę. Nim wilk zdołał poprawić uścisk lub zrobic lepszy pożytek z paszczy, koń szybko poderwał się w bólu i przerażeniu. Wystrzelił tylnymi kopytami jak ze sprężyn, tak mocno, że lecący mu przez łeb Mikkel wyraźnie słyszał łamane wilcze kości. Rumak nie zatrzymał się. Gnał przed siebie po grani w kierunku Iwgara. Tam, za pachnącym ziołami Pszczelarzem, było niespokojne stado Pensa. Wyciągający szyję Gałgan. Stająca dęba u powrozu Perła. Jeden z orków, słysząc za plecami tętent kopyt, obrócił się wymachując orężem w stronę ogiera. Ogień buchnął jaśniejszym płomieniem rozjaśniając noc swą natarczywością. Rozpędzony Pens zwolnił jakby niezdecydowany i w ostatniej chwili wyminął zagrożenie. Zbiegł po zboczu z rozwianą grzywą, znikając wszystkim z oczu pochłonięty przez noc i góry.

Obrócony plecami do Pszczelarza ork przypłacił ten widok życiem. Topór głęboko zagłębił się w jego czaszce rozłupując ją na dwoje, tak jak suchy pieniek dzieli się na dwie szczapy. Krew zalewała Pszczelarzowi oczy. Otarł twarz rękawem. Ręce mdlały od ciężaru tarczy, która na co dzień wcale ciężką nie była. Mocno zaciśnięta na trzonie topora ręka, kolejny i który to już tej nocy raz, zbijała uderzenia wrogiej stali?

Mikkel wstawał osłaniany przez Rathara, gdy Fanny położyła trupem gotującego sie do zadania ciosu goblina. Zwalił się obok Bardyjczyka. Mikkel dostrzegł sterczącą z serca goblina znajomą strzałę. Rathar bez pardonu blokował dostępu do rycerzaz Dali. Skupiał na sobie ciosy kilku przeciwników. Kiedy w oddali zobaczył kolejną wyłaniająca się z ciemności gromadę goblinów, tym razem liczniejszą niż wszystkie do tej pory atakujące ich siły wroga, mocniej zacisnął szczękę i uchwyt na drzewcu. Wiedział, że tanio skóry nie sprzeda. Mikkel, o ile całkiem nieźle radził sobie w siodle, mając reputację wcale złego bardyjskiego jeźdźca, to jednak jeszcze lepiej walczył pieszo. Wyszedł na spotkanie dwójki ostatnich goblinów jednym cięciem kosząc tego po prawej a sekundę potem, jakby niedbałym krokiem w bok, uniknął tnącego z góry na dół miecza. Wprawnym ruchem dźgnął orka. Wyszarpnął zbroczoną do połowy sztychu dalijską stal. Wróg padł na kolana a potem stoczył z grani. Wtedy i Mikkel zobaczył to, co widzieli już inni. Podniósł spocone czoło wysoko ku niebu, ku ciemnym gwiazdom, które ni eprzebijały się przez niskie chmury. Stał wyprostowany na szczycie grani a blask ognia odbijał się od jego zdobionej srebrem i złotem zbroi licznymi iskierkami. Całkiem tak jak słońce przegląda się w łuskach Smauga zaglądając pod wodę Długiego jeziora. Do wschodu słońca zostały co najmniej cztery godziny. Ciężko nabrał powietrza w zmęczoną pierś. Z brody kapała krew.

Skrzecząc i rycząc pędziło ku nim kilkadziesiąt goblinów.

- Wrraaggg!!!

Ratahr przytomnie ocenił sytuację. Wyszarpnął drzewiec z ostatniego leżącego u stóp wroga. Stał obok Mikkela przez chwilę a potem obaj, jak jeden mąż, wycofali się do kręgu. Po drodze uwolnili Pszczelarza od zajadłych ataków ostatniej dwójki goblinów. Bez zastanowienia czmychnęły w noc, biorąc nogi za pas, przed wracającym Bardyjczykiem i Beorningiem.

Wbiegający do kręgu obrońcy mieli okazję zobaczyć jak po drugiej stronie ich sojusznicy radzili sobie ze szturmem. Akurat w tym momencie jeden z większych orków wybił się depcząc po karkach i łbach mniejszym goblinom i wzbił sie do góry przeskakując nasyp z murem. Miał pecha. Spadł nadziewając się na włócznię Ingunda, który z zimna krwia zrobił kilka kroków w bok z drzewcem w dłoniach. Martwy ork potoczył się w kierunku ogniska, wprost pod nogi wystraszonego Dodericka. Hobbit od razu, wziąwszy zamach zza ucha, oburącz wzniesionym krótkim mieczem, dźgnął w szeroką, odkrytą pierś orka. Ostrze zagłębiło się po rękojeść. Z tych gorszych widoków była sylwetka rannego młodzieńca z Bree. Siedział oparty plecami o mur. Uciskał na bok, tuż nad biodrem, skąd wylewała się spomiędzy palców roztrzęsionej ręki, gęsta krew.

Ranny Bursztyn przeskoczył nad kamienny murem. Jego pani posyłała już strzałę za strzałą w tłum pędzących goblinów. Pszczelarz robił to samo sięgając uprzednio po Melieraxa. Kilku mniej z gąszczu wrogów dobiegło do kamiennego kręgu. Lecz wciąż zbyt wielu. W okamgnieniu na każdego walczącego człowieka przypadało co najmniej dziesięciu goblinów. Szczęściem nie mogli wszyscy zaatakować frontalnie ze względu na ukształtowanie terenu. W ciemności świeciły sie przekrwione oczy kilku wargów, które krążyły teraz tuż za granicą ogniskowego światła.

Miejsce każdego poległego goblina zajmował od razu następny, jakby czekający na swoją kolejkę. Przechodzący już zupełnie do defensywy ludzie opadali z sił. Choć szturmujący jak dotąd nie byli w stanie przebić się przez szranki obrońców wzgórza, to i oni coraz rzadziej zadawali obrażenia pozbawionym zbroi i tarcz goblinom. Opędzali się od spadających zaciekle ciosów czarnej stali, jak od roju pszczół, mając mniej okazji do wyprowadzania ciosów.

Pszczelarz zobaczył go pierwszy.
Ubhurtz!
Ostatni z dużych orków.
Największy.

Biegł lekko pochylony na ugiętych nogach. Trzymał przed sobą, na wyciągniętych, mocarnych ramionach, dwuręczny scimitar. Tego widoku można się było przestraszyć, gdyż tylko głupcy nie lękają się w sercach swoich niczego. Łysy ork biegł balansując na potężnych udach wielką sylwetkę czarnej zbroi. Spode łba wpatrywał się w obrońców kamiennego szańca. Ostatecznie wzrok skupił na Ratharze. Jakby ludzki olbrzym był najbardziej godnym przeciwnikiem dużego Ubhurtza z Gór Mglistych.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 10-06-2013, 23:38   #69
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Pens spełnił swój obowiązek wobec jeźdźca i wytrwał ferwor nierównej walki tak długo jak mu na to pozwolili valarowie. Mikkel nie mógł od niego wymagać ani odrobiny więcej. Nie mógł też jednak poświęcić Pensowi ani chwili by choćby dokładniej wyznaczyć kierunek jego ucieczki, bo gobliny już doskakiwały do niego z typową dla siebie tchórzliwą zaczepnością. Dłoń szybko odnalazła rękojeść miecza, a ostrze ukróciło żywot najbliższego potwora.

Gdy z pierwszej fali wrogów zostały już tylko niedobitki, wycofali się wraz z Ratharem do pilnowanego przez Iwgara wejścia do fortu. Usypana kamieniami ze starożytnej budowli grań ograniczona rozpadającym się murem. Jedyny szaniec jaki mieli. To nie kamienie jednak odpierały najeźdźców. Mikkel powiedział Andemu to w co sam wierzył. Robiły to ramiona dzierżące włócznie, miecze i topory. Robiły to oczy, za którymi podążały wypuszczane strzały. I coś jeszcze poza nimi o czym nie wolno było zapomnieć. Płomień w sercach dzierżących. To on najłatwiej wypalał wyrwy w szeregach najeźdźców. I Mikkel jak każdy Bardyjczyk wychowany na rubieżach pustkowii Smauga Złotego czuł ten płomień. Dziś, choć pewnie o tym by tak nie pomyślał, dziś był Thoraldem. I tak jak Thorald miał samoczwart z żoną i dwójką towarzyszy przyjąć nadbiegającą chmarę tego robactwa...

Bez namysły chwycił wbitą w ziemię krasnoludzką włócznię, chowając do pochwy zbroczoną goblińską juchą klingę miecza. Krótkie ramiona goblinów i równie krótkie noże jakimi walczyli nie dawały im w pojedynkę większych szans w takim starciu. A i gdzieś tam w ciemności nadal były wargi i ten nikczemnik, który je tu przywiódł. Gdyby któreś z nich pojawiło się w zasięgu rzutu, nie zawaha się...

Nie czekali długo. Parę oddechów zaledwie. Poświęconych wyglądaniu w ciemności sylwetek nadbiegających napastników. Otarciu potu z czoła i krwi z twarzy. Poprawieniu szybkim ruchem ramion opierającej się na nich, cięższej odrobinę niż na początku zbroi. I najdłuższą na obejrzenie się za siebie...

Wiedział, że tam była. Stała za nimi. Ciche jęknięcia cięciwy Męki były mimo zgiełku dosłyszalne dla kogoś kto wiedział czego wysłuchiwać. Kto chciał je słyszeć. Właśnie puściła cięciwę gdy się obejrzał. Chyba była ranna. Blask buchającego w niebo ognia rozświetlał jej sylwetkę tak dokładnie, że dojrzał krew na ramieniu. Oddychała jednak spokojnie strzelając szybko z pierwszego przymierzenia. Dostrzegła go. Niepotrzebnie się obejrzał. Nie chciał jej rozkojarzać tylko... wzmocnić się. Podsycić jej widokiem buzującą w żyłach walkę...

Uśmiechnął się skinąwszy nieznacznie głową i odwrócił ku wrogom.

Pierwszy szereg goblinów dobiegł. Bronie zazgrzytały o siebie. Wzmogło się wardże ujadanie, przez które słabo przebijał się cichy warkot Bursztyna.

Nim jednak nowa walka rozgorzała na dobre, Mikkel znów, zdezorientowany jakby, rozejrzał się dfookoła tracąc nieliczną okazję na wyprowadzenie czystego ciosu jednemu z goblinów i wystawiając się na cięcie innego, które niechybnie by go dosięgło gdyby nie strzała, której świst przeszywanego powietrza omiótl jego twarz by uwięznąć w gardzieli potwora. Zauważył to i znów skupił się na walce. Nadal jednak był pewien, że słyszy czyjeś głosy. I to nie należące do nikogo z obecnych!

"Dziwne, dziwne to. Dziwne. Kto to jest? I jak to się dzieje?" męski głos o niskiej głębokiej barwie był zdumiony. - A jednak! – zabrzmiała ostro złowroga nuta.
"Ojej jaki wielki!" chwilę potem drugi ,już znajomy Mikkelowi głos, który wcześniej ostrzegał przed wargami Bardyjczyk usłyszał wyraźnie. "Mam uciekać czy nie uciekać? Uciekać? Ojej! Chyba nie po mnie leci. Na pewno nie po mnie..." przekonywał siebie głos niepewnie w podekscytowaniu.
Walczące gobliny nagle podniosły głowy do góry jakby zapominając na chwilę, że walczą, zwłaszcza te co nie były zwarte w pierwszej linii z obrońcami.
"Przeklęte gobliny" znajomy już, rozpoznawalny głos był teraz srogi rozbrzmiał znowu w głowie Mikkela tak wyraźnie jakby mówił ktoś do niego stojąc obok.

I wtedy z nieba spadł na orki zamiatając skrzydłem tuż przed ziemią wielki orzeł. Ogień od tego podmuchu buchnął jeszcze większy. Wiele goblinów upadło, dwa zostały porwane w orle szpony i wzniesione do góry. Gobliny zaczynają panikować lecz krzyk znajdującego się już gdzieś blisko Ubhurtza powstrzymuje je od ucieczki. Linia atakujących nareszcie zaczyna się jednak chwiać...

- Orzeł... - szepnął Mikkel mitrężąc w ślad za goblinami jedną choć krótszą niż one chwilę.
A potem runął na najbliższe, których nie sięgnął dowódczy głos Ubhurtza.
Gdyby udało się zabić wielkiego orka, robactwo najpewniej rozlazło by się z powrotem do swoich nor... Dostrzegł jednak wśród napastników wielkoluda dopiero gdy ten już niemal dopadał do Rathara. Za późno na rzut...

Obejrzał się na Fanny... Też go już widziała. Męka w jej dłoniach czekała...

Mikkel zbliżył się do niej gotów bez względu na konsekwencje wyrwać się ze zwarcia z goblinami gdyby któryś z napastników miał niespodziewanie zagrozić Bardyjce. Lub Beorneńczykowi.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 14-06-2013, 22:35   #70
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Jakby stała w samym środku huraganu, świat huczał, wył, trząsł się i jęczał, wydawało się, że zaraz pęknie od nadmiaru wszystkiego. Rzeczywistość wirowała wokół niej w jakimś szalonym tańcu. Bursztyn w końcu dopadł kamiennego ogrodzenia. Gdy tak biegł wydawał jej się ze dwa razy większy niż zwykle. Miał uśmiechnięty pysk i zakrwawioną sierść, Fanny też się śmiała szczerze i radośnie, choć nie miała czasu sprawdzić, w jakim naprawdę stanie jest jej Rudzielec. Najważniejsze, że był tu, z nimi. Tymczasem na wzgórze docierały coraz to nowe gobliny, wtaczały się właściwie, groźne i niszczycielskie niczym wiosenna fala brudnej wody. Fanny katem oka obserwowała starcie Mikkela z wargiem, lecz sama w tym czasie strzelała do drugiego wilka. Pens przegalopował tuż obok niej i zdało jej się, że mogłaby chwycić wodze, gdyby nie to, że właśnie mierzyła w orka atakującego Mikkela. Dostrzegła jak po drugiej stronie szańca padł na ziemie zbroczony krwią młody chłopak, ale i wtedy do czegoś strzelała. Czuła się jakby miała dwie pary oczu i dodatkowe ręce. Wszystko działo się naraz.

Tylko kiedy Mikkel się do niej uśmiechał świat zwolnił i na chwilę przycichł, tak że mogła pełniej odetchnąć, jedną cenną chwilę, ułamek sekundy, który był jak powiew świeżego powietrza, albo łyk miruvoru.

Strzelała i strzelała. Raz za razem tym samy ruchem, w kołczanie została jej już mniej niż połowa strzał i przez chwilę to była najintensywniejsza troska Fanny. Olbrzymi ork, wódz przeciwników rykiem oznajmiał swe nadejście. Był jeszcze dość daleko. Kronikarka wyjęła kolejną strzałę, odnalazła wzrokiem Mikkela. Stał wyprostowany i patrzył w niebo. Podążyła za jego wzrokiem i wtedy też zobaczyła Wielkiego Orła. Pierwszy raz spotykała przedstawiciela tej starej rasy. I wiedziała, że na zawsze zapamięta szum jego skrzydeł, i głos, który wydał z siebie, gdy opadał na gobliny, bo nie da się go pomylić z niczym innym. Nagle szale bitwy odwróciły się. Kronikarka z trudem oderwała spojrzenie od Orła.

Tym razem nie mogła chybić. Celowała długo, starannie. Dostrzegała każdy szczegół brzydkiej postaci orczego kapitana. W końcu strzała pofrunęła. Grot utkwił w ramieniu orka. Zatoczyło nim do tyłu jakby oberwał w to miejsce obuchem, ale nie upadł. Zaryczał srogo z wściekłością, złamał strzałę i podjął bieg. Wolniej. Nadal w kierunku Rathara. Krzyczał do goblinów coś, czego nie rozumiała. Był już blisko, zaraz zrówna się z ostatnią gromadą zgromadzonych na grani, przed kamiennym kręgiem goblinów.

Fanny wyjęła kolejną strzałę, ale wtedy znowu przedarł się do niej jęk rannego. Chociaż cichy i słaby odwrócił jej głowę. Ranny chłopak leżał sam, zwrócony w jej stronę. Zamiast twarzy miał ciemną plamę krwi. Fanny pędem pobiegła w jego stronę.

To było całkowite nieporozumienie. Nie powinna tego robić. Nie znała się na leczeniu i ranach. Za to znała się na strzelaniu, a Męka była bardzo przydatna walce. Jeśli nie zabiją wodza, mimo pomocy Wielkiego Orła będzie z nimi krucho, ale …
Da radę. Oni wszyscy dadzą radę.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172