23-12-2009, 15:05 | #181 |
Reputacja: 1 | Gdy sołtys kazał wyprowadzić więźnia Maldred poczuł, że chłopi nie byli zbyt posłuszni. Ale cóż, można się było spodziewać. Licząc na to, że przynajmniej świtu dożyje, kapłan postanowił go tej nocy już nie ratować. Odprowadził tylko wychodzących z nim chłopów wzrokiem, upewniając się, że rozpozna ich następnego dnia, jeśli będzie taka potrzeba. Usiadł później przy stole i posilił się jeszcze trochę tym co zostało, choć uczta już skłaniała się ku końcowi i co lepsze kąski już dawno poznikały. - Dziękuję Ci, żeś się za nim wstawił. Nie wiem czy sam dałbym radę - powiedział Hasvid do duchownego, gdy chłopi wywlekli łotra na zewnątrz, prowadząc go do jego miejsca odosobnienia. - Warto by się dowiedzieć dlaczego Karanic zrobił to co zrobił. Czy w razie czego mogę liczyć na Twoją pomoc? - Ja tylko staram się nie działać pochopnie. Bo ten człowiek i tak zasłużył na śmierć, i prędzej, czy później taka właśnie kara go spotka. Mimo wszystko wolałbym, żebyśmy to my się nim zajęli, niż wieśniacy. Ale cóż, stało się. A Karanic jest po prostu niecierpliwy i lubi rozwiązywać problemy najszybciej jak się da, pierwszym sposobem jaki mu przyjdzie do głowy. Nic więcej. Gdy Hasvid i wszyscy wieśniacy opuścili karczmę Maldred zmówił wieczorne modlitwy, jak każdego dnia i za przykładem Blake'a udał się na spoczynek. Nie miał co prawda swojego posłania, ale oparł się o kominek i mógł być pewien, że do rana nie zmarznie.
__________________ Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution. Because I must not allow anyone to stand in my way. -DN Dyżurny Purysta Językowy |
27-12-2009, 12:50 | #182 |
Reputacja: 1 | Noc spłynęła na Marchię. Mieszkańcy dawno zdmuchnęli już świeczki w oknach i okryli się kocami, mocno, a to dlatego, że chłodna była to noc. Niewiele gwiazd zechciało ukazać swe piękne oblicza tym, którzy jeszcze nie zasnęli, a Księżyc świecił mizernie, jakby utracił swój blask. Większość członków drużyny udało się na zasłużony spoczynek, Zoi jedynie czujnie stróżowała przy dogasającym powoli ognisku. Między chałupami, przywiązany do słupa przy stodole marznął Red. Co chwila pociągał nosem i ocierał plecami o słup. Łkał, żałował teraz, że za przykładem wieśniaków nie wyznawał czczonych w Marchii bóstw. W chwilach takich jak ta, przydałoby się skierować prośby do jakiejś potęgi władającej niebiosami. Klął siarczyście, lecz w niczym mu to nie pomagało, mało tego, odczuwał coraz większy mróz, a ból po kopniakach chłopów odzywał się co chwila, przechodząc po ciele lodowatymi falami. Westchnął głęboko i opadł bez sił. Nie mógł zasnąć, wpatrywał się w niebo licząc na ratunek. Zrezygnowany zwiesił głowę i nagle poczuł dziwne mrowienie w okolicach przegubów. Powietrze wokół niego zafalowało, a włosy rozwiał mu chłodny wiaterek. Nie, to niemożliwe… - szepnął. Otworzył szeroko oczy ze zdumienia, patrząc jak ściskające go więzy opadają mu pod nogi. Natychmiast otrząsnął się, z wdzięcznością spojrzał ku niebiosom. Uradowany, odrzucił sznury i pomknął między chałupy. Obok leżał pijany chłop, który miał strzec go w nocy. Red ciężko odrzucił od siebie myśl by odpłacić mężczyźnie za wydarzenia z wieczora. Nie wiedział gdzie znajdował się jego wierzchowiec i nie zamierzał nadstawiać swej skóry za te poszukiwania. Ile sił w nogach pognał ku ścianie lasu. Kiedy wstało słońce zanosiło się na piękny dzień. |
28-12-2009, 11:11 | #183 |
Reputacja: 1 | Barbarzyńcy lubią alkohol..., aż za bardzo. Nim chłop zaczął kolejną opowieść ciężka głowa Wolfa uderzyła o stół. *** Rano nie wiele pamiętał. Głowę ściskał mu ból. Rozejrzał się po karczmie. W kątach pomieszczenia spali Maldred i Blake. Grey wstał i wyszedł z gospody. Jedyne co na zewnątrz dało się słyszeć to śpiew ptaków. Chłopi odsypiali biesiadę. Słońce padało na nagą pierś Wolfa. Barbarzyńca rozłożył ramiona i rozgrzewał się w słońcu. |
28-12-2009, 20:19 | #184 |
Reputacja: 1 | Nocna warta przebiegła Zoi spokojnie, miała o czym myśleć przez tę noc. Ciekawiło ją czy panowie naprawdę będą się tłukli po swoich pustych łbach i opóźnią ich podróż więcej niż to konieczne. Na horyzoncie niebo zaczęło przybierać różowy kolor. Nie długo zacznie świtać i słońce przegoni chłód nocy. Dziewczyna wstała i przeciągnęła się by rozprostować swoje mięśnie, rozdłubała na nowo ognisko i dorzuciła ostatki chrustu. Była prawie pewna, że czarodziej i Karanic wstaną zanim ognisko zgaśnie. Sama wyjęła ze swojej torby porcje żywności i powoli spożywała śniadanie. |
30-12-2009, 15:41 | #185 |
Reputacja: 1 | Barbarzyńca zamykając drzwi obudził Maldreda. Kapłan przeciągnął się i ziewnął. Wpadające przez okno promienie słońca już zapowiadały piękny dzień. Poświęcił chwilę na modlitwę, po czym wstał, rozprostował stare kości i otrzepał ubranie. Na tyle cicho na ile umiał opuścił karczmę. - Twój koń jest razem z resztą, za wzgórzem. - powiedział do Greya wystarczająco głośno, żeby go usłyszał, ale wystarczająco cicho, żeby nie rozdrażnić najprawdopodobniej skacowanego mężczyzny. Później położył prawą dłoń na swoim świętym symbolu i modlił się idąc w stronę obozowiska. Nie spała tylko Zoi i niektóre konie. - Dzień dobry. I smacznego - przywitał się, widząc, że dziewczyna coś przeżuwa. - Noc minęła spokojnie? Czekając aż tropicielka spokojnie przełknie i mu odpowie, przeszedł na drugą stronę obozowiska i przysiadł przy rannych. Jeść mógł w siodle, a sprawdzić jak się mają musiał już teraz, zanim w ogóle będą mogli zdecydować o dalszym losie Mikhaila.
__________________ Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution. Because I must not allow anyone to stand in my way. -DN Dyżurny Purysta Językowy |
30-12-2009, 15:44 | #186 |
Reputacja: 1 | Karanica obudził powiew mroźnego porannego wiatru który choć nie był mocny był na tyle zimny, że otrzeźwiał prawie od razu. Czerwona kula wschodzącego słońca oznajmiała, że dzień się zaczął i trzeba wstać. Człowiek podniósł się rozglądając wokoło kiedy zobaczył siedzącą tropicielkę i krzątającego się kapłana kiwnął tylko w ich stronę krótko głową po czym powoli zaczął zwijać koc i derkę. Podniósł pochwy zakładając je sobie na plecy po czym przymocował małą kuszę do uchwytu pasa. Nie mówiąc wiele odszedł na bok. Wyciągnął miecze po czym zaczął codzienny poranny trening. Kiedy skończył wrócił do ogniska siadając w jego pobliżu i wyciągając suche racje żywnościowe.
__________________ Dziewięć kroków przed siebie obrót i strzał nie najlepszy moment na błąd matematyczny. |
31-12-2009, 11:24 | #187 |
Reputacja: 1 | Blake przetarł oczy. Popatrzał na wnętrze pomieszczenia. Większość drużyny była już na nogach. Mężczyzna powoli wstał i schował śpiwór do plecaka. -Ładny dziś dzionek mamy - powiedział, i dokończył szeptem - Na umieranie. Rozprostował kości, zrobił kilkadziesiąt pompek i ruszył z plecakiem w ręku do ogniska. Wyjął stamtąd pęto kiełbasy i powili je konsumował. Lekko bolała go głowa po wczorajszej uczcie. |
31-12-2009, 12:58 | #188 |
Reputacja: 1 | Gdy Grey dotarł do obozowiska byli tam wszyscy prócz maga i Hasvida. Popatrzył po zmęczonych twarzach towarzyszy. Podszedł do swego silnego rumaka by poklepać go po szyi i pokazać zwierzęciu że jego pan jest już przy nim. Wyciągnął z plecaka suche płaty wędzonych ryb i podszedł do Maldreda zajętego opiekowaniem się rannymi. Przysiadł przy kapłanie i zaczął konsumować swoją strawę. |
31-12-2009, 16:19 | #189 |
Reputacja: 1 | "Z kim przyszło mi pracować? Teraz nie wróżę powodzenia tej wyprawie. Skoro nie ma wśród nas jedności i wspólnego działania, to jak możemy odnieść sukces?" - rozmyślał Hasvid, po tym jak oddalił się od ogniska, przy którym odpoczywali Karanic i Zoi. Znalazł jakieś zarośla i w nich postanowił spędzić noc. Na szczęście nie była ona zimna ani deszczowa. "Nigdy nie rozumiałem takich typów. Zapatrzeni w siebie i zadufani głupcy, którzy nie potrafią przyjąć cudzych argumentów. A ten do tego jest jakimś sadystą... Miejmy nadzieję, że nasze drogi się rozdzielą już wkrótce. Być może Mestor w Kamiennym Moście da mi szansę na samotne działanie. A tymczasem do rana. Popróbujemy się Karanic, kto lepszy..." Rankiem wstał, zjadł zimne śniadanie, po czym wyciągnął kamień szlifierski i zajął się ostrzeniem miecza i sztyletu. Po skończonej czynności wypolerował ostrza miękką szmatką i ruszył w kierunku obozowiska swoich towarzyszy. - No, Karanic - zwrócił się do tropiciela. - Czas na nas. Tak jak wczoraj powiedziałem, pojedynek. Za zniewagę, która dotknęła mnie do żywego. Tam na dole, obok studni. Miecz kontra miecz. Honorowo, do pierwszej krwi. Mam nadzieję, że tak potrafisz, co? Czekam... Odwrócił się i powolnym krokiem zszedł ze wzgórza na wioskowy majdan. Po drodze wyciągnął miecz i zaczął nim kręcić młynki i próbować pchnięcia, tak aby rozruszać mięśnie i przyzwyczaić ramię do ciężaru broni. |
31-12-2009, 18:48 | #190 |
Reputacja: 1 | Rano Theodor wstał dość wcześnie, za pomocą magii spakował namiot i umieścił go na powrót w małej sakiewce, którą nosił przy boku. Jako że namiot rozbił dalej niż reszta drużyny, postanowił po korzystać jeszcze ze spokoju, dlatego wyjął z sakiewki misę, i przyrządy do golenia, wyjął też butelkę i nalał do misy wody, podgrzał ją za pomocą odrobiny magii i ogolił się dokładnie. Spakował wszystko i wyjął coś do jedzenia. Kiedy kończył posiłek, zobaczył jak do czuwającej Zoi podchodzi Maldred, ale nie słyszał co mówią. Widział jak wstaje Karaniec, i pakuje derkę, a zaraz z krzaków niedaleko obozu wychodzi Hasvid, i wyzywa Karanica na pojedynek. - Idioci - Powiedział dość głośno, choć tak naprawdę miał żal do siebie, że wczoraj nie postarał się bardziej, aby ustalić przywódcę. Wstał i ruszył do obozu, aby sprawdzić, czy Karanic tez chce walczyć z Hasvidem, a gdy okazało się, że tak powiedział do Hasvida. - Pierwsza krew może być równocześnie ostatnią, jedno nie przeczy drugiemu. Zdajesz się być rozsądnym człowiekiem, może jednak odstąpisz od walki. Choć popieram cię całym sercem, bo też mam dość samowolki i nieposzanowania zdania innych, które to prezentuje Karanic, to jednak zabijanie się w drużynie, uważam za nietakt. Dlatego proponowałem Maldreda na naszego dowódcę, i ponawiam tą propozycję. Potrzebujemy dowódcy.- Przyjrzał się kapłanowi i dodał z uśmiechem - Tak czy inaczej stawiam dobre wino jeśli wygrasz Hasvidzie, a wierz mi, że mam tu kilka niezłych roczników - powiedział klepiąc swoją sakiewkę. |