lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [płaszcz i szpada] Terra Nova Incognita (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/10959-plaszcz-i-szpada-terra-nova-incognita.html)

kanna 05-03-2012 11:01

Szczere oburzenie na twarzy kobiety było tak przekonywujące, ze niejeden dałby się nabrać. Broda jej zadrżała.

- Mój panie! – powiedziała, po kilku głębokich oddechach, które miały sprawiać wrażenie, że z trudem uspokaja się po niesłusznym oskarżeniu (a jednocześnie dawały jej czas na namysł i wprawiały biust w falowanie, które często rozpraszało rozmówców) – oburzona.. zaprawdę.. oburzona i głęboko dotknięta jestem waszym oskarżaniem. Smutne jest, ze moją – królewską – troskę odbieracie jako pospolite szpiegostwo! Zaprawdę, rozczarowaliście mnie panie.


Podniosła głowę.
- Ale, oczywiście, oferowałam wam swoje usługi i słowa nie cofam. Zajmę się sprawą prochowni. Czy mogę już odejść?

JanPolak 05-03-2012 12:18

Rosalinda de Vion


- Tak. Proszę odejść do obowiązków - wychrypiał Lambert, lakonicznie kończąc rozmowę.

De Vion opuściła siedzibę Wicekróla. Dom znajdował się na niewielkim wzgórzu i stąd przed królewską wysłanniczką roztaczała się panorama skąpanego w zachodzącym słońcu Port Hope. Miasto powoli szykowało się do spoczynku, ludzie śpieszyli do domów, a w oknach zapalały się pierwsze światła, jedynie gdzieś z dzielnicy portowej wiatr niósł niewyraźne okrzyki.

abishai 05-03-2012 21:49

No pięknie. Że też musiał dosłownie wpaść na swą podopieczną. A potem poczuć na sobie ciężar strażnika miejskiego, który zamiast pędzić za złodziejaszkami wybrał łatwiejszy łup.
-Jeszcze jakby było co obmacywać, panienko.- odezwał się szlachcic chrypliwym głosem.- Co ty sobie wyobrażałaś, tak po nocy włóczyć się sama. Jeszcze by coś ci się stało.
- Złaaaaaaaaaaaaźźźźź ze mnie! Ale to już!!! -
wydzierała się Robin, równocześnie pakując mu z całej pary łokieć pod żebra. Była coraz bardzie zła, bo nie dość że się wywaliła, to jeszcze ten chrapliwy "opiekun" od siedmiu boleści na niej wylądował i przygniatał ją do twardej ziemi oraz rozpaćkanego arbuza. A jeszcze jakby tego było mało pouczał ją jakby był jej rodzicem.
"Nawiedzony moralista się znalazł" - przemknęło dziewczynie przez głowę.
-O niczym innym nie marzę. -syknął rozwścieczony szlachcic muskając wargami płatek uszny dziewczyny.- Ale te twoje wierzganie nie ułatwia mi tego.
Łokcia nie poczuł wcale. W obecnej sytuacji, dziewczyna nie miała możliwości wyprowadzenia dotkliwego ciosu. A sam Robert krzyknął.- Hej ty, na górze. Złaź z nas, bo nie ręczę za siebie.
- Teraz to nie jednego guza będę miała, ale dzięki tobie cała będę w sińcach. Złaź ze mnie bo się duszę! -
i ignorując jego słowa o wierzganiu jeszcze bardziej zaczęła się szarpać próbując wypełznąć spod przygniatającego ją ciężaru. - Mniej byś się obżerał, bo jesteś ciężki jak stutonowy wieloryb. Złaaaaaaaaaaaź i zabieraj ze mnie swe łapska! - Robin pacnęła trzymające ją łapy, nieświadoma czy są one Roberta czy leżącego na nim milicjanta.

Wnerwik 08-03-2012 07:06

- Ta nie, za duża... Ta za mała... - Anthony czuł się jak w niebie. Mógł przebierać w beczkach zacnych trunków, a potem pić i pić i pić. Znaczy, nie miał zbyt wiele czasu, bo jeśli karczmarz wróci trudno mu będzie wytłumaczyć dlaczego plądruje jego składzik. - O, może ta! - Zawołał wreszcie dojrzawszy beczułkę odpowiednich rozmiarów. Wystarczająco duża, by można było się upić... kilka razy. I wystarczająco mała by można ją było bez problemu przenieść. Idealna! Już miał iść gdy zauważył jakim rysunkiem ozdobiona jest beczka. Czaszka na tle skrzyżowanych piszczeli. Czyżby trutka na szczury? Szczęście, że się teraz zorientował, a nie podczas picia. Odstawił podejrzaną beczułkę, wytarł dokładnie dłonie o swój mundur i wrócił do poszukiwań. Wbrew pozorom nie tak łatwo znaleźć odpowiednią beczkę...

W końcu znalazł swojego "gralla" i wymknął się z karczmy. Lecz nie był to koniec trudności, a zapewne dopiero początek! Zaraz po wyjściu spotkał swego "towarzysza" Pitera de Banx. Zatrzymał się, spojrzał na niego... Cóż, chyba szykował się pojedynek. Robinson nie był jakoś specjalnie zawiedziony z tego powodu - właściwie to się nawet cieszył, że będzie mógł przywalić jakiemuś szlachcicowi.
- Yyy... - Skomentował jego wypowiedź. Nie tego się spodziewał. Z jednej strony szlachcic go zawiódł, ale z drugiej zyskał sobie trochę szacunku w jego oczach. Wbrew zwyczajom panującym wśród wysoko urodzonych nie wtykał swojego szlachetnego kinola w nie swoje sprawy.
Anthony wzruszył ramionami i ruszył wraz z beczką do swojego nowego domu.

JanPolak 08-03-2012 15:40

Piter de Banx, Anthony Robinson

Panowie de Banx i Robinson wrócili do domu mniej więcej w tym samym czasie. Piter szedł powoli, bo wybrał okrężną drogę. Anthony szedł powoli, bo niósł beczkę. A wiecie jak to z beczką: taszczysz na lewym ramieniu - sto metrów, ech niewygodnie! Może na prawym? Niesiesz, niesiesz, po chwili prawe drętwieje. To może chwile poturlać? Turlasz, turlasz - tylko czy się nie uszkodzi? Lepiej podźwigać przed sobą - ale tak się kolana obijają! W każdym razie, gdy dotarli do domu, słońce chowało się już za horyzontem, a ciemność zapadała nad Port Hope.

Ryan Shatterland

Ryan był w swoim żywiole! W ulicznej bójce, wśród kopnięć, podcięć i szamotaniny.

- Auu! Jak cię tylko złapię gówniarzu... - ucapił jednego z chłopaków za portki
- Lać go! - nastoletnie pięści śmignęły przed oczami
- A ty gdzie!? - własnym ciężarem unieruchomił przeciwnika
- Z dyńki go! - cios spadł na twarz mężczyzny

Przewrót, klincz, szarpanina na ziemi. Dzieciak wyślizgnął się Ryanowi z rąk, inny sypnął mu piachem w oczy. W końcu mężczyznę dosięgła seria kopnięć po żebrach, odbierając dech w piersiach i orientację. I chwilę później z głośnym tupotem trzej wyrostkowie i beczka zniknęli w ciemnych ulicach.

Poobijany Shatterland pozbierał się z ziemi. Jego ciało nie uznało co prawda poważniejszego uszczerbku, ale duma to co innego. Okazał się nie być jedynym, dla którego uliczna bójka jest żywiołem.

Robin de Briosse, Robert Arthur de Marsac

Wśród plątaniny ciał i arbuzowej papki, żandarm sięgnął rękami ku kołnierzom Robin i Roberta i szarpnięciem postawił oboje na nogi (tym ruchem przy okazji dał dziewczynie miejsce do wyprowadzenia bardziej skutecznego kuksańca w żebra opiekuna). Gdy obydwoje stali już - Robert całkiem sam, Robin praktycznie trzymana w powietrzu za ubranie - stróż prawa zaczął ziać oskarżeniami i zapachem czosnkowego jadła.

- Ha! Przyłapałem was na gorącym uczynku! Zapałem zboczeńca! I złodziejkę! I zbója eee… z pistoletami… To już trzeci?

Coś nie zgadzało się w rachunkach milicjanta, wyraźnie zbijając go z tropu.

- Gadać, co wy tu robicie! Albo do kryminału pójdziecie!

kanna 10-03-2012 14:23

Rosalinda postanowiła nie schodzić już do portu ani tym bardziej nie zajmować się dziś sprawą prochowni. Skierowała swoje kroki w stronę przeznaczonego im budynku, z zamiarem udania się spać po wieczornej toalecie.

Kiedy szła, jej myśli wróciły do rozmowy z DeGottem. Wicekról był mądrym człowiekiem - nie było to dziwne, inaczej nie utrzymał by tak długo swojej pozycji.
Mądrym, przebiegłym, a co najgorsze nieczułym na jej wdzięki. Bliskości śmierci wyostrzała jego spojrzenia, dodawała odwagi (której zapewnie nigdy mu nie brakowało) i szczerości jego słowom.

Cóż.. pozostawało jej tylko spełnić jego polecenie. Oraz poszukać plotek. Ludzie zawsze chętnie plotkują o władcy.

Ale to już jutro.

Vantro 11-03-2012 21:34

Robin otarła paćkę arbuzową z twarzy. Spojrzała na swą upaćkaną dłoń i poklepała po ramieniu policjanta (tak jakby w geście gratulacji a w rzeczywistości wycierając paćkę w jego mundur), zaś sama równocześnie wijąc się w próbie wyrwania kołnierza z jego garści.

- Zboczeńca, tak! Zbója z pistoletami, tak! Ale jaką złodziejkę? Jaką złodziejkę? Gdzie ta złodziejka? - ponownie się szarpnęła by wyrwać swój kołnierz z uścisku - Jego powinien waść trzymać a nie mnie, bo jeszcze nawieje. Gdyby mnie nie wywalił i na mnie się nie zwalił pewnie bym tych złodziei spod tawerny dogoniła. Nie słyszał waść jak ktoś krzyczał "hultaje, złodzieje, rabują" i jak ci rabusie koło mnie przebiegli... szkoda, że mnie zaskoczyli, bo bym im nogę podstawiła i już by w kryminale siedzieli. Puść mnie pan bo się uduszę. - zakończyła machając wymownie nogami w powietrzu, nie zważając na to w co one trafią.

abishai 11-03-2012 21:35

-Słyszałeś panienkę? Puszczaj jak ładnie prosi.- rzekł chrypiącym głosem Robert wyciągając pistolet zza pasa i przykładając lufę wprost do nosa stróża prawa.-I zważaj na swe słowa chamie, bo zwykłem zabijać w pojedynkach tych którzy mnie obrażają.
I stawiał w ten sposób biedaka w dość ciężkiej sytuacji, bo dwie lufy pistoletu dubeltowego celowały mu w twarz.
Po czym wytłumaczył krótko i dobitnie.- Panienka Robin zgubiła się podczas spaceru, a ja jej szukałem po mieście. Tyle ci wiedzieć wystarczy.
- Taaaaaak... tak, a guza w prezencie zarobiłam. - wcięła się dziewczyna kolejny raz się szarpiąc.
- Boś niezdara.-odgryzł się szlachcic trzymając terroryzowanego stróża prawa i porządku na muszce.-Najlepiej jak te nieporozumienie zakończymy polubownie. My pójdziemy swoją drogą, a ty wrócisz do ścigania złodziejaszków.
Szlachcic bardziej niż własną charyzmę liczył na siłę przekonywania dwóch luf pistoletu.

JanPolak 12-03-2012 01:22

Robert Arthur de Marsac, Robin de Briosse

Kaprawe oczka milicjanta zezowały na wycelowaną w niego broń. Wpierw się cofnął, potem przystanął, zaczął przepraszać („Aaa nie, to ja już pójdę”), chwilę później grozić („Jeszcze się policzymy, zbóju”) i w końcu zdecydował, że pora zrejterować („Zbóje… złodzieje… pobiegli… gdzie indziej!). Problem został rozwiązany. Pozostało liczyć, że bohaterowie nie będą w przyszłości potrzebowali pomocy milicji.

Wszyscy

Po przygodach pierwszego dnia wszyscy wrócili do domu. Na bezchmurnym niebie Nowego Świata lśniły już gwiazdy, a blady księżyc oświetlał ulice uśpionej kolonii. Cóż pozostawało bohaterom, jak nie zjeść wieczerzę (mniej lub bardziej zakrapianą zdobycznym piwem) i udać się na spoczynek?

~*~

Tymczasem na jednym z dachów, wesoło majtając nogami nad ulicą, siedziało trzech nieźle podchmielonych wyrostków.

- ... więc mówię wam, że to była kleseńska księżniczka podróżująca incognito!
- Eee, za fajna była na księżniczkę! Widziałeś, żeby książęta kradli?
- Mój ojciec mówi, że tylko to robią.
- Moim zdaniem to była wychowanica klasztoru, co uciekła do Nowego Świata przed zakonnicami krępującymi rozkwit jej kobiecości.
- Że… co to znaczy?
- Będziesz starszy, to się dowiesz. A ten, któremu z dyńki dałem? Niechybnie iberyjski szpieg przybyły, by mącić wodę i sypać piach w tryby manufaktur…

~*~

Poranne słońce wzeszło nad oceanem, budząc pracowitych mieszkańców Port Hope. Wkrótce z kominów wystrzeliły strużki dymu, na ulicach pojawili się pierwsi przechodnie, a w powietrzu zabrzmiały odgłosy otwieranych warsztatów.

Tego dnia miasto miało huczeć od plotek. Rano ktoś puścił wieść, że wczoraj dokonano zuchwałego napadu na tawernę „Nowy brzeg”. Zaraz okazało się, że za napadem stał okrutny zbój z pistoletami. W południe wiadomo już było, że nie zbój, tylko cała szajka. I nie z pistoletami, tylko z baryłką prochu, którą wysadzili ścianę składziku i ogłuszyli klientów. Przy podwieczorku opowiadano sobie, że nie klientów, tylko regiment milicji. Oraz, że kapitanowi straży herszt zbójów osobiście przystawił pistolet między oczy. Zaś wieczorem miasto miało zasnąć przekonane, że za wszystkim stoi iberyjska siatka szpiegowska, planująca zamach na Wicekróla Lamberta de Gotta. I tylko jeden karczmarz zachodził w głowę, gdzie się podziała druga beczka piwa. Być może bohaterowie tych plotek nie słyszeli, ale zamieszczamy je tutaj, ponieważ brzmią nad wyraz prawdziwie!

Zaś póki co świt zbudził nowoprzybyłych, spędzających pierwszy dzień w oferowanym przez Lamberta gospodarstwie. I choć, mimo starań Rossalindy, wciąż nie posiadali służby, ich składzik okazał się dostatecznie wyposażony, by sami przyrządzili śniadanie. Czekał ich pracowity dzień…

~*~

Master Bruce stanął na pomoście, surowo patrząc na dwóch majtków krzątających się przy kutrze.

- Te, Egon, jak kontrafał knagujesz?!
- No tak, panie master!
- Jak tak?
- No tak.
- A… może i tak.

Master Bruce na morzu służył nie od wczoraj. Zaś jego dwaj podwładni: Egon i Raffi byli szczurami lądowymi, które uciekły z Dominium i - skaranie boże - dostały się pod jego komendę. Wolał takich trzymać krótko, a dziś rano popędzał w dwójnasób.

- Z życiem! Zaraz tu będą pasażerowie na Wyspę Jaszczurek!

Master skończył lustrowanie małego, zwinnego kutra, który znajdował się pod jego dowództwem. Obrócił swą słusznych rozmiarów sylwetkę ku lądowi i szczypiąc gęstą brodę wypatrywał obiecanych podróżnych.

Vantro 12-03-2012 22:31

Robin odetchnęła pełną piersią gdy tylko dłoń stróża prawa puściła jej kołnierz. Nie czekała jak sytuacja dalej się potoczy tylko od razu wzięła "nogi za pas" i pognała w dół uliczki. Tym razem jednak nauczona "doświadczeniem", bardziej uważała by się nie pośliznąć na rozpaćkanych arbuzach. Skręciła za pierwszym napotkanym budynkiem i zwolniła kroku. Odwróciła głowę do tyłu zerkając przez ramię i ujrzała... wyłaniającego się zza rogu swojego "anioła stróża", a właściwie to Robercika, bo do anioła raczej było mu daleko. Nie przypominał go ani wyglądem, ani głosem, a tym bardziej swoim zachowaniem. Zaś jego mina świadczyła, że do "świętości" mu bardzo, ale to bardzo daleko. Zniechęcona dziewczyna zwolniła kroku by mógł ją dogonić, wszak na to że uda jej się odnaleźć nowych kompanów za bardzo już nie liczyła. Słysząc zbliżające się kroki mężczyzny rzekła:

- Sapiesz jak lokomotywa, gdzie ci tak spieszno?
-A ty... narażasz się na kłopoty. A jakby coś ci się stało? Założę się, że tutejszy areszt nie należy do milutkich.- burknął szlachcic podchodząc do dziewczyny.
- Było go sobie zwiedzić, jak ci ten miły stróż prawa złożył propozycję, byś się nie musiał zakładać. odrzekła mu na to dziewczyna butnie zadzierając podbródek do góry.
- Chętnie bym cię tam wsadził i zamknął. - zagroził Robert wpatrując się w oczka dziewczyny butnie.-To byś może byś spokorniała. Ty wiesz jak się martwiłem o ciebie ?!
- Czemu co ja osesek jestem? Szablę mam, bronić się umiem. Już ci na statku mówiłam, że twa obecność jest zbędna. - odrzekła mu dziewczyna stając gwałtownie i tupiąc nogą w złości. - Gdybyś się pokracznie na mnie nie wywalił to ten grubas by mnie nie złapał. - dodała z pretensją w głosie.
-Oj głupia gąsko, nawet pistolety w dłoniach nie dają przewagi.- machnął ręką de Marsac. Po czym dodał.-Wielka mi rzecz, szabla. Nie ochroni przed sztyletem w plecach, ni przed podstępami mężczyzn. Ani przed workiem na głowę w ciemną noc.
- Jak widać żadna z tych rzeczy mnie nie spotkała. I możesz przestać prawić mi kazania! Ojcem mym nie jesteś! Nie miałeś nic ciekawszego do zrobienia tylko za mną łazisz? - burknęła mu w odpowiedzi dziewczyna mimo tej butności, jednak bliżej się do niego przysuwając, bo nachodząca noc zaczęła ich otaczać swoim mrokiem. Zaś z otaczającej osady puszczy do uszu dziewczyny dolatywały dźwięki, których nie słyszała w swoich stronach.
-Ale może spotkać. A ja przestanę prawić kazania, jak zaczniesz choć trochę na siebie uważać. To nowe miejsce, nieznane zagrożenia. A ja nie chcę by coś ci się stało, póki za ciebie odpowiadam.- odparł z pewną rezygnacją w głosie szlachcic.
- Przecież cały czas uważam. Czepiasz się i już. -odrzekła mu na to Robin i dodała - Jak ci taką trudność sprawia pilnowanie mnie to może od razu zrezygnujesz? - spytała z nadzieją w głosie.
-Nie.- objął nagle w pasie dziewczynę i przytuliwszy ją rzekł.- Chłodno się robi. Jeszcze się przeziębisz, albo gorzej.

Speszona Robin szarpnęła się by wyrwać się z jego ramion, ale rzeczywiście robiło się chłodno, a on był taki... cieplutki.
- Czemuś się tak uparł by mnie pilnować. Czy moje zdanie się tutaj nie liczy? - dopytywała się już z mniejszą złością w głosie.
-Honorowy dług. Twój ojciec mi pomógł, więc ja pomagam mu. I tak, twoje zdanie się tu nie liczy. Ale powinnaś być dumna. Tamta szlachcianka nie ma opiekuna, który pilnowałby jej pleców.- odparł spokojnym tonem Robert, tuląc do siebie dziewczynę i idąc z nią w kierunku ich domów.
- Nie wydaję mi się by jej plecy potrzebowały opiekuna, ona jest taka... - Robin w ostatniej chwili ugryzła się w język przypominając sobie nauki jakie jej guwernantki próbowały wbić do głowy. I o dziwo tym razem się do nich zastosowała. - Coś ciekawego udało ci się zobaczyć podczas zwiedzania osady? - zmieniła pospiesznie temat wtulając się mocniej w Roberta.
-Nie. Nie miałem okazji.-rzekł Robert i dodał.- Ale mam jeszcze czas. I ty też. Oswoisz się z tym miejscem, poznasz jego zagrożenia. I nie będę cię musiał pilnować.
- I tak nie musisz! A ja muszę sius... - zaczęła i odchrząknąwszy dokończyła - ...na stronę. Chyba w krzaki za mną lazł nie będziesz?! - po czym wywinęła się z jego ramion by skierować się w krzaki które mijali.
-A kto wie... może siedzą tam w krzakach ludożercy, albo podglądacze.- zakpił Robert.

Robin stanęła w pół kroku i udając panikę rzuciła mu się na szyję krzycząc: - Ratuj mnie! Ratuj dzielny ryyyyyyyyyycerzu. Sprawdź czy w tych krzakach zbiry nie siedzą! Ratuj moje gatki przed... zamoczeniem. - po czym parsknęła śmiechem i raźnym krokiem poszła za krzaki.
-Uważaj bo pójdę sprawdzić, akurat gdy będziesz miała opuszczone.-zagroził Roger choć bez przekonania w głosie. Leźć bowiem nie zamierzał.
Robin pospiesznie załatwiła co miała załatwić. Podciągnęła spodnie i ruszyła w kierunku gdzie zostawiła pilnującego ją mężczyznę, kiedy jej wzrok przyciągnęła mała zwinięta kuleczka. Ukucnęła i podniosła znalezisko do góry szepcząc:
- Zgubiłeś mamusię koteczku? - po czym delikatnie wsunęła go za pazuchę tak by Robert nie zauważył co niesie i nie marudził jak to on miał w zwyczaju. Wychodząc z krzaków rzekła:
- Późno już i zimno coraz bardziej, pospieszny się. - i raźno ruszyła do przodu, tym razem pilnując by być krok przed idącym z nią mężczyzną.
Kiedy bezpiecznie dotarli do domu dziewczyna rzuciła krótko:
- Dobrej nocy Robercie - i weszła do domu w którym wcześniej zostawiła swoje rzeczy. Znalazła koszyk, wyjrzała przez drzwi i nie widząc nigdzie Roberta pospiesznie narwała do niego trawy i umieściła swojego "koteczka" szepcząc do niego:
- Tu ci będzie o wiele cieplej niż w tych krzakach. A jutro poszukamy twojej mamusi.


Przed zaśnięciem pogłaskała jeszcze zwierzątko przyglądając się na jego białe pasy na grzbiecie. Pierwszy raz w życiu widziała takiego kociaka, ale czy małpy, które ich tu przywitały też nie były dziwne?


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:11.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172