lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [płaszcz i szpada] Terra Nova Incognita (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/10959-plaszcz-i-szpada-terra-nova-incognita.html)

kanna 15-03-2012 19:56

Rosalinda obdarzyła go jeszcze uśmiechem na pożegnania i zamknęła drzwi. Owinęła się szczelnie szlafrokiem – jej bielizna wyglądała zjawiskowo, ale ponieważ służyła eksponowaniu wdzięków, Rosalinda strasznie w niej marzła. Cóż, czasem trzeba trochę pocierpieć.

Taaak, była pewna, ze Robert bez chwili wahania użyje swojego.. rapiera do „opieki” nad nią.

- Trzeba założyć jakiś zamek – pomyślała – każdy może tu wejść…

Ubrała się, zjadła trochę sera, i opuściła domostwo, wyrzuciwszy uprzednio na dwór ukrywającego się w składziku skunksa.

Zeszła do portu – potrzebowała znaleźć kogoś do służby, oraz jakiegoś majstra do założenia skobla. Sprawa prochowni musiała chwilę poczekać.

Vantro 15-03-2012 20:42

Wędrując pomiędzy domami w poszukiwaniu poznanych wczorajszego dnia kompanów Robin nagle przystanęła w pół kroku. "Koteczek, całkiem o nim zapomniałam!", przeleciało jej przez głowę niczym błyskawica rozjaśniająca zachmurzone niebo podczas burzy.
Dziewczę pospiesznie odwróciło się na pięcie i pognało w stronę domostwa, w którym spędziła ostatnią noc. Wpadła z impetem do składziku, ale oprócz pustego koszyka nic więcej znaleźć jej się nie udało.

- Kici, kici koteczku... nie chowaj się, pójdziemy poszukać twojej mamusi. - nawoływała pełzająca na kolanach Robin, przerzucając wszystko co jej podlazło pod rękę w poszukiwaniu zaginionego "kotka". Najpierw przeszukała składzik, potem swój pokój, a potem po kolei wszystkie pozostałe pomieszczenia w chacie. Wszak takie maleństwo mogło wleźć wszędzie. Niestety mimo poszukiwań nie udało jej się odnaleźć w domu zwierzątka. Pozostawiając po sobie wielkie pobojowisko, jakby przez cały dom przeszło tornado opuściła to pole nędzy i rozpaczy by szukać maleństwa poza nim. Po drodze pytając napotkanych ludzi czy nie widzieli małego czarno białego kotka.

Zaglądała w krzaki i raz po raz nawoływała.
- Kici... kici.... - kierując swe kroki w kierunku portu, by sprawdzić czy tam nie zawędrowało zwierzątko i ile czasu jeszcze zostało do odpłynięcia kutra.

Wnerwik 16-03-2012 00:38

Anthony zupełnie nie miał ochoty na to, by wstawać z łóżka. Dawno nie spał na czymś tak wygodnym! Pewnie dlatego wstał najpóźniej z całej kompanii.
W końcu, gdy się obudził, obmył się, ubrał, przypasał szpadę i wypił sobie kufelek piwka, tak dla poprawienia samopoczucia. Próbował z tym walczyć, ale (jak zwykle zresztą) przegrał. Pragnienie okazało się silniejsze.
Śniadanie musiał przyrządzić sobie sam, bowiem żadnego z towarzyszy już nie było w domku. Zjadł coś na szybko, po czym ruszył do portu.

Trochę się spóźnił i prawdopodobnie przybył jako ostatni. Cóż, ostatnimi czasy jego dyscyplina trochę podupadła... Niegdyś przybył by pierwszy na miejsce spotkania. Niegdyś. Niegdyś nie musiał zajmować się takimi błahymi rzeczami, wszak był oficerem piechoty morskiej! No właśnie, był. Dlatego chcąc czy nie chcąc musiał się zająć problemem na Wyspie Jaszczurek.
Swoją drogą ciekaw był czy rzeczywiście żyją tam takie gady, o których im wczoraj ktoś opowiadał (Anthony zapomniał kto).

Po przybyciu na kuter przywitał się z jego załogantami. Master Bruce okazał się być całkiem sympatycznym człowiekiem. Po krótkim namyśle, Anthony zdjął mundur, podwinął rękawy koszuli i zaproponował swoją pomoc podczas rejsu. Może nie miał specjalistycznej marynarskiej wiedzy, ale sądził, że była wystarczająca by móc żeglować na kutrze.
Poza tym na pewno wiedział więcej niż te dwa chłystki robiące za pomoc dla Mastera Bruce. Nie bez znaczenia był też fakt, że raczej by nie miał co robić wraz z towarzyszami - jakoś nie miał ochoty na dysputy ze szlachtą.

JanPolak 18-03-2012 16:27

Ryan Shatterland, Anthony Robinson, Piter de Banx

Słońce wznosiło się coraz wyżej, zapowiadając skwarny dzień. Czekający na towarzyszy mężczyźni mieli czas przyjrzeć się nowemu statkowi. Kuter Flores był jednomasztową jednostką z ożaglowaniem fore-and-aft. Małą, zwrotną, nie wymagającą dużej załogi. Posiadał tylko niewielką kabinę, w której nijak nie pomieściliby się wszyscy pasażerowie. Według wyjaśnień mastra plan zakładał żeglowanie w dzień i dwukrotne nocowanie na lądzie. Płynąć mieli wzdłuż brzegu, choć konstrukcja jednostki nie wykluczała rejsów oceanicznych. Zgromadzone na pokładzie zapasy starczyć miały na trzy-cztery dni sytych posiłków - więcej się po prostu nie mieściło, ale przynajmniej prowiant zachowa świeżość.

Wypłynięcie przeciągało się z powodu oczekiwania na maruderów. Master Bruce przestał już poganiać swoich chłopaków. Raz, że każda deska pokładu została już dwukrotnie wymyta, każda lina zknagowana, każdy reling wypucowany na błysk. Dwa, że oferta pomocy Robinsona uspokoiła dowódcę. Dodatkowa para fachowych rąk zawsze się przyda, a przy czteroosobowej załodze będzie można skrócić wachty i zyskać więcej czasu na odpoczynek. Sam Anthony po zapoznaniu się z łodzią zrozumiał, że to naprawdę prosta w obsłudze jednostka i praca na niej nie stanowi wyzwania.

- Hejże! - zadowolony master usiadł na relingu, gładząc gęstą brodę - A to nie wyście wczoraj uratowali Rovera przed małpami? Powinszować odwagi! Dobrze mieć pasażerów, którym jej nie brakuje.

Świadomość, że pasażerowie są dzielni i zbrojni poprawiała humor mastra. Wszak jego kuter był nieuzbrojony, a załoga wyposażona jedynie w noże, tylko Bruce posiadał garłacz.

Robin de Briosse

„Kici, kici!” Czarno-biały ogon koteczka mignął na ulicy. Panna Robin popędziła za zwierzęciem. Ulicą w bok, przez stragany, w podwórze. Bydle było szybkie! Zniknęło pod parkanem. I zwinne! Dziewczyna przez dziurę w płocie przecisnęła się za nim. A, że dziura była wąska i w kałuży, panna zasapała się i ubrudziła przy tym. Dwubarwny ogon znów zamajaczył w przodzie. Jeszcze kilka kroków… Zniknął! O, tam jest! Zaraz przecież go dopa… Ale on ucieka!

Gonitwa trwała jakiś czas, aż skunks w końcu dał się osaczyć. A raczej zrezygnował z uciekania, by zająć się wyjadaniem jajek z czyjegoś kurnika. Do tego - o proszę - zaprowadził Robin znów w pobliże portu. Stąd już nawet widać kuter.

Robert Arthur de Marsac

„A słyszała sąsiadka, że po mieście grasuje zbój z pistoletami?” - idący ulicą de Marsac usłyszał rozmowę przekupek - „Uzbrojony po zęby i zachrypły - pewnie od przepicia. Pijak i złodziej. Bo każdy pijak to złodziej. Podobno napastuje nieletnie dziewczęta, ostrzeliwuje strażników miejskich, włamuje się do warsztatów i niechybnie miał jakiś związek z rabunkiem w prochowni! Oby go złapali! Ech takiego to tylko złapać i…” - tu następował barwny i pomysłowy opis różnych męczarni, jakie winny zostać zadane zbójowi.

Na szczęście nie rozpoznano zbója w Robercie, co pozwalało mu bezpiecznie poruszać się po słonecznych ulicach Port Hope. Gdzie też szybko wypatrzył swą podopieczną. Robin najwyraźniej coś lub kogoś goniła, bo popędziła przed siebie, klucząc, przeciskając się przez różne dziwne miejsca. Robert pognał za nią. Aż w końcu dorwał nieświadomą pościgu dziewczynę w pobliżu portu, gdzie z zainteresowaniem przyglądała się kurnikowi.

Rosalinda de Vion

Znalazła się dwójka kandydatów na służbę w gospodarstwie.

- Kochana, dla mnie dom oporządzić nie pierwszyzna - reklamowała się Matylda, sąsiadka o rubensowskich kształtach - Piątkę dzieci żem odchowała, a chałupie zawsze był porządek, obiad na stole. Ino teraz zagnałam synową, co by u mnie robiła, niech nie myśli, że za darmo mieszka. No to mi się robota przyda. A kochana to tak z tyloma chłopami mieszka? I gdzie oni tera poszli? Bo to gospodarstwo to podobno stary Lambert wykupił. O obejście się nie martwcie: posprzątam, ugotuję, starego przymuszę, żeby wam ten skobel założył, gamoń jeden. A za co wam Lambert dom dał? Co to za młodą tu rano widziałam?

Drugim kandydatem był Alex - młody mężczyzna, którego de Vion wypatrzyła, gdy zamiatał podwórze pobliskiego sklepu.

- Chętnie zajmę się opieką nad państwa gospodarstwem.

Alex odwrócił się zaczepiony i wtedy Rosalinda spostrzegła, że jest inwalidą: miał szczudło zamiast prawej nogi, brakujące palce u prawej dłoni i poparzenia po tejże stronie twarzy.

- Obecnie pełnię rolę stróża w kilku domach i zakładach w okolicy. Mogę utrzymywać porządek, dokonywać drobnych napraw, niestety nie zajmuję się gotowaniem - mówił cicho, głosem człowieka czującego pokorę przed życiem, lecz bez wstydu ze swej prostej pracy - Założenie skobla leży w moich kompetencjach. Gdyby wymagała pani cięższych fizycznie prac, skłonny jestem znaleźć pomocnika. Dotychczasowi pracodawcy poświadczą o mej pracowitości, sumienności i uczciwości. Mogę dostarczyć referencje między innymi ze składu drzewnego, warsztatu bednarza i prochowni.

Obydwoje za swoje usługi chcieli podobnej (dość sowitej w porównaniu z cenami służby w Dominium) kwoty.

Vantro 18-03-2012 21:16

"Nareszcie!!!" przemknęło przez głowę Robin, gdy zobaczyła "koteczka", który już jej nie uciekał. Nie miało dla niej znaczenia, że się w tej pogoni za nim spociła, zmęczyła, zasapała i upaćkała co niemiara. Najważniejsze było, że maleństwo się znalazło i nic mu nie było.
Zaczęła się skradać po cichu mrucząc pod nosem:
- Kici, kici, koteczku. Nie bój się... poszukamy twojej mamusi, ale... po powrocie, bo mi ta łajba odpłynie co ma mnie dostarczyć na tą wyspę tych jaszczurów. Zaopiekuję się tobą do tego czasu. Nie spuszczę cię już z oka, nawet na chwilkę. - pochyliła się ujmując delikatnie w dłonie "swoją zgubę", nieświadoma że się wypina w kierunku nadchodzącego Roberta.

-A żeby...- Robert zamachnął się ręką, jakby chciał ją uderzyć. Ale tego nie zrobił, westchnął głośno i rzekł.- A pies to wszystko chędożył. Zobaczysz... kiedyś się wpakujesz w kłopoty, a ja nie zdążę ci już pomóc.
Obrócił się do niej plecami wyraźnie zagniewany.-Chodź już. Robota czeka.
Robin wyprostowała się gwałtownie słysząc jego głos. Jego nagłe pojawienie się za jej plecami sprawiło, nieświadomie z całej siły ścisnęła "koteczka" w dłoniach. Już miała mu butnie odpowiedzieć jak zwykle, kiedy to niezadowolone zwierze, wydało z siebie dźwięk, a potem... dziwny opar. "Dziwny", to raczej mało powiedziane, zapach był taki, że Robin puściła zwierzę, zaś rękami zatkała nos. Niestety dla niej i Roberta było już za późno. "Koteczek" opryskał zarówno ręce Robin jak i buty Roberta, w którego kierunku było zwrócone, w momencie, kiedy dziewczyna się do niego odwróciła.
- O matko! Co on jadł? U nas koty nie puszczały tak śmierdzących... bączków. - stwierdziła Robin nie swoim głosem bo dalej trzymała palce ściskając nos.

abishai 18-03-2012 21:17

-Pewnie sra odchodami w odruchu obronnym, pisklęta niektórych ptaków na kontynencie czasami tak plwają.-odparł chrapliwym głosem Robert wycierając buty o trawę. Bezskutecznie. Zapach nadal był.-I widzisz co narobiłaś? Na co ci było to całe spoufalania ze zwierzętami?
- Zgubił mamę, muszę go zabrać, bo zginie z głodu, albo go jakiś psisko zagryzie. - odparła Robin, nie puszczając nosa zaczęła się rozglądać za maleństwem.
-Tak śmierdząc, nawet po śmierci żadne zwierzę go nie tknie. A mamy nie zgubił, tylko go pyskate dziewczątko od mamy porwało.-burknął wściekle Robert, ale też zabrał się za szukanie skunksa. Uznał bowiem, że Robin nie da się odciągnąć od “koteczka”. Smród co prawda był wielki, ale szlachcic mimo to nie zatykał nosa. Dziewczyna puściła nos, jednak zapach jaki ich otaczał sprawił, że palce ponownie się na nim zacisnęły. Czekała aż Robert znajdzie zwierzątko i poganiała go przy tym:
- Pośpiesz się bo ta łajba, bez nas odpłynie.
-O tam jest. Bierz go i ruszamy stąd.- wskazał Robert czarno białe futerko.
Robin puściła nos i krzywiąc się ze smrodu, podniosła zwierzę, wpakowała je sobie za pazuchę i jedną ręką zatkała nos na powrót. Po czym ruszyła w kierunku kutra.
A Robert tuż obok niej, wściekły niczym chmura gradowa i milczący.

JanPolak 19-03-2012 20:13

Grupa na kutrze

De Briosse i de Marsac dołączyli do kompanii i wkrótce wyprawa na Wyspę Jaszczurek rozpoczęła się. Kuter prowadzony wprawną ręką mastra przepłynął przez zdradzieckie wejście do Port Hope i wyruszył dalej wzdłuż lądu. Południowe słońce grzało, ale morska bryza łagodziła upał. Za burtą przewijała się gęstwina dżungli sięgająca aż do morza. I byłaby ta wyprawa sielską i idylliczną, gdyby nie… smród. Obrzydliwy, drażniący nozdrza fetor roztaczany przez Roberta, Robin i jej zwierzątko. W gorących promieniach słonecznych odór zdawał się narastać, fermentować, wnikać w ubrania, włosy, lepić do skóry. Humory na pokładzie podupadły, Bruce przestał zagadywać pasażerów, tylko czasami krótko obsobaczał podwładnych.

Minął pierwszy dzień rejsu i pora była zatrzymać się na popas. Zacumowano łódkę w niewielkiej zatoczcie, gdzie blisko brzegu znalazło się dogodne miejsce na biwak. Po posiłku warty objęli marynarze i ci z pasażerów, którzy zgłosili się na ochotnika. Noc zapadła nad Ultimą, wysoko nad dżunglą wznosiły się gwiazdy. A sama dżungla - w nocy ożywała, wypełniała się odgłosami, dalekimi nawoływaniami nieznanych istot, szmerem zwierząt buszujących w poszyciu, znakami bujnego i nieznanego życia. Nad ranem odgłosy ucichły, a podróżnicy nie niepokojeni zjedli śniadanie i wypłynęli w dalszą drogę.

Pogoda utrzymywała się dobra, a skunksowy zapach zdążył zwietrzeć, więc nastroje na pokładzie się polepszyły. Master Bruce przestał gnoić swych niedoszkolony marynarzy, a nawet z uśmiechem zagadywał podróżnych - przynajmniej tych, którzy wyglądali na lubiących morskie opowieści.

- A wiecie, czemu iberyjska piechota morska nosi czerwone kurtki? Opowiadano mi, że to się bierze stąd, że na czerwonym materiale nie widać krwi. A Iberyjczycy nie chcą, żebyśmy widzieli, jak w bitwie ich żołnierze krwawią. To wiele wyjaśnia. Również to, czemu noszą brązowe spodnie!

Drugi dzień podróży dobiegł końca i tym razem również kuter zatrzymał się w ustronnym miejscu, w cieniu wysokich drzew. Do nocnych hałasów śmiałkowie zaczynali już się przyzwyczajać, więc cieszyli się snem głębszym i spokojniejszym niż na poprzednim biwaku. Wartę tym razem objęli młodzi majtkowie. Na warcie Raffi zasnął…

Obudzili się w poczuciu, że coś jest nie tak. Pierwsze chwile świadomości ich ociężałe od snu umysły lustrowały oświetlony pierwszymi promieniami obóz. Coś tu nie pasowało. I wtedy spojrzeli w górę…

- Niech nikt nie wykonuje gwałtownych ruchów - szepnął drżącym głosem Bruce - Nigdy nie widziałem tak wielkiego stada!

Nad nimi, w koronach drzew spały małpy. Liczne. Chyba ze cztery tuziny. Tuliły się, uczepione gałęzi, niektóre przez sen szczerzyły pyski, ukazując ostre zęby, inne leniwie prostowały skrzydła. To nie były takie małpy, jakie spotkali dwa dni temu. Te były mniejsze, ledwo wielkości psa, o bardziej zwierzęcych pyskach i pierzastych, ptasich skrzydłach. Do tej pory żadna z nich się nie zbudziła.


Piter1939 22-03-2012 09:25

Piotr nie wiedział i nie chciał wiedzieć czemu dwójka współpasażerów roztacza taki fetor. Na małym kutrze nie było dokąd uciec przed tym okropnym odorem, choć Piotr starał się jak mógł. Po pierwszej nocy było już zdecydowanie lepiej i Piotr mógł odetchnąć z ulgą. Po następnej nocy na stałym lądzie Piotra i resztę czekała niespodzianka, dziwne skrzydlate małpy. Szlachcic ostrzeżony podobnie jak reszta przez Bruca, powoli, lecz zdecydowanie sięgnął po muszkiet. Następnie po rapier i pistolety. Tak uzbrojony powoli wstał. Głową skinął w kierunku kutra sugerując szybkie i ciche oddalenie. Cały czas nie spuszczał z oka dziwnych stworzeń.

kanna 22-03-2012 13:16

Rosalinda przyjrzała się uważnie kandydatom.

- Tylko o jeden dom chodzi, a właściwie pół – uściśliła. – Tamten mężczyźni zajmują, gdzie i po co poszli mało mnie obchodzi, a jeszcze mniej – utrzymywanie u nich porządku. Więc tylko to obejście, będzie wchodziło w grę. Mój pokój, łazienka i jakoś na korytarzu porządek utrzymać będzie trzeba.. oraz oczywiście pranie i gotowanie. No i zakupy, ale też tylko dla mnie. Ale może wygodniej będzie ci, Matyldo, u siebie gotować, a ja tylko stołować się przyjdę? Myślę, że na 1/3 wymienionej przez Ciebie sumy zgodzić się mogę, jak widzisz – dużo mniej obowiązków będziesz miała. Jak pozostały czas zagospodarujesz, czy się z innymi dogadasz, czy panienka cię potrzebować będzie – nie mi o tym decydować. Ale jak się sprawdzisz, to cie im polecę. I co do zapłaty z nimi się dogadasz. Pasuje Ci tak?


Przeniosła spojrzenie na mężczyznę.

- Podobacie mi się – powiedziała szczerze – ale na stałe dla was pracy nie znajdę. Zapamiętam jednak wasze imię. I – od razu –możecie mi skobel w pokoju założyć. Bo – spojrzała znów na kobietę –lepiej się sprawdzi tak, który sam z siebie chce pracować, niż przymuszony przez ciebie. Choć nie wątpię, ze jak mu każesz, to przyjdzie. Ale wole, żeby ludzie z własnej woli dla mnie pracowali.

- Więc jak będzie?
– popatrzyła na oboje, czekając na ich decyzje.

Vantro 22-03-2012 23:10

Nareszcie... Robin przed zaśnięciem jeszcze raz wciągnęła świeże powietrze nosem. Fetor pozostał już tylko wspomnieniem. Poprzekręcała się z boku na bok szukając najwygodniejszej pozycji do spania i zamknęła oczy. Sen jednak nie nadchodził. Dziewczyna z zamkniętymi oczami nasłuchiwała odgłosów nocy. Zmęczenie wreszcie wzięło górę i nie wiadomo kiedy zmorzył ją sen.
Świeże powietrze, ciepło bijące od płonącego ogniska sprawiły że dziewczyna zawinięta w koc spała snem...."sprawiedliwych", nieświadoma zagrożenia. Dopiero szturchnięcie przez Roberta wyrwało ją ze snu, a chwilę później do jej uszu dotarł szept, by nie wykonywać gwałtownych ruchów. Wysunęła spod koca ostrożnie dłoń i wymacała łuk i kołczan ze strzałami, przysunęła je bliżej, a następnie to samo zrobiła z szablą. Spokojnie i powoli uniosła się do pozycji siedzącej i zerknęła w stronę żarzącego się ogniska spytała "szeptem" Roberta:

- Może byśmy wsypali do ogniska trochę twojego prochu. Huk chyba powinien je wystraszyć?
-Właśnie...to by było gorsze rozwiązanie. Wystraszone mogą stać się agresywne.- odparł cicho szlachcic.
- Taaaaa...- mruknęła bez przekonania Robin - Pośpiewałbyś im kołysankę na uspokojenie. - po czym powoli starając się być jak najciszej, zwinęła swój koc raz po raz zerkając na wiszące małpy gotowa w każdej chwili chwycić za łuk i strzały. Przypięła szablę do pasa, zarzuciła kołczan na plecy, tak by bez problemu sięgać po jego zawartość i z łukiem w dłoni zaczęła się skradać w kierunku kutra.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:33.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172