Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-02-2013, 11:17   #1
 
Dimitrej Dreamix's Avatar
 
Reputacja: 1 Dimitrej Dreamix nie jest za bardzo znanyDimitrej Dreamix nie jest za bardzo znanyDimitrej Dreamix nie jest za bardzo znanyDimitrej Dreamix nie jest za bardzo znany
[Detektywistyczne] Detektywi

Willis obejrzał się po wejściu do baru skażonego przestępstwem. Nie wyglądało to dobrze - Wybita szyba, szkło leżało na zewnątrz, dużo szkła. Porucznik wymienił tylko słówko z policjantem przed wejściem i już mógł założyć w środku białe, gumowe rękawiczki. A tam panował niemały bałagan - porozrzucane butelki po wypitym alkoholu, trochę krwi i kawałek ubrania. Widać było metkę. Nie chciało mu się tego teraz czytać. Na zapleczu leżało tylko kilka łusek. Drzwi były wyłamane, Na zewnątrz nie było żadnych wskazówek. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Może można by sprawdzić czy okoliczni menele mają coś do powiedzenia, albo zdziałać coś z tą metką od tkaniny. Może najpierw obejrzeć łuski i poszukać handlarzy bronią? A może jednak zlecić sprawę nowym? Tak zrobi, i przy okazji odejdzie na emeryturę...


Willis bardzo się zdziwił gdy jego przełożony zabronił mu odchodzić na emeryturę. Przynajmniej do końca miesiąca. W tym czasie Will musiał się zajmować nowymi detektywami. Dlaczego akurat on? To pewnie znowu byli niedoświadczeni policjanci z drogówki, którym szczęście rzuciło pod nogi rozwiązanie jakiejś prostej sprawy.


Willis już miał wejść do jak zwykle ciemnego pokoju z dużym, warczącym projektorem, lecz najpierw chciał popatrzeć na ich wygląd przez szybę. Architekci od kilku miesięcy wszędzie umieszczali te szyby między pokojami. Zero prywatności. Jednak wracając do nowych, Willis zauważył, że jednak nie byli zwykłymi policjantami, czuł to. Wchodząc zaczął:
- Dzień dobry, - Przerwał, by poczekać, aż wszyscy się na niego popatrzą. - nazywam się Willis, porucznik Willis. Będę waszym opiekunem, zwierzchnikiem, przełożonym, czy jak tam mnie sobie będziecie nazywać. Jak mniemam przeczytaliście już podręczniki o rozwiązywaniu spraw. Co jeśli nie, na pewno chcecie się zapytać. To nic - nikt ich nie czyta. W każdym razie do jutrzejszego wieczoru macie czas by się zadomowić w pokoju 5b w sektorze śledczym, wiecie, poukładać notesy, zmienić obraz pulpitu w komputerze i takie tam sprawy. Jutro o siedemnastej przyjdę do was i pójdziemy na wasze pierwsze miejsce przestępstwa. Pytania?
 
Dimitrej Dreamix jest offline  
Stary 13-02-2013, 14:22   #2
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
*Kilka godzin wcześniej*
Poranek był ciężki. John wstał z lekkim kacem, twarz zarośnięta kilkudniowym zarostem i włosy w nieładzie. Wyjrzał z łazienki spoglądając na śpiącą dziewczynę. Mindy, Mandy, Marta.. Jakoś tak. Zabalował ostatniej nocy, świętując nowy przydział. NYPD. Trafił tam gdzie chciał całe życie. Uśmiechnął się. Wrócił do łazienki i zaczął się golić. Starannie i powoli. Potem weźmie kąpiel. Obudzi damę i zjedzą śniadanie. Potem 3 kilometry po Central Parku i uda się na posterunek. Trzeba poznać ludzi, a potem wziąć się do pracy. Marzył o tym od kiedy poznał Kapitana Bellsa.

* Na posterunku*
Wysoki szatyn mierzący prawie 190 cm wzrostu o śniadej cerze i niebiesko-szarych oczach, który na pewno mógł imponować tężyzną fizyczną wyciągnął rękę do “szefa” i rzekł:
- John Renner, miło mi poznać szefie - uśmiechnął się
Mężczyzna miał na sobie luźną, brązową skórzaną kurtkę, oraz niebieskie dżinsy. Odznaka zwisała, przewieszona na łańcuszku, na wysokości klatki piersiowej. John ubierał się dość luźno, i na pewno nie wyglądał jak typowy glina. Miał w sobie coś z Włocha.

- Czym dokładnie się będziemy zajmować, jeśli można wiedzieć ? I gdzie się spotykamy, tu czy na miejscu ? - zapytał.

- Spotkamy się tutaj, a potem was zaprowadzę na miejsce przestępstwa. Proste włamanie.

Peter pospiesznie zaczął chować kanapkę, ale po zastanowieniu wrzucił ją sobie na raz i przełknął. Przy okazji upaprał sobie koszulę. Wytarł dłonie w spodnie opięte na pokaźnym tyłku i podał prawicę Willisowi.

-Witam. Jestem Peter Carlton jakbyś pan nie wiedział. Pytań nie mam, wszystko skumałem.

Szczupły mężczyzna o stereotypowych francuskich rysach, dość niski, na oko metr siedemdziesiąt, skinął tylko głową na słowa Millera. Czuł lekkie podniecenie w środku ale nie warto było tego pokazywać. Nie przy dopiero co poznanych osłach.
“Kurwa, osiłek i spaślak. Super. Istny dream team. Rozwiązanie sprawy... Chyba napadu na sklep z odżywkami albo morderstwo Ronalda Mcdonalda.”
Czarnowłosy mężczyzna patrzył na współ-detektywów spod okularów. Twarz nie wyrażała żadnych emocji.
Beznamiętnie siedział na swoim miejscu i czekał. Z tego co mówił Miller to nie było sensu nic przyspieszać. Jutro będzie wszystko przedstawione tak jak należy. Do tego czasu należy się przygotować. Lub zapoznać. Lub obie rzeczy na raz.

- Ach, zapomniałem wspomnieć, - Willis szybko zerknął na notatki. - włamanie z prawdopodobnym zastrzeleniem, - krótka pauza - albo morderstwem, będzie bardziej dramatycznie. - Uśmiechnął się (takim uśmiechem mordercy, czy kogoś).

Cain siedział wygodnie. Lekko przekrzywił głowę i obserwował kolegów.
"Czterech?" - pomyślał - "Aż czterech do jednej sprawy?".
" Czy NYPD zaczyna się bawić w przedszkole i organizowanie klas?"
"Czemu? - Czy dlatego, że nie ma kolorowych? I dorzucili, rzutem na taśmę, Meksykańca. Żeby nikt się nie czepiał?"l
Był ubrany w zwykły t - shirt i dżinsy. Kaburę z pistoletem skrywała narzucona niedbale marynarka. Portfel i odznakę nosił w kieszeni.

"-Cześć szefie." - zwrócił się do Williamsa - "- Wszyscy tutaj" - rozejrzał się po sali - "- Będziemy działać w jednym zespole?"

- Nie jesteście dziećmi, więc nikt wam nie zabrania samemu się przejść po miejscu przestępstwa... I pomyśleć przy okazji. Pewnie się domyślacie dlaczego jest was tylu do jednej sprawy. Po prostu na początek będzie to jedna sprawa, ale ja sobie tłumaczę to dotacjami na nowych.

"Ugryź się w język." - pomyślał Cain. "Milczenie jest złotem."
Patrzył na Willisa. " Dziadek zapewne odlicza dnie do emerytury. Ale doświadczeniem mógłby obdzielić całą czeredę początkujących gliniarzy."

"- Tak jest. Rozumiem." - powiedział. Chociaż wcale nie rozumiał. Czemu aż tylu.

"Poczekajmy na rozwój wydarzeń".
John wysłuchał co każdy miał do powiedzenia. Przywitał się z nimi i ruszył do swojego biurka w pokoju B5. Pokój nie był zbyt duży, jednak większy niż przypuszczał. Zajął miejsce w rogu i włączył komputer. Skoro miał na nim pracować wolał pewne rzeczy sobie już przygotować. Potem pójdzie na strzelnicę postrzelać. Jutro pójdzie wraz z ich “niańką” na miejsce i zacznie się zabawa.

-Proponuję, - odezwał się Francuz z lekko francuskim akcentem - na miejsce zbrodni iść dopiero jutro. A dziś wybrać się na piwo, coby się poznać i przedstawić swoje oczekiwania. Lepiej będzie jutro zacząć pracę jeśli coś już o sobie będziemy wiedzieć i odrobinę się znać. A żadna znajomość jeszcze nie zaczęła się od “poszliśmy na sałatkę”.

-Co Wy na to? - podjął po chwili.

Błysnął białymi zębami w zawadiackim uśmiechu i iskrą w oku.
- Ja jestem za - Peter spojrzał przyjaźnie na swój brzuch - Pod warunkiem, że będzie można wrzucić tam coś na ząb - dodał i uśmiechnął się błogo.

John stwierdził że chłopaki wyglądają na równych gości:
- Pewnie, skoro mamy razem pracować..Piwo i coś do żarcia. Nieźle się zapowiada - uśmiechnął się - Znacie jakieś fajne miejsce - zapytał

- Znam fajną knajpę. To tuż za rogiem. Domowe jedzenie, miła atmosfera, piwo też rzecz jasna się znajdzie. Jeśli nikt nie ma nic przeciwko meksykańskiemu żarciu - To chodźmy.
Rozejrzał się po kolegach - “To będzie świetna okazja na przełamanie lodów” - pomyślał.

-A więc do dzieła panowie! - wstał, wziął swoją kurtkę. Zmierzał do drzwi.
“Zamówię sobie tacos i kufel piwska. To mi dobrze zrobi.”

- No to w drogę. Mam ochotę na zimne piwo i pizzę -Johny rzekł i ruszył za swoimi nowymi “partnerami”
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 06-03-2013, 14:45   #3
 
Dimitrej Dreamix's Avatar
 
Reputacja: 1 Dimitrej Dreamix nie jest za bardzo znanyDimitrej Dreamix nie jest za bardzo znanyDimitrej Dreamix nie jest za bardzo znanyDimitrej Dreamix nie jest za bardzo znany
John, Carlton, Denis i Cain rozmawiali i pili piwo, gdy nagle nieznany im wysoki brunet wstał od stołu, krzycząc:
- Dziwka! Jak mogłaś! - Po chwili kobieta zastała zaciągnięta przez swojego prawdo podobnie męża. Czwórce nowych kolegów z pracy nie wyglądało to na jakieś niecodzienne zdarzenie, ot żona zdradziła męża, zdarza się. Lecz po kilku minutach do baru wbiegła inna kobieta, płacząc i krzycząc:
- Pomocy! Dzwońcie po policje! - Dwaj Detektywi, Cain, Peter oraz John wyszli na zewnątrz, a Denis zadzwonił do Willisa i na policję, mieli przyjechać w kilka minut. A potem spytał się kobiety:
-Co tam się stało? Proszę się uspokoić, detektyw Parachistes, policja nowojorska.
Denis wziął roztrzęsioną kobietę za ramię i kazał usiąść i się uspokoić.
-Niech pani opowie nam co się dokładnie stało. Kobieta chwilę się jąkała, ale w końcu wydukała:
- Ja szłam ulicą, gdy nagle usłyszałam jakby huk. Gdy skręciłam na tą ulicę, to zauważyłam szybko jadące auto i jakiegoś człowieka biegnącego w przeciwną stronę. Potem zobaczyłam ją... Mój Boże! - Potem kobieta łkała chwilę, ale Denis/Peter spytał się jej:
-Spokojnie, spokojnie, bez nerwacjij. wszystko będzie dobrze - mówił potulnym głosikiem Carlton - No. Widzę, że już lepiej. Jaki to był wóz?
-Niech postara się Pani przypomnieć kolor, markę, model. Może jakieś litery tablicy rejestracyjnej? To by nam bardzo pomogło.
- To auto było czarne. Pamiętam tylko “527D” Dalej chyba było 55, ale nie wiem. Tylko niech panowie się nie denerwują, ja się nie znam na samochodach... Ale pamiętam, że mój małżonek chciał kupić takiego BMW Z-trzydzieści ileś.



Tymczasem Cain, Peter oraz John ujrzeli szokującą scenę: ta sama teraz zakrwawiona, kobieta, która została nazwana dziwką leżała teraz na drodze, a za nią ciągnęła się smuga krwi, i na jej końcu ślady hamowania. Sama leżała też w małej kałuży krwi, Denis szybko sprawdził czy ma puls, nie miała.
John widząc że tłum gapiów zaczyna się zbierać wokół trupa wyjął odznakę i krzyknął:
- Policja. Proszę się rozstąpić - a potem mruknął do Caina - co za cyrk.. Cain sprawdź kim jest denatka, przeszukaj jej kieszenie..Nie pozwólmy by zatarli ślady.
- Czy ktoś coś widział ? - głupie pytanie ale może znajdzie się jakiś odważny i przydatny świadek
Sam John zaczął się rozglądać dookoła i zauważył, że mężczyzna, który mógł być mężem kobiety, uciekał teraz kilka przecznic dalej, ale John nie był pewny czy to na pewno on. Za to po samochodzie został tylko ślad opon. John nie wiele myślać puścił się za nim w pogoń. Krzyknął tylko do Caina:
- Pilnuj tego syfu tutaj
Biegł ile miał sił w nogach za “mężem”, lecz mężczyzna zgubił go. Jedyne co dostrzegł to napisa na kurtce “Bar Texas”. John słyszał, że dają tam takie kurtki stałym bywalcom. Przynajmniej miał trop.
"Szybki Lopez", Cain popatrzył za biegnącym Rennerem - "Żeby tylko nie wpakował się jakieś problemy". Bezceremonialenie odepchnął napierających ludzi:
- Nie zacierać śladów. Proszę się cofnąć. Policja!" - Velasquez nie miał zamiaru dotykać ciała. Nie przed przybyciem techników. Rzucił okiem na bar. Przez szybę zobaczył jak Francuz rozmawia przez telefon. "Czyli odsiecz w drodze. Dobrze."
Pochylił się nad ciałem kobiety szukając przyczyn zgonu. Na pierwszy rzut oka zobaczył, że to jest uderzenie autem, ale duża ilość krwi stawiała tą teorię w wątpliwość. [(a także szukam torebki). nie miała Już po chwili usłyszał wyjące syreny auta policyjnego, koronera i czerwonego nie oznakowanego radiowozu. Po kilku minutach miejsce wokół miejsca przestępstwa stał doktor i fotograf i Willis.
John wrócił na miejsce. Nim jeszcze wszyscy się zebrali, John chciał jeszcze przeszukać czy ofiara miała coś przy sobie. Po dostaniu pozwolenia i założeniu białych rękawiczek, detektyw znalazł portfel i klucze. To była Maria Casey, mieszkała przy 3 Ave, naprzeciwko salonu fryzjerskiego.


***** Pół godziny później *****
Willis zebrał czterech detektywów:
- Dobrze opanowaliście sytuacje, jesteście godni pochwały. Kto chce zostać przy tej sprawie? A kto woli włamanie?
Peter był człowiekiem mało mobilnym ze względu na zarówno tuszę i usposobienie, a więc postanowił zostać przy sprawie.
- Ja się piszę na te kobite pieprzniętą przez samochód, psze pana.
Cain nie namyślał się długo - Zajmę się sprawą zabójstwa tej kobiety, szefie - powiedział.
- Szefie to ja się piszę na to. Lepsze niż włamanie.. - rzekł Renner - Ile czasu zajmie koronerowi sporządzenie raportu szefie? Wiemy w ogóle co to za kobieta ?
- Raport koronera będzie za godzinę, dwie, może jutro rano. Na razie daję wam wolną rękę, przepytajcie kobietę, znajdźcie auto, czy coś. Jakbyście chcieli jakąś radę, dzwońcie.
- Dobra Panowie to ja bym zaczął od wycieczki do mieszkania ofiary, a potem można wybrać się do “baru Texas” na jednego - uśmiechnął się - Zaparkowałem niedaleko, kto się zabiera? - zapytał?
Ja, ja! - krzyknął Peter, zawsze wolał samochody od własnych nóg.
- Więc Denis i Peter niech pojadą do baru. Ja w tym czasie się poobi... Znaczy wypełnię papierkową robotę.




***** Mieszkanie ofiary *****
John i Cain udali się samochodem do mieszkania ofiary, którym było piętro nad warzywniakiem. Typowy trzy-piętrowy budynek z warzywniakiem i dwoma mieszkaniami na górze. Było takich pełno, a w środku zazwyczaj mieszkała para ludzi po ślubie, ale bez dzieci. Tylko w dwóch oknach paliło się światło, ale nie można było zauważyć nic w środku. Detektywi przezornie zaparkowali ulicę wcześniej i ruszyli z buta.
- Wygląda na to, że szukamy dwóch gości. - zaczął Meksykanin - Ten, który Ci uciekł. To raz. Zna,..eee.. tzn. znał się - poprawił Cain - z ofiarą. Sama z nim przecież wyszła. Natomiast numer dwa to sprawca. Czyli kierowca samochodu.
- Może to był wypadek? Zwykły hit and run. A ten co ją wywklókł na zewnątrz wpadł panikę. Zaczął zmykać, bo zobaczył odznakę? A może to się jakoś klei wszystko razem?
W dłoniach Rennera błysnęły klucze do mieszkania ofiary, których “przypadkiem” nie oddał.
- To jest to co myślę? zapytał Cain. Z ukosa rzucił okiem na twarz partnera,
“Człowiek coraz bardziej mi się podoba. pomyślał “ - Działa szybko, myśli szybko.”
- Zapomniałem oddać - uśmiechnął się
Dwaj detektywi weszli do mieszkania. Kobieta mieszkała na drugim piętrze. John i Cain stanęli przed drzwiami, a wtedy John zapytał “partnera”:
- Masz broń ? - wolał się upewnić a sam odpiął poły kurtki tak by mógł szybko sięgnąć po pistolet
Cain bez słowa wyciągnął i odbezpieczył pistolet. Starał się przy tym zrobić jak najmniej hałasu. Trzymając broń z tyłu zapukał. Drzwi otworzył rudy czterdziestolatek. Za nim było widać bałagan. Wszędzie walały się śmieci, a na nich po bluzce lub spodniach. To nie był duży bałagan, ale jak na kobietę i męża, to było nie do pomyślenia. Sam, prawdopodobnie mąż Marii Casey był niski i miał poplamioną koszulę. W kuchni za nim można było zobaczyć kilka chińskich zupek. Mężczyzna stojąc w progu spytał:
- W czym mogę pomóc?
- Witam, nazywam się John Renner i jestem z policji. Czy możemy zamienić parę słów o Marii Casey? - zapytał John pokazując odznakę, jednocześnie uważnie oglądając środek mieszkania. Liczył że koleś wpuści go do środka. Mężczyzna odpowiedział zdecydowanie:
- Żona dzisiaj rano wyszła do sklepu. Coś się stało?
- Bardzo mi przykro Panie Casey ale żona nie żyje. Możemy wejść - zapytał grzecznie detektyw.
- Znalazłem je przy niej. Jest mi przykro, prawdę - czasem trzeba okazać trochę uczucia drugiej osobie - Jeśli nie chce Pan rozmawiać tutaj możemy na posterunku.. - nie dokończył.- To chyba jakieś żarty, gdzie jest ukryta kamera?! Ona tak co kilka dni wychodzi na trzy, cztery godziny! Proszę iść! - Mężczyzna zaczął zamykać drzwi...
John pokręcił głową tylko. Facet go denerwował coraz bardziej. Wyjął więc kluczyki od mieszkania i pokazał mu je:

- Mogę odpowiadać. Ona zawsze wychodziła do sklepu. Co kilka dni, na kilka godzin. Zawsze wracała z zakupami. - Mężczyzna się plątał. - Nigdy nic nie podejrzewałem, gotowała mi, sprzątała. Jeśli teraz pomyślę, to mogła mnie zdradzać. - Pan Casey na końcu prawie płakał.
John poklepał mężczyznę po plecach:
- Wejdźmy. Niech Pan usiądzie - zaproponował detektyw
- Dobrze. Pytajcie o co chcecie. - Powiedział Pan Casey, gdy wszyscy weszli do zaśmieconego salonu. Cain znacząco spojrzał na partnera. Miało to oznaczać - "Ty jesteś miły. Dobrze. Ja taki nie będę." Najstarsza policyjna metoda, a co! Zły i dobry gliniarz. Więc się pobawmy.
Casey usiadł. Cain wchodząc z odrazą odrzucił walające się śmieci czubkiem buta. Tak jakby bałagan był osobiście skierowany przeciwko niemu i jemu na złość. Podszedł do okna, wyjrzał - jakby tam coś było interesującego. Cain otem stanął za plecami Casey-a. Nieco z boku. Tak - by ten czuł się niekomfortowo.
- Rodzina zawsze chce wiedzieć jak doszło do śmierci - warknął - Dopytują się jak do tego dużo. Zadają pytania. A ciebie to naj wyraźniej nie interesuje... Dziwne...Bardzo dziwne. - Cain akcentował ostatnie słowa, dokładnie tak, jakby był przekonany, że to sam małżonek jest sprawcą.
Ten zdezorientowany próbował się tłumaczyć:
- ....yyy...co?...Ja...
- Nigdy nic nie podejrzewałeś!!! - Velasquez gwałtownie mu przerwał. - Tak powiedziałeś.
Co nigdy nie podejrzewałeś?!?! Gdzie znikała żona?!?! Gdzie chodziła?!?
- Zawsze mówiła, że chodzi na zakupy, a po kilku godzinach wracała z kilkoma siatami z jedzeniem. Nigdy mi się to nie wydawało dziwne, przysięgam. Ja nie wychodzę z domu.
John podszedł do Caina i klepnął go w ramię lekko:
- Stary poczekaj. Niech pierw powie, co ma do powiedzenia. Przecież i tak wie, że wszystkiego się dowiemy. No Sam jak to było z tymi wyjściami żony i waszym małżeństwem. Nie każ mi zostawiać się z detektwem Cainem...on jest taki niecierpliwy.. Na początek: gdzie pracowaliście ? - głos był prawie że współczujący
John zaczął rozglądać się po mieszkaniu. Przechadzać się. Szukając zdjęć Państwa Casey, śladów awantur, pijaństwa czy zakrwawionych rzeczy, a nóż do rękoczynów dochodziło.
- Nic nie widziałeś, nic nie podejrzewałeś....! Typowe. Zawsze tak jest. Nikt nic nie widział. Nikt nic nie słyszał... - Cain nakręcał się z każdym słowem. Pochylił się nad siedzącym:
- A może to ty ją zabiłeś?!? Co? Sapała, że tyłka nie ruszasz sprzed telewizora, wnerwiała cię!!! I pogadałeś z chłopakami... Co?!?! Jak tak było? No mów!?!? Jak będzie? Gadamy ze sobą? Czy jedziemy na komisariat?
- Velasquez.... - John odciągnął kolegę. Wymownym gestem pokazał wyjście.
- Idę się napić kawy.
Cain zamknął za sobą drzwi. Oparł się o ścianę i głęboko odetchnął. "Przycisnąłem faceta ile się dało. Jak coś wie - to musi teraz powiedzieć."
Rozejrzał się. Schody, poręcz, okno. A za oknem nic.
"A jeżeli to nie jest jak w filmach? Jak to nie morderstwo? Tylko zwykły wypadek? ...eee.. Casey może co najwyżej wnieść skargę. A Renner wygląda na takiego co na nim mozna polegać."


- Panie Casey wszystko w porządku - powiedział John - Proszę nam wszystko opowiedzieć. Od początku. Od kiedy żona wychodziła.
- Wychodziła od zawsze, no może nie. Od roku przestała pracować, ale jakoś miała pieniądze. Ja mam bogatych rodziców, więc mi przesyłają kilka stówek co miesiąc, więc na jedzenie jest.
- Miała jakieś przyjaciółki? Jakieś wieczorne eskapady? - ciągnął dalej swojej pytania John.
- Kilka razy przyszły do niej dwie koleżanki, ubierały się jak dziwki. I raz przyszedł do niej brat, łysol, lubił jakiś tam bar, Texas chyba. Poszedłem wtedy do kasyna, jak wróciłem, strasznie się kłócili. - Nagle Cain wszedł do salonu i powiedział Johnowi, że trzeba wracać do komisariatu. Detektywi opuścili mieszkanie ofiary i wrócili do komisariatu.










***** Bar Texas *****
Peter i Denis weszli do baru Texas. To był normalny bar, z dużymi oknami, dwudrzwiowym wejściem i prostokątnymi stołami. Barman, jak wszędzie, był tłustym brunetem, który znał wszystkich. W rogu budynku stało dwóch mężczyzn, obaj mieli kurtki, takie same jak ta barmana i z logiem baru. Jeden był przeciętnym blondynem, a drugi był ogolony na łyso. Kłócili się, a po kolejnej chwili obserwacji Petera i Denisa, jeden, ten ogolony ściągnął kurtkę i szedł w kierunku wyjścia.
“Oho, jak nic bandzior” -pomyślał Peter, na widok ogolonego.
- Hola panie. Dokąd tak pędzimy? Mamy sobie do pogadania chłopcze. - Carlton zgrywał twardziela najlepiej jak umiał, czyli słabo. Ogolony wyciągął z kurtki nóż i powiedział:
- Nie musisz wiedzieć. - Tymczasem blondyn podnósł ręce jakby nie chciał szukać kłopotu.
- Dobra. Luzik, chłopie. Bez spiny - Peter próbował załagodzić sytuację, ale to działanie nic nie dało. Łysy złapał Detektywa za ramię, a potem krzyknął po zobaczeniu jego pistoletu:
- To glina! - “Bandzior” szybko obrócił Petera i podłożył mu nóż pod gardło. Za to Denis zareagował błyskawicznie, stojąc przy tej akcji, złapał łysego za przedramię ręki w której trzymał nóż i szybko odciągnął od gardła Petera. Bez namysłu kopnął z zewnętrznej strony w kolano, a po tym Łysol się przewrócił i stracił kontrolę
-Schowaj nóż koleś! - Syknął Senis przez zęby przykładając zakrzywione ostrze spyderco civiliana do gardła łysego, który wykonał polecenie pośpiesznie.
Gdy sytuacja została odrobinę spacyfikowana, Denis odciągnął nóż od gardła tego łysego. Pomógł mu wstać, na wszelki wypadek trzymając jeszcze nóż w lewej ręce.
-Dzięki stary. Prawie się zlałem - skłamał i utarł pot z czoła. Skuł kajdankami łysego i z małą subtelnością zaprowadził do radiowozu. Postanowił, że na dzisiaj to koniec atrakcji i już nie będzie pajacował, tak więc zapobiegawczo spytał się partnera:
-Od czego zaczynamy?
-Imię i nazwisko. Co robisz. Gdzie mieszkasz. Chcemy wiedzieć wszystko. Miej na uwadze, że za napaść na policjanta możesz ładnie beknąć. Przesłuchiwany szybko odpowiedział:
-B-barman. Tak, jestem barmanem w tym barze. Śmieszne, barmanem w barze. Mam na imię Gabriel Dashie. Mieszkam na Ann Street, w tym białym budynku. - Mężczyzna widocznie się pocił.
Denis spojrzał na łysego nad okularami.
-Nie wierzę Ci - rzucił przez zęby - Masz jeszcze jedną szansę albo idziesz do pierdla. Widać wolisz schylać się po mydło niż iść nam na rękę i jeszcze dzisiaj wrócić do swojego domu.
-No dobra, już mówię. Jestem takim człowiekiem od kobiet. Zbyt, że tak powiem, gościnnych... Między nogami. Chcecie znać jakieś?
- Yyy nie - Peter chciał zadać jakieś konstruktywne pytanie, ale nic nie przychodziło mu do głowy - To co? Masz nam coś do powiedzenia? - starał się naśladować agresję partnera, ale wychodziło mu to mizernie.
- No nie wiem. To wy zadajecie pytania. - Nagle przez radio w radiowozie detektywi dostali wezwanie do komisariatu. Łysol w pośpiechu wyszedł z auta, czego detektywi nie zauważyli.
 
Dimitrej Dreamix jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172