Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-01-2009, 16:06   #231
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Wielu znamienitych poetów i literatów nazywali noce w Arish esencją ciemności. I chociaż większość rycerstwa odnosiła się do ich utworów ze sporym dystansem, to w tej kwestii mieli sporo racji. Poza miastami i głównymi traktami, ciemności w hrabstwie były nieprzeniknione. W byle knieji księżyc znikał za koronami drzew, a gdy gwiazdy postanowiły nie zaszczycić nieba swą obecnością, pogubić się można było we własnym gospodarstwie, na ziemiach płotem otoczonym.

Ciemna noc była jednak najlepszą przyjaciółką tych, którym na ukryciu zależało.

- To tutaj?

- Nie, jeszcze nie…

- Tutaj, zamknij się!

- Gallen ma rację, tutaj… - odezwał się w końcu niski, poważny głos, ucisający wszelkie dyskusje – Do roboty.

Ciche rżenie koni, dźwięk drewna uderzającego o ziemię, ciągłe szepty „uważaj!”, cichy trzask toczonych po kamieniach beczek… A potem kilka uderzeń krzemieni i mały, delikatny płomień łuczywa. Wydobył z ciemności ich kształty stojące nad skarpą, pod którą z ziemi wyrastało kilka purpurowych namiotów zebranych wokół dwóch już dogasających ognisk.

- Odpalaj.

Beczki potoczyły się w dół, ogień na loncie każdej z nich walczył o przetrwanie z podmuchami wiatru, tak typowego dla tej okolicy.Większość żołnierzy już spała. Niektórzy usłyszeli tajemnicze dźwięki i właśnie zbierali się, by sprawdzić, co się dzieje. Inni uznali to za zwykłe wygłupy pijanych kolegów. Ci pijani zaś spali snem tak mocnym, że nawet wystrzał z armaty nie przeszkodziłby im w zwiedzaniu kolejnych krain marzeń.

- Wiejemy!

Rżenie koni. A po chwili wybuchy. Głośne, potężne wybuchy. W beczkach w końcu był proch najlepszej jakości. W niektórych sam, w innych połączony z łatwopalnymi substancjami, w kilku wymieszany z gwoździami i innymi ostrymi przedmiotami.

- O kurwa… - wyszeptał przez łzy jeden z ocalałych żołnierzy Geutrin, oglądając swą dłoń, leżącą metr od reszty ciała.

***
Victor VI oglądał z dumą mapę Arish, powieszoną na jednej ze ścian w rezydencji w centrum Ville-de-Clee, jednej z niewielu ocalałych, którą książę postanowił zająć na swą tymczasową rezydencję. Z naciskiem na „tymczasową”. Książęcy architekci już bowiem wytyczyli teren na budowę jego nowego, ogromnego pałacu. Symbolu tryumfu nad władzą Franciszka I. Władca Geutrin uznał bowiem, iż wojna jest już wygrana. I miał zamiar ten sukces przypieczętować.

- Panie. – odezwał się nagle Karol, jego dawny lokaj – Nasi przyjaciele ze Świętego Miasta są już gotowi.

- Doskonale. Opłaciłeś ich już?

- Tak, ale… Imperator rzekomo wściekł się, gdy usłyszał o aneksji hrabstwa. Nie starczyły więc wcześniejsze prezenty…

- Niech szlag trafi cesarskich urzędników, drogo się cenią. – westchnął VictorDobrze, zapłać im tyle, ile tylko zechcą. Po ceremonii.

- Tak jest, panie. A teraz racz przygotować się do tej chwili… - Karol pokłonił się i opuścił pomieszczenie.

***
Potężny rycerz, za jakiego lubił siebie uważać Hell de Mer, łez nie roni. Archetyp prawdziwego, stalowego, często zimnego jak lód bohatera wprost z serca Imperium był inny, niż tutejszy – rycerz w Arish winien czasem się upić, zajazd jakiś na sąsiada urządzić, klepnąć w tyłek dziewkę karczemną, czy też zapłakać przy obrazie przepięknym bądź też okrutnym. W Świętym Mieście, do którego swą wyprawę wciąż pamiętał szlachcic, rycerz to posąg, głaz, niewzruszony dąb.

A jednak, było mu ciężko, było tak ciężko… Devis. Stolica hrabstwa, tętniąca życiem niczym orientalne targi. Gdy był tu ostatnim razem, mimo nierozwikłanego problemu związanego z chłopcem, od razu poczuł się raźniej przejeżdżając przez przedmieścia pełne drewnianych domów. Te budynki, często tak powyginane i przechylone, iż przeczyły wszelkim zasadom architektury i fizyki, te sznury z praniem wywieszone między oknami, te tłumy dzieciaków, które ganiały po wąskich i krętych uliczkach…

- Niech to szlag… - wyszeptał jeden z barbarzyńców.

Wieże miasta były rzekomo zaprojektowane przez siostrzeńca kuzyna samego Imperatora. Albo wnuka bratanka jego ojca… W każdym razie, miał w sobie tę boską krew. I rzeczywiście, był prawdziwie potężne. Daleko w prawdzie było im do ogromu baszt twierdz zachodnich czy północnych, acz zdawały się sławić potężne miasto, chełpić się swą wielkością.

Za nimi zaś rozciągało się już samo miasto. Pałace dostojników, każdy w innym stylu, każdy równie pyszny. Place, ten największy, pod Pałacem Bohaterów, gdzie regularnie miały miejsce defilady wojsk i rycerstwa. Znana w całym świecie chyba karczma „U Wiennreicha”, którą założył ponad trzysta lat temu przybysz z księstwa Geutrin, a gdzie później przyjmowano władców niemal całego Imperium – mówiono nawet, iż emisariusze samego Imperatora raczą się tam stołować!

A w centrum miasta staw, sztuczny zbiornik wodny, pierwszy taki w całym Imperium – gdzie woda, za pomocą skomplikowanych mechanizmów, jest wprawiana w ruch i oczyszczana, gdzie rosną, jak twierdzą poeci, jedyne tak piękne lilie.

Teraz pozostało tylko to jezioro. I lilie, białe, lecz krwią zachlapane.

- Co tu się stało…? – spytała po kilku minutach milczenia Amanda, spoglądając na ocean zgliszczy

- Niebawem się dowiemy. – wyszeptał Hell, po czym – spinając konia – ruszył przed siebie, mijając kolejne wystygłe już popioły domów, pałaców, świątyń, wież, zwierzęcych i ludzkich ciał.

A po jego policzku powoli, dyskretnie spływała łza…

***
Kopalnia i ukryte między jej korytarzami i halami miasto nie były terenem znanym bohaterom, a nawet dla jej mieszkańców te szlaki zdawały się być wciąż niejasne, jakby same wciąż się zmieniały. Dość powiedzieć, że droga z głównego placu, na którym ledwie trzy dni temu przemawiał Franciszek I do wyjścia prowadzi około trzydziestu dróg – z czego ta najprostsza i najkrótsza wymusza kilkukrotne schodzenie i wychodzenie po schodach bądź drabinach i przejście przez, jak naliczył Andre, dwanaście rozstajów korytarzy. Labirynt, prawdziwy labirynt…

A teraz dwie osoby przebiegały korytarzem. Młódka z obcokrajowcem, oboje okryci pelerynami. Nikt nie mógł ich przecież zobaczyć! O wszystkim wiedział tylko Archibald, który miał po jakimś czasie powiadomić ważniejszych członków sztabu o zniknięciu alchemiczki oraz o najemniku, który wyruszył w ślad za nią. Z pewnością popsuje to kilka planów dowódców, ale ich cel był ważniejszy. Z resztą, Sara dręczona wyrzutami sumienia przygotowała co ważniejsze składniki swych mikstur i preparatów, a instrukcje ich tworzenia – niby całkowicie przypadkiem – porzuciła na swym sekretarzyku. O ile de Valsoy, który obiecał jeszcze tej nocy zadbać o odpowiednie zdemolowanie komnaty, nie zniszczy czegoś ważnego, alchemiczne preparaty do walki ze smokiem (i nie tylko) będzie mógł przygotować byle rzemieślnik.

- Teraz w lewo. – szepnął cicho Andre. Przez cały dzień, pod pretekstem kolejnych „braków powietrza” i „konieczności spojrzenia na niebo”, ćwiczył przemarsze tymi korytarzami. Udając zainteresowanie sprawami ochrony, wypytywał się żołnierzy o częstotliwość patrolowania poszczególnych odcinków. Mówiąc o swym „wielkim zainteresowaniu architekturą”, przeglądał kolejne plany – niestety, nie mógł wziąć ich ze sobą. Może nawet to i dobrze. Tunele były ciemne jak smocze dupsko (podobno – naświetlenia tego miejsca Al’Thor zdecydowanie nie chciał sprawdzać, choć niebawem mogła się nadarzyć ku temu okazja), a pochodnia bez wątpienia przyczyniłaby się do nakrycia ich. I tyle spisku.

- Daleko jeszcze? - spytała Sara z powagą, tonem, którego nauczyła się dopiero niedawno. Andre przypomniał sobie jej rozmowę ze starym rycerzem, narzekania na bolący tyłek…

- Dosyć. Chyba, że chcemy natknąć się na… Niech to szlag! – zakrzyknął nagle, gdy zza zakrętu wyłoniła się trójka mężczyzn. Wartownicy.

- Co wy… - zakrzyknął jeden z nich, by – zamierając – paść na ziemię. Po kilku sekundach dołączyła do niego pozostała dwójka. Obcokrajowiec podszedł do jednego z nich i sprawdził tętno. Żył. Spał. Andre spojrzał na alchemiczkę.

- Pomyślałam, że chciałabym, żeby zasnęli… - wyszeptała wciąż zszokowana swymi możliwościami.

- Na przyszłość nie przesadzaj z myśleniem… - zaśmiał się cicho Al’Thor. Lecz i jemu nie było do śmiechu.

A potem ruszyli dalej…

***
Już drugą godzinę spędził konno. Baronową de Marco pożegnał równie czule, co powitał, mówiąc przy tym, by w razie problemów z wojskami Geutrin powołała się na Ludwika O’Key z Nesskey. A gdyby coś się jej stało – niech zapamięta jak najwięcej. Twarze, imiona, nazwiska… Jan zaklinał się w duchu, że zarżnie każdego, kto zbliży się do baronowej. W gruncie rzeczy w tej chwili zarżnąłby każdego służącego pod plugawym Victorem VI

„Bywaj zdrów”, pożegnała go, „Do następnej naszej chwili”. Ale ona jechała do Carvaggi, ogromnego państwa-miasta na południowy zachód od Arish. Tam zawsze uciekała arystokracja, tam znajduje się letni dwór Imperatora, tam snują swe intrygi i udają, iż starają się o pomoc ojczyźnie. Tak samo było podczas poprzedniej wojny – rządy tymczasowe i emigracyjne, zakony i partie, ugrupowania powstańcze, ochotnicza armia… Wszystko doprowadziło do tego, że po pokonaniu Geutrin, poza hrabią Franciszkiem Arish miało przynajmniej pięciu samozwańczych władców. W prawdzie starczyła odrobina złota czy jeden sztylet wbity pod żebra, ale sama sytuacja…

Ochotnicza armia poległa zaś w pierwszej bitwie, całe tygodnie drogi od księstwa Geutrin, w jednej z karczm, gdzie stanęli przed bandą pijanych marynarzy, którzy nie chcieli dopuścić ich do lady.

Koń pędził, Bruno także nie zostawał z tyłu. Prosiła, by udał się z nią. Mógłby. Żyliby tam spokojnie i dobrze – nie jako magnateria, aczkolwiek to, co udało się wynieść z posiadłości starczyłoby przynajmniej na dziesięć sytych lat. Poza tym, czy baronowa nie poradziłaby sobie w mieście? Ale bard nie chciał. Dlaczego? W tej chwili sam nie wiedział. Dla rodziny? Miał praktycznie już tylko siostrę. Dla dworu? Pewnie już nawet kamienie, które z niego pozostały, rozkradzione. Patriotyzm? Jan nie podejrzewał się o tak silne uczucia…

Cóż, los w tym dramacie szykował mu naprawdę znaczącą rolę…

***
- Czy przysięgasz stać na straży tych ziem?

- Przysięgam.

- Czy pragniesz dobra ich i obywateli je zamieszkujących?

- Pragnę.

- Czy przed obliczem naszego największego i jedynego pana, Powracającego, jesteś w stanie potwierdzić swe słowa o sercu dobrym i duszy czystej?

- Potwierdzam, o Panie.

- Victorze VI, dzięki prawom nadanym mi przez największego na świecie Imperatora, pana ziem wszelakich zasiadających na diamentowym tronie i dzięki mocy danej mi przez Powracającego, naszego Stwórcę i Pana, który śledzi nasze żywoty i dba o dobro nasze, a my wyczekiwać możemy jego ponownego objawienia się wśród nas, pasuję cię na rycerza, Mistrza Zakonu Pana Poranku, po zmarłym za wiarę naszą Gatiuszu z Berdii, co w obecnej sytuacji czyni cię jedynym prawowitym w oczach praw i wiary hrabią Arish!

Victor z trudem ukrywał radość. Oto spełniły się jego najskrytsze marzenia. Oto stał się władcą Arish, oto jego kraj, jego potężne księstwo, zajęło ziemie, które należały im się od wieków. Kątem oka spojrzał na Oberycuma. Stał, ciągle stał w rogu komnaty pełniącej rolę tymczasowej świątyni, nieporuszony, w swej zbroi. Chyba nikt nie widział go bez niej…

Jest władcą. Tylko czy sojusz z tym człowiekiem na pewno był dobrą decyzją…?

***
Po trzech godzinach drogi, prowadzeni przez chłopa, który przez dłuższy czas nie chciał uwieżyć Hellowi, że jest on wysłannikiem Franciszka I, dotarli do jednej ze starych, zabytkowych już warowni, wybudowanej około – jeżeli wierzyć „przewodnikowi” – trzysta lat temu, gdy Devis nie było jeszcze tak wielkim miastem. Okoliczne skały wspomagały obronność fortyfikacji. Dlatego też tylko tu ponoć spotkać można większą grupę ludzi…

Wartownik przy kratach był już mniej sceptyczny, po okazaniu glejtu od razu wpuścił Hella, jego towarzyszkę i eskortę do środka. Wnętrze nie było już w tak dobrym stanie jak wyglądało to z zewnątrz. Ruiny kolejnych fortyfikacji tworzyły kamienne wzgórza, kolejne kupy popiołów były ostatnim wspomnieniem po poległych spalonych na stosach z braku innych możliwości pochowania ich zwłok.

- A teraz na dół… - wskazał wartownik. Między kolejnymi fragmentami głazów a skałami była mała szczelina, za nią zaś… Tak, klapa. Tajne przejście? No, daleko temu było do przejść, które widział w swoim życiu de Mer uruchamianych chociażby poprzez poruszenie rzeźby czy ustawienie w odpowiednich miejscach ksiąg, aczkolwiek jak na dzieło sprzed ponad trzystu lat…

Myślał, że nic nie przerazi go tak, jak Devis. Mylił się. Z każdym krokiem miał coraz większą ochotę stąd wyjść. Wyjść z tego piekła. Zapach krwi, potu, gnoju i moczu prawie zwalił go z nóg już na samym początku. Potem doszła do tego pewna słodka woń, woń gnijącego ciała. Nie wszystkich martwych więc zauważono…

Zresztą, czemu się dziwić? Sześć komnat rozmiarów przeciętnego pokoju w sporym dworku, dawniej były to zbrojownie i więzienia. Sześć komnat na blisko dwieście osób. Na matki z dziećmi, które spały na sobie, na żołnierzy, na starców, na młodzików, na największych arystokratów i paru szczęśliwszych chłopów. Wszyscy byli w stanie jakiegoś otępienia. Amoku. Siedzieli, gapili się w ściany, ledwo oddychając. Nic nie mówiąc, nie ruszając się, srając pod siebie. Tylko niektórzy zmierzyli go wzrokiem, gdy wszedł. Reszta zdawała się go nie zauważać.

- To ja tu dowodzę… - odezwał się nagle męski głos zza pleców Hella. Odwracając się, ujrzał niemłodego już mężczyznę, z pewnością rycerza – Przetrwaliśmy atak na miasto, smoka, katapulty, jazdę, pieszych, zbiegliśmy do tego kompleksu, przez dwa dni odpieraliśmy ataki na przełęczach, umieraliśmy, umarło wielu, osiemset, może tysiąc, zostało tylko tyle… Ale się udało. Dokonaliśmy tego, obroniliśmy je…

- Je? – spytał zdziwiony obcokrajowiec

Dowódca nie powiedział niczego. Odwrócił się, przeszedł parę kroków, wyciągnął z jednej ze ścian parę cegieł, wyjął ze środka skrzynkę owiniętą w szmaty. Szybko odpakował pudełko, po czym otworzył je, uchylił delikatnie.

Korona, berło i flaga hrabstwa. Krew tysiąca. Trzy symbole.

- Ruszycie ze mną do kopalni. Tam czeka hrabia.

Chciał jeszcze dodać jakieś słowa o nagrodzie za heroiczne zachowanie, ale jakie słowa nie zabrzmiałyby w tej chwili banalnie?

***
Jan siedział w celi klasztornej, co chwila zerkając na Anę. Spojrzenia były zresztą odwzajemnione. Po początkowym entuzjazmie i, w chwilę później, oburzeniu jak mógł wejść tu, po drodze powalając starą i wiecznie zrzędliwą Matkę Przełożoną, przyszedł czas na rozmowę. Ta zaś, jak widać, niezbyt się kleiła.

- Przyjechałem po ciebie… Geutrin, wraz ze smokiem, pustoszą Devis, ledwie przed chwilą uciekłem z płonącego Ville-de-Clee… Ludwik... On był z nimi. Zdradził. – mówił bard, a jego słowa – pierwszy raz od dawna – były ciche, niewyraźne, niepewne.

- Wiem. Śniłam o tym. – odparła nagle zakonnica, wstając. – Wiem o wszystkim, braciszku. Wbrew temu, co mówił nasz ojciec, wbrew wszelkim mądrościom, które pojął przez życie swe całe, moje wstąpienie w mury tego zakonu nie było zmarnowaniem życia. Ja teraz… Wiem więcej. Patrzę szerzej. I dalej…

- Że co? – wyrażający jedynie zdziwienie wyraz twarzy Jana dobitnie świadczył o tym, jak wielki sens miały dla niego słowa kobiety.

- Nie możesz tu spędzić wiele czasu. Ja jestem bezpieczna. Ty zaś nie. Ten, który dał nam tę moc… Jego serce płonie czarnym ogniem. On nie jest zły – nigdy takie nie był. To po prostu czasy, na które trafił, okazały się okrutne…

- O czym ty…

- Nie przerywaj mi! Proszę… - krzyknęła AnaWszystkie długo myślałyśmy, co z nim zrobić. I zrozumiałyśmy. Trzeba go zabić. To on stoi za księciem Victorem, za wrogimi magnatami… To jego sercem jest Smok. I to ty musisz go powstrzymać. Nie zabić, jego śmierć jest dla ciebie, braciszku, nieosiągalna. Musisz go zatrzymać, musisz obronić ludzi od jego mocy.

Jan położył dłoń na mieczu, chcąc odpowiedzieć, że tego dokona. Nie zdążył.

- Ta broń nie zadziała. Masz coś potężniejszego. – powiedziała, a potem wskazała na gitarę.

- A teraz idź. Szukaj miejsca, gdzie krew wymiesza się z wodą do morza zmierzającą. Tam spotkasz właściwych ludzi.

- Ana

- Idź! To nie czas na rozmowy.

***
BITWA
Rzeka Ofantis nigdy nie odgrywała w historii hrabstwa znacznej roli. Zazwyczaj spuszczano nią tratwy ze zbożem, tak, by dotarły do większych miast. Jeden tylko z biskupów, lata, lata temu zdecydował się zbudować nad nią swą posiadłość – pech chciał, iż w osiem lat później rzeka wylała. Duchowny w pośpiechu opuścił swe domostwo, a gdy wody opadły, nie zdecydował się już do niej wrócić. Rzeka więc pozostała samotna.

Hrabia Franciszek I zdecydował się pogłębić jej opuszczenie – jego oddziały na parę dni przed bitwą, w ramach przygotowań do starcia, wysadziły wszystkie mosty, szerokie i dobre przejście w bród rzeki było możliwe zaś tylko w jednym miejscu. Wiedział o tym hrabia. Wiedział jednak i książę

Pierwsze fortyfikacje dla skromnej artylerii hrabstwa zaczęto kopać w pięć dni przed bitwą. Po dwóch dniach rozbito obozy, ostatnie oddziały pojawiły się jeszcze dzień później. Nie było potrzeby zabezpieczania kopalni, nikt nie chciał brać nikogo z zaskoczenia. Oczywiste było, iż wojska Geutrin przejdą dokładnie tędy. Oczywiste też było, że armia Arish w tym miejscu będzie chciała rozgromić jej oddziały.

Sześć godzin temu przyjechał pierwszy zwiadowca. Ogromne siły zmierzały już w tym kierunku, od strony Wilczych Kłów. Sztandary Geutrin, herby tutejszych magnatów i oddziały nijak nieoznakowane. Zapewne Oberycuma.

Potem doniesień było już wiele. Coraz bliżej, coraz więcej, coraz szybciej. Wszystko zgodnie z przewidywaniami Franciszka i rady mistrzów. Mijały godziny, napięcie wśród żołnierzy rosło. Armaty już od dawna były nabite, wojska zajmowały pozycje, rycerze modlili się o zwycięstwo, kapłani szykowali się do zbiorowych błogosławieństw, szamani zaś wciąż gromadzili energię, by użyć swych mocy w jak najefektywniejszy sposób.

Są już na ostatniej prostej. Ledwie pół godziny, najwyżej godzina. Już niebawem rozpocznie się piekło… Prawdziwe piekło. Co zrobić? Co zrobić?

Hell, Franciszek oraz Archibald wiedzieli, że to czas na ostatnie działania.

***
Czekali w lesie. Sara pewna była, że w tym dokładnie miejscu będą bezpieczni. Andre zaś wyszedł z założenia, że nawet jeżeli jej przekonania są błędne, to ta dziewczynka zapewni mu bezpieczeństwo. I wcale by się nie zdziwił, gdyby na jedno jej słowo posnęła cała armia…

Byli na tyle blisko brzegu okupowanego przez wojska Arish, że doskonale słyszeli dźwięki towarzyszące ich przygotowaniom. Wróg musi być więc blisko. Nawet bardzo blisko. Las, jakkolwiek zdawałoby się to dziwne, też zdawał się szykować do bitwy. Kolejne ptaki przelatywały nad ich głowami, kolejne zwierzęta – te małe i te zdecydowanie większe – przebiegały obok nich…

Zwierzęta nie były głupie. Opuszczały ziemię, na której tego dnia mało kto miał przetrwać…

- Czuję go… - wyszeptała nagle alchemiczka

- Czy… - spytał się zaniepokojony najemnik

- Tak. On tu idzie. Ale nie sam. Razem ze Smokiem…

Nadchodziła godzina ich próby. Kto wie, może to od nich zależy los całego hrabstwa…?
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 15-01-2009, 19:15   #232
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
To może kiedyś było i Devis. Kiedyś... Dawno temu... W poprzedniej epoce...

Jechali powoli przez miasto, które w niczym nie przypominało tego, co poprzednio widział Hell. Nawet na polu bitwy nie można było ujrzeć tak przerażającego obrazu. I widać było, że nawet barbarzyńcy, przyzwyczajeni do najrozmaitszych widoków, są wstrząśnięci.

- Niech to szlag - dobiegł do Hella szept Khauuna.

Ze wspaniałego, pełnego życia miasta, sławionego na całym świecie, nie zostało prawie nic. Lilie, rosnące w sztucznym zbiorniku w centrum miasta, płakały krwawymi łzami.

- Co tu się stało…? – dopiero po kilku minutach Amanda przerwała ciszę.

- Niebawem się dowiemy – wyszeptał Hell, po czym – spinając konia – ruszył przed siebie. Reszta, bez słowa, ruszyła za nim przez ruiny i zgliszcza.

Pochylił głowę, by nikt nie dostrzegł samotnej, niechcianej łzy...

***

Hell miał swoje podejrzenia. Widział już kiedyś coś takiego, chociaż w dużo mniejszej skali. Karczma "Zdobywca" była zniszczona w podobny, całkowicie bezmyślny sposób.

"Ciekawe, czy ktoś przeżył?" - pomyślał. Mimo wszystko żyło tu tyle osób...

W starciu ze smokiem obrońcy nie mieli zbyt wielkich szans. Potem do miasta, a raczej tego, co pozostało z ośrodka wiedzy, sztuki, handlu, wkroczyli "zdobywcy" z Geutrin.

"Wszak to bez sensu" - pomyślał, przenosząc wzrok z miejsca, gdzie stała niegdyś karczma „U Wiennreicha” na to, co zostało z kolejnego pałacu, sam nawet nie wiedział, jakiego. - "Po co komu zniszczone miasto? Bezsens..."

Od wieków miasta były zdobywane, niszczone... Ale jeśli ktoś chciał coś mieć na własność, to tego czegoś nie niszczył. Viktor chciał zastraszyć swoich ewentualnych oponentów? Zasiać strach w sercach tych, którzy jeszcze nie złożyli broni? Bzdura...
A może tamtemu Oberycumowi potrzebne były stosy trupów i morze krwi? Z tego czerpał swoją moc?

***

Krążyli po wymarłym mieście.
Ledwo widoczny ruch wśród ruin zwrócił uwagę Hrnlfa i Khauuna. Obaj spięli konie i ruszyli galopem, by okrążyć tego kogoś.

- Tylko mu nie zróbcie krzywdy - zawołał Hell.

Bez względu na to, czy to był mieszkaniec Devis, czy żołnierz Geutrin, każdy mógł wiele rzeczy powiedzieć.


Przyprowadzony mężczyzna nie chciał puścić pary z ust. Nie przekonywało go ani powoływanie się na hrabiego Franciszka, ani pieczęć na glejcie Hella. W końcu jednak, być może pod wpływem akcentu wyraźnie brzmiącego w ustach Amandy, zdecydował się zaprowadzić całą grupę tam, gdzie kryli się ostatni być może żywi mieszkańcy Devis.


Albo żołnierz stojący na warcie był bardziej ufny, albo też był bardziej obojętny, w każdym razie bez większych ceregieli wpuścił Hella do środka niewielkiej fortecy. A raczej tego, co z owej fortecy zostało po licznych odpartych szturmach.
Zaraz po wejściu tak Hell, jak i jego towarzysze zaczęli żałować, że skorzystali z tej możliwości.
Tak pewnie wyglądał przedsionek piekła.
Dwie setki osób stłoczonych w kilku niewielkich komnatach, obojętność w oczach, które za dużo widziały, wszechobecny, przerażający zapach krwi, strachu, śmierci.

- Od hrabiego Franciszka - zapowiedział ich żołnierz.

- To ja tu dowodzę… - męski głos dobiegający zza pleców sprawił, że Hell obrócił się.

Niemłody mężczyzna, o oczach pełnych przerażającego doświadczenia, z pewnością nie był pierwszym dowódcą obrony miasta. Ani też drugim. Ale był ostatnim, najważniejszym, tym, którego imię zostanie zapisane w kronikach miasta.

- Filip Edelston, herbu Topór - przedstawił się.

- Hell de Mer - odpowiedział Hell, jednak Filip zdawał się tego nie słyszeć.

Hell w milczeniu wysłuchał krótkiego, acz treściwego, raportu.

- ...zostało tylko tyle… Ale się udało. Obroniliśmy je.

- Je? - spytał zaskoczony Hell. - "Miasto?" - pomyślał.

Widząc insygnia władzy i sztandar Arish skłonił głowę nisko, oddając hołd tym wszystkim, którzy oddali życie w obronie tych najważniejszych symboli państwa.

- Ruszycie ze mną do kopalni, sir Filipie. Tam czeka hrabia - powiedział.

- Wyznaczcie kogoś na swoje miejsce, kogoś odpowiedzialnego - kontynuował. - Jakiegoś człowieka, który da sobie radę. Nikt inny nie powinien wieźć tego skarbu, tylko pan.

Za jego plecami ponownie otworzyły się drzwi. Towarzysze Hella wrócili, niosąc wszystkie zapasy, jakie mieli ze sobą. Była to kropla w morzu potrzeb, ale nic więcej nie mogli zrobić.

- Zostawię dwa konie - powiedział na koniec Hell. - Tutaj przydadzą się bardziej.

Nowy komendant mógł je przerobić na zupę, albo też wykorzystać do stworzenia szybkiego patrolu. To już nie była jego, Hella, sprawa...

- Jedziesz z nami, Amando, czy zostajesz? - spytał. - Ale to będzie szybka jazda, uprzedzam.

Amanda odpowiedziała bladym uśmiechem.

- Jadę. Oczywiście, że jadę. Chcę zobaczyć śmierć tych drani... - w głosie dziewczyny zabrzmiała przerażająco twarda nuta.

***

Ta jazda w niczym nie przypominała poprzedniej.
Nie oszczędzali koni. Na krótkim postoju nawet nie poluźnili popręgów. Konie mogły odpocząć później.
A oni?
Któż myśli o odpoczynku, gdy życie może trwać jeszcze dzień czy dwa... Warto wtedy wykorzystać każdą sekundę.

***

- Sir Archibald dopytywał o pana, sir - dowódca warty, nie zważając na zmęczenie Hella, skierował go do komnaty, w której trwała narada.
Strażnicy bez słowa otworzyli drzwi.

- Panie hrabio - Hell skłonił się z szacunkiem. - Proszę o wybaczenie. - Spojrzał na swój zakurzony strój. - Właśnie wróciłem.

- Sir Filip Edelston - przedstawił swego towarzysza. Ten przyklęknął i skłonił głowę. - Ostatni dowódca oddziałów broniących Devis.

Hrabia przeniósł wzrok z Hella na sir Filipa. W jego oczach pojawił się błysk rozpoznania.

- Co z Devos? - spytał.

Zapytany podniósł głowę.

Przetrwaliśmy atak na miasto, smoka, katapulty, jazdę, pieszych, zbiegliśmy do Fortu Północnego, przez dwa dni odpieraliśmy ataki na przełęczach, umieraliśmy, umarło wielu, osiemset, może tysiąc - w jego głosie brzmiał żal, ale i duma. - Zostało nas może dwieście osób. Ale się udało. Dokonaliśmy tego, obroniliśmy je…

Wyciągnął w stronę hrabiego otwartą skrzynkę.
Koronę, berło i flagę Arish.


- Z Devis nie został kamień na kamieniu - Hell szeptem przekazał sir Archibaldowi najgorsze nowiny. - Z tych, co nie uciekli wcześniej, przeżyło może dwieście osób. Może jeszcze ktoś w zasypanych piwnicach.

Żal, ból i wściekłość przemknęły po twarzy starego rycerza.
I obietnica, że winni za to zapłacą.

***

- Jeden rycerz mniej, jeden więcej po tej stronie nic nie znaczy - Hell przedstawiał swój projekt. - Wziąłbym barbarzyńców, którzy w walce obronnej nie na wiele się zdadzą, i dragonów paru, gdyby jacyś byli na zbyciu.

Na zbyciu z pewnością nikogo nie było, ale niektórzy mogli się przydać bardziej gdzie indziej.

- Poszedłbym tędy - wskazał kierunek. - Dla nich woda nigdy nie była poważną przeszkodą. Przepłyną za ogonami końskimi, albo na nadmuchanych bukłakach. W decydującym momencie... W każdym razie uderzymy na ich tyły. I zabijemy, kogo się da...

Czy było to rycerskie?
Może i nie.
Może trzeba było herolda wysłać i zamiar zaatakowania ogłosić.
Może czas było oficjalnie wojnę wypowiedzieć...
Jeśli znajdzie się okazja, Hell może osobiście owo wypowiedzenie dostarczyć. Do rąk własnych księcia Viktora, Szóstego zresztą. Towarzyszący Hellowi barbarzyńcy z pewnością by się ucieszyli, mając okazję do spotkania się z jaśnie oświeconym... Książę bez wątpienia mniej.

Hrabia Franciszek skinął głową.

***

- Porozmawiamy, jak wrócę - Hell uścisnął serdecznie Amandę. Ta, ledwo żywa ze zmęczenia, uśmiechnęła się lekko. Córka i wnuczka rycerzy nie okazała nawet cienia wątpliwości.

- Porozmawiamy - przytaknęła.

***

Ci, którzy mieli ruszać wraz z Hellem, wyglądali na zadowolonych. Bez wątpienia ciekawiej było ruszyć się z miejsca, niż stać i czekać na wroga.
I bez wątpienia niejeden z nich słyszał słów parę o rycerzu, co łeb wilczy miał w herbie i zgoła nieanielskie imię nosił.

Przygotowali się szybko, ale starannie. Wiązki sitowia nacięto, prochu nieco w płótno nieprzemakalne i pojemniki szczelne zapakowano, broń - łuki szczególnie - przed wilgocią zabezpieczono.

***

Niebezpieczne to było przedsięwzięcie.
Rzeka, szeroka i dość wartka, do przeprawy przyjazna zbytnio nie była, a i woda chłodną dość się okazała. Choć za końskim ogonem niejeden z nich pływał nieraz, to każdy z nich wiedział, że życie stracić może. Wiązki sitowia pomocne były, pomagali też jeden drugiemu, by pod wodę który nie poszedł.
Brzeg przeciwny bagnisty był dosyć, konie grzęzły i dość wolno się poruszali. Ale przeszli.

A potem weszli w las i ruszyli.
Stado wilków krwi spragnionych, o kłach żelaznych i ostrych...
 
Kerm jest offline  
Stary 25-01-2009, 10:44   #233
 
kitsune's Avatar
 
Reputacja: 1 kitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwu
Archibald Roderyk de Valsoy h. Pęk Strzał

Siedział na grzbiecie swego potężnego rumaka bojowego i lustrował pole nadchodzącej bitwy. W głowie wciąż mielił słowa Hella, z Devis nie został kamień na kamieniu. Zniszczyli kompletnie miasto. Wojna totalna. To chyba jasna wskazówka co do losów pokonanych? Archibald zawrócił konia i stanął przed frontem swoich rycerzy. Nie mając jasnego przydziału od hrabiego zdecydował się wziąć udział być może w ostatniej szarży rycerstwa Arish:

- Kto z was jest z Devis?!

Odpowiedział mu głośny pomruk wielu opancerzonych wojowników:

- Synkowie moi! Devis padło, nie pozostał kamień na kamieniu, wróg pokazał swoje prawdziwe oblicze! Jasno rzekł, co nas czeka, jeśli zegniemy przed nim karku! Nic jeno śmierć i pożoga! Śmierć dla nas, naszych dzieci, kobiet! Dla wszystkich!

Powiódł wzrokiem po twarzach najbliższych rycerzy. Zobaczył smutek, ale i gniew, wściekłość największą.

- Czy mamy wybór w takim razie?! Pytam czy mamy?! Pozostałą śmierć! Śmierć Geutrińczykom! Śmierć Victorowi! Śmierć całemu pomiotowi, jaki zgromadził przeciw nam!

- Śmieeeerć! – ryknął tłum rycerzy, a okrzyk poniósł się po lewym i prawym skrzydle.

- Przejedziemy po ich grzbietach aż do piekła, a potem zawrócimy i zaorzemy to, co z ty bydlaków zostanie! Śmierć!

Destrier zatańczył pod starym rycerzem, który stanął w strzemionach i wzniósł miecz – Frexenet otrzymany jeszcze od dziada obecnego hrabiego. Las oręża dzierżonego wzniósł się w dłoniach wojów Arish, lśniąc krwawo w promieniach wschodzącego słońca. Dederich, siedząc na mocnym rumaku, chwycił mocniej topór na długim stylisku:

- Ost, jak zwykle po lewej pana de Valsoy! Ja pójdę po prawej, tam gdzie Radost… Sprawimy im krwawą łaźnię.

Ost uśmiechnął się wilczo i rzucił w swym mniemaniu elokwentnie:

- Tak, kurwa!

Sir Archibald de Valsoy schował miecz do pochwy, a potem podniósł ciężką rycerską kopię i czekał. Czekał na pierwsze ruchy wojsk.
 
__________________
Lisia Nora Pluton szturmowy "Wierny" (zakończony), W drodze do Babilonu


kitsune jest offline  
Stary 25-01-2009, 22:36   #234
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Czy macie czasem uczucie, że coś Was przerasta? Że dopiero co byliście ślepi, a ktoś wam już pcha na nos trójwymiarowe okulary?
Jeśli tak, to wiecie jak czuła się Sara.

Wedle słów przepowiedni alchemiczka nie tylko pochodziła z potężnego rodu, nie tylko miała siłę odradzać, ale bieżące wydarzenia spowodowały, że stała się chodzącą boginką. Miała moc słowa, moc rozkazywaniu nie tylko podległym Franciszka I, ale i wszystkim istotom, które... no właśnie, które w przeciwieństwie do smoka i jego pana nie były stworzeniami chaosu.

Sara czuła jak moc w niej buzuje, a jednocześnie nie wiedziała na ile ją samą stać. Czy jest w stanie pokonać smoka? Czy włada potęgą na tyle wielką, by stać się legendarnym ostrzem wiosny, przebijającym gadzinie gardło?
Gdyby ktoś zdradził jej jakieś kruczki, albo chociaż podrzucił poradnik...

Westchnęła ciężko.

Nie chciała być sama, a jednocześnie wiedziała, że każdy, kto za nią podąży, spotkać może tylko swoją śmierć przy jej boku. Dlatego tak cieszyła się, że Archibald został z hrabią...
Przysunęła się do zdziwionego ta nagłą poufałością Andre i delikatnie dotknęła jego policzka, po czym wodząc palcami w górę po ciepłej skórze mężczyzny, odgarnęła kosmyk włosów z jego czoła. Musiała wspiąć się przy tym na palce.

- Andre... ja wiem, że chcesz mnie chronić, ale... dalej muszę iść sama. Ktoś zaś musi powiedzieć innym o smoku. Musisz powiadomić hrabiego! Niech przygotują kule siarczyste i zapalone tutaj wymierzą. Niech nie zważają na mnie. Ja... sobie poradzę.

Patrzyła mu wprost w oczy, a powieka jej nie drgnęła przy żadnym z kłamstw.
Słyszała w myślach już ryk smoka, on zagłuszał wszystko.

Odsunęła się i wyciągnęła miecz.

- Idź już! - rzekła z mocą - Proszę, idź... - dodała ledwo słyszalnie.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 26-01-2009, 02:55   #235
 
Angrod's Avatar
 
Reputacja: 1 Angrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie coś
Wysłuchując raportu o stanie najważniejszych miast hrabstwa Franciszek musiał się odwrócić, żeby podwładni nie zobaczyli jak sędziwy już wzrok monarchy pokrywa się szklistą mgiełką. Najbardziej znienawidzone uczucie bezsilności wstąpiło w jego ciało. Zatrząsł się wewnętrznie i o mało co by nie upadł, lecz twardo stał na nogach. Kiedy powoli zwrócił obliczę ku zebranym mogli oni zobaczyć na jego twarzy kwintesencję gniewu.

-Zabiję, sam, własnoręcznie, uśmiercę Victora, Oberycuma, wszystkich, zniewolę i zmuszę. Odbudują miasta po dwakroć większe niż były. Hrabia wypowiadał słowa powoli, ze wściekłością, trudno stwierdzić do kogo.

Wewnątrz mógł być rozgoryczony, zmęczony i przytłoczony, jednak na zewnątrz wydawał się być ostoją zdecydowania, męstwa i dostojeństwa. Taka umiejętność wymagała wiele lat praktyki.

- Wilcze doły wykopane! - Zakomenderował goniec
- Bardzo dobrze. Przynieście mi plan bitwy!

Życzenie pospiesznie spełniono. Na polowym stole rozłożono mapę.


- Nie tą poglądową, dajcie tu jakąś lepszą. - Franciszek machnął ręką nad pergaminem
- Najmocniej przepraszam waszą miłość. - Kolejny zwój został przedstawiony kworum strategów, którzy zaraz pogrążyli się w dyskusji. Wszystkie aspekty i możliwości przeprowadzenia manewru oskrzydlającego musiały być jeszcze raz przedyskutowane.


Hrabia Franciszek ubrany w lśniącą zbroję z przypasanym Mieczem Ojców dosiadł wspaniałego, bojowego rumaka. Do ręki wręczono mu chorągiew uratowaną z Devis. Powoli wyjechał przed sformowane oddziały i przemówił.

- Dzisiejszy dzień przejdzie do historii! W waszych rękach jest los całego narodu! Wróg nasz śmiertelny czyha na wszystko co dobre i święte! Lecz nie damy skalać naszej ziemi, domostw i rodzin! Skoro Geutrińczycy przyszli siać śmierć, śmierć zbiorą! Czeka nas nieśmiertelna chwała! Tu nad rzeką Ofantis poweźmiemy zemstę za Devis, Ville De Clee, za Arish!

W milczeniu ruszył wzdłuż szeregów wojska, a chorągiew powiewała w jego ręku w pełnym majestacie. Na ten widok z serc i płuc żołnierzy podniósł się okrzyk. Bitwa zaraz miała się zacząć.
 
Angrod jest offline  
Stary 26-01-2009, 21:20   #236
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
- Andre... ja wiem, że chcesz mnie chronić, ale... dalej muszę iść sama. Ktoś zaś musi powiedzieć innym o smoku. Musisz powiadomić hrabiego! Niech przygotują kule siarczyste i zapalone tutaj wymierzą. Niech nie zważają na mnie. Ja... sobie poradzę.

Najemnik wsłuchiwał się w każde słowo dziewczyny, nie mogąc uwierzyć własnym uszom.

- Chyba żartujesz, jeśli myślisz, że Cię tu zostawię. Nie po to zorganizowałem tę całą szopkę z porwaniem i wywlokłem Cię z zamku, by teraz Cię opuścić. Mówisz, że smok tu przyleci? I dobrze, pokażę temu zasrańcowi gdzie jego miejsce. I nie myśl, że pozwolę Ci tu zostać na pewną śmierć.

Andre wyrwał rapier z pochwy, stając w pozycji bojowej. Twarz przyoblekł miną "znieważonego mężczyzny". "Czy ta smarkula se myśli, że ma do czynienia z byle łachmytą - najmitą?"
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 08-02-2009, 15:46   #237
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Słońce zachodziło. Ostatnie promienie tej najbliższej wszystkim tu zebranym gwiazdy oświetlały twarze żołnierzy, przynosząc im tym samym chwilę ukojenia i słabości zarazem. Światło, jak mawiali mędrcy, wpadało do oczu ludzkich i tam ich wzrok odganiało, walczyło z nim, szarpało się. Tym samym powodowało, iż nawet żołnierz o sokolim wzroku nie mógł zauważyć pierwszych chorągwi księstwa Geutrin.

Spoglądając przez lunetę, hrabia de Clee dostrzegał kolejnych z nich – już za chwilkę, już za moment dotrą do tego fragmentu lasu, w którym będzie czekać na nich niespodzianka… Bardzo przykra niespodzianka… Wyłapywał wzrokiem kolejne znane persony. Jak zwykle nonszalancki Czarny Sztylet, przywódca znanej w całym Imperium grupy najemników, odziany jedynie w grubą, skórzaną kurtę… Trochę dalej rycerze, stanowiący trzon nowoutworzonego Zakonu Rycerzy Poranka, niech ich Powracający w ziemię wdepcze… Chociaż czy warto było wzywać jego imię walcząc z kimś, kto został nim mianowany…?

Victor! Dojrzał i jego! Czyżby zamierzał wziąć udział w bitwie? Odziany w ciężką zbroję, rodową? Tak, rodową, teraz widać herby… W dłoni dzierżył lancę, zapewne przy pasie miał miecz, „Zwycięzcę”, jak go nazwali już lata temu pyszni władcy księstwa. Przydomkiem księcia na salonach częściej było „Fałszywy” czy „Zawistny”, niż „Waleczny”, ale może i on posiada pewne…

A oto jechał i on. Na koniu czarnym niczym oczy śmierci, na koniu, który sam, bez swego jeźdźca, potrafił przerazić niejednego męża. W tej starożytnej, nieznanej tu nikomu zbroi, o której mówiono przez ostatnie dni niemal równie często, co o smoku. W hełmie, którego rzekomo jeszcze nigdy nie zdjął. W przeciwieństwie do innych dostojników i wodzów, jechał sam, bez odpowiedniej gwardii. Milczący, wyprostowany, nieporuszony. Oberycum, główny sprawca tego całego zamieszania. Pan Smoka. Potężny czarnoksiężnik. I kto wie, co jeszcze potrafił…

Smok. Smoka wciąż nie było widać na horyzoncie…

***
Wyszli. Łeb pierwszego konia odbił się w oczach wszystkich. Mimo, iż światło padało coraz słabiej, dostrzegli go wszyscy. Tak samo jak wszyscy usłyszeli potężny głos hrabiego, wręcz ryk, którego mało kto spodziewał się po tym, jak dotąd, przede wszystkim biegłym dyplomacie. W tej chwili nikt jednak nie miał wątpliwości, że każda plotka o jego śmierci była jedynie kłamstwem szkaradnym, że oto ich pan, oto ich władca, dziedzic z nadania bożego poprowadzi swój lud do walki o życie, o przyszłość!

- DO ATAKU! – ryknął, a każdy z dowódców powtórzył za nim. Za nimi zaś słowa te wywrzeszczeli wszyscy żołnierze, niezależnie od ich stanu i zdolności.

A potem orkiestra śmierci zagrała pierwsze nuty swej opery. Stukot końskich kopyt, z początku powolny, raz, dwa, raz, dwa, raz, dwa, RAZ, DWA, RAZ, DWA, RAZ!, DWA!, coraz szybszy, szybszy, mocniejszy. Sto, dwieście, czterysta, osiemset… Kolejne kopyta przyłączały się do melodii, kolejni rycerze formowali klin gotowy do szarży.

Wróg wyszedł z lasu. Stanął na polu, całkiem skromnym polu, ustąpione chwilowo przez armie Arish. Jak w jednej chwili rozległ się huk wystrzałów, mgła spowiła oddział tutejszych strzelców, deszcz, ulewa kul poleciała w kierunku przeciwników. Tę samą trasę, którą jeszcze chwile temu pokonały kule, przeciąć chcieli rycerze, potężna ciężka jazda, tak by wpaść na wrogów na granicy lasu, przebić się przez nich i wyjechać po drugiej stronie, by zakręcić za piechotą i przygotować się do kolejnego, morderczego okrążenia.

Pierwszy ruch z pewnością należał do Arish. Lecz co dalej?

***
W ścięte bojowym zamętem jednostki wroga wpadli niczym nóż w masło. Kopia Archibalda co chwile uderzała o kolejnych przeciwników, co chwile też – korzystając z osłony Dedericha i Osta – musiał zrzucać z niej nabite nań ciała przeciwników, wyrywać ją z ciał nią powalonych. Potężny koń co chwila tratował kolejnych Geutrinczyków, którzy próbowali uchylić się przed śmiercią, śmiercią, którą wiodła za sobą potężna grupa rycerzy uformowanych w klin, który wbijał się w serce wojsk Geutrin.

De Valsoy’a otaczały krzyki. Krzyki wrogów i przyjaciół, rżenie koni, muzyka bitwy. Opętany walką jechał, z rzadka tylko zerkając na przeciwników, których mózgi wybuchały pod kopytami jego rumaka, na swoich ludzi, którzy po upadku z konia, z przebitymi włócznią brzuchami, próbowali do swego hełmu schować wylatujące z nich wnętrzności – lecz trud był to daremny, bo po chwili i ich głowy odłączały się od reszty ciała.

Wtem spojrzał na bok, jakby siła wyższa tego odeń zażądała. Strzelcy! Strzelcy! Na granicy lasu!

Gwałtownie pociągnął lewą ręką wodze, spiął konia i skręcił w prawo, mając nadzieję, że i inni ludzie z jego oddziału zrozumieją ten sygnał. Tamci bowiem już ładowali swą broń, już szykowali się do strzału i…

***
Hell zacisnął usta, przebijając się przez ciała kolejnych przeciwników. On i jego lekka jazda doskonale nadawali się do takich zadań – w prawdzie nie byli tak skuteczni w szarży na ogromną armię, ale by pozbyć się grupy strzelców, zwróconych do nich bokiem, nie potrzeba było ciężkich zbroi. Kule i tak potrafiły skutecznie obniżyć ich wartość bojową.

Mniej zaprawione w bojach rumaki na dźwięk pierwszych, chaotycznych wystrzałów zaczęły się niepokoić – w końcu wielu z ludzi, na czele których stał de Mer było po prostu dawnymi banitami czy najemnikami, którzy przejęli się losem Arish i postanowili o nie zawalczyć. Niestety, hrabia nie mógł odmówić nikomu – każdy człowiek w starciu z Geutrin był na wagę złota. Z drugiej strony jednak nie dało się ich wyposażyć tak, jak chciano – toteż niektóre konie wzięte były prosto ze stadniny, niektórzy wojownicy zaś – bo na miano rycerzy z pewnością nie zasługiwali – z grzbietu tych zwierząt posługiwali się jedynie mieczami. Rycerz z dalekiego kraju sam zdecydował się wziąć ten oddział pod „opiekę” – w końcu sporo się nauczył podczas swych wędrówek po świecie, a to doświadczenie mogło im się bardzo przydać…

Powalając kolejnych nieprzyjaciół na ziemię wszyscy z przerażeniem zauważyli, że to dopiero początek. W lesie bowiem był jeszcze nie jeden, nie dwa… Przynajmniej trzy oddziały muszkieterów. I… Chwila… Moment… Dlaczego oni tu celują…!?

- OOOOODWRÓÓÓÓÓT! – ryknął Hell, a w ślad za nim i jego ludźmi poleciał szczelny mur kul…

***
Pierwsze kroki ciężkiej piechoty Arish obserwował Franciszek, szykując się samemu do walki. Tradycyjnie pod eskortą swojej honorowej gwardii, która zawsze zadawała wrogom decydujący cios. Na której zawsze mógł polegać, której zawsze ufał… Ufał… Spojrzał na swych przybocznych. Przecież jeszcze niedawno podczas każdej bitwy po jego lewej stronie stał Atter, po prawej zaś Gatiusz z Berdii… Potężni wojownicy, doskonali rozmówcy i kompani podczas biesiad, lecz podczas tej bitwy na pewno usiłowaliby skrócić go o głowę. Jacy są ci nowi? Nawet ich za bardzo nie zna, to chyba kapitan dawnej straży pałacowej i dowódca garnizonu w Devis… Można im ufać? Czy komukolwiek można ufać?

Nie miał innego wyjścia. Gdy młodzi giermkowie poprawiali wiązania i zaczepy w jego potężnej zbroi – tak, by przestała być wygodna, a zaczęła skuteczna – obserwował swe wojska. Póki co szło im pięknie, zdecydowanie. Ogromne, potężne kliny jazdy przebijały się przez kolejne fragmenty wielkiego pochodu przeciwników, wroga jazda zaś przy pierwszej i jedynej jak dotąd próbie natarcia została przetrzebiona przez, zdawałoby się, niepotrzebnych już łuczników ukrytych w lesie. De Clee wiedział jednak, że to dopiero początek. Słyszał o plujących ogniem maszynach, o doskonale wyszkolonych oddziałach lekkiej piechoty, sam na własne oczy obejrzał już potęgę idealnie zgranych czasowo wystrzałów tutejszych muszkieterów… Poza tym, Victor miał jeszcze jednego asa w rękawie. Smoka.

- Panie, możemy już ruszać. – odezwał się nagle jeden z giermków.

- Tak… Do ataku! – krzyknął wyrwany z zamyślenia hrabia.

I ruszyli.

***
Bitwa trwała. Ataki jazdy wbijały się w piechotę, czasem w innych konnych. Lance i kopie upadały, łamały i trzaskały – zarówno „się”, jak i wrogów. Rżenie koni i krzyki rycerzy, proszących o pomoc, gdyż w ciężkiej zbroi naprawdę niełatwo było wydostać się spod konia i wstać. Te ostatnie szybko się urywały. Zazwyczaj nie dlatego, że „poszkodowanemu” udzielono pomocy…

Artyleria prezentowała wszystkie swoje możliwości. Hrabstwo wytoczyło każdą armatę, jaką posiadało – jak się okazało, wiele z nich było ukrywanych w Kopalni na wypadek jej ataku. Trzeba było jednak wybaczyć ten występek szamanom – sami zresztą chętnie przekazali swoje uzbrojenie. Kolejne kule uderzały o ziemię, w wojska Geutrin, siejąc między nimi strach, panikę i śmierć. Księstwo jednak nie pozostawało dłużne – kolejne ogromne, wybuchające kule leciały w kierunku zwartych grup piechoty hrabstwa, zaś w jakiś czas potem wytoczono i ogniste machiny. Potężne wozy, osłaniane przez grupy żołnierzy, z ogromnymi lufami buchającymi ogniem nie stanowiły tak naprawdę większego zagrożenia dla wojsk Arish. Skutecznie jednak przerażały i przypominały o jeszcze jednym żołnierzu, który w każdej chwili może pojawić się na polu bitwy…

Szczęk mieczy, trzask rozbijanych tarcz, krzyki, płacze, wrzaski… Twarze żołnierzy, tych, którzy jeszcze żyli, całe były we krwi. To nie była bitwa, która ładnie wyglądałaby na obrazach i w wierszach dworskich bardów. To była rzeź, prawdziwa rzeź.

Rzeka Ofantis tej nocy zmieniła swą barwę na czerwoną…

W obliczu tak tragicznych wydarzeń, nikt nie zauważył ucieczki małego chłopca z namiotu sztabowego…
***

Siedzieli, nie wiedząc, co dalej. Smok był w okolicy, Sara doskonale go wyczuwała… Nawet Andre, może ulegając trochę mocy autosugestii, czuł zapach siarki, którego stężenie na miejscach dawnych ataków tej bestii było wręcz oszałamiające…

- Teraz. Chodźmy. – odezwała się nagle dziewczyna. Najemnik nie wiedział za bardzo o co jej chodzi, co ujrzała, ale… Cóż innego mógł zrobić? Co mógł zdziałać? Musiał iść za nią. Nawet i na śmierć. Dawniej żyjący głównie hulankami mężczyzna zdał sobie właśnie sprawę, że to pierwsza przysięga, której ma zamiar dopełnić, nawet jeśli nie przyniesie mu żadnych korzyści… Kimkolwiek ona była – Wiosennym Ostrzem czy zwykłą, nawiedzoną alchemiczką – musieli spróbować. To mogła być jedyna szansa dla całego Arish…

W końcu dotarli na polanę. Al’Thor spojrzał jeszcze pytająco na Sarę, lecz ta nie zdążyła mu odpowiedzieć. Osunęła się na ziemię, płynnie, delikatnie, niczym jedwabna chusta rzucona na stół. To czas na jej walkę, on to wiedział. Jego walką będzie zaś obrona dziewczęcego ciała, które nosi w sobie najpotężniejszą broń hrabstwa…

***
Step. To nie był ten sam świat, który już kiedyś odwiedziła. Czarne, wysychające trawy, szare, wolne od gwiazd i chmur niebo i drzewo. Jedno drzewo, obok którego Sara pojawiła się nagle, niespodziewanie. Równie czarne, co cały ten świat. Cały, poza dziewczyną.

Jej oczy płonęły błękitnym ogniem. Jej dłonie otoczone poświatą, niczym zielone szmaragdy. Jej słowa, jeżeli tylko potraficie to sobie wyobrazić, miały barwę złota. Jej myśli zaś, od gniewu, miały kolor czerwieni. Trzymany w dłoni kwiat położyła na ziemi. Lilia. Symbol niewinności.

Wiosenne Ostrze zawitało do świata pokonanego przez mroczną, pustą zimę.

Odeszła na parę kroków od drzewa. Samą myśli mocą, wzniosła się o metr nad ziemię. Stała. Czekała. Przyzywała. Wiedziała, że on nadejdzie…

Przybył.

Znów nie potrafiła odróżnić żadnego kształtu z jego postaci. Był setką czarnych kresek, płomieni, czarnych kropli krwi. Przy każdym ruchu jego postać zdawała się zmieniać, lecz forma pozostawała ta sama. Oberycum. Zły Pan.

- Przybyłam.

- Wiem. Sam, w swej myśli, stworzyłem twoją istotę. Byłem świadom twego powrotu ,tak jak i mojego. Lecz nie spodziewałem się jej teraz.

- Teraz zakończę twój żywot.

- To nie zostało zapisane. Spójrz zresztą na coś innego…
***
- SMOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOK! – wrzasnął jeden ze strzelców Arish, znany z dobrego wzroku.

Miał rację. Potężna bestia pojawiła się na niebie.

- Jesteśmy zgubieni… - wyszeptał w chwilę potem, łapiąc się za serce…

***
- Oto i nadchodzi rozwiązanie tej farsy. Przybył mój przyjaciel. Twoi przyjaciele walczą ze śmiercią, Wiosenne Ostrze.

- Co więc stanie się dalej?

- Dalej? Och, odwieczna głupota w walce. Kmiot walczy z kmiotem, myśląc, że coś zmienia. Najpotężniejsi obu armii zmierzą się ze sobą. Ty zaś staniesz naprzeciwko mnie. I tak rozstrzygną się losy tej bitwy.

Z dłoni Wiosennego Ostrza wystrzelił zielony promień. Szybkim machnięciem ręki Zły Pan zakrzywił tor jego lotu.

- Jeśli pragniesz już zacząć… Giń! – krzyknął. I rozpoczęli walkę.

***
Polana, na której upadła Sara, wydawała się Andre podejrzanie spokojna. Słyszał, doskonale słyszał, odgłosy bitwy, która toczyła się około pięćset metrów stąd. Zdawało mu się nawet, że widział Smoka. Ale… Czy nikt ich nie zauważył? Czy ten cały Oberycum nie wyczuł mocy alchemiczki w tym miejscu? Jeżeli ona potrafi wyczuć jego, a on zamienia całe oddziały w kamień…

A może stanie się tu coś wiele, wiele gorszego?

Wtem, ktoś poruszył się na krawędzi pola widzenia Al’Thora. Małe stopy, na pewno nie był to żaden rycerz czy żołnierz. Pies? Wilk?

Dziecko. Ten sam chłopiec, którego przyprowadził ten cały de Mer z druidką. Rzekomo o niespotykanych zdolnościach, nie mówiący w ich języku… Ale co on tu robi? Miał siedzieć przecież w namiocie…

- Hej, chłopcze, co tu robisz? – spytał Andre, powoli by dzieciak miał chociaż małe szanse na zrozumienie i z delikatnym uśmiechem, by wyczuł dobre intencje.

Dopiero po chwili obcokrajowiec zauważył, że oczy dziecka są jakby puste, skierowane na leżącą na ziemi Sarę, a w jego dłoni leży mały, lecz z pewnością ostry nóż. Ostrzem do dołu.

***
Włączające się do walki oddziały barbarzyńców i jednostki magnatów nie zwróciły takiej uwagi żołnierzy Arish, jak ogromna bestia, która poczęła krążyć na niebie, co jakiś czas opadając i rażąc ogniem grupy ludzi, nie bacząc na to, czy byli oni po stronie Geutrin, czy hrabstwa. Książę Victor nie chciał, żeby to tak wyglądało, nie podobało mu się zachowanie bestii, ale… Cóż mógł począć?

Zwycięstwo było w końcu najważniejsze.

A to, przed pojawieniem się Smoka, nie było wcale pewnie. Mimo, że wojska Arish po początkowych sukcesach przestały dominować, to walka była naprawdę wyrównana. Determinacja tych ludzi, ich bohaterstwo i zdolność do poświęceń było niezwykłe. Dopiero teraz więc, gdy szala zwycięstwa przechyliła się na stronę księstwa, książę postanowił wkroczyć na pole bitwy…

***
Mimo, że pojawienie się Smoka uznawano za pewne, wywołał niemałe przerażenie. Hrabia Franciszek I musiał jednak szybko ogarnąć swe myśli i czym prędzej odnaleźć na polu bitwy Archibalda. Tylko z jego pomocą było bowiem możliwe pokonanie bestii, co władca dokładnie zaplanował.

Znalezienie de Valsoy’a nie okazało się niczym przesadnie trudnym. Po paru chwilach rozmowy Franciszek ruszył za rycerzem i jego dwuosobową eskortą, by sprowokować smoka do lądowania na ziemi, w czym miały pomóc właśnie wystrzeliwane beczki ze specyfikiem przygotowanym przez Sarę. Sara… Roderyk zastanawiał się, co się z nią dzieje…

Pierwsza beczka wpadła w oddział wroga, wywołując tam przy okazji niemałą panikę. Druga upadła gdzieś w las. Trzecia zaś…

- Tam! – wrzasnął nagle starzec i momentalnie obrócił konia. Na tyle szybko, że de Clee dopiero po chwili zdążył zauważyć jego zniknięcie. Po chwili ruszył w ślad za nim, by dostrzec, kogo tak bardzo chciał spotkać Archibald. Potężny koń i przepiękna zbroja. Oberycum.

Patrząc się na rycerza widzącego już jedynie swój nowy cel, mierzącego w jego kierunku kopią, która przy okazji powalała każdego wroga po drodze, oczy Franciszka nagle wypełniły się przerażeniem. Victor! Książę Geutrin jechał zaraz za rycerzem, unosząc do góry miecz… Tak! Przecież de Valsoy to ten, który pokonał jego ojca! Hrabia spiął mocniej konia i przyspieszył. Coraz bliżej do Oberycuma

Gdy dzieliło ich od niego ledwie osiem metrów, czas jakby nagle się zatrzymał.

Widząc miecz lecący już w kierunku karku Archibalda, Franciszek napiął mięsnie z całych sił i, podrywając się z siodła, skoczył w kierunku księcia. Impet i ciężar zbroi władcy, po zetknięciu się z przeciwnikiem i mocnym pochwyceniu jego barków, zerwał z konia i jego, powodując tym samym upadek obu szlachciców na ziemię.

Archibald zaś wycelował dokładnie w serce głównego sprawcy całego zamieszania. Jego pancerz nie mógł przecież przetrzymać pędu, nie mógł zatrzymać mocy drzemiącej w kopii… Nie mógł. Zrobiła to jego dłoń. Dłoń, którą po prostu chwycił za broń i wyrwał ją z ręki rycerza.

Nagle wszyscy żołnierze otaczający dwójkę bohaterów i ich przeciwników odlecieli na boki, jakby przewróceni morską falą. Dederich z Ostem również. Oberycum jednym mocnym ruchem dłoni zatoczył koło w powietrzu, a po chwili całą czwórkę otoczyła szara kopuła… Magia. Magiczne pole. Honorowy pojedynek po środku bitwy?

Zsiadł z konia. To samo zrobił de Valsoy. Szybkim ruchem wyjął swój miecz – oznaczony tajemniczymi runami, wyszczerbiony w wielu miejscach, choć wciąż błyszczący niczym srebro. Parę metrów dalej z pola bitwy powstał najpierw hrabia, a zaraz za nim – Victor.

- Czas na zawsze zakończyć tę farsę… Stawaj! – krzyknął Franciszek.

Dwa pojedynki o los hrabstwa rozpoczęły się na środku pola bitwy…

***
Trzecia, a zaraz potem czwarta beczka trafiły w skrzydła smoka. Ogłuszający, pełen bólu i nienawiści ryk rozszedł się po całym polu bitwy. Skrzydło najpierw zapłonęło, a potem zaczęły pojawiać się z nim kolejne dziury. Coś przeżerało się przez smoczą skórę, rzekomo materiał mocniejszy i od marmuru. Bestia zrobiła jeszcze kilka okrążeń nad walczącymi ludźmi, a potem – zdecydowanie nienaturalnie – przygotowała się do lądowania, oczyszczając sobie drogę płomieniami bijącymi z jej trzewi.

Przed potężnym słupem ognia w ostatniej chwili uciekł Hell de Mer, czując tylko powiew niesamowitego gorąca na swych plecach. Do jego nozdrzy po chwili dotarł smród płonących ciał. Przejechał jeszcze kilkanaście metrów i zawrócił konia. Dziesiątki rycerzy i zwykłych żołnierzy, w barwach obu stron leżało na drodze między nim, a Smokiem. Potężnym Smokiem, którego zadziwiająco spokojne oczy wpatrywały się w rycerza.

Po to tu przybyłem, pomyślał Hell, opuszczając przyłbicę i mocniej chwytając za kopię. �-– Pokonam bestię, bądź zginę

Tym razem jednak nie były to czcze słowa. Smok bowiem już obniżył swój łeb, wielkością podobny całemu rycerzowi i wyszczerzył kły. Chciał zabijać…

***
Z odległej strony świata nadjeżdżał w kierunku rzeki orszak trzeciego pana, potężniejszego od dwóch władców tu walczących. Kto wie, czy to nie on miał zdecydować o losach tego wszystkiego…?

Byli naprawdę blisko…
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.

Ostatnio edytowane przez Kutak : 08-02-2009 o 17:49.
Kutak jest offline  
Stary 11-02-2009, 16:26   #238
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Manewr okrążający, opisany w setkach podręczników taktyki, okazał się nad wyraz skuteczny. Jakim cudem żaden z geutrińskich dowódców o tym nie pomyślał, tego Hell nie wiedział, ale... nie miał zamiaru narzekać.
Chociaż barbarzyńcy i lekka jazda nie stawiliby skutecznie czoła opancerzonym rycerzom, to w szeregi zaskoczonej piechoty wdarli się jakby mieli przed sobą łan pszenicy, a nie doborowe oddziały. Tylko niektórzy żołnierze usiłowali się bronić, tu i tam zabrzmiał pojedynczy wystrzał, od którego nieco płoszyły się nienawykłe konie. Reszta uciekała jak najdalej od wykrzywionych nienawiścią twarzy i zakrwawionych ostrzy szabel i mieczy.

Nagle tłum uciekinierów zaczął rzednąć, a przed oczami Hella i jego towarzyszy pojawiły się dwa, trzy równe szeregi wynurzających się z niewielkiego lasku jednakowo ubranych żołnierzy. Najwyraźniej ktoś się opamiętał i uruchomił obwody. Nieco za szybko, jak na gust Hella.

- Odwrót! - krzyknął, widząc unoszące się lufy muszkietów.

Jakimś cudem jego głos przebił się przez bitewny hałas. Jednak kule były szybsze od koni i niejeden jeździec spadł z siodła, niejeden wierzchowiec runął, przygniatając jeźdźca.
Jednak, ku przyjemnemu zdziwieniu Hella, nie wszyscy rzucili się do panicznej ucieczki. Znaczna część barbarzyńców zatrzymała się po chwili, skryła za leżącymi końmi i zaczęła wysyłać strzałę za strzałą w stronę muszkieterów.. W ślady barbarzyńców poszło kilkudziesięciu jeźdźców uzbrojonych w broń palną.
Mundur muszkietera nie chroni ani przed kulą, ani przed strzałą, więc wśród wrogich oddziałów również zaczął padać trup.

Trudno byłoby powiedzieć, jak dalej potoczyłyby się losy owej wymiany strzał i kul, gdyby nagle na niebie nie pojawił się długo oczekiwany gość.
Smokowi najwyraźniej było całkiem obojętne, kogo zaatakuje. Jeden z ognistych podmuchów skierowany został właśnie na i tak już przerzedzone szeregi muszkieterów. Wybuchający pod wpływem ognia i gorąca proch zwiększył jeszcze zamieszanie. Niedobitki tak świetnego przed chwilą oddziału uciekały na wszystkie strony.

Zanim smok zdążył zmienić zainteresowania ludzie Hella, przynajmniej ci, którzy mogli dosiąść koni, byli już w siodłach, kierując się w stronę lasu, z którego niedawno wyszli.
Rzecz jasna las nie stanowił żadnej osłony, ale z pewnością smok mógł znaleźć sobie wiele bardziej interesujących i łatwiejszych celów.
Poza tym można było się tam przegrupować i... zdecydować, co dalej.

***

Hell klął w duchu na całą sytuację.
Planowany, przynajmniej teoretycznie odwrót, po pojawieniu się smoka zamienił się w coś, co bardziej przypominało ucieczkę. Przy nim pozostała mniej więcej jedna czwarta tych sił, które przeszły przez rzekę. I dość trudno było sobie wyobrazić, że ta w sumie niewielka grupa mogłaby znacząco wpłynąć na losy wojny.
W dodatku jego wierzchowiec, pochodzący ze stadniny samego hrabiego, raniony został zabłąkaną kulą. I chociaż rana była lekka, to nie było wiadomo, jak długo jeszcze zechce nosić na sobie rycerza w pełnej zbroi...

"Królestwo za konia" - pomyślał ponuro. Obietnica bez pokrycia...


Straszliwy ryk wstrząsnął powietrzem. Smok nagle zniżył lot i niezgrabnie, bardzo się kołysząc, spłynął na ziemię, kierując się akurat w ich stronę. Wylądował całkiem niedaleko...

- Wygląda, jakby obłaził ze skóry - zażartował Hrnlf, spoglądając na skrzydła potwora.

Najwyraźniej smok miał bardzo czuły słuch, albo też potrafił czytać w myślach, bo ledwo rozległy się te słowa łeb bestii skierował się w ich stronę. Paszcza otworzyła się, a wszyscy rozproszyli się jak stado wróbli, w które uderzył jastrząb. Strumień ognia runął w miejsce, gdzie jeszcze przed sekundą stał Hell i jego podkomendni, zamieniając w pochodnie wszystkich i wszystko, co stanęło mu na drodze.
Hell poczuł na plecach żar, ale, ku jego zdziwieniu, nic mu się nie stało. Przeżył. Po to, by móc spojrzeć wprost we wpatrzone właśnie w niego oczy smoka.

"Ciekawe, jak długo sie ładuje..." - ironiczna myśl przemknęła przez głowę Hella i uciekła, nie chcąc przekonać się o tym na własnej skórze.

Hell zawrócił konia.

"Po to tu przybyłem" - pomyślał, opuszczając przyłbicę i mocniej chwytając za lancę. - "Pokonam bestię, bądź zginę…"

Ruszył w stronę smoka.

Dwie dobrze ustawione balisty rozwiązałyby problem smoka bez problemów.
Dziesięciu rycerzy nadziałoby bestię na kopie i lance jak kurczaka na rożen.
Niestety.
Nie było ani balist, ani kilku rycerzy do pomocy.
Jeden na jednego. Starcie, które przejdzie do historii, albo utonie w morzu niepamięci. To drugie, uwzględniając świadków, było odrobinę mniej prawdopodobne.

Przyspieszył.

Nie można od razu przejść do galopu. Nie można pędzić cwałem zbyt długo... Trzeba jechać szybko, ale i ostrożnie... Trzeba...
Podczas szarży na smoka trzeba robić wiele rzeczy, które trudno ze sobą pogodzić...
I co w dodatku zrobić z koniem, który, jak każda inteligentna istota, boi się zarówno ognia, jak i smoka?
Zasłonić mu oczy? Na polu pełnym trupów??

Poczuł, jak koń nieznacznie zwalnia.
Pochylony nad karkiem rumaka wpatrywał się w otwierającą się powoli paszczę smoka.
Skręcił gwałtownie. Nie zależało mu wcale na tym, by wjechać wprost w otwarty gościnnie pysk.

Przez szczeliny w hełmie zobaczył unoszący się z wolna ogon. I gwałtowne drgnięcie bestii, gdy kilkadziesiąt strzał wbiło się po lotki w poranione skrzydło.
Ogon opadł. Nie w jego kierunku, ale w stronę grupki najemników, którzy z zapałem godnym przyjemniejszej sprawy usiłowali zajść bestię od mniej niebezpiecznej strony.

Pozbawiony możliwości latania smok nie był już tak mobilny, ale wciąż stanowił niebezpieczną broń, której trzeba się było jak najwcześniej pozbyć. Za wszelką cenę...

Wierzchowiec ponownie zmienił kierunek. Dźgnięty ostrogami wykrzesał z siebie więcej sił i przyspieszył.

Chmura wysłanych pod ostrym katem strzał przeleciała nad cielskiem smoka i wbiła się w drugie skrzydło.

Hell pochylił się gwałtownie, by dosięgającej boku smoka lancy dodać jeszcze więcej impetu.


Czas jakby stanął w miejscu...
 
Kerm jest offline  
Stary 11-02-2009, 22:37   #239
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
„To niesprawiedliwe! Jak babcie kocham, to niesprawiedliwe!
Nie dość, że mamy walczyć na jego terenie, to jeszcze on ma moc ile wieków? Dziesiątki, setki lat? A ja raptem jestem swojej świadoma jeden dzień! Niech to wszystko chęd...”


Sara nawet w myślach nie dokończyła przekleństwa, bo musiała przeturlać się od jednego głazu do kolejnego, by chociaż chwilowo poczuć się bezpieczną. Tymczasem Oberycum w najlepsze bawił się z nią w kotka i myszkę, urządzając własny konkurs strzelecki. Różnica względem typowego konkursu polegała tylko na tym, że zamiast strzał używane były ogniste jęzory, a zamiast lauru zwycięzcy, trofeum stanowić miało całe Arish.

- I po cóż się chowasz, dziecko nieszczęścia? – odezwał się głosem, od którego drżała ziemia – Twój los jest przesądzony. Oto dziś bowiem masz spotkać swoją śmierć i tylko ode mnie zależy jak będzie ona wyglądać. Poddaj się, a uczynię ją szybką i łagodną.

- Ryćkaj się!
– dziewczyna z całej siły zaparła się o kamień i wysiłkiem woli sprawiła, że poszybował prosto w kierunku Złego Pana.

Ten jednak tylko uczynił niedbały gest ręki i ogromny kawałek skalny rozbryzgał się na miliony części – piach, który nieco zakurzył szatę boga.

- Zatem będziesz cierpieć. – rzekł niewzruszony bez śladu emocji na twarzy. – Zbyt jesteś związana ze swoją cielesnością.

Uciekając przed kolejną salwą magicznych płomieni, Sara uskoczyła za martwe drzewo. To jednak nie była dobra kryjówka. Kolejny atak Oberycuma rozłupał na drzazgi konar wyrzucając również w powietrze samą dziewczynę. Upadła z jękiem bólu na ziemię, a śmiech Złego Pana wtórował jej cierpieniu.

„Nie! Nie mogę się poddać! Muszę... muszę ocalić Sante, który liczy na mnie, muszę uratować tych, którzy we mnie uwierzyli: Archibalda, Andre, hrabiego... Do diabła! Muszę uratować Arish!”

Sara z determinacją otarła krew z kącika ust i podniosła się na chwiejnych nogach. Nie podda się! Nie podda się tak łatwo!

Wtem śmiech Złego Pana umilkł, a on sam spoglądał na dziewczynę z niejaką grozą.
Nie... to nie na nią patrzył.
Mężczyzna spoglądał raczej pod jej nogi, w miejsce, gdzie przed chwilą leżała. Potomkini rodu Aviante nieufnie również opuściła wzrok i aż zachłysnęła się z wrażenia. Mimo że cały świat Oberycuma był martwy w miejscu, gdzie skapnęła jej posoka wyrosły małe kwiatki.


Stokrotka – symbol wiosny, symbol odnowy i... życia.

Moc w Sarze zawrzała, a ona sama pozwoliła się jej po raz pierwszy unieść. Ograniczenia dziewczęcego ciała gdzieś uleciały, uleciała jej śmiertelność! Jedyne co pozostało z gapowatego dziewczęcia, to więzi miłości i przyjaźni, którymi była związana ze światem żywych. Teraz naprawdę przeobraziła się w Wiosenne Ostrze, którego zadaniem i pragnieniem było wbić się w martwą skorupę zimy, by obudzić matkę naturę... by obudzić świat!

Gama barw wylała się z ciała dziewczęcia, rażąc Złego Pana słonecznym blaskiem i wydobywając spomiędzy jego warg syk złości.



- Jam jest Wiosenne Ostrze! – wyrzekła z mocą, a martwe głazy zatrzeszczały w posadach ze strachu – Dość już brzmiała na ziemiach Arish pieśń śmierci. Dość cierpienia, dość strachu. Oto wschodzi słońce kolejnego dnia, oto ja przynoszę pieśń życia udręczonej ziemi!

- Nigdy!
– krzykowi Złego Pana towarzyszył potężny wybuch płomieni magicznych.

Tym razem jednak Sara nie uciekała. Uczyniła tylko ruch dłonią, jakby chciała kogoś zatrzymać, a płomienie rozbryzgały się na niewidocznej tarczy wokół niej. Tylko na moment barwy bijące z ciała dziewczyny zbladły, po to tylko by znów rozbłysnąć z mocą jej wiary i nadziei.

- Głupiaś! – zaśmiał się znów Oberycum Myślisz, że twoja wątła moc stłamsi moją – przedwieczną i niepokonaną? Czy nie wiesz durna dziewko, ze nikt jeszcze nie pokonał śmierci?

- Ja ją pokonam. Ja i ciebie, który stoisz mi na drodze. Jakby wszak twoja siła nie była potężna, to źródło jej jest martwe. Ja zaś czerpię z wiary ludzi, którzy starli się z tobą w boju, którzy wciąż wierzą, że uratują swą ziemię, którzy kochają ją oraz wierzą, że jutro wzejdzie znów słońce nad zielonymi wzgórzami. I ja w to wierzę... Wierzę w Arish!


Barwy wokół dziewczyny zamigotały przybierając formy tysięcy połyskujących kolorami motyli.


- Oto jest ostrze życia. Oto jest siła, która jest ci zupełnie obca. Poznaj ją Oberycumie!

Niczym dowódca wydający rozkaz swym żołnierzom, Sara wysunęła przed siebie dłoń wskazując Złego Pana, a chmara tęczowych motyli ruszyła nań i zalała swą barwą.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 11-02-2009 o 22:44.
Mira jest offline  
Stary 18-02-2009, 19:59   #240
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
- Teraz. Chodźmy – rzuciła krótko Sara. Andre wsłuchiwał się jeszcze przez chwilę w odgłosy niedalekiej bitwy. Bitwy, która na zawsze miała zmienić oblicze Arish i zadecydować o przyszłości hrabstwa. Tętent koni, huki wystrzałów armatnich i muszkietów, szczęk uderzającego o siebie żelaza, kwik ranionych koni i wycie mordowanych ludzi. Bitwa… zamęt…chaos… nie to nie było to co najemnik lubił najbardziej. Otwarte starcia w pełnych blachach i zasuniętą przyłbicą, ramię w ramię i bok w bok, to nie jego specjalność. Dlatego teraz był tu gdzie był…

Kto wie czy tam wśród bitewnego zgiełku nie byłby bezpieczniejszy?

Ruszył bez zwłoki za alchemiczną. Przedzierali się przez zarośla na obrzeżu pola bitwy, by pochwali wychynąć z nich na polanie. Bardzo przygnębiającej i ponurej polanie, Andre gotów był przysiąc, że to najbardziej ponura polana jaką w życiu widział. Do tego podejrzanie cicha… Jakby wyrwana z realności…

*****

Sara osunęła się na ziemię, niczym stokrotka ścięta bezlitosnym nożem ogrodnika. Przypadł do niej, potrząsając nią przez chwilę. Szybko przestał… zrozumiał… dziś bitwa o Arish stoczy się w umyśle tego podlotka… Jemu zostało jedno wyjście… kiedy ona będzie walczyła siłą swojego umysłu… on będzie bronił jej ciała…przynajmniej tak długo jak będzie potrafił.


*****


Stał przy niej obserwując okolicę wokół, na tyle na ile pozwalała na to zawieszona w powietrzu sino – biała mgła. Ruch… oczy spoczęły na postaci wyłaniającej się z granicy mlecznego obłoku. To nie mógł być żołnierz czy zwierze… postać zbyt mała…

Po chwili ze zdziwieniem stwierdził, że to chłopiec. Małe, bose dziecko, przyprowadzone przez rycerza Hella i tą druidkę.

„Co on tu robi do cholery? Przecież miał siedzieć w namiocie…?”

Dzieciak szybo szedł w jego stronę…

Stanął między nim a Sarą i zapytał zbliżającego się malca:

- Hej, chłopcze, co tu robisz? – głos miał łagodny, a na twarzy zagościł delikatny uśmiech by mały dobrze zrozumiał i odebrał pytanie.

Dzieciak nie zareagował na jego słowa. Nawet nie rzucił na niego okiem…szedł dalej twardo w kierunku Sary.

„Pieprzona gówniarzernia, im młodsi tym bezczelniejsi” – już miał to powiedzieć na głos, kiedy zauważył błysk metalu w dłoniach dziecka.

„Nóż” – ostry przedmiot trzymany był obiema rękami, a ostrze skierowane było ku dołowi… Sara!!!”

Rozłożył ramiona i rzucił się na dzieciaka przygniatając go do podłoża. Przez moment był zupełnie bezbronny…skazany na łaskę dzieciaka, który mógłby go bezkarnie zarżnąć jak świnie, gdyby tylko był tak sprytny by wsadzić mu żelazo w bebechy.

Jego dłonie gorączkowo szukały rąk dzieciaka, by wyrwać mu broń…
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172