Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-04-2008, 11:45   #181
 
Christianus's Avatar
 
Reputacja: 1 Christianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumny
Christianus zainteresował się jednym z dzieciaków. Był trochę niższy od reszty, ale na pierwszy rzut oka widać było, że wiedział wszystko. Były oficer poklepał się po kieszeniach.
- Dostaniesz czerwony ołówek armii Yang - rzucił do chłopca, pokazując mu ów przedmiot, który służył Wainwrightowi w czasie jego papierkowej roboty w armii. - jeżeli powiesz mi wszystko co wiesz. O co chodzi z tą dziewczyną i kto jej szuka?
Po rozmowie z chłopcem ruszył ku straganom w celu uzupełnienia zapasów. Uzbrojony w amunicję i kilka granatów do granatnika ruszył kupić sobie coś do jedzenia, gdy nagle ujrzał Jona gadającego z jakimś żulem. Wzruszył ramionami i zakupił racje. Już miał wracać, gdy natknął się na handlarza z materiałami wybuchowymi. Na stole leżał piękny pakunek C4 ze zdalnym zapalnikiem. Christianus czym prędzej nabył towar, po czym ruszył w kierunku pojazdu.
 
__________________
Uczyć się, modlić do swego Boga i pracować. Zawsze czerpać pełnymi garściami z życia, czując się jednocześnie bezwarunkowo szczęśliwym. Pracować nad sobą i kochać za nic. Oto co znaczy być dobrym człowiekiem.

Ostatnio edytowane przez Christianus : 22-04-2008 o 21:29.
Christianus jest offline  
Stary 22-04-2008, 14:31   #182
 
Khaes's Avatar
 
Reputacja: 1 Khaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnie
- To są twoje rzeczy.
Yri Yang rozejrzał się po pomieszczeniu. Był tam czarny płaszcz, żelazna maska, broń krótka z tłumikiem, karabin snajperski z cyfrowym celownikiem, oraz ogromne ilości amunicji. Takiego zbioru dawno były anarchista nie widział – Uśmiechnął się jak biedne dziecko, któremu sprezentowano wyjątkowo drogą i piękną zabawkę.
- Płaszcz jest z materiału teoretycznie kuloodpornego, jednak seria z broni większego kalibru bezproblemowo przebije powierzchnię, więc nie szarżuj. Maska pomimo oczywistych walorów ochronnych, wzmacnia właściwości U-gen. Dziś wieczorem zostaniesz przerzucony mniejsza jednostką na teren wroga. Tam dalej działasz na swoją rękę. Po wykonaniu zadania sami cię znajdziemy, pamiętaj, ze zawsze wiemy gdzie jesteś. Czas zadania to tydzień.
Szczur zarzucił płaszcz na ramiona i otulił się nim z ciekawością obserwując jego powierzchnie.
Jak coś tak zwiewnego może zatrzymać kule? Cóż… Myślę, że nie będę sprawdzał tego w praktyce. – Yri sięgnął po kaburę z pistoletem poczym przypiął ją do pasa, następnie zważył karabin w dłoniach.
- Bajka… - Zarzucił broń na ramię, poczym znalazł sobie jeszcze taktyczną kamizelkę, z wieloma kieszeniami, gdzie mógłby schować amunicje – Tak też zresztą uczynił. Do łydki przytroczył nóż bojowy o matowym ostrzu, nie odbijającym światła. Wyprostował się i przyjrzał sobie z zadowoleniem.
Poszczęściło ci się, nie ma co… - Maska zakryła jego twarz przysłaniając zawadiacki uśmiech. – Ronni Yang… Ciekawe czy pamięta jeszcze człowieka, który zabił jego syna. Na pewno pamięta. Może być ciekawie… - Szczur wyszedł na główny plac bazy rozglądając się bacznie…
W zaopatrzeniu pobrał jeszcze wodę i prowiant na jakieś dwa dni. Powinienem się wyrobić. – Pomyślał pewny siebie.
Czas do wieczora i odlotu upłynął mu na obserwacji kratańczyków… Miał nadzieję, że w czasie transportu ktoś da mu więcej informacji na temat celu i postanowił o to zapytać gdy tylko będzie miał okazje…
 
Khaes jest offline  
Stary 22-04-2008, 20:52   #183
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
-Wole byśmy długu tu miejsca nie zagrzali. Simonem opiekuje się Czarna, Christianus i Fox, uzupełnijcie zapasy, czyli woda, żywność i amunicja jak się wam kończy. Cholera...- wielki wódz szybko rozwiał szanse na mała tete a tete między nim a Czarną (ewentualne między Czarną a Christianusem).
Zamyślał się trochę, ruszył w swoją stronę rzucając na obchodne:
- Zbiórka przy pojeździe, tylko naprawdę szybko...
Fox zapalił kolejnego papierosa od palnika i rzekł.- To ja zajmę się bryką.
I ruszył do zaparkowanego w hallu, kiedyś wielkiego, domu towarowego, pojazdu.
Przyglądając się wozikowi klął pod nosem...Zniszczenia były spore. Cudem tylko udało im się dojechać aż tutaj. Całe przednie zawieszenie nadawało się na złom...I to był pierwszy z celów na liście Foxa. Zagłębił się więc wśród bazarów, jakie znajdowały się w „dzikiej wiosce”, w celu znalezienia części zamiennych, a przynajmniej czegoś z czego by się udało zamienić w części zamienne do wozika. Dwie godziny zajęły Foxowi wymienianie niepotrzebnych rzeczy na rzeczy przydatne, a następnie rzeczy przydatnych na niezbędne (miedzy innymi nowe cygarka...dla Foxa rzecz niezbędna). Przez dwie godziny Fox sprzeczał się z kupcami, przeklinał ich skąpstwo do siedmiu pokoleń naprzód, wysłuchiwał bajeczek o głodnych dziadkach i żonie oraz sam wciskał kit głodującym rodzeństwie. Byle tylko utargować jak najniższą cenę. Była to stara sztuka handlu i targowania, tak stara jak ludzkość...Pewne rzeczy bowiem, nigdy nie ulegają zmianie.
Następne dwie godziny zajęła Foxowi ustawianie prowizorycznego podnośnika, demontaż nadwozia i przedniego zawieszenia, dopasowywanie części, Przeklinanie porcelańskiej tandety „made in China*”, spawanie nowej ramy, wreszcie montaż nowego przedniego zawieszenia.
Po czterech godzinach wóz był, cóż...Może nie tip top, ale sprawny. I nie powinien się rozkraczyć po paru minutach jazdy. Niemniej potrzebny był gruntowny remoncik, w spokojnym miejscu, z dobrymi zamiennymi.
Zadowolony z wykonanej harówki Fox sięgnął po butelkę porządnego bimbru ( również niezbędny zakup) i wypił parę łyków, zastanawiając się gdzie polazła reszta...Dopiero po chwili zauważył zbliżające się sylwetki Jona i Christianusa...Zastanawiał się, gdzie Czarna kuruje Simona. Trochę mu zazdrościł.


Przypominam, że china znaczy też porcelana
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 23-04-2008 o 07:42.
abishai jest offline  
Stary 25-04-2008, 21:01   #184
 
grabi's Avatar
 
Reputacja: 1 grabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwu
Albert siedział na dachu budynku i wpatrywał się w chylące się ku zachodowi słońce. Pogoda, w przeciwieństwie do jego myśli, była pogodna. Otóż jego głowę zatruwały ostatnie wydarzenia. Zabójstwo przywódcy rodu Servia było dość znaczną stratą, która jednak nic nie znaczyła w porównaniu z podobnymi zabójstwami przedstawicieli innych rodów. Fineańczycy mogą stracić przywódcę jednego lub dwóch rodów, jednak dalszy proceder może okazać się fatalny w skutkach, w przypadku gdyby do władzy dopuszczane były osoby bez odpowiedniego doświadczenia.
Jednak nie tylko to trapiło głowę łowcy. Kolejnym zmartwieniem był Tom Suvi, o którym dalej nic nie wiedział i który wymknął się. Mimo, iż zostało mu nadane nowe zadanie, to nie mógł tej sprawy tak zostawić. Tym bardziej, że Suvi był powiązany z zadaniem, do którego został przydzielony.
Na sam koniec zostawała sprawa zadania, do którego został przydzielony. Zadanie było łagodnie mówiąc „mętne”. Nie było tam prawie żadnego punktu zaczepienia, poza ogólną informacją, że widziano statki w stolicy Cephei.

Jako, że promowano go do kategorii A i przyznano specjalne uprawnienia, Albert postanowił je wykorzystać. Wysłał dwójkę łowców, by dalej badali sprawę Toma Suvi i dowiedzieli się o nim jak najwięcej. Sam natomiast postanowił udać się do Cepheiskiej stolicy. Uzupełnił zapasy i poprosił o przygotowanie dla niego drogi przerzutu. Z dodatkowych przedmiotów wziął nadajnik, by móc porozumieć się ze zwierzchnikami.

--------------

Transporter przelatywał właśnie nad miejscem, gdzie jeszcze nie tak dawno temu musiała trwać jakaś bitwa, bowiem w powietrzu czuć było zapach prochu oraz materiałów wybuchowych. Okolica była pokryta licznymi kraterami, zapewne zrobionych przez pociski z dział. Na ziemi leżały zwłoki, wśród których można było dostrzec zarówno martwych fineańskich żołnierzy, jak i wojsk Cephei. Nie oznakowany transporter leciał w stronę stolicy Cephei.

Albert czytał właśnie o tym, jak wygląda życie w Cephei. Kultura i zachowanie było zupełnie inne, niż w Finea, dlatego musiał się dostosować. Czytał informacje pochodzące głównie od szpiegów, którzy żyli w tym państwie i znali panujące zwyczaje. Dlatego zapiski te były tak ważne. Obok Alberta leżał mały plecak, z kilkoma przedmiotami, granatami i amunicją, a przy plecaku karabin.
 
grabi jest offline  
Stary 29-04-2008, 22:46   #185
 
sante's Avatar
 
Reputacja: 1 sante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodze
Dziecko zadowolone z prezentu spojrzało na Christianusa takim wzrokiem, jakby znało największą tajemnicę na świecie. Pokazało paluszkiem mężczyźnie by się nachylił i wyszeptało mu do ucha to co w jego mniemaniu było warte tak drogocennego przedmiotu jakim był czerwony ołówek.
- Tydzień temu podczas podróży z dziadkiem do tego miejsca, zatrzymaliśmy się na odpoczynek. Bo wiesz dziadek szybko się męczy, nie to co ja! Nudziło mi się to sobie poszedłem pobawić się po okolicy. Wtedy też widziałem tych z niebieskimi barwami! Bojowników wolności jak ich dziadek nazywa. Było ich kilkoro, jeden nawet miał takie śmieszne okulary! Chciałbym mieć takie okulary - dzieciak na chwilę się rozmarzył, jednak widząc wyczekującego Christianusa, kontynuował - No i była z nimi dziewczyna, taka dziwna! Bardzo blada, nigdy nie widziałem tak bladego człowieka! Do tego miała dziwny makijaż i takie piękne włosy... - dziecko złapało za swoją poczochraną fryzurę, w której włosy niemyte od wielu tygodni były pozlepiane. - dziadkowi jak to opowiedziałem to mnie wyśmiał, jak dziecko jakieś! Po przybyciu tutaj, dwie dziwne grupy ludzi pytały o tą dziewczynę. Jedna grupa to chyba jacyś żołnierze bo zachowywali się głośno i popychali ludzi. Druga była niedawno, to im powiedziałem co widziałem. Dali mi w zamian to - wyciągnął z kieszeni ukradkiem małe urządzenie - tylko nikomu nie mów że to mam - nacisnął guzik, czego efektem było pojawienie się małego hologramu ukazującego białego ptaka, który latał w tą i z powrotem. Sam ptak nie czymś niebywałym, jedynie fakt urządzenia emitującego hologram. Rzadko spotykana technologia, prawie niemożliwa do dostania na rynku.

Fox szybko znalazł Czarną i Simmona w jednej z spelun, gdzie obecnie popijali jakieś trunki. Ciężko było stwierdzić czy Simmon krzywi się z bólu po ranie, czy też pił coś niezwykle mocnego. Czarna rozpoznała swojego nowego kompana i podeszła do Foxa wręczając mu metalowy kubek.
- Masz, napij się. Dobry bimber w złych chwilach najlepszy. - dziewczyna posmutniała na moment, widocznie przypominając sobie stratę dwóch towarzyszy. - Chyba jednak nie mam co narzekać. Straciłam dwóch towarzyszy, zyskałam trzech. - spojrzała w oczy mechanikowi - i to trzech facetów! Hehehe, prawdą jest że życie anarchisty nudne nigdy nie jest, jednak jak pewnie wiesz, czasem bywają dni gdy człowieka dopadają taka dziwna melancholia. No nic, ja wracam do auta, weź ze sobą Simmona. - dziewczyna wyszła nie mówiąc już nic więcej. Simmon przysłuchujący się rozmowie, uśmiechnął się jak stary zawadiaka i pokazał ręką Foxowi by się przysiadł.
- Słyszałem co tam ci mówiła. Melancholijne dni... każdy z nas w Grupie Zero czekał na taki jej melancholijny dzień. Przesympatyczna dziewczyna, ma ciekawy sposób zabijania nudy. - szturchnął przyjacielsko Foxa i podniósł się z wysiłkiem z krzesełka - Dobra wracajmy.

Gdy Jony miał już opuszczać starego "Płomyka", ten złapał go za ramię.
- Wiesz czego w życiu najbardziej żałuję? Że przeżyłem do tej pory, że nie dałem się zabić za sprawę, gdy miałem jeszcze na to odwagę. Nie daj się zwieść marzeniom, że skończysz inaczej niż ja. Życie nie ma nam nic do zaoferowania, nic poza tym co już doświadczyłeś. Bóg nie zejdzie na te ziemie, zapomniał o nich na wieki. - stary puścił przywódcę Combat 125 i gdy ten się oddalił, wyszeptał ponownie - zapomniał o nas na wieki.


Oficer Kartański spojrzał na Yriego z zadowoleniem.
- Teraz wyglądasz jak jeden z nas. Co prawda twoje posłuszeństwo jest wątpliwe, bo jakby nie patrzeć jesteś osobą która nic nie ma poza swoim nędznym życiem. Nie ma nic co można ci zabrać, a z tego co zdążyłem zauważyć, ludzie tutaj na tyle często szastają swoim życiem, że nie jest to żadna pewna karta przetargowa. Nie poddano cię także praniu mózgu... dziwne postępowanie z strony dowódzctwa. Eksperyment jakiś? Nie wiem. - Kartańczyk spojrzał na mały pojazd stojacy nieopodal.
- Chodź - podeszliście do maszyny, poczym twój nowy przełozony zaprogramował coś w kokpicie.
- Jednoosobowy pojazd idealnie nadaje się do tego zadania. Zaprogramowałem autopilota. Nie ma wygody, ale dotrzesz tam gdzie powinieneś. Połóż się w środku. - gdy Yri wykonał polecenie, instruktor zamknął kokpit.
- Obok siedzenia masz C4, zniszcz pojazd jak dolecisz! - zawołał przez szybę - żegnaj. - uśmiechnął się szyderczo. Odsunął się od pojazdu, wtedy ten wzbił się w powietrze z taką prędkością, ze Yri o mało nie zemdlał od przeciążenia.
- Ups... chyba zapomniałem włączyć interferencję. Przeciążenie i drgania... miłej podróży nie będzie miał. - oficer mówił sam do siebie z zadowoleniem - nie wiem czego po nim oczekują, niech zdycha szybko. Autopilot zniesie go trochę w inne miejsce niż były rozkazy, ale o tym się już nikt nie dowie...-
Pojazd wzbijał się coraz wyżej i wyżej, gdy nagle jego wysokość zatrzymał się nagle. Czerń sprzed oczu Szczura znikła i przez szybę ukazał się przepiękny widok. Niebieskie, prawdziwie niebieskie niebo! Był ponad rdzawymi chmurami. Leciał tam gdzie nie było danem nikomu z powierzchni, dosięgnął wyżej niż ktokolwiek inny. Co prawda nie otrzymał żadnych informacji czy wskazań jak pozbyć się Yanga, ale teraz to był tak mały problem...
Jednoosobowy statek po niespełna godzinie zaczął nagle opadać w dół, znak że dobijał na miejsce. Pojazd z sporą prędkością dobijał powierzchni, by kilkaset metrów przed dachem jednego z budynków, zaczął wyhamowywać. Kolejny raz nieprzyjemne przeciążenia wykręcały flaki. W końcu wylądował, kokpit się otworzył, Yri gdy tylko się podniósł, zauważył kilkoro ludzi mierzących do niego z broni i podchodzących ostrożnie. Wylądował w samym centrum! Na dachu szanownego Ronni Yanga! Nie było wątpliwości, ochrona w całej okolicy zainteresowała się tajemniczym statkiem.

Transporter na którego pokładzie był Albert leciał pomiędzy rdzawymi chmurami. Piloci niewiele widzieli i gdyby ktoś jeszcze leciał pośród tych chmur, niewątpliwie doszłoby do kolizji, o której uczestnicy dowiedzieliby się tuż przed zderzeniem. Nie można było lecieć niżej, bo tam łatwiej o zauważenie, czy to wzrokowe czy na radarze. Natomiast lot ponad chmurami był zakazany przez Miasta Bogów. Transporter wleciał po kilku godzinach na terytorium Cepheiskie. Nie widzieli tego pasażerowie, ale pod nimi rozciągały się połacie terytorium równie wymarłego co teren anarchistyczny. Dowodem na to, że było to terytorium wroga, były posterunki rozrzucone po całym tym "placu zabaw". Czasami zdarzały się większe siedliska ludzkie, które tworzyły swoiste miasta. Było tu inaczej niż w Finei. Ludzi było znacznie więcej, co za tym idzie handel kwitł, a wszystkim wiodło się lepiej niż gdzie indziej. Podstawowym problemem była tu woda i żywność, których brakowało każdemu, dlatego też był to najcenniejszy towar. W przeciwieństwie do Finei, nie było tu podziału na organizacje przestępcze. Wojsko zwalczało każdy taki przejaw, rządził jeden, imperator, którego nikt z pospólstwa nigdy nie widział, ale mimo wszystko każdy się go bał.
Transporter dotarł na miejsce, powoli wylądował i wysadził łowcę na dachu jednego z budynków na obrzeżach najpotężniejszego miasta na powierzchni. Po wykonaniu zadania wzbił się z powrotem w powietrze, jednak nim zdążył schować się w chmury, już na horyzoncie pojawiły się myśliwce. Niestety wyłonienie się z chmur było skazaniem siebie na wykrycie przez radary. Nie było czasu śledzić co się stanie, należało się schować, nim i świeżo przybyłego łowcę dostrzegą.


- Alarm! Alarm! Niezidentyfikowana jednostka latająca pojawiła się na obrzeżach miasta. Wszyscy piloci jednostki do myśliwców. Przechwycić obiekt. - grzmiał głos z megafonu.
Cassia szybko zapięła kombinezon, nałożyła kask i pobiegła do pojazdu by wszystko przygotować. Była świeżym rekrutem w armii cepheiskiej. Jako nowicjuszka latała jako drugi pilot. Jej mentor, czterdziestoletni mężczyzna, był zwykłym, napalonym chamem. Jednak świat już taki jest, za marzenia o lataniu trzeba płacić. Kiedyś sama zostanie pierwszym pilotem, jednak póki co musiała słuchać się we wszystkim Cosimo Hanza.
Zasiadła za sterami, rozgrzała maszynę i czekała, aż się pojawi. W końcu się zjawił, zajął miejsce z przodu i ruszyli. Niesamowite uczucie unoszenia się w powietrzu ekscytowało Cassie za każdym razem. NIedługo po tym jak się wznieśli, ujrzeli nieoznakoway transporter kryjący się w chmurach. Ruszyli w pościg, jednak z powodu fatalnej widoczności nie zdziałali niczego.
- Kurwa! Oberwie się nam za to, ze daliśmy mu zwiać. - klną pierwszy - twoja wina! Gdybyś się tak nie guzdrała, nie miałby szans uciec.
Dziewczyna nie próbowała się bronić, wiedziała, że może tylko pogorszyć sytuację.
- Wylądujemy tutaj, po coś tu lądował w końcu. - jak powiedział, tak zrobił. Myśliwiec w pozycji pionowej lądował na jednym z dachów. Kokpit się otworzył i z środka wyszła dwójka pilotów. Cassia trzymała w jednej ręce starą szablę, w drugiej swój wysłużony rewolwer.
- Przeszukamy teren.
 
__________________
"War. War never changes" by Ron Perlman "Fallout"

Ostatnio edytowane przez sante : 01-05-2008 o 00:02.
sante jest offline  
Stary 29-04-2008, 23:12   #186
 
Khaes's Avatar
 
Reputacja: 1 Khaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnie
Żołądek przewracał się w jego wnętrzu…
Wtem maszyna wzbiła się ponad chmury, ku błękitnemu niebu. Szczur rozejrzał się wokół i oniemiał. Po chwili na jego twarzy, skrytej pod ciemną maską zawitał uśmiech zachwytu.
To… Piękne. – Pomyślał i uświadomił sobie, że jeszcze nigdy nie widział czegoś co zasługiwałoby na to miano… Aż do teraz.
Po jakimś czsie pojazd zaczął wytracać prędkość i opadać zagłębiając się na powrót w rdzawe, ciemne chmury, całe piękno, jakie uświadczył jeszcze przed chwilą znikło ustępując miejsca szarej i mrocznej codzienności.
Pojazd wyhamował na dachu jakiegoś budynku… Z silnym postanowienia zrzygania się Yri wytoczył się z pojazdu. Wtem dostrzegł paru ludzi z bronią…
Cholera… No to dotarłem do celu. – Przekrzywił lekko głowę i pod osłoną płaszcza sięgnął do kabury z pistoletem. Trzymając broń w dłoni, zakrytą odzieniem spojrzał krótko na swoich adwersarzy.
- Jestem… - Urwał na chwilę. Mogli kojarzyć prawdziwe imię Szczura, a jeżeli tak było to kojarzyli je na pewno nie mile. – Jestem Jon White, wysłannik Kartany – Miasta Bogów. Przybyłem do pana Yanga by pertraktować.
A w jego głowię układał się powoli plan… Nie mieli podstaw by mu nie uwierzyć, w końcu głupotą byłoby nie wysłuchanie co ma do powiedzenia Miasto Bogów. Czekał tylko na dogodną okazje by wystrzelić ich jak kaczki.
Mam nadzieje, że podczas wszczepiania tych cholernych genów nie straciłem refleksu… - Pomyślał. Wiedział jedno… Nie mógł dopuścić by zebrało się tutaj więcej Fineańczyków.
Kiedy poradzę sobie z tymi, wysadzę ten statek w powietrze. Kiedy wszyscy się tu zlecą ja będę już w budynku. – Przestąpił krok ku podwładnym Yanga.
 
Khaes jest offline  
Stary 30-04-2008, 15:44   #187
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Kiedy doszedł do pojazdu, był zamyślony, można nawet powiedzieć ze smutny. Wskoczył na pojazd, spojrzał badawczo na trzymaną w ręce mapę, cały czas milczał. Rozłożył ją, przejrzał jeszcze raz.
-Cholera.
Skwitował zawartość składają mapę w kostkę i wkładając ją do jednej z kieszonek u pasa. Zwrócił się do Czarnej.
-Z Simonem już lepiej?
Jon nie chciał odpowiedzi, było dziś za dużo śmierci, śmierć członków Grup Zero, śmierć paru członków Combat 125, strata Szczura. Tan dzień był wyjątkowo długi, za długi, zbyt przesycony cierpieniem. Wsiadł do pojazdu, zaczął wydawać krótkie rozkazy:
-Wracamy do starych rewirów Combat 125, dziś pojedziemy dość mały dystans, mam kilka miejsc na nocleg już upatrzonych. Potem w pobliżu miejsca bitwy i już jak z górki.
Uśmiechnął się smętnie, nie patrzył czy już jadom, kto prowadzi. Zaczął czyścić swój karabin, wnet zwrócił się do Christanusa:
-Wierzysz w to co robimy?
Ton głosu miał smutny, lecz silny, pewny i z dystansem, jak przystało na lidera Combat 125. Nawet nie chciał znać odpowiedzi, kiedy jechali, od czasu do czasu wydawał koordynaty, lecz i tego nie musiał, i Czarna, i Simon jeszcze się dobrze orientowali.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 01-05-2008, 21:03   #188
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
-Wracamy do starych rewirów Combat 125, dziś pojedziemy dość mały dystans, mam kilka miejsc na nocleg już upatrzonych. Potem w pobliżu miejsca bitwy i już jak z górki. - Fox ironicznie powtórzył pod nosem słowa Jona. Dowódca nawet słowa nie poświęcił Szczurowi...Zupełnie jakby Yanga już skreślił z listy żywych. Trochę to nielojalne, wobec faceta który ruszył na pomoc towarzyszom wziętym do niewoli...Z drugiej strony Fox nie widział by bladolicy przybysze z latających miast Szczura złapali...Zapewne w całym tym zamieszaniu zmylił drogę i pewnie teraz wraca na stare śmieci.
Znowu wylądowawszy w roli kierowcy Fox kierował pojazdem trzymając się wytycznych przywódcy. W kąciku jego ust tlił się dopalający niedopałek cygara. Przypomniał sobie, co mówił Simon w barze.
"- Słyszałem co tam ci mówiła. Melancholijne dni... każdy z nas w Grupie Zero czekał na taki jej melancholijny dzień. Przesympatyczna dziewczyna, ma ciekawy sposób zabijania nudy. -"
Melancholijne dni...Fox nie należał do takich, co przepuszczają nadarzające się okazje.Docisnął gazu...Dłońmi wyczuwał drżenie pojazdu. Wyglądało, że wózek nie rozlatuje się.
Jak Fox znajdzie czas pomyśli o przerobienie tego samochodziku na prawdziwe bojowe cudeńko...Czas i części ma się rozumieć.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 06-05-2008, 22:03   #189
 
grabi's Avatar
 
Reputacja: 1 grabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwu
Albert przygotowany siedział w maszynie. Właśnie obniżali lot. Przez okno widział krajobraz Cephei. Było tu więcej zrujnowanych budynków niż w Finea, a okolica wyglądała na bardzo suchą, nie mógł bowiem przez okno dostrzec żadnych roślin lub śladów wody, której przecież w Finea nie brakowało. Wreszcie pilot znalazł miejsce zrzutu. Był to dach budynku. Mimo, iż w dużej części pokryty gruzem, był na nim duży, pusty plac. Transporter nie zdążył jeszcze wylądować, gdy łowca wyskoczył z transportera. Pierwszą rzeczą, jaką odczuł łowca było strasznie suche powietrze. "Tutaj na pewno mają mało wody" - pomyślał.
Rozejrzał się dookoła. Zauważył w stertach gruzu, wystające kikuty filarów. Było to piętro budynku, którego dach został zniszczony. Albert zaczął instynktownie biec w stronę stert gruzu. W samą porę, ponieważ na horyzoncie pojawił się samolot wroga. Na szczęście był za daleko i nie udało im się dolecieć na czas. Transporter zdołał już zniknąć w chmurach.

Wrogi myśliwiec zatoczył kilka kół nad miejscem zrzutu i zaczął lądować. Ściana pyłu momentalnie ruszyła w stronę ukrytego Alberta, zderzając się z jego twarzą. Niemiłe uczucie, gdy ma się zamknięte oczy i wstrzymuje oddech, akurat w chwili, kiedy wróg znajduje się blisko ciebie, nagle się skończyło. Myśliwiec wylądował, nie wzbijając w powietrze kolejnych pyłów. Wysiadła z niego kobieta i mężczyzna, odziani w Cepheiskie kombinezony pilotów. Piloci przechadzali się dłuższą chwilę, w milczeniu oglądając miejsce, gdzie lądował transporter. W pewnej chwili rozległ się odgłos wystrzału, a pilot, klnąc, złapał się za ramie. Kobieta odskoczyła w bok i ruszyła pod osłoną gruzu. Jej kroki stały się w pewnej chwili dobrze słyszalne, co znaczyło, że jest bardzo blisko. I rzeczywiście. Kobieta nagle pojawiła się na szczycie sterty gruzu, tuż obok Alberta, któremu zręcznym ruchem udało się ją zrzucić. Jednak ona, zwinnie niczym pantera, wylądowała tuż obok łowcy, gubiąc niestety rewolwer. Na nic się to jednak łowcy zdało, gdyż kobieta radziła sobie z szablą wystarczająco dobrze, by z obrony przejść do kontrataku. Karabin nie był bronią przeznaczoną do walki wręcz i w bezpośredniej konfrontacji z szablą był tak samo nieporęczny, co i bezużyteczny. Tak więc szybko karabin poszedł w odstawkę, a w dłoni Alberta błysnęło ostrze noża. Nóż był lepszym narzędziem do blokowania szabli, a przy tym pozostawiał drugą rękę łowcy wolną. Po kilku sparowanych uderzeniach, nastąpił moment ataku. Łowca zablokował uderzenie, wyprowadzone ukośnie z prawej strony, a następnie szybko złapał za dłoń dzierżącą szablę. Po uderzeniu kobiety w brzuch, łowca wykręcił jej rękę, przesuwając się za jej plecy. Szabla upadła na ziemię, powodując odgłos, któremu wtórował dźwięk odpinania zatrzasku w kasku, po czym kobieta straciła przytomność.

Pierwszym, co Cassia odczuła po przebudzeniu był ból w tyle głowy, a następnie uczucie, że coś jest nie tak. Gdy otworzyła oczy, zobaczyła pierwszego pilota, opartego o filar. Cosimo był martwy, jednak znajdował się do góry nogami. Nie! To ona była do góry nogami! Podniosła się nieco i zobaczyła, że jej nogi są przywiązane do jakiegoś żelastwa, wystającego z rozpadającego się stropu. Ręce miała związane za plecami, w taki sposób, iż nie mogła rozplątać więzów. Rozejrzała się po otoczeniu. Było to wnętrze jakiegoś budynku, prawdopodobne, że był to ten sam budynek, na którym przed chwilą wylądowała. Wisiała przywiązana do stropu, a za jej plecami znajdował się filar. Pod drugim filarem, naprzeciw niej, siedział Cosimo, a raczej jego zwłoki. Widać było dwie rany. Pierwszą była rana w prawym ramieniu, natomiast druga znajdowała się w głowie, po lewej stronie pilota. Widać po tym było, że dostał z zaskoczenia lub podczas próby ucieczki. Cosimo ciągle zgrywał cwaniaka, przechwalając się, jaki to z niego doskonały żołnierz i ilu to on wrogów nie pokonał, lecz tacy zwykle uciekają jako pierwsi.

-Nasza księżniczka się przebudziła.- odezwał się Albert. Siedział do tej pory oparty o inną stronę filaru, jednak teraz nadszedł czas, by się pokazać. Podszedł do wiszącej kobiety, bacznie obserwując jej twarz. Zauważył cień strachu w jej oczach oraz to, jak nerwowo przełknęła ślinę. Łowca powiódł wzrokiem po ciele kobiety, od stóp aż po czubek głowy, łapczywie wychwytując każdą krągłość jej ciała, po czym położył rękę na jej udzie.
-Dziś trafiła mi się niesamowita okazja. Taka piękność i do tego całkowicie mi podległa. -powiedział łowca, zjeżdżając powoli dłonią po biodrze kobiety, przez brzuch oraz pierś, a zatrzymując ją dopiero na szyi.
-Lecz czegoś mi tutaj brakuje. Pomyślmy… A tak, no jasne. Za mało tu krwi. –Albert wyciągnął pistolet i przyłożył lufę do ust ofiary.
Było w tym coś dziwnego. Mimo, iż była to jedynie technika wydobywania informacji, to sprawiała mu zadziwiająco dużo przyjemności. Być może dlatego, że chodziło tu o męską potrzebę dominacji. Tym bardziej, że był Fineańczykiem, u których siła i potęga były najważniejsze, były tym, co wpajano mu od jego pierwszych dni, tym, w duchu czego się wychował, a także tym, dzięki czemu osiągnął obecną pozycję. Może jednak powód był inny? Otóż po raz pierwszy wyciągał informacje od tak urodziwej osoby. Cepheiki jednak były piękniejsze o Fineanek, bo jak inaczej można określić fakt, iż w całej swojej karierze nie natknął się na równie piękną kobietę, a tu po przylocie do Cephei od razu wpadł mu taki urodziwy ptaszek. Pożerał wzrokiem jej ciało i prawdę mówiąc chętnie posunąłby się dalej, gdyby nie to, że był służbistą. Po tym, jak wydobędzie informacje, przyjdzie i czas na przyjemność. Począł poruszać lufą pistoletu po jej wargach.
-Co ja mówiłem? … Już wiem. Mówiliśmy o krwi… A nie, o czym innym. Chciałem się dowiedzieć czegoś od twojego przyjaciela, lecz próbował uciec. Nie miałem więc innego wyboru, jak się go pozbyć. A miałem mu zadać jedno łatwe pytanie. –powiedział Albert przyglądając się jej twarzy i próbując odczytać z niej jakieś emocje. –Już wiem. Zadam je tobie. Interesuję się samolotami, ale oczywiście nie takimi, które można zobaczyć na co dzień, lecz tymi, które pochodzą z góry. –to mówiąc pokazał wymownie pistoletem w górę, -Widziałaś może coś, co mogło pochodzić z miast bogów?
 
grabi jest offline  
Stary 07-05-2008, 15:50   #190
 
Christianus's Avatar
 
Reputacja: 1 Christianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumny
Christianus siadł z tyłu pojazdu, gdy grupa zaczęła się zbierać do ponownego wyruszenia. Uśmiechnął się ciepło. Wiedział, że informacja nie była może szczególnie cenna, na przykład dla Jona, ale byłemu oficerowi dowiodła słuszności podejrzeń padających pod jej adresem ze strony Wainwrighta. Poklepał się po kieszeniach. Praktycznie nie palił, ale zostawił sobie trzy fajki w odmętach swego kombinezonu. Nie pamiętał kiedy ostatnio zapaliłó papierosa. Może przy tej akcji rozdawki żywności, kiedy Combat 125 odbił skład chleba i razem z Jonem zaczęi go rozdawać małym dzieciom? Były wychudzone i miały łzy w oczach. Wtedy Christianus musiał zapalić. Gdzieś tam była też "zapalnia". Były oficer wcale się nie zdziwił, gdy przyłożywszy do ust filtr i spróbowawszy zapalić, zaskoczył tylko krzemień. Zapalniczka była jeszcze starsza. Podniósł z ziemi kawałek papieru. Kilka minut intensywnego naciskania krzemienia zaowocowało. Z papieru buchnął rozkoszny płomień. Christianus powoli zapalił i delektował się papierosami z herbem wojsk Yang. Nienawidził go. A miał go wszędzie. Na ołówku. Na fajce. Na hełmie (zmazał, zamalowawszy go czarną farbą). A potem go zostawili...
Gnojki...
Pożałują...
W tym momenice śmignął mu przed twarzą Jon. Wainwright zasalutował bez zaangażowania po czym zawołał:
- Jon! Mam dla ciebie informację!
Gdy ten podszedł do niego, Christianus zaczął:
- Mam podejrzenia co do twojej...naszej byłej kumpeli. - widząc że żywo zainteresował dowódcę nachylił się do niego i rzekł szeptem. - Tej całej "panienki z księżyca" - rzucił z pogardą wykonując przy tym wymowny gest palcem wokół skroni. - szukają Fineańczycy, albo inne szumowiny i najprawdopodobniej Miasta Bogów. - to powiedziawszy oczekiwał na reakcję dowódcy.
 
__________________
Uczyć się, modlić do swego Boga i pracować. Zawsze czerpać pełnymi garściami z życia, czując się jednocześnie bezwarunkowo szczęśliwym. Pracować nad sobą i kochać za nic. Oto co znaczy być dobrym człowiekiem.
Christianus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172