Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-04-2008, 18:34   #171
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kiedy wbiegli do kanału zdyszany Jon spojrzał na dwóch pozostałych członków Combat 125.
- Hahahaha! - pół-zarechotał, pół-krzyknął tryumfalnie były oficer ściskając Jona. - Udało się! Udało!
Rzucił się na Foxa i ucałował go w policzek, po czym skrzywił się jakby zjadł spleśniałą cytrynę, ale zaraz ponownie zaśmiał się donośnie, a na twarzy zawitał uśmiech.
Fox wytarł policzek z śliny i odparł poirytowany.- A znajdź sobie jakąś dziewczynę.
Dead Eye nie lubił takiej wylewności. Ani też nie widział żadnego powodu do przesadnej radości.
-Cholera, Yria znowu nie ma. Teraz go nie wyciągniemy.- rzekł Jon.
Fox kucnął w kanale i oswobodził twarz z maski. Trzeba przyznać, że sprzęt tych z góry był pierwsza klasa. Ale wolałby nie mieć okazji by wkładać tą maskę ponownie.
Nic dziwnego, że kolejny rozkaz Jona. -Bierzcie swa broń i lepiej zdejmijcie te wdzianka.-Przyjął tą wypowiedź z ulgą.
Po paru chwilach Combat 125 był już w pełni gotowy, uzbrojony jak zwykle i obcego odzienia. Następnie ruszyli prowadzeni przez Jona do znanego mu miejsca. To było pocieszające, ponieważ wyglądało na to, że Jon miał jakiś plan. Ostatnio bowiem Combat 125 był ciągle zmuszany do improwizacji. Co odbiło się fatalnie na kondycji oddziału...Liczebność grupy malała z akcji na akcję. Rosomak był już tylko wspomnieniem.
Wkrótce dotarli do miejsca, które wg. Foxa , ktoś niedawno opuścił w szybkim pośpiechu.
Jon wydał szybko rozkazy. -Christianus wypatruje kogoś. Fox, poszukaj czegoś i licz go trzydziestu, po tym czasie się stąd zwijamy...
Fox zaczął liczyć szukając czegoś wartego uwagi...Początkowo nic nie znalazł, aż zauważył plamkę niebieskiej farby na zakurzonych dekach podłogi. Odsunął je...I znalazł spory pakunek. W nim żelazne racje, termos z wodą utlenioną, butelki plastikowe ze zwykłą wodą, opatrunki, trzy koktajle Mołotowa (Kim u licha był Mołotow? Tego Fox nie wiedział. Zapewne jakiś nieuczciwy bimbrownik.)dwa granaty dymne i nieco amunicji.
Doliczył do 24...Gdy usłyszał.
- Szefie, co robimy? - zapytał powoli Christianus odwracając się do Jona.
-Ja bym się ewakuował...Tylko gdzie? Najlepiej do jakiegoś dużego siedliska na terytorium któregoś z państw.- dodał Fox zapalając skręta palnikiem jak to miał w zwyczaju. Jeśli bowiem miał zginąć, to wolał z papierosem w ustach.- Ciężko będzie wytropić trzech zbiegów w ludzkim mrowisku.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 17-04-2008 o 18:39.
abishai jest offline  
Stary 12-04-2008, 19:49   #172
 
grabi's Avatar
 
Reputacja: 1 grabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwu
Wszystko poszło dobrze, a plan Alberta się powiódł. Dwójka strażników, wchodzących przed chwilą w górę po schodach, gryzła teraz ziemię. To samo mężczyzna z samochodu. Smużka dymu wyleciała z lufy karabinu. Łowca podszedł spokojnie do kobiety i spojrzał na jej twarz. Przyglądał się jej długo, sprawdzając czy to na pewno Sasha. Nie było wątpliwości, że to kobieta widoczna na zdjęciu, które otrzymał, gdy rozpoczynał misję. Albert był zadowolony. Nie tylko udało mu się pokonać przeciwników, lecz również schwytać przywódczynię. Teraz pozostało mu tylko zdobycie informacji o Tomie Suvi.
Wycelował w nią karabin i przemówił.
-Szukam pewnej osoby i słyszałem, że wiesz, gdzie mogę go spotkać. Nazywa się Tom Suvi i mam mu pewną wiadomość do przekazania. Nic ci nie zrobię, jeśli powiesz mi, gdzie go znajdę. Wiem, że to trochę dziwnie brzmi z ust osoby, która przed chwilą zabiła trzy osoby na twoich oczach, jednak nie miałem wyboru. Najpierw strażnik w pokoju na piętrze, potem oni. Sama widzisz, że pokojowego rozwiązania nie było.

To co powiedział, nie było prawdą. Po tym, jak wydobędzie informacje, Sashę czekał smutny koniec. To zostało postanowione już dawno temu i nic nie mogło zmienić tej decyzji. Planował kontynuować namowy jeszcze kilka razy, jeśli by to jej nie przekonało, a w ostateczności użyć przemocy. W takiej sytuacji zacząłby od czegoś łagodnego, jak na przykład łamanie palców.
 
grabi jest offline  
Stary 15-04-2008, 00:23   #173
 
sante's Avatar
 
Reputacja: 1 sante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodze
Uwolniona kobieta odwróciła się w stronę Yriego i spojrzała mu w twarz. Zimne spojrzenie bladej dziewczyny próbowało wyczytać coś z twarzy zuchwalca, który to właśnie przystawiał do jej ciała broń. Wszyscy żołnierze będący w pobliżu otoczyli mężczyznę celując do niego z broni, czekając tylko na rozkaz, jednak ten się nie pojawiał. Dziewczyna nie mogła od tego dziwnego faceta oderwać oczu, stałą tak dobrą minutę, mecząc Yriego przeciągającą się chwilą niepewności. Nagle, bez żadnej zapowiedzi uderzyła go z całej siły kolanem w splot słoneczny. Były członek Combat 125 nie zdążył nawet zareagować na zbliżający się cios, gdy był już na kolanach, próbując złapać oddech. Była szybka i silna, zbyt silna jak na swoją posturę. Chwilę później padł kolejny cios, tym razem w twarz. Zapanował zmrok w świadomości mężczyzny.
- Ma U-gen? - zapytała młoda oficer
- Nie... - odparł ten sam zamaskowany facet co zawsze - zabić?
- Nie, zabrać go. Zaaplikować mu sztuczny gen, zobaczymy czy go przyjmie. Jeśli tak, to dać go bazy Alfa na szkolenie, a jak nie, to ciało wyrzucić.
- Tak jest! - odparł , po czym wskazał dwóm ludziom by zawlekli Yriego do transportera.
- Macie tą trojkę?
- Jeszcze nie. Nadajniki zostawili w podziemnym przejściu. Zdaje się, ze całe miasto to labirynt takich przejść. Nadajniki wycieli razem z skórą.
- Podczerwień?
- Beton za gruby. Jednak cały czas obserwujemy okolicę w promieniu kilku kilometrów. Jeśli tylko wyjdą na powierzchnię, znajdziemy ich.
- Posprzątać tu i wracamy do bazy.
Mężczyzna zasalutował i wrócił do obowiązków.

Kilka godzin później Yri oprzytomniał. Otwierając powoli oczy, przecierał obolałą rękę. W pierwszym momencie nie zwrócił na to uwagi, jednak po chwili doszedł do faktu, że dostał w głowę, a nie w rękę. Z pewnym niepokojem spojrzał na obrzęknięty bark, na którym widniał czerwony ślad jak od ukąszenia.
- Masz dużego farta. Mało której osobie udaje się przyjąć sztuczny U-gen.
Obolały mężczyzna spojrzał w stronę osobnika, który właśnie mówił mu, że ma w sobie jakiś sztuczny gen. Jego oczom ukazał się potworny widok postaci, której ciało było zmodyfikowane o różne mechaniczne dodatki.

- Jesteś obecnie w bazie Alfa. Możesz na chwile obecną przemieszczać się tylko w jej obrębie. Puki nie dojdziesz całkowicie do siebie, możesz odpoczywać i zwiedzać. Jeśli masz jakieś pytania, pytaj. Ja wracam do swojej pracy.-
Zmieszany, dopiero co oprzytomniały Yri podniósł się powoli z miejsca i wyszedł z pomieszczenia na zewnątrz. Jak się okazało, budynek w którym przed momentem przebywał, to nic innego jak większych rozmiarów transportowiec. Było tu takich sporo, a w całej bazie panował spory ruch.
- A zapomniałem - zawołał głos z środka pomieszczenia - nie próbuj uciekać. Od dziś masz swój własny numer seryjny i nadajnik, jak reszta. Stałeś się członkiem naszego boskiego miasta, Kartany. Gdzie byś nie był, zawsze cię namierzymy. Próba usunięcia nadajnika, równa się śmierci, bądź w najlepszym wypadku bezwładnością ciała. Jest podłączony do systemu nerwowego ciała. Jeśli chcesz możesz pójść pytać o przydział do któregoś z oddziałów, wypróbować swoje nowe moce, co oczywiście nie jest takie łatwe na samym początku, bądź próbować szczęścia i uciekać. Myślę, że tego po tobie oczekuje nasza pani Josie Moran. Spodobał jej się twój charakterek, dała ci sztuczny gen i wolną rękę w obozie. Lubi polować. Powodzenia, cokolwiek zrobisz. - doktorek wrócił do swoich zajęć.

Kilka godzin wcześniej.

Jon kończył właśnie rozszyfrowywać nabazgroloną mapę, gdy warkot silnika z zewnątrz ucichł. Z dołu pomieszczenia usłyszeliście głosy ludzi.
- Cholera, ciekawe jak tam bitwa Cepheiczyków i Fineańczyków. Zdaje się, że dobiegła końca. Uspokoi się trochę i pojedziemy zobaczyć, czy czegoś nie ma dla nas tam.
- ... nieźle tam się tłukli, błyski widać było kilka kilometrów dalej.
- ... jak donosiła zachodnia strona, to całkiem spora armia Cepheiska czekała nieopodal rzeki.
Ludzie z dołu zajęci żarliwym dialogiem, kompletnie zapomnieli o jakiejkolwiek ostrożności i wkroczyli do pomieszczenia, gdzie byli członkowie Combat 125.
Czwórka towarzyszy z Ligi Zero zaniemówiła widząc trójkę obcych w swojej małej bazie. Pierwszym odruchem było sięgnięcie po broń, jednak szybko się opamiętali.
- Combat 125?! Ja ...- zaniemówił młody przywódca - jak? WY żyjecie? Podobno wszyscy z środkowej strefy zostali wycięci w pień w obławie... ale wy... - nie dokańczając zdania wypalił z karabinu w sufit - uhu! Wy żyjecie!-
Czarnowłosy chłopak o białej karnacji usiadł na jednym z pustaków.
- Co was tu sprowadza? - spojrzał po trójce "zmartwychwstałych" kolegów - brakuje czterech.... ciężkie czasy.


Po kilkuminutowej konwersacji, spędzonej przy przyjemnym, uprocentowionym trunku, doszedł do waszych uszu dźwięk silnika. Jedna z dziewczyn Ligi Zero wyjrzała przez okno. Warkot, świst pocisków, odpadający tynk, martwe ciało zsuwające się po zniszczonym parapecie. Nie widzieliście kto strzelał, jednak po miejscach w które trafiały pociski, widać było że to z jakiegoś pojazdu wiszącego w powietrzu. Jedyne siły powietrzne na tą chwilę w okolicy należały do Kartańczyków. Znaleźli was.
Zszokowany Simon, bo tak miał na imię lider Ligi Zero porwał za broń.
- Mamy pojazd na dole. Lekki, ale za to szybki. Może uda nam sie ich zgubić.
W tym samym ułamku sekundy, w którym Simon wypowiadał te słowa. W oknie pojawił się fragment transportera i dwa obrotowe karabiny wycelowane prosto w waszą stronę. Kolejny ułamek sekundy i grad pocisków poleciał w waszą stronę. Cała szóstka była w poważnych tarapatach. Kolejny ułamek sekundy, a Jonowi przeleciała przez głowę cała mapa którą przed momentem studiował.
Nie była dokładna, ale zawierała kilka ważnych uwag. 10h pieszej drogi na zachód i pojawią się pierwsze zabudowania cepheiskie. Dwa tygodnie jazdy pojazdem na wschód i pojawią się pierwsze zabudowania fineańskie. W pobliżu było też stare metro, były i dom towarowy, w którym kilkudziesięciu wyrzutków zrobiło sobie wioskę.


Albert stał nad przerażoną Sashą czekając na odpowiedź.
Kobieta szukała wzrokiem jakiejś broni, której by mogła użyć by się bronić, jednak nic nie znalazła.
- Tom Suvi? Nie znam nikogo... - nie dokończyła, gdy potężne uderzenie stopą, złamało jej kilka palców. Dziewczyna zawyła z bólu jednocześnie klnąc na łowcę wszelkiego typu wyzwiskami.
- Znaczy znam go, ale nie wiem gdzie jest. - gdy miało paść kolejne uderzenie, dziewczyna szybko cofnęła rękę. Jednak zadowolenie z uratowania palców nie trwało długo, bo po chwili kolano łowcy roztrzaskało jej nos.
- Naprawdę nie wiem! - zawyła dziewczyna, której teraz całkiem spory potok krwi leciał z nosa.
Po jeszcze kilku bolesnych torturach, dziewczyna powiedziała wszystko co wiedziała. Prawdą było, ze nie miała pojęcia nic o tajemniczym T.Suvi, poza faktem, że sam się pojawia kiedy chce i że organizuje kolejne spotkanie przywódców gangów. Zaproszenie w postaci zwykłego czerwonego kapsla, który kobieta miała zawieszony na szyi. Spotkanie miało odbyć się za dwa dni w starym magazynie. Gdy Albert dowiedział się wszystkiego co chciał, skręcił dziewczynie kark i wyszedł z budynku jakby nigdy nic. Ulica była pusta, ludzie woleli nie wiedzieć co się dzieje.
Dwa dni później o godzinie 16.00 w magazynie na terenie neutralnym rozpoczynało się zebranie. Goście w postaci osób z różnych gangów mieli na szyi zawieszony czerwony kapsel. łowca dostał się do środka bez wzbudzania żadnych podejrzeń. Krzesła ułożone w literę U były skierowane w stronę, gdzie było jedno siedzenie odwrócone plecami do pozostałych, tak ze osoba siedząca na nim była nie do rozpoznania. Nie ruszająca się postać rozpoczęła przemówienie.
- Witam wszystkich. Dziś będziemy omawiać kolejny krok w naszym porozumieniu. Jestem wielce rad z faktu, że nasze dotychczasowe poczynania odnoszą same sukcesy. Tworzymy coraz większą siłę, jednocześnie usuwając obecne, niesprawdzające się. Pozwólcie, że kogoś wam przedstawię.-
Zza skrzyń wyszedł może dwudziestoletni chłopak. Był całkiem łysy i do tego strasznie blady. Czarny płaszcz niezwykle kontrastował do białej cery.
- Witam. Jestem Karl Moran, minister do spraw powierzchni z jednego z Miast Bogów. Jestem tu po to by dać wam siłę, której potrzebujecie by obalić stary świat i przejąc kontrolę nad nowym, lepszym jutrem. Za niecałe... nie, właśnie w tym momencie została zabita głowa rodziny rodu Servi. Wkrótce ta wieść obejdzie cały kraj. Kolejne zamachy będą kierowane w kolejne rody. Jednak zanim to nastąpi, musi być ktoś kto przejmie władzę. Tą osobą będzie Tom Suvi, a jego siłą będziecie wy. - postać rozpłynęła się w powietrzu, a dokładniej urządzenie przestało pokazywać hologram, jednak nikt o tym z obecnych nie wiedział. Wśród obecnych zapanowało poruszenie.
- Jednoczcie się i wyjdźcie na przeciw władzy z bronią! Do zobaczenia! - papieros dogasał, a dym ulatniający się ponad siedzącą postacią powoli znikał.
 
__________________
"War. War never changes" by Ron Perlman "Fallout"

Ostatnio edytowane przez sante : 15-04-2008 o 19:34.
sante jest offline  
Stary 15-04-2008, 14:39   #174
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Jon rozmawiał trochę z tutejszym dowódcą. Nie zdążył mu napomnieć o niezwykłym zakończeniu bitwy, o całej masie rożnych spaw, w tym śmierci innych członków drużyny. Zdążył tylko powiedzieć że są tropieni.
-Cholera!
To nie mogło być to, Jon White wraz zresztą z innymi rzucił się na ziemię chcąc uniknąć ostrzału. Spojrzał na dowódcę Grupy Zer, chciał mu coś powiedzieć. Nie zdążył, dostał on kulkę. Żył? Chyba nie? Mimo to podczas cieczki zabrali umierającego.
-Kurwa!
Wraz z resztą ocalałych pobiegł do pojazdu Grupy Zero. Jedna, może dwie osoby padły pod ostrzałem. To nie było ważne, ważne było przeżyć. Dowódca Combat 125 wskoczył do pojazdu wraz z resztą swego oddziału i kimś z Grupy Zero oraz rannym Simonem.
-Fox prowadzi... skoro tak lubią siły powietrzne, to będę musieli wlecieć do metra... prędko, do jasnej cholery!
Był zdenerwowany, i to bardzo. Przykro mu było, lecz zastanawiał się jakim cudem. Wyruszyli pod ostrzałem, Jon podług zapamiętanych informacji instruował Fox’a aby wjechać do metra, a potem nim do starego domu towarowego. A z stamtąd do domu, do rejonu operacyjnego Combat 125. W wiązkach przekleństw odbezpieczył broń i kiedy odjeżdżali oddal serię w pojazd. Jego karabin miał taki kaliber że spokojnie przebija opancerzenie, pytanie tylko czy pociski trafimy w jakieś ważne zespoły.
-Prędzej Fox... i odratować Simona!
Zagrzmiało w panicznej ucieczce anarchistów.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 15-04-2008, 14:58   #175
 
Khaes's Avatar
 
Reputacja: 1 Khaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnieKhaes jest jak niezastąpione światło przewodnie
Szczur spoglądał z lekko kpiącym uśmiechem na ogoloną dziewczynę. Zrobił na niej wrażenie, wiedział to. Zastanawiał się co odpowie na jego śmiałe…
Zdążył zarejestrować ruch wzrokiem, jednak jego ciało było zbyt wolne. Poczuł oszałamiający ból rozchodzący się od klatki piersiowej i gwałtownie wypuścił powietrze z ust, krztusząc się.
-Kurwa… - Wycharczał zataczając się do tyłu, gdy kolejny cios – Tym razem w twarz -powalił go na ziemie pogrążając w ciemności.

Yri rozwarł powoli oczy. Moja ręka… - Siadając rozmasował palcami swój bark, gdy uzmysłowił sobie, że przecież dostał w głowę. Zerknął z niepokojem na zaczerwienie znajdujące się na ręce.
- Co do… - Szepnął, gdy nagle dostrzegł groteskową postać patrzącą na niego zaczerwienionymi oczami.
- Masz dużego farta. Mało której osobie udaje się przyjąć sztuczny U-gen. – Szczur zmrużył oczy. Sztuczny gen? O czym on mówi? - Jesteś obecnie w bazie Alfa. Możesz na chwile obecną przemieszczać się tylko w jej obrębie. Póki nie dojdziesz całkowicie do siebie, możesz odpoczywać i zwiedzać. Jeśli masz jakieś pytania, pytaj. Ja wracam do swojej pracy.
Chłopak spojrzał za lekarzem i rozejrzał się powoli. Wszystko na około było tak sterylne, zupełnie niepodobne do powierzchni… Do jego świata.
Spojrzał na siebie. Był nagi, ale oprócz zaczerwionego ramienia nie dostrzegł żadnych zmian w swym ciele... No, może poza tym, że był czysty. Wziął leżące obok zwinięte w kostkę ubranie i założył je na siebie.
- Hmm… - Wygładził miękki i przyjemny w dotyku uniform. To była nowość. Mieć na sobie coś tak wygodnego, a na dodatek czystego.
Nie jest tak źle. Gdybym w Finei ktoś mi powiedział, że będę tak ubrany… - Yri zamilkł. Uświadomił sobie nagle, że pamięta swoje dzieciństwo – Niewolę, zabicie Yanga, przygarnięcie przez anarchistów, pierwsze morderstwa na zlecenia i odbicie go z więzienia Cephei… To i setki innych, pomniejszych wspomnień wybuchły niczym supernowa w jego mózgu przyprawiając go o zawrót głowy. Chłopak zachwiał się lekko i wsparł o drzwi.
Wtedy doktor odezwał się ponownie.
- A zapomniałem. Nie próbuj uciekać. Od dziś masz swój własny numer seryjny i nadajnik, jak reszta. Stałeś się członkiem naszego boskiego miasta, Kartany. Gdzie byś nie był, zawsze cię namierzymy. Próba usunięcia nadajnika, równa się śmierci, bądź w najlepszym wypadku bezwładnością ciała. Jest podłączony do systemu nerwowego ciała. Jeśli chcesz możesz pójść pytać o przydział do któregoś z oddziałów, wypróbować swoje nowe moce, co oczywiście nie jest takie łatwe na samym początku, bądź próbować szczęścia i uciekać. Myślę, że tego po tobie oczekuje nasza pani Josie Moran. Spodobał jej się twój charakterek, dała ci sztuczny gen i wolną rękę w obozie. Lubi polować. Powodzenia, cokolwiek zrobisz. – Wyrzucił jednym ciągiem poczym wrócił do swych zajęć.
Jestem jednym z nich? – Yri zadrżał. – Mam nadzieje, że nie wyglądam tak samo.
Rozejrzał się po otoczeniu… Okazało się, że wyszedł z transportera, a wkoło niego znajdowało się ich wiele więcej. Wszędzie krzątali się ludzie o bladych twarzach i chudych sylwetkach, pochłonięci swoimi zadaniami...
Zatrzymał jednego z nich pytając gdzie znajdzie oficera rozdającego przydziały, a po uzyskaniu odpowiedzi ruszył w tamtą stronę rozglądając się wkoło uważnie.
- Jak w ulu… - Pokręcił lekko głową. – Przydałby się tu jakiś element chaosu. – Zaśmiał się cicho, gdy dostrzegł Kartańczyka, którego szukał. Podszedł do niego i niepewny co powinien zrobić pokiwał zdawkowo głową. – Yri Yang, szukam przydziału na powierzchni, chcę mieć wolną rękę. – Przerwał zastanawiając się jak bardzo śmiesznie brzmi stawiając wymagania zwierzchnikowi. – Niegdyś zajmowałem się skrytobójstwem. Zawsze dodatkowe referencje – Pomyślał.
 
Khaes jest offline  
Stary 15-04-2008, 15:26   #176
 
Christianus's Avatar
 
Reputacja: 1 Christianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumny
- Kur... - rzucił Christianus.
Nie dokończył. Seria kul pocharatała ściany tuż nad głową młodego oficera. Ktoś jakiś koleś dostał. Chłopak niewiele myśląc chwycił dowódcę Grupy Zero i pobiegł za Jonem. Wtem padł rozkaz:
- Prędzej Fox... i odratować Simona!
Nagle szarpnęło wozem. Jakiś wybuch na powierzchni. Jednak mknęli już całą parą zagłębiając się w tunele metra. Wainwright spojrzał wymownie w szybko przewijający się sufit.
- Dlaczego zawsze ja, muszę operować nieboszczyków.
To rzekłszy osunął się na kolana i jął szukać medykamentów. Nie znalazł wiele, ale trochę bimbru, igła, nitka i kawałek szmaty, to wszystko na co może teraz liczyć. Potem obejrzał Simona. Kula szarpnęła udo, dlatego dowódca upadł. Jednak z głowy też ciekła mu krew. Christianus po pobieżnych oględzinach stwierdził mocne uderzenie ciężkim przedmiotem. Może jakiś odłamek spadł mu na głowę? Na to nie było teraz czasu. Wainwright szybko owinął głowę Simona szmatą, nasączywszy ją uprzednio alkoholem. Teraz wylał resztę bimbru na buchającą osoczem ranę i zabrał się do szycia.
- Jak jakaś pierdolona siostra miłosierdzia. - szepnął z dezaprobatą.
 
__________________
Uczyć się, modlić do swego Boga i pracować. Zawsze czerpać pełnymi garściami z życia, czując się jednocześnie bezwarunkowo szczęśliwym. Pracować nad sobą i kochać za nic. Oto co znaczy być dobrym człowiekiem.
Christianus jest offline  
Stary 15-04-2008, 21:25   #177
 
grabi's Avatar
 
Reputacja: 1 grabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwu
Po zakończonym spotkaniu Albert rozmyślał przez chwilę. Nie mógł zabić osoby, która siedziała odwrócona do reszty. Było tu za dużo przedstawicieli gangów, a i sama ochrona stwarzała wrażenie nad wyraz licznej. Dodatkowo priorytetem stało się złożenie raportu o panującej sytuacji. Wyszedł więc spokojnie na zewnątrz.

Takie magazyny jak ten, w którym odbyło się zebranie, miały zwykle dwa wejścia: bramę wjazdową i boczne wejście. Łowca wszedł więc do pobliskiego budynku, zapewniającego widok na obydwa wejścia. Czekało tam już na niego wcześniej przygotowane posłanie, przykryte kamieniami dla niepoznaki. Albert odkrył posłanie i położył się na nim na brzuchu. Obok położył odbezpieczony karabin, gotowy w każdej chwili do oddania strzału. Posilając się, obserwował obydwa wejścia. Czekał, aż Tom Suvi się pokaże. Oczywiście mogło to nigdy nie nastąpić, ponieważ z magazynu mogło wychodzić trzecie wyjście, w formie tunelu, którego nie mógł zauważyć.

Oczekiwał na pojawienie się celu, rozmyślając. Misja przebiegała nieciekawie. Z jednej strony jej celem było zabicie Suvi, co w chwili obecnej Albert chciał uczynić, jednak z drugiej strony priorytetem było przekazanie informacji o wspólnych działaniach gangów i jednego z boskich miast. Samo zabicie Suvi nie było wystarczającym powodem, by nie przekazać natychmiast informacji, lecz już fakt, że Suvi miał być przywódcą, już tak. Dlatego dobrze byłoby go zlikwidować, gdyż to mogłoby pomieszać szyki wrogom. Łowca czekał na pojawienie się celu, by po jego likwidacji, natychmiast się wycofać.
 
grabi jest offline  
Stary 17-04-2008, 20:59   #178
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
"A było tak przyjemnie."- pomyślał Fox kierując nowym "autkiem"... Kilkanaście minut temu mieli spokojną pogaduszkę z alkoholem i ładnymi widokami w postaci dziewczyn. Teraz kierował rozklekotanym lekkim wozikiem w kierunku metra licząc na to, że ich jakiś przeciwpancerny pocisk nie dosięgnie ich po drodze...Bo jak dosięgnie, to zwłoki Combat 125 i Combat Zero będą rozrzucone w promieniu kilkunastu metrów. Simon miał rację. Wóz był szybki, lekki i... przeciążony. Ilość pasażerów przekraczała dopuszczalny limit, czyniąc go piekielnie niestabilnym. Chwiał się na tych wertepach jak pannica po kilkunastu głębszych.
Fox nie tylko musiał się skupiać na wskazówkach Jona, ale także na tym, by na kolejnym zakręcie wóz nie przechylił się za bardzo. W dodatku z siedzenia obok prowadziła ostrzał ostatnia żywa dziewczyna w grupie zero, a jej wypięte pośladki były w polu widzenia Foxa...Będąc dodatkowym czynnikiem rozpraszającym.
Nic dziwnego , że dłonie Dead Eye'a były spocone, a głos nerwowy. To nie były idealne warunki do prowadzenia niezbyt stabilnego wozu. A Fox nie był urodzonym kierowcą.
Nietrudno się domyślić, że widok czarnej czeluści wjazdu do metra sprawił Foxowi radość...Sięgnął do torby, pogrzebał w niej i wyjąwszy dwa granaty zdobyte na finneanczykach.
Podał je dziewczynie ze słowami.- Poślij je w prezencie frajerom którzy ruszą naszym śladem.
Po czym dodał gazu krzycząc.- Uwaga, trochę nami wstrząśnie!
Pojazd wraz za pasażerami i kierowca z impetem wpadł przez schody wejściowe do metra. Wozik przez chwilę unosił się nisko w powietrzu , po czym z impetem runął na schody i stoczył się w dół. Ten upadek dał się nieźle we znaki i samochodowi i ludziom w nim siedzącym. Fox mógł tylko liczyć minuty do czasu, aż pęknięcia w nadwoziu, bądź podwoziu spowodują że wózek Combat zero rozsypie się na części zamienne.
Gdyby mieli więcej czasu, Fox mógłby usunąć szkody...Ale nie mieli czasu i byli jak szczury zagonione do nory...A skoro szczurach mowa, gdzie u licha jest Yri? Akurat teraz by się przydał.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 21-04-2008, 22:50   #179
 
sante's Avatar
 
Reputacja: 1 sante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodze
Człowiek odpowiedzialny za organizację oddziałów na powierzchni, spojrzał metalicznym wzrokiem w stronę Yriego.
- Po pierwsze armia kartańska to nie zabawa, żadnej wolnej ręki. Po drugie niepotrzebni nam skrytobójcy. Po trzecie ... - żołnierz nagle wyprostował się i zasalutował.
- Skrytobójca powiadasz - Szczur usłyszał znajomy, kobiecy głos. Tajemnicza pani oficer zjawiła się w własnej osobie. - To może być całkiem ciekawe. Co powiesz na to by zapolować na kilku fineańczyków? Na początek kogoś z rodu Yang. - kobieta uśmiechnęła się szyderczo - zobaczymy co potrafisz. Twoim celem będzie sam przywódca Yang, Ronni Yang.
- Ale pani.. - chciał coś wtrącić człowiek odpowiedzialny za oddziały
- Przygotować wszystko dla tego mężczyzny
- Tak jest - kobieta oddaliła się - Chodź za mną - mężczyzna poprowadził Yriego do jednego z transporterów - to są twoje rzeczy.
Yri Yang rozejrzał się po pomieszczeniu. Był tam czarny płaszcz, żelazna maska, broń krótka z tłumikiem, karabin snajperski z cyfrowym celownikiem, oraz ogromne ilości amunicji. Takiego zbioru dawno były anarchista nie widział.
- Płaszcz jest z materiału teoretycznie kuloodpornego, jednak seria z broni większego kalibru bezproblemowo przebije powierzchnię, więc nie szarżuj. Maska pomimo oczywistych walorów ochronnych, wzmacnia właściwości U-gen. Dziś wieczorem zostaniesz przerzucony mniejsza jednostką na teren wroga. Tam dalej działasz na swoją rękę. Po wykonaniu zadania sami cię znajdziemy, pamiętaj, ze zawsze wiemy gdzie jesteś. Czas zadania to tydzień.


Matka miłosierdzia w postaci Christianusa wyraźnie nabierała doświadczenia w zszywaniu ludzi, bo Simmon nie umarł mimo wszelkich ku temu pobudek. Kartańczycy nie puścili się w pogoń za uciekającymi. Po niedługim czasie cała piątka dotarła do miejsca nieopodal domu towarowego. Według założeń Jona, przedostali się do "dzikiej wioski". Można było tu kupić jedzenie, wodę, broń, amunicję i inne śmieci. Dom towarowy był całkiem sporych rozmiarów, a jego mieszkańcy dorobili do niego dodatkowo przybudówki, powiększając tym samym jego powierzchnię. Simmon mimo poważnych z początku obrażeń, teraz wyglądał już lepiej.
- Wygląda na to, że moja grupa przestała istnieć. Cóż, wygląda na to, że nie pozostaje mi nic innego jak wam podziękować i spróbować wam się odwdzięczyć, przyłączając się do was. Co ty na to Czarna? - ostatnie słowa skierował do dziewczyny
- Pewnie. - dziewczyna się uśmiechnęła - Jestem Czarna, nie pytajcie o imię bo nie pamiętam - ponownie się uśmiechnęła - może skoczymy tu do jakiegoś baru? Warto odpocząć trochę.
Koło was zebrała się grupka dzieciaków, zaciekawionych pojazdem i przyjezdnymi.
- Też szukacie tej dziewczyny? - zagadnęło jedno z dzieci, jednak widząc pytający wzrok przybyłych, odpowiedziało samo - Ostatnio każdy obcy który się tu pojawiał, pytał o taką dziwną dziewczynę w czarnych włosach. - dziecko się do was uśmiechnęło - nie powiem wam więcej, chyba, że mi dacie coś fajnego.


Albert czekał jakiś czas na Toma, jednak ten się nie pojawiał. Tymczasem wszyscy goście opuścili już magazyn. Łowca wiedziony przeczuciem wrócił do budynku. Jak się okazało tajemniczy mężczyzna cały czas siedział na swoim miejscu. Gdy Albert obszedł krzesło, by spojrzeć przeciwnikowi w twarz, zauważył że byłą to zwykłe ciało, martwego człowieka o dłuższych włosach. Nie był to Tom. Wypalony papieros, spopielił się na kolanach trupa, mówiąc o tym, że był on już wcześniej martwy. Wszystko wskazywało na to, ze był podstawiony, a głos tak jak i hologram to zwykła sztuczka. Nie pozostawało nic innego jak złożyć raport. Po spisaniu tego co chciał przekazać, zostawił kopertę w opuszczonym budynku. Tego samego dnia, kilka godzin później zastał w tym samym miejscu nową kopertę z listem.
- Niepokojące wieści nam przynosisz, wręcz zdawałoby się że nierealne. Jednak biorąc pod uwagę twoje szkolenie i fakt, że głowa rodziny Servia została dosłownie ścięta, nie mamy powodu by ci nie wierzyć. Błędem przeciwnika jest wierzyć, że przejmie on w tak prosty sposób władze. Nie ma on pojęcia o tym, ze poza Servią na tych ziemiach są klany. Nie możemy pozwolić sobie na ujawnienie, bo nie znamy możliwości naszego wroga. Zostajesz mianowany do kategori A. Ten zasczyt spotyka cię jako że twoje informacje są niezwykle istotne, a że tylko ty widziałeś tajemniczego mieszkańca boskiego miasta, to tobie zostanie przydzielone niezwykle ważne zadanie. Masz od dziś wolną rękę, dostaniesz to o co poprosisz. Twój cel to dowiedzenie się wszystkiego o tym tajemniczym chłopaku. Gangi i Tom Suvi schodzą na drugi plan. Według naszych informacji, widziano wcześniej tajemnicze statki w Cepheiskiej stolicy. Rób to co uważasz za słuszne.
 
__________________
"War. War never changes" by Ron Perlman "Fallout"

Ostatnio edytowane przez sante : 21-04-2008 o 22:55.
sante jest offline  
Stary 22-04-2008, 11:05   #180
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Jon był dość uradowany, rozejrzał się z ulgą wokół. Wnet pośród gromadki dzieci dojrzał jego jeszcze blasze, brudniejsze i bardziej wychudzone. Po tylu latach takie widoki nie powinny robi na nim wrażenia, lecz jednym z zadań Combat 125 było właśnie pomaganie takim ludziom. Bez wahania oddał wyjęta z plecaka kanapkę.
-Trzymaj mały.
Zwrócił się do nowego, poszerzonego Combat 125, a w główne mierze do owych nabytków.
-Na tej bitwie interweniowało jedno z Miast Bogów. Więcej się mnie nie pytajcie, to dla nas równie niesamowite.
Wreszcie zabezpieczył swój karabin, chustę na twarzy opuścił na szyję. Zeskoczył z pojazdu.
-Wole byśmy długu tu miejsca nie zagrzali. Simonem opiekuje się Czarna, Christianus i Fox, uzupełnijcie zapasy, czyli woda, żywność i amunicja jak się wam kończy. Cholera...
Zamyślał się trochę, ruszył w swoją stronę rzucając na obchodne:
-Zbiórka przy pojeździe, tylko naprawdę szybko...
Po chwili zniknął z pola widzenia członkom jego grupy, szedł pomiędzy straganami. Przyglądał się nędzy, brudowi. Wnet jego wzrok zatrzymał się na zgarbionym starcu z blizną na oku, jakby mu je wypalono. Sprzedawał jakiś złom mający robić za materiały budowlane. Dowódca Cmobat 125 stanął chwilę, przyjrzał się mu dokładnie. Podszedł, wydawało się że ten go nie widzi.
-Przepraszam...
Wymamrotał niepewnym głosem, starzec uniósł głowę.
[i]-Tak?[/o]
-Filip „Płomyk” Fire?
Zadał pytanie, czy to na pewno on, dowódca pierwszej jednostki w której służył Jon. Na twarzy zdegenerowanego człowieka pojawił się grymas złości, lecz w oczach odżyły wspomnienia.
-Jon? Mały?
Uściskali się po przyjacielsku.
Rozmowa trwała przez pewien czas, lecz nie była dla Jona podbudowująca. Człowiek który był jego idolem, który ocalił i ukazał idee wśród ogólnego bestialstwa, teraz skończył zdegenerowany, chory i zaprzedający swe wartości za cenę przeżycia. Lider Combat 125 rzucił tylko smętne spojrzenie, i odszedł bez słowa. Przynajmniej ten cień dawnej świetności dal mu coś, to po co Jon kupić tutaj przyszedł – mapę okolic. Była ona dużo gorsza niż grup bojowych, lecz starczyła, im bliżej dawnych rewirów Combat 125, tym Jon White lepij orientował się w terenie bez pomocy świstków. Ruszył do pojazdu lekko podłamany...
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172